Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2010, 22:14   #7
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
"I jeszcze raz zobaczyłem pod słońcem, że nie szybkim przypada zwycięstwo w wyścigu ani mocarzom — zwycięstwo w bitwie, ani mądrym — pokarm, ani tym, którzy się odznaczają zrozumieniem — bogactwo, ani nawet odznaczającym się wiedzą — łaska; gdyż wszystkich ich dosięga czas i nieprzewidziane zdarzenie. Wszak człowiek nie zna swego czasu. Jak ryby chwytane w zgubną sieć i jak ptaki chwytane w pułapkę, tak są chwytani w sidło synowie ludzcy w czasie nieszczęsnym, gdy nagle ich zaskakuje".

~*~

Poranki bywały najtrudniejsze. Nie należała do rannych ptaszków, więc wstawanie o godzinie 5,30 nie było najprzyjemniejszą chwilą dnia. Jakże więc nie miała wkurzyć się nie na żarty, kiedy spojrzawszy na wyświetlacz komórki zamglonym jeszcze od snu okiem, odkryła na nim kilka znienawidzonych cyferek: 5,55. Wierzgnęła rozpaczliwie nogami zrzucając z siebie kołdrę i jednym zrywem usiadła wyprostowana na brzegu łóżka, cielęcym wzrokiem gapiąc się w ciemną głębię pokoju. Wzdrygnęła się stawiając bose stopy na zimnej podłodze. Spóźni się do pracy! Moment... zaraz... spokojnie ...dlaczego nie ustawiła budzenia w komórce? …Bo nie ustawiła... dlaczego miałaby nie ustawić?... Chyba, że ustawiła ale ...ale idiotkaaa! -otwarta dłoń głośno pacnęła w czoło. Zacisnęła powieki, niechcący płosząc spod nich resztki snu.

Głupie przyzwyczajenie. Jedyny dzień, w którym mogła się wyspać do woli -błogosławiona niedziela. Całą przyjemność diabli wzięli. No cóż, gdzieś w czeluściach umysłu urodził się odruch bezwarunkowy i dosadnie o tym zakomunikował. Wewnętrzny zegar biologiczny rechotał z uciechy w nieuczęszczanych zwojach mózgu, podczas gdy ona nabierała coraz większej ochoty, aby palić, grabić i mordować wszystko, co się jej pod rękę nawinie. Trzasnęły drzwi. Ktoś przegalopował po klatce schodowej. Rozszczekały się psy.
Serdecznie państwu dziękuję. - Przeciągłym spojrzeniem zmierzyła trasę do przedpokoju. Są na świecie osobnicy, którzy w niedzielę o szóstej rano radosnym łomotem stawiają na nogi cały blok. Po charakterystycznym dźwięku rozpoznała sprawcę. To ta menda z czwartego. Polowała na nią już od dłuższego czasu. Nie miała nic przeciwko wczesnemu wychodzeniu z domu, ale po co na litość boską ten potworny łoskot? W desperacji zastanawiała się już od pewnego czasu czy nie zastawić na tego stwora z góry jakiejś pułapki. Polać schody czymś śliskim, rozciągnąć sznurek czy coś w ten deseń. Wyszczerzyła się bezwiednie w szerokim uśmiechu, przez chwilę rozkoszując się wizją połamanego ciała spoczywającego na półpiętrze.

Nie pozostało nic, poza zawleczeniem prywatnego organizmu do kuchni i zaserwowaniem mu dawki kofeiny i porcji kalorii niezbędnej do podjęcia przynajmniej podstawowych funkcji życiowych. Stuknęła we włącznik i światło poraziło na chwilę wzrok. Zamrugała gwałtownie i przysłaniając ręką oczy z niesmakiem rozejrzała się po mieszkaniu. Trzeba będzie ogarnąć ten chaos. Na co dzień nie miała chęci ani czasu na dokładniejsze sprzątanie. Mózg niezależnie od woli zainicjował ciąg obliczeń. Pranie, odkurzanie, poupychanie szpargałów, wytropienie porozkładanych po wszystkich dostępnych płaskich powierzchniach książek i kubków po herbacie, pozbieranie kiści wszelkiej maści ciuchów porozwieszanych w często dość zaskakujących miejscach i odgruzowanie zlewozmywaka, które gwarantowało ponowne zapełnienie półek szafek kuchennych. No dobra, trochę przesadziła. Nie było aż tak źle. Potem jakieś zakupy, ponieważ widok wnętrza lodówki nadawał nowe znaczenie słowu - pustka. Obiad zje w Carrefourze u Chińczyka. Może jednak da się wygospodarować wolne popołudnie. Przechodząc obok kalendarza zerknęła na notatkę pod 24 stycznia. Obiecała dziś wspólny spacer zdepresjowanej sąsiadce z dołu.

A Misiek wciąż nie dawał znaku życia.... Czyżby znów próbował uciec od rzeczywistości?

~ * ~

Kiedy usiadła wreszcie wygodnie na kanapie, pod kupionym w przecenie nowym kocykiem było już grubo po szesnastej. Zadzwoniła do mamy z nadzieją, iż brat marnotrawny odezwał się chociaż słowem. Na próżno. Potem wysłuchała prawie półgodzinnego wykładu, jakich to złych i nieczułych dzieci dochowała się jej rodzicielka. Takich niewdzięcznych, nie mających czasu dla rodziców. Doprawdy, nikt tak nie potrafił podnieść jej na duchu, jak mamusia. Nie było sensu niczego tłumaczyć.

Próbowała czytać, ale powieki same opadały na oczy, a literki, jak mrówki rozłaziły się bez ładu i składu po stronicach książki. Ciepło i snująca się w tle muzyka sprawiały, że powoli zapadała w stan przyjemnego odrętwienia. Myśli początkowo skupione na codziennych sprawach poszybowały gdzieś w przeszłość, wracając do wspomnień z dzieciństwa...



Do szczęśliwych, beztroskich lat spędzonych z dala od miasta. Łąkach i lasach, które przemierzali z Michałem wzdłuż i wszerz. O dzikich gonitwach i zabawach, które czasem kończyły się porządną burą od rodziców. O nocach przy ognisku kiedy wśród tajemniczych odgłosów otuchy dodawało ciche rżenie siwego Ciska. Do dziś pamiętała jego ogromne, smutne, wierne oczy. Oczy, jak czarne lusterka odbijające obraz jej twarzy...

...czekał na nich spokojnie, skubiąc szmaragdowo-zieloną trawę, od czasu do czasu podnosząc łeb i spoglądając w ich stronę. Podszedł powolnym krokiem, kiedy się do niego zbliżyli. Przytuliła się na przywitanie do jego rozgrzanego słońcem karku. Gładziła pysk i szyję zwierzęcia, a ono cierpliwie i z charakterystyczną dla siebie delikatnością przyjmowało te pieszczoty, rozdmuchując jej włosy ciepłym oddechem i dotykając twarzy miękkimi drżącymi chrapami.

Spojrzała przez ramię na brata. Siedział na trawie z nieodłącznym szkicownikiem i kompletem ołówków, pochłonięty pracą nad uchwyceniem chwili. Pochylony nad rysunkiem, podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się. Tak szybko stał się mężczyzną. Dlaczego wcale jej to nie zaskoczyło? Takiego pamiętała go z ostatniego spotkania, kiedy przyjechał na kilka dni do Polski. Lubiła kiedy się uśmiechał, lecz zdarzało się to zbyt rzadko. Miał taki promienny uśmiech. Oczy jednak przepełniał smutek. Smutek i tęsknota. A czasem szaleństwo i uniesienie, kiedy tworzył.

Jego rysunki miały w sobie coś niespotykanego. Coś co przyprawiało ją o gęsią skórkę. Tak jak ten.
Jak gdyby Michał zaklinał w nich ruch, życie, duszę istot i miejsc. Piękniejszych, doskonalszych, wyrazistszych, niż ich pierwowzory. Zupełnie, jakby oświetlało je inne słońce i okrywał obcy naszemu światu cień. Kiedy odwracała wzrok, kątem oka widziała, jak na chwilę ożywały. Jak Cisko na rysunku. Jakiś niepokój wkradł się nagle do jej serca. Poderwała się wlepiając wzrok w pasące się zwierzę. Uniosło kształtny łeb i spojrzało na nią ...było inne... takie, jakim widział je Michał... takie jakim ona widziała go w dziecięcych snach...



...w jego ogromnych ciemnych, błyszczących oczach odbijał się obraz świata oświetlonego blaskiem obcego słońca i tonącego w nieznanym mroku....
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 29-01-2010 o 22:17.
Lilith jest offline