Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2010, 21:30   #4
Jakoob
 
Jakoob's Avatar
 
Reputacja: 1 Jakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwu
Niedziela to jeden z takich miłych dni w życiu licealisty, gdy można z czystym sumieniem wyłączyć budzik i wylegiwać się w ciepłym i miękkim łóżku aż do bólu. Co dziwne, w przypadku Kuby było to uczucie nieznane i nierozumiane. Gdyby mógł, z pewnością spałby przez większość swojego życia.

Myliłby się jednak ten, który uznałby Jakuba za osobę bez chęci do życia, pozbawioną ideałów i marzeń, poza tymi sennymi. Te dwie sprzeczne natury nieustannie spierały w dnie i nocy. Raz wygrywała jedna, raz druga. Ale niedziela to ewidentna kapitulacja sił Słonecznych. Nawet nie podjęły walki - od razu wywiesiły białą flagę.

Jednak w tym wszystkim istnieje jeszcze trzecia strona. W pełni transcendentna względem umysłu, ale materialna do bólu. Rodzice. Była dopiero jedenasta, co jeszcze mieściło się w ich bezwzględnym poziomie tolerancji. W myślach już widział perspektywę zrobienia obiadu, posprzątania pokoju, wyjścia na basen i setki innych czynności, które musiał wykonać "bo jesteś przecież w domu". W tym momencie, a więc średnio co tydzień, obiecywał sobie, że ożeni się jak najpóźniej.

Już przekładał się na drugi bok, gdy usłyszał odgłos skradających się kroków i standardowe pytanie:
- Śpisz? - I nie czekając na odpowiedź, padło kilka szybkich słów. - Zbieraj się, będziemy mieć gości. Nie możesz chodzić przy nich w samych galotach.

No tak. To też standard - o wszystkim dowiaduję się na ostatnią chwilę. W czasie wakacji do ostatniej chwili nie wiem czy gdziekolwiek pojadę. Po prostu pada jedno zdanie: "Jutro jedziemy w góry" i jedziemy. To trochę jak z celowaniem palcem po mapie z zamkniętymi oczyma.

Teraz nie było inaczej. Za trzy godziny ma przyjechać na obiad ciocia, której histerycznie nie trawię. Już wiem, że się nie najem, bo skończę jak najszybciej, aby czym prędzej odejść od stołu. Jak zwykle zaczną się rozmowy o niczym i o Kubusiu, który tak wyrósł, a przecież jeszcze wczoraj był taki mały. Padną te same pytania o szkołę, a może nawet zawędrujemy dalej do planów na f(a)erie. Potem z pewnością skończy się jakąś, drobną oczywiście, prośbą. Innymi słowy - znów się nie wyspałem, nie zrobię połowy zaplanowanych zajęć, a w dodatku się nie najem i dostanę niestrawności.

Może jednak nie będzie aż tak źle? Z kuchni docierał dawno oczekiwany zapach gotowej jajecznicy na boczku z cebulką, szczypiorkiem i pomidorami. Jeśli cokolwiek jest w stanie zepchnąć go z łóżka to jest to przede wszystkim jedzenie. Chwilę później siedział przy stole ubrany w męskie, granatowe ponczo przywiezione z Chile albo Argentyny.

Przynajmniej śniadanie zjadłem jak należy - pomyślał, po czym jeszcze przez kilka chwil delektował się smakiem smażonych jajek, zanim umyje zęby. Nienawidził myć zębów po posiłku. To zabójstwo smaku i z pewnością czegoś jeszcze - z chemii znał się tylko na alkoholach. Przyjrzał się sobie w lustrze. Stwierdził, że powinien iść co najmniej do fryzjera, ale czuł, że siły Nocy znów zwyciężą. Dopóki nie zasłaniały oczu dało się żyć. Ogolił się szybko i umył w gorącej, prawie wrzącej wodzie. Założył wczorajsze ubranie, czyli nieco za długie, dżinsowe spodnie i koszulkę z tajemniczo brzmiącym skrótem N.R.M. Po domu zawsze chodził na bosaka - nie lubił butów, ani skarpetek.

***

Zgodnie z przypuszczeniami, obiad okazał się być szybki i sprawny, lecz niekoniecznie sycący. Osiemnaście lat doświadczenia to w końcu nie przelewki. Położył się więc na łóżku i otoczony przez cztery wiekowe (acz ciągle bardzo dobre) kolumny Tonsila wsłuchał się się w delikatną perkusję Soft Machine. Wziął do ręki stary egzemplarz Kronosa i po raz kolejny zaczął czytać o Kojevskiej dialektyce i eschatologii Słowian. Lubił filozofię, w szczególności tę z pogranicza kultury i folkloru. Dzięki temu uchodził w klasie za inny podtyp człowieka, a gdy przychodził do szkoły z yerba mate, mało kto powstrzymywał się od komentarza. Nie przeszkadzało mu to - lubił ekstrawagancję i niestereotypowość i dobrze się z tym czuł.

Nudziło mu się coraz bardziej. Przejrzał szybko kolekcję płyt, po czym zakładając duże słuchawki Sennheiser'a, włożył dysk i wcisnął play na klawiaturze laptopa. Momentalnie z niewielkich głośników popłynęła dobra, żywa, białoruska muzyka. Miał słabość do folkloru i innych, nie-amerykańskich kultur.

Pryvitańnie, rodny kraj! Jak žyvieš? Raspaviadaj!
Sto za muzyka u efiry u farmacie "show must die"?
*

Nie zauważył nawet jak mruczany przez siebie fragment piosenki powoduje ospałość i znużenie. Nie pamiętał, kiedy zamknął oczy.

***

Stał na wielkiej, płaskiej jak kartka papieru powierzchni sięgającej nieskończenie daleko, zbudowanej z kolorowych, półprzeźroczystych kwadratów przypominających elementy witraży. Niebo, było jednolitego, ciemnoszarego koloru. Dookoła panowała cisza przerywana rytmicznym oddechem. Zazwyczaj coś się działo, ale nie tym razem. Tym razem czuł niesamowity realizm całej sceny. Brakowało jedynie zapachu.

Nie chciał stać jak kołek. Ruszył więc przed siebie. Powiedziałby w stronę słońca, choć żadnego nie było widać. Pomimo tego było jasno jak w pochmurny dzień i dość ciepło. Dopiero teraz spostrzegł, że ubrany jest tylko w krótkie spodnie sięgające nieco za kolana. Pomimo to czuł się całkowicie komfortowo. Poczuł nagle jakąś zmianę. Kwadraty, po których chodził, zaczęły się chybotać na boki, tak jakby były zawieszone na jednej osi poprowadzonej przez sam środek pojedynczej płytki. Zdołał przejść kilka kroków, gdy stracił równowagę i spadł w ciemnoszarą przepaść. Zdążył usłyszeć tylko diaboliczny śmiech.

Wpadł prosto do lodowatej rzeki. Woda płynęła leniwie, zaburzona przez niespodziewanego gościa. Miał wrażenie, że się topi. Spodnie ciągnęły go na dno, pomimo, że energicznie pracował rękami i nogami. Ja?! Ja młodszy ratownik mam utopić się przez głupie bawełniane spodenki?! Nagle poczuł delikatne puknięcie w potylice. Odwrócił się na tyle, na ile mógł, wciąż walcząc z życiem. Kątem oka zobaczył niewielką wiosłową łódź, a w niej potężnego, prawie nagiego mężczyznę z imponującą brodą, który właśnie wystawił bosak, aby pomóc topielcowi.

- No łap! - odezwał się potężnym basem. - Utopisz się!

Po chwili zmarznięty i przemoczony wylądował na odkrytej łodzi. Nie wiadomo skąd jego wybawiciel wziął koc, ale nie miało to znaczenia. Przyjemne ciepło rozlewało się po całym ciele. Gdy zdołał opanować dygotanie żuchwy, spytał się cichym głosem:

- Kim jesteś? Gdzie jestem?

- Mówią na mnie Khárôn. Pardą - przerwał nienagannym francuskim - w waszym języku Charon. A to, jak się zapewne domyślasz, rzeka Styks. Wyjątkowo spokojna w tym dniu.

Płynęli tak przez dłuższą chwilę z biegiem rzeki. Kuba nie za bardzo wiedział, o czym by tu z mitologicznym Charonem porozmawiać. Zdawało się, że prześwitywał czasami. Grecki bóg chyba zauważył jego świdrujące spojrzenie.

- No co? Nie żyję od ponad dwóch tysięcy lat, myślisz, że łatwo jest ot tak wiosłować łodzią? Od dawna nikt do mnie nie spadł. Jesteś pierwszy od 128 lat. - nie minęło pięć minut, gdy odezwał się ponownie - Dobra. Jesteśmy na miejscu. To Przejście. - Wskazał palcem na okrąg gładkiej jak lustro tafli wody. - Dajesz obola i przechodzisz.

Obol. Fant. Coś tam pamiętał o tym Charonie. Oczekuje zapłaty za przewiezienie.

- Nie mam nic przy sobie, przykro mi.
- To może być cokolwiek: informacja, skrytka, hasło do konta, numer PIN do karty kredytowej. Cokolwiek.
- Dobra. Pod podłogą mam zachomikowane tysiąc złotych. To jakieś 300 dolarów, starczy?
- Starczy - potwierdził dodatkowo skinieniem głowy, po czym zza niewidzialnej pazuchy wyjął błyszczącego Desert Eagle. Nie celując strzelil, trafiając prosto w środek głowy. Osiemnastoletni Kubuś spadł bezwładnie prosto w niezmąconą otchłań martwej rzeki.


*
YouTube - Клип NRM - Гадзюшнiк
 
__________________
gg: 8688125

A po godzinach, coś do poczytania: [nie wolno linków w podpisie, phi]
Jakoob jest offline