Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2010, 23:37   #10
Rhaina
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Sokół odleciał. Odrzuciła głowę w tył i patrzyła za nim, aż maleńka ciemna plamka rozpłynęła się w fiolecie.

Wówczas opuściła wzrok - barwą nieba już się nasyciła podczas lotu - i rozejrzała się dokoła. Wciągnęła w płuca łagodny, rześki zapach zieleni. Wilgotna trawa łaskotała i chłodziła bose stopy. Była naga, ale chwilowo zupełnie jej to nie przeszkadzało. Roześmiała się cicho - tak po prostu, z zachwytu i szczęścia.

Uklękła w trawie, uważając, by nie zniszczyć żadnego z kwiatów. Przemknęło jej przez głowę, że to teatralne, głupie, egzaltowane; kolejną myślą było: no i co z tego? Pochyliła się i ucałowała ziemię. Nieduża grudka żyznego, tłustego czarnoziemu przylgnęła do wargi. Starła ją palcem i strząsnęła między źdźbła.

- Magnificat anima mea Dominum et exultavit spiritus meus in Deo beneficio meo - rzekła cicho, błogo uśmiechnięta. Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, dobroczyńcy moim. Przeskoczyła kilka zdań z oryginalnego tekstu i dodała - Quia fecit mihi magna, qui potens est et sanctum nomen eius. Gdyż wielkie rzeczy mi uczynił Ten, co jest potężny i święte Jego imię.

Klęczała tak jeszcze długich kilka chwil. Potem przewróciła się na plecy. Dotyk trawy, rdestu, liści maku i rosy nie mógł się równać z upajającym naporem wiatru, ale i tak był cudowny... Po fiołkowym niebie płynęły bielutkie cumulusy, zdumiewająco przypominające ciepłym odcieniem bitą śmietanę. Jeszcze parę chwil temu szybowała wśród nich... I nie był to sen, co do tego nie miała wątpliwości. Zawsze umiała rozpoznać sen, stąd brała się większość jej władzy nad nim. Wspomniała przelotnie pierwszy raz, gdy przejęła władzę nad snem.
Miała wtedy może osiem, może dziewięć lat i dręczyły ją koszmary. Co tydzień, co kilka dni budziła się zlana potem, z bijącym sercem, roztrzęsiona... Aż którejś nocy, w narastającym strachu, przeczuwając mającą zaraz nadejść kulminację koszmaru, zdała sobie sprawę: TO JEST SEN! Chcę się obudzić. Otwieram oczy... I otworzyła je. Mocą woli obudziła się. Jeszcze kilka razy tak się budziła z koszmarów; potem już nie musiała, przestały przychodzić. A raz zdobytej władzy nad snami już nie straciła...
TO nie był sen. Nigdy nie umiała wyśnić dokładnie zapachu, dotyk też był prowizoryczny; raczej świadomość, że dotyka, niż prawdziwa faktura. A tu oddychała słodką i świeżą zielenią, źdźbła trawy smyrały ją w plecy i ramiona. I jeszcze ptaki śpiewały na osiem głosów. To była rzeczywistość. Taka, co nie znika, gdy odwrócisz wzrok.

Przeleżała tak może kwadrans, może pół godziny, śledząc chmury na niebie obramowanym koronami drzew. W końcu jednak nasyciła się powietrzem i widokiem. I dotarło do niej z wolna, że naprawdę jest tu sama - zdana na siebie. Jeśli nie znajdzie strumienia, już wkrótce dopadnie ją pragnienie. Jeśli nie znajdzie pożywienia - będzie głodna. A gdy zajdzie słońce, zmierzch zatrzęsie chłodem...

I wtedy pośrodku polany pojawiła się maleńka trąba powietrzna. Wirowała może o dwadzieścia kroków od niej jak przedszkolak, sprawdzający, ile zdoła wytrzymać zabawy w "pijanego zająca". Sokół powiedział - "Nie pytaj o nic." Nie zastanawiała się zatem, jak to możliwe, że nie odczuwa poruszenia powietrza, że nawet delikatnych pióropuszy z kępy rosnącej o pół metra od tornada - jak się nazywała ta trawa? miotła? mietlica? trzęślica? - że nawet tych wiechci nie wprawia wcale w drżenie. Po prostu podeszła do niej i włożyła dłoń w wir.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.

Ostatnio edytowane przez Rhaina : 02-02-2010 o 22:43.
Rhaina jest offline