Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2010, 21:01   #114
anrena
 
anrena's Avatar
 
Reputacja: 1 anrena nie jest za bardzo znany
Trakt prowadzący na Północ przypominał raczej rwący górski potok niż główny szlak, jakim wędrowała przed laty Ingrid. Dużo się tu zmieniło, a może to tylko pamięć ubarwiała oglądane na nowo krajobrazy... Ingrid kochała surowość tych niedostępnych i nieogarnionych przestrzeni, dzikość natury, jej nieobliczalność i grozę. Jechała tu kiedyś przegrana, z uczuciem pustki i bezsilności, a opuszczała te dziwnie urokliwe miejsca z podniesionym czołem, pewna, że odtąd sama jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem.

W strugach deszczu, nieprzerwanie lejącego od wielu dni, Ingrid zdążała teraz ponownie na Północ, do niejakiego Behemsdorfu. Tym razem jednak z ważną misją powierzoną jej przez ojca, dla którego z biegiem lat stała się prawą ręką w interesach i najbardziej zaufaną powierniczką. Niestety nie dane jej było rozkoszować się tą podróżą w upragnionej samotności. Towarzyszył jej niejaki Reinhardt, cudak o bliżej nieokreślonym wieku i profesji. Z nieokreślonych też względów ojciec uparł się, by ta brodata niańka służyła jej za ochronę w niebezpieczeństwach podróży do Ostlandu. Ingrid nie potrzebowała ochrony. Poradziła sobie w tej dziczy przed laty, sama. Tym bardziej więc obecność niechcianego towarzysza, który zdawał się bardziej dbać o drogocenny trunek w jukach przytroczonych do swej poczciwej szkapiny niż o bezpieczeństwo podróży, działała jej powoli na nerwy. Starała się więc całkiem ignorować irytującego ochroniarza i skupić na wykonaniu misji, z jaką tu przybyła. I udawało jej nawet czasem na chwilę zapominać o tym, że nie podróżuje sama. Poza momentami, gdy dzielny Reini, jak go prześmiewczo nazywała w myślach, przypominał o swej męczącej obecności i zatrzymywał cała kawalkadę węsząc jakieś kolejne straszliwe niebezpieczeństwo.

Po wielu dniach uciążliwej podróży potwornie znużeni i przemoczeni do suchej nitki dotarli do rozstaju dróg, gdzie niedawno jeszcze znajdował się drogowskaz, a obecnie raczej nędzne jego resztki. Równie nędznie prezentowały się zmasakrowane zwłoki dwojga zabitych ludzi leżące w pobliżu. Nie był to raczej najlepszy znak. Zapach spalenizny też nie wróżył nic dobrego. Mimo to ruszyli dalej. I dotarli wreszcie do upragnionego celu podróży, do Behemsdorfu. A raczej do tego, co z wioski tak nazywanej, zostało. A zostało niewiele. Popiół i zgliszcza. I kilku wynędzniałych pogorzelców, plączących się z obłędem w oczach po ruinach swych dawnych domostw. Jeden z nieszczęśników zagadnął ich, pytając o cel podróży. Gdy wyjaśnili, że szukają zaginionego maga Bruno Kohlera, mężczyzna wyraźnie się zdenerwował. Udało im się jednak dowiedzieć, że poszukiwany wyruszył do jakiejś kopalni w górach. A za nim udali się poszukiwacze przygód oraz zwierzoludzie – sprawcy masakry w Behemsdorfie. Nie pozostawało więc nic innego jak wyruszyć tym, jedynym dotąd, tropem.

Ślady niedawnej rzezi doprowadziły ich w końcu do wskazanej przez wieśniaka kopalni. Jej widok nie zachwycał ani nie zachęcał przybyłych do wejścia. Sama kopalnia, a raczej ruiny po niej, wydawały się, podobnie jak cała okolica, zupełnie wymarłe. Dosłownie wymarłe. Swąd wszechobecnej śmierci i strachu przenikał aż do szpiku kości. Mimo to z głębi kopalni dobiegły ich czyjeś głosy.

Skupienie nasłuchującej Ingrid przerwał burkliwy głos Reinhardta. - Co teraz? - zagaił błyskotliwie jak zazwyczaj. - A co ma być? - odburknęła Ingrid zła, że właśnie teraz zebrało mu się na konwersację.
Mężczyzna ukrył brodatą twarz w brudnych łapskach i westchnął. Trwało to trochę, nim ochłonął i gotów był podjąć „rozmowę”. Dziwak. Od początku wiedziała.
Jego usta wykrzywiły się, jakby każda zgłoska zadawała mu prawdziwy, fizyczny ból. Wskazał kopalnię, robiąc tępą minę. Chyba czekał na odpowiedź. Nie otrzymując jej, wycedził naburmuszony:
- Weszli do kopalni... Chyba nie chcemy wejść za nimi? - coś w jego głosie zdradzało, że znał już odpowiedź, tylko usilnie nie chciał w nią uwierzyć.
- A to niby czemu? - zaczepnie odrzekła Ingrid. Wyraźnie bawiło ją zadawanie mu głupich pytań, na które nie potrafił w żaden mądry sposób odpowiedzieć.
- Zabiją nas? - zapytał ostrożnie. Nie był pewien, czy stanowi to dla niej jakikolwiek argument, ale warto było spróbować.
- Uhm...czyli zamierzasz stać tak sobie i czekać, co też się wydarzy? - odparła mocno już zniecierpliwiona.
- Moglibyśmy... - czuł się wyjątkowo bezradny. Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie spróbować jeszcze raz z uprzejmym uśmiechem, ale coś czuł, że nie załatwiłoby to sprawy.
- Nie przyjechałam tu stać i gapić się jak sroka w gnat! Zginąć możemy wszędzie. Ale rób sobie, co chcesz. Ja wchodzę do środka; zamierzam przekonać się, do kogo należą te głosy i czego tu szukają. Nie czekając na reakcję Ingrid ruszyła szybkim krokiem w stronę kopalni. Reinhardt rozejrzał się po otoczeniu desperacko poszukując wybawienia. W końcu westchnął ciężko i ruszył w stronę szybu, wiążąc konia przy jednym z pobliskich drzew.
 

Ostatnio edytowane przez anrena : 24-01-2010 o 21:42.
anrena jest offline