Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-01-2010, 14:29   #31
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Definitywnie coś spieprzyliśmy.


Gdy Wallow wreszcie odzyskał jakoby świadomość tego, co robi i co się dzieje wokoło niego, sytuacja nie przedstawiała się ciekawie. Wielkie bicze, których epicentrum była kotka, szalały niekontrolowane po całej pieczarze, siejąc zniszczenie. Nim Asco zdąrzył wykonać jakikolwiek ruch, otrzymał potężne uderzenie w klatke piersiową. Uniosło go w powietrze, uderzył plecami o sklepienie. Reszty dokonała siła grawitacji. Parę zmiażdżonych stworzeń, które miały nieszczęście akurat pełnić te funkcje w jego ciele, które oberwały, zostały już mu pod stopami gdy się podniósł.



Kątem oka dostrzegł, że sytuacja reszty nie przedstawia się lepiej. Oni również odnosili rany, niektórzy cięższe od innych. Postanowił coś zrobić, nie będzie przecież stał jak głupi i czekał jak worek treningowy. Jedną z umiejętności Asco, była możliwość zamiany w jakiegoś owada czy robaka. Zmieniali po prostu formę swojego ciała, umysł pozostawał ten sam. Wallow postanowił zejść pod ziemię.


- Cojijo campo. - wyszeptał prędko, kucając.





Ku jego zdumieniu nic się nie stało. Trwał dalej, jego ciało nie posłuchało rozkazu. Nie miał czasu na analizowanie jednak, skoro nie zadziałała forma dżdżownicy...


- Compartimiento bodi! - wykrzyczał tym razem, wkładając w słowa całą swoją wolę.


Nic. Zero reakcji. Ogarnąła go złość. Nie wiedział, czy to jeden z objawów choroby, która nękałą Solartus, czy może rytuał pozbawił go mocy. Całe życie, każdy z Aborrecimiento może dowolnie formować swoje ciało, według swojej zachciaki. Gdyby tylko takie było ich życzenie, mogli mieć dodatkową dowolną część ciała. Pozbawiony tej umiejętności Wallow czuł, jakby ktoś odebrał mu część jestestwa.

Gdy wrzał w sobie z bezsilności, sytuacja w pieczarze się uspokoiła. Kotka gdzieś zniknęła. Na szczęście Opiekunce-Matce nic się nie stało, razem z innymi Opiekunkami chodziła teraz i pomagała rannym. Gdy jedna z nich podeszła do niego, odprawił ją uprzejmie.

Rozejrzał się, szukając ujścia dla targających nim emocji. Ujrzał dwa stworzenia, które tu z nimi nie przybyły. Jedno było zielone, okropnie cuchnęło i wyglądało na zdezorientowane. Drugie wyraźnie było wkurzone i zaatakowało to pierwsze.

Wallow rozciągnął owady na twarzy w okrutnym, zadowolonym uśmiechu i rzucił się na diabła.


____
Wallow próbował bezskutecznie użyć dwóch zdolnosci, Forma Dżdżownicy oraz Forma Mrówek. Zdenerowany niepowodzeniem, rzuca się na diabła.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 20-01-2010 o 14:45.
Howgh jest offline  
Stary 21-01-2010, 00:36   #32
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Chicago, Bar Alcock’s


Ruch tego dnia w barze nie był zbyt wielki, toteż barman dokładnie obserwował wszystkich wchodzących jak i wychodzących. Na ogól nie przejmował się podejrzaną klientelą, od tego w końcu miał Wielkiego Jefe'a - ochroniarza. Mimo wszystko dzisiaj czuł się dziwnie. Miał niejasne wrażenie, że to przez grupkę ludzi, która spotkała się przy jednym ze stolików. Miejsce owe zostało zarezerwowanie kilka dni temu, przez typka, który pojawił się w barze kilkanaście minut temu. Barman sprawdził w swoim notesie. Gerthart.

Podejrzane nazwisko - pomyślał przyglądając się młodemu mężczyźnie z boku. - Na pewno fałszywe. W rzeczywistości to ten mężczyzna nie różnił się niczym od wielu klientów Alcock'a, jednak coś niepokoiło barmana na tyle mocno, że w pewnym momencie zrozumiał, że trzęsą mu się ręce. Czuł, że pot spływa mu po plecach, choć tego dnia wcale nie było gorąco. Miał jakieś dziwne...przeczucie? Tak, to dobre słowo. Przeczucie, że ktoś go obserwuje. A wszystko to zaczęło się, gdy przyszli oni. Spojrzał w ich kierunku. Dwie kobiety (niezłe dupki swoją drogą) i dwóch facetów w tym ten Gethart. Był jeszcze jeden, ale szybko się zmył. Może on też coś czuł? Tego barman niestety nie wiedział. Chwycił następną szklankę i zaczął chuchać. Nie na nią jednak a na swoją rękę. Mimo, iż spływał potem było mu zimno. Nie odnotował jednak tego faktu, tak samo jak tego, że było jakoś ciemniej niż być powinno. Przynajmniej dla niego. Mimo to od czasu, do czasu rzucał nerwowe spojrzenie na stolik, przy którym aktualnie siedziały trzy osoby. Gerthart właśnie gdzieś zniknął.

***

Rose, Karen i Nik rozmawiali o tym co usłyszeli od Bena. Każdy miał inne podejście do owej sprawy i opowieści agenta. Nik był uśmiechnięty i wyluzowany, wierzył w całą sprawę i nie wahał się ani chwili ze swoją decyzją. Podobnie było z Karen, może poza szczegółem, że ona wcale wyluzowana nie była. Na najbardziej rozbawioną zaś wyglądała Rose, której mina jednak dość szybko zrzedła, gdy zobaczyła z jaką powagą o całej sprawie mówił choćby Nik.

Rozmowa trwała, a Ben dość długo nie wychodził z łazienki, co po takim spóźnieniu mogło być już wyjątkowo źle odebrane. W pewnym momencie cała trójka usłyszała odgłos tłuczonego szkła i okrzyk "cholera!" ze strony baru. Spojrzeli w tamtym kierunku i zobaczyli, jak barman, na oko dwudziestoparolatek, krzywi się z bólu. W zakrwawionej dłoni trzymał resztki zbitej szklanki, którą najwyraźniej za mocno zdusił. Był cały blady, miast zaś ruszyć się i zrobić coś z ręką lub posprzątać szklankę on wpatrywał się w swoją dłoń.

W pewnym momencie spojrzał na Rose, spłonął nagłym rumieńcem i jakby wyrwany ze snu, zaczął szybko sprzątać bar i zajmować się ręką. Nika zaś zastanawiał wyraz twarzy mężczyzny. Było w tym coś dziwnego. Co dokładnie mogłaby powiedzieć Karen o ile by zechciała. Obok zaś barmana widziała Jego. Wielki, łysy mięśniak z kpiącym uśmiechem górował nad osobą barmana. Jego czarny cień padał na niczego nie świadomego barmana. Z wszystkich osób w barze, tylko ona widziała mięśniaka. Także ona jako jedyna widziała wielką dziurę w policzku, najwidoczniej postrzałową. Był jednym z nich. Powracającym. Odwróciła od niego spojrzenie, nie chciała bowiem by ich wzrok się spotkał. Obserwowała go jednak chwilę, ale dyskretnie, tak by nikt nie zobaczył że podąża za kimś wzrokiem. To był zdecydowanie zły rodzaj Powracającego. Najgorsze zaś, że obślizły typ skierował się do łazienki, w której zniknął Ben.

Z głośników popłynęła kolejna znana melodia, tym razem króla jakim był Elvis, gdy w owej łazienki wyszedł w końcu Ben. Karen odetchnęła z ulgą, bała się bowiem o Bena coraz bardziej. On zaś wyglądał na zaskoczonego, ale mimo to uśmiechnął się.

- Przepraszam, że tak długo, ale miałem ważny telefon. Jesteście tu jeszcze. To znaczy, że chcecie mi pomóc, czy może dzwoniliście po gliny, by mnie wsadzili, hm? - spytał spokojnym głosem po czym dodał - A może macie jakieś pytania?

Chicago, przed mieszkaniem Bena Gerthatra


Duża kamienica z czerwonej cegły odznaczała się dość mocno od innych szarych budowli rozlokowanych w tej części Chicago. Budynek mimo, iż duży mial nie wielu lokatorów, a to dlatego, że mieszkania była tutaj dość duże i zapewne dość wygodne. Do tego trzecie piętro budynku było zajęte przez biuro jakiejś małej firmy, zajmującej się pomocami naukowymi i edykacyjnymi. Johny King siedział na schodach czekając na agenta Bena, nie bardzo właściwie wiedząc po co ro robi. Czy dlatego, że człowiek ten uratował mu kiedyś życie? Czy może dlatego, że nigdy nie nazwał go wariatem? A może po prostu wyczuł możliwość łatwego zarobku, tak jak z tą kurtką? Tego chyba sam nie wiedział, a mimo wszystko siedział na schodach z postanowieniem, iż będzie czekał tak długo, aż gospodarz mieszkania numer 2 wróci do siebie. Piwo, które wypił dało mu małego kopa. Mimo, iż najpewniej było to coś piwopodobnego z rodzaju sikaczy pospolitych, to mimo to mężczyzna czuł się pewniej. Na tyle pewnie, że najzwyczajnie w świecie zasnął na schodach, jak na bezdomnego przystało.

Obudził się przerażony, nie bardzo pamiętając co właściwie mu się śniło. Gdy tylko otworzył oczy zobaczył nad sobą smukły cień, któy mocno go wystarszył. Zerwał się na równe nogi i...uderzył z impetem o skrzynkę z licznikami energii. Tak jak szybko wstał, tak samo szybko usiadł z powrotem trzymając się z grymasem bólu za głowe.

Chryste Panie! - smukły cień nabrał bardziej realnych kształtów. Jak najbardziej kobiecych i zaniepokojonych. - Nic Panu nie jest? Proszę to pokazać!
Bez wachania porzuciła torby z zakupami i pomimo protestów, spacyfikowała Johnny'ego i zaczęła oglądać ranę uważnie. Coś w niej było takiego, że King nie potrafił się jej po prostu wyrwać. Może to nadal jakieś senne zmory go nie opuściły? Nie, jej uścisk był jak najbardziej realny. Może po prostu ta jej pewność siebie, tak szczera i dogłębna sprawiała, że nie mozna było jej się przeciwstawić.
- Proszę się nie ruszać! Nie wygląda to najlepiej. Może trzeba będzie szyć. - w końcu mężczyznie udało się uwolnić z mocnego uścisku jej palców na swojej głowie.
- Z pewnością trzeba to przemyć. - spojrzała Kingowi prosto w oczy, po raz pierwszy. Zamarła na moment. Czyżby dopiero teraz pojęła, kim był? Bezdomnym, który spał na schodach jej domu? Zrobiła krok do tyłu i rozejrzała się, jakby czegoś szukając.


