Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2010, 22:23   #5
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Trochę dziwne, pomyślała, gdy taksowała swoim spojrzeniem nabytek, kto by pomyślał, że zrobiła się moda na takie wisiory?
Zbadała też, czy ozdoby są prawdziwe, bo coś nie była skłonna dowierzać ich autentyczności. Okazało się, że jednak były pochodzenia naturalnego. Wówczas dziewczyna symbolicznie puknęła się w głowę. Może ekolodzy oburzyliby się na takie wykorzystywanie zwierząt, ale ona nie wiedziała po prostu, co ma o tym myśleć.
A może… a może tylko śni o tym, że coś takiego dostała? Jak się obudzi, nie będzie tej paczki i tego świstka, i na pewno o wszystkim zapomni. Czy coś takiego zamawiała – zaprzeczyła sobie, bo przecież nie zamawiałaby, ot tak, na gorąco i pod wpływem nałogu – nie była zakupoholiczką.
Założyła sobie „trofeum” i postanowiła się trochę zdrzemnąć – za dużo myśli i teraz pewnie wszystko się jej miesza. Położyła się na swoim łóżku i zamknęła oczy. Jeżeli naszyjnik zniknie oraz ta cała reszta „towarzystwa”, to będzie to oznaczało, że to wszystko jej się tylko śniło…



Ciemność… Wszędzie widzę ciemność, dookoła snują się cienie, a wiatr nadaje im ruch. Widziałeś je? Tamten przeistoczył się w rumaka i galopuje po czarnych trawach. Nie pochwycisz go – ciemności, śmiertelniku, nie ogarniesz swymi malutkimi rączkami. Szata czerni rozpościera się w nieskończoność – umysł twój mizerny i kruchy w jej obliczu. Zatracisz się w niej, rozproszysz jak piasek miotany na pustyni, rozpłyniesz jak mgła o poranku. Nie czyń więcej swoich starań, by nad tym wszystkim panować. Na marne twój wysiłek się zda – znikniesz jak spadająca gwiazda z firmamentu niebios – wszak ty i twoi pobratymcy krótkie macie życie i szybko przemijacie.


Jesteś prochem i wrócisz do ziemi.
Jesteś kroplą z oceanu – do niego powrócisz.
Jesteś płomykiem z ognia piekielnego – wypalisz się i stłamsi cię wiatr.
Jestem próchnem – rozkruszysz się i rozpadniesz na tysiące części.
Nie uciekaj przede mną. Nie skryjesz się nigdzie…


Trach! Czy to burza się rozpętała, wichura poderwała do galopu, a grad się rozszalał i ciosa swymi kamyczkami w ziemię? Nie, to nie lód. On jest zimny i nieczuły, lecz ciepło prędko go roztacza, a ciepła w pomieszczeniu było pod dostatkiem. Na dworze mróz i srogość – tam swe panowanie toczyła zima. Taka, która od lat nie zawitała do wioski…

Gałęzie zginały się pod ciężarem śniegu. Słabe natychmiast się poddawały, łamały się: ech, te słabeusze spadały na białe wydmy. Buch! Ich los dzieliły niektóre drągi w starych płotach…

Trach!
Ach, jak zimno…
Szyba w oknie się rozkruszyła, lecz nie z powodu mrozu. Ktoś musiał w nią uderzyć, czymś niekoniecznie ostrym, lecz wystarczyła sama siła rzutu. Teraz pył rozniósł się po izbie, zaś w kominku udusił się ogień. Dym wzniósł się w powietrze – mieszkanka domostwa wdychała go przez moment. Odruchowo zakasłała, kiedy zbyt dużo sadzy dostało się do dróg oddechowych. Prędko się obudziła nie tylko przez kaszel, ale też mróz, jaki prędko zapanował. Pożar nie mógł wybuchnąć, nie tak nagle...

Była zanadto ostrożna, aby nawet przez przypadek zaprószyć ogień. Przecież zawsze sprawdzała, czy jakiś świstek nie poniewiera się przy polankach czy też samym palenisku. W tym przypadku nie mogło być inaczej.
I trzęsła się… bardziej z zimna aniżeli z gorąca, jeżeli w ogóle z gorąca można drzeć…

Płatki śniegu przedostały się do izby. Teraz nie tylko potłuczone szkło rozniosło się po sosnowej podłodze, lecz także ta wstrętna wilgoć wdarła się na jej terytorium. „Kruszynka” przerwała sen i przeturlała się na panele, aby się nie udusić tym „smogiem”. Spadła na cztery łapy – jak przysłowiowy kot. Z tą różnicą, iż kotek nie lubił wilgoci. Ryo nie lubiła zimna.
Czołgała się pod szarymi chmurami w stronę drzwi, nie zważając na to, że parę razy przejechała dłonią po ostrej krawędzi szkła. Krew zaczęła wyciekać z rany, znacząc krótką smugę jakiś metr od łóżka.

Wreszcie doszła do drzwi. Przez gryzący w oczy dym przebrnęła cała. Teraz zostało jedynie przekręcić gałkę i dopchać się na korytarz. Lecz uchwyt był mokry i palce ześlizgiwały się z niego. Nie pozostało nic innego, jak poświęcić rękaw od wełnianego, białego swetra...
Ale… co jest…?
- Otwieraj się, stara dziadygo… - wycedzała wściekle pod nosem. Zamknięcie ni wte ni wewte się nie chciało ruszyć. Materiał w tym czasie zabrudził się krwią – czerwona plama prześwitywała po drugiej stronie i była widoczna gołym okiem.
Jeszcze chwila moment i szlag ją chyba trafi. Mróz, dym i zaklinowane drzwi z samego przedpołudnia. Trzy kataklizmy naraz to była lekka przesada. I to tego samego dnia. Ale od czego miało się łom leżący nieopodal skrzyni z opałem?

Tylko żeby przestało tu nawiewać. Lecz niestety nie przestało… Wciąż było duszno i zimno.
W akcie desperacji ciemnowłosa kopnęła w drzwi dość silnie, żeby ktoś usłyszał, że została w środku. Kucnęła i nabrała nieco powietrza, po czym popędziła po narzędzie. Przez moment kombinowała przy drzwiach. Nie chciała wydostać się na dwór przez popękane okno, więc nadal grzebała przy zawiasach, gdy nagle dziewczyna usłyszała czyjeś kroki i jakaś persona otworzyła jej drzwi.

Był to garbaty starzec ze zwichrzonymi, siwymi włosami i bujną brodą, dobrze odziany na taką srogą pogodę. Przy okazji napuścił dymu z pokoju na korytarz i pomarszczoną dłonią zasłonił usta, gdy wchodził do izby.
- Ryoku, co tu się stało – spytał zszokowany, gdy ujrzał raban w pokoju. – Ktoś się do was włamał?!
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko uciekła z pokoju, żeby nabrać świeższego powietrza.
- Nnie…
- Rodziców nie ma w domu?
- Nie, gdzieś musieli wyjść. Nie powiedzieli mi gdzie.
Mężczyzna nic więcej nie odpowiedział, tylko zamknął drzwi.

Popołudnie…
- Dziękuję za herbatę.
- Bardzo proszę.
Granatowowłosa popijała gorącą herbatę. Aż jeszcze dymiło się z kubka. Dziewczyna chuchała, żeby napój się szybciej schładzał.
- Trochę gorąca jest. Uważaj, żebyś się nie sparzyła.
Jak bym nie wiedziała…



Dziadyga tymczasem z zainteresowaniem przyglądał się wisiorkowi, który Ryo miała na szyi.
- Prezent z okazji urodzin? Bardzo ładny.
- Dziękuję – westchnęła i wysiorbała łyk herbaty.
Oprzytomniała – przez cały czas nosiła naszyjnik, który podarował jej tajemniczy nadawca. Kły lśniły i były takie dziwnie… ciepłe. „Koraliki” wyglądały na zrobione z kości słoniowej, ale co do samego substytutu dziewczyna nie mogła być zupełnie pewna. Przez tą przesyłkę i tak dziwnie się czuła. Jakby była… szpiegowana, a ten ktoś teraz odnalazł jej kryjówkę.
Zmieszała się i to bardzo. Chciała zapomnieć o dzisiejszym zdarzeniu. O dziwnym prezencie. A jeszcze bardziej o tym liście. Niewiasta stwierdziłaby, że jak na życzenia urodzinowe treść jego brzmiała dość… ekscentrycznie…

Siedzieli cały czas w starej kuchni. W małej i skromnej, za to nadrabiającej ciepełkiem i atmosferą kuchni. A to już było całkowicie wystarczające jak na wymagania na azyl. Nic więcej nie było potrzebne: meble drewniane i całkiem wytrzymałe, na ścianach obrazki z sielskimi pejzażami albo martwą naturą, a w jednym kącie suszyły się kłącza roślin. W drugim, niedaleko pieca kaflowego spoczywał tłusty, rudy kocur.

Nie powróci na razie do domu – gospodarze się wystraszą albo zdenerwują, bądź nastąpi u nich i jedno, i drugie.
A tu jest całkiem spokojnie… Mogłaby tutaj zostać i zamieszkać. Ale nie chciała być ciężarem dla starca, zwłaszcza, że i on ledwo się mieścił w tej bungalówie. Rudzielec wesoło mruczał, jakby chciał oznajmić: Tak, to się nazywa spokojne życie.
Stary, poczciwy myszołap nie musiał na pracę narzekać. Wszak za nią dostawał pyszny kąsek; gdy fortuna dopisywała, mógł upolować nawet młodego szczura.

- Nie wiem, co za łobuzy o takiej porze wyprawiały na dworze. Nie dość, że roboty przy drwach dużo, to jeszcze śnieżkami w okna rzucą. Oj, tak, tak… - mruczał pod nosem dziadek, spoglądając na malowidła wykonane przez samego Dziadka Mroza. Szyba od zewnątrz pokryta była lodowatymi kwiatkami i pnączami bluszczu.
Ryoku słuchała, o czym wygadywał mężczyzna. Też nie mogła pojąć, komu przyszło do głowy, żeby szyby potłuc w jej domu. Owszem, może mieszkańcy się bali młodej, co nie oznacza, że ta komuś w drogę wchodziła. Zresztą – wypiła do cna napar i się zastanawiała - komu aż tak zależało, żeby w łeb dostać manto?

Ale co zrobisz, staruszku? Takie życie, taki świat… odpowiedziała sobie w myślach i odstawiła pusty kubek na bok. Zamierzała ziewnąć sobie, bo tak ją niebawem nabrało na ziewanie i spanie, ale nie wypadało jej spać u tego starucha. Co sobie pan Sołtys, jej żywiciel, pomyśli? Że jest jej aż tak źle, że ucieka do obcych ludzi na nocleg?
Nawet wtedy, gdy ten obcy mieszka rzut beretem od jej domostwa…
Kurcze, co to za pogoda, że taki mróz przyniosła i ochotę na spanie? Bez przerwy ziewa i musiała zatykać sobie zabandażowaną dłonią usta, żeby nie wypaść źle. Co z tego, że nie była księżniczką? Nawet i tak zwany plebs musiał coś od siebie dać.

Trudno, wróci jednak do swojej gospody i poniesie karę. Nawet można było określić, że zasłużoną. Bo nawet, jeżeli w jej własnej izdebce okno zostało „tylko” rozwalone, a ogień zdławiony i dym rozproszony, to mogła pozostać we własnym domu, żeby go chociaż strzec przed złodziejami. Nie uciekać z „pola walki” jak tchórz – tak mawiał jej ojciec. Mogła odmówić poczęstunku czy jakiejkolwiek wizyty. Tak się nie powinno było robić. Usprawiedliwiała się wyłącznie przyczyną zdenerwowaniu oraz łutem szczęścia: dom nie zajął się ogniem, bo i to przecie mogło się wydarzyć.

Odstawiła naczynie na bok i powoli zbierała się do wyjścia.
- Wybaczy pan, ale… - poszła po swój własny, czarny płaszcz. - Chyba będzie lepiej, jak pójdę do domu.
- A panienkę może mógłbym odprowadzić – staruszek także chciał wstać. – Taki mróz, a może i w pobliżu kręcą się jakieś bandziory?
Coś za szybko musiał się poderwać, bo ten się skrzywił i masował dłonią obolałe plecy.
- Nie, proszę… Ja sobie dam radę, a pan nie musi się niczym martwić. Już naprawdę pan dużo zrobił…
- Bardzo miło to słyszeć… - wyburczał chętny do pomocy siwobrody. – Ale nie wiadomo, czy te bandziory ciebie po drodze nie zaczepią. Wiesz, Ashino, że takie łachudry są niebezpieczne.
- Nic mi się nie stanie – starała się nie wybuchnąć, bo dziadek był uparty jak osioł. – Nie mieszkam za górami i lasami, proszę się nie martwić – przemawiała już dużo spokojniejszym głosem. – Bardzo dziękuję jeszcze raz za herbatę i ciasteczka.
Pan wiedział, że nie przekona do swoich racji równie upartej „dyskutantki” i musiał się poddać. Zaprowadził jedynie panienkę do drzwi, podał płaszcz i poprawił kapuzę.
- Bezpiecznej drogi. Dobranoc.
- Dobranoc, panu.
Skłoniła się, po czym pobiegła, co sił w nogach, do domu. Ale tam, widzi…

Wciąż pusto. Wciąż nikogo nie ma.
Ciemność… Wszędzie widzę ciemność... Niemożliwością było to, co zobaczyła. Czy ona wciąż śni? Ziąb przenikał do szpiku kości, wiatr dmuchał w oczy. To, co czuła, było zbyt prawdziwe, by mogła to uznać za sen. Ale nota bene: czy we śnie się wie, że to wszystko jest tylko snem?
Oni wciąż nie wrócili. Albo coś złego musiało się stać. Serce zabiło ze strachu jak oszalałe. Popędziła tak szybko do domostwa, jak nigdy dotąd w życiu nie biegła. Aż cud boski, że nikt ją po drodze nie napadł: tak wszędzie głucho i czarno było. Ale nie należało „hop”, póki się nie przeskoczy, toteż cieszyła się tylko z tego powodu, że droga do domu okazała się bezpieczna.

Ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do środka domu.
Dookoła snują się cienie, a wiatr nadaje im ruch… Czy to była przepowiednia w tym liście czy jak? Słowa ryły się jej niemalże przed oczami. Miała straszne wrażenie, że czyta ten list, a jednocześnie przeżywa to, co autor w nim zamieścił. Wichura szalała po sieni. Zagościła się w tym budynku i ani myśli go opuścić.
Wzięła miotłę do ręki, by rozprawić się z tymi straszydłami. Choć w duchu bardzo się bała, a ten strach się cały czas nakręcał. Nie będzie rządzić w moim domu żadna szuja! Duchów nie ma, to tylko moja wyobraźnia… I to jest tylko sen. Nie ma żadnych upiorów…

Oddech zamienia się w parę. Dziewczyna przekracza próg własnego terytorium. Wszędzie jest zimno. No tak, drzwi do jej sypialni otwarte. Nic dziwnego, że się trzęsie z zimna jak osika.
- Jest tu kto?
Nikt nie odpowiada.
- Halo!
Wciąż cisza.
Dziewucho, gdzie by bandziory ci odpowiadały? Może się uchlali i poszli spać. Skrytykowała samą siebie, wmawiając sobie, że to tylko podświadomość wysnuwa jej takie wizje, i nic ponadto...

Nie ma się czego bać. Jest się za to z czego telepać. Brrr... Ja chcę iść spać. I gdzie oni się podziewali? Co się z nimi dzieje?!
Sprawa wydawała się jej dość dziwna, ale może wszystko się wyjaśni następnego dnia. Póki co, najlepiej, jak zamknie drzwi do feralnej "sali", napali w piecu i pójdzie spać.

Wreszcie. I can sleep. Thank Goodness...

- No, co wy wyrabiacie?! Ruszać się! Z życiem – obudził ją skrzeczący, dyrygujący głos spod podłogi. – Nasz pan będzie bardzo zadowolony. Mamy pierwszego kontrahenta! I znajduje się tuż nad nami!
- Klient, wasz pan… - zamruczała Ryoku, niby to drażniąc się z właścicielem tego „trąbienia”.

Gdy tylko te słowa wypowiedziała, jedna deska w podłodze się obluzowała, a spod niej wystawał duży czerwony cylinder. Chwilę później wydostał się stamtąd… chochlik. Wybałuszył swoje duże, czerwone oczy na granatowowłosą kobietę.
- Imgrin, czy to o nią chodziło? – zawołał donośnym głosem do szpary w podłodze.
- Nie ma mowy o pomyłce. Ashino Vangraden, Niepokojowo – odpowiedział u inny skrzeczący głosik. Jednak jego właściciel się nie pokazał. – Czekaj chwilę, zaraz zaniesiemy towar.
- Er, dzień dobry… - przywitała dziwnego przybysza Ryoku. – Jaki… towar?
- Dobry? Nie ma czegoś takiego jak „dzień dobry”. Mówi się „Ave!”, panienko – upomniał ją dość dziwnie łagodnym głosem, po czym ponownie krzyknął do kompana z dołu. – Hej, tam, ruchy, bo zaniosę was na pożarcie Kerberosowi!
I z powrotem zagadywał „klientkę”.
- Tak, Ave. To uniwersalne słowo i nikt temu nie zaprzeczy.
Wkrótce z „portalu” pomocnicy przecisnęli ogromne zwierciadło w rubinowo-szmaragdowej oprawie.
- Prezent dla naszych klientów przy zakupie jednego z magicznych produktów naszej firmy. Czy chciałaby pani wypróbować to przepiękne zwierciadło?
Dziewczyna z podejrzeniem spojrzała na dziwnego sprzedawcę.
- Przepraszam, ale ja nie zamawiałam…
- Och, proszę się nie peszyć! To jest prezent dla pani! Proszę spojrzeć, jaki blask! Jakie wykończenie – wychwalał zwierciadło stukając palcem w bogato zdobioną ramę. – Potrafi pokazać wszystko i może służyć za Wrota. Proszę go przetestować!
Lustro może i ładne, ale co ja z nim pocznę?, pomyślała sobie i podeszła do „dzieła sztuki”. Przyjrzała się każdemu elementowi tego ogromnego przedmiotu. Dotknęła tafli lustra, która zachowała się jak woda.
- Bon voyage! – nagle tamten chochlik bezpardonowo śmiał wepchać dziewczynę do „środka” lustra.
Widzę ciemność...
To, w co spadała, raczej odbiegało od tego określenia... Chciała nawet wówczas dodać: Mniej światła! Mniej światła! Lecz niczego to nie zmieniło...
To mogę powiedzieć, że przebiłam Buddę, bo doznałam oświecenia natychmiastowego...
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline