Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2010, 17:09   #71
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Gdy tylko ich cele zostały otwarte, Tamir westchnął z ulgą. To było dziwne i nie potrafił tego wytłumaczyć, ale gdy celę otwarł klon, a nie droid, powietrze zapachniało jakoś inaczej. Nie czuł się już więźniem. Nie był już na łasce Separatystów. Poczuł wolność. Częściowo przynajmniej, gdyż wciąż zagrażało im niebezpieczeństwo, a on nie mógł nawet podnieść się o własnych siłach. Komandos podszedł do niego, pochylił się nad nim i złapał, by podnieść. Niestety złapał w miejscu, które najbardziej w tej chwili bolało i Zabrak zaprotestował syknięciem i grymasem bólu.
- Przepraszam, sir - odezwał się żołnierz i zmienił miejsce uchwytu. Spojrzał na Tamira, by upewnić się, że teraz złapał odpowiednio i przy niewielkiej pomocy ze strony rannego, podniósł go.
- Wszystko będzie dobrze, sir. Mamy pana - zapewnił Zabraka i przy asyście drugiego komandosa, ruszyli z Tamirem ku wyjściu.
Przy drzwiach mijali rycerza, którego Torn nie kojarzył. Nie widział go ani na odprawie, ani tym bardziej przed Radą, gdy otrzymywał to zadanie. Musiał zatem przybyć jako wsparcie. I Zabrak musiał przyznać, że spisał się bardzo dobrze. Gdy wraz z klonami, zrównał się z nim, Tamir posłał mu pełne wdzięczności spojrzenie. Ale jeszcze nie był bezpieczny.
Opuszczając hangar, grupa musiała dostać się do lądującej kanonierki. Klony, nawet z ciężarem, jakim był Torn, poruszały się szybko i sprawnie. Panujący dookoła chaos zachęcił Zabraka do rozejrzenia się po lotnisku. Wszędzie migotały, raz po raz, blasterowe błyskawice. Klony działały sprawnie, zmuszając droidy do wycofania się. Nim Jedi został wsadzony do kanonierki, miał wrażenie, że dostrzegł gdzieś jeszcze jedną klingę świetlnego miecza.
Tamir poczuł się całkowicie bezpiecznie, dopiero na pokładzie kanonierki. Nie wiedział czemu. Przecież LAAT mogło zostać w każdej chwili zestrzelone. Jednak coś tutaj, dawało mu większe poczucie bezpieczeństwa, niż tam na dole, gdy dopiero, przy pomocy klonów, pokonywał drogę z więzienia do kanonierki. Być poczucie bezpieczeństwa zwiększał fakt, że znajdowały się przy nim klony i jeszcze jeden Jedi na pokładzie? A może świadomość tego, że droidy znajdowały się pod nim, zajęte walką z odsieczą, która przybyła po niego? Możliwe, że i jedno i drugie, miało na to wpływ. Chwila względnego spokoju po tym chaosie jaki panował w bazie Separatystów, została przerwana przez ukłucie bólu, gdy sanitariusz zajął się ranami Zabraka. Wraz z bólem, w głowie Tamira pojawiły się pytania, na które chciałby uzyskać odpowiedzi. Ale najpierw...
- Dziękuję - odezwał się do Jedi, przekręcając głowę tak, by móc go zobaczyć.
Młody Corellianin posłał uratowanemu szeroki uśmiech -Nie ma za co. Po prostu stwierdziliśmy, że to niesprawiedliwe, że my mamy się męczyć, kiedy wy wylegujecie się w tym hoteliku. - Jared po tych słowach podszedł bliżej rannego -Przy okazji nazywam się Jared Codd -
- Tamir Torn - przedstawił się i chciał podać rękę, ale akurat zajmował się nią sanitariusz, więc na podaniu imienia i nazwiska się skończyło. - Uwierz mi, między fałdami Hutta jest wygodniej i bardziej przytulnie niż tam - powiedział uśmiechając się krzywo, gdy znów poczuł ukłucie. - Nie kojarzę cię z odprawy przed lądowaniem na Elomie. Powiedz mi, jakie wsparcie dostaliśmy? -
-Niezbyt duże, trochę ponad setka klonów. Mistrz Windu uznał, że i ja się tutaj przydam. Jak na razie uratowanie ciebie, było jedynym zadaniem jakie mi przydzielili. Także w tym momencie zostałem bezrobotny - Jedi na chwilę przestał mówić i przyjrzał się uratowanemu -W każdym razie teraz nie musisz się niczym przejmować, zawieziemy cię do szpitala, a tam będziesz mógł się spokojnie wylegiwać i zaleczyć te zadrapania -
- Setka klonów? - zapytał z niedowierzaniem. Czyżby Mistrzyni S'aa przebiła się przez obronę Separatystów bez wsparcia ze strony floty innego Mistrza? - Gdybym chciał się wylegiwać to wybrałbym np Naboo. - był nieco zirytowany tym, że, kiedy inni będą walczyć, on będzie musiał się kurować i leżeć bezczynnie - Kiedy kierowaliśmy się do kanonierki, kątem oka, w tym całym chaosie dostrzegłem jeszcze przynajmniej jedną klingę miecza świetlnego. Jak wielu Jedi posłał po mnie Mistrz Kota? -
-Ze mną było nas trzech, Mistrz Jafer leciał ze mną, a towarzyszył nam jeszcze K'Kruh. Spowodowałeś niezłe zamieszanie. Ale już po wszystkim, raz dwa postawią cię na nogi i dołączysz do nas z powrotem -
- Mistrz K'Kruhk tu jest? - Tamir nie mógł uwierzyć w to, że ten, któremu zawdzięczał zostanie Jedi, przyleciał na Elom. - To znaczy, że dostaliśmy znacznie większe wsparcie niż tylko setka klonów. Ani Mistrz K'Kruhk, ani Mistrz Jafer nie lądowali razem z nami na Elomie. Ich lądowania nie było nawet w planach. - Zabrak zamyślił się - Czyli sytuacja na Elomie jest poważniejsza, niż mi się wydawało -
-Być może. Jak wspominałem dopiero tutaj przybyłem. Zresztą do niedawna byłem jeszcze na Corelli, pomagałem CorSecowi i nie miałem kontaktu z resztą galaktyki. Nie wiedziałem co się wydarzyło, aż do powrotu do domu - wyjaśnił młody Jedi -A kiedy usłyszałem, postanowiłem, że trzeba wrócić do świątyni. Niestety większość moich współbraci pozostała na Corelli-
- Rozumiem - przytaknął - Kolejny Jedi na Elomie... - Tamir zamyślił się. Powoli zaczynał tracić dobry humor, którym cieszył się całe kilkanaście minut. Tego dnia, a raczej już wieczoru, chyba nic nie mogło mu już poprawić nastroju.
-Hej nie przejmuj się im więcej tym weselej - młody człowiek nie przejmował się tym wszystkim był pełen optymizmu i wigoru. -Wygramy .... a wiesz dlaczego? - Codd pozwolił żeby to pytanie zawisło w powietrzu, za nim po chwili wypowiedział puentę tego żartu -Ponieważ jesteśmy za przystojni, żeby moc pozwoliła nam przegrać -
Musiał przyznać, że Codd miał poczucie humoru. Cień uśmiechu pojawił się na twarzy Zabraka, a ten pozwolił mu chwilę trwać. Jeszcze przed przybyciem na Elom, ba samą bitwą o wzgórze, Tamir był pełen optymizmu. Ale to co się wydarzyło od tego czasu, tyle śmierci ile widział, ile doświadczył i cierpienie w rękach w Korela... to wszystko sprawiło, że wrodzony optymizm gdzieś uleciał. Młody Jedi liczył, że nie na długo, że gdzieś się tylko schował i w końcu znów wyjdzie na światło dzienne. Jared nie miał jeszcze okazji doświadczyć tego, co Tamir, a Zabrak mu tego nie życzył. Nikomu nie życzył takich doświadczeń.
- Ta teza to już raczej dotyczy tylko ciebie - powiedział próbując sobie wyobrazić wygląd swojej poobijanej, posiniaczonej i opuchniętej twarzy, na której znajdowały się jeszcze ślady zaschniętej krwi.
Corellianin przyjrzał się leżącemu Jedi. Ten faktycznie nie wyglądał najlepiej, ale żadna z tych ran nie powinna zostawić stałej blizny. Teraz przynajmniej lekko się uśmiechał, a w takich wypadkach zachowanie siły było bardzo ważne. Trochę optymizmu zawsze mogło pomóc. Dawało chęć walki ... a ta w przypadku jakichkolwiek ran była nieoceniona -Byłem tam. Wyleczysz się i znów będzie wszystko w porządku. Co prawda trafiłeś gorzej jeżeli chodzi o pielęgniarki ... ale zawsze trzeba patrzeć z tej dobrej strony, przynajmniej to nie Huttowie ... nie to, żebym coś do nich miał, ale nie wyobrażam sobie ich w pielęgniarskim fartuszku - Żart był jego sposobem radzenia sobie z problemami i jak dobrze działał idealnie. Pamiętał, że z początku Mace Windu próbował wykorzenić tą cechę ze swojego ucznia. W końcu się jednak poddał. Tak czy siak, nie było sensu w tym momencie zamartwiać rannego jakimiś poważniejszymi rozważaniami.
- Jeżeli stanę na nogi, to nie mam co narzekać - odparł na słowa Corelianina. Nie chciał urazić klona, który zajął się jego ranami. A przynajmniej ułatwił nieco zadanie osobom, które zajmą się nimi, gdy już wylądują w szpitalu. Szpital. Przecież Era dowodziła kompanią medyczną. To dawało nadzieję, że zobaczy znajomą twarz, a medyczny Jedi postawi go na nogi szybciej niż klony. Taką przynajmniej miał nadzieję.
- Dzięki za podnoszenie na duchu. Jak to się skończy, to masz u mnie kolejkę -
-Dzięki, nie ma żadnego problemu. Wierzę, że zrobiłbyś to samo na moim miejscu -
- Obyśmy nie musieli się o tym przekonywać - wyznał szczerze.
Myśli Tamira skierowały się ku informacjom uzyskanym od Jareda. On sam przybył ze wsparciem setki klonów. Nie było to wiele, ale otrzymali wsparcie, jakiego Zabrak się nie spodziewał. Na Elomie znajdowało się teraz o co najmniej dwóch Mistrzów więcej, a to stanowiło nie lada przewagę. Jednak taka ilość Jedi zgromadzona na Elomie niepokoiła Torna. Czy pojawili się ze względu na obecność Artela Darca i Korela? Czy to może przypadek i nie ma nic wspólnego z tą dwójką? Był Jedi. Wiedział, że nie istnieje coś takiego, jak przypadek. Będzie musiał porozmawiać z Mistrzem K'Kruhkiem. Znali się dobrze i nie mieli przed sobą tajemnic. On wyjaśni całą sytuację Tamirowi. Ale najpierw będzie musiał odzyskać siły i zdolność do poruszania się o własnych siłach. I złożyć raport Mistrzowi Kocie.

Czerwono-biała kanonierka wyglądała jak wielki owad z błyszczącym pancerzem, który zstępował z nieba niosąc pod skrzydłami rannych w bezpieczne miejsce. Widok lądującej w ostatnich promieniach słońca maszyny niósł ze sobą pociechę.
Era odetchnęła wciągając w nozdrza zapach wyrzucanego z silników ciepłego powietrza, nawet nie próbowała opanować targanych wiatrem włosów, za to nerwy trzymała w żelaznym uścisku. Gdy pracowała musiała mieć głowę pod kontrolą.
Podbiegli natychmiast gdy kanonierka dotknęła ziemi koncentrując się na części ładunkowej. Otworzyła się na Moc.
Pierwszy pojawił się w niej Jedi którego nie znała z imienia. I niestety nie miała chwilowo czasu się z nim zapoznać.
Czuła fale bólu nawet nim z ciemnego pokładu wyniesiono rannych. Pierwszy stał o własnych silach wskazał go więc gestem dyżurującemu chirurgowi-klonowi.
Drugiego wlekli.
- Nosze! - poleciła towarzyszącemu jej sanitariuszowi.
W Mocy poznała go od razu, nawet pomimo aury bólu. Z twarzą było trudniej jednak po chwili dostrzegła pod krwią rysy znajomego Zabraka.
W pierwszej chwili odetchnęła z ulgą by zaraz potem zakląć w duchu. Co oni ci zrobili Tamirze? Zapytała w myśli.
- Na trzy – poleciła stanowczo łapiąc wraz z sanitariuszami rannego. Jednym płynnym ruchem przenieśli go z kanonierki na grawinosze.
W drodze uruchomiła skaner diagnostyczny który miał wyjaśnić czy naprawdę jest tak źle czy tylko tak wygląda. Czekając na odczyt pochyliła się nad Zabrakiem.
- Cześć, witamy w kraterowie dolnym – powiedziała łagodnym tonem, uśmiechając się do Tamira. Jednocześnie odszukała jego dłoń sięgając po Moc by rozproszyć w niej choć część jego bólu. Niestety przed zakończeniem badania nie mogła mu podać żadnych farmakologicznych środków przeciwbólowych.

Tamir znów zacisnął zęby, gdy kanonierką delikatnie wstrząsnęło. Leżąc tyle godzin, zdawało mu się, że ból zdążył już przynajmniej częściowo minąć, ale gdy klon zabrał się za jego rany, wszystko wróciło. Ale to delikatne szarpnięcie kanonierki, które odczuł, uświadomiło go w jednym. Zwalniali. Musieli więc dolatywać do szpitala. Zamknął na chwilę oczy, by odetchnąć z ulgą.
Chwilę później dwójka żołnierzy powoli go podnosiła, a Tamir ściskając zęby z bólu, starał się im tego nie utrudniać i nie marudzić. Przynajmniej nie na głos. Nim jeszcze zdążyli go wyciągnąć z kanonierki, do jego uszu dotarł znajomy znajomy głos. Głos, który o świcie obiecywał mu ratunek. Głos należący do osoby, która postarała się, by Zabrak został odbity.
Postać Ery, wydawała się być otoczona przez aurę feeri barw, od żołtej po czerwoną. Widok jej twarzy, tak przyjaznej i łagodnej, sprawił, że Zabrak zapomniał o bólu. Całkowicie poddał się przenoszeniu na nosze. Młoda Jedi, była dla niego niczym promień słońca w ulewny dzień. Młodzieniec odwzajemnił jej uśmiech
- Nieźle się tutaj urządziłaś. - odparł na powitanie swojej towarzyszce

Roześmiała się cicho, choć wydawało się to zupełnie nieadekwatne do chwili. Przecież właśnie wiozła na noszach ciężko pobitego mężczyznę. Mimo to sam fakt że był w stanie się odezwać napawał otuchą. Nawet nie przypuszczała, jak dobrze będzie znowu zobaczyć kogoś znajomego w całym tym bałaganie.
- Masz na myśli malowniczy krajobraz? – ciągnęła gdy w drodze do budynku okrążali jeden z wydatniejszych kraterów. - Droidy nas tu nieźle przemeblowały. Ale jak popada będzie kilka całkiem ładnych basenów, w sam raz do pływania.
Starała się zachować wesoły ton przeglądając wyniki skanera. Układ nerwowy cały, organy wewnętrzne też, z kończynami nie było już tak dobrze ale od tego na szczęście się nie umierało. Ktokolwiek mu to zrobił wiedział jak uderzać by sprawić ból i nie zabić. Ale na szczęście to już nie miało znaczenia. Pozwoliła sobie by odetchnąć. Wiedziała że teraz ma pełną kontrole nad sytuacją.
- Oprowadzę cię później w ramach rehabilitacji. – mówiła starając się zachować ten sam wesoły ton. - Mam nadzieję, że spisałeś numery tego Venatora który cię przejechał.

Gdyby nie ukłócie bólu, subtelne, acz przypominające Zabrakowi o jego stanie, Tamir zacząłby się zastanawiać dlaczego jest na noszach, a nie idzie u boku Ery na własnych nogach. Jej wesoły ton, uśmiech i poczucie humoru pozwalały choć na chwilę zapomnieć o tym, jak bardzo był poturbowany. Uśmiech jednak nie znikał z jego twarzy. A jeżeli musiał, to tylko na chwilę. Widok znajomej twarzy działał kojąco.
- To to był tylko jeden Venator? - zapytał udając niedowierzanie - Myślałem, że cała flota... - dodał lekko zamyślony. Przekręcił głowę, by lepiej widzieć medyczkę
- Powiedz mi... jak moje obrażenia wypadają, przy ranach twojej Mistrzyni?

Śmiał się. To dobrze. Życie stawało się tysiąc razy łatwiejsze gdy wkraczał w nie śmiech.
- Było powiedzieć, że chcesz się ściągać z Caprice, wiedziałbym na co się szykuje. – Dotarli do szerokich drzwi szpitala kierując się do jednego z gabinetów zabiegowych, beczułkowaty droid FX potoczył się za nimi wymachując licznymi ramionami. - No ale jako, że póki co żadna twoja kończyna nie zamierza odpaść ani nie goni cie stado wściekłych tubylców... trochę ci do jej poziomu brakuje. Musisz się bardziej postarać.
Drzwi gabinetu zamknęły się za nimi odprawiła sanitariusz. Sama mogła sobie z tym poradzić i gdyby nie to, że Tamir cierpiał byłaby to dla niej czysta przyjemność.
- A teraz pozwól że zadam ci parę nudnych i tendencyjnych pytań. Jesteś uczulony na jakieś leki?

- Zrób mi listę jej najgorszych ran, a zobaczę, czy w ogóle będę chciał startować... bo na razie to mnie zniechęcasz - powiedział udając zrezygnowanego, kiedy wjeżdżali do gabinetu. Właściwie nie zamierzał rywalizować z Caprice, ale póki myślał o tym, nie musiał myśleć o... Całe szczęście Era się odezwała, sprawiając, że Rycerz skupił na niej swoją uwagę.
- Z tego, co mi wiadomo, jestem uczulony jedynie na... bezczynność - stwierdził przewracając oczami. Nie mógł nawet się podnieść, by spojrzeć na swoje ciało, by nie czuć bólu.

Bezczynność. Sama jej nienawidziła. Nie chodziło bynajmniej o czas wolny. Gdy nie działo się nic złego mogła się lenić tygodniami. Jednak w obliczu problemu nie umiała tylko stać i czekać.
- No to ciężko to widzę bo obawiam się, że poleżysz tutaj przynajmniej parę dni. No ale może uda się znaleźć ci jakieś zajęcie. – zaczęła rejestracje danych w karcie pacjenta. - A co do ran Caprice to zacznij od wybicia nogą świetlika ze zbrojonego szkła, potem przejdziemy na wyższy poziom, tylko pamiętaj ma być w ciele duuuużo odłamków. – Czy jej się zdawało czy pomiędzy falami bólu które starała się rozpraszać w Mocy od Tamira promieniował jeszcze jakiś smutek? Dziwisz się, torturowali go.
Chciała zapytać ale chwilowo nie miała pomysłu jak, kontynuowała więc wywiad. – Przebyłeś ostatnio jakieś zabiegi chirurgiczne, albo cięższe choroby?

Tamir zaczął powoli tracić dobry humor. Nawet wspomnienie ran Caprice go nie polepszyło. Zabrakowi zdawało się, że nawet pogorszyło. Caprice była Mistrzynią Ery, a to z kolei przywodziło na myśl Yalare. Yalare, która według słów Korela była martwa... Nie prawda. Nie możesz tak myśleć. On kłamał. Chciał cię załamać mówił sobie w myślach. Ale czy naprawdę?
- Jeżeli złamanie kończyn można uznać za zabieg chirurgiczny, to tak - odparł zmuszając się do uśmiechu - Nie pamiętam, kiedy ostatnio chorowałem. Chyba jeszcze jako Padawan w Świątyni - przyznał zamyślony

Czuła go wyraźnie przez Moc. Niepokój, jakiś cień krążący wokół myśli. Nie wnikała głębiej, bała się stracić koncentrację, najważniejsze było odgrodzić Tamira od bólu który tak długo musiał znosić. No tak, ale jest wiele rodzajów bólu.
- Zależy jak ci je nastawiano. – nawiązała kończąc wywiad. Powinna pytać jeszcze o choroby w rodzinie ale w przypadku Jedi byłoby to trochę bez sensu. Sięgnęła po zestaw leków szukając tego właściwego i strzykawki ciśnieniowej. - Teraz dam ci coś na ból i gdy zacznie działać nastawie złamania i przygotuje cie na bactę. Zbiornik powinien być wolny już niedługo. Niestety mam zbyt wielu rannych by cię tam zostawić do wyleczenia. Tak więc tylko zaleczymy rany a stabilizatory tkankowe i odpoczynek zrobią resztę. W czasie zbiegów wstępnych będziesz przytomny ale nie powinieneś czuć nic... drastycznego. – Miała wprawę umiała to zrobić delikatnie.
Przez chwilę wahała się nim zapytała.
- Może to trochę dziwnie zabrzmi po tym przez co przeszedłeś ale.. czy coś się stało?

- Jeszcze nie nastawiono - powiedział spoglądając na Erę i dając jej tym samym znak, że chodzi o te najświeższe złamania, którymi młoda Jedi zamierzała się zająć. Poza nimi, jego ciało wymagało poważniejszej opieki i, tak jak przypuszczał, kąpieli. Czekała go więc bacta. Przynajmniej przez chwilę. Środki przeciwbólowe dadzą mu ukojenie od bólu. Przynajmniej tego fizycznego. Z innym rodzajem, będzie musiał poradzić sobie sam. I wtedy Era zadała to pytanie... No tak, była przecież Jedi. Pewnie wyczuła jego smutek i zmartwienie. A on nie mógł tego wszystkiego dusić sobie i prowadzić ze sobą wewnętrzny dialog. Z jednej strony się pocieszać, by z drugiej dołować. Musiał się z kimś podzielić swoimi zmartwieniami. A Era... wydawała mu się jakaś bliska.
- Wiele... I sam nie wiem co mnie bardziej boli. Rany na ciele, czy te, których nie widać inaczej, niż poprzez Moc. Straciłem wielu ludzi Ero... Cały swój batalion. Poprowadziłem ich na śmierć...

Batalion. Przez chwile nie mogła uwierzyć, ze tak poważne straty są w ogóle możliwe.
To musiałby być straszne. Ona sama boleśnie odczuwała każdego klona który padł tuż obok niej. Pamiętała swąd rozrywanego przez lasery ciała. Agonię w Mocy. Co musiał czuć Tamir który stracił ich tak wielu.
- Jestem pewna że zrobiłeś co mogłeś by tak się nie stało... ale sytuacja w jakiej się znaleźliśmy była... – szukała słów które jednak wydawały się tak bezsensu. Bo wobec zwłok niewiele rzeczy które można powiedzieć ma sens. Ale w takim razie co mogła zrobić? Czuła że coś zrobić musi.
. Odłożyła na chwile strzykawkę i fiolkę z lekiem.
Korzystając że stoi od strony zdrowego ramienia Zabraka nachwaliły się nad nim i ostrożnie unikając bardziej posiniaczonych miejsc objęła go ramieniem i przytuliła.
- Tak bardzo mi przykro. – szepnęła prosto do jego ucha.

Zrobiłeś co mogłeś. A co mógł? Wydawał rozkazy, których ci nieszczęśnicy musieli słuchać. Wypełniali je posłusznie, niczym zaprogramowane droidy, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzali. Ale gdy umierali... Zabrak przypominał sobie, jak czuł śmierć każdego z nich poprzez Moc. Czuł jak gasną. Niektórzy powoli, niczym dopalająca się świeca, w bólu i cierpieniu, a inni nagle, niczym rozbłysk gwiazdy. Najgorsza była świadomość tego, że on chcąc pomóc i się wykazać, połamał sobie nogę, stracił miecz i kontrolę nad resztką wojska. Wszystko w nim pękło. Poczuł się teraz przygnieciony ciężarem tych wszystkich klonów, które straciły życie na wzgórzu, wypełniając jego rozkazy. Zaszkliły mu się oczy i wtedy poczuł bliskość Ery. Przytuliła go, dodając mu otuchy. Chciała mu ulżyć. Używając zdrowego ramienia, Tamir objął ją i przytulił, przyciągając nieznacznie do siebie. Czuł, że tego mu było trzeba. Czuć czyjąś bliskość.
- Powinienem ratować życia, nie posyłać je na śmierć - powiedział niemal przez łzy, lekko łamiącym się głosem

Zazwyczaj nie była aż tak wylewna. Towarzyska, szczera owszem ale nie wylewna. Jednak przez ostatnie dni wszystko stanęło na głowie. Cały świat się zmienił, a Erze trudno było odnaleźć w nim swoje miejsce. Wszystko było takie obce, inne.
Poza nim.
Tamir też był nowym elementem w jej życiu ale był taki jak ona. Tak samo wychowany, zagubiony w nowej rzeczywistości, postawiony przeciw czemuś na co nie był przygotowany.
Chciała poczuć, że nie jest z tym wszystkim sama. I żeby on poczuł, że sam nie jest.
Dlatego nie myślała o tym co robi po prostu pozwoliła mu płakać w swoje ramię delikatnie głaszcząc go po jasnych włosach.
- Jedyne co powinniśmy to dawać z siebie wszystko niezależnie co robimy. Nic więcej nie można od nas wymagać. A że czasem to nie wystarcza... to i tak nie powód żeby przestać się starać. Zawsze można zacząć jeszcze raz i nadać porażkom nowy sens swoimi czynami.

Tamir łkał. Łkał w ramię Ery, pozwalając, by smutek i żal, opuściły go wraz z łzami. Czuł się w tym wszystkim taki zagubiony. Jak dziecko, które nagle straci z oczu rodziców. Przez wiele lat rodzicami byli Mistrzowie, rodzeństwem inni adepci, a domem Świątynia, w której czuł się bezpiecznie. Później, gdy podrósł to rolę rodzica przejęła Yalare, a domem stała się cała Galaktyka. A teraz, gdy on stał się Rycerzem, powinien stać się też dla kogoś rodzicem. Ale tak się nie stało. Wszystko było nowe, inne, obce. Przez chwilę mógł poczuć się rodzicem, dowodząc batalionem klonów, ale zawiódł ich. Ich wszystkich. Zaczynając od klonów którymi dowodził, na Mistrzu Kocie i Mistrzyni S'aa kończąc. Otrzymał zadaniu, którego nie wypełnił.
- Zawiodłem... - powiedział przez łzy, zaciskając dłoń w pięść, w której zacisnął też część szaty Ery - Straciłem batalion, straciłem wzgórze narażając inne oddziały i straciłem miecz...

- Na pewno? A co takiego mogłeś zrobić? Broniłeś otwartego terenu. Prawie bez sprzętu, na pastwę liczniejszego i lepiej wyposażonego wroga. Nie wiesz czy gdybyś zrobił coś innego ocaliłbyś ich, nie wiesz czy gdyby był tam ktoś inny to by zwyciężył. Po fakcie ocena jest taka prosta tyle że zazwyczaj ni jak się ma do tu i teraz. Przegrałeś owszem. Ale nie zawiodłeś. – mówiła łagodnie spokojnie czekając na to aż Tamir wyrzuci z siebie to wszystko co tak bardzo mu ciążyło.
- Odkąd wylądowaliśmy operowałam ponad dwudziestu klonów. Jedna trzecia z nich zmarła. Na pewno mogłam używać innych technik w czasie operacji, innych schematów, narzędzi. Ale nie wiem czy by przeżyli. Nie wiem czy przetrwaliby gdybym miała lepszy sprzęt, albo więcej doświadczenia. Zrobiłam to co wtedy uznałam za najlepsze i dałam z siebie wszystko, nie uważam żebym zawiodła. Więcej się po prostu nie da i tyle. Pewna uzdrowicielka ze świątyni powiedziała mi kiedyś, że Jedi nie jest panem życia i śmierci ani swojego ani czyjegoś. – emocje tak wiele ich krążyło w Mocy wokół i pomiędzy nimi i wiedziała, że to dobry objaw. Lepiej by znalazły teraz ujście, gdyby zalegały w duszy Zabraka mogłyby go trwale skrzywdzić. A tego nie chciała za żadne skarby. Tymczasem starała się pomóc Tamirowi uporać się z nimi i przy okazji pookładać własne. - Stało się coś złego. Masz prawo do smutku, masz prawo do żałoby. Ale to nie była twoja wina. Nie ty zastrzeliłeś te klony. To były droidy i ludzie za nimi stojący. Ludzie których wciąż możemy powstrzymać.

Jak bardzo tego potrzebował. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo może pomóc dobre słowo i tak prosty gest, jak przytulenie. Wszystko wydawało się wtedy jaśniejsze, a słowa wypowiadane przez Erę miały sens. Mimo wszystko miał żal do siebie. Mógł przecież zrobić więcej. Mógł nie skakać na ten myśliwiec. Chciał dobrze...
- Nie wiem, czy znów będę potrafił wziąć na swoje barki taką odpowiedzialność. - przyznał szczerze. Zaciśnięte palce rozluźniły się, puszczając szatę dziewczyny, a dłoń spokojnie wylądowała na jej plecach. Tamir przesunął ją delikatnie po nich.
- Nie wiem, czy odważę się wziąć ze sobą jakiegokolwiek klona, któremu miałbym wydać rozkaz i narazić na śmierć. Zbyt wielu już zginęło przez moje rozkazy i błędną ocenę sytuacji... wolałbym ruszyć samemu na batalion droidów, niż ruszać na ten batalion z własnym batalionem klonów za plecami

Bezgłośnie odetchnęła z ulgą. Tamir reagował w zdrowy sposób. Nie dziwiła się, że po tym co doświadczył czuł się źle, ale nie trzymał się obsesyjnie tych uczuć jak się czasem niektórym zdarzało. Przeżywał je i pozwalał im odejść, tak jak należało.
Czasami człowiek nie zdaje sobie z czegoś sprawy nim nie usłyszy tego we własnych słowach. Ją sama też opuszczało napięcie. Cały ten chaos jakim dotąd było jej dowodzenie. Przecież też opuściła swoje klony by zrobić coś szalonego i niemal przypłaciła to życiem. Ratując ją zginął Jedi. Kastar Induro, pamiętała go i nawet nie wiedziała, że czuła się winna jego śmierci póki nie poczuła jak ta wina odpada. Czy to dlatego tak uporczywie starała się ratować Tamira?
A może tak po prostu miało być. Bo przecież gdyby nie jej szalony rajd na działka mogłaby nie zbliżyć się do niego na tyle by usłyszeć wołanie. Nie wiedziała tego. Za to wiedziała, że cieszy się z obecności drugiego Jedi.
Nagle znowu poczuła się dobrze. Znowu poczuła się bezpieczna.
- Na wszystko musi przyjść czas. Zobaczysz jeszcze odzyskasz pewność siebie. – powiedziała czując jak napięty dotąd materiał jej własnego podkoszulka rozluźnia się, tak jak i dotąd spięty Zabrak. Chwile potem poczuła dłoń Tamira na swoich plecach. Uśmiechnęła się delikatnie. Gest wydawał się tak naturalny i jednocześnie nowy.
- A jeśli chodzi o samotne wycieczki na bataliony droidów. Cóż trzymaj tak dalej a będziemy się w tym szpitalu często widywali. – zakończyła podnosząc się troszeczkę tak by Torn mógł ją zatrzymać gdyby jej jeszcze potrzebował, choć chyba już wszystko wracało do normy.
Nie chciała przerywać uścisku. Jednak nie chciała by cierpiał do raz dłużej niż to konieczne. Musiała wreszcie zająć się nastawianiem jego złamań.

Napięcie powoli opuszczało jego ciało. Oczy, dotąd szkliste i napełnione łzami, które krzywiły obraz rzeczywistości, zaczynały zyskiwać ostrość widzenia. Jedyny ślad jaki został po łzach Tamira, to było mokre ramię jego towarzyszki.
Czuł się lepiej, wiedząc, że jest przy nim ktoś, z kim mógł podzielić się swoimi wątpliwości. Kto potrafił go pocieszyć i samą tylko swoją obecnością sprawić, że poczuje się lepiej. Zabrakowi zrobiło się lżej na sercu. Pozbył się części problemu, który go przytłaczał i nawet nie zdawał sobie sprawy, że aż tak mu ciąży.
Uśmiech pojawił się na twarzy Torna, gdy Era wspomniała o częstym widywaniu się w szpitalu. Naturalny, nie wymuszony uśmiech. Później poczuł, jak dziewczyna odsuwa się nieznacznie. Nie zerwała jednak uścisku całkowicie. Zabrak zsunął powoli rękę, zatrzymując ją na łopatce dziewczyny i odwrócił głowę, by zobaczyć jej twarz.
Była tak blisko. Nie pamiętał, kiedy miał tak blisko czyjąś twarz i patrzył komuś w oczu z odległości zaledwie kilku centymetrów. A oczy Ery były niezwykłe. Wydawało mu się, że widzi je pierwszy raz, a przecież tak nie było. Więc co się zmieniło?

Gdy odwracał się w jej kierunku zamierzała coś powiedzieć. Na końcu języka miała jakiś żartobliwy komentarz na temat połamanych kończyn, ba nawet już otwierała usta.
I nagle słowa wyparowały. Po prostu zniknęły.
Widziała tuż przed sobą twarz Tamira, oczy, linie tatuaży nieznacznie zniekształcone przez opuchliznę, złamany nos. Ot mężczyzna. Widywała ich już wielu w swoim życiu. Z samym Tornem już kiedyś rozmawiała i choć była to miła, krzepiąca rozmowa nie wydawała się być jakaś szczególna.
Teraz wszystko było inaczej. Dlaczego? Może przez to poczucie bliskości które się przed chwilą wytworzyło między nimi. Wciąż było w powietrzu. Ba nawet stężniało wydawało się jakieś inne, nowe, bardziej intensywne.
Nie rozumiała tego. Ba w tamtej chwili nawet nie myślała. Nie mogła się ruszyć. Po prostu patrzyła na niego w sposób w jaki nigdy jeszcze nigdy na nikogo nie patrzyła.

Czas wydawał się zatrzymać w miejscu. Od czasu, jak ich spojrzenia się spotkały, Zabrakowi wydawało się, że wszystko spowolniło swój bieg, a nawet stanęło w miejscu. Odgłos kroków na korytarzu za drzwiami, oddalił się, jakby zniknął. Tamir słyszał teraz tylko swój oddech i oddech Ery. Czuł go na sobie. Na swoich ustach. Był delikatny i rześki, niczym powietrze o poranku. Czuł, jak jego serce szybciej bije, a puls przyspiesza. Nie wiedział czemu, ale też nie szukał odpowiedzi. To było uczucie, jakiego wcześniej jeszcze nie czuł. Było nowe, jak wiele rzeczy ostatnio, ale w przeciwieństwie do tych innych, to było przyjemne. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że jego dłoń z łopatki, zawędrowała wyżej. Czuł teraz skórę na szyi Ery, a przesuwając dłoń minimalnie wyżej, zanurzył ją w jej włosach. Nawet nie chwilę oderwał wzroku od jej oczu.

Nastąpiła jakaś impozja z której ledwie zdawała sobie sprawę i nagle wszystko ograniczało się do emocji i zmysłów. Czuła jego rękę na swoich plecach, stykające się z ciałem ramię promieniowało ciepłem. Jej własna dłoń wciąż spoczywała we włosach Tamira z kciukiem łagodnie opartym o jego policzek. Nigdy jeszcze nie odczuwała dotyku, ciepła czyjegoś ciała tak intensywnie.
Pomiędzy nimi kotłowały się emocje, powietrze stawało się od nich ciężkie. Były w Mocy w złączonych oddechach. Bała się ruszyć. Bała się oddychać. Jakby nie chciała spłoszyć czegoś bardzo kruchego co właśnie się pojawiło.
Gdzieś głęboko w niej rodziła się potrzeba czegoś... nie umiała określić czego ale było tak blisko.

Tamir czuł się dziwnie. Inaczej niż zwykle. Inaczej niż kiedykolwiek. Nie wiedział, jak sobie z tym poradzić i z tą sytuacją. Zdawało mu się, że jego zmysły się wyostrzyły. Miał wrażenie, że słyszy bicie nie tylko swojego, ale także jej serca. Jej dłoń spoczywając w jego włosach i kciuk stykający się z jego policzkiem. Wszystko było takie nowe i sprawiało tyle nowych doznań. Nie wiedział, jaka jest przyczyna, ale wiedział, że nie chce, by to się skończyło. Dotyk Ery sprawiał, że ból dawno poszedł w zapomnienie, a jej bliskość, pozwalała, ba, wręcz wymagała od jego umysłu i ciała, by skupiły się tylko na niej. Zatapiając się w głębi jej spojrzenia, mógł przysiąc, że jeszcze przed chwilą odległość między ich twarzami była większa.

Jej serce biło jakby chciało wyrwać się z piersi. Gdzie gnało? Uciekało przed czymś? Chciało się z kimś spotkać? A może coś ciągnęło? Na przykład jej twarz w dół. A może to Tamir się przysunął. Albo świat dalej kurczył.
Nie walczyła z tym. Po prostu czuła. Istniała. W przeciwieństwie do przestrzeni pomiędzy jej wargami a ustami Zabraka.

Coś w nim drgnęło, gdy usta Ery musnęły jego wargi. Serce zabiło jeszcze mocniej,a krew w żyłach zaczęła pulsować, jak szalona. Nie stawiał oporu. Jego ciało napełniło się takim ciepłem i błogością, jakich jeszcze nie czuł. Odwzajemnił pocałunek, zamykając oczy i dając się prowadzić ciału. Wyłączył umysł. Usta Tamira poruszały się w rytm ust Ery, łącząc poprzez Moc i fizyczny kontakt. Jego dłoń zatonęła gdzieś w jej włosach, tak jak świat, w tej jednej chwili, gdy ich usta się połączyły.