Pewnie zaraz zawoła policję. Wbrew logice, złapała torby z zakupami i wepchnęła bez ceregieli Kingowi w ręce. Tego się nie spodziewał. W jej oczach znów pojawiła się hardość i pewność siebie.
- Idziemy panie King. Bo jesteś John King, prawda? - uważnie obserwowała reakcję mężczyzny. - Bena nie będzie jeszcze z godzinę. Dziwię się, że ochrona się tutaj jeszcze nie pofatygowała. Nasi współlokatorzy nie lubią śpiących na schodach. - wyciągnęła klucze i wciągnęła mężczyznę do środka, potem zaprowadziła pod mieszkanie nr 4. - Dziwi mnie tylko to, że czekasz na niego tutaj. Powinineś być w knajpie, gdzie wszyscy mieliście się spotkać.
Drzwi jej mieszkania (z bardzo ozdobną tabliczką z nazwiskiem Kessler) wychodziły prosto na drzwi Bena. Tylko skąd ona to wszystko wie? Może też jest "inna"?
- Wchodź, zrobiłam ciasto, chcesz kawałek?
Mały, ciemny przedpokój prowadził do obszernego jasnego salonu, dziewczyna zaprowadziła Kinga jednak prosto do kuchni, gdzie na każdym wolnym obszarze stały kolejne formy z upieczonymi ciastami. Dziewczyna odebrała siaty Johnemu i rzuciła je w kąt obok lodówki.
- Dobra, to teraz... - nagle klepnęła się w czoło - Matko, ja się nie przedstawiłam. Jestem Rachel. Rachel Kessler. Siadaj. - podstawiła mu krzesło. - Obejrzymy tę ranę na głowie.
Jej głos nie znosił sprzeciwu. Musiała mieć jakiś dar, bo Johny dawał ze sobą robić, co ona chciała, Tymaczasem dziewczyna wyciągnęła apteczkę i zajęła się jego raną na głowie.
- Dobra, nie jest tak źle. Nie trzeba będzie szyć. - kszątała się tuż nad nim. - Zaraz zrobię opatrunek.
Zatrzymała się tuż nad nim i pociągnęła znacznie nosem.
- Czekaj, czekaj. A co zrobiłeś z bonem do fryzjera? - pociągnęła go lekko za przetłuszczone wlosy - A kurtka? Ben mówił, że dał ci kurtkę! - nagle jej się przypomniało.
Stanęła tuż przed nim, pochyliła się nad nim. Czuł zapach jej jaśminowych perfum, jej rude włosy zdawały się współgrać ze wściekłą miną, zaciśniętymi ustami, gniewem płonącym w oczach.
- Po co tu przyszedłeś? Miałeś siedzieć tam, poznać innych obdarzonych! - Zacisnęła pięści, syczała niczym wąż, któremu ktoś nadepnął na ogon i teraz przymierzał się do ataku - Miałeś wysłuchać Bena! Opowieści o jego koszmarach i wizjach! A może nawet koszmarnych wizjach! - jej glos powoli tężał i się wznosił. kiedy Johny chciał wstać, pchnęła go ponownie na krzesło. - Dał Ci kurtkę i bon, żebyś jakoś wyglądał! A ty ją pewnie sprzedałeś! - prychnęła wściekle - Po co wróciłeś?! Po co?! - ale nie dała mu odpowiedzieć - Po kolejne pieniądze?! - teraz już krzyczała. - Chciał was prosić o pomoc, ale jeśli pozostali są tacy sami to...
Nagle urwała. Może słowa utknęły jej w gardle, albo coś sobie przypomniała. Uświadomiła. Zagryzła wargę, spojrzała w podłogę. Burza się uspokoiła. Johnny chciał ponownie wstać, ale ona zacisnęła swoje długie palce na jego ramieniu.
- O nie. - warknęła i pociągnęła go za sobą. - Nie puszczę Cię tak łatwo. Jesteś coś winien Benowi za Tamto. - rzuciła mu ostre spojrzenie i wepchnęła do łazienki. - Nie pozwolę, żebyś Go zawiódł. Umyj się. - puściła go, zastawiła drzwi sobą, z szafki ściennej wyszarpnęła ręcznik - Porządnie. Potem samodzielnie podetnę Ci te włosy. - w jej drgającym glosie zniesmaczenie mieszało się z pewnością - Kiedy przyjdzie, przynajmniej go wysłuchaj. Jesteś mu winien nawet więcej za uratowanie życia.
Drzwi zatrzasnęły się za nią głośno.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 21-01-2010, 21:36   #33
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Rytuał się nie powiódł.

Raven sam nie wiedział, co było tego przyczyną. Gdy użył swej zdolności i skupił wzrok na kamieni słońca, nic się nie stało. Dopiero po interwencji Lauhemaasielu i Hane’a kamień wydobył z siebie czerwone światło. Mając nadzieję, że oznacza to pomyślną jego aktywację, Kruk Śmierci rozejrzał się po komnacie. Już wtedy wiedział, że coś poszło nie tak. Nikt nie zajął się dwoma kamieniami, a trzeci, którym zajął się Puryfitek, zajaśniał na zielono, w przeciwieństwie do kamienia słońca i kwiatu, który dostał się pod opiekę Anioła i Asco.

Oczy Ravena rozszerzyły się w niemym zdziwieniu, gdy zauważył, że macka Puryfikanina jest pokryta czymś, co musiało być krwią Opiekunki.

Pióra Kruka nastroszyły się, a jego oczy zajaśniały czerwienią. W jednej chwili zdał sobie sprawę z tego, co zrobił ten głupiec. Było oczywiste, tak jasne, tak klarowne, że pojemnik z krwią był centralnym punktem rytuału, czymś, czego nie należało ruszać, czymś, czego istotę w pełni mogły pojąć tylko Opiekunki, których zadaniem było zająć się misą. Nie Kruka, nie Purifikanina, nie Feniksa, tylko i wyłącznie Opiekunek.

Raven rozłożył skrzydła, szykując się do lotu, by jakoś zadziałać, gdy Gatti wchłonęła swymi splotami krew. Złociste wzory, początkowo delikatnie falując na jej ciele, szybko przybrały krwistoczerwoną barwę i wystrzeliły z kocicy we wszystkich kierunkach, czyniąc z niej coś na obraz ośmiornicy, przebijającej swymi silnymi mackami lodowe figury i innych Salartus. Jedna z krwawych wstęg uderzyła Ravena w rozłożone skrzydło. Ból był okropny, tak okropny, iż sprawił, że ptak spadł na ziemię, wijąc się i kracząc rozpaczliwie.

Wiedział, że powinien obserwować wizję, ale cierpienie, jakiego doznawał, było nie do zniesienia. Jego ciało, i tak osłabione postępująca już chorobą, drgało niebezpiecznie w konwulsjach. Mały, słaby organizm nie mógł sobie pozwolić na utratę nawet małej ilości krwi, a dziura w skrzydle była duża, zbyt duża, by można było ją zignorować. Wkrótce Raven leżał na lodowatym podłożu w rosnącej kałuży własnej, ciepłej jeszcze posoki. Oddychał głęboko, próbując uniknąć cierpienia, lecz w tym stanie nawet zwykły haust zimnego powietrza zasnuwał oczy czerwoną mgłą bólu.

Kruk Śmierci umierał. Choć nie był świadom tego, co się wokół niego dzieje, choć był ledwie świadom swego otoczenia z powodu tortur, jakich doznawał, ta jedna myśl jaśniała w jego głowie niczym latarnia, rzucając światło na zaistniałą sytuację.

Nie tak to sobie wyobrażał. Wiedział, że Śmierć, Milcząca Matka może zjawić się po niego w każdej chwili, lecz Starci mówili o Niej co innego. Miała być zbawieniem od wszelkich zmartwień i trosk, miała przynosić tak potrzebne ukojenie, rozjaśniać umysł i koić lęki, by w końcu oddzielić duszę od zwłok i wznieść ją na nowy poziom istnienia, doskonalszy, w którym będzie współistnieć z Matką jako jedność, zaznając jej spokoju i ciszy, którą roztaczała wokół siebie, niczym jakiś ciepły, miękki całun. Czasem miewała humory, bywała okrutna, sarkastyczna, ale zawsze sprowadzała się do tego samego- wybawienia.

Raven nie wiedział, czy tak miało wyglądać owo wybawienie. Spodziewał się, że jego umysł, tak bystry i lotny za życia, wyzbędzie się wreszcie ograniczającego go ciała i wreszcie rozbłyśnie, niczym gwiazda z Ognikowych legend. Teraz jednak nie czuł się lepiej, nie odkrywał odpowiedzi na pytania, których nie był w stanie rozwiązać, nawet nie widział na nowo swego życia, co miało być jednym z podarunków od Śmierci, pozwalającym zobaczyć ukryty sens różnych zdarzeń z przeszłości konającego. Czuł tylko ból promieniujący ze skrzydła, ostre zimno w płucach, kontrastujące z ciepłem jego własnej krwi i jasne uczucie, że Śmierć nie powinna taka być.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 05-02-2010 o 23:54.
Kaworu jest teraz online  
Stary 22-01-2010, 09:18   #34
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Macka złożona na zielonkawym kamieniu drgała niespokojnie. Całym ciałem Puryfikanina wstrząsały dreszcze. Coś było nie tak. Krew opiekunki wżerała się w jego ciało. Ból pulsował miarowo.




Pozostałe macki falowały nie przekazując spójnych komunikatów. Foloformy mogły być odbierane jako bełkot majaczącej istoty. Jednak pozostali uczestnicy rytuału zapewne nie zwracali na to uwagi i skupieni byli na Grau, która zanurzała swe sploty w misie z krwią. Coś było nie tak. W jednej chwili Puryfik odczuł silny lęk związany z zakrwawioną i obumierającą kończyną.

Zwyczajowo Puryfikanie odrzucając kończynę w celu produkcji substanicji odżywczej muszą w pełni kontrolować ten proces. Teraz było inaczej. Osłabiony Puryfik powoli odpływał w nieświadomość. Bicze falowały wolniej. Wielkie oko traciło ostrość widzenia. Obraz groty zamazywał się. Dźwięki dobiegały stłumione, cichły, z czasem znikły zupełnie. Uderzenie krwawego splotu Gatti pozbawiło go resztek świadomości. Jednocześnie obumierająca macka odpoadła i zaczęła się samoczynnie rozpadać. Substancja, która powstała w wyniku rozkładu była bezużyteczna. A mogła okazać się nawet trująca?


*****


- Nie wierć się tak. - Skarciła Puryfika, gdy ten nie mógł opanować swojej macki.
- Muszę zebrać całą moją krew, aby infekcja nie rozeszła się dalej po twoim ciele.
- Jaka infekcja? - zapytał oszołomiony Puryfikanin.

- Rytuały w których uczestniczy nasza krew należą do niebezpiecznych dla wszystkich Salartus. Tylko niektóre rasy mogą swobodnie jej dotykać czy też nawet wąchać.
- To już koniec rytuału? Pamiętam że widziałem Enta na bagnach i ... nie mogę sobie przypomnieć...

- Tak koniec. I niestety nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele. Obawiam się, że cały wysiłek poszedł na marne.
- Nie było oczekiwanej wizji?
- Były trzy wizje. Jednak nie potrafię odczytać żadnej z nich. Może w czasie waszej podróży zdołacie poznać ich sens.

Puryfik spojrzał na wściekłego Lykaryna.
- Dlaczego patrzy na mnie jak na obrzydliwego człowieka? - zwrócił się do Opiekunki.
-Jego brat jest chory. Umiera. Próbowałyśmy już wszystkiego aby mu pomóc, jednak jesteśmy bezsilne. Bez Lustra Grtas nie ma szans aby przeżyć. - Opiekunka ściszyła głos tak aby był słyszalny tylko dla Puryfika.

- Kiedy ruszamy w podróż na powierzchnię?
- Musicie odpocząć, zregenerować siły. Po za tym jest jeszcze coś o co chciałabym was prosić a dokładniej Asco i Lykaryna.

Puryfik zauważył bójkę w innej części jaskini.
- A kim są te dwa osobniki?
 
Adr jest offline  
Stary 22-01-2010, 17:23   #35
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Argo ocknął się po chwili bardzo osłabiony rytuałem. Sploty Gatti, które go przecięły poważnie nadwyrężyły jego zdolności regeneracyjne. Podświadomie ognik czuł, że jeszcze jeden poważniejszy dzisiaj uraz i na zawsze złączy się z ziemią. Zmęczony ledwo unosił się w powietrzu kilkanaście centymetrów nad ziemią i przez najbliższy czas nic nie wskazywało na to, że zdolny będzie do lotów na najwyższe skalne półki grot.

Bezradnie patrzył na spowodowane przez rytuał zniszczenia. Śledził opiekunki usiłujące pomóc każdemu z rannych. Próbował także wśród zamieszania wokół odnaleźć Grau, lecz nie odczuwał jej obecności, a raczej pyłku który jej podarował. Przez ciało ognika przeszedł dreszcz. Obiecał, że odnajdzie ją wszędzie i pomoże, a zgubił już na samym początku. Z pełną determinacją zamierzał ruszyć na jej poszukiwania, gdy natknął się na Opiekunkę.

Ta nie dała się zbyć łatwo. Słowem i gestem uspokoiła skrzadło. Następnie przyjrzała się jego strukturze śledząc trasę kadego najmniejszego pyłku. Delikatnie pogłaskała ognika dodając mu otuchy, a przy okazji dotykiem badając nagromadzony na powierzchni elektryczny ładunek. Zawsze zastanawiało Argo jak to możliwe, że każda z tych istot tak dobrze zna wszystkie inne Salartus. Lepiej czasem niż skrzadło jest w stanie poznać drugie.

Ostatecznie badanie upewniło Opiekunkę, że ognik choć słaby musi jedynie wypocząć. Gdy zamierzała odejść Argo wykrzyknął. z niedowierzaniem.
-Tam w zieleni. Skąd ona? Nimfa? - zapytał zagubiony. W umyśle skrzadła przewijały się jeszcze echa wizji, przeplatając się z postrzeganą rzeczywistością. Ognik nie potrafiłby odpowiedzieć, czemu skojarzył zieloną anielicę z nimfą, ani tym bardziej czemu nimfa miałaby mieć pióra. Może właśnie zielony odcień i trawiasty zapach przywodzący na myśl łąki i lasy rzucał choć trochę zbudził w Argo tak odległe skojarzenie.
 

Ostatnio edytowane przez Glyph : 30-01-2010 o 20:31.
Glyph jest offline  
Stary 22-01-2010, 23:47   #36
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
To miał być ten rytuał? - pomyślał Lauhelmaasielu, podczas gdy leżał na ziemi. Organy wewnętrzne bolały go niemiłosiernie. Poza tym nie miał siły, żeby wstać. Niezgrabnie przetoczył się na brzuch i spróbował podnieść. Zwymiotował pod siebie krwistą, lepką breją. Przez chwilę pozostał w tej leżącej pozycji, po czym zmusił się, by usiąść.

Ocenił szybko sytuację. Coś poszło źle i widocznie wszyscy odczuli na sobie konsekwencje tego zdarzenia. Obca siła odrzuciła go na tyle mocno, że aż huk uderzenia kości o podłożę przeraziło go bardziej od wewnętrznego bólu. Jeszcze żył - sprawa najważniejsza. Wnętrzności chyba działają - równie ważne. Może wszystko będzie dobrze.
Z ulgą Lauhelmaasielu przyjął fakt, że niektórzy mieli gorzej niż on. Chociaż i tak nie było powodów do dumy. Czuł w sobie nie tylko zmęczenie, ale dziwną wewnętrzną pustkę, którą mógł wyjaśnić jedynie rezultatem rytuału. Wydawało mu się, że osłabł fizycznie, ale nie miał ochoty tego sprawdzać.

Bez wątpienia ktoś zawiódł. O ile Lauhel pamiętał, to Kruk miał rację z kamieniem Słońca, więc to nie mogła być wina Sadesyksa. W normalnych warunkach szukałby winnych, zacząłby krzyczeć albo po prostu głośno wyrażać swój zawód. Teraz natomiast nie miał na to ochoty. Powód był bardzo prosty - sam czuł, że czegoś nie zrobił. To było całkowicie irracjonalne uczucie, o czym dobrze wiedział, ale jednak... Może gdyby ruszył głową, albo pogonił innych Salartus, żeby robili to co powiedział Kruk.

Jedna ze Starszych podeszła do Lauhelmaasiela, aby ewentualnie posłużyć pomocą. Sadesyks odmówił, po części z własnej dumy, a częściowo z faktu, że Starsze wyglądały, jakby same potrzebowały pomocy. Lauhel wstał na nogi i zrobił parę kroków, aby dojść do siebie. To dało mu większe pole do obserwacji. Puryfik jak widać, miał duże kłopoty, ale chyba wyszedł z tego cało. Lecz to co przede wszystkim przykuło jego uwagę, to zniszczone rzeźby i pojawienie się dwóch nowych Salartus.

Jedno z nich - było zupełnie zielone, jakby podgniłe i wydzielało zapach, który normalnie uchodziłby za niemiły, ale Lauhel zupełnie go tolerował. Istota była prawdopodobnie mocno zraniona i wyglądała, jakby znalazła się tu przypadkiem. Drugi Salartus rzucił się na nią po chwili. Lauhelmaasielu stwierdził, że uwłacza to jakiemukolwiek honorowi i ktoś powinien dać mu nauczkę. Do podobnego wniosku najwidoczniej doszedł Asco, który zaatakował dziwacznego Salartusa.

Lauhelmaasielu od pewnego czasu wykazywał skłonność do wyzwolenia swojej agresji na kimś innym, choćby silniejszym. Dlatego ruszył w stronę walki z zamiarem wsparcia Asco i pomocy zepsutemu Salartusowi. Zacisnął trzy palce w pięści, a zbliżając się wybierał sobie odpowiednie miejsce do zadania ciosu temu niehonorowemu dziwakowi.

-----

Lauhelmaasielu dołącza do Asco w walce z diabłem.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 23-01-2010, 01:40   #37
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Kimblee rozglądał się nieco zdezorientowany. Rytuał na swój sposób się powiódł, ale na inny nie. Tradycyjnie – wszystko zależy od perspektywy widza. Czyż nie poznali kilku istotnych faktów? Co nieco się dowiedzieli. Co prawda jego przyjaciel, Puryfik stracił mackę i szykował się małą sprzeczkę z gadowatym Zaurem, a poza tym coś ewidentnie osłabiało anioła, ale to wszystko było nie ważne. Istotne natomiast było to, że on, Alphonse Solf Kimblee wraz z Wallowem jako jedni z niewielu uaktywnili kamień. Kolejny dowód na wielkość aniołów, kolejny powód, dla którego to Rosso powinien dowodzić tą zbieraniną! Alphonse radośnie rozprostował skrzydła. Oczywiście jego radość spotkała się z wrogimi spojrzeniami ze strony reszty. Solf szybko się uspokoił i przybrał umęczony wyraz twarzy. Bądź co bądź rytuał również go zmęczył, a to tajemnicze osłabienie wciąż go zastanawiało.
Nagle uderzyła go fala gorąca i ostre mdłości. Kimblee zgiął się wpół i zaczął wymiotować krwią. W końcu zmęczony przyklęknął na prawe kolano i skrzywił się z niesmakiem. Czyżby spóźniony efekt rytuału? A może to początek choroby. Mocy pomóż mi… - myślał gorączkowo Al. Nagle znów chwyciły go mdłości, lecz tym razem były spowodowane inną przyczyną. Obrzydliwy i natarczywy zapach zaatakował wściekle nozdrza Angelo. Rosso z łatwością zlokalizował źródło tej okropnej woni.

(...)

Drżenie, trzask, smród... Światło. Nie wiedziała kiedy straciła świadomość. Wciąż widząc niewyraźnie i nieco drżąc uniosła głowę. Upadła wśród odłamków lodu, a jej nozdrza wiercił nieznany zapach. Stuliła skrzydła przy sobie, by choć trochę się rozgrzać. I wtedy zwymiotowała. Krwią. Nie mogło być nic gorszego. Kiedy ostatni raz brała proszek? Widziała opiekunki, one jej zdradzą co tu się stało. W grocie poruszało się kilkoro rannych Salartus, puryfikanin, Lykaryni, Skrzadło, oraz ku jej zdziwieniu - Asco i jeden z Braci. Znów przyjdzie jej wstydzić się swej słabości przed jednym z Braci. Jej.

