Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2010, 22:03   #40
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Widok wracających przestał Karen dziwić gdy skończyła dziesięć lat i zrozumiała, że albo przywyknie do ich obecności albo skończy u „Św Brunona”. Nie mogła od nich uciec nawet w środku lasu, a co dopiero w Chicago gdzie codziennie umierały tysiące ludzi. Przywykła do tego, że przemykali gdzieś obok niej. Każdy zupełnie inny grający ze światem według swoich własnych reguł jak to ludzie mieli w zwyczaju.
Jeśli chodziło o wracających niewiele rzeczy można było brać za pewne.
Jednak patrząc na krwawiącego barmana Karen nie miała wątpliwości że ten który zawitał do Alcock’s był niebezpieczny.

Skorzystała z doskonałej wymówki jaką było małe zamieszanie przy barze by przyjrzeć się duchowi. Ubranie i fryzura zdawały się współczesne, wyglądał okropnie i to bynajmniej nie z powodu rany na policzku. Chodziło raczej o spojrzenie, złośliwą satysfakcję gdy patrzył na krwawiącego barmana.
Nigdy jeszcze nie spotkała się z przypadkiem gdy umarły mógł fizycznie wpływać na świat żywych, zazwyczaj nie byli nawet przez ludzi wyczuwani. Ten manifestował się intensywnie. Jego widok wróżył kłopoty. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do większości swych pobratymców zdawał się świadomie usiłować wejść w interakcje z żyjącymi.

Opuściła wzrok gdy łysy jegomość opuścił swoje miejsce przy poranionym barmanie i zaczął przemieszczać się po barze. Śledziła go kątem oka, w sprób wytrenowany niemal do perfekcji podczas niezliczonych obiadów w rodzinnym domu. Widziała jak patrzył na mijany ludzi, omijał niektóre sprzęty przenikając przez inne. Świat który dostrzegał musiał być łudząco podobny do rzeczywistego. Skąd wynikały różnice?
Może znał to miejsce przed remontem? Albo nim przestawiono część mebli? Rozważała. Zginął tu? Lubił to miejsca za życia? Nie, gdyby był tu stałym bywalcem barman byłby przyzwyczajony do obecności i odporniejszy na wpływ. Więc z czego wynikają różnice?
Skupiona ledwie zarejestrowała to, że również Rose zgodziła się pomóc Benowi.
Całą uwagę Karen pochłaniał duch o zgrozo zmierzający do łazienki gdzie zniknął agent FBI. Sprawa nie wyglądała dobrze.
Kiedy to bydle się tu zjawiło? Zastawiała się obserwując drzwi toalety. Niestety była wtedy zbyt pochłonięta opowieścią Bena by móc to jednoznacznie określić.
Jak długo to tu zostanie? Nie miała wątpliwości, że istota dopiero zaczęła rozrabiać. Tymczasem Gerthart zapadł się pod ziemię. A raczej należałoby powiedzieć utonął w toalecie.
Spokojnie, to nie powinno być w stanie zrobić mu nic złego. Tak, barmanowi też, a zobacz jak wyszło.

Odetchnęła bezgłośnie z ulgą gdy agent FBI wyszedł z za oznaczonych trójkątem drzwi cały, zdrowy i pozytywnie zaskoczony. Potem "to" wychynęło na wpół przenikając poprzez zamykające się drzwi.
Na widok Bena stwór zamarł na chwilę i odsunął się, jego twarz wykrzywiła się okazując na chwile emocje.
Co to było? Strach? Zastanawiała się. Pojawił się tutaj dopiero po przyjściu Bena, a co jeśli przeszedł za nim? Gdyby coś takiego kręciło się za Gerthartem mogłoby wyjaśniać choć po części jego zły stan. A jeśli nie to być może się chociaż znali.

Pochłonięta myślami popełniła błąd. Jej wzrok zbyt długo spoczywał na wracającym. Ten spojrzał jej w oczy. Zesztywniała, jednak miała w sobie dość opanowania by prześlizgnąć wzrok niby naturalnie na Bena i odwrócić się powoli do siedzących przy stole towarzyszy.
Reagowała instynktownie jak za czasów Heaven gdy jeden nieostrożny grymas mógł ją kosztować wytarganie za włosy na korytarz i kilka godzin klęczenia na grochu.
Starła się wyglądać normalnie pomimo tego, że wciąż czuła na sobie spojrzenie stwora. W jednej chwili uświadomiła sobie przykrą prawdę. Była być może jedyną osobą na całym świecie którą wracający mogli fizycznie dotknąć. I właśnie zwróciła na siebie uwagę jednego z paskudniejszych przedstawicieli tego rodzaju.

- Przepraszam, że tak długo, ale miałem ważny telefon. Jesteście tu jeszcze. To znaczy, że chcecie mi pomóc, czy może dzwoniliście po gliny, by mnie wsadzili, hm? - Ben zasiadł ponownie razem z nimi. - A może macie jakieś pytania?
Karen wciąż czuła na plecach wzrok ducha.
Wie, że go widziałam. Była tego niemal pewna. Przez chwilę patrzyli w końcu wprost na siebie. Co teraz wyrabiał za jej plecami?
Odetchnęła głęboko. Sytuacja robiła się nieciekawa. Pytanie co powinna teraz z tym zrobić. Pozycja dyskretnego obserwatora była spalona. Co więcej uporczywy wzrok wlepiony w jej plecy sugerował, że została wyznaczona na następną „ofiarę” łysego draba. Czy mogła coś z tym zrobić?

- Bardzo dużo pytań.– Rose uśmiechała się do Benjamina. Istotnie sama Karen miała w głowie mnóstwo spraw które trzeba było wyjaśnić przed samym „włamaniem”. Tule że straciły na znaczeniu gdy poczuła narastające zimno za plecami.
To podeszło bliżej.
Ten fakt przesądził sprawę.
Dziewczyna odetchnęła głębiej po czym uśmiechnęła się zbierając swoją odwagę do kupy.

- Może przeniesiemy naszą małą naradę w gdzieś gdzie jest choć trochę dyskretniej? – zaproponowała. - Zdaje mi się, że nie powinno się planować napadów na ludzi w miejscu publicznym. Zwłaszcza, że tutaj zaraz może zrobić się nieprzyjemnie. A teraz wybaczcie mi na chwilę.
Wciąż uśmiechając się wstała z miejsca po czym spokojnie i stanowczo odwróciła się do stworzenia. Korzystała z tego, że byli częściowo osłonięci od wzroku reszty gości baru i tylko jej towarzysze przy stoliku widzieli co dokładnie robi i słyszeli co mówi.

Opuściła Heaven by wreszcie przestać się bać. I choć nie udało się do końca nauczyła się wtedy jednej ważnej rzeczy. Nie można czekać cicho jak mysz pod miotłą aż problemy przeminą same. Maja wtedy paskudny zwyczaj narastania do katastrofalnych rozmiarów. Problemy się rozwiązuje.
Bała się tego wracającego, lecz nie zamierzała tego okazywać. Wiedziała, że mógł jej zrobić krzywdę i jeśli on też o tym wiedział właśnie napytała sobie nie licha kłopotów. Ale siedząc w bezruchu i licząc że sobie pójdzie oddawał mu tylko pole. Odbierała sobie szanse obrony. Tak więc zdecydowała się spojrzeć w twarz zagrożeniu.
- Byłby pan na tyle uprzejmy, przestał dyszeć mi w kark i poszedł terroryzować kogoś innego? - spytała stwora tonem uprzejmym lecz lodowatym nie uchylając się od kontaktu wzrokowego.
Cóż nie byłaby to w końcu pierwsza publiczna scena jaką musiała znosić przez wracającego. I na pewno nie ostatnia.
 
Lirymoor jest offline