Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2010, 23:56   #204
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
wklejam ja, choć to głównie robota marrrta

To brzmiało zbyt dobrze. Wyglądało zbyt dobrze. Ciepło słonecznych promieni liżących skórę. Doskonałe wino. Nie zawahała się przed pierwszym łykiem, dopiero po chwili, jak przez mgłę dotarło do niej, co robi. Nie powinna była. Ciepły tembr głosu Emesta odpędzał strach, który kilka chwil temu wypełniał ją całą.

- Moment - wstrzymała mężczyznę gestem ukrękawiczonej dłoni. - Transakcja? Jak to możliwe, że może rozmawiać z Tobą, ale ze mną już nie?
- Opat nie jest już taki jak wszyscy ludzie. Ale będzie mógł z tobą porozmawiać bezpośrednio jeśli się zgodzisz zrobić, to o co prosi. Tego będzie wymagać od niego spełnienie jego części umowy.

Widząc niezdecydowanie dziewczyny uśmiechnął się ciepło i wyciągnął dłoń po jej własną.
- Powinniśmy się schować do środka. Zakładam, że masz jeszcze pytania, a nie ma sensu tak rozmawiać w progu.
- Chyba nie musimy się tak spieszyć?
- zapytała lekko ściskając silną męską broń. - Powiedz mi, proszę. Nalegam! - krzywy uśmiech nadał jej głosowi łagodniejsze brzmienie.
Przez twarz Estalijczyka przeszedł bardzo krótki cień obawy, a jego dłoń ledwo wyczuwalnie drgnęła. Potem jednak znów powróciła mina pełna życzliwości, spokój i pewność siebie.
- Postać Mauricio uniemożliwia mu rozmowę z kimkolwiek bez... przejścia przez pewien proces. Skutek mutacji nie możliwy do przeskoczenia, ale i nie do niezaakceptowania. Ja przeszedłem już przez ten proces i słyszę go cały czas... choćby i teraz. Nie mogę ci więcej na ten temat zdradzić. W każdym razie nie teraz.
- Emesto
- po raz pierwszy zdecydowała się użyć jego imienia. Zbliżyła się doń i stając na palcach, naparła na niego. – Emesto, proszę. Czy powinnam wiedzieć coś jeszcze zanim się z nim spotkam?
Złapał ją za ramiona, ale nie odtrącił. Mocno tylko przytrzymał i wbił w nią w oczy pełne szczerej obietnicy. Czuła ciepło mężczyzny. Czuła w dotyku jego doskonałą kondycję.
- Tym razem będę tylko ja. Potem. Jeśli będziesz chciała. Będzie też on. I dowiesz się wszystkiego.

Jaskinia, gdy Vestine ostrożnymi krokami schodziła coraz dalej w jej głąb, zdawała się przypominać mniejszą kopię podziemnej świątyni z kopalni Pleven. Podobne granity, inkluzje świecących lauryli, a nawet to wrażenie ciążącej nieprzyjemnie na myślach obecności. Słabsze znacznie niż tam, a jednak wyczuwalne. Poza tym proste posłanie ze stolikiem, krzesłem i ze dwiema beczkami, oraz ustawiony pod ścianą pokot ciał ciągnących się aż do samego wyjścia z jaskini. Mieszkańcy wioski, oraz jej towarzysze. Wszyscy trupio bladzi w nieludzkim świetle lauryli, a jednak jak się przekonała pogrążeni tylko w jakimś nienaturalnym śnie. Z tyłu jaskini dostrzegła też zawalone wielkim głazem przejście gdzieś dalej, a na samym niemal środku sadzawka z nieruchomą wodą, do której sporadycznie skapywały z wiszącego powyżej stalaktytu pojedyncze krople tworzące od samego środka tafli idealne niemal kręgi. Gdy wygasał poprzedni, na środek sadzawki spadała nowa kropla. Raz wcześniej, a raz później. Zawsze zmiennie i nigdy tak samo.

