Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2010, 22:01   #111
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Ingrid, Reinhardt

Ciekawe co łączyło Hugo van Valtena z czarodziejem, magistrem Kolegium Cienia, Bruno Kohlerem? Magiem, który nie zważając na niebezpieczeństwa ledwo co zakończonej Burzy Chaosu, wyruszył w Góry Środka, do jakiegoś Behemsdorfu. Jedyne czego Ingrid udało się dowiedzieć, to gdzie ten zapomniany i odcięty od świata Behemsdorf leży. I to, że mag udał się tam wraz ze swym sługą, niejakim Pieterem Boelkersem.

Teraz, osłonięci kurtyną wciąż padającego deszczu, jechali we dwójkę, Ingrid i przydzielony jej przez tatusia, ochroniarz Reinhardt, w górę rozległej doliny, w której znajdowała się wieś. Po obu stronach rozmokłego od wiosennych deszczów traktu, wznosiły się zasłonięte chmurami, porośnięte wiekowymi lasami, szczyty. Dwójka jeźdźców rozglądała się bojaźliwie, zastanawiając się ile potwornych i zmutowanych bestii, pozostałości z wielkiej armii Archaona, czai się w tych lasach. Na szczęście, a może za zrządzeniem bogów, nie spotkała ich żadna zła przygoda.

Pierwsze oznaki tego, że coś jest nie tak pojawiły się przy rozstaju dróg. Stał tam stary, drewniany drogowskaz, oznajmiający, że odnoga traktu prowadząca w lewo, zaprowadzi wędrowców do Forstpasse, Leśnej Przełęczy a główny trakt wiedzie wprost do Behemsdorfu. Otóż drogowskaz był złamany a obok niego leżały zwłoki dwójki ludzi. Oba ciała ubrane były w resztki strojów podróżnych, oba straszliwie zmasakrowane, tak że z trudem szło rozpoznać, że kiedyś należały do istot ludzkich. Obok ciał leżała połamana broń: długi cisowy łuk, pęknięty miecz i dwie zakrzywione szable. W powietrzu czuć było słaby, ledwo wyczuwalny zapach spalenizny. Wyraźny trop, wskazujący na to, że przeszła tędy spora grupa ludzi i istot mających zamiast stóp kopyta, szpony lub coś innego, prowadził od wsi w górę, ku przełęczy.

Jeszcze dwa zakręty górskiego traktu i dwójce wędrowców ukazał się Behemsdorf. A raczej to co z niego pozostało. Dymiące, wypalone ruiny. Sterczące w górę, osmalone kominy. Na wpół zwalone domostwa i szopy. Kilku ludzi bez celu krążących po zgliszczach. Unoszące się nad umarłą wsią, stado przeraźliwie kraczących wron.

- Czego chcecie? - zapytał bezbarwnym głosem, wyzutym z jakichkolwiek emocji, stojący w ruinach mężczyzna. Miał nie więcej niż czterdzieści lat, jednak jego oczy i postura postarzały go o co najmniej dwadzieścia. - Tu już nic nie ma...
- Szukamy maga, Bruno Kohlera - odpowiedziała Ingrid. - Na bogów, co tu się stało?
- Chaos w końcu zawitał do Behemsdorfu... A bogowie opuścili swój lud... Maga szukają wszyscy. Zacząłem wierzyć, że to on jest sprawcą tego wszystkiego - wieśniak powiódł ręką wokół. - Udał się do kopalni w górach... Potem pojechali tam poszukiwacze przygód. Dwie grupy... Dziś rankiem ruszyła do kopalni grupa zwierzoludzi, część z tych którzy zniszczyli naszą wieś... Teraz Wy pytacie o maga... Niech przekleństwo spadnie na takich jak Wy! Wynoście się!

Wieśniak odwrócił się i kulejąc, wolnym krokiem oddalił się. Nie pozostawało nic innego jak ruszyć w góry. Traktem wiodącym do kopalni, w górę doliny, za zmierzającą w tamtym kierunku bandą Chaosu.

Początkowo droga w góry prowadziła wygodnym traktem używanym przez mieszkańców wioski, którzy mieli pola uprawne w tej części doliny. Po obu stronach drogi wznosiły się niewysokie płotki odgradzające pola i pastwiska poszczególnych gospodarzy. Na łąkach niegdyś pasły się krowy, kozy i kilka ciężkich, kudłatych koni. Teraz wszystkie zwierzęta leżały martwe, rzucone na stosy przy drodze. Większość z nich była wypatroszona i wykrojona z co lepszych kawałków mięsa. Cały trakt zadeptany był śladami wędrującej w górę doliny bandy.

W końcu zniknęły wszelkie ślady obecności człowieka. Trakt stawał się coraz węższy i bardziej zarośnięty, aż w końcu nie był niczym więcej jak wąską ścieżynką, wijącą się wzdłuż szemrzącego potoku. Zaczęło lać.
W końcu trafili na stary kamienny obelisk. Upływ czasu zatarł wyrzeźbione na nim rysunki. Jedyne co pozostało widoczne to głęboko wyryte, porośnięte obecnie porostami znaki, znajdujący się na wysokości piersi dorosłego mężczyzny. Tak jak wszystko po drodze i krasnoludzki drogowskaz nie oparł się niszczącej sile zwierzoludzi. Głaz był poznaczony nacięciami ostrzy i w wielu miejscach obłupany. Na jego szczycie leżała ludzka głowa z wybałuszonymi oczami i wywalonym, purpurowo sinym językiem. Krew ściekała z niej strużkami, znacząc obelisk i zatrzymując się w wgłębieniach kamienia.

W końcu natraflili na pozostałości po krasnoludzkiej kopalni. Pomiędzy drzewami, po obu stronach drogi majaczyły ruiny kamiennych budynków, pomostów i schodów. Teren wypłaszczał się a trakt przechodził w wybrukowany, teraz zarośnięty plac. W niemal pionowej ścianie skalnej widniało ciemne wejście do kopalni. Prostokątny otwór, otoczony portalem miał co najmniej dwukrotną wysokość człowieka i jeszcze większą szerokość. Otwór prowadził do tunelu, po którego podłodze biegły zniszczone szyny. Tuż za wejściem, pośród stert kamieni, jakie odpadły ze stropu leżał zniszczony górniczy wagonik.

We wnętrzu, tuż za wejściem dostrzegli jakiś ruch i usłyszeli głosy. To ostatni ze zmutowanych wojowników Chaosu znikali w czeluściach góry.

Liev, Leo, Grungan, Tupik
Liev wybiegł z kopalni z krzykiem na ustach. Zatrzymał się na progu oślepiony jasnym światłem dnia. W końcu w podziemiach spędził już jakiś czas i jego oczy odzwyczaiły się od światła słonecznego. Gdy znów widział normalnie, szybko ruszył w kierunku dymiącego zewłoka wywerny leżącego wśród drzew. Przy olbrzymim truchle uwijał się niziołek, trzymający w ręku niewielką piłkę, którą pozbawiał martwego gada co cenniejszych części ciała.

Kozak ogarnął martwą bestię szybkim spojrzeniem. Topór był tam, gdzie go wbił - wciąż wklinowany pomiędzy korpusem a skrzydłem. Zaparł się nogą i wyrwał ostrze, po czym przyjrzał się broni w poszukiwaniu uszkodzeń. Na szczęście była cała, nawet nieosmalona. W nadciętym przez halfinga ogonie wciąż tkwił miecz, niegdyś należący do Axela, a będący ostatnio w posiadaniu grajka. I ten oręż Liev wyrwał i zabrał ze sobą.

Wrócił do wnętrza kopalni, gdzie czekali na niego jego towarzysze, Leonard i Caleb. Po chwili dołączył też drugi krasnolud i prowadzący muła, niziołek.

- Tośmy są w komplecie - odezwał się Caleb. - Jako mniemam i Wy chcecie przeszukać tę zasraną dziurę, co? Skoro tak, to nasza droga prowadzi tam!
Wskazał zabandażowaną ręką na ciemny tunel, znajdujący się po przeciwległej stronie pieczary od tego, którym tutaj weszli, a na prawo od chodnika prowadzącego na zewnątrz, w dolinę.
 
xeper jest offline  
Stary 24-01-2010, 10:54   #112
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik był bardzo zadowolony ze zdobyczy jakie niósł w torbie - wskazywała na to mina, niczym u nażartego kota, a także dużo wolniejsze, jakby spokojniejsze ruchy, tego żywiołowego halflinga. Jednak było coś co burzyło misterny pokój i spokój Tupika.

-Proszę... zaczął jęczeć po raz pierwszy towarzyszom, widząc jak ci powoli zbierają się w dalszą drogę.

- Nie możemy jeszcze iść, nie teraz. Najpierw muszę dobrze zająć się ranami, w trakcie walki tylko pobieżnie mogłem coś zdziałać. Przyda nam się też wszystkim odpoczynek, wiem, że Panowie krasnoludowie pewnie na co dzień zabijają takie bestię, ale dla mnie było to nie lada przeżycie. Potrzebuję odpocząć chwilkę, zapalić i cieszyć się, że żyję. Bo w tej kopalni jak widać to nigdy nie wiadomo co się czaić będzie za rogiem.

Wskazał wszystkie miejsca zranień na towarzyszach jakie dostrzegł, jakby wytykając im, że trzeba coś z tym zrobić...

- Zioła trzeba inne zastosować na rany, ponaprawiać zniszczenia po walce z wywerną... myślałem , że wojownicy ostrzą broń stępioną w starciu...
Zresztą i tak pora już na posiłek, zrobię nam wszystkim pyszne naleśniki jeśli mi dacie chwilę. Zaintrygowany nagle zapytał krasnoludy:

- Czy wywerny są jadalne? - Z zaciekawieniem spojrzał na ogromną połać mięsa...

Spojrzenie jakie w odpowiedzi posłał mu jeden z krasnoludów , wyrażało chyba zafrapowanie pytaniem...




Oczywiście jedzenie, odpoczynek i faja - nie licząc jakiegoś tam poprawiania ran czy zmiany opatrunków, nie były prawdziwymi, czy raczej podstawowymi powodami dla której halfling "zarządzał" przerwę. Każdą z tych rzeczy tak naprawdę mógł zrobić później - może z wyjątkiem jedzenia, ale był przygotowany na posiłek w trakcie drogi. To czego nie mógł opuścić, to było wciąż ciało wywerny. Uznał bowiem w trakcie prac nad zwłokami wywerny, że same poroże, pazury kły, łuski i inne zdobycze i indegriencje - czy jak je tam magowie nazywali, to wszystlko jest niczym w porównaniu z możliwością zrobienia z pancerza wywerny pancerza dla halflinga. Tupik szybko skalkulował, że byłby to najlepszy pancerz jaki kiedykolwiek nosił, nie mówiąc już o prestiżu, gdyż kto by nie pytał o łuski na kubraczku mógłby zgodnie z prawdą odrzec iż są z potwora którego ubił.

Poza tym gadzina potrafiła latać...z całym tym opancerzeniem... Łuski powinny być lżejsze niż stal a jednocześnie tak samo twarde - albo i bardziej - gdy przypomnieć sobie walkę, iskry i niezbyt głębokie rany jakie ciosy żelastwem niosły stworowi.

Potrzebował tyle materiału z wywerny ile wystarczy do zrobienia pancerza na całym ciele. No ale samemu zajęłoby mu to szmat czasu, prosi więc resztę ekipy o pomoc.
- Wam też polecam. Płat skóry z łuską zamocowany do tarczy wzmocni ją dwukrotnie, praktycznie jej nie obciążając.
Pomysłowość Tupika zaskakiwała czasem i jego. " No właśnie jeszcze tarcza z pancerza wywerny..."
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 24-01-2010 o 11:16.
Eliasz jest offline  
Stary 24-01-2010, 20:21   #113
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Okazało się jednak, że mogło być jeszcze gorzej. Dzień po wyjeździe, dotarły do nich niepokojące wieści z północy. Ostland stał w płomieniach, a tamtejsze puszcze przepełnione były niedobitkami rozbitej armii wroga.

Reinhardt miał wrażenie, jakoby wszyscy bogowie uwzięli się właśnie na niego. Nie dość, że stracił oszczędności swego życia i zobowiązał się do pracy dla jednej z najgroźniejszych osobistości Nuln, to jeszcze zmierzał prosto do wypalonego, splugawionego piekła północnych prowincji.

Po prostu nie dało się znieść tego na trzeźwo. Z tego też powodu, w podróży towarzyszyły mu dwa masywne gąsiory, zawieszone po bokach juków. Początkowo korzystał z nich często i chętnie, ceniąc sobie leczniczy wpływ rubinowego trunku na zszarganą psychikę. Lekki, winogronowy rausz pozwalał zagłuszyć resztki desperackich krzyków jego instynktu samozachowawczego.

