Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2010, 19:54   #351
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Eliot podszedł do niej, kiedy Nikkolas skierował się ku wejściu do elfiego miasta i wyszedł na zewnątrz, by odesłać więźniów zgodnie z przykazaniem Arai. Po prawdzie, zdążył zapomnieć o tym, co mówiła mu półelfka, wszak był półprzytomny w nocy, dopiero Falkon podszedł do niego i przypomniał mu o jeńcach. Erytrea stwierdziła, że poczeka na niego we wnętrzu wzgórza, Eliot uznał więc, że to odpowiedni moment, by podzielić się z nią nowymi informacjami. Młody czarodziej nalegał, aby magini wysłuchała go na osobności, bez świadectwa Livii, a najbardziej – Dranstragera. Erytrea nie bez zaskoczenia przystała na ową prośbę. Jednocześnie odczuła coś na kształt zmęczenia i żalu – tajemnica nawarstwiała się na tajemnicy i nic już nie było proste, czerń i biel rozmyły się w tysiącu odcieni szarości, jakby malarz, zniecierpliwiony i niezadowolony ze swojego dzieła, z irytacją machnął pędzlem i rozmazał paletę barw jednym pociągnięciem.

Eliot mówił. Prosto, zwięźle, jakby składał raport. Temat był dość krępujący i młodzieniec nie był pewien, jak kobieta zareaguje. Erytrea słuchała, zachowując kamienny wyraz twarzy, choć jej oblicze pobladło, a na wspomnienie o sukkubie drgnęła czarna brew.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś – oznajmiła wreszcie spokojnym tonem, panując nad sobą. Skinął i zostawił ją samą.

Nikkolas wrócił wreszcie, uśmiechnięty, z mokrymi włosami – najwyraźniej wziął kąpiel w jeziorze. Wyglądał niemal na szczęśliwego, a na widok Erytrei oczy mu rozbłysły.


Jego radość zgasła szybko. Mina czarodziejki, niczym maska karnawałowa lub twarz marmurowego posągu, była chłodna, zdystansowana. Kobieta wstała ze złożonego posłania, na którym przysiadła, i ruszyła w stronę Nikkolasa, wyminęła go jednak.
- Przejdźmy się – rzekła swoim zwykłym tonem, choć przy odrobinie wysiłku mógł wyczuć w jej głosie walkę emocji, drżenie, być może niepewność, a nawet... powściąganą złość. Nie obejrzała się, pewna, że nie pozostanie w tyle.
- Co się stało, Erytreo? - zapytał z niepewnością w głosie, podążając w ślad za nią. Milczała jakiś czas, usiłując określić, co właściwie odczuwa. Było wiele pytań, które chciała mu w tej chwili zadać. Nie zaczęła od tego najważniejszego.
- Jak poznałeś Gallagera?
Popatrzył na nią zaskoczony. Najwyraźniej nie takiego pytania się spodziewał.
- Kiedy postanowiłem, że spróbuję życia pełnego przygód, mój ojciec zdecydował, że samotna wyprawa to za duże ryzyko i znalazł mi dwóch "opiekunów". Jednym z nich był właśnie Thomas. Ambitny młody mag.
- Jak to się stało, że zostaliście przyjaciółmi?
- Takie wyprawy zacieśniają więzi. Zwłaszcza wśród młodych mężczyzn.
- Zapatrzył się w dal i przez chwilę trwał w milczeniu. Potem powiedział cicho:
- Uratował mi życie...

Nie zatrzymywali się. Erytrea nie patrzyła na mężczyznę, szła przed siebie dość szybko, jakby gniewnie, jej zachowanie było zaskakujące jak na nią, na tyle, na ile zdążył ją poznać. Schwycił jej rękę, próbując ją zatrzymać, by popatrzeć w jej ciemne oczy. Zatrzymała się, ale nie zareagowała na jego dotyk uściskiem ani w żaden inny sposób.
- Co się dzieje? - powtórzył. Nie odwzajemniła jego spojrzenia, zamiast tego zacisnęła usta. Zaraz jednak zwróciła oczy na niego, ze ściągniętymi brwiami, intensywnie, a gdzieś pod powłoką gniewu i obawy zauważył, że kobieta jest zagubiona i chyba oszołomiona.


- Sukkub? Jaki to ma wpływ na członków twojej rodziny, czego się spodziewać po kimś, w czyich żyłach płynie krew demona? Czy to oznacza, że mógłby spotkać mnie los twojej żony? Że gdybym okazała się brzemienna, urodzę takiego samego potwora? Zdarzało się to wcześniej w twojej rodzinie? I jak właściwie ona się nazywała? Lukrecja? Diana? To przez nią ta nienawiść między tobą a Gallagerem, a może z jeszcze innego powodu? Może nie uważałeś go za kogoś równego sobie? - Urwała gwałtownie, straciwszy nagle oddech. Nagle te wszystkie emocje przestały mieć znaczenie, odczuwała jedynie zdumienie, że tak bardzo się uniosła. Wyraz jej twarzy - napięcie, oczekiwanie, strach, którego Nikkolas nie mógł pojąć – pozostały.

Westchnął i spróbował przyciągnąć ją do siebie.
- Odpowiedz - rzekła, nie pozwalając się objąć i nie spuszczając zeń wzroku.
- Od czego mam zacząć? – zapytał, odpowiadając jej spojrzeniem.
- Od początku. Zawsze jest jakiś początek.
- Zacznijmy więc od mojego pradziadka, ale usiądźmy może?
- Wskazał kamienną ławkę przy ścieżce. - To będzie długa historia.
- I tak musimy czekać na Araię i Luriena.


Poczekał, aż usiadła, i sam zajął miejsce obok. Odgarnął mokry kosmyk z czoła i rozpoczął swoją opowieść. Niezwykłą opowieść o człowieku, który pragnął poznać i zobaczyć miejsca, których nikt inny wcześniej nie widział na oczy. Strefy poza Znanym Światem. Obserwowała go uważnie, lecz nadal pozostawała zdystansowana i nie przerwała mu ani słowem.
- Ojciec twierdził, że to po nim odziedziczyłem żyłkę podróżniczą. Choć nigdy nie miałem odwagi, by zapuścić się tak daleko. W Sigil poznał moją prababkę, jej matka była demonem, przepięknym sukkubem, który uwiódł śmiertelnika, a owoc ich związku... porzucił na ulicy. Przetrwała, bo ktoś uznał, że z tak pięknego niemowlęcia wyrośnie urodziwa kurtyzana. Rzeczywiście była urzekająca i niezwykła, a mój przodek zakochał się bez pamięci. Zabrał ją do swego świata i tu urodził się mój dziad. Erytreo. - Popatrzył na nią z uwagą. - Przysięgam ci, że nigdy w naszej rodzinie nie urodził się nikt zdeformowany. Gdyby Diana... - przełknął ślinę - gdyby nie to, co zrobił Thomas, jej dziecko byłoby zwykłym człowiekiem.

Erytrea nawet się nie poruszyła, siedziała nieruchomo, wyprostowana jak struna, czekając na dalsze słowa Nikkolasa.
- Podobno przodków się nie wybiera - kontynuował, widząc kamienną twarz czarodziejki. - Czego możesz się spodziewać po naszej krwi? Nie wyróżniamy się chyba niczym od zwykłych ludzi. Tak samo łatwo można nas zabić. Może żyjemy trochę dłużej, może nasza skóra jest gładsza i nie starzeje się tak prędko. Może ludzie słuchają chętniej tego, co mówimy, ale czy to skutek domieszki genów? Nie mogę tego powiedzieć. Tak samo, jak nie mogę do tego przyporządkować jako pewnika zewu magii, który tkwi w niektórych członkach naszego rodu.
Umilkł i zapatrzył się przed siebie.
- Podobno sama do niego przyszła. Podobna prosiła go, by sprawił, aby jej dziecko miało tę samą moc, z którą ty się urodziłeś - rzekła cicho po dłuższej chwili. Na tyle cicho, że nie potrafił stwierdzić, czy jest zła, czy wciąż jest rozdrażniona.
- Diana była niezwykła. Piękna, wesoła, pełna pasji życia. Chciała czerpać garściami, chciała wszystkiego co najlepsze, najdoskonalsze. Uparła się, że jej dziecko nie moze być zwykłym człowiekiem. Gdybym wtedy wiedział, co chodzi jej po głowie... - Smutek w jego głosie był mocno wyczuwalny. - To była moja wina. Mogłem przewidzieć... Często miewała szalone pomysły. Gdybym wtedy był w domu, to wszystko by się nie stało, gdybym... - Uderzył mocno pięścią w kamień siedziska. - Specjalnie wybrała czas, gdy wyjechałem z domu na kilka dni. Gdy wróciłem, było już za późno. Przeniosłem ją do Ilmaterytów, ale... - Pokręcił głową. - Umarła na moich rękach.
- Wciąż bardzo ją kochasz.
- Stwierdziła, nie spytała.
- Jakaś część mojej duszy zawsze będzie ją kochać, Erytreo. - Spojrzał na czarodziejkę. - Czy to tak bardzo ci przeszkadza?
- Nie. Nie... Nie o to chodzi. Jesteś człowiekiem wielkich namiętności, Nikkolasie. To...
- urwała, jakby niepewna, czy warto kończyć myśl, którą zaczęła. - A Gallager? - zmieniła raptem temat. - To prawda, że odebrałeś ją Gallagerowi? Jak to się stało, że między przyjaciółmi, pomimo tak silnej więzi, pomimo uratowanego życia, zaufania, braterstwa, pomimo wszystkiego, co razem przeszliście, narodziła się tak wielka nienawiść?
- Thomas wiedział
- powiedział po chwili - wiedział o mojej krwi. Po tym wszystkim poszedłem do niego i zapytałem, dlaczego ją zabił? Zachowywał się jak szalony. Powiedział, że chciał, aby dziecko było zdeformowane, bo to by ją odrzuciło ode mnie. Przecież chciała tylko doskonałości. Wtedy przyszłaby do niego. Nie przewidział, że efekt jego rytuału rozerwie jej ciało na strzępy. - Schował twarz w dłoniach. - Kochał ją, wiedziałem o tym, ale ja też ją kochałem. Zdradziłem przyjaciela dla kobiety. Co z tego, że to ona wybrała? Cena zdrady była wysoka...

Patrzyła na niego w milczeniu przez kilka równych uderzeń serca, potem westchnęła cicho i położyła smukłą dłoń na jego ramieniu. Ścisnęła je lekko, z uczuciem, niczego jednak nie powiedziała. Gdyby podniósł teraz na nią wzrok, zauważyłby, że blada twarz ściągnęła się w wyrazie frasunku, a wzrok był odległy. Nadal wydawała się zaniepokojona, choć - o ile można tak to określić - w inny, bardziej nieuchwytny sposób. Czując jej dotyk, odsunął ręce od twarzy i spojrzał na kobietę. Wyglądał na udręczonego.
- Jeszcze o coś chcesz zapytać?
Opuściła rękę. Spuściła wzrok.
- Nie. Nie wiem...
- Jeśli cokolwiek takiego będzie... po prostu pytaj. Erytreo...
- Uniósł jej dłoń do ust i złożył na niej delikatny pocałunek. - Jestem tylko człowiekiem. Popełniałem i popełniam błędy, ale naprawdę zależy mi na tobie. Bardzo!
Kiwnęła głową, nie wiadomo - w odpowiedzi na jego wyznanie czy może na zgodę, że będzie pytała, jeśli poczuje taką potrzebę. Wstała z ławki.
- Przespaceruję się trochę. Czy możesz na mnie poczekać w obozie? Gdyby Araia wróciła przede mną, Blasfemar da mi znać.
Skinął głową. Już miała odwrócić się i odejść, kiedy nagle jakby podjęła jakąś decyzję. Uniosła głowę i zapytała bardzo, bardzo cicho, ale z wyraźnym napięciem.
- Dziecko... Czy ono przeżyło?
Jeśli kobiecie wydawało się, że dla mężczyzny ta rozmowa była wyczerpująca, to ostatnie jej pytanie musiało być najtrudniejsze. Zbladł wyraźnie, a potem z wahaniem odpowiedział:
- Urodziło się żywe - jego oczy straciły blask - mutacja nie zmieniła go jednak tylko zewnętrznie. Kapłani sprawdzili, było nieskończenie złe. Ja... - mówił cicho i wyglądał ,jakby zapadł się w siebie - zabiłem je sam. Jednym sztychem prosto w serce. Spaliliśmy ciało na podwórcu świątyni.

Wciągnęła głośno powietrze, a jej oczy rozszerzyły się gwałtownie. Zabić własne dziecko... Czasami bogowie stawiają nas przed wyborami, których wolelibyśmy nie dokonywać, lecz nie pozostawiają nam innego wyjścia. A później musimy z nimi żyć... Erytrea w jednej chwili zapragnęła przytulić mocno tego mężczyznę, który rozbudził ciepło w jej sercu, mimo że wydawało się zupełnie wygasłe. Przytulić go i pocałować, by odpędzić odeń złe wspomnienia i zdjąć ciężar z jego ramion. Przytulić w zwykłym, ludzkim odruchu współczucia. Jednocześnie jednak poczuła, że to, co powiedział, ją przerasta. Że to zbyt wiele. Że to zbyt straszne, zbyt ciężkie. Być może wyczytał to wszystko, wszystkie te sprzeczne emocje w jej twarzy, w jej spojrzeniu. Podobno potrafiła oczyma wyrazić więcej niż niejedna kobieta słowami, kiedy pozwoliła masce surowości opaść z twarzy. Pozostało jej mieć nadzieję, że zrozumie, kiedy powtórzyła, niemal bez tchu, ale kategorycznie:
- Czekaj na mnie.
Przytaknął. Patrzył kiedy odchodziła, a w jego oczach było zmęczenie i smutek. Potem wstał i ciężkim krokiem wrócił do obozu.

***

Mogłaby mu powiedzieć, że zadręczanie się myślami w rodzaju „gdybym...”, „a jeśli...”, wyrzucanie sobie tego, czego się nie zrobiło, bądź żałowanie tego, jak się postąpiło, pozbawione jest sensu. Że to niepotrzebne rozjątrzanie ran. Rozgrzebywanie przeszłości, którą powinno się pozostawić za sobą. Lecz przecież sama go zapytała o to wszystko. Zresztą, czyż nie okazałaby się wtedy hipokrytką? Cała ta wyprawa, sam fakt, że znalazła się teraz, tutaj – w porzuconym, pogrzebanym elfim mieście, że poznała Nikkolasa, że przechadzała się po alejkach, wyłożonych marmurem, przez który przebijała trawa, spowitych zielenią – wszystko to było konsekwencją jej własnego „gdybym”. Gdybym nie odeszła, gdybym nie wybrała magii nad wolę ojca. Gdybym nie zostawiła Ezymandra, kiedy była mu potrzebna matka, kiedy potrzebował starszej siostry. Gdybym nie gniewała się na niego za spór z ojcem. Gdybym odpowiedziała chociaż na jeden jego list. Gdybym wybiła mu z głowy jego szalony pomysł. Gdybym wiedziała...

Nie powiedziała więc nic, kiedy Nikkolas ze zbolałą miną i cierpieniem w głosie opowiadał o Gallagerze. Nie rzekła też tego, o czym pomyślała, gdy mówił o swojej żonie. Ponosiły go namiętności, zarówno miłość, jak i nienawiść przeżywał niezwykle intensywnie. Czy z kimś takim można zbudować trwały związek, założyć rodzinę? I nawet nie o to w tej chwili chodziło. Raczej o to, jak zachowałby się, gdyby zdradziła mu treść rozmowy z Livią. Gdyby wiedział, jakie konsekwencje mogła przynieść wyprawa Erytrei na lodowiec - być może dobrze się stało, że znaleźli amulet Sulo. A przede wszystkim, że nie chciała mu o tym powiedzieć.

Ludzie często nie mówią sobie tego, co powinni powiedzieć lub co chcieliby powiedzieć.

A potem usłyszała o dziecku Nikkolasa i jego żony, i to chyba rozstroiło ją najbardziej. Bowiem to wydarzenie, mimo że należało do jego przeszłości, niechybnie silnie wpłynie na jej teraźniejszość. Widziała jego zachowanie, gdy o tym mówił. Jakby życie z niego uszło. Przy tym, co przeszedł Nikkolas, tragedia Erytrei i jej brata wydawała się czymś nikłym. Tak, taka myśl też przyszła jej do głowy. A skoro tak bardzo nie radziła sobie z tym, czego doświadczył Ezymander, jak mogła znaleźć w sobie siłę, by pomóc Nikkolasowi uporać się z jego demonami?

Jednak... Jednak potrzebowała go. Uświadomiła to sobie z całkowitą pewnością. ~Być może to ta krew sukkuba~, pomyślała i omal nie roześmiała się na tę myśl. Nie przekona się, jeśli nie zaryzykuje, prawda? A kiedy zamknie ten rozdział przeszłości, który ciągnął się już od siedmiu lat, chciałaby spróbować zbudować z Nikkolasem coś nowego, zacząć nową księgę swojego życia. Bo cóż innego pozostaje człowiekowi, jak próbować? Próbować wciąż od nowa?

***

Kiedy wróciła, siedział pod drzewem z zamkniętymi oczami. Nie zauważył jej, dopóki nie podeszła bardzo blisko, na odległość, z której nawet człowiek, mimo że nie tak czujny jak elfy czy krasnoludy, wyczuje obecność drugiej osoby. Uniósł powieki, a kiedy przekonał się, że to ona, zerwał się gwałtownie z ziemi. Patrzył na nią wyczekująco, jakby nie śmiał uczynić niczego więcej.

Była spokojniejsza. Na jej twarz wróciła łagodność, choć nie pozbawiona smutku. Podeszła do niego i objęła go w pasie, przytulając twarz do jego torsu.
- Wiele przeszedłeś - rzekła tylko, nie znajdując żadnych innych sensownych słów. Odetchnął głęboko i przycisnął ją mocno do siebie.
- Myślałem, że każesz mi się wynosić - wyszeptał cicho w jej włosy.
- Pamiętasz, mówiłam ci, że mój brat jest złodziejem - odezwała się z jego objęć. - I że to dla niego wyruszyłam w poszukiwaniu ifryta. Widzisz, Ezymander był dobry, trzeba to przyznać. A przez to zbyt pewny siebie. Może też to kwestia szczęścia, może zbytnio mu zawierzył. Dość, że został złapany i osądzony. Wydłubano mu oczy. Wiem, że to nieporównywalne z twoją stratą. Ale czasem myślę, że miłosierniej byłoby, gdyby zabrano mu życie, nie wzrok. Wiem, że to straszna myśl. Ale zanim się z tym oswoił, było tak, jakby utracił wszystko, czym był. Sądzę, że nadal za tym tęskni. I za barwami. Za światłem. Za obrazami. A ja obiecałam sobie, że odzyskam to dla niego. Dlatego szukam ifryta.
Milczała przez chwilę.
- Jak powiedziałeś - każdy popełnia błędy. Największym byłoby nie próbować od początku.
Przeczesał dłonią gęste loki czarodziejki.
- Każdy ma swoje rany. Są takie, które można zaleczyć, są takie, które mimo upływu lat za każdym razem, kiedy wspomnienie wypłynie na wierzch, będą palić niczym ogień. Przepraszam, że nie powiedziałem Ci wszystkiego od razu, że nie usłyszałaś tego najpierw ode mnie, ale to coś, czego nie chcę wspominać. Coś, o czym wolę nie myśleć. Co chciałbym wymazać ze swojej pamięci.
Skinęła.
- Wierzę, Nikkolasie.
Odsunął ją lekko od siebie i pocałował.

Zjedli później śniadanie. Erytrea nie mogła sobie przypomnieć, kiedy jadła ostatni posiłek, i zdała sobie sprawę, że jest ogromnie głodna. W dodatku ogarnęła ją ogromna ochota na zielone jabłka. Lub jakiekolwiek inne owoce. Pamiętała jednak, jak ważne było dla Arai, by nie naruszać spokoju elfiego miasta, dlatego nie pozwoliła Nikkolasowi tknąć rosnących tu owoców, mimo że niektóre – te jadalne – znał. Zadowolili się suchym prowiantem, który drużyna miała przy sobie.

Marzyła także o kąpieli. Arai i Luriena wciąż nie było, dlatego Nikkolas zasugerował, że mogłaby wykąpać się w jeziorze, jak on jakiś czas temu. Przykazała więc Blasfemarowi, by wezwał ją, kiedy pojawi się półelfka. Powiedziała także Ragnarowi, po krótkiej rozmowie na temat jego samopoczucia i rany, którą odniósł – czarodziejka nie omieszkała podziękować mu, lakonicznie, w swoim zwięzłym stylu, lecz z prawdziwą wdzięcznością – za uratowanie Nikkolasa, to wszak przede wszystkim dzięki kapłanowi Valkura Dranstager wciąż był żyw – że wychodzi nad jezioro i niedługo wróci. Nikkolas będzie jej pilnował, nie powinno być żadnych problemów.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 01-02-2010 o 09:07. Powód: tekst mi zjadło
Suarrilk jest offline