Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2010, 21:34   #82
Storm Vermin
 
Reputacja: 1 Storm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwu
Zniszczenie Chimery i pojawienie się machiny skutecznie zdezorientowało sierżanta dowodzącego ostatnią grupką Gwardzistów. Inicjatywę przejął jak zwykle skory do działania "Golem". Niewiele myśląc, ruszył na przeciwnika, raz po raz wystrzeliwując ze swojej broni. Ventris tymczasem ładował ostatni pocisk do wyrzutni rakiet. Robił to pospiesznie, chcąc zostawić sobie jak najwięcej czasu na celowanie. Orcza maszyna naturalnie nie pozostała obojętna. Poruszała się zaskakująco szybko na swoich wygiętych odnóżach. Mogła dotrzeć do Gwardzistów za kilkanaście sekund. Żołnierze mogliby się wycofać, ale wtedy zostawiliby na pastwę puszki transporter i przebywających w nim rannych towarzyszy. Uzbrojeni w melty ludzie trafili kilkukrotnie orczy wehikuł, a nawet samego pilota, ale ten, być może dzięki charakterystycznej dla jego gatunku odporności na ból, jedynie rozwścieczył się i pognał biegiem na Gwardzistów. Sprint przerwała mu rakieta wystrzelona przez Irana. Pocisk nie trafił w kokpit, a w lewe ramię machiny, urywając je. Dziwaczna konstrukcja orczego urządzenia sprawiła, że w eksplozji spłonęła także lewa ręka zielonoskórego pilota. Zawył on z wściekłości i bólu, a mimo to nie zaprzestał biegu. Kolejną przeszkodą był rzucony przez Basilka granat odłamkowy. Ładunek wylądował prosto pod nogi szarżującej puszki, po czym wybuchł. Jeden z szrapneli trafił w staw kolanowy jednego z odnóży machiny. Ta postawiła jeszcze kilka pospiesznych kroków, po czym potknęła się. Lecąc do przodu wykonała jeszcze cięcie swoim jedynym ramieniem. Piła zatoczyła szeroki łuk, na którego końcu znajdowała się Delia. Dziewczyna nie zdążyła się uchylić, nie zdołała nawet krzyknąć, gdy wirujące ostrze przecięło ją na pół. Pilot puszki wydał triumfalny okrzyk. Zdawało się że upadek nie robił na nim żadnego wrażenia. Próbował się podnieść, ale zabójcza machina wyraźnie nie była do tego przystosowana. Ostrze piły tarczowej raz po raz przejeżdżało bezradnie po brukowanej drodze, krzesząc skry. Gwardziści nie mieli zamiaru patrzeć na te starania. Jakby na komendę wypalili w pilota. Salwa z dziesięciu broni różnego sortu i kalibru nareszcie zabiła operatora maszyny.

Dekares w trakcie walki poinformował porucznika o sytuacji. Konwój zatrzymał się zaledwie kilkadziesiąt metrów od miejsca zniszczenia puszki. Na szczęście okazało się, że uszkodzenie gąsienicy Chimery nie było poważne. Mechanik zdążył jako tako ją zespawać, mamrocząc coś o nietrwałości takiego rozwiązania. Jednak transporter ruszył i szybko dogonił resztę kolumienki. Tymczasem sierżant dowodzący oficjalnie grupką, która zniszczyła orczą maszynę, zawołał swoich podwładnych, po czym przekazał im zdawkowy komunikat. Porucznik zdecydował, że jako ariergarda będą iść za trzonem konwoju, wypatrując ewentualnego ataku od tyłu. Nikt nie chciał, aby powtórzyło się kompletne zaskoczenie sprzed kilku minut.

Tak więc nasi bohaterowie znaleźli się mniej więcej sto metrów za Chimerami, rozglądając się w poszukiwaniu wroga. Co jakiś czas jeden czy dwóch zielonoskórych zbliżało się do grupki, jednak kilka wystrzałów z lasgunów odpędzało ich lub zabijało. Mimo to członkowie ariergardy zaczęli się nieco denerwować, gdyż te podchody stawały się coraz częstsze, a grupy przeciwników więcej. W pewnym momencie te ataki ustały. Krótki rzut okiem za siebie pozwalał stwierdzić, czemu tak się stało. Zielonoskórzy wszystkich rozmiarów zaczęli się gromadzić wokół szczególnie dużego osobnika. Gwardziści zdołali naliczyć dziesięciu obcych w tym zbiegowisku, po czym ruszyli do sprintu. Oddalające się ryki i wrzaski wskazywały na to, że orkowie zauważyli ucieczkę swoich niedoszłych ofiar. Te odgłosy tylko zdopingowały żołnierzy do większego wysiłku. Już widzieli tył ostatniej Chimery w konwoju, gdy usłyszeli znajomy warkot. Spojrzenie w górę potwierdziło ich obawy.

Wzdłuż ulicy leciał orczy samolot. Pilot najwyraźniej nie zauważył, małych, szarych Gwardzistów na tle szarego bruku, zamiast tego lecąc w kierunku wielkich i kopcących Chimer. Kolumienka wjeżdżała właśnie pod łuk wzniesiony nad przejściem do centrum Emberienne. To ocaliło kolejną Chimerę przed zniszczeniem. Ładunek zrzucony przez bombowiec wbił się w tą konstrukcję, zrzucając ja na drogę wraz z frontami sąsiednich budynków. Na nieszczęście uciekających przed pogonią Gwardzistów, oznaczało to wzniesienie na trasie ich ucieczki nierównej, wysokiej na niemal trzy metry ściany gruzu. Zdyszana ariergarda dopadła właśnie do niej. Mieli wybór - spróbować wspinaczki lub udać się w sieć wąskich, krętych uliczek i kluczyć nimi w nadziei na ponowne spotkanie z towarzyszami. Orkowie byli na tyle blisko, że co bardziej krewcy z nich wypalili kilkakrotnie ze swoich prymitywnych, lecz niebezpiecznych strzelb i pistoletów. Co gorsza, słońce zachodziło właśnie, co zwiastowało nadchodzącą ciemność i deszcz.
 
Storm Vermin jest offline