Niestety, i te piękne chwile w końcu minęły. Raz, że nie mógł już znieść karcących spojrzeń swojej podopiecznej, dwa, że po dwóch tygodniach wjechali w zdecydowanie mniej bezpieczne regiony. Wojsko pognało daleko na północ, pozostawiając trakty i miasta bezbronnymi. Skromne oddziały strażników dróg nie były w stanie poradzić sobie z większymi, zorganizowanymi bandami, które w wojnie poczuły swoją szansę i wykorzystywały ją do woli.

Dym trzecich z rzędu płonących na horyzoncie zabudowań odebrał mu ostatecznie chęci do picia. A potem było już tylko gorzej...

Wydawało się, że w Ostlandzie bez przerwy padało. Jakby same niebiosa rozwarły się po brzegi, by ostatecznie zmyć z ziemi odór zepsucia. Był przemoczony do suchej nitki. Woda strumieniami spływała z jego płaszcza, sącząc się przez skórzaną zbroję i wyciekając wbitymi w siodło portkami. "A miał być zaimpregnowany!" - zaklął w myślach, wspominając zapchlonego oszusta na targu. Z nieskrywaną irytacją spoglądał na towarzyszącą mu damę, obwiniętą drogą, podszywaną futerkiem tkaniną, po której woda zdawała się spływać, jak po wiosennej trawie. Westchnął. Był na to zdecydowanie za stary.

Jego lekko otyły, siwy ogier z wyraźnym trudem przebijał się przez następne połacie zdradliwego, wszechobecnego błota. Co jakiś czas stawał i strzygł uszami. Reinhardt nic nie dostrzegał, wątpił jednak, by wiekowy już koń zaczynał mieć omamy. Zatrzymywał wtedy, ku niezadowoleniu Ingrid, oba konie i nasłuchiwał. Nic. Poza kwaśną miną towarzyszki, która pomału zaczynała mieć go już chyba za wariata.

Trupy na rozdrożach przynajmniej były czymś konkretnym. Stary żołnierz zawsze wolał zagrożenie widoczne, od takiego czającego się w mroku. A zwłoki były jak najbardziej namacalne. Co więcej, leżący tam ludzie zabici zostali normalną bronią. Tylko te ślady... Reinhardt zaklął siarczyście i splunął przez ramię, wyciągając na zewnątrz wiszący mu na szyi symbol Sigmara. A jednak mogło być jeszcze gorzej. Miał już ochotę paść na kolana i błagać bogów o litość, wszak musiał im jakoś okropnie zawinić, by znaleźć się w takiej sytuacji. Powstrzymało go jednak chrząknięcie zniecierpliwionej Ingrid, która najwyraźniej nie miała żadnego zrozumienia dla jego duchowych rozterek.

Tej kobiecie wiecznie się spieszyło. Ponoć miastowi mieli to we krwi, ale żeby aż tak? Nie było jednak wyjścia, to od jej zadowolenia zależało jego dalszego życie. Westchnął więc ciężko, marudząc niewyraźnie pod zmoczonym od deszczu nosem. Zwłoki obszedł szerokim łukiem, szepcząc niewyraźnie modlitwy do Shallyi, bogini zdrowia, by nie złapać od nich jakiegoś plugastwa. Wszak wiadomo było, że kozie racice oznaczać mogły jedynie mroczne kreatury, o których nie zwykło się wspominać, by nie ściągnąć na siebie nieszczęścia.

Nieszczęścia miał jednak pod dostatkiem. Najznaczniejszy jego objaw jechał za nim, ogłaszając swoją miną całemu światu niezadowolenie z jego marnych usług. Nawet nie chciał myśleć o tym, jak na taką ocenę jego pracy zareaguje van Valten. Teraz nie mógł się już jednak wycofać. Musiał zrobić coś, by poprawić swoje szanse przeżycia. Mięśnie twarzy zadrgały w niemym oporze, gdy na jego ustach pojawił się usłużny, wymuszony uśmiech. Skierowany w stronę adresatki nie odniósł jednak zamierzonego efektu. Ta wykrzywiła się zniesmaczona, spoglądając na zaserwowany jej, makabryczny, bolesny grymas, utrzymywanych resztką sił w zamierzonej pozycji, mięśni. Więcej nie próbował.

Ponurzy mieszkańcy zniszczonej wioski nie byli w stanie popsuć mu nastroju. Ba! To on obawiał się, czy jego ściągnięta bólem istnienia twarz nie wciągnie ich głębiej w odmęty rozpaczy. Nie wciągnęła. Ale za to robiło się coraz ciekawiej. Szli śladami bandy mrocznych wojowników. Oni! We dwójkę! z nieuzbrojoną niewiastą! To prawie było śmieszne. Prawie. Przez moment zastanawiał się, czy nie posłać jej przodem, kto wie? Może poznałby swój swego i by się dobrze zrozumieli? Złośliwa myśl niestety tylko na chwilę odwróciła jego uwagę od ponurej rzeczywistości.

Westchnął. Znowu. Ruszyli przed siebie, docierając w końcu do celu podróży. Rozejrzał się krótko. Dłużej. Od rozglądania niestety sytuacja nie stawała się lepsza, trzeba było wymyślić coś lepszego. Postanowił zaryzykować. Mokre od deszczu usta rozwarły się w nieśmiałej próbie nawiązania rozmowy.
- Co teraz? - zaburczał bardziej niż powiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-01-2010 o 00:25.
Tadeus jest offline  
Stary 24-01-2010, 21:01   #114
 
anrena's Avatar
 
Reputacja: 1 anrena nie jest za bardzo znany
Trakt prowadzący na Północ przypominał raczej rwący górski potok niż główny szlak, jakim wędrowała przed laty Ingrid. Dużo się tu zmieniło, a może to tylko pamięć ubarwiała oglądane na nowo krajobrazy... Ingrid kochała surowość tych niedostępnych i nieogarnionych przestrzeni, dzikość natury, jej nieobliczalność i grozę. Jechała tu kiedyś przegrana, z uczuciem pustki i bezsilności, a opuszczała te dziwnie urokliwe miejsca z podniesionym czołem, pewna, że odtąd sama jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem.

