Pchał ile sił w rękach miał, a nie było słaby. Wspólnie jednak udało im się otworzyć olbrzymie wrota, skrywające tajemnicze pomieszczenie. Gustlik skrzywił się na twarzy i przystawił przedramię do nosa, by nie czuć dochodzącego z pomieszczenia smrodu. -Co do cholery...- warknął starszy człek, gdy dostrzegł spore bruzdy na kamiennej posadzce. Gustaw zmrużył oczy i przełknął ślinę. Ciekaw był, co tak naprawdę w pomieszczeniu się znajduje. W komnacie, poza dziurami w podłożu leżały stosy krasnoludzkich resztek. Szkielety, z pordzewiałą, rozpadającą się bronią i elementami zbroi.
-Na Morra, co tu się stało?- syknął pod nosem brodaty leśnik. -O cholera!- rzekł już głośniej, unosząc niedawno zdobyty w zakładzie topór. Był pewien, że usłyszał jakiś szmer i to dość głośny, gdzieś na krańcu komnaty. Był też pewien, że to nie był efekt zmęczenia. -Zapal światło! Zapal światło!- powtarzał Gustaw do Rudigera. Ten jakby zupełnie zgadzał się z zdaniem starszego kompana i prędko zapalił. Nagle płomień latarni zgasł a potężne wrota same się zatrzasnęły wywołując u Gustawa drżenie nóg i gęsią skórkę. Starzec tyle lat spędził samotnie w małej chatce, w środku lasu i nigdy nie bał się tak jak teraz.
-Oj za prawdę powiadam, nie podoba mi się to!- rzekł lekko spanikowany. I nastała jasność. Któryś z kompanów zapalił ponownie światło. Gustaw otwarł z zdziwienia i zarazem przerażenia szczękę, gdy ujrzał żywe trupy w skorodowanych zbrojach, które zaatakowały korzystając z chwilowej ciemności. Jeden ranił poznanego w twierdzy Karla. Polała się krew. Brodacz wyszczerzył zęby i ścisnął zęby. Adrenalina zaczęła działać. Krzepki mężczyzna uniósł topór i błyskawicznie doskoczył do jednego z przeciwników. Jak widać było, -również poznany w twierdzy- krasnolud obrał sobie za cel tego samego przeciwnika co Gustaw. Uderzyli w tym samym momencie. Zarówno kilof khazada, jak i topór leśnika razem uderzyły w pogniłe ciało krasnoludzkiego truposza. Mimo iż oba ciosy były imponujące silne ożywieniec wciąż nie dawał za wygraną i wartko chciał się pochylić w poszukiwaniu swojej broni, gdy do akcji dołączył Blaise. Mężczyzna celnym ciosem odrąbał rękę szkieletu a ten upadł na ziemię podrywając w powietrze kłąb kurzu i pyłu.
Gustaw splunął na leżące truchło i do pewności wycelował w łepetynę pokonanego przeciwnika. Ciężka głowica topora energicznie opadła w dół odcinając łeb od tułowia. Jednego mniej, pomyślał drwal, pozostało ich jednak jeszcze czworo. Każdy nacierał z zajadłością głodnego psa, któremu przed pyskiem macha się kawałkiem mięsa. Każdy silny jak za życia, a może i jeszcze bardziej. Każdy szybki i zwinny jak nie krasnolud. Jeden z ożywieńców targał się na życie drużynowego akolity. Drwal doskoczył do przeciwnika i wyprowadził szybki cios, który skruszył przynajmniej trzy żebra oponenta. Szkielet jednak zdawał się nie zwracać uwagi na cios Gustawa. Brodaty drwal obawiał się, że kompania przeliczyła się i mogą nie podołać przeciwnikom. |