Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2010, 00:19   #103
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Malwy i konwalie. Cichy szelest sukni. Jeszcze cichszy, ulotny dźwięk ledwo słyszalnej melodii nuconej przez młodą kobietę. Bał się spojrzeć. Czy to możliwe? Nie chciał się rozczarować. Otworzyć piekących do bólu oczu i przekonać, jak bardzo się mylił. Zaciągnął się zapachem. Wspomnienia wróciły. Pochylała się nad nim z troską w oczach. Zawsze tak robiła. Wtedy w lesie, gdy znalazła jego i Siwego. Potem w Grunburgu i teraz. Tylko taką ją pamiętał. Jego Jagusia.
Stada kruków przelatywały nad miastem. Leciały na północ, gdzie rozsiani na polach leżeli ci, co zginęli w boju, oraz konali na palach ci, co zginąć w walce nie mieli szczęścia. Ptaki majestatycznie szybowały nad złotymi kopułami, zatłoczonymi prospektami, nad setkami cisnących się w dole ludzi w wąskich zakorkowanych uliczkach, gdzieniegdzie udrożnianych energiczną reakcją pałacowych gwardii czy świątynnych straży. Na ulicach panował wrzask, tłok, tumult i bałagan. Wojsko, podobne do upiorów z którymi niedawno przyszło mu walczyć blokowało wszystkie główne arterie miasta wokół kremla i Płoszczadi Gierojew niemal odcinając rozszalałe tłumy z kwartałów Pasziemli i Grakiziemli. Właśnie trwała ewakuacja carskiego dworu. Histeryczna i bezładna.
Spodziewał się ewakuacji. Miał sprawdzone informacje.W końcu od trzech lat przebywał na dworze Borysa, a jego aktualna kochanka Katherina Daivna była żoną hetmana polnego landgrafa Lwa Makarycza von Gdova. Spodziewał się. Ewakuacji dworu, ale nie panicznej ucieczki. I nie dziś. O rozkazie opuszczenia stolicy dowiedział się w łożu landgrafa, a konkretniej spod łoża gdy miotając się jak poparzony hetman ni stąd ni zowąd pojawił się w swym pałacu wykrzykując służbie polecenia pakowania co cenniejszych rzeczy. A przecież powinien być w polu w drodze do Pińska!
Miał szczęście. W powstałym bałaganie nikt nie zwrócił uwagi na czmychającego tylnym wyjściem z pałacu gacha. Wierny Bukała. Nie uciekł, czekał w ogrodach w kolasie. W niecałą godzinę potem z upakowanym, co wpadło mu w ręce dobytkiem przebijał się z niemałą pomocą obuchów Bukały, Zory i Jakuszyna przez rozszalałą gawiedź do Mostu Korolewy. Już na Urskoyskom Prospektie był świadkiem, jak rozszalały motłoch przetoczył się po gwardii świątynnej i Mytnikach Ursuna, po czym wlał na most. Dyle mostu zatrzeszczały a Ojciec Niedźwiedzi wywarł swój gniew na bezbożnikach przemierzających Świętą Rzekę nie uiściwszy ofiary. Most runął zabierając za sobą w nurt gawiedź i jej dobytek. Tylko kamienny świątynny pylon jak boży palec sterczał z rzeki, podczas gdy w dole zimny nurt niósł ku przestrodze innych trupy topielców...
... na dnie morza, zszedł do jego piwnic, gdzie miast lochów otwierają się całe systemy jaskiń o różnych kolorach. Łatwo się w nich zgubić, nie jest łatwo też do nich wejść, bo ryby o twarzach strażników pilnują wejść i gryzą. Kiedy jednak już się tam jest, kiedy stanie się naprawdę bez ruchu i cicho, w wodzie niesie się ta melodia, na której płyną uczepione głosy. Teraz wie już, że wołają. Zszedł głębiej, choć powierzchnia oddala się coraz bardziej, choć się boi, bo jaskinie robią się coraz ciemniejsze, aż wreszcie nie widzi już nic. Ciało drży a oczy płaczą, ale jest pod wodą, choć brodzi w mroku, idzie za głosami, bo tylko one teraz są punktem odniesienia. Idzie do nich, bo bez nich zginie w tym mroku, idzie, choć groza narasta jak te dźwięki, które są coraz bardziej koszmarne, żałobne, chwytają za serce i nie chcą wypuścić ze swych chłodnych palców. Są coraz głośniejsze, coraz bardziej natarczywe, widzi teraz skąd się wydobywają, dźwięki dziwnych instrumentów płyną stamtąd, widać je schowane w bańkach powietrza, w takich samych bańkach wypływają też słowa… Wypływają z otworu, z otworu w murze, gdzie w mroku brakuje paru cegieł mroku, stamtąd wypływają i tam widać blady blask i choć nie chce, tylko tam prowadzi ta droga. Wyciąga dłoń i dotyka krawędzi wyłomu, jest szorstka jak zwykłe cegły, bańki powietrza pękają jedna za drugą i uderzają te słowa…
- Tutaj…
- Tutaj jesteśmy…
Odważa się zajrzeć do otworu, zagląda rozganiając płynące bańki ze słowami i dźwiękami i patrzy znowu na tę jaskinię, gdzie siedzą ci ludzie, widzi ich już wyraźniej, gdy zagląda już patrzą wszyscy… Głowa pęka, na jej powierzchni pojawiają się pęknięcia, pojawia się ból, gdy patrzy w ich dłonie, trzymające instrumenty, dłonie o kikutach palców pozdzieranych do połowy do żywego mięsa, ociekające czerwienią twarze, otwierające się i zamykające rybie usta.