W strugach deszczu, nieprzerwanie lejącego od wielu dni, Ingrid zdążała teraz ponownie na Północ, do niejakiego Behemsdorfu. Tym razem jednak z ważną misją powierzoną jej przez ojca, dla którego z biegiem lat stała się prawą ręką w interesach i najbardziej zaufaną powierniczką. Niestety nie dane jej było rozkoszować się tą podróżą w upragnionej samotności. Towarzyszył jej niejaki Reinhardt, cudak o bliżej nieokreślonym wieku i profesji. Z nieokreślonych też względów ojciec uparł się, by ta brodata niańka służyła jej za ochronę w niebezpieczeństwach podróży do Ostlandu. Ingrid nie potrzebowała ochrony. Poradziła sobie w tej dziczy przed laty, sama. Tym bardziej więc obecność niechcianego towarzysza, który zdawał się bardziej dbać o drogocenny trunek w jukach przytroczonych do swej poczciwej szkapiny niż o bezpieczeństwo podróży, działała jej powoli na nerwy. Starała się więc całkiem ignorować irytującego ochroniarza i skupić na wykonaniu misji, z jaką tu przybyła. I udawało jej nawet czasem na chwilę zapominać o tym, że nie podróżuje sama. Poza momentami, gdy dzielny Reini, jak go prześmiewczo nazywała w myślach, przypominał o swej męczącej obecności i zatrzymywał cała kawalkadę węsząc jakieś kolejne straszliwe niebezpieczeństwo.

Po wielu dniach uciążliwej podróży potwornie znużeni i przemoczeni do suchej nitki dotarli do rozstaju dróg, gdzie niedawno jeszcze znajdował się drogowskaz, a obecnie raczej nędzne jego resztki. Równie nędznie prezentowały się zmasakrowane zwłoki dwojga zabitych ludzi leżące w pobliżu. Nie był to raczej najlepszy znak. Zapach spalenizny też nie wróżył nic dobrego. Mimo to ruszyli dalej. I dotarli wreszcie do upragnionego celu podróży, do Behemsdorfu. A raczej do tego, co z wioski tak nazywanej, zostało. A zostało niewiele. Popiół i zgliszcza. I kilku wynędzniałych pogorzelców, plączących się z obłędem w oczach po ruinach swych dawnych domostw. Jeden z nieszczęśników zagadnął ich, pytając o cel podróży. Gdy wyjaśnili, że szukają zaginionego maga Bruno Kohlera, mężczyzna wyraźnie się zdenerwował. Udało im się jednak dowiedzieć, że poszukiwany wyruszył do jakiejś kopalni w górach. A za nim udali się poszukiwacze przygód oraz zwierzoludzie – sprawcy masakry w Behemsdorfie. Nie pozostawało więc nic innego jak wyruszyć tym, jedynym dotąd, tropem.

Ślady niedawnej rzezi doprowadziły ich w końcu do wskazanej przez wieśniaka kopalni. Jej widok nie zachwycał ani nie zachęcał przybyłych do wejścia. Sama kopalnia, a raczej ruiny po niej, wydawały się, podobnie jak cała okolica, zupełnie wymarłe. Dosłownie wymarłe. Swąd wszechobecnej śmierci i strachu przenikał aż do szpiku kości. Mimo to z głębi kopalni dobiegły ich czyjeś głosy.

Skupienie nasłuchującej Ingrid przerwał burkliwy głos Reinhardta. - Co teraz? - zagaił błyskotliwie jak zazwyczaj. - A co ma być? - odburknęła Ingrid zła, że właśnie teraz zebrało mu się na konwersację.
Mężczyzna ukrył brodatą twarz w brudnych łapskach i westchnął. Trwało to trochę, nim ochłonął i gotów był podjąć „rozmowę”. Dziwak. Od początku wiedziała.
Jego usta wykrzywiły się, jakby każda zgłoska zadawała mu prawdziwy, fizyczny ból. Wskazał kopalnię, robiąc tępą minę. Chyba czekał na odpowiedź. Nie otrzymując jej, wycedził naburmuszony:
- Weszli do kopalni... Chyba nie chcemy wejść za nimi? - coś w jego głosie zdradzało, że znał już odpowiedź, tylko usilnie nie chciał w nią uwierzyć.
- A to niby czemu? - zaczepnie odrzekła Ingrid. Wyraźnie bawiło ją zadawanie mu głupich pytań, na które nie potrafił w żaden mądry sposób odpowiedzieć.
- Zabiją nas? - zapytał ostrożnie. Nie był pewien, czy stanowi to dla niej jakikolwiek argument, ale warto było spróbować.
- Uhm...czyli zamierzasz stać tak sobie i czekać, co też się wydarzy? - odparła mocno już zniecierpliwiona.
- Moglibyśmy... - czuł się wyjątkowo bezradny. Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie spróbować jeszcze raz z uprzejmym uśmiechem, ale coś czuł, że nie załatwiłoby to sprawy.
- Nie przyjechałam tu stać i gapić się jak sroka w gnat! Zginąć możemy wszędzie. Ale rób sobie, co chcesz. Ja wchodzę do środka; zamierzam przekonać się, do kogo należą te głosy i czego tu szukają. Nie czekając na reakcję Ingrid ruszyła szybkim krokiem w stronę kopalni. Reinhardt rozejrzał się po otoczeniu desperacko poszukując wybawienia. W końcu westchnął ciężko i ruszył w stronę szybu, wiążąc konia przy jednym z pobliskich drzew.
 

Ostatnio edytowane przez anrena : 24-01-2010 o 21:42.
anrena jest offline  
Stary 27-01-2010, 19:46   #115
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
feat. kset, Raphael & xeper