Sięgnęła szponiastą dłonią ku twarzy, by zetrzeć resztki krwi. Ohh... Spojrzała po sobie. Zapach to nie był jedyn problem. Była zielona. Koloru soczystej trawy. Oh... Nie dośc, że pióra wybielały z choroby, to jeszcze teraz zyskały iście chorobliwą barwę. Może to efekt lodu? Czemu opiekunki pozwoliły jej zamarznąć?
Coś musiało zacząć gnić, może od tego się tak zazieleniła. I ten smród. Żaden brat Puryfikanin nie będzie do niej zbyt miło nastawiony, jeśli on nie ustanie. Jak ona się pokarze wśród Braci!? Musi się choć trochę oczyścić. Sięgnęła ku odłamkowi lodu, który zaczął nieco topnieć, by zetrzeć plamy krwi z piór. Wstała. Zakręciło jej się w głowie. Może i była słaba, ale to nie powód, aby nie dowiedzieć się co się stało, może nawet pomóc.

Wtedy coś na nią wpadło. Poczuła ból. Skrzydła uderzyły w lodowe odłamki. Pióra nieco zamortyzowały upadek, jednak ból przeszył na wskroś jej ciało. To był jeden z Braci. Salartrus zawsze rozpoznają się wzajemnie jakkolwiek by się nie różnili.

-Aaa...Frate... aah... Bracie. Przestań. - zachrypiała i ledwie uniknęła uderzenia pięści. Nie miała zbyt wiele sił, ale spróbowała zepchnąć go z siebie. Skąd się bierze tyle wrogości? Jej pchnięcie nie za wiele się zdało. Nagle coś uderzyło atakującego ją Brata z całych sił. Poczuła jak opadł z niej ciężar. I coś po niej przeszło. Coś rozmiarów owada.

Poderwała się szybko na nogi, gdy tylko mogła. Asco zaatakował wrogiego jej Salartus. Jednak ona nie mogła powstrzymać obrzydzenia, by ruszyć mu na pomoc. Jej brat nie raczył nawet kiwnąć palcem... Nie powinni walczyć, opiekunki powinny to przerwać. Ruszyła w kierunku osobnika z jej Narodu. Nie poznawała go, nie wiedziała czy on ją rozpozna. Ale on ma dość mocy, by zakończyć tę bójkę... Albo przynajmniej ją wesprzeć...

(...)

Solf widział uchodzącego na bok słabego Salartus. Niewiele niższe,skrzydlate, o kobiecych kształtach zmierzało mniej lub bardziej prostą drogą w jego stronę. Gdyby nie ta zieleń i zapach można by pomyśleć, iż to jedna z Rosso. W końcu doszedł do wniosku, ze mimo wszystko każdy Salartus zasługuje na pomoc, nawet zielony i smierdzący. Bijących się należy rozdzielić, powodują nieporządek. Żaden Rosso nie lubi nieporządku.

-Przestańcie w imię Mocy. PRZESTAŃCIE.

Następnie rozprostował skrzydła przeciągnął się i uśmiechnął perfidnie

-Przyda się trochę ruchu - rzekł z rozbawieniem w glosie i skoczył na tarzający się duet z zamiarem rozdzielenia go.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 23-01-2010 o 01:42.
Eileen jest offline  
Stary 23-01-2010, 16:11   #38
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Jedną z gorszych umiejętności Grugona jest możliwość wywoływania agresji w każdym salartus. Diabelska rasa zdecydowanie ma więcej z opowieści jakie krążą wśród ludzi niż jakakolwiek inna rasa salartus.

Grugon owinął ogon wokół szyi odchodzącej Rosso i przyciągnął ją ku sobie. Nie miał zamiaru pozwolić kobiecie odejść, szczególnie po tym jak dowiedział się od Grau, że to jej wina, iż rytuał się nie powiódł.

Chwilę później dołączył do szamotaniny Sadesyks. Dziobnął w ucho rozjuszonego Grugona ten nie pozostawał dłużny i zgrabnym ruchem zadka uderzył anielicą Sadesyksa. Strącił tym samym kilka robali z ciała Asco, te w pośpiechu próbowały dołączyć do głównego ciała Salartus.

- Proszę, czy moglibyście ich rozdzielić. - Powiedziała do Lykarynów jedna z Opiekunek. Trójka strażników podeszła do toczących zażarte boje Salartus. Lykaryn chwycił Sadesyksa za dziób i podniósł go do góry odszedł kawałek tak aby uniemożliwić walkę i odstawił na ziemię, cały czas trzymając go za dziób. Grugon został pochwycony za kark niczym niesforny kociak. Choć miotał się strasznie i starał zaatakować Lykaryna ten nie pozostawał mu dłużny. Zrzucił go na ziemię, przytrzymał stopą za klatkę piersiową i czekał aż diable się uspokoi. Ostatni Lykaryn spojrzał groźnie na stojących Rosso. Naprężył mięśnie i czekał. Na szczęście żaden z aniołów nie był na tyle rozjuszony aby zrobić coś głupiego.

- Na ludzkie dziecię, złaź ze mnie ty kupo azteckiego gówna.
- Czy mógłbyś się uspokoić chłopcze. - Poprosiła Grudona Opiekunka.
- Nie mam zamiaru być spokojny, ja wiem co tu się stało. Przez tą głupią zieloną krowę mogę nie doczekać się potomstwa. Próbowaliście nas naprawić a ta żmija wam wszystko popsuła.
- A ty skąd niby jesteś tego taki pewien chłopcze ?
- Gatti mi powiedziała.

Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku kocicy, która dała by teraz wiele aby móc zniknąć. Nie było jednak dane zająć się jej występkiem z powodu Az'khasa, który miał już dość wszystkich zebranych dookoła niego Salartus.

- Co to w ogóle ma znaczyć ? Co sobie wyobrażacie, że to jakaś wycieczka nam się szykuje ? Spacer do ludzi ?! Nie mam zamiaru iść nigdzie w waszym towarzystwie. Potrzebujemy znaleźć Lustro Amandy ! A wy sobie tu przepychanki urządzacie. Wy nawet nie wiecie gdzie powinniśmy zacząć szukać tego Lustra. - Powiedział z wyrzutem do Opiekunek.

- Sam znajdę je szybciej i zdecydowanie bez niepotrzebnego ryzyka. Coś mi mówi, że dookoła waszej bandy więcej zginie Salartus przez głupotę niż jest to w ogóle warte.

Az'khas splunął pod stopy Ala. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z groty.

- Zostawcie go. - Powiedziała Babcia.
- Sytuacja jest trudna i wcale mnie nie zdziwi jeśli jeszcze ktoś z was zdecyduje się zrezygnować z powierzonego wam zadania, lub zacząć je na własną rękę niczym Az'khas.

