Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-01-2010, 19:54   #351
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Eliot podszedł do niej, kiedy Nikkolas skierował się ku wejściu do elfiego miasta i wyszedł na zewnątrz, by odesłać więźniów zgodnie z przykazaniem Arai. Po prawdzie, zdążył zapomnieć o tym, co mówiła mu półelfka, wszak był półprzytomny w nocy, dopiero Falkon podszedł do niego i przypomniał mu o jeńcach. Erytrea stwierdziła, że poczeka na niego we wnętrzu wzgórza, Eliot uznał więc, że to odpowiedni moment, by podzielić się z nią nowymi informacjami. Młody czarodziej nalegał, aby magini wysłuchała go na osobności, bez świadectwa Livii, a najbardziej – Dranstragera. Erytrea nie bez zaskoczenia przystała na ową prośbę. Jednocześnie odczuła coś na kształt zmęczenia i żalu – tajemnica nawarstwiała się na tajemnicy i nic już nie było proste, czerń i biel rozmyły się w tysiącu odcieni szarości, jakby malarz, zniecierpliwiony i niezadowolony ze swojego dzieła, z irytacją machnął pędzlem i rozmazał paletę barw jednym pociągnięciem.

Eliot mówił. Prosto, zwięźle, jakby składał raport. Temat był dość krępujący i młodzieniec nie był pewien, jak kobieta zareaguje. Erytrea słuchała, zachowując kamienny wyraz twarzy, choć jej oblicze pobladło, a na wspomnienie o sukkubie drgnęła czarna brew.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś – oznajmiła wreszcie spokojnym tonem, panując nad sobą. Skinął i zostawił ją samą.

Nikkolas wrócił wreszcie, uśmiechnięty, z mokrymi włosami – najwyraźniej wziął kąpiel w jeziorze. Wyglądał niemal na szczęśliwego, a na widok Erytrei oczy mu rozbłysły.


Jego radość zgasła szybko. Mina czarodziejki, niczym maska karnawałowa lub twarz marmurowego posągu, była chłodna, zdystansowana. Kobieta wstała ze złożonego posłania, na którym przysiadła, i ruszyła w stronę Nikkolasa, wyminęła go jednak.
- Przejdźmy się – rzekła swoim zwykłym tonem, choć przy odrobinie wysiłku mógł wyczuć w jej głosie walkę emocji, drżenie, być może niepewność, a nawet... powściąganą złość. Nie obejrzała się, pewna, że nie pozostanie w tyle.
- Co się stało, Erytreo? - zapytał z niepewnością w głosie, podążając w ślad za nią. Milczała jakiś czas, usiłując określić, co właściwie odczuwa. Było wiele pytań, które chciała mu w tej chwili zadać. Nie zaczęła od tego najważniejszego.
- Jak poznałeś Gallagera?
Popatrzył na nią zaskoczony. Najwyraźniej nie takiego pytania się spodziewał.
- Kiedy postanowiłem, że spróbuję życia pełnego przygód, mój ojciec zdecydował, że samotna wyprawa to za duże ryzyko i znalazł mi dwóch "opiekunów". Jednym z nich był właśnie Thomas. Ambitny młody mag.
- Jak to się stało, że zostaliście przyjaciółmi?
- Takie wyprawy zacieśniają więzi. Zwłaszcza wśród młodych mężczyzn.
- Zapatrzył się w dal i przez chwilę trwał w milczeniu. Potem powiedział cicho:
- Uratował mi życie...

Nie zatrzymywali się. Erytrea nie patrzyła na mężczyznę, szła przed siebie dość szybko, jakby gniewnie, jej zachowanie było zaskakujące jak na nią, na tyle, na ile zdążył ją poznać. Schwycił jej rękę, próbując ją zatrzymać, by popatrzeć w jej ciemne oczy. Zatrzymała się, ale nie zareagowała na jego dotyk uściskiem ani w żaden inny sposób.
- Co się dzieje? - powtórzył. Nie odwzajemniła jego spojrzenia, zamiast tego zacisnęła usta. Zaraz jednak zwróciła oczy na niego, ze ściągniętymi brwiami, intensywnie, a gdzieś pod powłoką gniewu i obawy zauważył, że kobieta jest zagubiona i chyba oszołomiona.


- Sukkub? Jaki to ma wpływ na członków twojej rodziny, czego się spodziewać po kimś, w czyich żyłach płynie krew demona? Czy to oznacza, że mógłby spotkać mnie los twojej żony? Że gdybym okazała się brzemienna, urodzę takiego samego potwora? Zdarzało się to wcześniej w twojej rodzinie? I jak właściwie ona się nazywała? Lukrecja? Diana? To przez nią ta nienawiść między tobą a Gallagerem, a może z jeszcze innego powodu? Może nie uważałeś go za kogoś równego sobie? - Urwała gwałtownie, straciwszy nagle oddech. Nagle te wszystkie emocje przestały mieć znaczenie, odczuwała jedynie zdumienie, że tak bardzo się uniosła. Wyraz jej twarzy - napięcie, oczekiwanie, strach, którego Nikkolas nie mógł pojąć – pozostały.

Westchnął i spróbował przyciągnąć ją do siebie.
- Odpowiedz - rzekła, nie pozwalając się objąć i nie spuszczając zeń wzroku.
- Od czego mam zacząć? – zapytał, odpowiadając jej spojrzeniem.
- Od początku. Zawsze jest jakiś początek.
- Zacznijmy więc od mojego pradziadka, ale usiądźmy może?
- Wskazał kamienną ławkę przy ścieżce. - To będzie długa historia.
- I tak musimy czekać na Araię i Luriena.


Poczekał, aż usiadła, i sam zajął miejsce obok. Odgarnął mokry kosmyk z czoła i rozpoczął swoją opowieść. Niezwykłą opowieść o człowieku, który pragnął poznać i zobaczyć miejsca, których nikt inny wcześniej nie widział na oczy. Strefy poza Znanym Światem. Obserwowała go uważnie, lecz nadal pozostawała zdystansowana i nie przerwała mu ani słowem.
- Ojciec twierdził, że to po nim odziedziczyłem żyłkę podróżniczą. Choć nigdy nie miałem odwagi, by zapuścić się tak daleko. W Sigil poznał moją prababkę, jej matka była demonem, przepięknym sukkubem, który uwiódł śmiertelnika, a owoc ich związku... porzucił na ulicy. Przetrwała, bo ktoś uznał, że z tak pięknego niemowlęcia wyrośnie urodziwa kurtyzana. Rzeczywiście była urzekająca i niezwykła, a mój przodek zakochał się bez pamięci. Zabrał ją do swego świata i tu urodził się mój dziad. Erytreo. - Popatrzył na nią z uwagą. - Przysięgam ci, że nigdy w naszej rodzinie nie urodził się nikt zdeformowany. Gdyby Diana... - przełknął ślinę - gdyby nie to, co zrobił Thomas, jej dziecko byłoby zwykłym człowiekiem.

Erytrea nawet się nie poruszyła, siedziała nieruchomo, wyprostowana jak struna, czekając na dalsze słowa Nikkolasa.
- Podobno przodków się nie wybiera - kontynuował, widząc kamienną twarz czarodziejki. - Czego możesz się spodziewać po naszej krwi? Nie wyróżniamy się chyba niczym od zwykłych ludzi. Tak samo łatwo można nas zabić. Może żyjemy trochę dłużej, może nasza skóra jest gładsza i nie starzeje się tak prędko. Może ludzie słuchają chętniej tego, co mówimy, ale czy to skutek domieszki genów? Nie mogę tego powiedzieć. Tak samo, jak nie mogę do tego przyporządkować jako pewnika zewu magii, który tkwi w niektórych członkach naszego rodu.
Umilkł i zapatrzył się przed siebie.
- Podobno sama do niego przyszła. Podobna prosiła go, by sprawił, aby jej dziecko miało tę samą moc, z którą ty się urodziłeś - rzekła cicho po dłuższej chwili. Na tyle cicho, że nie potrafił stwierdzić, czy jest zła, czy wciąż jest rozdrażniona.
- Diana była niezwykła. Piękna, wesoła, pełna pasji życia. Chciała czerpać garściami, chciała wszystkiego co najlepsze, najdoskonalsze. Uparła się, że jej dziecko nie moze być zwykłym człowiekiem. Gdybym wtedy wiedział, co chodzi jej po głowie... - Smutek w jego głosie był mocno wyczuwalny. - To była moja wina. Mogłem przewidzieć... Często miewała szalone pomysły. Gdybym wtedy był w domu, to wszystko by się nie stało, gdybym... - Uderzył mocno pięścią w kamień siedziska. - Specjalnie wybrała czas, gdy wyjechałem z domu na kilka dni. Gdy wróciłem, było już za późno. Przeniosłem ją do Ilmaterytów, ale... - Pokręcił głową. - Umarła na moich rękach.
- Wciąż bardzo ją kochasz.
- Stwierdziła, nie spytała.
- Jakaś część mojej duszy zawsze będzie ją kochać, Erytreo. - Spojrzał na czarodziejkę. - Czy to tak bardzo ci przeszkadza?
- Nie. Nie... Nie o to chodzi. Jesteś człowiekiem wielkich namiętności, Nikkolasie. To...
- urwała, jakby niepewna, czy warto kończyć myśl, którą zaczęła. - A Gallager? - zmieniła raptem temat. - To prawda, że odebrałeś ją Gallagerowi? Jak to się stało, że między przyjaciółmi, pomimo tak silnej więzi, pomimo uratowanego życia, zaufania, braterstwa, pomimo wszystkiego, co razem przeszliście, narodziła się tak wielka nienawiść?
- Thomas wiedział
- powiedział po chwili - wiedział o mojej krwi. Po tym wszystkim poszedłem do niego i zapytałem, dlaczego ją zabił? Zachowywał się jak szalony. Powiedział, że chciał, aby dziecko było zdeformowane, bo to by ją odrzuciło ode mnie. Przecież chciała tylko doskonałości. Wtedy przyszłaby do niego. Nie przewidział, że efekt jego rytuału rozerwie jej ciało na strzępy. - Schował twarz w dłoniach. - Kochał ją, wiedziałem o tym, ale ja też ją kochałem. Zdradziłem przyjaciela dla kobiety. Co z tego, że to ona wybrała? Cena zdrady była wysoka...

Patrzyła na niego w milczeniu przez kilka równych uderzeń serca, potem westchnęła cicho i położyła smukłą dłoń na jego ramieniu. Ścisnęła je lekko, z uczuciem, niczego jednak nie powiedziała. Gdyby podniósł teraz na nią wzrok, zauważyłby, że blada twarz ściągnęła się w wyrazie frasunku, a wzrok był odległy. Nadal wydawała się zaniepokojona, choć - o ile można tak to określić - w inny, bardziej nieuchwytny sposób. Czując jej dotyk, odsunął ręce od twarzy i spojrzał na kobietę. Wyglądał na udręczonego.
- Jeszcze o coś chcesz zapytać?
Opuściła rękę. Spuściła wzrok.
- Nie. Nie wiem...
- Jeśli cokolwiek takiego będzie... po prostu pytaj. Erytreo...
- Uniósł jej dłoń do ust i złożył na niej delikatny pocałunek. - Jestem tylko człowiekiem. Popełniałem i popełniam błędy, ale naprawdę zależy mi na tobie. Bardzo!
Kiwnęła głową, nie wiadomo - w odpowiedzi na jego wyznanie czy może na zgodę, że będzie pytała, jeśli poczuje taką potrzebę. Wstała z ławki.
- Przespaceruję się trochę. Czy możesz na mnie poczekać w obozie? Gdyby Araia wróciła przede mną, Blasfemar da mi znać.
Skinął głową. Już miała odwrócić się i odejść, kiedy nagle jakby podjęła jakąś decyzję. Uniosła głowę i zapytała bardzo, bardzo cicho, ale z wyraźnym napięciem.
- Dziecko... Czy ono przeżyło?
Jeśli kobiecie wydawało się, że dla mężczyzny ta rozmowa była wyczerpująca, to ostatnie jej pytanie musiało być najtrudniejsze. Zbladł wyraźnie, a potem z wahaniem odpowiedział:
- Urodziło się żywe - jego oczy straciły blask - mutacja nie zmieniła go jednak tylko zewnętrznie. Kapłani sprawdzili, było nieskończenie złe. Ja... - mówił cicho i wyglądał ,jakby zapadł się w siebie - zabiłem je sam. Jednym sztychem prosto w serce. Spaliliśmy ciało na podwórcu świątyni.

Wciągnęła głośno powietrze, a jej oczy rozszerzyły się gwałtownie. Zabić własne dziecko... Czasami bogowie stawiają nas przed wyborami, których wolelibyśmy nie dokonywać, lecz nie pozostawiają nam innego wyjścia. A później musimy z nimi żyć... Erytrea w jednej chwili zapragnęła przytulić mocno tego mężczyznę, który rozbudził ciepło w jej sercu, mimo że wydawało się zupełnie wygasłe. Przytulić go i pocałować, by odpędzić odeń złe wspomnienia i zdjąć ciężar z jego ramion. Przytulić w zwykłym, ludzkim odruchu współczucia. Jednocześnie jednak poczuła, że to, co powiedział, ją przerasta. Że to zbyt wiele. Że to zbyt straszne, zbyt ciężkie. Być może wyczytał to wszystko, wszystkie te sprzeczne emocje w jej twarzy, w jej spojrzeniu. Podobno potrafiła oczyma wyrazić więcej niż niejedna kobieta słowami, kiedy pozwoliła masce surowości opaść z twarzy. Pozostało jej mieć nadzieję, że zrozumie, kiedy powtórzyła, niemal bez tchu, ale kategorycznie:
- Czekaj na mnie.
Przytaknął. Patrzył kiedy odchodziła, a w jego oczach było zmęczenie i smutek. Potem wstał i ciężkim krokiem wrócił do obozu.

***

Mogłaby mu powiedzieć, że zadręczanie się myślami w rodzaju „gdybym...”, „a jeśli...”, wyrzucanie sobie tego, czego się nie zrobiło, bądź żałowanie tego, jak się postąpiło, pozbawione jest sensu. Że to niepotrzebne rozjątrzanie ran. Rozgrzebywanie przeszłości, którą powinno się pozostawić za sobą. Lecz przecież sama go zapytała o to wszystko. Zresztą, czyż nie okazałaby się wtedy hipokrytką? Cała ta wyprawa, sam fakt, że znalazła się teraz, tutaj – w porzuconym, pogrzebanym elfim mieście, że poznała Nikkolasa, że przechadzała się po alejkach, wyłożonych marmurem, przez który przebijała trawa, spowitych zielenią – wszystko to było konsekwencją jej własnego „gdybym”. Gdybym nie odeszła, gdybym nie wybrała magii nad wolę ojca. Gdybym nie zostawiła Ezymandra, kiedy była mu potrzebna matka, kiedy potrzebował starszej siostry. Gdybym nie gniewała się na niego za spór z ojcem. Gdybym odpowiedziała chociaż na jeden jego list. Gdybym wybiła mu z głowy jego szalony pomysł. Gdybym wiedziała...

Nie powiedziała więc nic, kiedy Nikkolas ze zbolałą miną i cierpieniem w głosie opowiadał o Gallagerze. Nie rzekła też tego, o czym pomyślała, gdy mówił o swojej żonie. Ponosiły go namiętności, zarówno miłość, jak i nienawiść przeżywał niezwykle intensywnie. Czy z kimś takim można zbudować trwały związek, założyć rodzinę? I nawet nie o to w tej chwili chodziło. Raczej o to, jak zachowałby się, gdyby zdradziła mu treść rozmowy z Livią. Gdyby wiedział, jakie konsekwencje mogła przynieść wyprawa Erytrei na lodowiec - być może dobrze się stało, że znaleźli amulet Sulo. A przede wszystkim, że nie chciała mu o tym powiedzieć.

Ludzie często nie mówią sobie tego, co powinni powiedzieć lub co chcieliby powiedzieć.

A potem usłyszała o dziecku Nikkolasa i jego żony, i to chyba rozstroiło ją najbardziej. Bowiem to wydarzenie, mimo że należało do jego przeszłości, niechybnie silnie wpłynie na jej teraźniejszość. Widziała jego zachowanie, gdy o tym mówił. Jakby życie z niego uszło. Przy tym, co przeszedł Nikkolas, tragedia Erytrei i jej brata wydawała się czymś nikłym. Tak, taka myśl też przyszła jej do głowy. A skoro tak bardzo nie radziła sobie z tym, czego doświadczył Ezymander, jak mogła znaleźć w sobie siłę, by pomóc Nikkolasowi uporać się z jego demonami?

Jednak... Jednak potrzebowała go. Uświadomiła to sobie z całkowitą pewnością. ~Być może to ta krew sukkuba~, pomyślała i omal nie roześmiała się na tę myśl. Nie przekona się, jeśli nie zaryzykuje, prawda? A kiedy zamknie ten rozdział przeszłości, który ciągnął się już od siedmiu lat, chciałaby spróbować zbudować z Nikkolasem coś nowego, zacząć nową księgę swojego życia. Bo cóż innego pozostaje człowiekowi, jak próbować? Próbować wciąż od nowa?

***

Kiedy wróciła, siedział pod drzewem z zamkniętymi oczami. Nie zauważył jej, dopóki nie podeszła bardzo blisko, na odległość, z której nawet człowiek, mimo że nie tak czujny jak elfy czy krasnoludy, wyczuje obecność drugiej osoby. Uniósł powieki, a kiedy przekonał się, że to ona, zerwał się gwałtownie z ziemi. Patrzył na nią wyczekująco, jakby nie śmiał uczynić niczego więcej.

Była spokojniejsza. Na jej twarz wróciła łagodność, choć nie pozbawiona smutku. Podeszła do niego i objęła go w pasie, przytulając twarz do jego torsu.
- Wiele przeszedłeś - rzekła tylko, nie znajdując żadnych innych sensownych słów. Odetchnął głęboko i przycisnął ją mocno do siebie.
- Myślałem, że każesz mi się wynosić - wyszeptał cicho w jej włosy.
- Pamiętasz, mówiłam ci, że mój brat jest złodziejem - odezwała się z jego objęć. - I że to dla niego wyruszyłam w poszukiwaniu ifryta. Widzisz, Ezymander był dobry, trzeba to przyznać. A przez to zbyt pewny siebie. Może też to kwestia szczęścia, może zbytnio mu zawierzył. Dość, że został złapany i osądzony. Wydłubano mu oczy. Wiem, że to nieporównywalne z twoją stratą. Ale czasem myślę, że miłosierniej byłoby, gdyby zabrano mu życie, nie wzrok. Wiem, że to straszna myśl. Ale zanim się z tym oswoił, było tak, jakby utracił wszystko, czym był. Sądzę, że nadal za tym tęskni. I za barwami. Za światłem. Za obrazami. A ja obiecałam sobie, że odzyskam to dla niego. Dlatego szukam ifryta.
Milczała przez chwilę.
- Jak powiedziałeś - każdy popełnia błędy. Największym byłoby nie próbować od początku.
Przeczesał dłonią gęste loki czarodziejki.
- Każdy ma swoje rany. Są takie, które można zaleczyć, są takie, które mimo upływu lat za każdym razem, kiedy wspomnienie wypłynie na wierzch, będą palić niczym ogień. Przepraszam, że nie powiedziałem Ci wszystkiego od razu, że nie usłyszałaś tego najpierw ode mnie, ale to coś, czego nie chcę wspominać. Coś, o czym wolę nie myśleć. Co chciałbym wymazać ze swojej pamięci.
Skinęła.
- Wierzę, Nikkolasie.
Odsunął ją lekko od siebie i pocałował.

Zjedli później śniadanie. Erytrea nie mogła sobie przypomnieć, kiedy jadła ostatni posiłek, i zdała sobie sprawę, że jest ogromnie głodna. W dodatku ogarnęła ją ogromna ochota na zielone jabłka. Lub jakiekolwiek inne owoce. Pamiętała jednak, jak ważne było dla Arai, by nie naruszać spokoju elfiego miasta, dlatego nie pozwoliła Nikkolasowi tknąć rosnących tu owoców, mimo że niektóre – te jadalne – znał. Zadowolili się suchym prowiantem, który drużyna miała przy sobie.

Marzyła także o kąpieli. Arai i Luriena wciąż nie było, dlatego Nikkolas zasugerował, że mogłaby wykąpać się w jeziorze, jak on jakiś czas temu. Przykazała więc Blasfemarowi, by wezwał ją, kiedy pojawi się półelfka. Powiedziała także Ragnarowi, po krótkiej rozmowie na temat jego samopoczucia i rany, którą odniósł – czarodziejka nie omieszkała podziękować mu, lakonicznie, w swoim zwięzłym stylu, lecz z prawdziwą wdzięcznością – za uratowanie Nikkolasa, to wszak przede wszystkim dzięki kapłanowi Valkura Dranstager wciąż był żyw – że wychodzi nad jezioro i niedługo wróci. Nikkolas będzie jej pilnował, nie powinno być żadnych problemów.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 01-02-2010 o 09:07. Powód: tekst mi zjadło
Suarrilk jest offline  
Stary 31-01-2010, 21:25   #352
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Droga była prosta. Szeroki chodnik z gładkiego kamienia prowadził do głównej siedziby władcy. Między kamieniami wyrastały rośliny, nie były one jednak na tyle bujne, by spowolnić drogę dwójce zmierzającej w tamtym kierunku.
Złotoskóry dumny elf, potomek dawnych władców i smukła, czarnowłosa półelfka, która przez większość życia wierzyła, że jej powołaniem jest służba takim jak on. Kireth, „Miecz Władcy”, wierna i bezwzględna. Choć pozornie wyzwolona z dawnych okowów, nadal spętana niewidoczna nicią zależności i wspomnień.
Szli spokojnym, równym, wyćwiczonym krokiem, jakby byli jednym ciałem. Jednak ich serca nie biły zgodnym rytmem. W miarę zbliżania się do pięknej, wypełnionej bujnym ogrodem budowli, serce Luriena biło coraz mocniej. Miał przestąpić progi swojej przeszłości. Zmierzyć się ze swoją teraźniejszością i być może zadecydować o swojej przyszłości. Wizje, które nawiedzały go w ostatnich dniach spełniały się jedna po drugiej. Wiedział, że musi tam wejść, jakaś jego część pragnęła tego jak niczego na świecie. Inną przerażała myśl o tym miejscu i gdyby mógł uciekłby jak najdalej stąd. Tam była wiedza i być może odpowiedzi na pytania, których nawet nie ośmielał się zadawać. Miejsce, które było jak utracony dom. Miejsce, które mogło zabić jego udręczoną duszę. Musiał przez to przejść. Kolejny etap na drodze do jakże nadal odległego celu.
Araia nie słyszała tego bicia, nie znała jego myśli, a jednak czuła burzę wypełniającą towarzysza.
Każdy jego gest, każdy oddech mówił jej więcej niż on chciałby jej powiedzieć.

Przeszli przez kamienny portal opleciony bluszczem. Nie było drzwi, w tym miejscu nigdy ich nie było. Do głównego holu rezydencji władców mógł wejść każdy mieszkaniec miasta. To tu składało się petycje i wyznaczało audiencje. Kiedyś pewnie liczne głosy odbijały się od lekkich ażurowych ścian, i mieszały z dźwiękiem wody płynącej z delikatnej kaskady wznoszącej się pośrodku, teraz nieruchomej, wypełnionej zieloną rzęsą.
Potem na setki lat wypełniła je cisza i pustka.
Kroki ponownie rozbrzmiały. Ich głuchy odgłos na lśniącym granicie posadzki, odbił się mocnym echem i popłynął w dal.
Złocisty szedł pewnie. To miejsce wryło mu się w pamięć. Taką samą drogę przebywał codziennie, przez większość swego życia. W innym miejscu, w innym czasie, a jednak wszystko było podobne. Tylko cisza raniła niczym ostrze.
Półelfka szła swoim lekkim, jakby tanecznym krokiem, dla niej też to wszystko było znajome. Dom, którego nigdy już nie spodziewała się oglądać. Dom, którego nie wypełniały obrazy śmierci.

Potem przez delikatne łukowe drzwi z białego drewna, weszli na wewnętrzne atrium, zielone serce domu. Tutaj ona triumfowała: Bujna i nienasycona. Rosnąca dzięki magicznej mocy budowniczych tego miejsca. Tak dzika i splątana, że przejście przez nią wydawało się prawie nierealne.
Gdy jednak przyjrzeli się uważniej, zauważyli ścieżkę. Jakby ktoś ukształtował w roślinnym buszu specjalne przejście. Nie była ona prosta, taka jaką wycinają bezduszni ludzie próbując przedostać się przez niedostępne puszcze. Droga wiła się, jakby to rośliny wyznaczały miejsce przejścia. Szli więc w zielonym labiryncie, w którym na szczęście nie było żadnych rozgałęzień. Czy ogród atrialny był tak duży w tym miejscu, czy może ścieżka plątała się tak mocno, a może igrała z nimi magia i czas? Nie wiadomo. Mieli jednak wrażenie, że ta podróż przez zielony busz trwa całe wieki. Wreszcie jednak dotarli na drugą stronę i przez kolejną bramę weszli do Wielkiego Holu.

Okrągła sala o idealnych proporcjach, ograniczona białą ścianą, pokrytą setkami rzeźb, zwieńczona białą kopułą ze szkła o barwie lazuru, wypełniona niezwykłym migotliwym światłem. Kopułę podtrzymywało kilkanaście kolumn z lapis lazuli, a wszystko to odbijało się w białej posadzce, wypolerowanej jak lustrzana tafla. W ten sposób, druga idealna kopuła znajdowała się pod stopami znajdujących się w pomieszczeniu osób i rzucała światło jakby „spod ziemi”. Dla kogoś, kto po raz pierwszy znalazł się w tym miejscu, wrażenie musiało być oszałamiające.
Dla Arai, był to widok poruszający najczulszą strunę jej duszy. Piękno natury i elfiego kunsztu, połączone razem, by stanowić ideał.
To tu odbywały się zebrania Elfiej Rady. W czasach kiedy, mieszkańcy wypełniali miasto, na środku, w idealnym okręgu, ustawione były siedziska dla członków rady. Na wprost wejścia na kamiennym podwyższeniu stał tron władcy.
Teraz pozostało tylko podwyższenie, a zamiast tronu na jego środku znajdował się postument ze złota i mitrilu, na nim zaś leżał diadem z ogromnym diamentem pośrodku.


Lurien nie widział piękna sali.
On widział obraz, który przyniosła mu wizja. Nie był to jednak dokładnie taki sam obraz. Nie było smukłej brzozy, nie było rozerwanej posadzki.
Zamiast tego, na pokrytym jakby metaliczną powłoką stopniu, leżała kamienna kobieca postać. Sączące się z góry światło rozświetlało tę scenę niezwykłym blaskiem. Jej dłoń jakby w ostatnim spazmie bólu zacisnęła się na krawędzi stopnia.

***

Rankiem, każdy miał jakieś proste czynności do wykonania. Niektórzy sprzątali po nocnej bitwie, Inni przeżywali rozterki uczuciowe, a jeszcze inni po prostu cieszyli się swoją obecnością i chwilą odpoczynku, ale kiedy zaczął zbliżać się zmierzch, a Lurien i Araia nie wracali, powoli zaczynali się martwić. Ponieważ jednak dowódca, który kazał im czekać, zdobył już sobie spory szacunek i posłuch pozostali na miejscu. Być może kiedy nastanie ranek, a istot elfiej krwi nadal nie będzie, to czekanie może się znudzić, niecierpliwym istotom ludzkim...

Nikkolas doszedł do wniosku, że skoro jest w zakresie jego możliwości uprzyjemnienie oczekiwania tymczasowym towarzyszom, to dlaczego nie miałby tego zrobić?
Już wcześniej Ragnar pytał o jakiś porządny trunek, a przecież był coś winien człowiekowi, który z narażeniem własnego życia, uratował jego skórę. Skoro zaś elfy nie zezwoliły na zrywanie owoców, zaś podróżna dieta wędrowców była dość mocno ograniczona, ten problem też postanowił rozwiązać.
Ucałował czule Erytreę i z tajemniczym uśmiechem oraz zapewnieniem, że wróci najpóźniej za dwie godziny, zniknął sprzed jej oczu.

Jego powrót wszyscy nie tylko czarodziejka przywitali z uśmiechem na twarzy. Pięć solidnych koszy wypełnionych było po brzegi jedzeniem i trunkami, dodatkowo znalazły się też tace z pieczonym mięsem i ciastem. Mężczyzna odwzajemnił uśmiechy i powiedział pogodnie:
- Nie ma jak znajomości w najlepszej restauracji w Waterdeep.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 01-02-2010 o 11:26.
Eleanor jest offline  
Stary 01-02-2010, 23:23   #353
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Poranek po paskudnej nocy zazwyczaj nie należy do tych przyjemnych. ta noc nie była jednak taka zła. W końcu dopadli człowieka, którego musiał sobie odpuścić w Palischuk z różnych mniej lub bardziej racjonalnych powodów. Skoro jednak sam wepchnął mu się w łapy, Falkon nie miał zamiaru wybrzydzać.
Wspomnienie wydarzeń po bitwie, może nie będzie powodem do dumy, ale jakaś zła, a może po prostu racjonalna część jego duszy odczuwała sporą satysfakcję...

...- No i skończyło się babci sranie! - rzucił Falkon trzymając Sulo w czasie gdy jeden z koczowników zręcznie pozbawiał go jego zabaweczek - Mam dla ciebie dwie wiadomości - kontynuował - złą i ... złą. Pierwsza jest taka że ci się brat popsuł, druga że nie damy rady go naprawić.

Potem Falkon rozejrzał się dookoła, sytuacja była opanowana. Mieli to na czym mu zależało najbardziej Sulo, może on jeszcze o tym nie wiedział ale nie dożyje swoich kolejnych urodzin, chyba że obchodzi je dziś, ale byłby to zajebisty niefart.
Szybko uporali się ze związaniem więźniów. Byłym przywódca gangu z Palischuk, Falkon zajął się osobiście. Z kilku sporych gałęzi wykonał zręczną imitacje krzesła, może i nie było najwygodniejsze, ale jeńcowi to już raczej nie mogło bardziej zaszkodzić.

Kiedy do Arai i Falkona zbliżył się Eliot wszyscy troje wiedzieli, że to właśnie początek wydobywania resztek informacji z tej kupy łajna siedzącej naprzeciw półelfki.
Falkon pochylił się nad związanym Sulo i patrząc mu prosto w oczy powiedział tak chłodno jak żona do męża po czterdziestu latach nieudanego związku:
- W zasadzie to jesteś w czarnej dupie, ale jedno o czym możesz zadecydować to czy utopisz się w gównie będąc świadomym czy nieprzytomnym. Różnica?... Ano taka że gówno źle smakuje i paskudnie śmierdzi. Zdecydowanie lepiej go nie kosztować i nie czuć.
Powoli z namaszczeniem wysunął sztylet, równie wolnym ruchem przystawił go do prawego kolana więźnia, potem zaś bez jakichkolwiek emocji na twarzy powiedział do niego:
- Mała demonstracja żeby urealnić ci cała sprawę, ja pomyślisz i postąpisz rozsądnie możesz najnormalniej w świecie TO sobie ograniczyć.
Mówiąc TO zaczął wbijać sztylet między łękotkę a kość piszczelową. Falkon wiedział, że ból jest nie do wytrzymania, wiedział bo sam kiedyś tak właśnie był torturowany. Edukacja była doprawdy niesamowitą sprawą. Zwłaszcza ta empiryczna.
Po chwili wyjął sztylet, poczekał aż Solu przestanie wyć z bólu i dokończył przemowę:
- Ta piękna kobieta zaraz zacznie cię pytać, a ten piękny Pan - wskazał na Eliota - będzie wiedział kiedy udzielasz kłamliwych odpowiedzi. Na nieszczęście Twoje, powie mi kiedy to będzie.
Łotrzyk odszedł i przykucnął niedaleko. Przez większą część przesłuchania „bawił się” sztyletem i to dokładnie tak, aby Sulo to widział. Widocznie i tak był już mocno wystraszony samym widokiem przeraźliwie, zimno opanowanej Arai, kłamanie przychodziło mu naprawdę ciężko i Falkon nie miał więcej okazji ćwiczyć swoich umiejętności negocjacyjnych.

Łotrzyk zastanawiał się jaka śmierć Sulo przyniesie mu choć trochę ulgi i w końcu doszedł, że każda byle jak najszybsza. Tak naprawdę nie interesowało go o czym ten biedak tam gada próbując ocalić swoje. W końcu czując, że cała ta zabawa w dobrego i złego strażnika zbliża się ku końcowi, zaczął wolno chodzić dookoła przesłuchiwanego mężczyzny, w takiej jednak odległości, aby nie przeszkadzać Arai. Potem stanął za jego plecami.

Półelfka spojrzała na Falkona wymownie, ruszyła pewnym krokiem w jego kierunku, zwolniła nieznacznie na wysokości jego ramienia, odwróciła delikatnie głowę i powiedziała cicho:
- Jest twój, zrób to czysto, najlepiej utnij głowę.

Falkon spojrzał na nią wymownie, sprawnym ruchem podniósł leżący pod jego nogami miecz Sulo i ruszył do przodu nie mówiąc słowa w jej kierunku.
Podszedł do skrępowanego więźnia i rzucił chłodno:
- Jeżeli wydawało ci się że darujemy ci życie – miałeś racje... WYDAWAŁO CI SIĘ! - Gdyby widział oczy Sulo zobaczyłby w nich błysk panicznego strachu i grozy - A wiesz dlaczego?...
Mówiąc ostatnie zdanie dość dobitnie, szybkim ruchem ręki pozbawił zdezorientowanego więźnia głowy. Śmiertelnie ostry miecz przeciął kręgosłup niczym źdźbło słomy. Błysnął, przez chwilę łapiąc blask księżyca, ale Falkon nie zauważył tego. Patrząc jak głowa obiła się o ziemie głucho, dokończył:
- ...bo nie chce mi się kurwa z tobą gadać.
Na koniec wbił jeszcze miecz z całym impetem w plecy martwego Sulo, aż po rękojeść:
- To tak dla pewności, gdyby nie przeszła ci ochota się podnosić

Przechodząc koło Eliota zatrzymał się na chwilę, położył mu rękę na ramieniu i dodał:
- W takich momentach żałuje iż nie mam twoich mocy, spalił bym skurwiela żywcem.
W kierunku półelfki zaś rzucił:
- Araia idę do Broga i Raganara coś przekąsić i zapić – bo czuje się jakby mi ktoś przywalił tarczą w łeb i zapomniał dobić. ...

... Falkon otrząsnął się ze wspomnień. Popatrzył na pojawiającego się z szerokim uśmiechem na twarzy i żarciem na trzystu chłopa, kochasia Erytrei. W pierwszej chwili miał ochotę rzucić jakąś kąśliwa uwagę, ale zagryzł wargę. Po co się narażać komuś, kto może jednym ruchem ręki zamienić Cię w osła?
No i nie było w końcu tak źle...
Przynajmniej będzie mógł zrealizować wczorajszy plan wypicia czegoś solidnego i zjedzenia porządnego posiłku.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)

Ostatnio edytowane przez falkon : 02-02-2010 o 00:05. Powód: Bo obce by mnie zabiła - wskrzesiła i zabiła 2 raz dla pewności :) 'bo dotkłem Zahira'
falkon jest offline  
Stary 03-02-2010, 07:45   #354
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
W ekwipunku każdego szanującego się wojownika jest krawiecki niezbędnik. To wręcz tak oczywiste, że nie ma co się nad tym rozwodzić. Nic zatem dziwnego, że Brog wyciągnął zza pazuchy igłę i nici, i przystąpił do zszywania tego co rozdarł podstępny wróg, a że przy tym musiał się rozdziać do połowy, tedy nie powlókł się za elfami, bo kazać zostać, to one mogły tresowanym pieskom, gdyby jakieś miały, a nie krasnoludowi.
Wybór okazał się nad wyraz trafny, bo wkrótce zjawił się mag z żarciem i piciem. Jeść się specjalnie Brogowi nie chciało, ale jakąś małpkę by sobie strzelił. Znając gusta magów i innych miłośników elfowatych był jednak nie najlepszej myśli co do zawartości koszy. Pierwsza butelka potwierdziła niestety jego obawy. Odkorkował flaszkę i powąchał krzywiąc się przy tym.
- Jak zwykle. Skisły sok z winogron. – spojrzał na Nikkolasa z niesmakiem.
Mężczyzna poszperał w drugim koszu i podał mu pękatą butelkę:
- Spróbuj tego.
Brog najpierw zerwał zębami zalakowany korek, powąchał i znów się skrzywił, tym razem o ile można tak powiedzieć z radości.
- A niech Cię bełty biją człeku. – mruknął z uznaniem. – Toż to bimbrozja.
Krasnolud aż zamlaskał z ukontentowania smakując trunek.
- Ze śliwek. – wyraz błogości i bezbrzeżnego szczęścia pojawił się na jego brodatej facjacie.
Spojrzał na maga z czułością.
- Mordo Ty moja kochana, czekajże …
Brog zaczął się rozglądać za jakimś słusznych rozmiarów naczyniem. Kubki były zbyt małe jak na okazję. Hełmy by się nadały, ale zbyt duże jak na człowieka. Rad nie rad wrócił do kubków. Miały pojemność ledwie ludzkiej pięści, a było ich kilka. Brog z wrodzoną bystrością ocenił, że starczy dla wszystkich mężczyzn.
- Falkon, Ragnar, Eliot, chłopaki chodźcie tu do nas. Nikuś prawdziwy skarb nam przyniósł. Wart więcej niż całe ifrytowi złoto. – Brog rozlał po równo aromatyczny płyn do kubków podając go każdemu, kto podszedł.
- Pań tym razem nie spraszam, bo po pierwsze nie docenią szlachetności trunku, a po drugie nie ma żałośniejszego widoku, jak pijana baba.
Gdy już wszyscy mieli naczynia krasnolud wznosząc swoje do toastu rzekł :
- Nikki, Eliot dzielne z Was magi, ale jeśli chcecie byśmy nie mieli Was za, z przeproszeniem bawidamków musicie wypić do dna. Wasze zdrowie, choć któryś zawalił z tym alarmem, ale co tam nie jestem pamiętliwy.
Krasnolud machnął ręką i wychylił duszkiem kubek, co zważywszy, że pędzona przy świetle księżyca śliwowica mocą niewiele ustępowała spirytusowi, było w sobie wyczynem godnym uznania.
- Oooo … zacny trunek. No to … na drugą nóżkę.
Brog odkorkował drugą butelkę.
- Zdrowie naszych pań, za wielkie serce Livii, mądrość Erytrei i odwagę Arai.
Potem przyszła kolej na niego.
- A mego zdrowia nie wypijecie ?
Gul … gul … gul.
- Byłbym niewdzięcznikiem, gdybym waszego nie wypił.
Gul … gul … gul … guuuul .
- Jeszcze stoicie magusie ? Co ? No to za tych co w kopalni. He, he, he. Nie martw się Eliot, Livia zrobi hokus pokus i nawet kaca nie będziesz miał. I Ty Nikki nie przejmuj się Erytrejką. Pij spokojnie dalej i tak już Ci zrobi awanturę, za to co do tej pory wypiłeś. Ha, ha, ha. Pantoflarze moje kochane. Zdrowie !
Po kolejnym toaście niektórzy zaczęli się słaniać na nogach, ku widocznej satysfakcji krasnoluda. Mylił jednak by się ten, który by sądził, że krasnoludowi chodziło tylko o spicie do nieprzytomności towarzyszy. Nie był on wszak pijakiem. Po kilku toastach po prostu uzyskał błogi stan, gdy gorzałka dostała się do krwi rozchodząc się ciepłem po kościach. Teraz zatem przyszedł czas na zakąskę.
- Dobra panowie. Usiądźmy i zjedzmy coś. Nie godzi się nam chlać na stojąco, jak jakieś menele w bramie.
Brog dosłownie rzucił się na jedzenie. Pochłaniając na wstępie pół kapłona. Wymachując obgryzionym udkiem powiedział :
- Coś mi się zdaje, że mamy sporo czasu. Pewnie gdzieś tam teraz stoją i przeżywają ... coś tam ... takiego elfiego ... wewnętrzne rozterki, czy coś. To pewnie potrwa. Polej młodziak.
Zwrócił się do Eliota.
- Swoją drogą Ragnar, parę w łapie to Ty masz. Niewielu widziałem ludzi, którzy by mogli tak stanąć przeciw demonowi. Musimy się kiedyś popróbować na ręce kapłanie.
Brog uniósł kubek przepijając do towarzysza.
Siedząc, jedząc i pijąc krasnoludowi do szczęścia brakowało tylko fajki. Zapalił tedy roztaczając wokół siebie tytoniowy dym.
- Co tam Falkon ? - zagadał kompana - W porządku ? Wyrównałeś rachunki ? Tak ? No to dobrze. Pijmy, bo nie wiadomo co przyniesie jutro.
Tyle naszego co w żołądku.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 03-02-2010, 07:58   #355
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Nikkolas wrócił do obozu sam, bez Erytrei. Usiadł ciężko pod drzewem, oparł głowę o korę, przymknął oczy …. Takim właśnie, zadumanym, niepewnym, odnalazł go kolejny czarodziej mający zupełnie inne wątpliwości, ale także myślący na temat damy swojego serca.
- Nikolasie, czy istnieje – zapytał Eliot potężniejszego kolegę po fachu - jakaś możliwość ochrony Livii przed wpływem obcej magii? Szczególnie kwestia wpływu na umysł byłaby istotna. Ona może być celem takiego ataku. Czy dałoby się jakoś pomóc? Nie znam się na umagicznianiu przedmiotów. To nie moja działka, ale bardzo obawiam się o Livię – widać było wyraźny niepokój na jego twarzy.
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na chłopaka. Eliot mógł w tym spojrzeniu wyczytać przygnębienie i zmęczenie. Klepnął jednak ręka miejsce obok siebie i powiedział:
- Usiądź i powiedz mi o co chodzi. Czarów ochronnych jest bardzo wiele. Przed czym dokładnie ma to chronić?
- Wszelki wpływ, który potrafiłby przejąć ciało. Nie wiem. Uroki, albo inne tego typu. Kiedy nie wie się, co się robi i ktoś z zewnątrz steruje ciałem niczym lalką.
- Nie znam się na magii psionicznej ... hmmm wiem, że są czary, które mogą uchronić przed penetracją myśli, ale nie znam ich. Mogę jednak spróbować się czegoś dowiedzieć. Co dokładnie grozi Livii
?
Popatrzył na dziewczynę cos niedaleko poprawiającą przy swoim posłaniu.
- To wnuczka Rostorna prawda? Jest bardzo podobna do swojej matki.
- Nie znam jej matki. Nie wiem, co to za wpływy. Pewna
... - zawahał się - ... bardzo potężna osoba próbuje zrobić to, co powiedziałem. Przepraszam, że nie podaję szczegółów, ale obiecałem. Może owszem być to psionika, mogą być uroki, mogą być klątwy.
Nikkolas pokręcił głową:
- Na każdą z tych rzeczy istnieje inne zabezpieczenie Eliocie. Są różne, różne mają oddziaływania i niektóre wykluczają się wzajemnie. Spróbuj się dowiedzieć czegoś konkretnego. Inaczej nie zdołam Ci naprawdę skutecznie pomóc.
- Spróbuję, ale może mógłbyś zamienić z nią kilka słów. Ty odkryjesz prędzej, co jest potrzebne. Proszę
.
Eliot zdawał sobie doskonale sprawę z tego, o czym wspomniał Nikkolas. Oczywiście. Ten drugi także wiedział, że Eliot wie, ale … no właśnie … kiedy ktoś jest przybity, to czasem mówi trochę, żeby coś mówić. Chłopak trochę nawet żałował, że zapytał go właśnie teraz, ale cóż, za późno było się wycofać.

***

Obydwaj podeszli do Livii
- Kochanie - zwrócił się Eliot do kapłanki. - Wpadłem na pewien pomysł, jeśli oczywiście wyrazisz zgodę oraz zainteresowanie. Korzystając z tego, że mości Nikkolas nas odwiedził wszystkich, możnaby pomyśleć na temat jakichś ochronnych artefaktów. Wtedy, kiedy udało się zdobyć pod Talagbarem, dałem Arai oraz Lurienowi. Oni mają, ty jeszcze nie. Chciałbym, żebyś także coś takiego nosiła. Tutaj nie było takiego pierścienia, jestem pewny. poprosiłbym, żeby ci dano. Ale Nikkolas może pomóc - mówił oględnie, żeby dziewczyna zrozumiała, iż nie pisnął czarodziejowi słowa na temat Auril. Dla niego słowo dane ukochanej stanowiło wartość.
Livia lekko zbladła słysząc słowa Eliota, a potem pokręciła głową i powiedziała:
- Dziękuję za propozycję, ale Selune zapewnia mi najlepszą ochronę.
- Rozumiem. Dobrze. Więc będzie cię chronić i Selune i moje umiejętności. Cóż, mości Nikolasie, przepraszam, myślałem, że to może dobry pomysł
- zrobił dziwaczną minę. Kapłanka odrzucała ochronę, którą jakoś tam może mógł zapewnić potężny czarodziej. Dlaczego? Nie domyślał się. Jego ukochana wszak była rozsądną dziewczyną, obytą z wszelaką magią. Dlaczego więc? Może nie lubiła mężczyzny, do którego Erytrea żywiła tak wielką słabość? Może też zwyczajnie to miejsce tak na nią wpływało. Tak czy siak nie próbował drążyć tej kwestii, chociaż trochę głupio zrobiło mu się przed Nikkolasem.

Gdy trochę zaskoczony mężczyzna oddalił się, Livia spuściła wzrok i wyszeptała:
- Przepraszam Eliot ...
Objął ją czule. Dla niego ona była ważniejsza niż cokolwiek innego.
- Kochana ty moja, nie przepraszaj. Obiecałem, że nikomu nie podam szczegółów. Nie uczyniłem tego, ale ciągle szukam jakichkolwiek szans na wzmocnienie ochrony. Jeżeli nie chcesz skorzystać z pomocy Nikolasa, to spróbujemy jakoś inaczej. Notabene, może nie wiesz, ale chłopak miął dzisiaj, domyślam się, nieciekawą rozmowę. Wczoraj przesłuchiwany Sulo powiedział sporo rzeczy na temat Nikolasa - streścił jej wszystko, także dlatego, żeby oderwać zmęczone myśli ukochanej osoby od tej magii, którą ją, teraz ich, prześladowała. Ponadto informacje te były ciekawe oraz ważne, sądził, że Livia je chciałaby poznać.

Dziewczyna słuchała z uwagą, a potem zapytała z wyraźnym niepokojem:
- Czyli on tak jakby jest demonem?
- No, nie przesadzajmy
- Eliot dysponował całkiem solidną wiedzą dotyczącą planarów. - Jakaś tam część krwi tego typu pewnie rzeczywiście przemierza jego tętnice. Ale niewielka, dlatego nie sądzę, żeby miał w sobie cokolwiek ze swojej babki, czy prababki. Zresztą, sukkuby niekoniecznie bywają złe. Sądzę, że nie pomagałby nam wtedy. Czy zresztą ty wyczułaś od niego jakąś niegodziwość?
- Nie
- pokręciła głową. - Nie emanuje złem. Pewnie masz rację, ja się zupełnie na tym nie znam - popatrzyła na niego z podziwem, aż mu się cieplutko zrobiło. - Opowiedz mi o istotach z innych planów. Może kiedyś taka wiedza mi się przyda?
- Kochanie ty moje
- aż się zachłysnął - toż to książek trzeba przejeść wiele, wykładów się nasłuchać, żeby choć cząstkę wiedzy zdobyć. Nie mniej, jeżeli chcesz być moją grzeczną uczennicą, która będzie mnie słuchać, jako swojego nauczyciela - uśmiechnął się filuternie - to oczywiście, nie ma problemu, żebym ci dawał dzień w dzień lekcje na ten temat. To jak? Co waćpanna na to? Czekam, na twoje: tak, moja droga - widać, iż bardzo mu się ta myśl spodobała.
- Tak - uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.
- Dobrze. No to zaczynamy - zaczął wykład. - Najważniejsze na początek jest dobrze się usadowić. Przynajmniej tak mawiał nasz profesor. Miał rację. Wtedy lepiej się słucha - usiadł obok dziewczyny obejmując ją. - Zacznijmy od sukkubów, skoro akurat na nich przypadkiem skupiliśmy uwagę. Są trzy rodzaje istot złych planarnych, takie główne: bateezu, yougolothowie i tanaari. Sukkuby należą do tanaari. Złe, jak wszystkie inne, tanaari wyróżniają się także nutą niezorganizowanego szaleństwa. Walczą, niszczą, uderzają, dla samej przyjemności. Są telepatami, odpornymi na elektryczność, trucizny oraz wiele innych. Przynajmniej naprawdę byle co nie może ich zranić. Także sukkuby posiadają te umiejętności. Są sprytne oraz wyjątkowo atrakcyjne. Mają coś takiego, że się im wierzy. Potrafią zmieniać kształty. Warto zauważyć, że te demony nie stronią od udawania dziewicy w niebezpieczeństwie, czy jakiejkolwiek biednej dziewczyny, której nic, tylko trzeba pomóc. Niezwykle ciężko wyrwać się spod ich wpływu. Uwielbiają udawać zakochanych, spotykają się z takim wybrankiem – wtedy stosują wysączające energię pocałunki. Dlatego właśnie sądzę, że Nikolas nie jest kimś takim. Erytrea pewnie nie raz była przez niego całowana. Gdyby Nikolas posiadał moce sukkuba, nasza towarzyszka padłaby wyczerpana, osłabiona, naprawdę dawno. Co ciekawe, taka taktyka pocałunku jest stosowana także podczas walki. Wbrew obiegowej opinii sukkuby mogą przybrać postać mężczyzny, chociaż przeważnie objawiają się jako urocze kobiety. Cóż, wiadomo, że sukkub ma jeszcze rozmaite umiejętności czaropodobne oraz może przywoływać mniejsze istoty swojego rodzaju. Najlepsza broń przeciwko takim istotom to magia, albo czarodziejski oręż, który potrafi je ranić - opowiadał przytulając ją oraz starając się od czasu do czasu całować w uszko, które tak bardzo spodobało mu się rano. Czasem wędrował też wargami oraz języczkiem na szyję pięknej dziewczyny. Wszystko właściwie nie przerywając wykładu.
- Niesamowite
- wyszeptała poddając się jego zabiegom. - I ktoś taki był babką Nikkolasa? Ciekawe jakie będzie.... - przerwała i odchrząknęła zmieszana. – Ciekawe, jakie będą jego dzieci - popatrzyła z pewnym niepokojem na Eliota.
- Ludzkie. Tyle pokoleń. Nawet dziecko półkrwi ludzkiej, nazywane tieflingiem, zazwyczaj jest niemal normalne. Słowo niemal oznacza, że nie bywa ani jakoś szczególnie okrutne, ani nic takiego, chociaż rzeczywiście zazwyczaj należą do szemranych osobowości. Ponoć niektóre tieflingi mają różki, igiełkowate zęby, czerwone oczy oraz inne, ale to nie reguła. Znajdziesz takie, które nie posiadają żadnych dziwacznych oznak. Owszem, niekiedy tiefling ma jakieś dodatkowe zdolności, jako symbol pochodzenia, chociażby drobne odporności, ale ogólnie, to nawet nie fragment potęgi przodka, tylko jakieś niewielkie fragmenty. Kolejne pokolenia zazwyczaj nie mają już nic. Dlatego dzieci Nikolasa będą normalnymi dziećmi, pewnie niezgorszymi oraz nielepszymi od innych. Chociaż mnie bardziej ciekawi – szepnął jej przypominając sobie poranna rozmowę – jakie będą nasze? Mam nadzieję, że w ciebie się wszystkie wdadzą.
- Nieważne, do kogo dzieci są podobne, byle były szczęśliwe i zdrowe
- powiedziała patrząc przed siebie.
- To oczywiste. Popatrz na Araię. Najbliżej stojący przykład międzyrasowego związku. Jest półefem, potomkiem dwóch ras, ale gdybym był ojcem, mógłbym być dumny mając taką córę
- Naprawdę tak uważasz
? - Livia popatrzyła z uwagą na Eliota.
- Tak. Nie przeczę, wkurza mnie czasem strasznie, chociażby niedawno, kiedy myślałem, iż ... nieważne, sama wiesz, kochanie. Ale jest dobrym dowódcą. Szanuję ją, myślę zaś, że gdybym był jej ojcem, patrzącym na córkę nie tylko, jak na towarzysza, ale kochającym swoje dziecko, naprawdę bym się nie przejmował rasą czy innymi tego typu bzdurami. Jeżeli mieszkańcy Sigil się nie przejmują, nie widzę, dlaczego miałbym to robić.
- Mam nadzieję, że moje dzieci, jeśli kiedyś dostąpię łaski by je mieć, nie będą do niej podobne
- Livia powiedziała to bardzo cicho.
- Spokojnie, ja także, jeżeli chodzi o charakter. Hmmmmm
To niewątpliwie była prawda. Lubił Araię, ale … ale nie tylko nie rozumiał niekiedy jej postawy, lecz po prostu wydawała mu się ona zwyczajnie bezsensowna. Musieliby się zmienić bardzo obydwoje, żeby teoretycznie zbliżyć się do siebie. Może kiedyś były chwile, że Eliot sądził, iż taki szerokopojęty kompromis obydwu kompletnie różnych charakterów i postaw jest naprawdę możliwy. Potem jednak zwątpił w to, a jeszcze potem odkrył w sobie miłość do Livii. Przy niej dopiero poczuł prawdziwie kojące ciepło, którego nigdy nie wydzielała Araia. Półelfka świetnie potrafiła zorganizować wszystko. Stanowiła prawdziwy spiritus movens wyprawy. Nie miała natury trybuna ludowego, ale raczej zamkniętego w sobie przywódcy, którego się szanuje, ale niekoniecznie obdarza pozytywnymi emocjami. Potrafiła jednak rozmawiać, radzić się oraz zazwyczaj posiadała żelazne nerwy, które są niewątpliwie ważne dla każdego wodza. Mimo to Eliot lubił ją, nawet nie wiedział, dlaczego.

Po chwili zastanowienia kontynuował.
- Ale myślę, że przede wszystkim chciałbym, żeby były szczęśliwe oraz znalazły swoją, przyzwoitą drogę. Jestem gotów to zaakceptować, nawet, jeżeli chciałyby robić coś, co nie całkiem by mi się podobało. Chociaż, właściwie nie wiem. Chciałbym mieć dzieci oraz chciałbym być dobrym ojcem, lecz czy potrafię ... - zmarszczył brwi. - Ale będę się bardzo starał - powiedział mocno.
- Nie ma się co martwić na zapas. Prawda? Cieszmy się tym, co jest. Kto wie co przyniesie nam kolejny dzień - stwierdziła Livia.
- Pewnie. Mam podobne zdanie, co do cieszenia się - jej lewe uszko znowu stało się elementem delikatnych zabiegów jego ust.
Poprzez chwilę poddawała się jego pieszczotom, a potem stwierdziła:
- Wiesz ... chciałabym już odejść z tego miejsca. Nie czuję się tu dobrze. Tu jest gorzej niż w grobowcu.
- Niemal wszyscy czują się tutaj niezbyt dobrze
- przyznał. - Popatrz na resztę. Czekamy na Araię, Luriena, potem dajemy nogę.
- Mam nadzieję, że wrócą szybko.
- Ja także, ale nie wiem, gdzie poszli. Widocznie uznali, że tylko osoby elfiej krwi mają prawo naruszyć spokój tego miejsca, albo, co prawdopodobniejsze, ze tylko takie osoby będą godne otrzymania klucza. Może mają rację. Jak sądzisz?
- Ich ksenofobia czasami jest śmieszna, ale raczej jest to smutne.
- Hm, jednakże któż wie, czy to akurat ksenofobia? Może realnie oceniają swoich współplemieńców?
- Naprawdę uważasz, że elfy są tak cudowną, najwspanialsza rasą na świecie, że inni nie są godni by choćby jeść owoce z ich ogrodu
? - W oczach dziewczyny zapłonął ogień.

Niemal żachnął się, jednak wyjaśnił natychmiast dostrzegłszy powagę wypowiedzi dziewczyny.
- Nie zrozumieliśmy się. Sama zapewne wiesz, ile razy miałem prawdziwe kłótnie z Araią, czy elfy są takie wspanialsze, niż inne rasy. Mogą mieć rację - powiedział dobitnie - że przodkowie tutejsi elfiej rasy mogą dopuścić tylko elfy. Tyle chciałem powiedzieć, może nieco niezręcznie. Ale jeżeli chodzi o elfy jako takie, to wierz mi, znalem ich trochę i takie zachowania, jak naszych towarzyszy, to stosunkowa rzadkość.
- Przepraszam
- Livia pokiwała głową. - Niepotrzebnie się uniosłam, ale to miejsce... naprawdę nie działa na mnie dobrze. Czuję się ... jakby ktoś cały czas z uwagą obserwował, co robię. Może rzeczywiście lepiej nie zadzierać z tym, co pilnuje tego miejsca. Natomiast co do elfów ... ja nigdy nie spotkałam żadnego. W Vaasie chyba prawie ich nie ma. Nie miałam pojęcia, że kiedyś miały tutaj swój dom.
- Ja natomiast właściwie całkiem sporo. Oczywiście, także nie w tym północnym kraju. Na południu jednak wiele elfów przemierza krainy wokół Morza Księżycowego oraz Morza Spadających Gwiazd. Inna sprawa, że właściwie były to wyłącznie srebrne elfy, ale też właśnie takie tworzą największą część tego narodu. Słyszałem wcześniej tylko, że złote elfy są takie ... no wiesz, takie jak Lurien. Że uważają, iż przepaść dzieli je nawet od innych elfów, natomiast od pozostałych gatunków, to już w ogóle. Wprawdzie pewnie nieco przesadzam, albo niewłaściwie ujmuję sprawę, bowiem z Lurienem rozmawia wyłącznie Araia, ale tak mi się wydaje. Zresztą chyba także nasz dowódca nosi takie zadry
.

Kapłanka potoczyła wzrokiem po obozie.
- Dziwną jesteśmy grupą: Araia miała rację, coś nas łączy, ale zdecydowanie więcej dzieli i każdy ma swoje tajemnice...
- Ja też
? - zapytał zadziwiony.
Roześmiała się i pocałowała go czule w policzek.
- Ty jesteś wyjątkowy.
- Pewnie
- niemal krzyknął, po czym porwał w ramiona i zakręcił wokół siebie jak fryga kompletnie niespodziewanie.
- Do tego kompletnie stuknięty - zawołała zanosząc się ze śmiechu.
- Żebyś wiedziała - przyznał. - Na twoim punkcie. Zaraz udowodnię - uniósł ją wyżej w objęciach i przez chwilę spróbował tańczyć. Livia by nie spaść chwyciła go mocno za szyję - I co? - zapytał po chwili filuternie, trochę zasapany. - Mam waćpannę w swojej mocy. Trzymam i już nie puszczę.
- Mówiłam wariat! Kompletny całkowity wariat do kwadratu
- dziewczyna śmiała się wesoło, a potem przytuliła mocniej i wyszeptała:
- Kochany wariat.

***

Mocnym popołudniem, właściwie pod wieczór, powrócił Nikkolas, który na głowie stawał zapewne, żeby zadowolić Erytreę. Po tym, jak powiedział jej Eliot na temat sukkuba przypuszczał, że czarodziejka zrobi mu niezłe maglowanie skóry. Biorąc pod uwagę jego poprzednią minę, widocznie tak się stało, ale też, patrząc na obecne zachowanie obydwojga, chyba jakoś się dogadali. No cóż, Erytrea, jako kobieta, naturalną koleją rzeczy była zainteresowana sprawą. Może kiedyś wyjdzie za niego, zajdzie w ciążę, urodzi … no właśnie … co wtedy urodziłaby w takim właśnie przypadku? Eliot przekonany był, że normalne całkiem dziecko. No, ale to jedynie w wypadku takiego rozwoju sytuacji. Próbował też wytłumaczyć to poprzednio Livii, a przypuszczał też, że identycznie w stosunku do swojej ukochanej zrobił Nikkolas.

- Cóż to takiego? - Eliot zapytał czarodzieja, który przytargał ze sobą górę jedzenia wystarczającą dla zaspokojenia głodnej brygady krasnoludów. Nikkolas bowiem, wśród rozmaitych frykasów dostarczył także jakieś nieznane mu owoce.


- Mango - Odpowiedział zaklinacz potrzac na pierwszy wskazany przez Eliota owoc - Jego Miąższ jest bardzo aromatyczny i soczysty. Ten zaś - powiedział biorąc do ręki drugi i przekrawając go na pół - To papaja, Można ją jeść w całości. razem ze skórką i tymi maleńkimi pesteczkami. Jest smaczna i doskonale poprawia trawienie.
- Naprawdę
? - chłopak wydawał się nieco podejrzliwy. - Livio, jadłaś kiedyś coś takiego?
Dziewczyna przecząco potrząsnęła głową
- To może spróbujemy po troszeczkę - wziął kawałeczek jednego oraz drugiego, po czym podał Livii i skosztował. Przez chwilę żuł, po czym zadowolony pokiwał. - Niezłe, nieprawdaż?
Livia wzięła pierwszy kawałek. ostrożnie ugryzła i uśmiechnęła się:
- Tak bardzo dobre, ale mnie podoba się ten - powiedziała wskazując spory owalny owoc z zielonym pióropuszem na czubie.
- To ananas - Nikkolas pokiwał głową - jeden z moich ulubionych owoców słodki i soczysty. Polecam jeszcze ten - podał jej pomarańczową okrągłą kulę wielkości pięści z kielichowymi niewielkimi liśćmi na wierzchu - Persymona, zwana także wschodnią hurmą, jest bardzo słodka. Doskonale smakuje zmrożona.
- Wygląda jak pomidor
- zdziwiła się lekko kapłana.
Zaklinacz roześmiał się:
- Zapewniam Cię, że w smaku zupełnie nie jest podobna do pomidora.
- Niezłe, lepiej niż niezłe, szkoda tylko, że Araia i Lurien nie mogą się opychać także
- stwierdził Eliot kosztujący nieznane sobie owoce. - Nie ma ich dosyć długo.
- Myślisz, że coś się stało? Może powinniśmy iść ich szukać
? - Livia popatrzyła na niego z niepokojem.

Zastanowił się chwilę. Martwił się o nich, ale polecenie Arai było wyraźne. Chłopak rozumiał wagę rozkazu. Jednakże z drugiej strony, czasem zachodzą sytuacje, że właśnie robienie tego, co zostało przykazane, jest głupie. Niekiedy wchodzą w grę elementy, których dowódca nie przewidywał wydając polecenie. Czy tak długa nieobecność półelfki oraz elfa stanowiła taką okoliczność? Nie był pewny.
- Powinniśmy ... może - ni to potwierdził, ni zaprzeczył, potem jednak zadecydował - ale nie tutaj raczej. Gdyby to był każdy inny teren zastanowiłbym się. Wpierw Araia kazała czekać i właśnie to robimy szanując jej polecenie, ale nawet ona mogła czegoś nie przewidzieć. Wtedy wsparcie niespodziewane towarzysza naprawdę się przydaje. Ale jednak to jej czas, jej miejsce, gdzie my jesteśmy nieproszonymi przybyszami. Prędzej zaszkodzimy, niż pomożemy. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie narobili tylko bigosu jakąś niespodziewaną wyprawą. Zostańmy więc, jak nam poleciła, ciesząc się jedzeniem, za które składam mości Nikkolasowi głębokie dzięki.
Nikolas skłonił głowę na podziękowanie młodego maga, Livia też podziękowała z uśmiechem i zabrała się za ananasa. Już wczoraj, kiedy zobaczyła go w ogrodzie, miała wielką ochotę na ten owoc.
 
Kelly jest offline  
Stary 03-02-2010, 20:26   #356
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Poranek Ragnar miał pracowity. Wstał trochę późno, bo i sen późno nadszedł – ale od razu wziął się do roboty. Przegimnastykował bark dokładnie, bo najgorzej po magicznym leczeniu mięśnie zastać. Ramię było trochę spięte, ale rozmasował je porządnie i po dłuższej chwili po skutkach zranienia nie było śladu. Dopytał zaraz Falkona jak się ze Sulem sprawili, a gdy kompan powiedział mu w krótkich słowach, o tym co się dowiedzieli skinął tylko głową i klepnął przyjacielsko mężczyznę po ramieniu. Polubił faceta pomimo tego, że chodził po cichu jak duch. W razie czego mieczem się umiał zastawić, Gallagera też sprawił jak wieprzka. Dopytał się tylko o kilka szczegółów odnośnie Nikkolasa, ale kompan powtórzył tylko słowa Sula. Ragnar nie przejął się tym zbytnio, bo raz że to nie była jego sprawa, a z drugiej strony była taka możliwość że Sulo łgał do końca.

