| Sny spłynęły krwią - i cudzą, i własną, i bez znaczenia…
Twarze wykrzywione w grymasie bólu - płonące, powieszone, zaszlachtowane…
Postać ojca w jaśniejącym pancerzu, groźna, władcza. Unosi dłoń w geście dezaprobaty.
Valdred wbił widły w pierś napastnika, oparł się na trzonku z całej siły. W kakofonii śmierci - uchodzącego powietrza z przebitych płuc, charkotu ze ściśniętego gardła, jego ofiara przybita do ziemi rzygnęła fontanną krwi i umarła. Najemnik opadł na ziemie kuląc się w pozycji embrionalnej.
Cztery masywne wilcze łapy pojawiły się w zasięgu jego wzroku. Gotrij podniósł głowę i zobaczył wielkiego białego wilka, który rozdzierał kłami skórę przebitego widłami wieśniaka. Po chwili zanurzył paszczę w trzewiach i pożarł łapczywie parujące wnętrzności.
Najemnikiem wstrząsnęły torsje gdy wilk odrzucił łeb do tyłu i zawył przeraźliwie. Sierść na pysku lepiła się od krwi…
Nad ciałem stała postać o rozwianej lwiej grzywie i płonących dziko oczach. Wznosiła do góry okrwawiony miecz.
Valdred patrzył jak urzeczony we własne, dzikie oblicze…
Uniósł powieki, w ciemności pokoju wciąż widział własne płonące nienawiścią oczy. Ze zgrozą musiał przyznać, że taka wizja samego siebie - potężnego zwycięzcy - mile łechtała jego dumę.
Odwrócił się cicho na bok i spojrzał na siostrę śpiącą u boku Lucii.
Miał wrażenie że Astra jest od niego silniejsza, że tak naprawdę nie potrzebnie się o nią martwił przez te lata. W końcu tak dobrze dawała sobie radę na polanie i przy opatrywaniu rannych.
Tu w karczmie - to dopiero dała popis umiejętności. Poczuł się głupio - nie potrzebowała go właściwie, miała na skinienie gladiatora - pewnie z innymi mężczyznami też dała by sobie świetnie radę.
Jednak nie chciał jej opuścić, nie tyle że bał się fizycznego bólu rozłąki, jaki przytrafił im się w pałacu kupcowej, po prostu nie potrafił jej teraz opuścić. Choć czuł się słaby w porównaniu z siłą jej pożogi…
Usnął na powrót, przed oczami mając płomienie…
Gdy się wybudził, musiał jednak przyznać, że sen dobrze mu zrobił. Choć karczma nie należała do najczystszych, sypiał już w gorszych miejscach. W dalszą podróż ruszył już orzeźwiony i wypoczęty.
Trakt sprawił mu kolejną niespodziankę w postaci znajomego wozu jadącego w ich stronę. Początkowo najemnik zmieszał się czując ukłucie wstydu w sercu, wszak miał spotkać się z Andreą w Pleven. Nie było mu to jednak dane, z drugiej strony zastanawiał się czy w ogóle spełnił by swoją obietnicę. Otrząsnął się z myśli czując, że oto los po raz kolejny zsyła mu ją jako wspomożenie w potrzebie.
Podjechał do strażników prosząc o zwolnienie marszu i tłumacząc sytuacje, po czym sam zatrzymał się i odczekał aż wóz zbliży się do niego.
Wóz zwolnił, Andrea popuściła wodzy, słychać było głośne prrrr. Zeskoczyła z kozła Uśmiechała się choć również nie umiała lub nie chciała ukryć zaniepokojenia. Przebiegła szybko wzrokiem po wszystkich, zatrzymując się chwilę na Lucii i dwójce niesionej na noszach. Kiwnęła głową Astriacie i Kurtowi , ale pytanie skierowała do Valdreda.
- Co wam się u licha stało? – chyba musiało starczyć za dzień dobry.
- Cóż, witaj Andreo miło Cię widzieć, na prawdę - choć w nie oczekiwanych okolicznościach - Valdred spojrzał na pozostałych podróżnych - w skrócie ujmując zostaliśmy napadnięci na trasie, wieziemy chorych i rannych do Hospicjum Shalyi - nie umiał już jej kłamać. Nie chciał też zmyślać. Dość, że czuł się winny, tego ze nie udało im się spotkać w Pleven
- Wieziecie to chyba za dużo powiedziane. Guatro wstawaj – uderzyła drobną pięścią w nakrycie wozu. - Trzeba zwolnić miejsce. Chorym. - Jedziemy w tym kierunku, pomożemy wam – chwilę patrzyła na młodego najemnika – Nie martw się. Bezinteresownie. – zarumieniła się odrobinę, ale zaraz odzyskała rezon
– Już chyba kiedyś mówiłam, na szlaku trzeba sobie pomagać. Przecież wszystkim się to przydarza – uśmiechnęła się – raz pod wozem raz na wozie. Gotrij uśmiechnął się przyjaźnie czując w sercu ulgę, że kobieta nie jest na niego zła. Sam nie wiedział czemu tak się poczuł, w każdym razie cieszył się ze spotkania. Szczególnie że dawało ono większe szanse na przetrwanie zranionych mutantów - Dziękuję Ci bardzo, w imieniu swoim i reszty - zsiadł z konia i podszedł do Adrei kłaniając się jej i unosząc dłoń do pocałunku
- a co Was sprowadza w te okolice ?- spytał odrywając z niechęcią usta od jej skóry
Roześmiała się gdy całował jej rękę. Delikatnie obrysowała palcami wargi mężczyzny. Jakby dla niej przez chwilę byli zupełnie sami. Ale na pytanie odpowiedziała całkiem poważnie
- Tak żyjemy. Wędrując. To nasze szlaki. – szerokim gestem zatoczyła koło. - Możemy pomóc tylko w transporcie, nie mamy mikstur, po drodze spotkaliśmy wielu potrzebujących. – W jej oczach zabłysł gniew.
- ah dziękuję choć za transport i przepraszam, że nie mieliśmy okazji spotkać się ponownie w spokojniejszych warunkach i odwdzięczyć za pomoc - spuścił ze smutkiem głowę, - niestety zatrzymano nas w Pleven w świątyni Shalyi ze względu na podejrzenie choroby. - podniósł na nią przepraszający wzrok po czym odwrócił w stronę karawany i gestem przywołał strażników
- zaraz ułożymy rannych na wozie, jeśli mogę coś dla Ciebie zrobić... ? - zauważył że Astria lustruje dokładnie Andreę. Prawdopodobnie martwiała się, czy przypadkiem perła którą ofiarowała kobiecie w zamian za pomoc nie okazałą się fałszywa, lub co gorsza spaczona.
Andrea tematu perły nie poruszała.
- Pojadę z tobą, konno. – Raczej stwierdziła niż zapytała – Potrzebuję trochę … - podeszła bardzo blisko Valdreda i cmoknęła go w policzek – …przyjemności.
- Bo to wszystko – dokończyła cicho, tuż przy uchu najemnika – nie wygląda za dobrze.
- Dla mnie to również będzie przyjemność - jednak jej słowa wzbudziły w nim czujność, dyskretnie spojrzał na nią szukając objawów choroby i spytał - pomogę z rannymi i już jedziemy.
Szybko ułożyli rannych na wozie i najemnik powrócił do kobiety. Podał jej dłoń pomagając wsiąść na konia, po czym sam wgramolił się na starą chabetę.
Obejmując Andreę Ramionami chwycił lejce i przytulił się do niej. Szturchnął konia kolanami zmuszając do marszu, po czym spytał łagodnie chłonąc zapach jej szyi
- czy coś się stało ? Czy to o nas się tak martwisz ?
- O was też. – pokiwała głową - Ale nie mówmy teraz o tym. Może kłopoty skręciły na chwilę z naszego szlaku. Nie trzeba ich przywoływać.
Wzdrygnął się martwiąc jej smutkiem, jednak czując ciepło jej ciała tuż przy swoim sam marzył by tylko utonąć w niej, odrzucić cały świat, choroby, nienawiść i odpłynąć kołysany jej dotykiem…
- cieszmy się więc póki jest nam to dane - delikatnie musnął wargami płatek jej ucha.
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure. |