- Zmiany – zaczął Emesto widząc, że czarodziejka zawiesiła na sadzawce swoje spojrzenie – Zmiany nie są takie złe jak się niektórym wydaje. W istocie w ogóle ciężko mówić, że są dobre, lub złe.
Pomógł dziewczynie zejść niżej gdzie znajdowało się jego posłanie, oraz stół i sięgnął do beczki po następną butelkę. To on, czy ona wypili poprzednią? Myśli czarodziejki płatały jej figle. Jaskinia sprawiała przyjemne wrażenie. Miejsca, które otwiera człowieka na jego możliwości. Na jego samego. Miejca, w którym poznaje się swój potencjał. Troska o towarzyszy była jednak wystarczająco silna by skupić się na rozumie. Potrzebowała informacji. Ten człowiek był zagadką, ale o tyle dziwną, że nie wiadomo było, czy sam stanowi rozwiązanie, czy jedynie poszlakę. Wina jednak nie odmówiła.

- Widzę, że się wahasz Vestine – rzekł w połowie drogi miedzy ustami, a brzegiem mosiężnego pucharu – Nie obrazisz się, jeśli spytam dlaczego? Może i ja powinienem się był zawahać - zaśmiał się trochę jakby smutno. – Może powinnaś właściwie. Od tego co proponuje Mauricio nie ma potem odwrotu. Ale to dość naturalne. Od nauki oddychania, jedzenia, picia, czy… innych rzeczy zapisanych w naszej krwi też nie ma odwrotu. To po prostu jest i postępuje… No ale znów się rozgaduję. Co cię gnębi?

Dziewczyna przez chwilę milczała przyglądając się obliczu śpiącego Alberta. Rycerz był jakby przyobleczony jakimś niewidzialnym całunem. Dopiero po chwili zadała pytania. Miała ich sporo i nie zamierzała dawać się wykorzystać komukolwiek gdy szło o życie Alberta. Bo musiała to przed sobą przyznać. Nie może mu tego zrobić… nie może? Wspomnienie pokusy wzięcia spaczenia odżyło w jej wyobraźni. Gdy Albert ją zrugał. Jak ojciec którego nigdy nie miała. Że wino jest niedobre dla dzieci. Kochany, naiwny Albert…

Poczuła na swoim policzku dotyk męskiej dłoni. Przez sekundę pozwolił ześliznąć się palcom po jasnej skórze, a potem chwycił za podbródek i odwrócił jej twarz delikatnie w swoją stronę. Delikatnie, acz stanowczo.
- Dobrze. Jestem winien ci wyjaśnienia. Przynajmniej na większość kwestii, które poruszyłaś. Sam przyniosłem tylko trochę żywności i niezbędnych do życia przedmiotów domowego użytku. Mieszkańcy wsi, oraz twoi przyjaciele przyszli tu, bo opat tego chciał. Przyszli z jego woli, choć na własnych nogach. Tu przy nim będą bezpieczni. Tam raczej nie. I są jak najbardziej prawdziwi. Jeśli nie wierzysz, podejdź i dotknij. To nie kamienie i nie powietrze. Mają zapewne wszystkie rzeczy, które mieli przy sobie gdy zasypiali. Nie mam pojęcia co to może być, ale to też możesz przecież sprawdzić.
- Jeśli zaś chodzi o prośbę Mauricio… Opat oferuje ci oddanie części swojej mocy. Części, która powiększy twoje możliwości. Odbędzie się to zapewne na drodze jakiegoś rytuału, o którym mi nie mówi. Potem zabierze tę część z powrotem i będzie po wszystkim. Jeśli ci się nie uda… no cóż. Prawdopodobnie twoi przyjaciele posłużą innemu wyższemu celowi. Bogini, której życie poświęcił opat potrzebuje wiernych. Bez tego i bez Łzy, jest tylko nic nie znaczącym słowem. Zostaną z nią na zawsze. Przykro mi. Wiem, że to brzmi jak szantaż. Też mi się to nie podoba, ale myślę, że jeśli się zgodzisz, to nagroda zrekompensuje takie postawienie sytuacji. Sama widzisz, że zależy nam na twojej pomocy. Ja sam sobie nie poradzę w Pleven. Nie mam tych mocy co Ty. Jak to mawiają i Sigmar z pustego nie naleje. A Mauricio nie może sobie pozwolić na przedostanie się do miasta w swojej postaci. Za to gdy ci się uda… będziesz miała Łzę. Boską duszę. Jakiego gwarantu będziesz potrzebować jeszcze?


Przez cały czas nie spuszczał z niej spojrzenia. Stał tak blisko... Temperamentne estalijskie oczy niby skupione na wszystkim co mówił, zdawały się miarowo i coraz mocniej przygryzać jej szyję, by po chwili rzucić na rozłożone futra.

- Mogę ci pokazać cień tego, co ma do zaoferowania Mauricio – rzekł niespiesznie odstawiając za siebie pustą butelkę. To już drugą wypili? Vestine czuła, że w głowie zaczyna jej wibrować. Winogronowy posmak młodego wina w ustach mieszał się z mieszanką zapachu magicznych eskalacji i wspaniałego mężczyzny – Cień tego, co ja od niego otrzymałem. Cień długowieczności piękna Tileanko.

Znów byli blisko siebie. Czuła przez tkaninę bluzki ciepło jego torsu.

- Dotknij jej Vestine...

Pocałował ją. Mocno. Namiętnie. Nieskończenie przyjemnie odurzająco przez pierwszy mimowolny oddech...
Pomyślała, że tonie. Że ziemia usuwa się jej spod nóg. Że cała ta przeklęta jaskinia spadnie jej na głowę. Ale nie. Zdradzieckie ciało zareagowało bezwiednie. Tak, jak reagowało wiele razy wcześniej. Do diabła, ilu ich było wcześniej? Ich, mężczyzn, którzy za bezcen wydzierali z niej dla siebie kawałki jej duszy. Którzy za bezcen smakowali jej ciała? Czemu, czemu było jej tak trudno? Wisiała nad przepaścią uczepiona wątłej gałązki. Ale przecież znała tą przepaść. Szła tędy nie raz. Obcy mężczyzna, silny uścisk ramion, podniecająco zwierzęcy zapach. Usta Emesta ześlizgnęły się w dół jej szyi. Uchyliła powiek.

Przez sen wygląda tak spokojnie, przemknęło jej przez myśl. Jej rycerz. Bez względu na to, co myślał o sobie, był dla niej nadzieją. Wiarą, że jej zasrane życie może się zmienić. Był… miłością? Przemknęła rosnącą w gardle kulę szlochu. Nie zastanawiała się nad tym nigdy, ale wiedziała, że zrobi wszystko, by go uratować. Wołała go w myślach. Tak cholernie chciała, żeby się obudził. Wstał, ba!, żeby zrugał ją za Emesta. Zadrżała, gdy Estalijczyk zsunął z jej ramienia ciemnoniebieską bluzkę.

- Dość.

W ciszy jaskini jej głos zabrzmiał mocniej, niż się spodziewała.

- Zostaw mnie – lekko, lecz stanowczo odepchnęła od siebie obdarzającego ją pieszczotami mężczyznę. Powietrze zdawało się stawiać opór, zupełnie jakby poruszała się w wielkim akwarium. – Im szybciej się to skończy, tym lepiej. Ostrzegam! Jeśli cokolwiek mu się stanie, słono za to zapłacicie. I Ty i Mauricio!

Przyklęknęła przy śniącym kochanku. Opuszkami palców pogładziła jego twarz. Jak dużo czasu minęło, odkąd była w stanie tak wiele zrobić dla mężczyzny? Z dawna niesłyszana melodia grała w jej sercu.

- Pójdę po tą Waszą przeklętą Łzę.
 
hija jest offline