- On… On… Nas… Musisz… Gdy melodia się zakończy…
Malwy i konwalie. Znów ta sama melodia. Z trudem otworzył sklejone powieki. Siedziała na ławce tyłem zajęta rozgniataniem suszu w moździerzu. Chciał się zerwać, objąć ją, przycisnąć do piersi, ale sił starczyło jedynie na lekkie uniesienie głowy. Było potwornie zimno, mimo że ogień płonął w kominku. Odwróciła się, uśmiechnąła ciepło. Pochyliła nad nim tak, jak to ona potrafiła. Dała pić, zmieniła szarpie na świeże, natarła pierś i ranę kobylą maścią. Śpij synku - powiedziała.
...Potężne, obrosłe mchem megality tonęły w bladej poświacie księżyców. Stary Dragan wiedział co mówi, gdy ostrzegał przed kurhanami Kniażewo Urocziska. Czuł, że nie wolno mu tego robić, lecz wiedział też, że nic go nie powstrzyma. Taka noc była raz w roku. Tylko tej nocy mógł wypełnić pustkę. Nie wiedział jak, ani czym. Ale pustka była gorsza od wszystkiego. Teraz uświadamiał sobie jak bardzo się pomylił.
Noc padła na las, las w mroku spał,
Ktoś nocą lasem na koniu gnał.
Tętniło echo wśród olch i brzóz,
Gdy ojciec syna do domu wiózł.
Siwy strzygł uszami, mięśnie kłębu nerwowo drgały. Wszystkimi siłami wmawiał sobie,że nic nie slyszał, że wydawało mu się, a to tylko szum wiatru w wysokiej trawie.
- Cóż tobie, synku, że w las patrzysz tak?
Tam ojcze, on, król olch, daje znak,
Ma płaszcz, koronę i biały tren.
- To mgła, mój synku, albo sen.
Oko nerwowo przeskakiwało z kamienia na kamień. Rozszerzona do granic wytrzymałości źrenica nerwowo szukała ruchu, sylwetki, czegokolwiek, z czym można by skojarzyć słowa, które przecież nie wypowiadały się same.
"Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las!
Wesoło będzie płynąć czas.
Przedziwne czary roztoczę w krąg,
Złotolitą chustkę dam ci do rąk".
Głosy zdawały się to cichnąć, to przybierać na sile. Falami wpływały na wzgórze jak woda w cembrowinie zbiegając się między menhirami. Był tego pewien. Nie uległ omamom. Reakcja konia świadczyła o tym absolutnie. Spanikowane zwierzę rżąc stanęło dęba niemal zwalając go z nóg. Wyrwało go z letargu.
- Czy widzisz, mój ojcze, tam tańczą wśród drzew
Srebrne królewny, czy słyszysz ich śpiew?
- O, synku mój, to księżyc tak lśni,
To księżyc tańczy wśród czarnych pni.
Włosy jeżyły się na głowie. Mimo, że nie przestawały być szeptem głosy zdawały się osiągać siłę huraganu. Huczały w głowie, odbijały się grzmotem. Z trudem zdołał dosiąść oszalałe zwierzę, które bez rozkazu pognało w las.
"Pójdź do mnie, mój chłopcze, w głęboki las!
Ach, strzeż się, bo wołam już ostatni raz!"
- Czy widzisz, mój ojcze, król zbliża się tu,
Już w oczach mi ciemno i brak mi tchu. -
Koń pędził na oślep, gałęzie olszyny smagały po twarzy, drapały boleśnie. Zdarta z oka opaska została gdzieś pośród nich. SZEPTY zdawały się jak sfora wilków podążać w trop. Przylgnął do szyi konia. Pędź Siwy! Pędź! Odwrócił się. Raz. Jedyny. W bladej poświacie Morslieba przez całuny mgieł pędziły za nim wyciągając rosochate gałęzie i trzeszcząc spruchniałymi dziuplami stare olchy. Wyły!
Więc ojciec syna w ramionach swych skrył
I konia ostrogą popędził co sił.
Nie wiedział, że syn skonał mu już
W tym głuchym lesie wśród olch i brzóz...
...czuje nagle za plecami jakąś obecność, lodowaty strach ledwo pozwala się odwrócić, ale to tylko cienie. Cienie o mocnych dłoniach układają cegły mroku w otworze jedną za drugą. Światło w szczelinie jest coraz słabsze. Ludzie w jaskini, jeden z nich to kobieta, która zamiast łydki ma ogryzioną piszczel zaczynają coś krzyczeć, rzucać się na miejscach, rzucać się na ściany, zagłuszają ich zwierzęce piski, zwierzęce cienkie piski, tysiące świdrujących uszu pisków, w których wszyscy toną…
- Prawda! Gdy skończy się melodia, okaże się prawda!!! Musisz… Ich… – głos ludzi coraz trudniej przebija się przez szturmujący uszy wściekły pisk tysięcy stworzeń…
- Nie! – rzuca się, by zdążyć do znikającego coraz szybciej otworu w ścianie, a lodowate palce tamtych na plecach nie chcą wypuścić ze swych objęć – Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!
Cichaj syneczku. Już dobrze. Już będzie dobrze. Pochyliła się nad nim. Co ci? - powiedziała z troską. Gorączka okrutna cię trawi. Pergamin dla Mistrza Arwida masz? Złoto ci tutaj schowam w sienniku, a na stole kiełbasę i chleba trochę zostawiam. Bywaj zdrów. Zapachniało malwą i konwalią.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 29-01-2010 o 00:30.
Bogdan jest offline