Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2010, 21:12   #67
Rhaina
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Wojna... wojna. Już? Już teraz, już idzie? W góry daleka droga, a ileż czasu zajmie odnalezienie samej Mapy Niebios? Któż wie, jak daleko spoczywa Gwiezdna Włócznia? Teraz będzie to wyścig z czasem. Byle prędzej, nim mrok zasnuje ziemie; a jeszcze pewniej - póki będzie jeszcze co ocalać...

Tupik nachylił się ku niej i szepnął w te rozmyślania:
- No pięknie. Jak rozumiem, Pani, nasza droga nie ulegnie zmianie? Czy też zawierucha wojenna może wpłynie na kierunek? Co nawet bezpieczniejszym by się zdać mogło, skoro wszyscy zainteresowani wiedzą już dokąd i czym podróżujecie. Nie wystarczy naszyjnika w opiekę w najbliższej świątyni zostawić?
- Nie, nie o to chodzi, by relikwię w bezpiecznym miejscu ostawić. Teraz, gdy wojna idzie, tym pilniejsza nam droga - szepnęła niemożliwie blada Marietta. - Musimy znaleźć to, ku czemu Kamień Świtu tęskni, złączyć na nowo relikwie, nim do reszty mrok z Północy na tych ziemiach zalegnie... Tym prędzej nam trzeba w drogę... W drogę...


Pojęła, że niemal bredzi, i umilkła. Czuła się dziwnie; jakaś dziwna, mdła słodycz lepiła się jej do gardła, zalegała w piersiach. Wstała.

- Muszę wyjść na chwilę. Na powietrze - rzekła niziołkowi. - Powiedz Williamowi, że jestem na zewnątrz.

Wyszła. Na ganku karczmy nie było już dwóch jegomościów, których widzieli przed wchodzeniem, pewnie jak inni pospieszyli słuchać niepokojących wieści. Marietta znalazła się nagle w obliczu nocy, poza światłami gospody nic już światła nie dawało - dookoła rozpościerał się mrok, szemrzący płynącą wodą rzeki, skrzypiący młyńskim kołem, świszczący szalejącym gdzieś po otwartych przestrzeniach wiatrem. Gdzieś tam daleko, w tym mroku coś już pędziło na cały cywilizowany świat, pragnąc tylko jego zagłady...Co teraz stanie się z tym szalonym uczuciem, do tego, który gdzieś tam, z tyłu karczmy gdzie nie sięgał wzrok kogoś stojącego od frontu, w stajni oczekiwał swego strasznego losu. Czuła woń rzeki, woń ryb. I coraz wyraźniej, naszyjnik bowiem zaczął swoją przedziwną grę, coraz wyraźniej czuła nadchodzącą śmierć...Czyjąś śmierć...

Nadchodziła bardzo szybko... Szybciej, niż się spodziewano...

Marietta odruchowo zacisnęła palce na rękojeści sztyleciku. Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nadaje się on wyłącznie do tego, do czego go używała - krojenia chleba, pieczeni, od czasu do czasu jakiejś nitki i temu podobnych; lecz odruch odruchem, dotyk gładkiego drewna rękojeści niósł dziwną pociechę... Zaczęło jej szumieć w uszach. Naszyjnik jakby pęczniał, zdawał się lżejszy, niż być powinien, jakby nad ciążeniem ziemi brało górę przyciąganie z tej strony, gdzie się ku komuś wyciągały dłonie Morra... Lecz przecież spokojnie spoczywał tam, gdzie był, nie poruszał się... chyba?

W głowie huczała tętniąca krew. Marietta zaczęła iść tam, gdzie kierowały ją odczucia. Nad brzegiem rzeki zatrzymała się, niepewna. Rzucać się w zimną wodę? Szaleństwo! Prąd wartki, woda z hukiem rozbija się o młyńskie koło... Nie powinna w tym hałasie nic usłyszeć - a jednak: z aksamitnego mroku za rzeką, z szerokiej przestrzeni - bębny. A może to tak jej krew dudni w uszach..? Nieważne.

W lewo - most, naszkicowany w ciemności odblaskiem z okien karczmy. Poszła tam, w uszach wciąż grzmiały jej bębny. Rozpoznała wreszcie: to Kamień Świtu. Tym razem wizja nie przez wzrok, a przez ucho zstępuje… Szła szybko... miała nadzieję, że prosto. Klejnot tak mieszał jej w głowie, ze pewności mieć nie mogła. Wyglądała pewnie jak lunatyczka… Przeczuwała, że nie zdołałaby się zatrzymać, gdyby próbowała. Lecz nie próbowała.

Już wstępując na most, niemal na ślepo odnajdując wilgotną, śliską poręcz barierki, pożałowała, że nie ma przy sobie żadnej pochodni. Pocieszyła się, że wtedy byłaby zupełnie ślepa na wszystko poza kręgiem światła; trzeba się jakoś pocieszać... A jednak - jednak się bała. Nawet nie czegoś, co mogłoby czyhać w ciemności, lecz najzwyczajniej - niedostrzeżonego konara, śliskiego kamienia, potknięcia, wpadnięcia na coś. I tego, że nie zdąży na czas.

Zeszła z mostu, zadreptała w miejscu. Księżyc wyszedł za chmur właśnie w chwili, gdy na nowo złapała kierunek. Ostre cienie i plamy poświaty odrealniały wszystko, każdy szczegół wyraźny, a wszystko bez cienia koloru, nierzeczywiste, przedziwne. Maszerowała jak we śnie, niezdolna zatrzymać się czy zboczyć z trasy, jak pionek, sunący nad czarno-białą szachownicą na kolejne pole w delikatnym, a przemożnym uścisku palców gracza…
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline