Ingrid, Reinhardt
Pozostawili wierzchowce przywiązane do pnia drzewa, wyrastającego z ruin kamiennego budynku i ostrożnie, starając się nie hałasować, podeszli do wejścia do krasnoludzkiej kopalni. W wejściu leżał wywrócony, przeżarty rdzą górniczy wagonik. W jego wnętrzu pozostały resztki urobku. Wszędzie wokół leżały porośnięte małymi paprotkami i mchem odłamki skalne. Po osobnikach, którzy chwilę wcześniej zniknęli we wnętrzu kopalni nie było śladu.
Pierwsze metry chodnika, widoczne w świetle wpadającym przez wejściowy portal, były zasypane gruzem odpadającym ze ścian i sufitu, wilgotne i porośnięte cieniolubnymi roślinami. Ostrożnie, przestępując z kamienia na kamień, zagłębili się w wilgoci i mroku wnętrza Sowiej Góry. Gdzieś z góry, spod stropu, dobiegały ledwo słyszalne piski i szelest nietoperzych skrzydeł. Woda kapała ze ścian w nieustannym rytmie, od wieków tak samo. Kap, kap, kap... Pachniało stęchlizną i próchiejącym drewnem i czymś jeszcze. W powietrzu unosił się mdły zapach mokrego futra zmieszany z odorem krwi.
Po niecałych pięćdziesięciu krokach chodnik kończył się w dużej jaskini. Światło pochodni rozpalonej przez Reinhardta nie obejmowało jej sufitu ani przeciwległych ścian. Tutaj podłoga również zasypana była odłamkami skał. Pordzewiałe szyny rozwidlały się w kształcie litery „Y”. Obok wejścia, pod ścianą widoczne były ułożone równo, teraz spróchniałe górnicze stemple. Dwie duże, okute zardzewiałym żelazem skrzynie zostały przewrócone a ich równie zardzewiała zawartość wysypana na podłogę.
Gdzieś z lewej strony dobiegały stłumione przez odległość oraz ściany odgłosy kroków, pobrzękiwania broni i wynaturzonej, charkotliwej mowy. Przez moment widać było pełgający po ścianach odblask światła, jednak zniknął on. Najwidoczniej niosący go musiał minąć jakiś zakręt lub załom. Liev, Leonard, Tupik, Grungan
Wywerna leżała zmasakrowana i pozbawiona wielu części ciała pod drzewem, pod którym skonała. W niewielkiej odległości od wielkiego truchła płonęło ognisko, przy którym uwijał się Tupik. Caleb, z błyszczącymi od mocnego alkoholu oczami, kończył mocować się z wyjątkowo oporną pancerną płytą na grzbiecie bestii. Zeskoczył i otarł zakrwawione ręce w płaszcz Leonarda.
- No gotowe - powiedział i wręczył zakrwawioną tkaninę grajkowi. - Zgłodniałem...
Od ogniska roznosił się uroczy, słodki zapach smażonych naleśników. Już po chwili wszyscy usiedli wokół ognia i zaczęli raczyć się halfińskim specjałem. Nikt nic nie mówił, słychać było tylko mlaskanie i pomruki zadowolenia. Tupik był z siebie dumny...
Wyglądało na to, że na chwilę odnaleźli swój raj. U wylotu szybu kopalni, wysoko w urokliwej, górskiej dolinie. Najedzeni, napojeni i zrelaksowani po ciężkiej walce. W ich głowach powoli kształtowały się plany dotyczące najbliższej przyszłości, eksploracji kopalni i dalszych poszukiwań maga. Nie wiedzieli jaki los zgotowali im bogowie, zarówno ci, którym oddawali cześć, jak i Mroczne Potęgi...
W ich kierunku, przez ciemne korytarze Karaz Skerdul posuwała się banda mutantów i zwierzoludzi. Tych samych, którzy poprzedniego dnia puścili z dymem Behemsdorf, a mieszkańców wioski bestialsko wytłukli bądź uprowadzili w niewolę. |