| [MEDIA]http://sites.google.com/site/maukelekli/Home/05DeadCity.mp3[/MEDIA]
Obrazy sprzed kilku miesięcy mieszały się w głowie Brandybucka z teraźniejszością przesuwającą mu się przed oczami jakby w dziwnym półśnie, kiedy umysł nie może wypędzić ze świata jawy nocnych koszmarów i budząc się w środku nocy nie potrafimy powstrzymać się od ukradkowego spoglądania w ciemne kąty sypialni. Z tym że dla Telia to wśród rzeczywistego koszmaru pojawiały się przebłyski wspomnień. Wspomnień, które zachował z czasu, kiedy był kimś zupełnie innym. Przypomniał sobie swoją nieporadność przy pakowaniu rynsztunku i to jak wyprawa z Shire do Bree była dla niego podróżą w nieznane, którą starannie planował przez wiele tygodni. Nie poznawał siebie z tamtego dnia, kiedy w blasku porannego słońca przejeżdżał przez bramę miasteczka oddzielającą wtedy jedynie wygody od niewygód. Śmierci i rozstania nie brał w ogóle pod uwagę, ale i tak same go dopadły. Wtedy był z nimi Haerthe pomagający Szramie dogonić narowistego wierzchowca i Galdor wypatrujący bystrymi oczami drogę do Rivendell... „Nie, Telio, nie możesz tak myśleć, nie wracaj do tego!” - zganił sam siebie. Czuł, że nieprzyjaciel skryty w ponurej mgle tylko czeka na to, żeby młody hobbit się załamał i karmi się każdą kroplą rozpaczy, jaka wsącza mu się w serce. Zmagając się z tymi uczuciami, ścisnął rękojeść mieczyka, wkładając w to cały swój smutek i zaciskając powieki. „Tylko nie myśleć, tylko o tym nie myśleć...” - powtarzał cały czas i nagle myśli o stracie i o tych, których brakowało u boku hobbita ucichły, odeszły. Strach przed czyhającym na nich wrogiem pozostał, ale już nie potęgował go żali i powstrzymywane siłą łzy. Teliamok głośno przełknął ślinę i to niewidzialne coś, co dławiło go do tej pory w gardle. „Co mi tam... Niech się dzieje, co ma się dziać, żeby już tylko się skończyło. Do Bree chyba już niedaleko.” - myślał sobie niziołek, chociaż w dalszym ciągu ręce mu drżały a głowę chował w ramiona na każdy głośniejszy dźwięk.
Miasteczko rzeczywiście było już blisko i po niedługim czasie oczom Brandybucka ukazała się dobrze pamiętana brama. Jej nieznacznie uchylone skrzydła mogły w innym przypadku wydawać się zapraszającym gestem, ale nie teraz, kiedy na każdym kroku hobbit czuł, że kroczy dokładnie po ścieżce obmyślonej przez czarnoksiężnika. Wyboru jednak nie było i Telio zaraz za Manefnnasem i Olem przejechał przez furtę.
Otaczająca ich mgła nagle jakby bardziej zgęstniała, chociaż nie jest to dobre słowo. Brandybuck poczuł wyraźnie, jak skryta w oparze zła siła zmieniła się – nie tylko zdała się jeszcze bardziej na nich napierać, ale wydawało mu się, że słyszy w niej jęki i szlochy jakichś ludzi. Nie wiedział, co o tym sądzić, ale domyślał się, że to głosy mieszkańców miasta, którzy dostali się już pod wpływ mocy Białej Żmii. Dookoła zaczęły znowu pojawiać się i znikać rozmazane sylwetki o jarzących się bladym światłem oczach – Telio poznawał w nich upiory z kurhanów, które pamiętnej nocy zaatakowały go w lesie niedaleko Bree. Tym razem jednak nie zbliżały się do nich na mniej niż kilka kroków – telio nie wiedział czy ze względu na otaczający ich zastęp strażników, czy też z powodu woli czarnoksiężnika, który przemyślał dla nich plan zemsty.
Jak się wkrótce okazało, była to prawda. Czuwający pod gospodą górale oznajmili, że Biała Żmija chce spotkać się z drużyną w środku. Dopiero teraz Telio uświadomił sobie, że jechali do Bree bez żadnego planu. Ogarnęła go panika, bo pomyślał, że nie mają absolutnie nic, co mogliby przeciwstawić nieprzyjacielowi – wtedy, na polanie raniły go co prawda strzały, ale wtedy był to tylko miraż, zwodniczy obraz a teraz mieli stanąć oko w oko z kimś, kto podporządkował sobie zastępy orków, dzikich górali i całe legiony głodnych krwi upiorów. Kiedy zsiadał z kuca, Brandybuck poczuł, jak uginają się pod nim nogi w ostatniej chwili zdążył oprzeć się na wierzchowcu. I w momencie, kiedy kurczowo zaciskał palce na pasku od juków, w jego głowie błysnęła nagle myśl: „Księga! Teraz zapewne jest w sakwach Galdora...” - tak, najpewniej ich jedyna broń wrócił z powrotem najkrótszą drogą do Rivendell. Telio poczuł pojawiający się znikąd ciężar w brzuchu i ponownie złapał się uprzęży, żeby nie paść na ziemię ze zgrozy. „Jakim głupcem jestem... O czym ja wtedy myślałem?”
Miał teraz chęć poddać się i oddać w ręce nieprzyjaciela, ale wiedziony przyzwyczajeniem, podniósł jeszcze wzrok na towarzyszy – może Sokolnik albo Strażniczka wiedzieli, co w tej chwili zrobić? Wątpił w to. „Bez księgi i tak wszystko stracone...” |