Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2010, 11:24   #2
Felidae
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Patrycja Mazzini


Mazzini obudziła się w całkowitej ciemności. Usiadła i wpatrując się w tą ciemność próbowała dociec, jak i dlaczego mogło się zdarzyć coś, co nie miało miejsca od wielu lat. Pomijając, rzecz jasna, historię sprzed trzech miesięcy, kiedy to podchmielony sąsiad Venetti usiłował wezwać ją do rodzącej suki, długo nie dając sobie wytłumaczyć, że Patrycja jest lekarzem, owszem, lecz kardiochirurgiem, nie weterynarzem.
Teraz jednak nie było żadnego łomotania do drzwi, nie było wrzasków na klatce schodowej. Przeciwnie: trwała przejmująca cisza.
Wczuwając się w jej przygniatającą obecność, Patrycja zrozumiała nagle, co było powodem owego zdarzenia o znamionach cudu: budzik! Tak! Budzik, ten cholerny stary gruchot, który pracował zwykle z hukiem młota pneumatycznego, teraz nie odzywał się wcale.

– Zepsuł się. Wreszcie się zepsuł – pomyślała z wyraźnym zdziwieniem, wodząc dłonią na oślep po blacie stolika nocnego. – Od kilku lat chodził z pewnością wbrew prawom fizyki.

Palce znalazły przycisk lampki nocnej. Włącznik zaskoczył z cichym kliknięciem, a ostre światło na chwilę pozbawiło ją zdolności widzenia.
Budzik stał na skraju stolika z godnością starego rupiecia. Wskazywał piątą trzydzieści siedem.

- Cholera! Cholera, cholera, cholera! - wyskoczyła z pościeli i pognała pędem do łazienki.
W ekspresowym tempie umyła zęby i twarz, uczesała włosy i znowu z pośpiechem wyskoczyła do pokoju, łapiąc w locie wiszące na krześle jeansy i biały t-shirt. Ubierając się w drodze do drzwi, próbowała sobie przypomnieć gdzie zostawiła wczoraj kluczyki do skutera.
Odnalazła je w kieszeni kurtki, przypadkowo sięgając doń ręką. Z ulgą włożyła skarpetki i martensy, chwyciła plecak i wybiegła z mieszkania zatrzaskując drzwi.
I już pędziła w dół po drewnianych, schodach, których sfatygowane deski lekko skrzypiały przy każdym stąpnięciu.

Dozorczyni zamiatająca klatkę schodową z uniesionymi brwiami obserwowała młoda kobietę pędzącą jak wicher do stojącego tuż przy bramie skutera marki Peugeot.

- Buon giorno Signorina Mazzini - zagadnęła zdziwiona - panienka spóźniona?

- Buon giorno Martha. Niestety zdarza się i najlepszym - odparła ze śmiechem Mazzini odpalając Puga - Ale i tak jeszcze zdążę na małe espresso - dodała puszczając oczko do kobiety.

Silnik zaskoczył bez problemów i Patrycja mogła wyjechać z podwórka i włączyć się w ruch uliczny.

O tej porze ulice były na szczęście w miarę puste, dlatego Mazzini dotarła do centrum w niespełna 10 minut. Wjechała na parking przy centrum handlowym o wdzięcznej nazwie "Bella Vita" i spojrzała na zegar wiszący nad wejściem. Było pięć po szóstej.

- Zdążę jeszcze wypić kawkę u Antonia i kupić kanapki - ucieszyła się.

Wyłączyła silnik i zdjęła z głowy kask, a następnie skierowała się raźnym krokiem do wejścia. W holu centrum handlowego nie było jeszcze wielkiego ruchu. Mazzini dobrze znała drogę do ulubionej pizzerii. Często przesiadywała w niej zakuwając do kolejnych egzaminów lub po prostu w przerwach na lunch. Antonio serwował najlepsze espresso w mieście, a jego carpaccio z łososia po prostu rozpływało się w ustach.
A dzisiaj była jedną z pierwszych klientek. Zamówiła kawę i bagietkę i czekając na zamówienie przeglądała codzienną prasę. 24 stycznia 2010 roku, niedziela. Wiadomości w dalszym ciągu koncentrowały się wokół trzęsienia ziemi na Haiti oraz wokół kolejnego skandalu medialnego Berlusconiego. Złożyła gazetę z niesmakiem. Polityka mierziła ją.

Antonio właśnie podawał jej spakowane zamówienie. Podziękowała i z kubkiem w jednej ręce, a z torebką papierową w drugiej, skierowała się do przeciwnego wyjścia z galerii. Stąd miała już tylko niecałe trzysta metrów do kliniki St.Agostino.



Punktualnie o wpół do siódmej przebierała się już w szatni, w szpitalny mundurek. Zielone spodnie, bluza i adidasy były jej codziennym ubiorem. Zarzuciła jeszcze na szyję stetoskop i pomknęła na oddział. Benetti nie lubił spóźnialskich.

Tydzień. Dokładnie sześć dni i 15 godzin dzieliło ją od pierwszej samodzielnej operacji na otwartym sercu. Była podekscytowana. Asystowała już co prawda przy niejednym zabiegu, ale chirurgiem prowadzącym miała być po raz pierwszy. Będzie wszczepiać bajpasy. To duże wyróżnienie, zważywszy na jej staż, ale zapracowała na niego naprawdę ciężko.
Szpital był jej drugim domem. Tutaj mogła się realizować, tutaj miała przyjaciół, tutaj zapominała o koszmarach z przeszłości.

Na oddziale od razu wciągnęły ją obowiązki. A to trzeba było przygotować kilku pacjentów do zabiegów, a to asystowała przy badaniach, potem zostawało jeszcze uzupełnianie nudnej dokumentacji. Dzień jak co dzień.
W międzyczasie zadzwoniła jeszcze mama. Wyjeżdżają z ojczymem do Polski, w odwiedziny do babci. Na wspomnienie babci serce Patrycji scisnęło się lekko. Nie widziała jej już od ponad dwóch lat... Kazała matce uściskać staruszkę i obiecała sobie w duchu, że na tegoroczne wakacje wybierze się do Wrocławia.

Po południu przywieziono kilku rannych w wypadku komunikacyjnym. Zderzyły sie dwa autobusy miejskie. Trzeba było asystować przy zabiegach. Jeden z rannych, młodziutki chłopak o blond czuprynie miał dziurę w sercu. Mazzini przydzielono właśnie do niego.
Nieprzytomnego wieźli szybko na blok operacyjny. Nie było czasu na wielkie przygotowania. Chłopaka ustabilizowano jedynie na izbie przyjęć, teraz trzeba było ocalić mu życie. Myjąc się do zabiegu myslała o tym, jak kruchą istotą jest człowiek...

Operacja trwała ponad 4 godziny. Zabieg udał się, ale pozostawała kwestia tego, czy chłopak odzyska przytomność. Czy utrata krwi nie była zbyt duża? Czy mózg nie otrzymał za mało tlenu? Wszystko miało się wyjaśnić w ciągu następnych 24 godzin. Trzymała za niego kciuki.
Patrycja była już bardzo zmęczona. Dyżur skończyła właściwie 2 godziny temu. Ale musiała jeszcze uzupełnić papiery.

Kiedy wychodziła ze szpitala było już dwadzieścia po dziewiątej. Pozostawało wrócić do domu, wziąć długą kąpiel i wskoczyć do łóżka. O tak, marzyła o tym aby dać wreszcie odpocząć nogom.

Szybko dotarła na parking, wskoczyła na skutera i piętnaście minut później otwierała drzwi mieszkania. Kiedy wanna napełniała się wodą Patrycja wyciągnęła z lodówki porcję lazanii i wrzuciła ją do mikrofalówki. Pomyślała, że zje sobie w czasie kąpieli. Do tego wypije lampkę wina z winnicy ojczyma i nareszcie pójdzie spać.

Godzinę później leżała już w pachnącej pościeli i do głowy jej nie przyszło, aby pomyśleć o starym, zepsutym budziku...


Biegła.... biegła przez las, na oślep, ile sił w nogach, w strumieniach ulewnego deszczu nawołując w ciemnościach.

Taaaatoooo!!! Tato!!!

Koszula i jeansy lepiły jej się do ciała.
Przecież musi gdzieś tu być... Na pewno za moment go znajdzie.

Gałęzie co chwila drapały ją po twarzy, a stopy grzęzły w błocie. Raz po raz ciszę rozdzierał odgłos grzmotu, a czarne niebo rozświetlały drzewa błyskawic.
Gdzie jesteś? Dlaczego nie odpowiadasz? Strach... ściskał ją za serce coraz mocniej.
Zatrzymała się na skraju lasu. Oddychała ciężko, z trudem łapiąc powietrze w płuca. Drżała z zimna i z przerażenia.
Nagle, dostrzegła w świetle błyskawic biegnącą w oddali postać.

Tatoooo! Zaczekaj, tatooooooo!!! Krzyczała, ale jej głos zagłuszały wystrzały grzmotów. Ruszyła w stronę biegnącego.

Postać skierowała się w stronę jakiegoś domku czy szopy i zniknęła wkrótce za jego drzwiami.
Patrycja przyspieszyła kroku. W kilka chwil dobiegła do budynku. To była stara, drewniana stodoła.
Otworzyła małe, prowadzące do jej wnętrza drzwi i weszła do środka...

Tato?

W środku paliła się lampa naftowa, było sucho i ciepło. Szalejąca na zewnątrz burza jakby przycichła. Nie widać było jednak nikogo.

Tato? Ponowiła pytanie. Cisza...

Weszła głębiej i spojrzała ostrożnie zza sterty siana.
Po drugiej stronie stodoły, pomiędzy starym, zdezelowanym traktorem i niekompletnym motorem BMW Sahara, stało okute w przepieknie zdobioną ramę, kryształowe lustro. Jego powierzchnia wydawała się lekko falować.

Podeszła do lustra bliżej, rozglądając się na boki. Zobaczyła w nim odbicie samej siebie, ale suchej, uśmiechniętej i .... wyciągającej ręce jakby w geście przywołania.
Chodź... słyszała... Chodź, on tu jest...

Lustro przyciągało ją ... Była coraz bliżej... Zrobiła jeszcze jeden krok i ... dotknęła jego tafli.



 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 27-01-2010 o 12:39. Powód: dodałam datę
Felidae jest offline