Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2010, 20:29   #11
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Nie jadł ani nie pił nic więcej poza jednym kielichem wina z prostego powodu - jego organizm odwykł zarówno od normalnego jedzenia jak i od alkoholu. Nie chciał obrazić swojego towarzysza odmawiając całego poczęstunku dlatego zmusił się, by wypić zaproponowany przez niego trunek. Teraz czuł jak nieprzyzwyczajony organizm radzi sobie z zawartością jego żołądka co znacząco pogorszyło jego samopoczucie. Jedzenie i picie zwykle były luksusami, na które w swoim zajęciu najzwyczajniej w świecie po prostu nie miał czasu. Swoje życie poświęcił tępieniu demonów, diabłów oraz śmiertelników z nimi związany, a ciągłe podróże w miejsca gdzie niekoniecznie zdobycie pożywienia jest możliwe zmusiły go, by nauczył się radzić sobie bez niego. Rozbił również wystarczająco wiele siatek i stowarzyszeń nekromantów i demonologów by zamach na jego życie był bardziej niż prawdopodobny. A nie było chyba łatwiejszego sposobu zabicia kapłana niż zatrute jedzenie lub picie w taki sposób, by nie mógł sobie pomóc magią. Dlatego wolał być ostrożny, niż martwy

Chłodne, wieczorne powietrze orzeźwiło kapłana pozwalając mu uspokoić wymykający się spod kontroli organizm. Panowanie nad swoim ciałem i jego odruchami było bardzo ważną zasadą, która obowiązywała nie tylko inkwizytorów, ale wszystkich którzy w imieniu Pana zobowiązywali się do ścigania sług zła. Ruszył powolnym krokiem rozglądając się po osadzie do której dotarli. Cienie były już naprawdę długie i niewielu mieszkańców było o tej porze na zewnątrz. Co dziwniejsze wszyscy najwyraźniej zmierzali w stronę karczmy. Choć miejsce wydawało się spokojne Jack wiedział, że nie powinien dać się zwieść sielankowemu krajobrazowi. Niebezpieczeństwo mogło ukrywać się wszędzie, ale nic nie mogło się ukryć przed wzrokiem inkwizytora

Na całe szczęście aura domów była neutralna. Osada wyglądała na miejsce naprawdę bezpieczne. Oczywiście Jack nie wątpił, że niejeden raz działy się tutaj złe rzeczy, jednak nie na tyle by natura tego miejsca zmieniła się na złą. O wiele gorzej wyglądała sprawa klasztoru, od którego pomimo odległości biła naprawdę zła aura. Choć twarz kapłana prawie zawsze wyglądała jak pozbawiona emocji maska, to w chwili gdy wpatrywał się w klasztor na jego obliczu malowała się złość. Ręce zacisnął w pięści wiedząc, że tam właśnie czeka go konfrontacja ze sługami złych. Właśnie przez takie miejsca świat potrzebuje sług Heironeousa.

Uspokoił się wiedząc, że nie może okazywać złości. Na nich, kapłanach spoczywała ogromna odpowiedzialność za niesienie pociechy duchowej i nie mógł swoją postawą wyrażać negatywnych emocji. Powinien być przykładem dla tych wszystkich ludzi, by nie zabrakło im odwagi gdy przyjdzie stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. To była rola, dla której oddał nie tylko swoje życie ale i wszystko, co posiadał cennego - dom, swojego mistrza a nawet swoją narzeczoną. I choć wiedział, że zrobił słusznie nigdy nie udało mu się do końca pozbyć wątpliwości

Gdy wrócił do karczmy zobaczył, że zebrało się tam dość sporo ludzi, zwłaszcza mieszkańców osady wraz z dziećmi. Bliźniacy widziani przez niego wcześniej dawali niesamowity koncert. Muzyka zdawała się przepełniona magią - a może naprawdę taka była? Jej piękno zdawało się nie pasować do tego ubogiego miejsca. Niestety, cały występ nie trwał wystarczająco długo by nacieszyć się w pełni jego pięknem, ale kapłan nie był pewien czy jakikolwiek czas byłby wystarczający. Po koncercie Jack zwrócił się do właściciela karczmy

- Mam prośbę. Chciałbym wynająć pokój dla jednej osoby. Dodatkowo, jeśli możesz, prosiłbym o wstawienie do niego balii, bym mógł się oczyścić gdy tylko wrócę

Gdy tylko dostał klucz do pokoju ponownie wyszedł z karczmy. Ruszył najpierw w stronę stajni, gdzie zostawił swoje dwa konie. Nie interesował go jednak jego koń bojowy, tylko drugi którego używał do transportu bagaży. Potrzebował kilku rzeczy, których nie zdążył przenieść do karczmy. Po przeniesieniu całego swojego bagaż do pokoju Jack był gotowy, by ruszyć na nocną przechadzkę. Nie potrzebował wiele snu, więc czas ten mógł spokojnie poświęcić na to, by zbadać jaka jest sytuacja. Tym razem, zamiast rozglądać się po osadzie skierował się w stronę wieży strażniczej, którą zobaczył jeszcze zanim dotarli do karczmy. Szedł tam ze sztandarem swojego boga i pochodnią w ręce. Co prawda poradziłby sobie i bez niej, księżyc i gwiazdy dawały dość światła, jednak wolał by strażnik wiedział, że nie nadchodzi wróg, tylko przyjaciel. Gdy był już pod wieżą strażniczą zakrzyknął do wartownika

- Witaj. Czy masz coś przeciwko rozmowie z duchownym?
-Oczywiście, że nie - odpowiedział wartownik z góry

Jack wspiął się na górę sprężystym krokiem, charakterystycznym bardziej dla wojskowego niż kapłana. Gdy dotarł już do strażnika zgasił pochodnię i zagadnął

- Jestem Jack z rodu Willow'ów, kapłan Heironeousa. Przybyłem tutaj wraz z trójką poszukiwaczy przygód by zbadać sprawę ostatnich wydarzeń w klasztorze. Wiem, że spoczywa na tobie ciężkie brzemię dlatego chciałem cię w nim wesprzeć dzięki mocy Pana. Masz może coś przeciwko magii? Bo jeśli nie to chciałbym ci zapewnić ochronę dzięki mocy, jaką daje mi Pan
-Jeśli łaska - odpowiedział strażnik patrząc na kapłana z szacunkiem i lekko skłaniając głowę - Ale jestem tylko marnym strażnikiem. Prosiłbym, byś panie porozmawiał z naszym dowódcą. znajduje się w koszarach nieopodal, lecz wątpię by miał coś przeciwko temu. To dobry człowiek, lecz wymagający.
- Mylisz się, na twoich barkach spoczywa ciężar ochrony całej tej osady. W twoich rękach spoczywają życia wszystkich jej mieszkańców, przez co spełniasz o wiele większą rolę niż myślisz. Twoja funkcja jest powodem do dumy. Teraz, jeśli wybaczysz...

Kapłan dotknął swojego symbolu po czym rozpoczął krótką modlitwę o ochronę strażnika oraz o wsparcie go w jego obowiązkach. Gdy tylko skończył uśmiechnął się do strażnika

- Cieszę się, że choć w tak skromny sposób mogę cię wesprzeć. Mam nadzieję, że Heironeous ochroni cię od złego. Może mógłbyś mi jeszcze powiedzieć, co wiesz o klasztorze? Słyszałeś może jakieś plotki lub pogłoski o tym, co tam zaszło?
-O tym się nie mówi... Nikt raczej nie wie, co tam zaszło, a kapłan który kiedyś przybył z Kuźni, stwierdził ze jest to przypadek beznadziejny....
- Wybacz w takim razie, że pytałem. Nie ma jednak przypadków beznadziejnych, co najwyżej Ci, których wiara jest za mała by to zrozumieć. Wiara jest potężną mocą, sam się przekonasz o tym gdy powrócimy stamtąd i obwieścimy wam dobrą nowinę. Tymczasem żegnaj i niech Heironeous cię wspiera
-Niech bogowie was prowadza, dzielni śmiałkowie


Kapłan zszedł z wieży i ponownie spojrzał na przytulony do stoku klasztor. Choć teraz w ciemności wydawał się on cichym i spokojnym miejscem to inkwizytor wiedział, że niedługo przyjdzie im właśnie tam przelewać krew lub nawet oddać własne życia. Dla niego było to normalne, jednak ci, którzy mu towarzyszyli nie wyglądali na chętnych do takiego poświęcenia. Jego obowiązkiem była ich ochrona i doprowadzenie to tego, by wrócili bezpiecznie, nawet jeśli będzie go to miało kosztować życie

Gdy wrócił do karczmy na dole po gościach nie było nawet śladu. Starając się iść cicho by nikogo nie obudzić dotarł do swojego pokoju. Balia czekała już na niego, więc używając jednej z prostszych mocy danych mu przez Pana napełnił ją wodą. Nie podgrzewał jej w żaden sposób, gdyż zimna kąpiel w przeciwieństwie do gorącej nie rozleniwia, tylko hartuje ciało. Zmycie z siebie brudu długotrwałej podróży było naprawdę przyjemnym uczuciem. Zbroję zostawił na stole, jednak miecz położył tuż obok łóżka tak, by w razie czego móc od razu po przebudzeniu chwycić za rękojeść. Może to zbytek ostrożności, jednak było to kolejne przyzwyczajenie nabyte przez lata służby inkwizytorskiej

Jeszcze przez kilka godzin zajmował się czytaniem pisma świętego, dopóki nie poczuł pierwszych objawów zmęczenia. Jednocześnie cały czas nasłuchiwał, czy nie zbliża się niebezpieczeństwo. Dopiero na trzy godziny przed świtem, gdy zmęczył się wystarczająco zdołał zasnąć
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 27-01-2010 o 13:52.
Blacker jest offline