Na podziękowania Erytrei skinął głową z uśmiechem i powiedział:
- Tyle on mi winien, co ja jemu. Gdyby nie ta jego kula rozszarpałoby mnie to bydlę na strzępy.
Kiedy magini powiedziała mu o możliwości teleportu przez bagna bezpośrednio do wioski, o mało jej nie wyściskał z radości. Minąć przeklęte bajoro, jest sprawiedliwość na tym świecie. Zbadał też Nikkolasa odwijając bandaże i sprawdzając dokładnie żebra. Nic niepokojącego nie zauważył, Livia świetnie się sprawiła. Dobrą nowinę zakomunikował zaraz szczęśliwej parce, uśmiechając się pod wąsem. Sukkub, taaa jasne. Po tym jak stawał w obozowisku, no i po nowinie z teleportem mógłby nawet mieć w sobie kwaterkę krwi tego śmierdziela z katakumb pod Palischuk, a Ragnar jakby się go kto pytał i tak by się upierał, że porządny z niego chłop.

Kiedy skończył, narychtował zaraz sobie na zewnątrz elfiego miasta wody i umył się chlapiąc i prychając naokoło jak źrebak. Zmówił krótką modlitwę do Kapitana Fal i ruszył w dół zbocza, odwiedzając miejsca, w których wczoraj z Falkonem dokazywali. Zdzierał z pobitych zbroje i zabierał broń pamiętając o przeszukaniu kieszeni i sakiewek. Obładowany zaszedł aż do obozowiska, gdzie powtórzył proceder na usieczonych najemnikach. Łupy zwalił na kupę i zaczął przeglądać na spokojnie. Ragnar chciał upłynnić je u wioskowego kowala, nie było sensu targać tego żelastwa w dalszą drogę. Tyle tylko że na plecach tego przecież nie poniosą. W końcu palnął się łapą w czoło i poszedł poszukać Eliota.
Ragnar podszedł do maga i pokazując na spory stosik powiedział:
- Zmieścisz te graty w swojej sakwie? Szkoda żeby się to marnowało, grosz zawsze się przyda. U kowala w wiosce można byłoby opchnąć i gotowizną wszystkich obdzielić. Nikkolasowi pewnie ciężko będzie to teleportować razem z nami, ale jak będzie w sakwie, problemów nie powinno być.
- Hm -
zastanowił się czarodziej. - Wszystkiego, to pewnie nie, ale chyba tego badziewia - wskazał na kilka porozrywanych ciosami mieczy kolczug - nie weźmiemy. Reszta, powinna wejść, ale już nic oprócz tego.
- Dobra, wybiorę co lepsze, bo złomu i tak nikt nie kupi. Ceny pewnie nie dostaniemy dobrej, ale lepsze to niż nic.

Siadł zaraz i zaczął przeglądać żelastwo jeszcze raz, odrzucając od razu porżnięte skórznie i porozrywane kolczugi. Eliot układał wyselekcjonowaną resztę w swojej sakwie, wypełniając ją po brzegi. Po chwili koczownicy poczęli obciążać ciała i topić je w bagnisku, zgodnie z poleceniem Arai.

***

Gdy Araia i Lurien nie wracali długo, kapłan niespokojnie spoglądał wokół, szukając jakiejkolwiek zmiany w otaczającym ich krajobrazie. Obce miasto trwało jednak niezmienione i nieodgadnione dla Ragnara. Byłby już dawno poszedł za nimi, ale coś mu mówiło, że lepiej dać im jeszcze trochę czasu. Gdy Nikkolas wrócił z prowiantem, a Brog zrobił pierwsze rozpoznanie bojem, Ragnar ochoczo ruszył do krasnoluda i przyjął kubek z wdzięcznością.
- UUhhh, wiedzieli bogowie, po co śliwki stworzyli. Dooobra berbelucha.
Krasnolud nie musiał zachęcać, na drugą nóżkę kubek już sam podstawiał. Spełniał toasty po kolei, żłopiąc samogon z lubością. Ciepło powoli rozchodziło się po kościach. Ciężkie mysli ulatywały z głowy. Na koniec dorzucił do brogowej litanii:
- No i tradycyjnie, za tych co na morzu. Nie zapominajmy o chłopakach na rozkołysanych pokładach, hehehe! – kolejna porcja rozlana do kubka zachlupotała w gardle kapłana. Zerknął z rozbawieniem na kurzące się już powoli łby magów, zarechotał na słowa krasnoluda.
Ruszył zaraz do boju, pustosząc na równi z Brogiem zapasy przyniesione przez Nikkolasa. Mag podsunął mu całkiem smaczny pasztet, upierając się że to jakieś fłagra, ale Ragnar wiedział swoje. Czarodziej wysłuchał tyrady że najlepszy pasztet jest z cielęciny i zajęczego mięsa, w ojcowej, jedynie słusznej proporcji jeden do jednego. Znaczy jeden cielak na jednego zajączka. Wódka się kończyła, ale Ragnar nie poddawał się łatwo i zaglądnął ciekawie do koszyków. Znalezisko od razu pokazał Brogowi i odbił fachowo korek łokciem, posmakował i ucieszony rzekł:
- Jałowcówka, jak mi Valkur miły. I to taka, że aż włosy w nosie skręca. Sprawił się nam czarodziej przednio. – z pijackim rozrzewnieniem poklepał Nikkolasa po plecach niedźwiedzią łapą – Ooo i półtorak połtawski, niechże cię chłopie uściskam. Gdzieżeś ty w godzinę taką butelczynę znalazł?
Porwał zaraz kamionkową flaszę i powiedział do Erytrei i Livii:
- Miłe panie, musowo wam z męską hołotą choć jeden toast spełnić, a że Nikkolas o taki specjał się postarał, to i grzech by było abyście nie spróbowały.
Dobył sztylet z cholewy i delikatnie zdarł woskową powłokę oblaną wokół korka. Wyciągnął zaraz go z szyjki i nalał bursztynowego płynu do kubeczków. Płyn opalizująco rozlał się w naczynkach, wrzosowo-kwiatowa nutka mile połaskotała powonienie. Kapłan wyciągnął rękę i w dłoni skrystalizowały się spore kawałki lodu. Wrzucił po jednym do kubków i podał kobietom.
- Widzicie, mówią że miód tak zacny nie powinno się niczym mącić, ale u nas pija się półtoraki z lodem właśnie, tak aby słodycz odrobinę złamać. I furda tam z ekspertami, psia ich mać, kiedy zaraz zobaczycie że tak najlepiej smakuje. Trójniaka to można pić garncem bez nijakich dodatków, ale taki trunek wymaga oprawy, bo przecież połtawskie miody najsłynniejsze w całym Faerunie.
Kompanów od gorzały miodem nie częstował, bo z życiowego doświadczenia wiedział, że takich eksperymentów czynić nie należy. Rozlał natomiast kolejną porcję jałowcówki i na słowa krasnoluda, przepił do niego ostro, po wojskowemu i odrzekł:
- Myślałem brodaczu, żeś jeszcze krzyw na mnie o tą tarczę, com się nią w Palischuk zasłaniał. A demona mi nie żałuj, pewnie jeszcze niejeden taki kurwi syn zastąpi nam drogę, przyjdzie i na ciebie pora – zaśmiał się i podał pełny kubek Brogowi - No bratcy, wasze zdrowie, nieźleśmy się psia jucha spisali. Baranich łbów naszatkowaliśmy jak się patrzy, bez większych strat. Sulo ziemię gryzie, jak było gnojowi w gwiazdach zapisane.
Ragnar poweselał znacznie, porwał jeszcze michę z krewetkami i skrapiając je obficie cytrynowym sokiem pakował sobie do ust. Ehh, żyć nie umierać, teraz nawet elfie miasto wydało mu się nawet znośnie. Z czachy dymiło mu się już trochę, więc wymachując krewetkowym ogonem zaraz zaczął klarować ledwie zipiącemu już Nikkolasowi, jak to z hlodwigiem Hrothgarem i jarlową drużyną zapuścili się na rejzę, aż pod luskańskie wybrzeże. Kiedy skończył, przypomniało mu się coś, spojrzał na Broga i powiedział:
- Coś ich długo nie ma. Luriena i Arai znaczy się… A może oni tam na nasz sukurs czekają, co? Pomocy od załogi wyglądają, co?
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 03-02-2010 o 20:51.
Harard jest offline  
Stary 04-02-2010, 21:12   #357
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
To... nieakceptowalne. Niedozwolone.
Wypuścił powietrze kręcąc lekko głowa w niemym proteście.
Nie godził się z obrazem który został mu ukazany. Rzeczywistość nie ma prawa robić tego synowi potężnego domu Veldann...
Rozkruszona i dziurawa maska w końcu odczepiła się od twarzy. Kąciki ust opadły a nieskalane czoło po raz pierwszy przecięły zmarszczki.
Malanthea miała żyć. W zmienionej formie - pięknej, choć kalekiej. Jej tętniące życie nadal miało tlić się pod osłoną pachnącej kory, szum liści i trzask gałązek miał śpiewać jej głosem. Zabrano mu nawet lekki ruch soków pod dotykiem, jej kolory i więź łączącą wszystko co żywe.. wszystko czym miała być! Co mu obiecywano!
Co za oszustwo.
Więc wizja nie była niczym więcej niż okrutną grą. Wetkniętym w ranę palcem, wśród śmiechów i drwin. Zdradą i torturą.
- <Nie tak...> - szepnął, bardziej do siebie niż do stojącej obok wojowniczki, wskazując szerokim gestem posąg i kręcąc z niedowierzaniem głową.
Światło zaczęło razić jego bielejące oczy.
To musi być sztuczka, kolejne oszustwo. Tego, z czym zdążył się pogodzić, zrozumieć i zbudować w sercu nie było tak łatwo zburzyć. Musiał jej dotknąć by uwierzyć.

Krok.
Krok.
Krok.
Czas i przestrzeń nawet nie drgały
Krok.
Kolejny.

Powoli i delikatnie ukląkł przy płaskorzeźbie. Spojżał na jej kształty, tak wiernie oddane. Dotknął opuszkami palców twardego ramienia. Chłód kamienia zmroził go i zakuł czas w bryłę lodu.
Martwy kamień.
To nie tylko odebranie jej życia pod zmienioną postacią. To nawet nie jedynie pozbawienie godnego pochówku. To... gorsze niż śmierć. Każda cząsteczka jej ciała umarła. Zabrano jej dalsze życie w wietrze, w roślinach, zwierzętach i elfach. Wycięto ją z nieskończonego cyklu istnienia. Nie żyła prawdziwie. Nigdy już miał nie poczuć choćby mgnienia jej obecności. Ceadmon nie był religijny, Drogiej Matce wiara służyła wyłącznie za narzędzie.. Czuł jednak całym sobą Słoneczną filozofię przekazywaną mu przez jego nauczyciela z taką pieczołowitością.
To co jej zrobili było... jak zabicie jej duszy.
Bardzo powoli oderwał palec od kamienia i zakrył dłońmi twarz.
Zamarł.
Na wieki, dni, minuty?

Wreszcie wstał i opuścił bezwładnie ręce, świecąc bielą tęczówek.
To wina Drogiej Matki. Wszystko jej wina. On sam, Lurien, teraz Malanthea! Jej intrygi, jej rozkazy do tego doprowadziły! To ONA wepchnęła go na drogę przeznaczenia, zbyt krętą by umiał nią iść a nawet znaleść drogę z powrotem! Wszystko zniszczyła swoją rządzą władzy, nienawiścią i miłością! Każda ofiara i kropla bólu jest jej zasługą! To ona, wszystko ONA!
Nagle zerwał się i z krzykiem zmiótł z całej siły w diadem, posyłając go w ciemny kąt pomieszczenia
- <Do piekieł z tobą, szlachetna, gwieździsta Matko!> - ryczał, miotając się po sali chwytając się za twarz, wznosząc ręce i wygrażając pięściami - <Twoje niebochwytne plany niech zastygną w szarym, stężałym kamieniu razem z tobą! Przeklinam cię, twoją dębowieczną krew, wysokich przodków, następców, wszystko czego dotkniesz swoim wampirycznym, zgubnozłotym palcem! Niech twoje oślepiające słońce zgaśnie w morzu cmentarnej mgły zapomnienia jak zgasiłaś moje! Biorę na świadków pięknolicych bogów wszystkich sfer, wszystkie grzechożądne demony, olśniewające życzenie nie będzie twoje i JA nie będę twój!>
Odwrócił się na pięcie i spojrzał na płaskorzeźbę kobiety
- <Co za otchłanna bestia o umyśle oślizgłego kłębowiska rozgniewanych, jadowitych węży wydała z jego łona taką zrozpaczoną karę za takie nie-przewinienie...> - powiedział spokojniej - <Co za oślepiony ryczącym w nawałnicy ognia słońcem umysł karze tak mocno i tak bez zrozumienia...? ślepi... Ślepi. Ślepi! Chwałogłodne słońce wypaliło nam wszystkim dalekobystre oczy!> Moja matka, mój lud! Wszyscy oszaleli! – wykrzyczał, z wściekłością, nagle wbijając wzrok w półelfkę – Nie wspomogę ich, nie zasługują na mój dar! Niech gniją w swoich zakurzonych katakumbach! Prawda co mówiłaś, półkrwista, ich światło zgaśnie, nasze światło! – kontunuuował z twarzą wykrzywioną zwierzęcym gniewem i błyskawicami w białych oczach – Wystarczy! Skończmy to! – wyszarpnął nagle bronie z pochew i rzucił się na towarzyszkę z okrzykiem.
Odpowiedziało mu drgnienie drobnego ciała, szybki ruch ręki i dźwięk stali gładko wchodzącej w ciało. Zablokowała Zahirem celujący w jej serce lewak, odtrąciła rękę. Rapier przejechał po klatce żeber. Płytki, ostrożny oddech, usta skrzywione z bólu. Niemal nie przybił jej do ściany jak kolekcjoner srebrną szpilą kolejny okaz nocnego motyla. Wczepiła palce w kosz jego rapiera, przytrzymała, by nie mógł poruszyć, wyrwać, ponowić ciosu, powiększyć rany. Nawet nie dobyła miecza z pochwy.
- Wystarczy – rzuciła cicho, jak echo powtarzając jego słowa. - Nie tutaj. Nie teraz.
Ceadmon nabrał gwałtownie powietrza i spojrzał, zaskoczony, na swoje dzieło
- <... Wybacz towarzyszko-wojowniczko> - wydukał - <Nie... chciałem... > - otworzył dłonie. Stal brzdęknęła o posadzkę. Drżącym koniuszkiem palca dotknął z niedowierzaniem jej rany.

Upadł na kolana jak lalka, której przecięto sznurki.

- Weź diadem. Jest wasz. Odejdźcie. Zostawcie mnie – wyszeptał.

I został tam... nieruchomy jak posąg.
Skamieniały.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 04-02-2010, 21:13   #358
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gdyby to był oprawiony w złote ramy obraz jednego z mistrzów, przesycony byłby migotliwymi, błękitnymi cieniami.

Po lewej stronie siedząca kobieta. Oparta o kamienną framugę drzwi, z jedną nogą wyciągniętą przed siebie. Krucze włosy spięte w gładki warkocz, spływający przez ramię jak smuga nocy, miecz położony w poprzek jej kolan. Blady półprofil zwróciła ku kamiennej figurze kobiety, zaciskającej palce na marmurowych schodach prowadzących do skąpanemgo w szafirowych odblaskach diademowi, ku klęczącemu tuż obok mężczyźnie, który pochylony nad nią, zakrywa swoje oblicze dłońmi. Nie widać twarzy żadnego z nich. A jednak z łatwością można domyślić się smutnego spojrzenia wojowniczki, bólu na twarzy posągu, rozpaczy przesłoniętej przez elfa rękami.

Lustrzana podłoga pomnaża obrazy: dwa diademy, prawie trzydzieści kolumn, dwa posągi, dwa elfy i tylko pozostająca poza okrągłą salą kobieta, nie posiada swego pomnożenia. To nie do niej, milczącego świadka cudzego cierpienia, należałby ten obraz.

Nie wie ile czasu minęło. Serce bije powoli, tuż obok róże rozchylają powoli swoje ciężkie od snu pąki. Jest cicho. Nieruchome powietrze zaklina wszystko w bezczasie, nie ma słońca podążającego swoją codzienną ścieżką. To zaczarowane miejsce, gdzie i smutek, i radość trwają wiecznie.
Tu nic się nie kończy i nic nie zaczyna.
W ciszy i bezruchu.
Wszystko zastygło jak w niewidzialnym lodzie, w wiecznotrwałej kropli żywicy.
Trwa.

Nie zadaje żadnych pytań. Nie prosi o żadne wytłumaczenia. Patrzy jedynie, śledząc światłocienie, białe pomnożenia, refleksy pełgające po nieruchomych postaciach. Zapamiętuje. Wpamiętuje w siebie to trwanie, pomnaża jak odbiciem trzecim, niewidzialnym.

Obraz ożywa dopiero, gdy ruch, gdy głos rozrywa tą ciszę. Zrzucony diadem toczy się po posadzce, elf złorzecząc, zaciska pięści, wznosi ręce, zwija ciało nie mogąc poradzić sobie z emocjami. Tama pękła, wściekłość i rozpacz wypływają w krzyku pełnym buntu. Niepojęty cud natury: jak tak kruche ciało pomieścić może tak skłębioną, porywistą rzekę uczuć. Zdarta została maska opanowania. Skruszona została poza pełna dumy. Ceadmona śledzą szerokootwarte zielone oczy.

Nie jest przygotowana na jego atak. Zdążyła się zerwać, zdążyłaby odskoczyć, ale rozumie i nie rozumie jednocześnie. Nie potrafi wyjąć na niego Zahira, skraść światła, zgasić płomienia podsycającego pożar, którym płonie jego ciało niczym w gorączce. Waha się i jest za późno. Zimna stal przejeżdżająca po boku, rozcinająca ubranie i zbroję, sięgająca kości. Tutaj nic się nie kończy i nic się nie zaczyna.

- Wystarczy – mówi cicho. Boli, boli. - Nie tutaj. Nie teraz.

~Nie tak~

Syczy, gdy stal upada na posadzkę. Zaciska wargi, gdy jego dłoń delikatnie dotyka jej rany. Nie odrywa od niego oczu, gdy upada na kolana jak porzucona marionetka.

- Weź diadem. Jest wasz. Odejdźcie. Zostawcie mnie – szepcze.

Patrzy na niego długo. Więc to tak? Więc to już? To wszystko?
Ostrożnie, by nie dotknąć diademu, zawija go w jego płaszcz. Zatrzymuje się na chwilę przy wyjściu, w jednej ręce trzymając zawiniątko, drugą przyciskając do krwawiącego boku. Słucha cichego oddechu, opuszcza głowę.

I odchodzi, nie odwracając się.

* * *

Położyła delikatnie zawiniątko na stole.

- Jest wasz – powtórzyła cicho słowa Ceadmona.

Usiadła ciężko pod jednym z drzew, oparła się plecami o szorstką korę, przycisnęła dłoń do krwawiącego boku.

- Ludzie zawsze byli jak stal. Giętcy, elastyczni. Elfy są jak żelazo – twarde ale kruche. Słabe – wzruszyła ramionami, patrząc po twarzach towarzyszy. - Tamta kobieta, słoneczna, zapłaciła cenę za klucz, ale płacąc, sprawiła, że płaci też on. Do samego końca – przygryzła usta. - On tu zostanie – Czy to właściwa decyzja? Czy to właściwy kierunek? Tak. Tak trzeba. - Zostanę z nim, bo sam sobie nie poradzi, a ja też... ja też mam dość ucieczki. Muszę się zatrzymać, pomyśleć czego chcę, czego naprawdę pragnę. Wasz cel... nigdy nie był moim. Nawet gdyby teraz pojawił się przed nami ifryt, nie potrafiłabym wypowiedzieć życzenia. To cudzy cel, nie mój. Kradziony, nie własny – gorzko skrzywiła wargi, potrząsnęła głową, zacisnęła pięści. - Ale tak się nie da. Zbyt wiele się tego zebrało, zbyt wiele czarnej żółci. Muszę zwolnić. Zatrzymać się. Obejrzeć za siebie. Zrozumieć. Inaczej to wszystko na nic. Jak życie pożyczonym życiem. To nie ja powinnam być tu z wami. Ale starzec, któremu służyłam, którego ochraniałam. I którego zostawiłam na śmierć. – Dziwna to była spowiedź. Dziwne wyznanie. Butne oraz pełne goryczy i smutku. Dziwne jak na nią. Ale oczy patrzyły pewnie, a ton głosu wyraźnie mówił: „Postanowiłam”. I była w nim jakaś pewność pożegnania, która otworzyła jej serce choć trochę. - Nie, nie zabiłam go, choć mogłam uratować. Więc na czyich dłoniach ta krew. Moich? Cudzych? Jestem zmęczona, znużona śmiertelnie rytmem, w którym wy żyjecie. Wasze melodie to niezrozumiała kakofonia, której nie potrafię zrozumieć. Wasze uczucia pędzące jak skotłowana, rwąca rzeka. Więc muszę zatrzymać się zanim zrozumiem, zanim się w tym zatracę. Zanim zacznę tak samo jak wy czuć bez zrozumienia, bez poznania. Nie jestem wam potrzebna... Kiedyś myślałam, że tobie – popatrzyła na Erytreę. - Ale ty nie potrzebujesz mojej ochrony. Nie potrzebujesz mojej troski. A ja jestem jak pies wytresowany – uśmiechnęła się z cynicznym rozbawieniem. - Ja muszę komuś służyć, bo tylko to potrafię. Bo taka jest moja natura. Dlatego zostaję. Bo on jest za słaby by iść dalej i za słaby, żeby wrócić. Rozumiecie?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 04-02-2010 o 21:25.
obce jest offline  
Stary 05-02-2010, 21:20   #359
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Jezioro połyskiwało w świetle słońca – prawdziwego, wczesnojesiennego słońca, którego promienie przyjemnie ogrzewały skórę i stanowiły cudowną odmianę po magicznej poświacie elfiego miasta – niezwykłej, lecz nienaturalnej. Para kochanków, trzymając się za ręce, niespiesznie podążała przez las, który w większości wciąż pozostawał zielony, gdyż temperatura na bagnach była wyższa niż w reszcie Vaasy. Tylko gdzieniegdzie dostrzec mogli rdzawe i złotawe liście, niczym plamy po farbie na palecie artysty. Ponad ich głowami lekki wietrzyk niósł nawoływania i trele ptaków, a kiedy las zaczął się przerzedzać, dostrzegli migotanie wody. Była krystaliczna, zupełnie jak górskie potoki. Piaszczysty brzeg tylko miejscami pokrywały drobne kamyki. Przy wzgórzu drzewa schodziły do wody – wyglądały pięknie, odbite w czystej powierzchni – lecz oni podeszli od strony plaży.

Czarodziejka puściła dłoń maga i zbliżyła się do przezroczystej tafli. Kucnęła, by zanurzyć rękę w jeziorze – woda okazała się chłodna. Odwróciła się do Nikkolasa, który pozostał nieco z tyłu.
- Jak rozumiem, kąpałeś się już i nie skorzystasz ponownie? – spytała z przewrotnym błyskiem w ciemnych oczach. Odpowiedział uśmiechem.
- Nie mam nic przeciwko częstym kąpielom, ale może dziś lepiej, bym pozostał na brzegu.
- Jak wolisz
- rzekła, wstając. Dzień był ciepły i całkiem przyjemny, dlatego bez wahania zaczęła się rozbierać. Buty z miękkiej skóry, pas od spodni, do którego przytroczony był jej wąski sztylet, czarna kamizelka, sznurowana na przedzie - te jako pierwsze ułożyła równo na piasku, obok swojej torby z księgą magii, przyborami toaletowymi oraz odzieniem na zmianę. Nie spieszyła się, zdejmując czarne spodnie. Biel jej skóry i biel koszuli, w której została, wyglądały niezwykle w jasnym słońcu. Jakby cała promieniała. Ściągnąwszy koszulę, spojrzała z uśmiechem na Nikkolasa, po czym odwróciła się plecami do niego i weszła do wody.


Była lodowata, więc z początku jej ciało zaprotestowało. Dreszcz przebiegł szczupłe plecy, skóra ścierpła, stwardniały sutki. Zanurzała się stopniowo, przyzwyczajając się do temperatury jeziora, oswajając z nią swoje ciało. Wreszcie woda sięgała jej po szyję. Zanurzyła na chwilę głowę, by zmoczyć włosy. Czarne fale rozpostarły się wokół niej jak mokry welon, unoszone przez spokojną taflę.

Zdecydowanie kobiety istniały, by być radością życia, były jednak również przyczyną wielkich frustracji. Nikkolas odetchnął głęboko, by uspokoić swoje ciało. Widok wolno rozbierającej się Erytrei był tak cudownie pobudzający. Sycił swój wzrok jej widokiem. Nie widzieli się trzy tygodnie, a wspomnienia, jakie zachował w pamięci, nie dorównywały rzeczywistości.

Czarodziejka tymczasem uniosła w górę ręce, kładąc je na wodzie, pozwalając jej łagodnemu falowaniu unieść je, jakby nie należały do niej, jakby straciła nad nimi władzę, a po chwili oderwała od piaszczystego dna stopy, unosząc się przez chwilę bezwładnie na plecach, ciesząc zmysły dotykiem fal, muskających skórę, wiatru, łaskoczącego ciało. Wreszcie przewróciła się na brzuch i powoli popłynęła w stronę brzegu. Wynurzyła się parę metrów od niego, stając po kolana w wodzie. Spojrzała prosto na Nikkolasa, krople, spływające wzdłuż jej ciała, kusząco podkreślały jej kobiece kształty. Ruszyła na plażę, czując, jak pokrywa ją gęsia skórka.

Przez cały czas stał bez ruchu w tym samym miejscu. Nie odrywał od niej wzroku, gdy szła w jego kierunku. Już nie próbował walczyć ze swoim ciałem. ta walka była od początku skazana na przegraną.

Przytuliła się do niego i z uśmiechem na wargach przywarła policzkiem do jego policzka, pokrytego lekkim, łaskoczącym zarostem. Szepnęła mu na ucho:
- Zmarzłam, będziesz musiał mnie rozgrzać.
Objął ją i przycisnął mocno do siebie, tak, że mogła doskonale wyczuć stan w jakim się znajdował. Zaczął masować dłońmi jej plecy i pośladki, a ustami wodzić delikatnie po szyli i twarzy.
- Cudowna – wyszeptał. Delikatnie zdjęła mu koszulę.
- Słyszałam, że najlepiej można kogoś rozgrzać, przytulając go nago - zauważyła niewinnym tonem. Musnęła dłonią jego tors i brzuch – blizny wciąż pozostawały wyraźne, mocno widoczne, nieprzyjemne dla oka. Gładziła je chwilę z czułością, aż sięgnęła do sprzączki w jego pasku. - Zresztą, myślę, że mogłoby być ci wygodniej bez tego - mrugnęła.
- Zdecydowanie – westchnął, poddając się jej zabiegom. Wszelkie inteligentne riposty wyparowały mu całkowicie z głowy. Uśmiechnęła się i pocałowała go namiętnie. Pociągnęła go za sobą na piasek, nie zważając na to, że jasne drobinki przykleiły się do jej mokrej skóry.

Nikkolas obrócił się i ułożył ją na sobie. Uśmiechnął się przy tym chłopięco.
- Tak będzie ci o wiele wygodniej.
Pochyliła się nad nim, jej mokre włosy opadły na jego tors, musnęły jego twarz. Spojrzała mu w oczy w ten szczególny sposób, który zapamiętał, który uwielbiał - wydawała się teraz zupełnie inną osobą niż opanowana, racjonalna, cicha Erytrea, a jednak była wciąż tą samą kobietą. Jej biodra przylgnęły do jego lędźwi, naparły, złączyły się z nim, aż stali się jednością, jedną myślą, jednym ciałem. Tylko przelatujące nad taflą wody ważki i ptactwo, zajęte codziennymi sprawami, było świadkami ich intymności.



***

Słońce osuszyło jej skórę, gdy leżała w objęciach Nikkolasa. Milczeli, ciesząc się bliskością. Czas płynął inaczej, jakby poza nimi. Dopiero po długiej chwili zaczęła zwracać uwagę na świat dookoła – śpiew ptaków, szum drzew w tyle, za nimi, migotanie wody, cienie białych, przypominających owcze runo chmur, płynące po tafli jeziora. Usiadła na piasku i sięgnęła do torby. Kościany grzebień, który z niej wyjęła, należał jeszcze do jej matki, a wcześniej do babki. Był prosty, wyrzeźbiony z jednego kawałka kości, wypolerowany, zdobiony delikatnym wzorem – jelenie, pasące się w trawie. Włosy także zdążyły wyschnąć, lecz splątały się lekko, gdy z Nikkolasem pozwolili się porwać fali namiętności. Drobinki piasku przylgnęły do nich, nieprzyjemnie łaskocząc skórę głowy. Kobieta uniosła rękę z grzebieniem, lecz nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch więcej, mag, który uniósł się był wcześniej na łokciu i obserwował ją z lubością, delikatni wyjął kościany przedmiot z jej smukłej dłoni.
- Pozwolisz?

Pierwszy raz zdarzyło się, by jakiś mężczyzna czesał jej włosy. Erytrea poddała się zabiegom Nikkolasa, z niejakim zdziwieniem stwierdzając, że mężczyzna robi to z wprawą, wyczuciem. Gęste fale opadły na białe plecy, mocne i błyszczące. Uśmiechnęła się do niego, kiedy skończył.
- Wracajmy. Może Araia i Lurien wrócili – rzekła, choć bez przekonania.

***

Elfów wciąż nie było, nie powrócili również wieczorem. Czarodziejka zaczynała się niepokoić, nie ona jedna zresztą. Zdążyła wszelako poznać ich na tyle, by wiedzieć, kiedy nie mieszać się do ich spraw. Skoro półelfka i Słoneczny nie przekazali towarzyszom, po co i dokąd się udają, mieli w tym jakiś cel. Być może związany z elfim miastem. Wszyscy poza nimi dwojgiem byli tu nie na miejscu – nic dziwnego, że elfy nie życzyły sobie, aby ktoś poza nimi zgłębiał tajemnice tego miejsca. Erytrea potrafiła to zrozumieć. Mimo to martwiła się i co jakiś czas niespokojnie spoglądała w kierunku, który przed południem wskazał Blasfemar.

Nikkolas zniknął na jakiś czas. Powrócił bardzo zadowolony z siebie, zapraszając kompanów Erytrei i ją samą na ucztę. Czarodziejka znała restaurację, którą odwiedził specjalnie na tę okazję -
„Breidabilk”. Najdroższy z lokali Waterdeep, ekskluzywny i popularny wśród bogatej arystokracji. Kobieta była parę razy w owym lprzybytku – Alector zaproszał ją na kolację w podobne miejsca. Z ciekawością przejrzała zawartość koszy – najbardziej ucieszyły ją cytrusy. Pachniały domem, smakowały turmijskim słońcem. Uśmiechnęła się ciepło do Nikkolasa.

Nie zabrakło też owoców morza – homar, pieczony na ruszcie, również przyniósł wspomnienia o posiadłości pod Alaghôn. Czarodziejka posiliła się z prawdziwą przyjemnością, jednakże nie wzięła udziału w toastach, które wznosili mężczyźni. Co więcej, z niepokojem spoglądała na Nikkolasa – być może w przeszłości zdarzały mu się obfite we wszelki alkohol uczty, lecz równać się z Ragnarem i Brogiem? Gdy żaden z nich nie patrzył, dyskretnie dolewała mu wody do kubka. Krasnolud i kapłan nie zwrócili uwagi na jej poczynania, lecz Nikkolas dostrzegł jej drobne oszustwo i mrugnął do niej. Oczy mu się śmiały, gdy ledwie dostrzegalnie wskazał na Eliota – młodzieniec, kiedy tylko nadarzyła się okazja, wylewał swój trunek w krzaki.

Wieczerza przeciągała się. Erytrea przywołała Ezymandra, by mógł uczestniczyć w rozmowie. Czuła się jednakowoż rozkojarzona. Nieustannie na granicy jej świadomości czaił się niepokój – dlaczego elfy nie wracają? Dlaczego nie wraca Araia – to pytanie było dla niej istotniejsze.

***

Przyszła w nocy. Krwawiąc i bez elfa. Usiadła ciężko, i wszystko w jej ruchach, w jej twarzy, a zwłaszcza w jej zielonych oczach – było zmęczeniem. Czarodziejka wysłuchała z żalem słów wojowniczki. Z żalem – ale i pewnym zrozumieniem. O ile w ogóle można było powiedzieć, że kiedykolwiek się w pełni rozumiały. Patrzyła na półelfkę ze smutkiem, ukrytym w rysach jej podłużnej, bladej twarzy, odbitym w ciemnych oczach. Chciała podejść do niej, powiedzieć jej kilka rzeczy, które powinny zostać powiedziane, chciała...

Nie zdążyła. Cokolwiek jeszcze chciała uczynić, powiedzieć, cokolwiek drgnęło w jej duszy, przyszło jej na myśl – nie dostało szansy.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]
Suarrilk jest offline  
Stary 07-02-2010, 11:20   #360
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Elfie pozostałości po dawnej, dumnej cywilizacji tego pięknego narodu. Lurien zostawał, Araia chciała mu towarzyszyć. Przypomniał sobie ich rozmowę talagbarską. Siedzieli razem dyskutując na temat wyprawy.

Cytat:
- Wiesz... - powiedziała wtedy Araia. - Rozmawialiśmy wczoraj trochę o tym, ale i tak chciałabym cię o coś poprosić. Nawet jeśli to prośba głupia i być może nie do spełnienia.

Spojrzał na nią pytająco, półelfka zaś kontynuowała.

- Erytrei bardzo zależy na tej wyprawie - powiedziała powoli, cicho, poważnie. - Masz siostrę, więc powinieneś to rozumieć. Dla niej to nie jest przygoda. Dla niej to nie jest wyzwanie. Ona nie robi tego, bo nie zostało jej już nic innego. Ona nie jest taka jak my. Dla tej wyprawy poświęciła bardzo wiele i jeśli wyruszymy razem z nią, jeśli zaoferujemy jej swoją pomoc, połączenie sił, opiekę, wsparcie, ochronę, jakkolwiek to nazwiesz, nie będziemy mogli jej tego zabrać bez zranienia jej i jej brata. Nie będziemy mogli się wycofać. O to proszę. Jeśli podejmiesz decyzję, postaraj się w niej wytrwać. Nie dla przygody. Dla niej.

- Skoro prosisz mnie o to, na pewno ci nie odmówię. Masz moje słowo. Naprawdę nie mam zwyczajów zostawiać kogoś w potrzebie, tym bardziej potrzebującego. Nawet, jeżeli nie podzielam w pełni jego dążeń i celów. To, że dla mnie to jest przygoda nie znaczy, że nie zachowam się przyzwoicie, możesz mi wierzyć, tym bardziej, że naprawdę życzę jej dobrze
- wyjaśniał poważnie. - Rozumiem, ze idziemy razem na całość - jego wargi musnął leciutki uśmiech.

- Na całość? Nie wiem
... - znowu powróciła do jedzenie. - Na pewno do końca. Przynajmniej ja.
Tak było. Teraz zaś przyszła twierdząc, wedle starego przysłowia „Lecę Gienia, świat się zmienia”, że odchodzi, że nie może zostawić Luriena, że Erytrea jest już w stanie sama etc. Zwyczajne „odechciało mi się” obudowane kupą frazesów. Naprawdę mógł ją zrozumieć, naprawdę mógł zaakceptować jej decyzję, ale nie lubił, kiedy próbowano mu mydlić oczy.

1. Araia chciała wędrować z Lurienem tylko, chciała mu pomagać, być przy nim – to było OK. Wydawała się blisko z nim związana od początku. Od dystansował się od wszystkich, poza nią. Zbudował od początku mur, który pozostali zaakceptowali.

2. Araia wolała Luriena niżeli ich – to było OK. Wielokrotnie dawała do zrozumienia co sądzi na temat innych ras, jakby zapominając, że jej towarzysze, którzy walczyli przy jej ramieniu oraz nieraz ratowali jej głowę, nie należeli do narodu elfów.

3. Araia nagle z dowódcy oraz wojownika zaczynała udawać kogoś kompletnie nieważnego, bez którego drużyna może się obejść – to nie było OK. Każdy prawo miał kształtować swoje decyzje na swój rozum oraz ochotę, ale wciskanie ciemnoty, gadanie - żeby zwyczajnie coś powiedzieć, to było przykre, jeśli się słyszało od swojego wodza oraz towarzysza. Brak najzwyczajniejszego szacunku wobec nich.
- Żal ci było, że odeszła? - zapytano go kiedyś.
- Przede wszystkim jej mi zal, bardzo mocno. Osoby, którą lubić i szanować chciałem, a obojętnością darzyć zostałem zmuszony.
Obojętne prawdziwie, chociaż niby udające emocje, rażące najnormalniejszą sztucznością: „przykro mi, ale sami rozumiecie ...” Doskonale rozumiał. Lurien nigdy nie był członkiem drużyny. Takim prawdziwym, szczerze angażującym się. Sam tego nie chciał, inni zaś uszanowali to. Jego odejście było przykre niczym odejście dobrego wsparcia, ale bez specjalnego uniesienia, jakichś emocji. Araia inaczej. Była prawdziwą osią napędową drużyny, co więcej, chciała nią zostać, chciała być dowódcą, chciała oraz czuła się na siłach prowadzić drużynę: na zasadach partnerstwa, ale, kiedy zachodziła jakaś ważna chwila, umieć wszystkimi pokierować. Wiedziała zresztą o tym, podobnie jak inni. Jakby nie było, przebywając tyle razem można poznać swoje wady, zalety oraz silne i słabsze strony.

Istnieją wyprawy, na których bez problemu można się wycofać na początku, ale im dalej, tym bardziej niszczy się swoją decyzją resztę. To tak, jak wpychanie wozu wypełnionego sianem pod górkę z jakiejś doliny. Na początku wóz nawet się nie stoczy, bowiem skos terenu niewielki, a łatwiej w dolinie także znaleźć innych, którzy chcieliby wspólnie popchać. Im dalej,tym gorzej. Wreszcie, kiedy przychodzi taki moment, wózek na stromiźnie wywala się, szukanie zaś innych w połowie drogi sensu nie ma kompletnie żadnego. Jeżeli jednak tak, to dlaczego zmarnowano pchanie innych? Jeśli zaś już zmarnowano, przynajmniej warto było postawić sprawę jasno.

Jednakże półelfka decydowała. Cóż, każdemu należy życzyć dobrze, jakikolwiek jest. Chociażby ze względu na wspólną przeszłość. Każdy czasem ma gorsze chwile … ona także. Tak czy siak, on zdobył swoją największą nagrodę, miłość dziewczyny. Jeszcze tylko załatwić sprawę Auril, jeszcze tylko uwolnić ją od wpływu bogini, jeszcze tylko … tak, to było ciężkie, ale … wiadomo. Zacisnął pięści utwierdzając się w swoim przekonaniu.

- Rozumiem, rozumiem – skinął Arai całkiem uprzejmie, odpowiadając na jej pytanie, ale nie mógł wysilić się na specjalny entuzjazm. - Jasne, powodzenia. Miło było poznać. Jak miałabyś chęć, zostań jeszcze na kolacji. Nikkolas przytargał całkiem niezłe menu. Jeśli jednakże ci się spieszy, może weź coś sobie na drogę? Oraz dla Luriena, notabene, pozdrów go, proszę. Ten podobny do pomidora jest naprawdę świetny – wskazał na słodziutką persymonę.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172