Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2010, 13:03   #468
johnkelly
 
Reputacja: 1 johnkelly nie jest za bardzo znanyjohnkelly nie jest za bardzo znany
- Waszmościowie wybaczą, ale ja sierotkę odwiedzę... - Sosnowski powstał i ruszył na górę. Tymoteusz doszedł go tuż przy wschodach i zamienił cicho kilka zdań po czym obaj zniknęli. Sosnowski na górze, Tymoteusz w izbie Sosnowskiego.
Po krótkim czasie Tymoteusz wyszedł, rozejrzał się i stanął pode ścianą czekając na wyraźnie na Sosnowskiego bo spoglądał często na wschody.
Chmielnicki do wspominek przyłączył się:
- Wielmożni panowie, i ja przyjaciół w ostatnią drogę prowadzałem gdym przy wielmożnym hetmanie Zółkiewskim służył a teraz wielmożnym hetmanie Koniecpolskim. Aleć lat mam niewiele tedy i wiela opowiedzieć nie mogę. Jednako rzec muszę, iże smutnym to gdy się wojenników na obrazach trumiennych ogląda a nie podle stołu, jako was, waszmościowie... - urwał.
Z piętra zszedł Sosnowski ocierając wąsy. Znać, że wzruszenie udzieliło mu się mocno. Widząc go Chmielnicki poderwał się i na stronie rozmówił. Sosnowski kiwnął głową i uściskał go.
- Waszmościowie! Mości Chmielnicki żegnać się z nami musi.
- Jako rzekłeś, mości Sosnowski. Służba nie drużba, rozkazy mam pilne i choć żałość ogarnia, że pani dziedziczki nie odprowadzę jako należy, jednako cóże robić, kiedy służba Rzeczpospolitej wzywa. Nie turbuj się waszmość, niechże mnie służba poprowadzi. - ostatnie zdanie rzekł do Sosnowskiego. Ten po raz wtóry uściskał Chmielnickiego i nakazał Józwie by ten dopilnował wszystkiego.
Zasiadł przy stole i obsługiwany przez Tymoteusza począł wznosić kielichy i słuchać opowieści towarzyszy samemu raz za razem swoje dorzucając.

--- *** ---

Wieczór był już późny gdy do izby wpadł blady Józwa i ode drzwi krzyknął:
- Panie! Ludzie jakowyś podle bramy stoją!
- Starościcowi?
- Nie wim. Gadają coby waszą wielmożność sprowadzić.
- Tedy, waszmościowie, do bramy. A w gotowości! - wraz, pomimo wypitych trunków, dziarsko się zerwał i pobrawszy od Tymoteusza bandolety, ruszył do drzwi i dalej do bramy.
Spojrzał przez palisadę. Mrowie mu po krzyżu przeszło gdy ujrzał swych gości. Tych było trzech, dwóch konno trzymało pochodnie, trzeci jako woźnica wozu. Mimo światła pochodni nijak było poznać oblicza przyjezdnych, ale po stroju szlacheckim znać było, że to pewnie szlachta. Oblicza zdawały się przed światłem chować. Aleć wóz uwagę przykuwał, a raczej jego ładunek - skrzynia z nabitym nań krzyżem. Znać trumna.
- Wy kto?
- Myśmy z hetmańskiego rozkazania w gościnę do jego wielmożności Jeremiego Sosnowskiego. - głos jakby ze studni.
- Jezu Chrys... - Józwa przeżegnał się.
 
johnkelly jest offline