Światło dnia uderzyło kozaka po skroniach niczym porządny kac jakiego można uświadczyć odwiedzając kislevskie gospody i przybytki rozpusty.
Zanim odzyskał wzrok musiał odczekać chwilę aż okrutne Słońce przestanie bóść oczy.
Choć wzrok nie był konieczny by zlokalizować ścierwo. Swąd spalenizny dobitnie wskazywał kierunek ostatniego spoczynku potwory.
Żołnierz doczłapał się do zwalistego cielska wiwerny i odnalazł wzrokiem topór. Był tam gdzie pamiętał. Zaklinowany pomiędzy skrzydłem a cielskiem. Nieco jeszcze oszołomiony nie zwrócił zbytnio uwagi na uwijającego się w szabrowniczym zapale niziołka, skrzętnie pozbawiającego poczwarę przeróżnych członków. Gdy już uporał się z toporem, zauważył wbity w ogon miecz. Oswobodził i owe żelastwo. Pozostawiając niziołka przy zwłokach stwora, ruszył z powrotem do pieczary gdzie czekali jego kompani.
- To chyba twoje, jeśli pamięć mnie nie myli - rzucił nieco ironicznie aczkolwiek przyjaźnie do Leonarda, podając mu miecz. Tuż za kislevczykiem do sali wkroczył potężny czerwonowłosy krasnolud. W ślad za nim dreptał ociężale niziołek prowadząc swojego objuczonego muła.
- Tośmy są w komplecie - odezwał się Caleb. - Jako mniemam i Wy chcecie przeszukać tę zasraną dziurę, co? Skoro tak, to nasza droga prowadzi tam!
- To uderzenie w łeb chyba mu coś obluzowało - pomyślał Liev spoglądając na Caleba. Ledwo uszli z życiem a już mają ruszać dalej? Krasnolud zapewne nie myślał trzeźwo z pękniętym czerepem. Niestety inni, zapewne wciąż równie oszołomieni walką, podchwycili pomysł i już mieli zbierać się do dalszej wędrówki gdy zza pleców zebranych rozległo się skamlące - proszę...
Zdumiony Bazanov odwrócił zmęczony wzrok w kierunku głosu. Niziołek, Tupik jeśli Liev dobrze kojarzył imię, kontynuował:
- "Nie możemy jeszcze iść, nie teraz. Najpierw muszę dobrze zająć się ranami,..." Potok słów płynął z małego człowieczka niczym górski strumyk. Malec wyliczył wszystkim ich rany, podkreślił wagę posiłku przed dalszą drogą i zasugerował odpoczynek. Bazanov w duchu odetchnął. Odpoczynek, posiłek, trochę gorzałki i fajka to, to czego mu było trzeba, nie chciał jednak pierwszy mówić o tym głośno. Niziołek wyręczył go w tej kłopotliwej kwestii.
- Wot, zgadzam się z naszym małym druhem. Przyda nam się nieco odpocząć. Łyknąłbym czego mocniejszego, a i fajkę pyknąć byłbym skory. - odparł Liev wyciągając ozdobną fajkę i począł szukać machorki.
- A więc załatwione - dodał po chwili Tupik, jakby tylko czekał na możliwość przyklepania własnych słów. Nie był już osamotniony w pragnieniu odpoczynku a każdego kto go wspierał w tym pomyśle gotów był poprzeć dwukrotnie.
Bazanow odniósł wrażenie, iż wspomnienie fajki wzbudziło wyraźny entuzjazm halflinga.
Tupik był wręcz w duchu wniebowzięty, gdyż obawiał się iż przyjdzie mu rozkoszować się swym nałogiem w samotności...
Leo, który dotąd stał z boku, nie mogąc uwierzyć, że właśnie odegrał znaczącą rolę w zabiciu wiwerny, teraz włączył się do dyskusji:
- Nie wiem, jak wy, ale ja padam z nóg. Chyba tylko Liev rozumie, jak męcząca jest jazda na oklep na takiej gadzinie. - oblizał suche wargi. - Głodny jestem... - dodał, zerkając w stronę trupa potwora.

Gdy tylko rozpoczęli szykowanie obozowiska, halfing podszedł najpierw do krasnoludów prosząc ich o pomoc.
- Potrzeba mi płatu skóry na tarczę i kubraczek z wywerny - spojrzenie jakiego nauczył się Tupik , do złudzenia przypominało minę szczeniaczka czy kociątka, młodego i bezbronnego, proszącego się o coś. Mało kto był w stanie odmówić prośbie tak wyrażonej... Miał też inne argumenty...

-Widziałeś jaki solidny miała pancerz? Jak ciężko się przez niego przebić a jaki lekki zarazem? - nagabywał niemal każdego, tylko by uzyskać zainteresowanie tematem i pomoc...
- Niestety masz rację. Sztylety sobie na tym kurewstwie stępiłem! - rzekł Leonard z nietypowym dla siebie brakiem klasy. - Z chęcią wybrałbym się w dalszy spacerek po tej norze z jakimś solidnym wdziankiem. Z chęcią pomogę, choć nie znam się na tym zbytnio...
- Pomocy mi udzieliłeś, tam w jaskini - odpowiedział Caleb na prośbę halfinga. - A jam się zobowiązał odwdzięczyć. W mym rodzie nie znane są tradycje kaletnicze czy garbarskie. Ale oprawić zwierzynę umiem, i to całkiem nieźle. O tu! Spójrz, z tego kawałka można zrobić całkiem niezłą nogawicę... A teraz podważymy te łuski... Kurwa mać! Daj mi jakąś szmatę, cały łeb mi opryskało!
Tupik aż podskoczył z radości szmatkę też dość szybko jakąś odnalazł po czy wręczył ja krasnoludowi, ciesząc się, że ten potrafi oprawić zwierzynę. Sam mógłby uszkodzić pancerz który chciał przecież w przyszłości używać. Posoki było jednak tyle, że nieocenioną pomocą okazał się płaszcz grajka. Leonard mógł tylko patrzeć, jak jego szykowny fatałaszek staje się zwykłą szmatą.
A dałem za niego tyle ciężkiej waluty... - pomyślał, ważąc w dłoni broszę matki.
Wymarzył sobie kamizelę ze skóry wywerny, która chroniłaby jego korpus. Podejrzewał, ze uda mu się ją zrobić z pomocą kompanii. Dlatego też przyłączył się do oprawiaczy. Los pokazał, że ta przygoda to nie spacerek w letni poranek.


Tupik delektował się jeszcze tą walką, w emocjach czasem podchodził do zwłok by je kopnąć. Zwłoki obecnie wyglądały jeszcze gorzej niż po zabiciu, wykrojone dziury w oczach, oskubane z rogów, pazurów i kłów, wygląday jak ofiara masakry chirurgicznej, na dodatek przeprowadzanej przez pijanego lekarza.

Dość szybko płonęło ognisko, nad którym Tupik zamocował patelnię aby usmażyć naleśniki. Krążył pomiędzy ogniskiem, jedzeniem i stworem z jednej strony oglądając szykującego się posiłku, z drugiej pilnując swojego pomocnika w oprawianiu bestii. Zależało mu możliwie na dużej ilości, niezniszczonego materiału. Przy okazji przypomniał sobie o potrzebie poszukania ziół...ponoć miały rosnąć w pobliżu kopalni..

Dookoła prowizorycznego obozowiska krzątał się podśpiewując, rozanielony niziołek. Liev zajął wygodne miejsce przy ogniu i począł rozcierać obolałe miejsca. Właściwie nie był zbyt ranny, kilka zadrapań i pomniejszych skaleczeń. Najbardziej dokuczliwe były stłuczenia jakich doznał lądując w padlinie. Wyciągnął wygodnie nogi opierając się o niewielki występ skalny, po czym sięgnął do sakiewki w której trzymał tytoń. Ze zgrozą poczuł jak palce przechodzą na wylot tego co powinno być dnem woreczka. Z niedowierzaniem uniósł mieszek na wysokość wzroku i potrząsnął kilkakrotnie wysypując pojedyncze drobiny na dłoń.
- Blać! - szczeknął rzucając jednocześnie sakiewka w kąt. - Gorzałki też ni lzja. Co za dzień! -
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."
katai jest offline  
Stary 28-01-2010, 14:33   #116
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Tupik widząc zdenerwowanego Lieva postanowił interweniować. Słysząc o braku trunku zaproponował jabłecznik, ewentualnie troche Albiońskiej whiski... - No chyba że wolisz coś naprawdę mocnego, mam jeszcze gardłogrzmota - krasnoludzki spirytus ( dodał ciszej aby dwaj brodacze nie odebrali mu całego trunku )
Gdy zaś Tupik wyciągnął faję nabijając ją halflińskim zielem dostrzegł wygłodniały wzrok rozmówcy, nieco zdziwiony postanowił się upewnić w przypuszczeniach.
-Palisz??
Kozak lekko zaskoczony uśmiechnął się szczerze i odparł - Czy palę? Dobrodzieju, życie mi ratujesz! Od dwóch dni nie zakurzyłem ani bucha. Podaj też jeśli łaska owego, tego tam... gardłogrzmota. Sprawdzę czy trunek tak zacny jekem nasz samogon com go na kompani z kamratami warzyli.

Halfling uśmiechnął się od ucha do ucha. Wiedział, że faktycznie ratuje człowiekowi życie, nie mógłby biedak co najmniej przez kilka dni zdobyć tytoniu... A przynajmniej nie z tego co wiedział Tupik. Tytoniu miał sporo, z Bretonii w której ostatnio przebywał, trochę mniej miał halflińskiego ziela ale i mniejsze porcje z tego wychodziły a i efekt był piorunujący nawet z drobinki.


Gardłogrzmot zaś mógł wypalić Kislevicie gardło, Tupik sam wolał nie kosztować więcej tego trunku. Ostatnim razem gdy wziął malutkiego łyczka dla kurażu, myślał że wyzionie ducha. Oczy zaszły mu łzami, w gardle piekło jak po konkursie jedzenia papryczek, stracił nawet smak na cały tydzień... co dla halflinga było koszmarem. No ale po prawdzie halflingi miały bardziej wyczulone kubki smakowe, dlatego i mocne trunki nie dla nich były... Spiryt krasnoludzki trzymał właściwie tylko do celów medycznych, no ale po takiej walce łyczek lub dwa wręcz się towarzyszom należały. na bok odłożył tez własne skąpstwo i postanowił poczęstować i brodaczy krasnoludzkim skarbem, tyle że dla bezpieczeństwa wolał im odmierzyć porcję, wlewając trunek do kubeczków, niż oddawać im butelkę - licząc się z tym iż już nie wróci...
- A skąd takie coś u Ciebie, co? - Caleb powąchał napoju i aż się skrzywił. Niezrażony jednak jednym haustem wychylił kubek. Skrzywił się jeszcze bardziej.- Pierdzielę, toć to prawie smakuje jak Eliksir Życia Starego Wentzla. Tym oto sposobem Tupiku, zaskarbiłeś sobie mą wdzięczność na wieki. Nie poczęstowałbyś jeszcze jednym... Tak na drugą, jej mać, nogę?

Ależ oczywiście - zawołał rozradowany Tupik, - gardłogrzmota mam jeszcze z Bretonii, w zbrojowni książe pozwolił nam się doekwipować na wyprawę, szybko pojąłem, że drugiej takiej okazji mogę nie mieć. Więc zabrałem ze sobą co nieco.
- Niechaj Ci Twoi halfińscy bogowie wynagrodzą. O żesz, ale mocne. Huuu... A tak swoją drogą przyjacielu pytałeś o niejakiego Skjelbreda. A konkretnie o Effendiego Skjelbreda, tak?

- No tak , druid z wioski prosił by go sprowadzić z powrotem...ponoć wyciągnęła go jakaś lafirynda - halfling aż oblizał usta rozglądając się tak dla pewności czy jakieś nie ma w pobliżu. - No ale tak po prawdzie to bardziej tu jestem, bo słyszałem, że mag jakowyś tu zawędrował i w potrzebie się znajduje. Pomyślałem, że jak mu pomogę to i on pomoże mi, no i przyjmnie mnie na nauki...

- Chłopak Skjelbredów i tak jego, jak ją nazwałeś, lafirynda w portki ze strachu srali w kopalni to i niedawno tyły dali i wrócili do wsi... Aż dziw bierze żeście ich po drodze nie minęli... Pewnie się w krzakach jakich zaszyli coby trochę podupczyć, hehe... A maga i my szukamy, ale jak na razie tylkośmy jego pachołka zamordowanego znaleźli. A po magu ni śladu.

Liev dostał od Tupika garść tytoniu z Bretonii, aby człowiek nie musiał go zaczepiać za każdym razem jak mu przyjdzie ochota na fajkę. Sam też nie lubił być od kogoś zależny więc wolał i innym oszczędzić tego uczucia. Porcja którą odmierzył człowiekowi powinna mu wystarczyć na kilka dni w międzyczasie zaproponował jednak inny tytoń, jego ulubiony bo rozluźniający...

Bazanov z zadowoleniem przyjął tytoń w miejsce zgubionego. Nabił od razu fajkę specyfikiem, którym uraczył go niziołek. Skrzesał iskrę i pociągnął solidnie policzkami. Aromatyczny, ziołowo-cynamonowy, ciężki dym wypełnił spragnione usta kislevczyka, wprawiając go tym samym w ekstatyczny nastrój. Błogi wyraz twarzy świadczył, iż kozak zaznał wreszcie upragnionego relaksu. W kubku migotał przezroczysty trunek zwany przez halflinga "Gardłogrzmotem". Liev powąchał nieco brzeg kubka i usatysfakcjonowany znanym mu aromatem wychylił do dna jednym haustem. Gorzałka wchodziła przednio. Paliła niczym ogień rozgrzewając trzewia. Niczym Praski samogon łechtał podniebienie w charakterystyczny, brutalny sposób. Bazanov pomyślał o dalekich rodzimych stronach, pykając z wolna wyborne halflińskie zioło.
- Zwą mnie Liev, Bazanow. - powiedział do niziołka podając mu rękę. - Wielcem rad, iż znalazł się wśród nas ktoś o tak wyrafinowanym guście w sprawach tytoniu. - dodał.
- Tupik "grotołaz" - odwzajemnił uścisk - i ja się cieszę z waszego towarzystwa. Widzę, że będzie nam się raźnie podróżowało. Chmmm może zerkniesz na moje notatki? halfling pokazał Kislevicie ciąg korytarzy, jakie rozrysowywał będąc w kopalni. Chciał bowiem upewnić się, że niczego po drodze wraz z krasnoludem nie przeoczył. A także była to okazja do sprawdzenia dotychczas przebytej drogi. Kislevita nie miał jednak nic więcej do dodania.
Tymczasem do ognia przysiadł się Leonard, który wrócił właśnie po podlaniu okolicznych krzaków. Ciągle opłakiwał w myślach gustowny płaszcz, ale jednocześnie rad był odzyskania miecza.
- Gratuluję odwagi! - zagadnął go od razu wesoło Niziołek. - Rzadko się spotyka taką brawurę wśród bardów.
Wyżej wymieniony grajek uśmiechnął się tylko.
- Ciągle nie wiem, co mnie wtedy opętało. To kiedy będą te naleśniki? - żołądek człowieka bez narodowości zmienił nagle temat rozmowy.
- Tupik wychylił się znad wywerny gdzie wraz z krasnoludem w pocie czoła pracował nad jej oprawieniem. - Już zaraz... już niedługo...jak przyjdzie tu ktoś jeszcze do pomocy to nawet jeszcze szybciej... "Najpierw obowiązki , potem przyjemności"
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 28-01-2010, 21:52   #117
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Ingrid, Reinhardt

Pozostawili wierzchowce przywiązane do pnia drzewa, wyrastającego z ruin kamiennego budynku i ostrożnie, starając się nie hałasować, podeszli do wejścia do krasnoludzkiej kopalni. W wejściu leżał wywrócony, przeżarty rdzą górniczy wagonik. W jego wnętrzu pozostały resztki urobku. Wszędzie wokół leżały porośnięte małymi paprotkami i mchem odłamki skalne. Po osobnikach, którzy chwilę wcześniej zniknęli we wnętrzu kopalni nie było śladu.

Pierwsze metry chodnika, widoczne w świetle wpadającym przez wejściowy portal, były zasypane gruzem odpadającym ze ścian i sufitu, wilgotne i porośnięte cieniolubnymi roślinami. Ostrożnie, przestępując z kamienia na kamień, zagłębili się w wilgoci i mroku wnętrza Sowiej Góry. Gdzieś z góry, spod stropu, dobiegały ledwo słyszalne piski i szelest nietoperzych skrzydeł. Woda kapała ze ścian w nieustannym rytmie, od wieków tak samo. Kap, kap, kap... Pachniało stęchlizną i próchiejącym drewnem i czymś jeszcze. W powietrzu unosił się mdły zapach mokrego futra zmieszany z odorem krwi.
Po niecałych pięćdziesięciu krokach chodnik kończył się w dużej jaskini. Światło pochodni rozpalonej przez Reinhardta nie obejmowało jej sufitu ani przeciwległych ścian. Tutaj podłoga również zasypana była odłamkami skał. Pordzewiałe szyny rozwidlały się w kształcie litery „Y”. Obok wejścia, pod ścianą widoczne były ułożone równo, teraz spróchniałe górnicze stemple. Dwie duże, okute zardzewiałym żelazem skrzynie zostały przewrócone a ich równie zardzewiała zawartość wysypana na podłogę.

Gdzieś z lewej strony dobiegały stłumione przez odległość oraz ściany odgłosy kroków, pobrzękiwania broni i wynaturzonej, charkotliwej mowy. Przez moment widać było pełgający po ścianach odblask światła, jednak zniknął on. Najwidoczniej niosący go musiał minąć jakiś zakręt lub załom.

Liev, Leonard, Tupik, Grungan

Wywerna leżała zmasakrowana i pozbawiona wielu części ciała pod drzewem, pod którym skonała. W niewielkiej odległości od wielkiego truchła płonęło ognisko, przy którym uwijał się Tupik. Caleb, z błyszczącymi od mocnego alkoholu oczami, kończył mocować się z wyjątkowo oporną pancerną płytą na grzbiecie bestii. Zeskoczył i otarł zakrwawione ręce w płaszcz Leonarda.
- No gotowe - powiedział i wręczył zakrwawioną tkaninę grajkowi. - Zgłodniałem...

Od ogniska roznosił się uroczy, słodki zapach smażonych naleśników. Już po chwili wszyscy usiedli wokół ognia i zaczęli raczyć się halfińskim specjałem. Nikt nic nie mówił, słychać było tylko mlaskanie i pomruki zadowolenia. Tupik był z siebie dumny...

Wyglądało na to, że na chwilę odnaleźli swój raj. U wylotu szybu kopalni, wysoko w urokliwej, górskiej dolinie. Najedzeni, napojeni i zrelaksowani po ciężkiej walce. W ich głowach powoli kształtowały się plany dotyczące najbliższej przyszłości, eksploracji kopalni i dalszych poszukiwań maga. Nie wiedzieli jaki los zgotowali im bogowie, zarówno ci, którym oddawali cześć, jak i Mroczne Potęgi...

W ich kierunku, przez ciemne korytarze Karaz Skerdul posuwała się banda mutantów i zwierzoludzi. Tych samych, którzy poprzedniego dnia puścili z dymem Behemsdorf, a mieszkańców wioski bestialsko wytłukli bądź uprowadzili w niewolę.
 
xeper jest offline  
Stary 30-01-2010, 16:29   #118
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik celebrował zarówno jedzenie jak i zabitą wywernę. Na jakiś czas zupełnie zapomniał o wszelkich trudnościach i niebezpieczeństwach, po pokonaniu gadziny czuł, że wszystkiemu da radę, a wizja pancerza, która nabierała coraz to realniejszych kształtów po prostu rozpierała go z radości. Dlatego też dość szybo był w stanie ruszać dalej, podekscytowany tym co jeszcze może znaleźć w jaskini. Pod rękę przyszykował własny zapas oliwy, ten z magazynku został w całości zużyty na stwora, a jak już doświadczenie pokazało, ogień mógł być bardzo pomocny w walce z przeciwnikiem.

