Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-01-2010, 12:46   #61
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Halfling musiał przyznać, że po raz pierwszy usłyszał coś przekonującego z ust człowieka. Nie wiedział czy to źle , że był na tyle głupi, żeby przyznać się do dokonanego włamania, czy też może zrobił dobrze, bo gdyby halfling wykrył kłamstwo - a już myślał, że je wykrył, wówczas nie odpuściłby dopóki nie usłyszałby prawdy. "Acha, więc nie miałeś się włamać w Nulln, tylko włamałeś się w Nulln, na dodatek jesteś już skazany więc pozostaje tylko kwestia wyroku..."Pozostawała jeszcze kwestia granic władzy, jednak Tupik nie wątpił, że w tym momencie więzień stał się dla Olafa balastem, którego nie można powiesić tylko odstawić do wykonywania robót... Poza tym stanowiło to argument za przejęciem skazańca. W każdej chwili mogli zagrozić wydaniem go straży przy braku współpracy, mogli też zastąpić jego karę czymś innym, przec co ta którą miał wykonać zostałaby mu darowana. Tak naprawdę potrzebował jedynie zgody Olafa...no i Kapłanki jeśli i ona miała to w zamierzeniach. Nie wiedział, czy zrozumiała cel rozmowy, spojrzał więc w jej kierunku szukając oznak zrozumienia bądź dezorientacji. W tym drugim przypadku musiałby przeprosić Olafa i udać się z nią na konsultację...choć właściwie, jako "poddany sługa Sigmarytów..."

-Pani, halfling zwrócił się do kapłanki, jeśli ten człowiek mówi prawdę, być może zdałoby się wykorzystać go w służbie Sigmara, mocą dekretu najjaśniejszego arcykapłana Hieronima, który to zezwolił aby grzechy ludzkie wymazywać przez dobre uczynki...- halfling blefował niczym stary lis, ale słyszał już imię arcykapłana Hieronima, wiedział tylko że był sigmarytą i dawno już nie żył, pojęcia nie miał o jego dekretach, był jednak pewien, że Olaf również nie ma głębszej znajomości teologii. Marietta skrzywiła się nieco. Wiedziała doskonale, że dawno zmarły arcykapłan żadnych dekretów nie wydawał. Jednak nie byłoby stosowne zaprzeczać Tupikowi akurat w tej chwili. Wolałaby, żeby bardziej trzymał się prawdy... i nie tytułował jej tak przesadnie... ale na razie nie kłamał w żywe oczy, a potrzebowała na przyszłość jego pomocy.

- Nasza szlachetna misja zobowiązuje nas o korzystania z wszelkiej pomocy jaką nas obdarza Sigmar - to słowo wymówił dość głośno, z wyrazem pełnego oddania i czci w głosie. Zastanawiał się ilu Sigmarytów przebywa w karczmie, domyślał się iż niemało, domyślał się też że mogli stanowić pokaźny argument siły, gdyby Olaf miał coś przeciwko oddaniu im więźnia.

-Jakkolwiek źródłem decyzji winna być twoja wola, ufam bowiem, że jako przewodniczka światła podejmiesz słuszną decyzję. A zdaje się, że ten człowiek nie uczynił zamachu na świętość, jednocześnie jest na tyle przyparty do muru Pani, aby stanowić znaczące wsparcie w naszej misji... Oczywiście decyzja należy do ciebie Pani - halfling zdawał się już w tym momencie zupełnie ignorować Olafa. Nie dla tego, żeby faktycznie go ignorował, nie zamierzał sobie na to pozwolić. Po prostu w pełni oddawał swą niezachwianą cześć i wiarę w Sigmara...przynajmniej dopóki słuzyło mu to w osiągnięciu celu. Pozostawała jeszcze kwestia decyzji samego Luitpolda, oraz przekonania Olafa aby podpisał papiery niezbędne do wydania więźnia. Byliby eskortą Luiego a jednocześnie on ich eskortą. Bez nich papiery nic by mu nie dawały, nadal byłby ścigany. Wykonanie misji mogło zaś wystarczyć do zadośćuczynienia i zwolnienia z kary. Takie sytuacje rozgrywały się dość często. Najczęściej z więzienia zwalniało wojsko, ale służba dla kapłanów, czy wręcz przejście w stan kapłaństwa także pozwalało uniknąć kary. Tupik wątpił aby Olaf chciał zadrzeć z świątynią Sigmara, mając po swej stronie akolitkę, którą wywyższał do rangi kapłanki, oraz swój nieoceniony język, wierzył, że mógł przekonać Olafa do wydania im więźnia.

Tupik pamiętał jednak jakim mianem obdarzył go przywódca strażników, mówił o nim jak o groźnym bandycie. Tupik nie wiedział tylko, czy tamten tak zakładał nieświadomie wpisując go w współsprawców napadu, czy Lui faktycznie miał na koncie poważniejsze przestępstwa. Nie miało większego znaczenia czy Lui mówił cała prawdę, okłamał go raz nie wątpił, że może zrobić to po raz drugi. Wiedział jednak, że mając na niego haka może jeszcze uda mu się wykorzystać człeka w słusznym celu o ile kapłanka również podzielała ten pomysł. Co by nie było zamierzał dołożyć starań aby wypuszczono więźnia choćby po to by zrzucić z siebie ciężar winy za wydanie go. Z drugiej nie zamierzał przekraczać też pewnej granicy, na pewno nie zamierzał uwalniać więźnia wbrew woli kapłanki.

Jednak jeśli uda im się wyciągnąć jednego więźnia...halfling nie wątpił, że uda się wyciągnąć tego który stanął w obronie kapłanki. Halfling był w stanie podjąć się i tego.

- Jest jeszcze kwestia drugiego więźnia Pani, tego który chronił Cię przed bandziorami...ale do niego powrócimy gdy już uda nam się ustalić los tegoż tutaj więźnia. Mały manipulant wiedział w które struny uderzać by osiągać swoje zamierzenia, przy tym wszystkim wcale nie zamierzał nikim manipulować, po prostu dobierał odpowiednie argumenty...co w przekonaniu niektórych mogło wyglądać na manipulację. Żeby jednak wydobyć więźniów potrzebował kapłanki silnej a przypuszczał że obietnica uwolnienia obiektu jej miłości od pierwszego wejrzenia, tchnie w nią siły wystarczające do wyegzekwowania słów Tupika.

Olaf milczał już wystarczająco długo. Od jakiegoś już czasu zastanawiał się głównie, czy niziołek naprawdę wierzy święcie w to, że imperialni strażnicy będą słuchać poleceń nieznajomego sobie halflinga, co sugerowałoby szaleństwo, czy też po prostu sobie z niego żartuje. Poczerwieniał, był człowiekiem cierpliwym, miał zamiar milczeć jeszcze, bo dowiedział się już wielu ciekawych rzeczy, ale należało chyba ustalić wreszcie pewne reguły. Nie czekając na wypowiedź kapłanki, która mogła skomplikować sytuację, chrząknął i powiedział twardym tonem:

- Zanadto rozpędziłeś się w obietnicach,których nie będziesz w stanie spełnić, przyjacielu. - powiedział do Tupika - Nie wtrącam się do twojej misji. Ale jeśli chodzi o tego człowieka, Luitpolda, to nie ma mowy o żadnym zwolnieniu. Ten przestępca jest skazany prawomocnym wyrokiem imperialnego Sądu Miasta Talabheim. Do tego, skoro już mówimy o prawie, na mocy podpisanego w zeszłym roku traktatu o współpracy między Jaśnie Panem Elektorem Talabeklandu i Jaśnie Panem Elektorem Hochlandu więzień ten, i wielu innych, zostaje przekazany pod jurysdykcję władz prowincji Hochlandzkiej dla odbycia ciężkich robót. W zamian za tę pomoc Elektor Hochlandu przekazuje innego rodzaju świadczenia na rzecz naszej prowincji, ale nie będziemy się nad tym rozwodzić. Jeśli Kościół...- Olaf po raz pierwszy popatrzył na kapłankę - będzie chciał ingerować w te porozumienia, sprawę proponuję przedłożyć w najbliższym ośrodku władzy o odpowiedniej randze. Dla mnie jednak te sprawy są za duże, ja mam ze sobą rozkazy, a dotyczą one schwytania i przewiezienia więźnia w określone miejsce. Połowę już wykonałem, zamierzam wykonać drugą.
Popatrzył na Luiego.

- Twoje dobre sprawowanie będzie liczyć się na pewno już w drodze, możesz jeść jak człowiek, i potem, jeśli będę zadowolony, przekażę pochlebną opinię służbom, w których ręce cię oddam. Może wezmą to pod uwagę przy odbywaniu przez ciebie kary. A wierz mi, może to oznaczać dla ciebie trochę życia więcej.


- Jest Pan pewien? Halfling zdawał się być nieporuszony, wręcz bawił się sytuacją której się spodziewał i na którą czekał. - Panie Olafie, mówienie po imieniu zdawało się uszczuplać autorytet straży. Czuli się wtedy bardziej jak ludzie mniej jak strażnicy. - Nie zamierzałem przyprowadzać tu więźnia, myślałem, że pójdziemy tam gdzie był przechowywany, z uwagi na bezpieczeństwo gości. Gdyby nie powiedział nam wiele, co najwyżej wyjaśniłby swoją rolę związaną z napadem w karocy, wówczas więźniowie nic by mu nie zrobili, będąc świadkami, że nie mówi o nich. Pan jednak nakarmił i napoił więźnia w gospodzie, oraz pozwolił na naszą długą pogawędkę. Chyba nie chce mieć pan krwi na rękach? Bo oboje wiemy, że gdy ten człowiek wróci do więźniów ci zabiją go przy pierwszej okazji. " Szach mat, mam dowody twojej winy a groźba, że więzień zostanie zabity lub przynajmniej stanie się źródłem zamieszek jest bardzo duża". - pomyślał w trakcie rozmowy i niewzruszony kontynuował. - Pachnie wątróbką i konfidenctwem na milę. Roboty to nie kara śmierci, a da się go lepiej wykorzystać. Proponuję uczciwy układ i to w imieniu świątyni Sigmara. Przejmiemy więźnia, biorąc za niego odpowiedzialność, będziemy pilnować aby dopomógł nam w dziele Sigmara. Dopóki będziemy podróżować z papierami o przejęciu więźnia dopóty Ty panie będziesz bezpieczny, nikt Ci bowiem nie zarzuci, że dopuściłeś do jego śmierci. Nikt też nie zarzuci , że wydałeś go w złe ręce, kto bowiem będzie chciał ściągnąć na siebie gniew Sigmara, oraz jego ramienia w postaci kapłanów i świątyń rozsianych wszędzie? Któż będzie wątpił w uczciwość kapłanów Sigmara? Człowiek ten nie będzie miał wyjścia innego jak współpraca z nami, tak długo jak będzie nam ona potrzebna, gdy zaś napotkamy straż, okazując papiery będzie mógł podróżować z nami dalej. Bez nas lub bez papierów pierwsza lepsza straż i tak go zamknie, poza tym nieudolny włamywacz nie stanowi bezpośredniego zagrożenia. Gdy uznamy , że okres pokuty dobiegł końca wówczas zwrócimy się do Sądu o zaakceptowanie zmiany wyroku.

-Więzień zaś będzie mógł bardziej się wykazać, zrobić więcej dobrego niż przy łupaniu kamień, gdzie zbóje tacy jak Markus, a przynajmniej jego naśladowcy, zdemoralizują go jeszcze bardziej. Proponuję układ korzystny dla wszystkich a jego nie zawarcie doprowadzi niechybnie do problemów... Poczynając od śmierci więźnia, na obrazie bogów kończąc...

Już od dłuższego czasu Marietta siedziała jak na szpilkach. To, że niziołek wyolbrzymiał nieco ich znaczenie, było jeszcze w porządku. Ale że przedstawiał ją jako niemal osobistą wysłanniczkę samego Wielkiego Teogonisty... To już dobre nie było. Ale jak to wyprostować, nie zarzucając kłamstwa Tupikowi i nie dyskredytując jego - i siebie - do reszty...?

- Nie zapędzaj się, proszę - powiedziała najłagodniej, jak umiała. - Nie jesteśmy oficjalnymi wysłannikami Świątyni. Świątynia, tuszę, dopomoże nam w miarę możności, lecz przystoi nam prosić, nie domagać się. A ten szlachetny strażnik z pewnością zrobi wszystko, co mu nakażą sumienie, prawo i otrzymane rozkazy.

-Szarżujesz...- powiedział Olaf, wyraźnie zagniewany - Zaczynam mieć odczucie, że chcesz mnie straszyć...Mnie, imperialnego strażnika, wykonującego swoją pracę. Z moich decyzji będę się tłumaczył przed moimi dowódcami. O kolegę nie musisz się martwić, tamci są związani, a jego trzymamy oddzielnie, zresztą wygląda na to, że niedługo nasze drogi i Aberhoffa rozejdą się i każdy pojedzie ze swoimi jeńcami osobno. Chętnie też dowiedziałbym się, skoro już chcesz mówić w imieniu Świątyni, kim właściwie jesteś i czym się zajmujesz, że masz prawo przyjmować na siebie odpowiedzialność za więźniów? Rozumiem, że okażesz mi stosowne dokumenta potwierdzające twe przywileje?

- Słyszał Pan co się stało podczas napadu? Kontynuował niespeszony. Spodziewał się oporu, nikt przecież łatwo nie oddaje więźnia, nie za nic. Halflingowi zależało jednak aby to Olaf uświadomił sobie trudy obecnej sytuacji... choć z drugiej strony wiedział, że jeśli Olaf się uprze to żadna siła nie zmusi go do wydania więźnia. Ale postanowił uspokoić nieco atmosferę.

- I przepraszam, Panie Olafie, nie moim zamiarem byłoby kogokolwiek straszyć... Może to przez ten napad moje nerwy ucierpiały i teraz gadam jak szalony? A może po prostu martwię się nadmiernie sytuacją w którą los wrzucił halflinga, pewnie nie wiedząc co z nim zrobić...

Wolał chwilowo odwrócić uwagę Olafa od roli świątynnej jaką wykonuje. Przywołał inny fakt, okoliczność interwencji boskiej, co by nie było ale jeśli Olaf usłyszy o tej historii, być może jeszcze raz będzie musiał przemyśleć swoje zdanie. Halfling nie zamierzał jednak ciągnąć bitwy do upadłego, nie za cenę jaką mogłoby być zamknięcie i jego.


- Jeśli mi pan nie wierzy to proszę spytać któregokolwiek ze zbójów czy byli świadkami czegoś boskiego... Szczątki po ofierze interwencji bóstw do tej chwili pewnie rozwiewają się po polu bitwy.

- Ta sprawa, o której się właśnie dowiedziałem jest bardzo ciekawa...- powiedział Olaf - Mówię o tej boskiej interwencji...Skoro mowa o sprawach boskich, może dobrodziejka kapłanka by coś na ten temat nam opowiedziała, chyba najlepiej to objaśni? Oczywiście zbójów też się zapyta potem, ale co spojrzenie kogoś uczonego i obeznanego to co innego.

Ostatecznie skoro nikt już się nie wstawiał za Luitpoldem, Halfling skromnie przyznał

- Jest zielarzem, - obrażony prowokująco spojrzał na Olafa, dodając. - Przecież ja nic z tego co mówiłem nie zamierzam realizować...Wiem, że jestem dobry w przesłuchiwaniu, ale nie sądziłem , że i Pan nabierze się na moje sztuczki. Halfling ukłonił się z gracją,

- Poza tym, przecież ja jestem Halflingiem, my nie wyznajemy Sigmara... Myślę , że zasłużyłem na monetę o której Pan wspominał, a cała ta gadka ze świątynią...no cóż liczyłem, że więzień powie więcej jak pomyśli że powiew wolności nadleciał...

Halfling wiedział kiedy należy zakończyć grę...zawsze wtedy gdy już brakowało mu kart a dalsza gra mogłaby skończyć się sromotną porażką.

- Zasłużyłeś. - powiedział dość nieoczekiwanie Olaf, po czym wręczył halflingowi kolejnego złotego Karl-Franza - Dotrzymuję obietnic, a bądź co bądź w tej naszej rozmowie dowiedziałem się już paru ciekawych rzeczy. Ale moje pytania do Ciebie pozostają aktualne, chciałbym nadal wiedzieć czym się właściwie zajmujesz.

- Jestem zielarzem, mości panie Olafie. Natomiast to nie zawód a rasa odpowiada za moją wrodzoną ciekawskość i dociekliwość. Taki już po prostu jestem. Wiedział, że jest dobrze przygotowany aby odeprzeć jakiekolwiek zarzuty. - Natomiast tak naprawdę pracą zarabiam na podróże, bo moim zamiłowaniem są jaskinie a niestety tam gdzie mieszkałem nie było ich zbyt wiele a te co były dość szybko mi się znudziły... halfling był w stanie udowodnić każde słowo które powiedział, mając wiedzę o jaskiniach wiedział nawet czego może potencjalnie szukać w miejscu do którego zmierzała karoca z podróżnikami. Rozumiał podejrzliwość Olafa, ale też wiedział, że talabeńczyk nie ma na niego nic, powinien być wręcz wdzięczny...za okazaną pomoc, choć halfling nie wątpił, iż przez moment mógł poczuć się jakby to faktycznie halfling miał o wszystkim zadecydować..." Może innym razem" zaśmiał się w myślach, wiedząc, że był dość blisko osiągnięcia celu...gdyby tylko nie wspominał zbyt szybko o drugim więźniu...gdyby tylko kapłanka odpowiednio wcześnie wtrąciła się w rozmowę, zanim szyki halflinga popsuł Olaf. Swoją droga wyobrażenie sobie kamieniołomów dość szybko sprawiło, ze Tupik zbastował. Mógł być porywczym szaleńcem, niepoprawnym optymistą, marzycielem stąpającym po wodzie...ale na pewno nie był samobójcą. Kajdany i kamieniołomy zabiłyby go na samą myśl że musi się do nich udać... Wolał nie zamieniać się miejscami z Luitpoldem, po prawdzie i tak nie był pewny czy może mu zaufać, może więc i lepiej się wszystko potoczyło? Co by nie było przynajmniej najadł się i napił, co powinien przyjąć z wdzięcznością...której halfling akurat nie oczekiwał...nie po tym jak wydał Luiego.


- Co do propozycji...- zwrócił się już bezpośrednio do Luitpolda - To i ja mam jedną, dla ciebie. Istnieje jedna jedyna szansa, żeby udało się wybronić cię od ciężkich robót, no może nie całkiem, ale zawsze możesz dostać się tam na przykład do kuchni, gdzie tylko szczęśliwcy trafiają za najlepsze sprawowanie. Jeśli nie, pójdziesz prosto do kopalni i wierz mi, nawet przy szczęściu twoje życie będzie liczyć się tam najwyżej w miesiącach. Interesuje mnie jedno - zapewne nie uciekałeś sam, jeśli jesteś w stanie wskazać mi konkretne miejsca, w których mam szukać twoich innych koleżków, powiedzmy - conajmniej trzech koleżków, jestem skłonny wstawić się za tobą u kogo trzeba. Zastanów się dobrze nad odpowiedzią, bo jeśli nic nie powiesz, a coś wiesz - i tak dowie się tego od ciebie mistrz pewnego rzemiosła, który znajdzie się w pierwszej lepszej mieścinie, choćby i w tym Estorfie. Tylko wtedy moja propozycja nie będzie już aktualna...

"No i proszę" - nie mógł już myśleć, że rozmowa nie przyniosła rezultatów, postawiła więźniowi niepowtarzalną szansę na złagodzenie wyroku, czego z pewnością nie mógł oczekiwać będąc wśród więźniów. Poza tym zdobył kolejnego Złotego Karla , nigdy nie przypuszczał, że były złodziej może tak skutecznie wyciągać mamonę od strażników...Co prawda w normalnej sytuacji pewnie w ogóle by z nimi nie rozmawiał, sytuacja jednak daleko odbiegała od normalnej, a święta misja - jak już powoli faktycznie zaczynał myśleć o wszystkim - zmuszała Tupika do nietypowych dla niego zachowań. Tchnęła mu nowe siły do działania i po prostu energia zaczynała go rozpierać. W małym ciele dużo energii...to musiało znajdować sobie jakieś ujście. Nic dziwnego iż tego wieczoru halfing zdawał się być wszędzie...nie zapominał tez o kelnereczce. Po jakimś czasie uświadomił sobie, że nie widział aby kapłanka zjadła coś solidniejszego, reszta towarzystwa z którymi jechał także nie wyglądała na zbyt majętną, a Tupik lubił się dzielić tym co zesłał mu los. Zaprosił więc kapłankę wraz z jej kuzynem, oraz nowo poznanego pasażera pojazdu, na poczęstunek z napitkiem. Ten ostatni zdawał się nie mieć ochoty na nic, ale właśnie dlatego halflig ruszył i do niego z propozycją. Liczył, że może rozmowa zdoła z niego zrzucić nieco ciężaru straty.
 
Eliasz jest offline  
Stary 29-01-2010, 09:21   #62
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
WOJNA!!!

Nagły krzyk, poprzedzony donośnym walnięciem drzwi gospody, przeciął panujące wszędzie dookoła hałasy i zupełnie jakby słowo, które padło, było jakimś czarodziejskim zaklęciem wywołującym zbiorowe milczenie, śpiewy i rozmowy, stukanie kufli i śmiechy niewiast, muzyka i radosne porykiwania, wszystko zacichło jak ręką odjął. W gospodzie zapadła cisza tak gęsta, że wydawało się, iż przelatująca właśnie mucha z prawdziwym trudem przedziera się przez powietrze niczym przez oleistą ciecz. Blade jak płótno twarze zwracały się jedna za drugą w kierunku głosu, nawet najwięksi twardziele w obliczu takiej wiadomości przerywali wszystko i odruchowo kładli dłonie na broni, nawet najodważniejsi przełykali nerwowo ślinę - bo jeśli mężczyzna, który jak szaleniec wpadł właśnie do Starego Młyna, dawał prawdziwe świadectwo - cały ich świat miał się znów całkowicie zmienić.

William, który wcześniej odprowadził kuzynkę do stolika zajętego przez strażnika z Talabeklandu, gdzie jak mniemał mógł ją bezpiecznie na jakiś czas ostawić, leżał już na skórach za przepierzeniem, mógł w półśnie i gwarze gospody nie posłyszeć tego złowieszczego słowa. Podobnie Kurt, który również zażywał już tam odpoczynku. Ale Marietta i Tupik, oraz Luitpold pilnowany przez strażników, tak jak inni siedzący w głównej sali oberży goście usłyszeli go bardzo wyraźnie...

- Wojnaaaaa!!!!- człowiek, niosący straszną wieść niczym sztandar, przedzierał się przez tłum w kierunku samego środka gospody.

I na pewno nie na lepsze. Wręcz przeciwnie.

- Wojna! - huknął, opadłwszy ciężko na krzesło przy jednym z centralnych stołów, a jakby z tym okrzykiem opadła z niego energia i uleciało powietrze, bo zawisł nagle bezsilnie głową w dół, dysząc. Rozległo się naraz łomotanie przewracających się stołków i odsuwanych naprędce ław, tłum wokół niespodziewanego gościa gęstniał błyskawicznie, a hałas wybuchł na nowo, tym razem jeszcze większy, potężniejszy, natarczywy. Niektórzy szarpali nieszczęśnika, domagając się wyjaśnień i szczegółów, inni próbowali uspokoić sytuację, jeszcze inni wołali o coś do picia dla posłańca złej nowiny.

Był to mężczyzna dość już podeszły wiekiem, czerstwy, poznaczony siecią zmarszczek. Ubiór jego nie sugerował niczego co kojarzyłoby się z wojskowością, wyglądał jak zwyczajny, może niezbyt zamożny wędrowiec w szacie podróżnej, niegdyś w dobrym stanie, teraz podniszczonej i brudnej. Ubłocone, znoszone buty były zniszczone, miały popękane podeszwy. Za starym, szerokim pasem ze skóry widniała pochwa na sztylet lub krótki nóż, ale nie było w niej już broni. Zmierzwione, długie i tłuste włosy koloru miedzi opadały teraz prawie do poznaczonej śladami wielu butów podłogi oberży.

- Wojna...Biada nam...- wyjęczał słabo człowiek, jeszcze z opuszczoną głową, aż wreszcie uniósł ją i podniósł zmęczony i wystraszony wzrok, omiatając nim otaczające go twarze. Upił niedużego łyka z postawionego przed nim kufla i zaczął mówić, a dookoła znów momentalnie wykwitła złowroga cisza. Oświetlony światłem świec, niczym aktor na scenie oglądany z każdej strony przez ciekawą groźnych wieści gawiedź, zaczął mówić, powoli, smutnym i rozedrganym głosem:

- Wojna idzie...Chaos znowu podnosi swój łeb...Idę z Ostlandu, a stamtąd wieści straszne z Kislevu dochodzące przynoszę...Horda plugawa do Kislevu się wdarła, pali, morduje, niszczy osadę za osadą...Biada...Idą z Północy, zalewają...

- Eeeee tam...- przerwał oparty na głowni dużego miecza najemnik z podbitym świeżo okiem - Człowieku, borutę szerzysz, a tam pewnie nic nadzwyczajnego, na wschodzie jak na wschodzie, zawżdy jakieś plemiona ciemności zaprzedane się przedzierają, a na wiosnę ich zawsze więcej.

- Nie! - mężczyzna obruszył się i na jego twarzy prześliznął się nieudawany strach, pogroził przy tym krzywym paluchem - To nie są zwykłe wycieczki, mówią, że to idzie armia, prawdziwa armia! Wojska carycy w odwrocie, siła nie do powstrzymania! Dwór cały Kislevski uchodzi, razem z biedakami,wszyscy, na zachód! Chaos ma nowego wodza, a ten się nie zatrzymuje, nic go nie powstrzyma, okrutny jak nigdy dotąd! Erengrad złupiony, a wraz z nim...

Gdy padały nazwy miast i osad, twarze zgromadzonych bledły coraz bardziej, ktoś klął, ktoś zaczął płakać. Ludzie miewali tam znajomych, przyjaciół. Rodziny...Teraz, jeśli słowa przybysza były prawdą, cała wschodnia granica Kislevu i dalej - wszystko stało już w ogniu! Zwłaszcza goście karczmy pochodzący z Ostlandu mieli straszne, ponure miny przypominające maski, słuchali w milczeniu, popijając tylko od czasu do czasu wódkę prosto z flaszek. Jednak nie wszyscy byli tak jednomyślni, stare podziały dawały znać o sobie nawet i w takiej sytuacji. Olaf, i jego siedzący przy następnym stole kompani z Talabeklandu nie mówili co prawda nic, ale tak smutni nie byli...Pamiętali jeszcze roszczenia Kislevu, przecież lennika Księcia Elektora Talabeklandu, do ich rodzimych wschodnich terenów, pamiętali opowieści o pogromach na pograniczach. Teraz, Kislevskie psy spotyka zasłużona kara...

- Tylko patrzeć jak horda wejdzie w granice Imperium i przetoczy się przez Ostland...- zacharczał mężczyzna - jest wielka... Wielka jak nigdy dotąd...I nie zatrzyma się, porusza się bardzo szybko - ani się obejrzymy będzie tu, w Hochlandzie! Ludzie, szykujcie się! Uchodźcie dalej w głąb Imperium, póki jeszcze czas!

- Nie przejdą...- odezwał się Ostlandczyk o dużych, piwnych oczyskach, ale w jego głosie jakoś brakowało pewności - Powiem Waszmości: może Kislev jeszcze złupią, jak kiedyś, co dziady opowiadali. Ale na Ostlandzie stępią sobie zębiska, zresztą Kaiser już pewnie wysyła wojska, zanim Chaos przejdzie po Carycy my już...

- Człowieku! - przerwał mu gorączkowo przybysz zrywając się nagle i potrząsając tamtego za kontusz, aż zadzwoniła o nogę od stołu szabla, którą miał przypasaną do boku - Nie rozumiesz?! To jest inwazja! Kolejna inwazja Chaosu, nie jakaś tam lokalna wojenka czy działania zaczepne! Idzie ku nam ten, którego zwą Surtha Lenk, niech jego imię na wieki przeklętym będzie, a jego śladem kroczą śmierć i zniszczenie, choroby i mutacje, głód i rozpacz bezdenna!

Jakby natchnęły go jakieś nowe siły, mężczyzna wskoczył na stół, przewracając kufel z piwem i jakieś drewniane misy, ale nikt nie ważył się go zatrzymać, ludzie patrzyli jak zahipnotyzowani.

- Ludzie! To nie są żarty!- krzyknął jak szalony nad głowami - W Ostlandzie wielka mobilizacja, biorą pod broń kogo się da, jadę stamtąd to widziałem! Do tego wszystkie stworzenia Chaosu czują, że znów zbliża się ich czas, wszędzie po lasach potwory wyłażą jakby kto w dzwon jaki walił, tak jak było to kiedyś, źli ludzie co się chowali jak szczury teraz podnoszą głowy!

- Prawda! - jęknął ktoś - Przecie wszyscy mówią i u nas, że zwierzoludzi ostatnio więcej i coraz zuchwalsze! Nie przypadek to!

Teraz i z alkierzy wychodzili inni ludzie, tak samoż zza przepierzenia, za którym wcześniej zniknęli zarówno Kurt jak i William, gdzie spało się na skórach, też wyłaniali się goście, którym straszna nowina przerywała odpoczynek. Wszyscy oni z niedowierzaniem gromadzili się coraz tłumniej wokół posłańca, a jednocześnie, mimo coraz gęstszego ścisku, było coraz ciszej i ciszej, przerywano jedzenie i gadanie, goście Starego Młyna jakby zjednoczeni wizją nadchodzących czarnych dni milczeli jak zaklęci.

Twarz mężczyzny wieszczącego ciężki czas zrobiła się jakaś dziwna, światło poruszanych niewidocznym podmuchem świec tańczyło na jego skrytej w półmroku gospody facjacie, nadając jej upiorny nieco wygląd.

- Nadchodzi noc...- powiedział innym, zmienionym głosem, jakby coś przez niego przemawiało - Noc...Noc nadchodzi, a właśnie zaczęło zmierzchać...

Złowroga cisza zawisła w oberży, tylko dopalające się drwa w kominku trzaskały cicho. Zrobiło się jakby chłodniej, niejeden poczuł zimny dreszcz na swoich plecach czy ramionach. Wybuch rozmów i spekulacji wydawał się nieunikniony, a jednak milczenie trwało jeszcze jakiś czas, jak gdyby każdy bał się przerywać tę chwilę, obawiając się jakiej klątwy.

- Co ty na to, Manfred?! - zapytał wreszcie któryś z gości karczmarza, najwyraźniej jeden ze stałych bywalców - Wierzysz w to wszystko?

Wiele par oczu zwróciło się w kierunku karczmarza, niczym na sędziego mającego wygłosić ważny dla wszystkich wyrok. Oberżysta milczał jakiś czas, biorąc się pod boki i wypychając do przodu dość wydatny brzuch. Wreszcie nabrał powietrza w płuca i głośno, na całą karczmę powiedział:

- Od dzisiaj piwo po trzy srebrniki, a wszelka żywność dwa razy droższa.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 29-01-2010, 11:11   #63
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Jasper przysypiał nieco, gdy dobudził go dźwięk otwieranych drzwi od stajni. Okazało się, że to dwóch Talabekczyków bez słowa podniosło i wywlokło na zewnątrz swojego więźnia, który dla bandy Markusa był nieznajomy. Gdy zamknęły się za nimi wrota, pilnujący ich strażnik przyświecił pochodnią, patrząc czy czasem który ze zbójów co nie kombinuje i warknął:
- Co się gapicie? Spać, jutro znowu sobie pomaszerujemy.

Oczy pozamykały się. Niektórzy naprawdę spali, niektórzy nie chcieli prowokować strażników, kolejne baty odbierały cenne siły. Kompan Jaspera, który wcześniej chciał odebrać mu wodę, teraz udał, że jego głowa osuwa się we śnie na jego ramię. Dość nieudolnie udawał też chrapanie, ale strażnik łaził stosunkowo daleko od nich. Jasper usłyszał w ciemności ciche, ledwie słyszalne charczenie:
- Ty, mówiłeś o spierdalaniu. Masz już jaki plan?!
- Ciszej kretynie …
- zasyczał rozglądając się dyskretnie Jasper. - Lepsza okazja już się nie trafi. Trzeba wprowadzić tu jakieś zamieszanie, żeby nas rozwiązali … może pożar, wtedy przestraszyłyby się zwierzęta, zaczęłaby się rozróba. Jest ciemno wystarczy zdobyć płaszcz któregoś ze strażników i w mieszać się w całe zamieszanie, np. konie wyprowadzać. A potem trzeba jak najszybciej uciekać do rzeki. Rwący nurt zrobi swoje. Jest ciemno łucznicy nas nie zauważą. Trza złapać się jakiej kłody i dalej w dół rzeki. Najważniejsze, żeby wydostać się na zewnątrz.
- Może...- szepnął tamten - podciąć by go nogami, a jak się przewróci to pochodnia w słomę pójdzie akurat?!
- Dobry pomysł, tylko trza wybrać takiego co ma nóż na wierzchu, żeby więzy szybko przeciąć. Ty go podetnij, a ja nóż dobędę.
- Dobra...
- stęknął cicho bandzior, ale nagle jakby zmienił zdanie. - Ale to już tak od razu? Przecie ich w stajni na pewno jeszcze z dziesięciu siedzi...Mówili, że jak ktoś coś zmaluje, to go od razu do piachu...
Strażnik kończył swoją marszrutę w odległym miejscu, w półmroku widać było jak odwraca się przodem do nich i powoli zaczyna wracać. Z ciemności dalej dobiegało kasłanie innego.
- Poczekaj ... - wyszeptał Jasper. Odczekawszy aż strażnik przejdzie na bezpieczna odległość i będzie do nich tyłem, ozwał się znowu. - Musimy poczekać na zmianę warty. Niech zmęczeni usną a nowa warta też niech się nieco uśpi. No i trzeba wszystkich powiadomić po kolei żeby byli gotowi. Tylko w zamieszaniu mamy szansę ... i jeszcze jest Ali, jemu też trza przekazać informacje.
- To szaleństwo...-
odszepnął spośród ciemności inny więzień - Alego trzymają gdzieś w drugiej części stajni, nawet go nie widać. Nawet jeśli zdobędziemy nóż, w czasie gdy się będziemy rozcinać, dojadą nas bez trudu...
Mocno zbudowana postać innego strażnika, widoczna tylko jako kontur przed pochodnią trzymaną przez innego, znieruchomiała, widocznie zaczął nasłuchiwać.
- Zamknąć mordy! - rozległo się z tamtej strony - Nie bełkotać, bo końskim gównem nakarmię!
Rozmowy ucichły. Gdy strażnik odszedł, Jasper wysyczał w kierunku kamratów.
- A co macie lepszy pomysł? Słucham. No bo chyba nie chcecie na stryczku skończyć?
- Ja mam...-
rozległ się piskliwy, ściszony głos Kuny. - Trzeba pod jakim pretekstem kogo znacznego tu sprowadzić i zakładnika brać.
- Ale kogo, Aberhoff nie przyjdzie, może któryś z podoficerów. Albo też, może tego co ludźmi z Talabeklandu dowodzi?
- A może kapłankę? Tylko jak to zrobić...

- Ani mi się waż .... - zasyczał Jasper. - Zresztą i tak jej tu nie wpuszczą.
- Aberhoffa ja znam...- wycharczał Kuna. - Byśmy go pochwycili, prędzej sam by się zabił niż pozwolił by nas na niego puścili. A może by spróbować którego podkupić?
- Oho...- rozległo się z innego kąta. - Ta kapłanka by nie była zła, znaczna persona!
- Znasz? A może ty mu o napadzie doniosłeś, co? Zasyczał podenerwowany Jasper.
- Pierdol się, Jasper!- rozległ się nerwowy, zbyt głośny bo podbity emocjami głos. - Znam, bo jak cię jeszcze w bandzie nie było, chadzaliśmy z Alim na wzgórzach i on szedł naszym śladem i...
Usłyszeli tupotanie ciężkich butów i dwóch strażników wyłoniło się przy nich z ciemności. Pochodnie oświetliły powiązanych razem, poopieranych o drewniane ściany bandytów.
- Ostatnie ostrzeżenie...- wysyczał strażnik, zupełnie jak wcześniej Jasper - Nie chce mi się was kneblować, ale pary z gęby bo nie ręczę za siebie. Ty - pokazał na drugiego, niższego stopniem i wzrostem strażnika - siadaj przy nich i słuchaj.
- Ta jest...- niezadowolonym tonem potwierdził niski, ogorzały na twarzy człowiek i usiadł w kucki nieopodal, przyglądając się bandytom z wyraźną niechęcią.

Przy strażniku niełatwo było już cokolwiek omówić, w mroku widzieli tylko swoich najbliższych sąsiadów. Jakoś nikt na razie nie kwapił się też do rozpoczęcia zamieszek, a co jeśli nie wszyscy się przyłączą...Nikt na razie nie chciał w razie niepowodzenia otrzymać najgorszej kary jako prowodyr. Ale myśli kłębiły się w brudnych głowach bandytów.

Ciekawe, który nas zdradził. Jeśli jest tu i usłyszał o planach ucieczki to jak nic doniesie Aberhoffowi. A wtedy … nie tylko nic się nie uda, ale może i gałąź dla mnie i tu w okolicy znajdą. Może trza było jęzor za zębami trzymać … a teraz już za późno, trzeba działać. Żeby tylko dobiec do rzeki. Pływam dobrze, w miarę wypoczęty jestem, dam sobie radę … jak zwykle … - myśli kłębiły się w głowie Jaspera gdy przeżuwał kawałek po kawałku ostatniego suchara.

Czas mijał.

Więźnia, którego wyprowadzono wciąż nie było. Wreszcie, usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi od stajni, ale wbrew oczekiwaniom nie przyprowadzono Luitpolda. Jakiś strażnik, głosem wyraźnie rozemocjonowanym, zawołał do siebie innych. Pilnujący bandytów siedzący najbliżej strażnik został, ale niepewnie nasłuchiwał odgłosów ze środka stajni, gdzie najwyraźniej paru strażników naradzało się, przyciszonymi głosami. Machano rękoma, gestykulacja była żywa, a głosy z trudem hamowały się, by nie pokrzykiwać na całą stajnię.
- Coś się stało...- szepnął Jasper. - Coś...
- Cichaj! - syknął Kuna, który miał najlepszy ze wszystkich słuch. - Próbuję posłyszeć...
Nawet pilnujący ich strażnik nie zareagował, on również przyłączył się do pragnienia, by wiedzieć wreszcie o co chodzi.
- Mówią cicho, cholera...- relacjonował Kuna. - Jakieś wieści...Do diabła, nic nie...
Nagle ucichł.
- Co jest? - nie wytrzymał któryś.
- Posłyszałem coś. Jedno słowo jeno.- powiedział cicho Kuna.
- Jakie to słowo? - przełknął ślinę Jasper.
Ciemność milczała jakiś czas. Potem usłyszeli poważny, niepewny głos bandyty.
- Wojna...

Nagle Jasper zaczął na całe gardło krzyczeć:
- Słyszeliśta? !! Wojna, wojna idzie!! Biada, biada nam wszystkim!! Złe już na zewnątrz się czai!! Ratujta nas!! Ratujta się wszystkie!!!

Plinujący ich strażnik zerwał się na równe nogi, wystraszony sytuacją.
- Stać! - krzyknął bez sensu - Jorund, inni, bywajcie, więźniowie tu.
Tamci przerwali naradzanie się. Szybkie kroki, łomotanie paru par butów. Pochodnie. Twarz tamtego, mocno zbudowanego, Jorunda chyba ...wykrzywiona....
Uderzenie z otwartej ręki, mocne, bez ceregieli. Głowa Jaspera aż poleciała na bok, uderzyła głucho o drewnianą ścianę stajni. Walnięta warga momentalnie zaczęła puchnąć.
- Ostrzegałem, kurwa, żadnych pisków! Wojna, nie wojna, mata tu siedzieć cicho!
Więźniowie zaszemrali nerwowo, któryś odważył się odezwać:
- Wojna ... Biada nam, bądźcie ludźmi ...
Jorand popatrzył w jego stronę, a potem nagle rzucił się tam, chwycił jego głowę w ręce i uderzył nią o ścianę, aż rozległ się zduszony jęk, a w świetle pochodni na drewnianej desce widać było pozostawiony tam ząb i ślad krwi...
- Powiedziałem, kurwa, spokój!

Lecący na ziemię, nieprzytomny chyba bandyta pociągnął zawiązanym na szyi powrozem innych, trzech zbójów w tym osuwającego się po ścianie Jaspera… szarpnęło.

Teraz – myśl błysnęła jego w głowie.

Jasper wykorzystał sytuację, wierzgnął nogami, próbując podciąć stojącego najbliżej strażnika. Udało się, niski człowiek o ogorzałej twarzy stracił równowagę i jak długi rąbnął na glebę. Huknęło, a pochodnia wyleciała z jego rąk prosto w leżące właściwie wszędzie wiechcie słomy....

Buchnął ogień …
 
Irmfryd jest offline  
Stary 01-02-2010, 13:51   #64
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Rozmowa przy stoliku - podczas jedzenia i napitku - zaoferowanego przez Tupika.

- Widzę, że się martwisz Pani, ale jak sama widziałaś chyba nie da się zrobić nic... może co najwyżej rozmowa, skoro jeden z głównych strażników dał się przekonać...ale obawiam się, że w przypadku drugiego więźnia nie ma większych szans na rozmowę. Miał nieszczęście być z Markusem w jednej ekipie.

- Zobaczymy - odpowiedziała. - To są jednak mimo wszystko dobrzy ludzie. Nie odmówią chyba prośbie, niewinnej przecież. Ale na razie... Może coś opowiesz? Zaczekam jeszcze nieco, nim pójdę znowu im zawracać głowę...

WOJNA !! - zakrzyknięto w karczmie, po czym wszystko nowym się stało...nawet ceny w karczmie, halfling dziękował w duchu, że zdążył jeszcze zamówić jadło i napitek po starych cenach...te nowe to było czyste zdzierstwo. Zrozumiał tez w mig, ze będzie musiał oszczędzać resztę zarobionych tej nocy pieniędzy, w zawierusze wojny każdy Karl był na wagę złota...

- No pięknie, jak rozumiem Pani, nasza droga nie ulegnie zmianie? Czy też zawierucha wojenna może wpłynie na kierunek? Co nawet bezpieczniejszym by się zdać mogło, skoro wszyscy zainteresowani wiedzą już dokąd i czym podróżujecie. Nie wystarczy naszyjnika w opiekę w najbliższej świątyni zostawić?

Halfling mówił cicho, wręcz szeptem co przy pogrążonej w rozmowach karczmie eliminowało możliwość podsłuchania. Zasłaniał też rękoma usta, aby nikt nie czytał z ich ruchu co mówił niziołek.

- Nie, nie o to chodzi, by relikwię w bezpiecznym miejscu ostawić. Teraz, gdy wojna idzie, tym pilniejsza nam droga - szepnęła niemożliwie blada Marietta. - Musimy znaleźć to, ku czemu Kamień Świtu tęskni, złączyć na nowo relikwie, nim do reszty mrok z Północy na tych ziemiach zalegnie... Tym prędzej nam trzeba w drogę... W drogę...
Wstała. Czuła się dziwnie, wzrok miała zamglony.
- Muszę wyjść na chwilę. Na powietrze - rzekła niziołkowi. - Powiedz Williamowi, że jestem na zewnątrz.

Halfling w mig pojął , że to nie w konkretne miejsce dotrzeć ma amulet, nie do świątyni jakowejś, ale tam gdzie i inny prastary artefakt leży. Co oznaczać mogło, że nim wiele czasu minie, w posiadaniu dwóch artefaktów będą. Nie pamiętał już czy w opowieści był wymieniony konkretnie drugi przedmiot, druga połówka, miał nadzieję - choć niewielką, ze będzie to proca..albo garnek wiecznego jedzenia...

Wyszła. Na ganku karczmy nie było już dwóch jegomościów, których widzieli przed wchodzeniem, pewnie jak inni pospieszyli słuchać niepokojących wieści. Marietta znalazła się nagle w obliczu nocy, poza światłami gospody nic już światła nie dawało - dookoła rozpościerał się mrok, szemrzący płynącą wodą rzeki, skrzypiący młyńskim kołem, świszczący szalejącym gdzieś po otwartych przestrzeniach wiatrem. Gdzieś tam daleko, w tym mroku coś już pędziło na cały cywilizowany świat, pragnąc tylko jego zagłady...Co teraz stanie się z tym szalonym uczuciem, do tego, który gdzieś tam, z tyłu karczmy gdzie nie sięgał wzrok kogoś stojącego od frontu, w stajni oczekiwał swego strasznego losu. Czuła woń rzeki, woń ryb. I coraz wyraźniej, naszyjnik bowiem zaczął swoją przedziwną grę, coraz wyraźniej czuła nadchodzącą śmierć...Czyjąś śmierć...

Nadchodziła bardzo szybko... Szybciej, niż się spodziewano...

Halfling dopadł zaś kelnereczkę, tą samą co już przez wieczór cały przy nim latała, poprosił o żelazne rację, bochen chleba, butelkę taniego wina i parę innych "drobiazgów' Drobiazgi oznaczały wyżywienie na tydzień drogi dla halflinga ale i kapłanki oraz jej kuzyna. Oczywiście po starych jeszcze cenach...liczył, że dany wcześniej napiwek oraz niewątpliwy fakt, iż wpadł kelnereczce w oko, wystarczą aby uzupełnić zapasy jeszcze po starych cenach. Wojna oznaczała zawsze problemy a im dalej w głąb zawieruchy tym ciężej było o podstawowe dobra.

Karczmareczce pewno wpadł naprawdę w oko, ale jeszcze bardziej wpadło jej w oko wcześniejsze obfite sypnięcie złotem.

- Oczywiście! - zaśpiewała - Pamiętam, przecież już wcześniej to wszystko zamawialiście!

Uśmiechnął się szczerze w odpowiedzi mrugając oczkiem z zalotnym spojrzeniem. Ukazał swe dość białe jak na tamte czasy ząbki czym mógł poderwać niejedną... Gdyby nie znajomość ziół i odpowiednie ich stosowanie celem czyszczenia zębów halfling, podobnie jak większość ludzi miałby już poważne luki, przerwy , braki w uzębieniu a to co by pozostało z pewnością zdrowe by nie było... Higiena nie była czymś wyjątkowym, jednak rzadkością były w użyciu mydła czy pasto-smar jaki halfling wytwarzał z ziół aby mieć czym zęby czyścić... Mydełka też miał zawsze pachnące, zwykłe szare mydło nasączał ekstraktami z ziół...W dziedzinie higieny halfling mógł świecić przykładem, więc jak by nie patrzeć po kilkunastu latach życia higienicznego, musiał się różnić wyglądem od pozostałych bywalców karczmy, szczególnie tych co mydło znali z opowiadań...

Halfling wpadł na kolejny genialny pomysł... Sam nie wiedział skąd mu się one biorą, ale jak już przychodziły to wraz z energią do ich realizacji...Choć chwilę wcześniej halfling wyglądał już na zmęczonego i myślącego wyłącznie o wypoczynku, nagle, obudzony jakimś pomysłem zerwał się na nogi goniąc za kelnereczką...

- A może chcesz jeszcze zarobić droga Pani, wojna się zbliża a ten co myśli zarabia podwójnie...

Oczywiście całość w dyskretnej konspiracji... Po chwili wyjaśnił plan kelnereczce, bez której zarobić się nie dało, swój plan genialny i prosty zarazem.
Skoro ceny trzykrotnie podskoczyły, to ktoś kto chciał wydać jednego karla, będzie musiał wydać trzy... Chyba, że sam mu sprzedam towar za dwa karle, zakupiony za jednego jeszcze przed ogłoszeniem nowych cen... Wówczas Karl zarobku trafia do naszej kieszonki, podzielimy się po równo. Jak się zgodzisz to ja szybciutko zorientuje się kto chce zrobić małe zapasy jeszcze po trochę niższych cenach... Czasu mamy jednak mało , za godzinę karczmarz już nie uwierzy, że ktoś zdążył jeszcze zamówienia sprzed jego okrzyku złożyć...Ale teraz jeszcze tak do dziesięciu czy dwudziestu koron obrotu, nie powinien nawet zauważyć...

- Hej, złociutki...- szepnęła - Czy ja wyglądam na tak głupią? Nie mam zamiaru skończyć na ulicy, byś mógł sobie zarobić...I tak już ryzykowałam...Ty wyjedziesz, a Manfred nie jest pobłażliwy na straty...Mowy nie ma!

Zresztą część gości od razu sama ruszyła do szynku, kłócąc się o ceny, albo próbując zamawiać jakieś zapasy jedzenia...Manfred był w swoim żywiole, kalkulując na szybko ile ze swojego towaru powienien sprzedać już dziś, a ile trzymać w oczekiwaniu na lepsze ceny...Umiał dbać o interesy, zwłaszcza swoje, i karczmareczka wiedziała dobrze, że nie będzie już łatwo wyciągnąć coś teraz z magazynów...


- No cóż, jeśli nie można upiec placków z ciasta...należy zacząć piec co innego... I gdzież tam znowu głupia, nie wiedziałem że karczmarz to taki szczwany lis, ciebie zaś mam za wyjątkowo bystrą, dlatego właśnie do ciebie biję - uśmiechnął się ponownie przysuwając nieco bliżej kelnereczki, niemal zatapiając się twarzą w jej piersiach...jednak na razie nie chciał dostać z plaskacza w twarz na dokładkę, więc z niczym nachalny nie był a jeśli na zbliżenie reakcja było odsunięcie to nie nalegał...czasu tej nocy - jak myślał - miał jeszcze dużo...


Halfling przynajmniej myślał, że ma rację. Wystarczyło obrócić się wśród kupców, którzy poruszeni wiadomością o wojnie mogli chcieć zrobić zapasy...
Sytuację pogarszał wychudły halfling, wałęsający się przez chwilę po karczmie i mamroczący niby pod nosem , ale tak by go wszyscy okoliczni słyszeli. No ale skoro trik z ograniem karczmarza nie wypalił...pozostawała jeszcze jedna możliwość zdobycia grosza nim karczmę opuszczą...

- Biada nam biada, oj biada, spichlerze puste i ograbione, pola zniszczone, plonów nie będzie, biada nam biada...

Wyglądał na czas przedstawienia niczym lunatyk, wyciągnął kawałek pajdy i żuł ją z przejęciem, wpatrując się weń jakby to był już ostatni jego posiłek... Wychudzone ciało halflinga także nie przywoływało myśli o dobrobycie ani o pełnej misce żarcia...wręcz przeciwnie. Szczególnie gdy halfling pozbył się kubraczka, pozostając w koszuli, jeszcze bardziej podkreślił swoją własną wychudziałość. Ludzie którzy widzieli wcześniej halflingi, mogli przypuszczać, że ten tutaj był celowo głodzony...

- Biedaku...- pożałowała go siwawa matrona - Naści tu srebrnika, takiś wychudzony...Skóra i kości...Cóż ty w czas wojennej zawieruchy poczniesz...


Halfling zbaraniał przez moment, ale wnet się pokłonił matronie i głośno odwdzięczył się jej za datek...po cichu licząc, że i inni pójdą w jej ślady.

- A więc przyjmij to ode mnie dobra kobieto, za okazaną łaskę i współczucie, niechaj ziele Shaylli chroni cię przez złem i chaosem i uchroni przed zarazą.

Starał się nawet wywrócić na chwilę oczy do białkami na zewnątrz , ot taka nieco przerażająca chłopięca zabawa. Przybrał złowieszczo - wieszczy głos i odprawił garstką z ziołami kilka ruchów nad matrona mające jej zapewnić bezpieczeństwo w podróży. Na koniec sypnął szczyptę ziół na własną dłoń i zdmuchnął zawartość na matronę. - Niechaj cię złe omija !

Dyskretnie rozejrzał się po "widowni" ciekaw czy znajdzie jeszcze tej nocy jakiś amatorów na magiczne zabezpieczenia. Nawet specjalnie by się nie zdziwił znając zabobonność ludzi. Denerwował się, że nie wziął czapeczki kominiarza, mógłby z nią zrobić prawdziwą furorę w takim miejscu... Do głowy przyszła mu jednak kolejna myśl na biznes..."Gdyby tak błogosławieństwa oferowała kapłanka?..." Po chwili jednak zrezygnował z tego pomysłu. Co prawda kapłanka miała przynajmniej moc i wsparcie Bogów aby takie błogosławieństwa rozdawać, byłoby to jednak szarganie świętości. Halfling mógł rozdawać blessy na prawo i lewo, bez niepokoju, ze któryś z Bogów upomni go lub skarci. W swoim przekonaniu nic złego nie robił, dawał ludziom nadzieję, odrobinę spokoju i szczęścia, czasami dawał im nieco adrenaliny i wybuchu emocji, za wszystko kazał sobie słono płacić, no ale po prawdzie sam też dość szybko dawał zarabiać innym, więc pieniądz był w ruchu...tak jak i halfling...

- Proszek, co przed złym chroni? - poczuł nagle, że jakaś mała rączka szarpie jego odzienie - Odwrócił się i zobaczył jednego z braci ze swojej rasy, jednego z halflingów które siedziały wcześniej przy muzykancie, ten, w odróżnieniu od Tupika wcale chudy nie był, ale też i nie sprawiał wcale wrażenia powolnego - A po ile?!

Tupikowi zrzedła nieco mina. Nie miał siły ni sumienia kantować innych przedstawicieli swojej rasy.

- Uch... dla ciebie za darmo, ale nie pakuj się specjalnie w paszczę zła...bo proszek to może być za mało... - dodał końcówkę ciszej aby potencjalni inni klienci nie słyszeli. Oczywiście odprawił cały rytuał po raz kolejny ciesząc się, że zyskuje coraz większą reputację...ale ...postanowił tez pilnować własnej sakiewki...nie wiadomo czemu, ale w pierwszym odruchu przy napotkaniu halflinga zawsze obawiał się kradzieży...Nie to, żeby z powodu sakiewki miał później ścigać czy szukać pobratymca, ale właśnie z tego powodu mógł być dla niego dobrym - bo bezpiecznym celem.
Wystarczyło jeszcze kilku chętnych, może mała kolejka, by po chwili wszyscy szukali u halflinga cudownej ochrony przed złem...głupota ludzka jest bowiem bardzo zaraźliwa...

- A tak właściwie to ile byś dał? - zapytał się konspiracyjnie próbując wybadać wartość i możliwości nowego rynku..." Ech gdyby tylko poznał halflinga nieco wcześniej...mógłby być chodzącą reklamą... Co prawda kapłanka byłaby lepszą chodzącą reklama...", jednak Tupik wątpił czy byłaby skłonna kłamać dla niego i to tylko z chęci zysku.
Gdyby tak jeszcze oficjalnie Willi lub Marioetta przyjęli ochronę...wówczas halfling mógłby nie móc odpędzić się od klijentów...

- A tak w ogóle Tupik jestem, zielarz w podróży w tej chwil, a ty? - halfling zagaił nieznajomego halflinga. Więź między członkami tej rasy była większa niż u jakiejkolwiek innej rasy, była niemal braterska co ułatwiało kontakty między przedstawicielami tej rasy w każdym zakątku.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 01-02-2010 o 15:18.
Eliasz jest offline  
Stary 02-02-2010, 20:28   #65
 
kayas's Avatar
 
Reputacja: 1 kayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwu
Lui patrzył w oczy strażnika i milczał. Hm, oferta… z chęcią by ją przyjął. Z chęcią odpuściłby sobie zasuwanie w kopalni, ale niestety
- Nikogo nie znałem. Uciekałem sam, biegnąc przed siebie, nie myślałem o innych. Byłem o włos od śmierci z ręki rogatego potwora, nie miałem czasu myśleć. Nie siedziałbym tyle dni sam w puszczy, gdybym nie miał wyjścia. Przykro mi, nie mogę panu pomóc.
Spokojnie dopił piwo. Trudno, trzeba będzie uciec.

Wtedy wydarzenia posypały się jedno po drugim.

Najpierw wieść o wojnie. Nie wiadomo czy w nią wierzyć, ale jeśli to prawda, to po nas. Wszystkich. Ludzie nie postawią się Chaosowi. Jedyne słuszne wyjście to uciec do Bretonii w nadziei, że da to jeszcze parę lat życia. A jeśli się nie uda, mieć nadzieje ze umrze się, zanim przyjdą.

Potem swąd, trzaski i krzyki. Pożar. Sytuacja idealna… gdyby nie, o ironio, to miłe ugoszczenie przez strażnika. Teraz nie ma jak wyjść, trzeba poczekac na zmieszanie… i zniknąć. Ale co potem? Znów w las? Nie, to nonsens. „Ucieknę w jakimś miasteczku. Znajdę tani transport do jakiegoś przyzwoitego miejsca i tam osiądę”. Jeśli przeżyję…
 
__________________
Chcesz grać,a le nie znasz systemu WFRP II?
Szkoda, co?
Wal na 7704220 i opowiedz o postaci, zmienimy ja na liczby!
kayas jest offline  
Stary 02-02-2010, 20:44   #66
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Mówią na mnie Buck...- krępy niziołek uścisnął dłoń Tupika i potrząsnął nią gwałtownie - Buck Lekkostopy...Może słyszałeś? Pewnie nie...A co do cen...
Niestety, nie dane im było kontynuować dopiero co rozpoczętej znajomości, bo w Starym Młynie znowu coś zaczęło się dziać. Tupik kątem oka dostrzegł, jak po drewnianych schodach prowadzących na piętro gna jeden ze strażników, odpychając brutalnie stającą mu na drodzie panienkę lekkich obyczajów. Ta posłała za nim siarczyste przekleństwo, ale korytarz był już pusty. Nie na długo. Po chwili wracał, równie szybko, a w ślad za nim pędził, ubierając się niemalże w biegu, dowódca Aberhoff, obaj mieli poważne i strapione wyraźnie twarze. Nawet w hałasie gospody, bo oczywiście rozmowy dotyczące wojny wybuchły dosłownie w każdym zakamarku oberży, słychać było dudnienie ciężkich butów na schodach, a potem podłodze.

- Szybko, wypuść nas na tyły! - rzucił niemal w locie do Manfreda Aberhoff, a karczmarz widząc twarz starego oficera nawet nie zaprotestował, tylko otworzył drewnianą ladę i pokazał jedne z otwartych drzwi. Strażnik i jego przełożony pomknęli tam bez słowa, przewracając w biegu jakieś przedmioty i zniknęli w drzwiach, odprowadzani przez ciekawe i wystraszone spojrzenia gości.
- Coś...Coś się stało...- rzucił Buck i skoczył w ślad za tamtymi, ale oberżysta stanął mu na drodze.
- Hej, a ty gdzie?! To przejście służbowe...Nie dla gości!
- Ale tamci...- niziołek był uparty, świdrował wzrokiem przestrzeń między rozkraczonymi nogami Manfreda, jakby chciał nią z zaskoczenia czmychnąć.
- Nie twoja sprawa...- uciął zimno oberżysta. - Cofnij się i nie rób zamieszania.

Jednak wśród gości Starego Młyna dało się wyczuć wyraźne poddenerwowanie, na sali podniósł się wyraźny szmer, najpierw wieść o wojnie, teraz nagła bieganina imperialnych strażników dróg...Ludzie zaczęli tłoczyć się w głównej sali, większość osób powstawała z miejsc. Chyba działo się coś niedobrego...
Choć nie wiedzieli jeszcze, o co chodzi, ich podejrzliwość była jak najbardziej uzasadniona. W tym samym czasie, w stajniach na tyłach gospody zaczęły się istotnie dziać rzeczy prawdziwie straszne...

Ogień zajął momentalnie część walającej się na klepisku słomy...Widząc to, najstarszy stopniem Jorund aż złapał się za głowę i zaklął, nie mniej siarczyście niż wcześniej karczemna dziwka, ale nie stracił głowy.
- Załoga, tutaj, do mnie!!!! Ty! - ryknął do jednego ze swoich ludzi, stojącego dalej w mroku - Biegnij kurwa szybko po dowódcę, co się patrzysz debilu, biegnij! - zatoczył wzrokiem - Wy, wywlec Markusa na dziedziniec i pod straż, a wy tam z tyłu, zapierdalać po wiadra z wodą, alaaaaaaaarmmm!!!!!

Bandyci mieli krótką chwilę dla siebie, ale nie mieli wielkiego pola manewru...Wszczęta przez Jaspera awantura przyniosła konsekwencje dużo bardziej dla nich złowrogie niż można było przypuszczać...Czynniki decydujące o ich fatalnym położeniu były dwa: jednym z nich był fakt, że ogień zaczął szybko smagać ich ciała, wepchnięte w jeden z drewnianych kątów stajni, a drugim było to, że nadal byli związani, każdy z osobna, ale co gorsza, jeden do drugiego! Szybko poczuli swąd palącej się skóry i odór kopcących się włosów...

Ich skóry. I ich włosów...

Jasper miał plan, polegał on na rzuceniu się na siedzącego najbliższego wojaka i odebranie mu noża. Na początku poszło dobrze, rzucił się w jego kierunku, uderzając barkiem, a tamten uderzył plecami o ścianę aż zadudniło...Potem było gorzej...Choć niektórzy z kamratów poszli na żywioł, również próbując podcinać i atakować nadbiegających z głębi strażników...Nawet zaczynało się układać...

Poszli na żywioł. Ale potem żywioł poszedł na nich.

Jeden z kompanów Jaspera zaczął nagle przeraźliwie krzyczeć, gdy cofając się rozpaczliwie przed nadpełzającym ogniem napotkał plecy swoich kompanów. Gdy okazało się, że dalej nie da się przepchać, bo z drugiej strony inni albo też cofają się wgłąb kąta przed ogniem, albo szarpią z przewróconym na ziemię strażnikiem, ogień błyskawicznie ogarnął jego tkwiącą do połowy w sianie łydkę...Potem płomienie dosięgły innych...
Zaczęło się piekło...Paleni żywcem bandyci podnieśli opentańczy wrzask, a każdy próbował rzucać się jak najdalej od źródła ognia...Byli powiązani za szyje, więc łatwo można było wyobrazić sobie skutek, łatwo, jeśli widziało się to z zewnątrz, trudno, jeśli samemu było się palonym żywcem...Jasperem, który był już krok od zdobycia noża, szarpnęło nagle mocno i wściekła siła pociągnęła go do tyłu, gdzie znalazł się nagle w kłębowisku rąk i nóg, prawdziwym kotle drących się wniebogłosy o pomoc ludzi.

- Na Sigmara, spłoną! - szepnął Jorund i krzyknął - Wyciągnąć ich! Ale jeśli któryś was zaatakuje, zatłuc!
Któryś ze strażników chwycił krzyczącego już Jaspera, szczęściem prawdziwym pierwszego z brzegu i pociągnął go mocno za ramiona ku wnętrzu. Drugi ze strażników musiał mu pomóc, ale po chwili Jasper był względnie bezpieczny od ognia, osmolony tylko, a po przywiązanej do niego linie jak szalony wspinał się już następny zbój, z trudem wyszarpując się z pandemonium rozkręcającego się w kącie. Kasłał od dymu, a strażnicy ciągnęli go ku środku skrzydła stajni, a za nim wyciągano z trudnością tych, którzy byli dowiązani dalej, a więc Kunę i następnego. Szło dobrze do czasu, bo druga połowa szeregu była całkowicie pomieszana w głębi stajni, walcząca z dymem, ogniem i samymi sobą - nieludzki wrzask niósł się po całych pomieszczeniach aż dalej zaczęły rżeć konie. W panice każdy chciał wydostać się z ognia pierwszy, co dawało efekt odwrotny...Kopano się i tratowano, a swąd palonego ludzkiego ciała nie pomagał specjalnie w uspokojeniu sytuacji...

Jasper tego jednak nie widział, ale słyszał, sam przewrócony był twarzą do klepiska i przygnieciony czyjąś nogą.
- Rusz się tylko, kurwa! - darł się ktoś wysoko - Przysięgam, wrzucę cię z powrotem w ogień!
Widział biegające dookoła ciężkie buty, a dym coraz bardziej gryzł w oczy i wdzierał się do ust. W stajni zaroiło się nagle od większej ilości osób, usłyszał głos Aberhoffa, przekrzykujący zgiełk i trzaskanie ognia...

- Melduj!!!
- Więźniowie zaprószyli ogień, by rozpocząć ucieczkę! - przekrzykiwał hałas i tupot nóg Jorund - Wyciągnęliśmy paru, bo sami zaczęli się palić.
- Woda?
- Pobiegli!

Aberhoff skoczył dalej i objął jednym spojrzeniem tumult palących się ciał. Jeden ze strażników z mieczem w dłoni darł się do dowódcy, z trudem przekrzykując wrzaski usiłujących wyczołgać się z palącej się słomy i pokazując ciągnącą się wciąż między wyciągniętymi a będącymi dalej w kącie linę:

- Odetnijmy resztę, niech się spalą skurwysyny! Za wszystkie grzechy, sami się kurwa prosili!!!

Wąsata, sędziwa twarz Aberhoffa była teraz oświetlona przez pożogę. Nie zastanawiał się ani przez moment. Złapał podwładnego za oszywkę:
- Strażnik dróg tak nie postępuje! - wykrzyczał mu w twarz - Nie staliśmy się tacy jak oni, i dopóki ja jestem dowódcą, nie staniemy się tacy, jasne?!
Odepchnął go mocno, aż tamten się zachwiał.
- Zasłonić twarze! Wyciągnąć wszystkich na zewnątrz! - krzyknął na całą stajnię - Ogień jeszcze nie taki duży! To rozkaz!!!

W Starym Młynie nie dało się już dłużej ukrywać prawdy. Przez hałasy gospody zaczęły przebijać się coraz wyraźniej dźwięki z tyłów: prawdziwie diabelskie wrzaski ludzi, rżenie koni i krzyki strażników, te ostatnie zresztą dało się posłyszeć również z niektórych okien, bo bandytów zaczęto wywlekać na stajenny dziedziniec.

- GORE!!!- zakrzyczał ktoś pierwszy i oczywiście w gospodzie zaczął się normalny w takich sytuacjach rozruch - Stajnie się palą!!! Bandyci!!!

Matrona zaczęła straszliwie wrzeszczeć... Manfredowi trzeba oddać sprawiedliwość - na ile to było możliwe zapanował nad sytuacją, nie dopuścił do tratowania się ludzi, nie pozwolił przebiegać do służbowych przejść, zamiast tego dając natychmiastowe znaki do otwarcia na oścież frontowych drzwi. Był to mądry ruch, bo zaraz wszędzie zaroiło się od ściągających z alkierzy i pokojów gościnnych poruszonych ludzi, którzy krzyczeli coś zdenerwowani o ich własnych koniach, swoim bezpieczeństwie, bandytach, Chaosie, wiadrach i tak dalej, a większość z tych ludzi pragnęła jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Rozległy się odgłosy przewracanych stołów i pękających naczyń, a pośrodku sali oraz przy samych drzwiach zrobił się nagle straszliwy ścisk...

Marietta wyszła wcześniej, ale Olaf, Tupik oraz Lui znaleźli się nagle w samym środku zamieszania, ciżba popychała ich na wszystkie strony, poszturchiwała, fale ludzi niczym morze rzucały to w jedną, to w drugą stronę...Luitpold zdał sobie sprawę, że nagle od Olafa i jego ludzi oddzieliło go parę osób, strażnicy już krzyczeli coś do niego, a ich dowódca wydawał im nad głowami jakieś rozkazy. Te same dylematy, które rozważał przy stole, teraz uderzyły jego umysł z jeszcze większą siłą...

Tupik, z racji swych rozmiarów, miał pewną przewagę w takich sytuacjach - rzucił się na podłogę i przemykając pod rozkraczonymi nogami innych szybko przemykał w nieco spokojniejsze miejsce...Jednak istniały też i niebezpieczeństwa - łatwiej mógł zostać teraz stratowany, i w pewnym momencie było bardzo blisko, bo gdy rośli ochroniarze zaczęli zgodnie z krzykami Manfreda próbować zapanować nad tłumem, w spokojniejszym miejscu zrobiło się nagle bardziej niespokojnie niż pod drzwiami!

Ochrona naparła na wybiegający zza przepierzania, gdzie leżano na skórach, tłumek. Tupik zobaczył, jak nagle wszędzie wokół niego zaroiło się od tych ludzi, którzy częściowo spali i obudziły ich krzyki o pożarze, więc teraz biegli przed siebie z nieprzytomnym wzrokiem i strachem w oczach. Mignęła zaraz obok twarz Williama, wykrzykującego imię kuzynki, z drugiej strony przez moment widział tego nieznajomego z powozu, który stracił ukochaną, i wiele innych nieznajomych wystraszonych twarzy, wszyscy łącznie z nim stanowili teraz wir zgniatających się wzajemnie osób...Tupik, nawet nie wiedząc kiedy, obrywał, tak jak inni, uderzające go w różne części ciała kuśkańce, kopy i łupnięcia ciała o ciało...

Tak nagle, jak miejsce to zgęstniało od ciżby, nagle niemal opustoszało, bo tłum przewalił się gdzie indziej, bliżej drzwi, które teraz udrożnione już wypuszczały biegnących gości jednego za drugim na świeże powietrze nocy. Poobijany niziołek rzucił się dysząc pod jeden ze stołów, wyłaniając się jak piskorz po drugiej stronie, za krzesłem...Tutaj nie było nikogo, nikt też chyba nie zwracał na niego uwagi...
Tupik rozejrzał się jeszcze, po czym błysnął wspaniale utrzymanymi zębami. Spod pazuchy, mała rączka wyciągnęła ukradkiem pokaźny mieszek, który właśnie w całym zamieszaniu zmienił właściciela...Z dumą i zadowoleniem, szybko schował go z powrotem. Ale już dosłownie chwilę potem mina niziołkowi bardzo zrzedła...Oj, zrzedła...

Wzrok jego padł przy okazji bowiem niżej, gdzie na wysokości małego, bijącego teraz szybko serduszka Tupika widniał sterczący sztylet. Sztylet przebijał na wylot torbę podróżną niziołka, która w zamieszaniu musiała przesunąć się na paskach na przód tułowia. Tupik poczuł, jak szybko słabnie, bo czerwona ciecz ciekła powoli z otworu, po materiale torby...Zatoczył się i pociemniało mu przed oczyma...

To koniec...

Ale zaraz, zaraz...Dlaczego nic go nie bolało...? Szybko szarpnął torbę, kosa uniosła się razem z nią, dotykał oniemiały swej piersi, która była nietknięta! Nerwowo wyszarpał zawartość, ostrze tkwiło w bukłaku z wybornym winem, który nosił w torbie. Wyglądało na to, że tylko przypadek i twardość mocnego naczynia, które nie przepuściło na wylot stali, ocaliła niziołka przed śmiercią!

Tymczasem na zewnątrz kaszlącego ciężko Jaspera i innych, jęczących bandytów strażnicy wywlekali na mały dziedziniec otoczony z trzech stron skrzydłami stajni, a z czwartej tyłami gospody Stary Młyn. Przez znajdujące się na tyłach otwarte teraz drzwi wybiegali jacyś ludzie, tworząc łańcuch, a przez ich ręce zaczęły szybko przechodzić wiadra z wodą... Niektórzy strażnicy, razem z ochroną karczmy i innymi pomagającymi wbiegali z wiadrami do stajni chlustając wodą prosto na rozprzestrzeniający się szybko ogień...

Aberhoff stał pośrodku dziedzińca, wydając rozkazy i rozglądając się bystro...Przede wszystkim zadbał o Markusa, którego pilnowało aż czterech zbrojnych...Wymieniał spojrzenia z Manfredem, który stał u szczytu schodów na tyłach, wydając rozkazy swojemu personelowi - niepokoił ich obu krzyk i nerwowe żądania: to na zewnątrz tylnej bramy wjazdowej dla koni i powozów tłoczyli się goście, którzy mieli w stajni swój dobytek, domagali się wpuszczenia przez bramę, ratowania, zwrotu pieniędzy i wielu innych rzeczy...Aberhoff wiedział, że otwarcie bramy mogło przyspieszyć gaszenie, ale jednocześnie powodowało otwartą drogę do próby ucieczki bandytom, co byłoby łatwiejsze w chaosie który by tu niewątpliwie zapanował.

- Nie otwierać bramy!!!- ryczał do wystraszonych pachołków - Rozkaz w imieniu księcia! Ruszy się który, łby pourywam!!!

Nieopodal niego, przy środku dziedzińca rzucono jęczących więźniów, a Aberhoff rozkazywał otoczenie ich kręgiem i pilnowanie pod bronią. Jeńcy nie byli już związani wszyscy razem, w akcji ratowniczej przecięto w paru miejscach powróz ściągający ich szyje, pozostawali powiązani teraz po trzech, czterech razem. Ręce nadal mieli związane, zresztą połowie z nich nie było do porywania się na dalsze ekscesy, zwijali się z bólu, szarpiąc poparzone mniej lub bardziej miejsca na ciele dłońmi. Rozlegał się wszędzie kaszel i rozpaczliwe wrzaski tych, na których nadpalonych nogach czy plecach widać było niemal kości. Dwóch leżało nieprzytomnych. Jasper szczęściem poza poczerwieniałymi mocno ramionami i nadpalonym butem na lewej nodze nie odniósł większych obrażeń, obrzucił z ziemi spojrzeniem krąg leżących w różnych pozach kamratów...Śmierdziało spalonym ciałem, jęki były chyba gorsze niż w samym piekle...Jasnowłosego kompana zwanego Pstrągiem nie było...Jaspera przeszedł dreszcz, teraz przypomniał sobie, do kogo należał ten straszny, wwiercający się w mózg nieludzki pisk, który wibrował w jego uszach, gdy go wynoszono. Nie wszystkich udało się wyciągnąć, zresztą strażnicy też rozcierali wściekli nadpalone miejsca, jeden z nich siedział pod ścianą stajni wyjąc z bólu, trzymając się za coś, co było chyba strzępem jego dłoni...Inni stali, z wycelowanymi w kłębowisko bandytów łukami i obnażonymi mieczami, łypiąc to na jeńców, to na stajnię...

- Trzymać pozycję! - darł się Aberhoff, chodząc dookoła kręgu żołnierzy - Nie bać się, zaraz będzie po wszystkim! A jeśli któryś się ruszy, walić od razu, bez komendy!
- Biorę to na siebie, śmierć przy próbie ucieczki... - powtarzał już ciszej za głowami własnych ludzi...

Ale póki co, ogień wcale nie zamierzał się poddawać, buchając ze środka skrzydła stajni i liżąc coraz śmielej jedną z drewnianych ścian...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 02-02-2010, 21:12   #67
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Wojna... wojna. Już? Już teraz, już idzie? W góry daleka droga, a ileż czasu zajmie odnalezienie samej Mapy Niebios? Któż wie, jak daleko spoczywa Gwiezdna Włócznia? Teraz będzie to wyścig z czasem. Byle prędzej, nim mrok zasnuje ziemie; a jeszcze pewniej - póki będzie jeszcze co ocalać...

Tupik nachylił się ku niej i szepnął w te rozmyślania:
- No pięknie. Jak rozumiem, Pani, nasza droga nie ulegnie zmianie? Czy też zawierucha wojenna może wpłynie na kierunek? Co nawet bezpieczniejszym by się zdać mogło, skoro wszyscy zainteresowani wiedzą już dokąd i czym podróżujecie. Nie wystarczy naszyjnika w opiekę w najbliższej świątyni zostawić?
- Nie, nie o to chodzi, by relikwię w bezpiecznym miejscu ostawić. Teraz, gdy wojna idzie, tym pilniejsza nam droga - szepnęła niemożliwie blada Marietta. - Musimy znaleźć to, ku czemu Kamień Świtu tęskni, złączyć na nowo relikwie, nim do reszty mrok z Północy na tych ziemiach zalegnie... Tym prędzej nam trzeba w drogę... W drogę...


Pojęła, że niemal bredzi, i umilkła. Czuła się dziwnie; jakaś dziwna, mdła słodycz lepiła się jej do gardła, zalegała w piersiach. Wstała.

- Muszę wyjść na chwilę. Na powietrze - rzekła niziołkowi. - Powiedz Williamowi, że jestem na zewnątrz.

Wyszła. Na ganku karczmy nie było już dwóch jegomościów, których widzieli przed wchodzeniem, pewnie jak inni pospieszyli słuchać niepokojących wieści. Marietta znalazła się nagle w obliczu nocy, poza światłami gospody nic już światła nie dawało - dookoła rozpościerał się mrok, szemrzący płynącą wodą rzeki, skrzypiący młyńskim kołem, świszczący szalejącym gdzieś po otwartych przestrzeniach wiatrem. Gdzieś tam daleko, w tym mroku coś już pędziło na cały cywilizowany świat, pragnąc tylko jego zagłady...Co teraz stanie się z tym szalonym uczuciem, do tego, który gdzieś tam, z tyłu karczmy gdzie nie sięgał wzrok kogoś stojącego od frontu, w stajni oczekiwał swego strasznego losu. Czuła woń rzeki, woń ryb. I coraz wyraźniej, naszyjnik bowiem zaczął swoją przedziwną grę, coraz wyraźniej czuła nadchodzącą śmierć...Czyjąś śmierć...

Nadchodziła bardzo szybko... Szybciej, niż się spodziewano...

Marietta odruchowo zacisnęła palce na rękojeści sztyleciku. Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nadaje się on wyłącznie do tego, do czego go używała - krojenia chleba, pieczeni, od czasu do czasu jakiejś nitki i temu podobnych; lecz odruch odruchem, dotyk gładkiego drewna rękojeści niósł dziwną pociechę... Zaczęło jej szumieć w uszach. Naszyjnik jakby pęczniał, zdawał się lżejszy, niż być powinien, jakby nad ciążeniem ziemi brało górę przyciąganie z tej strony, gdzie się ku komuś wyciągały dłonie Morra... Lecz przecież spokojnie spoczywał tam, gdzie był, nie poruszał się... chyba?

W głowie huczała tętniąca krew. Marietta zaczęła iść tam, gdzie kierowały ją odczucia. Nad brzegiem rzeki zatrzymała się, niepewna. Rzucać się w zimną wodę? Szaleństwo! Prąd wartki, woda z hukiem rozbija się o młyńskie koło... Nie powinna w tym hałasie nic usłyszeć - a jednak: z aksamitnego mroku za rzeką, z szerokiej przestrzeni - bębny. A może to tak jej krew dudni w uszach..? Nieważne.

W lewo - most, naszkicowany w ciemności odblaskiem z okien karczmy. Poszła tam, w uszach wciąż grzmiały jej bębny. Rozpoznała wreszcie: to Kamień Świtu. Tym razem wizja nie przez wzrok, a przez ucho zstępuje… Szła szybko... miała nadzieję, że prosto. Klejnot tak mieszał jej w głowie, ze pewności mieć nie mogła. Wyglądała pewnie jak lunatyczka… Przeczuwała, że nie zdołałaby się zatrzymać, gdyby próbowała. Lecz nie próbowała.

Już wstępując na most, niemal na ślepo odnajdując wilgotną, śliską poręcz barierki, pożałowała, że nie ma przy sobie żadnej pochodni. Pocieszyła się, że wtedy byłaby zupełnie ślepa na wszystko poza kręgiem światła; trzeba się jakoś pocieszać... A jednak - jednak się bała. Nawet nie czegoś, co mogłoby czyhać w ciemności, lecz najzwyczajniej - niedostrzeżonego konara, śliskiego kamienia, potknięcia, wpadnięcia na coś. I tego, że nie zdąży na czas.

Zeszła z mostu, zadreptała w miejscu. Księżyc wyszedł za chmur właśnie w chwili, gdy na nowo złapała kierunek. Ostre cienie i plamy poświaty odrealniały wszystko, każdy szczegół wyraźny, a wszystko bez cienia koloru, nierzeczywiste, przedziwne. Maszerowała jak we śnie, niezdolna zatrzymać się czy zboczyć z trasy, jak pionek, sunący nad czarno-białą szachownicą na kolejne pole w delikatnym, a przemożnym uścisku palców gracza…
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 03-02-2010, 11:47   #68
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- Mówią na mnie Buck...- krępy niziołek uścisnął dłoń Tupika i potrząsnął nią gwałtownie, Tupik odwzajemnił uścisk, jednak na dłuższą konwersację nie było już czasu. Pojawił się Aberhoff i sądząc z postawy i pośpiechu miał jakiś problem na głowie. Tupik , podobnie jak Buck, koniecznie chciał dowiedzieć się co to za problem. Na krótki moment ciekawość zawładnęła Tupikiem i byłby się próbował przecisnąć obok blokującego drogę karczmarza, jednak nie chciał mieć dodatkowych problemów , uznał że już starczy na dziś… Gdyby wiedział co go czeka w karczmie nie wahałby się ani chwili.

Chwile później wybuchł chaos. -GORE – usłyszeli wszyscy goście karczmy. Tupik, który nie raz był świadkiem napaści w ciemnych uliczkach Middenhaim, dobrze wiedział, że nic tak nie wyciąga ludzi z domów, nic tak nie przykuwa uwagi, jak okrzyk : pożar, czy pali się. To było już wryte w instynkt ludzki, pożar zagrażał bowiem wszystkim, był prastarą nieujarzmioną siłą, która dało się kontrolować, ale gdy nie było kontroli wówczas był siłą czasem nie do opanowania.

Gdy atakowani krzyczeli pomocy, ratunku, napad, czy mordują. Oczywiście z pełnymi przerażenia głosami. Wówczas nie odpowiadał nikt, lub prawie nikt – z wyjątkiem może kolejnych szubrawców odkrzykujących „zamknij się”, lub „to i dobrze”. Gdy ktoś krzyczał pożar, wówczas wszystkie okiennice niczym na magiczne hasło otwierały się, z domów wychodzili ludzie a w tłumie ciężko już było kogokolwiek mordować…

No chyba, że ktoś miał zamiar zabić w tłumie korzystając z zamieszania – o czym wkrótce miał się przekonać na własnej skórze Tupik. Tymczasem cieszył się ponownie z nadarzającej się okazji do łowów.

Oczywiście zamieszanie i tratowanie wewnątrz karczmy było niczym w porównaniu z tym co działo się w stajni. Mimo to dla Tupika było to wstrząsające przeżycie – głównie dlatego, że nie zdążył w porę wskoczyć pod stół…nie było też okazji by na niego wejść – co czasem, o ile były solidne i łatwo się nie przewracały, było lepszym wyjściem z sytuacji – przynajmniej widok był lepszy… jednak spod stołu kradło się łatwiej, a halfling po prostu nie mógł przepuścić takiej okazji. W kłębowisku ciał czuł się niczym ryba w wodzie…gdyby nie te kopniaki i sińce to chęcią pokłębiłby się wśród ciał dłużej. W poszukiwaniach kosztowności natrafił na piersi jakiejś młodej dziewczyny, t pisnęła tylko nie wiadomo do końca czy ze strachu czy z zadowolenia, chwilę później tłum porwał ją szybko na jej miejsce dostarczając grubaśnego kupca. Był kompletnie pijany i omal nie wywrócił się cały na halflinga, dyskretne stąpnięcie na stopę szybko jednak przywróciło go do jako takiej trzeźwości, wystarczającej by mógł ruszyć dalej…z nieco mniejszym ciężarem…

Zadowolony wślizgnął się końcu pod stół, chcąc obejrzeć zdobycz. Po chwili jednak omal nie zemdlał z przerażenia. Przez chwile myślał, ze już nie żyje i tylko jako duch wykonywał ostatnie czynności…”Ale zaraz , przecież czuję ból…”
Ból był jedyną rzeczą tak niechcianą i tak cenna zarazem. Większość ludzi nienawidziła bólu i najchętniej gdyby tylko mogła się go wyrzec zrobiłaby to bez chwili wahania.
Mało kto jednak zastanawiał się nad tym jak to jest nie czuć bólu. Pozbawić się jednego z uczuć które kształtuje nasze człowieczeństwo, ukazuje nowe formy doznań, wreszcie ostrzega nas gdy z ciałem dzieje się coś niedobrego.
Halfling słyszał o takich medycznych przypadkach – najczęściej po urazach na tle nerwowym, rzadziej występowały od urodzenia. Niemniej jednak osoba która nie czuła bólu, mogła zranić się nie wiedząc o tym i wykrwawić na śmierć. Tam gdzie ból dawał by sygnał gdzie i co w ciele nie działa , tam brak bólu nie mówi nic, nie ostrzega, nie pomaga…

W tym momencie ból pomógł Tupikowi, pomógł podwójnie. Szybko przywrócił go do pełnej świadomości. Łowy, zarobki , wojna czy chaos wszystko to było śmieszne w porównaniu z zamachem na życie Tupika... – przynajmniej dla niego.

„Mordercy, na mnie ze sztyletem….” – jeszcze przez chwile nie mógł uwierzyć, jednak ból pomagał mu myśleć.
„To pewnie ten Buck…, to przecież być cios w pierś, nie łatwo jest trafić halflinga w serce, człowiek musiałby się schylić a i uderzenie szło by od dołu więc niezbyt zręcznie a już na pewno nie wygodnie…albo ten człowiek co nas obserwował przy rozmowie z więźniem…może ten nowy z karocy? – usilnie starał się przypomnieć czy widział któregoś z tej trójki… „Wino !” ... "Może i zamachowiec jest nim oblany?" – halfling na każdym kroku znajdywał potwierdzenie, że kroczy dobrą ścieżką. Gdyby nie kupił wina, dając upust swej wygodzie i przyjemnością, już by nie żył. Dlatego też dawanie upustu swoim zachciankom było podstawą przetrwania Tupika…jak widać czasami to nawet działało…
Oczywiście trop ze śladami wina mógł być skuteczny gdyby nie to całe zamieszanie, w którym trunki z pewnością musiały wylać się na większość gości zacierając możliwości odkrycia zamachowca po zapachu...choć z drugiej strony halflingi maiły dobry węch, niemal a może dokładnie taki jak psy. Zaciągnął się solidnie zapachem wina, delikatnie kosztując nosem cały aromat i charakterystyczne wątki zapachowe...dopiero później zamierzał przewąchać najbardziej podejrzanych...

Przyjrzał się sztyletowi, może był charakterystyczny? A może już dojrzał go gdzieś u kogoś za paskiem…czy Buck lub nowy mieli sztylety za pasem? Starał się znów przypomnieć sobie szczegóły.

Niemniej jednak na twarzy wykwitł mu kolejny grymas przerażenia, gdy uświadomił sobie, że życie jego kuca – Skały może być zagrożone. „Skała!!!” – przeleciało mu niczym huk błyskawicy przez główkę. Natychmiast zerwał się z miejsca, wyszedł spod stołu, bacznie, czujnie, rozglądając się na boki. Szukał utkwionych utkwionych siebie spojrzeń – bardzo charakterystycznych gdy w koło dzieje się pożar pochłaniający uwagę każdego…każdego z wyjątkiem zamachowca. Ostrożnie ale i pośpiesznie przesuwał się w kierunku wyjścia, chcąc dotrzeć do stajni, upewnić się, że kuc jest wyprowadzony…bezpieczny jednocześnie starał się odnaleźć kogokolwiek z pasażerów karocy…może z wyjątkiem nowego – temu ufał najmniej, nie znał go a ten już zdążył poznać tajemnicę Tupika. „ Szlag by twoją gadatliwość Tupiku”- mówił sam do siebie, niezadowolony , ze przez własną zapalczywość nie może już ufać nawet osobom z którymi podróżuje – oczywiście nie tyczyło się to kapłanki i jej stróża, im ufał niemal bezgranicznie, zaufaniem jakie małe dziecko potrafi obdarzyć dorosłego. W tej chwili właściwie zapomniał już o zdobycznej sakiewce, teraz liczyło się tylko życie Skały.

Tupik starał się przedostać do stajni w tym był jednak problem.
Z tyłu karczmy był zamknięty dziedziniec stajni i brama , która to obecnie była już zamknięta Na dziedziniec można też było dostać przez tylne drzwi z karczmy ale Tupik nie miał tam prawa wstępu. Nagle jednak- karczmarz wyleciał na gospodę i krzyknął,

- Kto może pomóc nosić wiadra i gasić to dawać za mną przez kuchnię na tyły, tylnymi drzwiami!!

Halfling nie czekał dłużej na pisemne zaproszenie, przesypał zawartość zdobycznej sakiewki do własnej, po czym wrzucił tą ukradzioną do ognia.
Dopił resztki wina...a przedziurawiony sztyletem bukłak chowa z powrotem do torby. Miał zamiar w przyszłości uczynić z niego talizman...

Tupik chwycił za wiadro i poleciał pomóc gasić ogień...leciał , leciał... wprost po kuca którego zamierzał bezpiecznie odciągnąć poza strefy stajni...

Tupik szybko ocenił sytuację.
Kuc był w jednym ze skrzydeł stajni, które się nie paliły, ale były za to zamknięte. Nie za bardzo było jak się tam w tej sytuacji dostać. Paliło się jedno skrzydło po lewej stronie, a właściwie jedna jego zewnętrzna ściana

"Biedny kucyk, na pewno jest przerażony..." przemnknęło mu przez mysl gdy tak obserwował i oceniał sytuację.

Po chwili ktoś dopadł do halflinga, wciskając mu wiadro do ręki.

- Co tak stoisz?! Bierz to i do gaszenia - nie widzisz co się dzieje?!


Aberhoff chwycił tego młodego chłopaka, chyba stajennego, który wciskał wiadro niziołkowi i potrząsnął nim:

- Ty, posłuchaj! Jesteś tutejszy?!

- Tak, Panie...- rzucił wystraszony młodzik.

- Ruszaj do wsi! Sprowadź jak najwięcej chłopów, powiedz że stajnie się palą! Biegiem!!!


- Komendancie - halfling wykorzystał okazję- Tam są konie! - wskazał na ostatnią nie zapaloną jeszcze część stajni, choć myślał tylko o swym kucu, - Trzeba je wypuścić zanim ogień i dym je zabiją. Sam mogę je uwolnić...Jestem mały, powinienem się przecisnąć...

-A może by im wyjście wyrąbać?! " Kilku rosłych chłopów którzy i tak już wiader nie mają, mogłoby i w ten sposób dopomóc. Co prawda zrobienie otworu wiązało się z doszczętnym spaleniem całej stajni, jednak przynajmniej być może pozwoliłoby uwolnić konie nim spłoną lub się uduszą. Halfling wiedział, jakie są zagrożenia, w tej chwili pragnął jedynie wydostać Skałę z niebezpiecznego miejsca.


- Spokojnie, nie siać paniki! - rzucił Aberhoff - Tylko jedno skrzydło się na razie pali, konie są bezpieczne! Każde ze skrzydeł jest oddzielone, więc i dymu tam raczej nie za wiele. Im szybciej to zgasimy, tym szybciej zobaczysz zwierzęta. Łap za wiadro!


Tupik był wyraźnie zdesperowany, był gotowy nawet prześlizgnąć się przez kordon gaszących byle tylko uratować kuca. Gotów był sam zaryzykować, oblać siebie i koc wodą, wylać bukłak zaciągając na miejsce wody powietrze, osłonić się kocem i ruszyć po "Skałę" - to konkretne zwierze traktuje bowiem jak przyjaciela i gotów był działać na tyle desperacko jak gdyby był tam jego brat, czy ktoś równie bliski.

Pożar nie wyglądał jednak aż tak strasznie, choć bandyci starali się robić inne wrażenie, halfling wziął się więc za organizację pracy licząc że im szybciej ugasi pożar tym szybciej Skała będzie bezpieczny...


- Ty leć po skórzane płachty i koce, ty przynieś więcej wiader
- nakazał pracownikowi karczmy

- Co tak kurwa stoisz, pomóż, zanim każe cię aresztować za nieudzielenie pomocy w katastrofie
- zakrzyknął na gapia

- A ty co kurwa podziwiasz ogień czy co, zaraz ustawiaj się w kolejkę z wiadrami inaczej na karczmę się przeniesie i gówno a nie postój tu będzie - poganiał nic nie robiących gości karczmy


Halfling zapędzał gapiów do roboty, wiedział, że organizując choćby dwóch ludzi do pracy - zrobi więcej niż gdyby sam miał gasić wiaderkiem. Latał, biegał niczym istny demon wojny, wrzeszczał na ludzi jak gdyby chodziło o ratowanie jego życia...w sumie miał realne powody.

Przyniesione koce i płachty kazał natychmiast oblać wodą po czym użyć do gaszenia pożaru.

- Znajdzcie jakąś drabinę na miłość Shaylii - wrzasnął na kolejnego z pracowników karczmy, przytarganie jej trochę zajęło, jednak po jej ustawieniu z boku płonącego skrzydła, można było lać wodę od góry, zmniejszając tym samym szansę na rozprzestrzenienie się ognia na dach. Oczywiście szybko zorganizował kolejną kolejkę - tak aby nie trzeba było co chwilę po drabinie się schylać. Kolejka rozdzielała się więc na dwie w pewnym momencie, gaszenie ognia szło w ten sposób o wiele skuteczniej.

Zagonił też ludzi do rąbania ściany - tak aby odciąć pożywienie ogniu, pozostali z płachtami w tym czasie o wiele skuteczniej przygaszali już istniejące płomienie.


Mimo iż spodziewanych posiłków z pobliskiej wsi wciąż nie było widać, akcja zaczęła odnosić pozytywne efekty, zwłaszcza gdy paru wolnych gości i strażników zaczęło siekierami wyrąbywać palące się fragmenty ściany...Nie bez znaczenia pozostawała też organizacja, w której o dziwo doskonale odnalazł się niziołek, jako przenoszący szybko potrzebne informacje i polecenia w chaosie biegających wszędzie osób. Zamiast początkowej bieganiny z wiadrami, udało się stworzyć już łańcuch ludzki aż do samej studni, i teraz jedno wiadro za drugim chlustało do wewnątrz palącego się skrzydła stajni. Dymu wciąż było wszędzie pełno, ale ogień zaczynał być coraz mniej widoczny...


Zaczynali wygrywać tę bitwę!
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 05-02-2010 o 12:02.
Eliasz jest offline  
Stary 06-02-2010, 13:30   #69
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Ogień szybko rozprzestrzeniał się w stajni. Wyprowadzeni jeńcy albo jęczeli cierpiąc na skutek obrażeń od ognia albo zaaferowani oglądali przedstawienie, którego głównym aktorem był czerwony żywioł. Niektórzy ranni, ci co byli najbliżej Jaspera w stajni i słyszeli o jego pomyśle teraz łypali na niego ze wściekłością w oczach.

- Hej!! - krzyknął siedzący na ziemi Jasper. Uwolnijcie nas, to pomożemy gasić ... sami nie dacie rady, już ogień ścianę gospody liże ... a konie spalą się żywcem. Rozwiążcie nas i dajcie jakie wiadro do gaszenia.... szybko nim będzie za późno ... Ludzie ratujcie zwierzęta !!!
Strażnicy popatrzyli na siebie niepewnie, a potem na Aberhoffa ale ten pokręcił tylko głową. Potem spojrzał na Manfreda:
- Manfred! - puść od tyłu paru gości, jeśli będą mogli pomóc, do noszenia wiader!!!
Oberżysta pokiwał głową i zniknął na zapleczu.
- Paru?! Tu trzeba siły żeby to ugasić ... siły i moc chłopów. Trza brać siekiery i rąbać to co się jeszcze nie zapaliło, słyszycie???!!! Trza odciągnąć ogień od reszty zabudowań!!! Dajcie jaki bosak to wam pomogę ... – niestrudzenie krzyczał Jasper.

- Panie oficerze! - krzyknął ten niski, którego zaatakował wcześniej w stajni Jasper - Uważać trza na niego, ten się zaczął pierwszy drzeć w środku i się wszystko zaczęło!

Suczy syn. Już ja cię zapamiętam. Niech tylko będzie sposobność … już ja ci odpłacę. Jasper wściekle spoglądał na strażnika. Gdyby spojrzenie mogło zabić, tamten już leżałby trupem.
Aberhoff popatrzył na niego zimno, ale machnął ręką i znów zwrócił uwagę ku bramie, za którą wrzało.
- Później się z nim rozliczymy! - rzucił głośno, nie patrząc w tę stronę - Teraz najważniejszy jest pożar!

Póki co, dzięki wysiłkom biegających z wiadrami ludzi, ogień nie zwiększał się, ale też nie widać było wcale by ustępował...

- Głupcy ... to jest młyn!!! ... Wiecie co się stanie jak ogień dotrze do młyna?!! To wszystko wybuchnie ... zginiemy tu wszyscy!!! ... i my i wy co tam stoicie ... nikt nie jest tu bezpieczny ... kto nie gasi niech lepiej ucieka ... a mnie uwolnijcie to wam pomogę gasić !!! – nie ustawał leżący wśród innych więźniów Jasper.
Jednak strażnicy mieli już rozkaz nie uwalniać nikogo, choć słowa Jaspera pewnie zrobiły na nich wrażenie, bo co niektórzy stali się wyraźnie nerwowi. Wtedy to Jasper, z leżącej pozycji dostrzegł na dziedzińcu Tupika. Niziołek stał między biegającymi, rozglądając się na wszystkie strony. Po chwili ktoś dopadł do halflinga, wciskając mu wiadro do ręki.
- Co tak stoisz?! Bierz to i do gaszenia - nie widzisz co się dzieje?!

Aberhoff chwycił tego młodego chłopaka, chyba stajennego, który wciskał wiadro niziołkowi i potrząsnął nim:
- Ty, posłuchaj! Jesteś tutejszy?!
- Tak, Panie...- rzucił wystraszony młodzik.
- Ruszaj do wsi! Sprowadź jak najwięcej chłopów, powiedz że stajnie się palą! Biegiem!!!


Jasper siedział na ziemi. Rozglądał się naokoło próbując ogarnąć rozwój sytuacji, w której powstaniu miał chyba największy udział.
Jeśli uda im się poskładać fakty to wyjdzie, że to ja podpaliłem stajnie. Wtedy nawet nie będą mnie ciągnąć dalej tylko powieszą na miejscu. Ali związany nie reaguje ... dlaczego on jest taki spokojny ... jakby czekał na coś ... jakby był pewien, że ktoś lub coś wyratuje go z opresji...
Na moment wzrok Jaspera spotkał się właśnie z przetrzymywanym pod obnażonymi ostrzami mieczy i włóczni hersztem. Dziedziniec był mały, Ali był całkiem niedaleko od niego...Markus patrzył na niego absolutnie chłodnym, nieruchomym wzrokiem. Jasper przysiągłby nawet, że na jego ustach przez moment pojawił się bardzo delikatny uśmieszek...

Gaszących przybywało, ale jednocześnie na niewielkiej przestrzeni przy takiej ilości ludzi zamieszanie robiło się coraz większe. Biegający z wiadrami ludzie zderzali się czasem ze strażnikami pilnującymi stłoczonych w niewielkim kole bandytów...Aberhoff z coraz większym trudem panował nad rosnącą nerwowością, a Manfred nie mógł mu pomóc - miał obecnie zajęcie kłócąc się ze zgromadzonymi za bramą dziedzińca gośćmi, którzy za nic nie chcieli uwierzyć w zapewnienia, że im koniom nic nie grozi i pożar lada moment zostanie zagaszony...

Jeśli nie ucieknę, to może będą pamiętać moje rady, bądź co bądź chyba jestem tu najbardziej opanowany… - główkował Jasper.
- Hej!!! Trzeba odrąbać deski łączce stajnie z młynem!!! Stajnia i tak spłonie, ale jeśli ogień dojdzie do młyna to wszystko wybuchnie!!! Mączny pył jest jak proch do arkebuza!!! Uwolnijcie mnie … pomogę gasić!!! Trzeba rozebrać ściany aż do podmurówki ... inaczej wszystko spłonie!!!
Jego słowa wywoływały tylko jeszcze większy zamęt i przestrach...Aberhoff popatrzył na niego uważnie, wiedział, że częściowo jeniec ma rację, ale zbyt wiele lat spędził już na gonieniu za bandyctwem po drogach Hochlandu, by uwalniać groźnych więźniów, zwłaszcza w takim chaosie....
- Prędzej pozwolę im spłonąć...- pomyślał, a potem sam przeraził się swojej myśli.
- Siekiery!!!
- krzyknął na cały dziedziniec. - Kto tylko może, niech niesie siekiery!!!

- Konie!!! Uwolnijcie też konie!!! … - wrzeszczał coraz bardziej szarpiący się Jasper. - Dajcie i mi siekierę!!! Nie ocieknę wam!!!

Jasper coraz bardziej gestykulował. Wstawał ... siadał znowu widząc wymierzone w siebie łuki i kusze. Ogólne zamieszanie całą sytuacją pozwalało na więcej. Strażnicy swą uwagę skupiali bardziej na ogniu niż pilnowanych więźniach. Nawet Aberhoff, który wydawał komendy dotyczące gaszenia pożaru przestał rozkazywać pilnującym strażnikom.

- Uspokój się! - nie wytrzymywał presji jeden ze strażników, pozbawiony chwilowo komendy, Jasper słyszał trzeszczącą cięciwę wymierzonego łuku. - Przestań, albo zaraz poślę ci strzałę, słyszysz?!!!
Groźba ze strony strażnika na krótko uspokoiła Jaspera. Przesunął się za innego więźnia po czym kontynuował swe przedstawienie.
- Panie oficyjerze … zarządź wreszcie co pożytecznego bo tu się kurwa wszystko sfajczy!!! Do samego spodu!!! Może na wojaczce to wy się znacie ale na gaszeniu ni w ząb!!! Tu trza bosaki wziąć i strzechę ściągać z dachu!!! Słyszy mnie ktoś?!!! Tak ... stójcie i czekajcie aż wszystko wybuchnie ... wtedy sobie razem posiedzimy ... u Morra!!!

Kątem oka dostrzegł niziołka, który niczym burza szalał między ludźmi, organizując gaszenie, nawołując ludzi tam gdzie ich brakowało i mobilizując tych, którzy stali chwilowo bezczynnie czekając nie wiadomo na co. Do tego Tupik sam latał z mniejszym wiadrem, choć ilość wody jaką był w stanie jednorazowo przenieść nie była imponująca...

Jasper był zły, bo widział, że wykorzystano wiele z jego dobrych rad dla opanowania ognia, ale Aberhoff był najwyraźniej zbyt starym lisem by ryzykować wypuszczenie zbrodniarzy na otwartym terenie, zwłaszcza dając im do ręki siekiery lub inne narzędzia. Zaczęło wyglądać na to, że pożar jest do opanowania i że wcale może nie potrwać to długo...

A wtedy...
 
Irmfryd jest offline  
Stary 06-02-2010, 14:27   #70
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- Jestem zielarzem, halfling podszedł spocony po raz kolejny do dowódcy, mogę pomóc rannym a przynajmniej ukoić ich ból...oczywiście zacznę najpierw od strażników, chciałbym tylko później zwrotu kosztów... I tak już nie miał siły dłużej walczyć z pożarem, przewaga jaką zaczęli odnosić nad ogniem dobrze wróżyła a słysząc jęki cierpienia halfling miał coraz mniej zapału do pracy a coraz bardziej chciał pomóc rannym, nawet za darmo - co jednak nie przeszkadzało mu choć zapytać się o zapłatę...." Po tej nocy będę chyba bogaczem..." do Tupika wciąż nie docierała ilość gotówki jaką zdobył tej nocy, nie przespał się jeszcze z tym a co łatwo przyszło równie łatwo mogło pójść, z pieniędzmi było podobnie jak z jedzeniem, halflingowi wydawało się że ciągle ma mało...przynajmniej jeszcze tej nocy, gdyby na chwilę usiadł i pozwolił aby dotarło do niego ile zarobił przez noc pewnie uznałby że przez miesiąc może siedzieć wygodnie na dupsku...przynajmniej aż znów zwietrzyłby okazję...


Jasper siedział niedaleko, i zapewne słyszał rozmowę jaka się miedzy Aberhoffem a Tupikiem wywiązała.

Aberhoff odwrócił się do tyłu, a nie napotkawszy wzrokiem nikogo, popatrzył w dół, skąd dobiegał głos Tupika.

- Idzie wojna, tu pożar, a ty...Już węszysz zarobek?! Wy, przeklęte łapiduchy...- z obrzydzeniem wydął wargi dowódca. Popatrzył na jęczących bandytów i na swoich ludzi, z których chyba tylko jeden, ten ze spaloną dłonią, odniósł poważne obrażenia.

- Tych psów nie mam zamiaru łatać, jeśli byli na tyle głupi, by spowodować to wszystko. Kto nie będzie w stanie iść, zostawię go żeby zdechł. Mogę zapłacić ci za uśmierzenie bólu mojego strażnika, ale radzę, nie nadużywaj mojej cierpliwości wymieniając cenę...Zielarzu...

- Ależ oczywiście do usług - ukłonił się z gracją i stylem widzianym jedynie na pańskich dworach, potrafił się ukłonić właściwie, gdyby miał na głowie berecik zamiótł by nim ziemię w tradycyjnym ruchu prawo lewo prawo. Ale na dworze nie był i nie musiał się popisywać swoją znajomością ukłonów. Szybko wziął też pod uwagę cień groźby utkwionej w głosie dowódcy...

- A gaszenie było za darmo - rzucił na odchodnym... Może i dowódca miał rację, że halfling wszędzie szukał okazji do zarobku...gdyby wiedział czym dokładnie się zajmuje i że szukanie okazji w przypadku Tupika znaczyło coś więcej niż tylko żerowanie na uczciwych okazjach - z pewnością kazałby go doczepić do reszty bandziorów.

"Zdenerwowany biedaczek, bandziory, pożar i jeszcze zielarz co to za darmo zużywać swych ziół nie chce..." Uznał że przysłowiowa Złota Moneta będzie wystarczającą zapłatą. Choć normalnie gdyby nie uwaga dowódcy żądałby co najmniej pięciu. Kwestię rozliczenia pozostawił jednak na później, podszedł do rannego strażnika aby opatrzyć mu rękę. Miał w ziołach dość sporą ilość aloesów, wyciągnął liście i począł wygniatać z nich miąsz - następnie zrobił z niego okład na poparzone miejsce i dopiero zabandażował. Aloes miał nie tylko doskonałe regeneracyjne właściwości, zasklepiał rany a nawet częściowo usuwał blizny. W tej chwili , przede wszystkim przynosił ukojenie - okład zdawał się nieść bowiem chłód przez co z pewnością koił ból. Strażnik miał strasznie poparzoną rękę, właściwie to jeszcze chwila a zupełnie by ją stracił. Kość przebijała na trzydziestu procentach dłoni, co nie wróżyło zbyt dobrze. Tupik wiedział, że być może konieczna będzie amputacja, a z drugiej strony aloes miał szansę podregenerować rękę a odpowiednie mikstury, być może magiczne mogłyby uleczyć dłoń bez potrzeby rozstawania się z nią. Oczywiście zalecił strażnikowi zakup takiego eliksiru, choćby za całą miesięczną pensję czy dwie inaczej grozi mu utrata dłoni a co za tym idzie utrata pracy...Na pewnych rzeczach nie warto było oszczędzać...


- Niestety...Nie stać mnie na twoje maście, jestem tylko prostym strażnikiem dróg...- usłyszał słaby głos - Ale i tak niech Ci bogowie wynagrodzą twoją pomoc...

- Masz golnij sobie, Tupik podał strażnikowi do zdrowej ręki butelkę jabłecznika. Nie żałował biedakowi, wiedział, że alkohol znieczuli ból a jednocześnie był pewien, że i dowódca przymknął by oko w takich okolicznościach. Strażnik właściwie stracił rękę na służbie i to przez bandziorów którzy tej samej nocy napadli na karocę zamieniając ją w koszmar dla większości pasażerów. Nim odszedł zostawił mu pakuneczek ziół wartych tyle ile miał dostać zapłaty. - Smaruj nimi rękę, codziennie wieczorem - podał mu maść gotową do smarowania,- w miseczce nalej wodę i dosyp szczyptę o tego to bebeczki shaylli - i trzymaj w tym rękę przez kilka pacierzy albo i dłużej - podał kolejną garść ziół.. - Będzie koić ból i przyśpieszy gojenie. Módl się do Shaylli a przy odrobinie szczęścia rękę będziesz miał sprawną. Być może jeszcze będziemy wspólnie jechać przez kilka dni, wówczas dopilnuję, aby ręka goiła się sprawnie. A przynajmniej miał taką nadzieję, zioła które zostawił strażnikowi z pewnością mogły mu pomóc, nie oszczędzał, właściwie to po zapłacie jaką miał otrzymać wyszło na to, że pracował za darmo...ale jak mógł żerować na nieszczęściu?

Pozostałym strażnikom którzy ulegli poparzeniom porozdawał po małej porcji aloesu aby mogli obłożyć nim poparzone miejsca. gdy już pomógł wszystkim strażnikom, co dla bandziorów musiało być okropne, gdyż Tupik zajmował się lekko poparzonymi, podczas gdy obok bandyci z poparzeń konali, a ból jaki odczuwali niektórzy był nie do opisania. Mimo to halfling zwyczajnie bał się im pomóc, nie po tym jak dowódca wyraźnie nakazał. Postanowił jednak choć przyjrzeć się ich ranom z bezpiecznej odległości, miał zamiar oszacować ilu z nich nie dożyje jutra lub zwyczajnie nie będzie w stanie iść. Nie było sensnu przedłużać im agonie - o czym musiał wiedzieć także dowódca. Halfling wrócił po pewnym czasie do niego.

- Tamtych dwóch trzeba dobić
- wskazał na dwójkę więźniów którzy mieli prawie połowę ciała niemal zwęgloną. Nie wrzeszczeli, nie zwracali na siebie uwagi bo leżeli nieprzytomni, halfling dobrze jednak wiedział po obrażeniach jakie odnieśli, że nie będą w stanie podróżować kolejnego dnia, a nawet jakby ich ktoś niósł to byłaby to dla nich katorga, której i tak by nie przeżyli. - Mogliby i przeżyć podróż jeśli ktoś by ich niósł, ale bez porządnej opieki medycznej i kilku tygodni odpoczynku, nic z nich nie będzie. To już wraki ludzi, tylko może jeszcze o tym nie wiedzą... Szkoda by się tak przez cała noc męczyli... A Złoty Karl, tylko jeden symboliczny, wystarczy bym mógł odnowić swe zielne zapasy...

Aberhoff bez słowa wyjął ciężką monetę i rzucił ją niziołkowi. Widać było, że zastanawia się przy tym bardzo nad jakąś trudną kwestią, bo czoło starego strażnika zmarszczyło się jak chyba nigdy dotąd.

Była niewielka szansa że po udzieleniu pomocy strażnikom i po zagaszeniu pożaru dowódca zmięknie w kwestii udzielania pomocy więźniom. Halfling znów miał w zanadrzu dobre argumenty, jednak spieranie się z kapitanem na samym początku nie miało sensu. Tupik chciał pomóc bandziorom, nie tylko dlatego, że dość szybko wybaczał i koszmar nocnej napaści niemal zupełnie już wyleciał z jego głowy. On był także z tego środowiska...choć może nieco mniej agresywnego, ale jednak. W jakimś stopniu identyfikował się z nimi, ale poza tym widział w nich cierpiących pacjętów. Zielarz który dawno temu przyjął go na nauki, ukazując zupełnie nowy sposób na życie, powtarzał aby zawsze nieść ulgę cierpiącym a Tupikowi takich rzeczy nie trzeba było powtarzać dwukrotnie.

Gdy tylko zrobiło się odrobinę tylko spokojniej, co znaczyło to że sytuacja zaczęła wyglądać wreszcie na w miarę opanowaną, Tupik miał zamiar porozmawiać z kapitanem o zamachu jaki miał miejsce na jego życie. Nie liczył specjalnie na jakąś pomoc, prędzej na grad pytań, ale chciał upewnić się, że dowódca będzie miał ten fakt na oku. Aberhoff, ruszając wąsiskami, szedł szybko od miejsca do miejsca, sprawdzając stan opanowania ognia wewnątrz spalonego częściowo skrzydła stajni, przez sprawdzenie sytuacji przy bramie, aż do obchodzenia dookoła kordonu jego strażników trzymających wciąż pod strzałami skupionych w kręgu bandytów. Niziołek pędził za nim, korzystając z okazji że dowódca najwyraźniej go słucha, od czasu do czasu poświęcając mu spojrzenie i krótkie potakiwanie głową, i nawijał szybko oraz nieprzerwanie głosem, w którym znać było już zadyszkę:

- W karczmie lub wkoło niej obecnie, jest jeszcze ktoś kto prawdopodobnie współpracuje z tymi bandytami. Może to czysty przypadek, że to akurat oni zaatakowali naszą karocę, ale dwa ataki jednego wieczoru to już chyba coś więcej niż przypadek.

Spojrzenie i uniesienie brwi.

- W tajemnicy muszę Panu przyznać, że ochraniam służebnicę Sigmara i prawdopodobnie dlatego byłem dziś celem ataku, w karczmie gdy tylko zaczęło się zamieszanie spowodowane wieścią o pożarze. O tu proszę - wyjął swój bukłaczek z przebitym i tkwiącym wciąż weń sztyletem. Istniało duże prawdopodobieństwo, że zamachowcem mógł być nawet jeden ze strażników - choć teoria wzrostu nadal zdawała się temu przeczyć.

Tupik dopiero po chwili załapał że tak właściwie to nie wie po co mówi to wszystko dowódcy. Chyba się chciał komuś wyżalić za dokonany na niego zamach, a może po prostu liczył, że pomiesza tym samym zamiary zamachowcom? Do tej pory działali bez przeszkód, mając świadomość że nikt o nich nie wie, mogli tez nie zakładać, że Tupik ze swoją kryminalną przeszłością i misją tyczącą się zdobycia naszyjnika odważy się skomunikować ze strażą. Gdyby chodziło o przeciętnego strażnika, pewnie by się nie odważył. Natomiast do Aberhoffa miał swego rodzaju zaufanie i szacunek, wiedział że tacy jak on nie należą do skorumpowanych.
Widząc pytające spojrzenia kapitana uprzedził pytania które cisnęły mu się na usta. Na moment znów zapomniał o konspiracji a wieść o naszyjniku dotarła do kolejnego słuchacza. Co jak co, ale Aberhoff był jak do tej pory jedynym uczciwym i cennym sojusznikiem w zmaganiach jakie przechodzili pasażerowi karocy - ci dobrzy pasażerowie... Jedynym który nie wiedział nic o jakże ważnej misji która mogła odmienić oblicze nadchodzącej wojny. Co jak co ale artefakt nie był czymś co odnajdywano co chwila...a co dopiero dwa artefakty. Mogły pomóc i to bardzo... O drugim przedmiocie jednak nie wspomniał, uznał, że pozostawi kapłance wyjaśnianie szczegółów.

- Hmmm, pokaż no to...- odezwał się dowódca, jednocześnie patrząc uważnie na spokojnego nadal Markusa. Wziął do ręki bukłak, wyciągnął z niego sztylet, oglądając z każdej strony broń.
Był to prosty, zwyczajny sztylet używany często przez podróżnych jako chociażby nóż do chleba. Niestety, jego okręcona cienkim sznurkiem rękojeść nie wyróżniała się absolutnie niczym szczególnym, choć niziołkowi wydawało się, że gdzieś już ostatnio taką widział...
- Niewiele...- powiedział Aberhoff zamyślony - Żaden z moich ludzi nie nosi niczego takiego, to na pewno. Posłuchaj, szanuję to, że pomogłeś znacznie w gaszeniu pożaru oraz to, że występujesz jako obrońca osoby duchownej, to godne podziwu. Może w innych okolicznościach przydzieliłbym Ci chwilowo jakiegoś mojego człowieka na najbliższą trasę do ochrony, ale sam widzisz że teraz nie mogę sobie na to pozwolić. Co mogę Ci zaoferować, to propozycja dołączenia się do nas w dalszej drodze do Estorfu, z nami będziecie bezpieczni. A gdyby tożsamość zamachowca się okazała, daj mi znak i dowód a pochwycę go na pewno. Nie będziesz się już musiał o niego martwić. Na razie unikaj miejsc, w których nie ma nikogo a także zbyt zatłoczonych. Trzymaj się blisko nas, strażników.

Zanim odszedł do swoich ludzi, by zacząć wydawać kolejne rozkazy, rzucił jeszcze do Tupika:

- A w Estorfie dowiemy się niechybnie od kata, czy napad na karocę miał związek z waszą misją...Uważaj na siebie, zielarzu.

- Dziękuję. Halfling szczerze ucieszył się z wieści. W towarzystwie tylu strażników można było czuć się bezpieczniej...ale ten nóż chmmm musiał go gdzieś widzieć... Tymczasem zamierzał odnaleźć kapłankę aby poinformować ją o dobrych wieściach.
 
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172