- Nie potrafię odczytać żadnej wizji. Nie wiem co przedstawiają ani jaki jest ich związek z Lustrem Amandy. Wiem natomiast, że musicie odpocząć. Rytuał dam nam wszystkim się we znaki. Jest jeszcze coś co mogę dla was zrobić przed waszym wyjściem na powierzchnię. Słyszeliście kiedyś o rasie Bryflin ? Nie. Nie dziwi mnie to. Jest to rasa, którą poznali nieliczni. Niestety ich przedstawiciele wymarli już dawno temu. Razem z swymi siostrami próbujemy zwrócić im jednak życie. Przyniesiona skrzynia przez Lykarynów zawiera jedyne dobrze zachowane zwłoki tej rasy. - Opiekunka spojrzała wymownie w stronę Skrzadła. On już kiedyś poznał Bryflina. I oddałby dużo aby wymazać z swojej pamięci to wydarzenie. Był w pewnym sensie świadkiem śmierci ostatniego z tych Salartus.

- Moja siostra posiada ostatnie zachowane jajo Bryflina. Właściwie jest to jajo, które udało nam się odtworzyć przy pomocy wzmożonych starań wszystkich znanych wam Salartus. Potrzebujemy jednego chętnego Lykaryna – Zaur od razu nastroszył się, na dźwięk wypowiadanej przez Opiekunki nazwy jego rasy.

- oraz ciebie Asco. Gdybyś mógł, chcielibyśmy abyś zbudował na ciele któregoś z Lykarynów schronienie dla maleństwa. Wierzymy, że schronienie z owadów będzie dostatecznie imitowało miejsce narodzin Bryflinów. Może przy odpowiednich warunkach – słonym środowisku, częstej wymianie płynów oraz sile woli zdołamy odtworzyć ich gatunek. Bryfliny potrafili poruszać się bardzo szybko z jednego miejsca do drugiego. Gdyby udało wam się wykluć jednego z nich. Może moglibyście wrócić do nas znacznie szybciej.

- Ja wezmę jajo Bryflina. - Zaur powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. Zgłosiłem się na tą wyprawę i to mnie powinien przypaść zaszczyt wzięcia zarodka.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 24-01-2010, 21:09   #39
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Udzielenie pomocy Benowi wydawało się być oczywistym rozwiązaniem dla jej rozmówców. Kareni i Nik nie wahali się ani chwili.
Z nią było inaczej. To nie tak, że nie chciała mu pomóc.
Sytuacje, w jakiej się znalazł przerosła jej najśmielsze oczekiwanie. Czuła się jakby wyjęta z rzeczywistości, normalności… Rzeczy, które przed chwilą usłyszała, i w których nie mogła jeszcze tak do końca zaakceptować w jednej chwili zmieniły cały jej świat. Obdarzeni. Tacy jak ona. Siedziała z nimi przy jednym stoliku jak gdyby nigdy nic, jakby zawsze o nich wiedziała. A nie wiedziała. Nie zdążyła oswoić się z jedną informacją, a już pojawiła się druga, już poproszono ją o pomoc, kazano podjąć decyzję.
Była podekscytowana, bardzo podekscytowana.
Bardziej rozsądna cześć Rose mówiła, że to głupota, że nie powinna się w to mieszać, ufać ludziom, których nie zna. Druga połowa, szalona, ciekawska i rządna nowych doświadczeń, która nie raz wpędziła ją w porządne kłopoty krzyczała, że nie może się wycofać, odejść, nie może zmarnować szansy na poznanie tych ludzi.

Długo milczała. Musiała przemyśleć wszystkie za i przeciw. Chciała zapytać, dlaczego od razu zgodzili się pomóc Benowi, czy można mu ufać. Wiele pytań krążyło po jej głowie, wszystkie jednak, z uwagi na reakcje Obdarzonych wydawały się bezsensowne. Na wszystkie pytania, które mogłaby zadać odpowiedzieli zgadzając się na pomoc.

Nie pytając czy komuś to przeszkadza czy nie zapaliła papierosa.
Nienawidziła walczyć sama z sobą. W takich wypadkach nie było miejsca na kompromis, któraś ze stron zawsze przegrywała, a żadna nie lubiła przegrywać.
Bała się, jednak podjęła już decyzję. Wiedziała, że gdyby postąpiła inaczej nie mogłaby sobie wybaczyć.
Wypuściła z ust dym, westchnęła głęboko, po czym zgasiła papierosa. Spojrzała w oczy swoich towarzyszy. Nik wydawał się być zupełni spokojny, Karen zdecydowana.

- Wchodzę w to – powiedziała wreszcie.

On kiedyś pomógł mi, ja pomogę jemu…

Z chwilowego zamyślenia wyrwał ją sam jego sprawca.

- Przepraszam, że tak długo, ale miałem ważny telefon. Jesteście tu jeszcze. To znaczy, że chcecie mi pomóc, czy może dzwoniliście po gliny, by mnie wsadzili, hm? - spytał spokojnym głosem po czym dodał - A może macie jakieś pytania?

- Bardzo dużo pytać – odparła z uśmiechem, który pojawił się na jej ustach zupełnie niespodziewanie. Był jednak jasną odpowiedzią, mówił: chcę ci pomóc…

…nie mam już nic do stracenia.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 25-01-2010, 22:03   #40
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Widok wracających przestał Karen dziwić gdy skończyła dziesięć lat i zrozumiała, że albo przywyknie do ich obecności albo skończy u „Św Brunona”. Nie mogła od nich uciec nawet w środku lasu, a co dopiero w Chicago gdzie codziennie umierały tysiące ludzi. Przywykła do tego, że przemykali gdzieś obok niej. Każdy zupełnie inny grający ze światem według swoich własnych reguł jak to ludzie mieli w zwyczaju.
Jeśli chodziło o wracających niewiele rzeczy można było brać za pewne.
Jednak patrząc na krwawiącego barmana Karen nie miała wątpliwości że ten który zawitał do Alcock’s był niebezpieczny.

Skorzystała z doskonałej wymówki jaką było małe zamieszanie przy barze by przyjrzeć się duchowi. Ubranie i fryzura zdawały się współczesne, wyglądał okropnie i to bynajmniej nie z powodu rany na policzku. Chodziło raczej o spojrzenie, złośliwą satysfakcję gdy patrzył na krwawiącego barmana.
Nigdy jeszcze nie spotkała się z przypadkiem gdy umarły mógł fizycznie wpływać na świat żywych, zazwyczaj nie byli nawet przez ludzi wyczuwani. Ten manifestował się intensywnie. Jego widok wróżył kłopoty. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do większości swych pobratymców zdawał się świadomie usiłować wejść w interakcje z żyjącymi.

Opuściła wzrok gdy łysy jegomość opuścił swoje miejsce przy poranionym barmanie i zaczął przemieszczać się po barze. Śledziła go kątem oka, w sprób wytrenowany niemal do perfekcji podczas niezliczonych obiadów w rodzinnym domu. Widziała jak patrzył na mijany ludzi, omijał niektóre sprzęty przenikając przez inne. Świat który dostrzegał musiał być łudząco podobny do rzeczywistego. Skąd wynikały różnice?
Może znał to miejsce przed remontem? Albo nim przestawiono część mebli? Rozważała. Zginął tu? Lubił to miejsca za życia? Nie, gdyby był tu stałym bywalcem barman byłby przyzwyczajony do obecności i odporniejszy na wpływ. Więc z czego wynikają różnice?
Skupiona ledwie zarejestrowała to, że również Rose zgodziła się pomóc Benowi.
Całą uwagę Karen pochłaniał duch o zgrozo zmierzający do łazienki gdzie zniknął agent FBI. Sprawa nie wyglądała dobrze.
Kiedy to bydle się tu zjawiło? Zastawiała się obserwując drzwi toalety. Niestety była wtedy zbyt pochłonięta opowieścią Bena by móc to jednoznacznie określić.
Jak długo to tu zostanie? Nie miała wątpliwości, że istota dopiero zaczęła rozrabiać. Tymczasem Gerthart zapadł się pod ziemię. A raczej należałoby powiedzieć utonął w toalecie.
Spokojnie, to nie powinno być w stanie zrobić mu nic złego. Tak, barmanowi też, a zobacz jak wyszło.

Odetchnęła bezgłośnie z ulgą gdy agent FBI wyszedł z za oznaczonych trójkątem drzwi cały, zdrowy i pozytywnie zaskoczony. Potem "to" wychynęło na wpół przenikając poprzez zamykające się drzwi.
Na widok Bena stwór zamarł na chwilę i odsunął się, jego twarz wykrzywiła się okazując na chwile emocje.
Co to było? Strach? Zastanawiała się. Pojawił się tutaj dopiero po przyjściu Bena, a co jeśli przeszedł za nim? Gdyby coś takiego kręciło się za Gerthartem mogłoby wyjaśniać choć po części jego zły stan. A jeśli nie to być może się chociaż znali.

Pochłonięta myślami popełniła błąd. Jej wzrok zbyt długo spoczywał na wracającym. Ten spojrzał jej w oczy. Zesztywniała, jednak miała w sobie dość opanowania by prześlizgnąć wzrok niby naturalnie na Bena i odwrócić się powoli do siedzących przy stole towarzyszy.
Reagowała instynktownie jak za czasów Heaven gdy jeden nieostrożny grymas mógł ją kosztować wytarganie za włosy na korytarz i kilka godzin klęczenia na grochu.
Starła się wyglądać normalnie pomimo tego, że wciąż czuła na sobie spojrzenie stwora. W jednej chwili uświadomiła sobie przykrą prawdę. Była być może jedyną osobą na całym świecie którą wracający mogli fizycznie dotknąć. I właśnie zwróciła na siebie uwagę jednego z paskudniejszych przedstawicieli tego rodzaju.

- Przepraszam, że tak długo, ale miałem ważny telefon. Jesteście tu jeszcze. To znaczy, że chcecie mi pomóc, czy może dzwoniliście po gliny, by mnie wsadzili, hm? - Ben zasiadł ponownie razem z nimi. - A może macie jakieś pytania?
Karen wciąż czuła na plecach wzrok ducha.
Wie, że go widziałam. Była tego niemal pewna. Przez chwilę patrzyli w końcu wprost na siebie. Co teraz wyrabiał za jej plecami?
Odetchnęła głęboko. Sytuacja robiła się nieciekawa. Pytanie co powinna teraz z tym zrobić. Pozycja dyskretnego obserwatora była spalona. Co więcej uporczywy wzrok wlepiony w jej plecy sugerował, że została wyznaczona na następną „ofiarę” łysego draba. Czy mogła coś z tym zrobić?

- Bardzo dużo pytań.– Rose uśmiechała się do Benjamina. Istotnie sama Karen miała w głowie mnóstwo spraw które trzeba było wyjaśnić przed samym „włamaniem”. Tule że straciły na znaczeniu gdy poczuła narastające zimno za plecami.
To podeszło bliżej.
Ten fakt przesądził sprawę.
Dziewczyna odetchnęła głębiej po czym uśmiechnęła się zbierając swoją odwagę do kupy.

- Może przeniesiemy naszą małą naradę w gdzieś gdzie jest choć trochę dyskretniej? – zaproponowała. - Zdaje mi się, że nie powinno się planować napadów na ludzi w miejscu publicznym. Zwłaszcza, że tutaj zaraz może zrobić się nieprzyjemnie. A teraz wybaczcie mi na chwilę.
Wciąż uśmiechając się wstała z miejsca po czym spokojnie i stanowczo odwróciła się do stworzenia. Korzystała z tego, że byli częściowo osłonięci od wzroku reszty gości baru i tylko jej towarzysze przy stoliku widzieli co dokładnie robi i słyszeli co mówi.

Opuściła Heaven by wreszcie przestać się bać. I choć nie udało się do końca nauczyła się wtedy jednej ważnej rzeczy. Nie można czekać cicho jak mysz pod miotłą aż problemy przeminą same. Maja wtedy paskudny zwyczaj narastania do katastrofalnych rozmiarów. Problemy się rozwiązuje.
Bała się tego wracającego, lecz nie zamierzała tego okazywać. Wiedziała, że mógł jej zrobić krzywdę i jeśli on też o tym wiedział właśnie napytała sobie nie licha kłopotów. Ale siedząc w bezruchu i licząc że sobie pójdzie oddawał mu tylko pole. Odbierała sobie szanse obrony. Tak więc zdecydowała się spojrzeć w twarz zagrożeniu.
- Byłby pan na tyle uprzejmy, przestał dyszeć mi w kark i poszedł terroryzować kogoś innego? - spytała stwora tonem uprzejmym lecz lodowatym nie uchylając się od kontaktu wzrokowego.
Cóż nie byłaby to w końcu pierwsza publiczna scena jaką musiała znosić przez wracającego. I na pewno nie ostatnia.
 
Lirymoor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172