Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2010, 12:36   #205
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Sny spłynęły krwią - i cudzą, i własną, i bez znaczenia…
Twarze wykrzywione w grymasie bólu - płonące, powieszone, zaszlachtowane…
Postać ojca w jaśniejącym pancerzu, groźna, władcza. Unosi dłoń w geście dezaprobaty.

Valdred wbił widły w pierś napastnika, oparł się na trzonku z całej siły. W kakofonii śmierci - uchodzącego powietrza z przebitych płuc, charkotu ze ściśniętego gardła, jego ofiara przybita do ziemi rzygnęła fontanną krwi i umarła. Najemnik opadł na ziemie kuląc się w pozycji embrionalnej.
Cztery masywne wilcze łapy pojawiły się w zasięgu jego wzroku. Gotrij podniósł głowę i zobaczył wielkiego białego wilka, który rozdzierał kłami skórę przebitego widłami wieśniaka. Po chwili zanurzył paszczę w trzewiach i pożarł łapczywie parujące wnętrzności.
Najemnikiem wstrząsnęły torsje gdy wilk odrzucił łeb do tyłu i zawył przeraźliwie. Sierść na pysku lepiła się od krwi…
Nad ciałem stała postać o rozwianej lwiej grzywie i płonących dziko oczach. Wznosiła do góry okrwawiony miecz.
Valdred patrzył jak urzeczony we własne, dzikie oblicze…

Uniósł powieki, w ciemności pokoju wciąż widział własne płonące nienawiścią oczy. Ze zgrozą musiał przyznać, że taka wizja samego siebie - potężnego zwycięzcy - mile łechtała jego dumę.
Odwrócił się cicho na bok i spojrzał na siostrę śpiącą u boku Lucii.
Miał wrażenie że Astra jest od niego silniejsza, że tak naprawdę nie potrzebnie się o nią martwił przez te lata. W końcu tak dobrze dawała sobie radę na polanie i przy opatrywaniu rannych.
Tu w karczmie - to dopiero dała popis umiejętności. Poczuł się głupio - nie potrzebowała go właściwie, miała na skinienie gladiatora - pewnie z innymi mężczyznami też dała by sobie świetnie radę.
Jednak nie chciał jej opuścić, nie tyle że bał się fizycznego bólu rozłąki, jaki przytrafił im się w pałacu kupcowej, po prostu nie potrafił jej teraz opuścić. Choć czuł się słaby w porównaniu z siłą jej pożogi…

Usnął na powrót, przed oczami mając płomienie…


Gdy się wybudził, musiał jednak przyznać, że sen dobrze mu zrobił. Choć karczma nie należała do najczystszych, sypiał już w gorszych miejscach. W dalszą podróż ruszył już orzeźwiony i wypoczęty.
Trakt sprawił mu kolejną niespodziankę w postaci znajomego wozu jadącego w ich stronę. Początkowo najemnik zmieszał się czując ukłucie wstydu w sercu, wszak miał spotkać się z Andreą w Pleven. Nie było mu to jednak dane, z drugiej strony zastanawiał się czy w ogóle spełnił by swoją obietnicę. Otrząsnął się z myśli czując, że oto los po raz kolejny zsyła mu ją jako wspomożenie w potrzebie.
Podjechał do strażników prosząc o zwolnienie marszu i tłumacząc sytuacje, po czym sam zatrzymał się i odczekał aż wóz zbliży się do niego.

Wóz zwolnił, Andrea popuściła wodzy, słychać było głośne prrrr. Zeskoczyła z kozła Uśmiechała się choć również nie umiała lub nie chciała ukryć zaniepokojenia. Przebiegła szybko wzrokiem po wszystkich, zatrzymując się chwilę na Lucii i dwójce niesionej na noszach. Kiwnęła głową Astriacie i Kurtowi , ale pytanie skierowała do Valdreda.
- Co wam się u licha stało? – chyba musiało starczyć za dzień dobry.
- Cóż, witaj Andreo miło Cię widzieć, na prawdę - choć w nie oczekiwanych okolicznościach - Valdred spojrzał na pozostałych podróżnych - w skrócie ujmując zostaliśmy napadnięci na trasie, wieziemy chorych i rannych do Hospicjum Shalyi - nie umiał już jej kłamać. Nie chciał też zmyślać. Dość, że czuł się winny, tego ze nie udało im się spotkać w Pleven
- Wieziecie to chyba za dużo powiedziane. Guatro wstawaj – uderzyła drobną pięścią w nakrycie wozu. - Trzeba zwolnić miejsce. Chorym. - Jedziemy w tym kierunku, pomożemy wam – chwilę patrzyła na młodego najemnika – Nie martw się. Bezinteresownie. – zarumieniła się odrobinę, ale zaraz odzyskała rezon
Już chyba kiedyś mówiłam, na szlaku trzeba sobie pomagać. Przecież wszystkim się to przydarza – uśmiechnęła się – raz pod wozem raz na wozie.
Gotrij uśmiechnął się przyjaźnie czując w sercu ulgę, że kobieta nie jest na niego zła. Sam nie wiedział czemu tak się poczuł, w każdym razie cieszył się ze spotkania. Szczególnie że dawało ono większe szanse na przetrwanie zranionych mutantów
- Dziękuję Ci bardzo, w imieniu swoim i reszty - zsiadł z konia i podszedł do Adrei kłaniając się jej i unosząc dłoń do pocałunku
- a co Was sprowadza w te okolice ?- spytał odrywając z niechęcią usta od jej skóry
Roześmiała się gdy całował jej rękę. Delikatnie obrysowała palcami wargi mężczyzny. Jakby dla niej przez chwilę byli zupełnie sami. Ale na pytanie odpowiedziała całkiem poważnie
- Tak żyjemy. Wędrując. To nasze szlaki. – szerokim gestem zatoczyła koło.
- Możemy pomóc tylko w transporcie, nie mamy mikstur, po drodze spotkaliśmy wielu potrzebujących. – W jej oczach zabłysł gniew.
- ah dziękuję choć za transport i przepraszam, że nie mieliśmy okazji spotkać się ponownie w spokojniejszych warunkach i odwdzięczyć za pomoc - spuścił ze smutkiem głowę, - niestety zatrzymano nas w Pleven w świątyni Shalyi ze względu na podejrzenie choroby. - podniósł na nią przepraszający wzrok po czym odwrócił w stronę karawany i gestem przywołał strażników
- zaraz ułożymy rannych na wozie, jeśli mogę coś dla Ciebie zrobić... ? - zauważył że Astria lustruje dokładnie Andreę. Prawdopodobnie martwiała się, czy przypadkiem perła którą ofiarowała kobiecie w zamian za pomoc nie okazałą się fałszywa, lub co gorsza spaczona.
Andrea tematu perły nie poruszała.
- Pojadę z tobą, konno. – Raczej stwierdziła niż zapytała – Potrzebuję trochę … - podeszła bardzo blisko Valdreda i cmoknęła go w policzek – …przyjemności.
- Bo to wszystko
– dokończyła cicho, tuż przy uchu najemnika – nie wygląda za dobrze.
- Dla mnie to również będzie przyjemność - jednak jej słowa wzbudziły w nim czujność, dyskretnie spojrzał na nią szukając objawów choroby i spytał - pomogę z rannymi i już jedziemy.
Szybko ułożyli rannych na wozie i najemnik powrócił do kobiety. Podał jej dłoń pomagając wsiąść na konia, po czym sam wgramolił się na starą chabetę.
Obejmując Andreę Ramionami chwycił lejce i przytulił się do niej. Szturchnął konia kolanami zmuszając do marszu, po czym spytał łagodnie chłonąc zapach jej szyi
- czy coś się stało ? Czy to o nas się tak martwisz ?
- O was też. – pokiwała głową - Ale nie mówmy teraz o tym. Może kłopoty skręciły na chwilę z naszego szlaku. Nie trzeba ich przywoływać.
Wzdrygnął się martwiąc jej smutkiem, jednak czując ciepło jej ciała tuż przy swoim sam marzył by tylko utonąć w niej, odrzucić cały świat, choroby, nienawiść i odpłynąć kołysany jej dotykiem…
- cieszmy się więc póki jest nam to dane - delikatnie musnął wargami płatek jej ucha.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline