Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2010, 15:21   #10
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Księżniczka, taka z opowieści o ziarnku grochu, stała i słuchała. Niebieski, delikatny pantofelek stukał o kamienną posadzkę, zasłaną brudnym i śmierdzącym sianem. Jej oczy pałały, widać je było nawet w półmroku, jaki otaczał wszystkich zgromadzonych w lochach zamku Nottingham. Nie wyglądała na złą, nawet po słowach wielkoluda - z drugiej strony spójrzmy na nią z bliska, w jej niewinną twarzyczkę, na której zawisł zupełnie nie pasujący do niej grymas. I oczy, trzeba znów wrócić do jej oczu - bo one nie widziały, nie patrzyły. Dziewczyna myślała, marzyła i wyobrażała sobie coś, czego inni dojrzeć oczywiście nie mogli. I gdy cisza zapanowała w piwnicznym lochu, gdy przebrzmiały ostatnie słowa Noah, Lady Elizabeth uśmiechnęła się, a był to uśmiech diablicy! Takie uśmiechy nigdy nie wróżyły nic dobrego, a gdy się odezwała, jej głosik przybrał piskliwą barwę, zabarwioną podekscytowaniem.
- Śmieszni są, najbardziej ten duży i ten co tak dziwnie mówi. On chyba siedział tu najdłużej? Ma taką brudną skórę, fuj!
Nie mówiła do stłamszonych w celach więźniów, a tylko do swojego doradcy czy opiekuna, kimkolwiek był mężczyzna w czerni. Teatralnie zasłoniła sobie nos i pomachała dłonią przed twarzą, odganiając potencjalny nieprzyjemny zapach.
- Mam pomysł, sprawimy, by byli ciekawsi! Na zamku mojego Pana Ojca słyszałam, jak mówiono o polowaniach. Zapolujmy na nich!
Była wyraźnie uszczęśliwiona swoim pomysłem. Towarzyszący jej mężczyzna miał za to bardzo zbolałą, a może nawet trochę przerażoną minę.
- Panienko, tak nie można...
- Nie waż mi się sprzeciać bo każę cię wybatożyć i posłać razem z nimi!
- piskliwy wrzask odbił się od ścian, a tupnięcie pantofelkiem podkreśliło jeszcze ten dziecięcy niemalże bunt - Mój przyszły mąż dzięki mojemu posagowi bardzo się wzbogaci, a pozwolił mi z nimi zrobić co będę chciała! Wypuścimy ich do lasu, a potem będziemy gonić! To świetna zabawa, wszyscy tu jesteście tacy drętwi! Weźcie ich i przygotujcie konie.
Odwróciła się, gwałtownie i podkreślając swoje niezłomne przekonanie o słuszności swojej decyzji. Mężczyzna zrobił gest w stylu "ja tu tylko wykonuję polecenia" i wcale nie zamierzał dalej się temu sprzeciwiać. Za to żołdacy wydawali się całkiem zainteresowani nową rozrywką i zupełnie nieprzejęci nieszczęściem naszych bohaterów, na których krzyki i protesty nikt przecież nie zwracał uwagi.

Gdy księżniczka wraz ze swoim sługą i doradcą opuściła loszek, żołdacy wzięli się do pracy. Sprowadzono posiłki i otworzono cele, wiedząc, że osłabieni i bezbronni więźniowie nie są żadną przeszkodą. A razem z dodatkowymi strażnikami, przyniesiono także ciężkie kajdany na krótkim łańcuchu, które teraz zapinano na nogi każdemu, niezależenie od płci i winy. Zimny metal obcierał kostki, kroczki mogli stawiać tylko malutkie, obciążeni i ograniczeni, z uniemożliwioną ucieczką. A jakby mało tego było, związano z przodu ręce i wyprowadzono pod strażą, jak najgroźniejszych przestępców, jak skazańców idących pod szafot.
A przecież nikt z nich nie zasłużył, prawda?
Kradzieże, domniemane wiedźmiarstwo, nazwisko i pochodzenie, kłusownictwo, same śmiertelne grzechy, mówiąc z prawdziwą ironią. A teraz szli przez zamkowy dziedziniec, w otoczeniu straży, ściągając na siebie spojrzenia głównie robotników, pracujących nad jakimiś modernizacjami budowli. Pobrzękując kajdanami przekroczyli bramę, gdzie czekała już Lady Elizabeth, w damskim siodle, na pięknej, białej klaczy. Musiała istotnie ze znamienitego rodu pochodzić, co nie obchodziło nikogo ze związanych, upokorzonych ludzi. Bo to musiało być dla nich upokorzenie, nawet jeśli któreśz nich optymistą pozostawało i wierzyło w możliwość swojej ucieczki.

Słońce wisiało wysoko na niebie, grzejąc wciąż mocno, ostatkami lata. Ci, którzy długie dni spędzili w lochu, teraz na pewno długo mrużyli oczy, rozkoszując się jednocześnie ciepłem słonecznych promieni, które tylko co jakiś czas zasłaniały małe białe chmurki - angielska pogoda zaskakiwała tego roku, pozwalając cieszyć się wciąż jeszcze ciepłem i brakiem deszczu.
Normalnym krokiem, do granicy lasu Sherwood, pierwszych jego drzew, była tylko godzina marszu. Tylko, to nie był normalny krok, a małe kroczki, jakkolwiek szybko by je stawiać, znacznie wydłużały pochód i męczyły skazanych. I tylko ich, bowiem towarzyszyło im tylko dwudziestu kilku jeźdźców, wybranych z załogi zamku Nottingham. Była też oczywiście księżniczka i najwyraźniej nie odstępujący jej na krok mężczyzna w czerni. I prócz tej dwójki, wszyscy byli uzbrojeni, w miecze, włócznie i nawet kilka kusz. Nie było dobrze, zwłaszcza, że po drodze zabrano także kilku psiarczyków wraz z ćwiczonymi przez nich ogarami, nie było dobrze dla naszych bohaterów. Ale przecież nie możemy stracić wiary, prawda? To oni są postaciami z naszej opowieści!


Las zaczynał się nagle, stawiając przed każdym wędrowcem solidną ścianę drzew i krzaków. Wszyscy, którzy znali okolice wiedzieli, że ciągnął się on bardzo daleko, wszerz i wzdłuż, kryjąc w sobie paskudne tajemnice, których bali się wszyscy i niewielu zagłębiało się daleko pomiędzy drzewa, a gdy nadchodził zmrok, uciekali nawet okoliczni leśnicy i myśliwi zatrudniani przez tutejszych władców. Była tylko jedna droga, utwardzona, wykarczowana i wykorzystywana często przez wszystkich, którzy musieli się przedostać na drugą stronę, a nie mieli czasu by bory Sherwood objeżdżać, nadkładając wiele drogi. Ale duchy ponoć omijały tę drogę, poświęconą przez duchownych chrześcijańskiego Kościoła. Zło czaiło się dalej, w nieodwiedzanych ostępach.

Księżniczka zatrzymała pochód. Nie była najszczęśliwsza w czasie przedłużającej się drogi, marudząc prawie bez przerwy i prawie na wszystko, głównie na wlokących się więźniów. Teraz ożywiła się znowu, patrząc pomiędzy drzewa i chichocząc dziecięco. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, co nie przeszkadzało dziewczynie, ale zdecydowanie orzeźwiło wszystkich gwardzistów, rozglądających się po sobie troszkę niepewnie. Dyskretne sygnały, zignorowane przez Lady Elizabeth.
- Tu będzie dobrze. Zdejmijcie im kajdany i rozetnijcie więzy na dłoniach. Albo nie, rozetnijcie je tylko kobietom.
Zachichotała ponownie, radośnie i wesoło, jakby właśnie robiła najlepszy żart w życiu. Raczej nie dbała o życie innych, a niedługo miała się przecież stać tutejszą władczynią. A to na Szeryfa narzekano!
- Damy wam pięć minut na ucieczkę, a potem zaczniemy gonić! Złapany nie będzie musiał czekać na proces i wyrok w tym nudnym lochu! - znów ten śmiech, pogłebiający czającą się w umyśle nienawiść - A komu się uda, na tego będzie list gończy z nagrodą z czystego złota! Nie będziecie się nudzić, nikt nie lubi nudy!
Śmiała się radośnie, a śmiech podwyciło kilku jej ludzi, chociaż niepewnie, to na pewno po to, by przypodobać się przyszłej żonie sir Williama. Zdjęto kajdany, rozcięto więzy.
- Macie mało czasu! No już już, uciekajcie myszki! Inaczej czeka was szybki wyrok!
Tylko ci, którym już na życiu zupełnie nie zależało, mogliby zostać. Wszyscy pozostali natychmiast wbiegli w las...

 
Lady jest offline