Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2010, 19:27   #10
sickboi
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Ślązak nawet nie zdążył się zorientować, gdy jego plecy ponownie wtuliły się w błotnistą uliczkę. Ziemia była mokra i wilgotna, niezbyt zachęcająca do spędzania na niej dłuższego czasu. Tym razem jednak mężczyzna nie miał wyboru. Napotkany mnich musiał być bowiem niejakim kuriozum pośród swoich ziomków. Rzucił się bowiem na zaskoczonego Dietwina niczym rozjuszony buhaj, przewrócił go i jął okładać pięściami. Bełkotał coś przy tym po łacinie, lecz język ten był obcy dla wrocławianina i nie zrozumiał nic ze słów klechy. Jedyne co złodziejaszek zdołał zrobić to zasłonienie twarzy rękami, by choć trochę się osłonić. Przyjmował, więc razy zadawane przez napastnika, bardziej przejmując się tym, iż w uliczce mogą niespodziewanie pojawić się ludzie von Todda, lub co gorsza on sam. Wtedy nie byłoby już zupełnie szansy na ratunek. Rothaarig za dużo widział by móc żyć spokojnie.
Tak szybko jak mnich wpadł na Ślązaka, tak też szybko zszedł z niego i ruszył swobodnym krokiem w kierunku Nowego Rynku, a przynajmniej tyle zdążył zobaczyć Dietwin powoli gramolący się na nogi. Jak się okazało ciosy zadane przez gwałtownika nie były, aż tak bolesne jak się zdawały i pozostawiły po sobie jedynie kilka sińców. Nie był to niestety koniec niespodzianek tego wieczoru, gdyż jak spod ziemi przy złodziejaszku pojawiła się jakaś kobieta pomagając mu wstać.
-Dziękuję…- wymamrotał Rothaarig coraz mniej rozumiejąc z całej sytuacji. Wiedział za to, że jeśli szybko się nie ulotni z okolicy, gdzie popełniono morderstwo to on może być kolejnym, który stanie przed piotrową bramą tej nocy. W mgnieniu oka przekalkulował wszystkie możliwe kryjówki i miejsca, gdzie mógł się udać. Dom, w którym mieszkał był zbyt blisko, zbyt duże ryzyko. Lanz gnieździł się z matką na drugim krańcu miasta, a Sławnikowic pewnie prędzej wpuścił by do siebie bezpańskiego psa, niż któregoś z obsługiwanych przez siebie ludzi. Pozostawało jedno tylko miejsce. W tej chwili zdawało się ono być dla Dietwina zarówno piekłem jak i niebem. Mowa rzecz jasna o mordowni Grubego Udo.
Problem tkwił w tym, że złodziej miał ostatnio na pieńku z karczmarzem, ale sama gospoda dawała jakiekolwiek szanse na ukrycie się. Zresztą Ślązak liczył na wyrozumiałość właściciela szczególnie, gdy pierwej zostanie on obdarzony odpowiednią ilością złota. Pech jednak nadal prześladował rudego, przylepił się do niego jak gówno do buta i nie chciał puścić. Oto z niewesołą miną wracał tenże wojowniczy zakonnik, który odprawił wątpliwej jakości modły nad Ślązakiem. Rothaarig w żadnym wypadku nie zamierzał się angażować w bójkę i mścić, przynajmniej teraz. Jego życie było dlań więcej warte, niż nieco nadszarpnięty złodziejski honor. Wyszedł, więc w kierunku mnicha krótko i zdecydowanie, nasadą prawej dłoni sunąć wprost ku nozdrzom franciszkanina. Dalej nie bacząc na efekt, ni na oddalające się niewiasty, z którymi mnich rozmawiał, ruszył pędem w kierunku „Pod Złamanym Groszem”.
 
sickboi jest offline