- Komu w drogę temu naleśnika...

Każdy na wymarsz otrzymał ostatniego słodziutkiego naleśnika w łapę, ponieważ nie rozbijali tu obozu niespecjalnie było co zbierać a kuc wykorzystał postój na własny popas.

Oczywiście nie pchał się na pierwszą linię, wierzył, że krasnoludy będą lepszymi przewodnikami a w razie napotkania kolejnej bestii nie będą musieli się przepychać przez niziołka z kucem, aby dopaść gadzinę...
 
Eliasz jest offline  
Stary 30-01-2010, 18:15   #119
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Grungan, Leonard, Liev, Tupik

Czterej towarzysze jeszcze czas jakiś siedzieli przy ognisku i delektowali się naleśnikami. W trakcie rozmowy podjęli decyzję o dalszej eksploracji krasnoludzkiej kopalni i poszukiwaniu zaginionego maga. Ustalili, że mimo czyhających na nich niebezpieczeństw podejmą dalszą eksplorację. Bogactwa jakie mogli znaleźć, sława, którą mogli zdobyć a nade wszystko chęć poznania nieznanego, kusiły...

Po skończonym posiłku zagasili ognisko, zebrali sprzęt, po raz ostatni spojrzeli na zmasakrowane ciało wywerny, z którą stoczyli zwycięski bój i wrócili w wilgotne, zatęchłe i mroczne kopalniane chodniki. Obok wywróconych wózków przeszli do cuchnącego i zanieczyszczonego legowiska bestii, po czym udali się do jedynego niezbadanego korytarza.

Był on podobny temu, którym tu dotarli. Od czasu do czasu strop podpierały murszejące stemple i krokwie, wśród których gnieździły się nietoperze a po podłodze biegły zardzewiałe szyny. Dwie odnogi w lewo okazały się ślepymi zaułkami. Niewielkimi korytarzami, w których wydobyto niewielką ilość materiału i porzucono. Świadczyły o tym ślady świdrów i kilofów na ścianach oraz resztki ciemnej substancji w nadkruszonej skale. Potem główny korytarz prowadził do okrągłego pomieszczenia, w którym szyny kopalnianej kolejki rozdzielały się. Jeden tor wiódł dalej prosto, drugi skręcał w lewo i nikł za zakrętem. Pod ścianą, w kałuży krwi, skulone leżało ciało młodego mężczyzny.

Ingrid, Reinhardt

Zachowując wystarczająco dużą odległość, aby nie zostać zauważonym dwójka poszukiwaczy, ruszyła w ślad za bandą chaośników. Szli szybko, swoją drogę znacząc zapachem a raczej odorem, dzięki czemu nie było problemu za podążaniem za nimi. Trzymane przez nich pochodnie na pewien czas znieruchomiały. Potem okazało się, że zwierzoludzie zatrzymali się na chwilę przy starym krasnoludzkim składziku. Ingrid i Reinhard, gdy tam dotarli, zbadali to miejsce.

Obecnie wszystko było zadeptane, krew pochodząca z ciała leżącego tu, zamordowanego nieszczęśnika, zdobiła ściany i podłogę koszmarnymi wzorami, pośród których przeważał symbol jednej z Mrocznych Potęg, Boga Krwi, Khorne,a.



Same zwłoki były poszarpane i pocięte, uniemożliwiające jakąkolwiek identyfikację. Być może był to sam Bruno Kholer... Któż to mógł wiedzieć? Głowa, wcześniej obgryziona przez szczury, teraz odcięta od ciała spoczywała na jednej z półek, z wielkim gwoździem wbitym w czoło. Nie było tu czego szukać. Mężczyzna i dziewczyna ruszyli dalej tropem zwierzoludzi.
Ci, na drugim z kolei skrzyżowaniu tuneli skręcili w prawo i opadającą pochylnią zeszli na niższy poziom kopalni. Z dołu słychać było ich odrażające głosy.
 
xeper jest offline  
Stary 30-01-2010, 22:28   #120
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
-Tralala, poszła baba na siano, zobaczyła chłopa
a jak mu już dała , przeszła jej ochota
oj dyri dyri oj oj

Halfling wesoło pod nosem nucił sławną pioseneczkę eksploatując na nowo kopalnie, wszyscy zawracali widząc ślepy zaułek, ale halfling nie. Musiał podejść i sprawdzić czy krasnoludy dokopały się do czegoś, a jeśli nie , to czemu tu w ogóle kopali. Wciąż zresztą nie wiedział co to była za kopalnia, mógłby poświęcić nieco czasu na zbadanie substancji i żył skalnych ale przypuszczał, że krasnoludowie powinni po prostu to wiedzieć, a kto pyta ten ponoć nie błądzi...

- Co tutaj wydobywano? - zapytał gdy tylko dotarli do ślepego zaułka

Dopiero później jego ciekawość znalazła inny obiekt. Było nim ciało lezące pośrodku korytarza, nie wyglądało na dzieło wywerny, ta pewnie wyżarła by go tak, że mieliby problem ze zidentyfikowaniem płci, nie mówiąc o wieku. Człowiek był młody i prawdopodobnie nie umarł zbyt dawno. Halfling podszedł do ciała aby mu się lepiej przyjrzeć, nałożył rękawiczki, po czym odchylił ciało aby ustalić przyczynę śmierci, jej czas a także aby przeszukać nieszczęśnika. Styczność z ranami i umiejętność ich zasklepiania już dawno oswoiły halflinga z widokiem śmierci. W Middenhaim taki widok był niemal codziennością.

Halfling musiał przyznać, że się mylił. To jednak wywerna zakończyła żywot nieszczęśnika, tyle że nie tak szybko jakby chciała. Inaczej pewnie byłby już jej przepastnym żołądku. Młodzik nie wyglądał na biednego...Halfling pieczołowicie począł sprawdzać co ma umarlak, jednocześnie informując z medyczną dokładnością o przyczynach zgonu.

- Biedak, dolna żyła przy biodrze przegryziona, ba rozszarpana. Dziw , że uciekł tak daleko... Dopadła go wywerna jak nic, widać po śladach zębisk, ale skoro jemu się udało a w jaskini nie było więcej ciał to znaczy że uciekł z kimś, kimś kto mu pomógł - wydedukował na koniec.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 30-01-2010 o 22:34.
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172