Tylko jeden jedyny raz czuła się tak żywa, tak prawdziwa. O poranku gdy myślała, że zaraz zginie. Czy teraz też umierała? Chyba tak bo jej serce robiło wszystko by się rozerwać łomocząc w piersi. Płuca zapomniały jak się pracuje. Ale nie obchodziło ją to.
Jeśli to jest agonia mogłaby nigdy nie przestać konać. Zamknęła oczy i zatrzasnęła się w głębi tego uczucia. Rozchyliła wargi i zaprosiła go do środka a on to zaproszenie przyjął. Przyciągał ją do siebie, przesunęła dłoń w stronę jego karku.
Świat się rozpadł byli tylko we dwoje i jeśli chodziło o Erę mogli już tak zostać.

Kaskada doznań i odczuć zalała Tamira, niczym fala na wzburzonym oceanie Mon Calamari. Czuł się wspaniale. Jakby rodził się na nowo, z każdym ich wspólnym oddechem. Cieszył się jej bliskością i odczuwał tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Odległość między ich ciałami także powoli znikała. Era przylgnęła do Tamira, zachęcona przez niego, a on sam chciał, by była jak najbliżej. Dłoń dawno już zmieniła swoją pozycję. Prześlizgując się ponownie po szyi dziewczyny, gładziła teraz jej plecy. Byli spleceni, a Tamir chciał tak trwać.

Byli tak blisko, w uczuciu gwałtownym i bezpiecznym, sprzecznym. Takim jak lubiła. Przytuleni, złączeni. Wciąż nie myślała o niczym, po prostu była tam z nim.
Ciało przejęło kontrolę. I w końcu to ono zakomunikowało, że musi oddychać. Wpierw domagało się tego poprzez ból w piersi którego nawet nie zauważyła. Potem włączyło instynkt.
Oderwała się od niego gwałtownie łapiąc powietrze jak ktoś kto nagle utonął. Przez chwilę wciąż trwała blisko z policzkiem tuz przy policzku Tamira.
Wraz z oddechem do wnętrza Ery wdarł się smutek i tęsknota. Tęsknota za bliskością której doświadczała. I smutek bo teraz musiała myśleć. Musiała zrozumieć co się stało. I to było jak cios.

Każda chwila, w której byli złączeni sprawiała, że Tamirowi wydawało się, jakby w jego głowie eksplodowały supernowe. Jedna za drugą, fale rozkoszy i przyjemności zalewały ciało Zabraka. Trzymał Erę blisko siebie, chciał, by to wszystko trwało jak najdłużej i się nie kończyło. Ale w jednej chwili się skończyło. I to tak nagle i gwałtownie, że Tamir był bardziej zaskoczony tym w jaki sposób się zakończyło, niż zaczęło. Chwilę później poczuł jednak ciepło jej policzka przy swoim i zaskoczenie minęło. Jednak teraz pojawiła się niepewność. Nie wiedział co zrobić, czy też co powiedzieć. Nie wiedział jak się zachować i ustosunkować do tego, co przed chwilą się stało. Nie puszczał jednak Ery. Jej bliskość działała kojąco.

Myśli których wcześniej zupełnie nie był postanowiły nadrobić zaległości. Teraz pędziły w głowie dziewczyny z prędkością smugi nadświetlnej. Było ich zbyt wiele by mogła jakąś uchwycić.
Była zaskoczona całą sytuacją. Tym co sama zrobiła. Tym co czuła. Jak to się stało? Co się właściwe stało? Nie była w stanie tego ogarnąć.
Nie chciała puścić Tamira i właśnie dlatego się odsunęła. Musiałą przerwać ten kontakt jeśli chciała zebrać myśli. Bez ciepła drugiego ciała było jej tak jakoś zimno, dziwnie, tak jakby jego brak był nie na miejscu.
Znów spojrzała na niego, wydawał się kimś zupełnie innym niż jeszcze kilka minut temu. I ona sama czuła się inna. Na czym polegała ta zmiana? Na pewno była zagubiona, gdzieś wyparowała większość jej zwyczajowej pewności siebie. Jednak pomimo tej bezradności była pobudzona... szczęśliwa? I to chyba przerażało ją w tej sytuacji najbardziej.
Podniosła dłoń do czoła w geście zakłopotania i poczuła pieczenie. Zdziwiona spojrzała na własne palce na których widniały różowe znaki rozmazanej krwi.
Zmarszczyła brwi patrząc na własne palce z niedowierzaniem.
Skąd mogła mieć skaleczone czoło? A tak rogi.
Znów spojrzała na Tamira. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć. Ale co? Przeprosić? Nie czuła żalu, choć miała poczucie, że pewnie powinna? Więc co się w takich sytuacjach mówi?
Milczała.

Dlaczego to zrobili? Czemu pozwolili, by umysł wziął sobie wolne, a ciało przejęło całkowitą kontrolę? Właściwie czemu się nad tym zastanawiał? Przecież nie zrobili tym nikomu krzywdy. Zbliżyli się jedynie do siebie bardziej, niż powinni. A może się mylił? Może w tej bliskości nie było niczego złego, niczego niewłaściwego? Gdyby tak się nie miało stać to któreś z nich, by to poczuło. Uczono ich, że wszystko co się dzieje, to wola Mocy. Znalazł się w tym szpitalu nie przez przypadek i nie przypadkowo znaleźli się w swoich ramionach. A może tak to sobie tłumaczył? Przecież to była dla niego całkowicie nowa sytuacja. Kolejna, z którą nie wiedział, jak sobie poradzić. A wszystko pogorszyło się, gdy poczuł, jak Era odsuwa się, wychodzi z jego objęć. Pozwolił jej na to. Puścił ją. Nie mógł trzymać jej przy sobie siłą. Chciałby, nie, pragnął poczuć znów ciepło jej ciała. Dotyk jej dłoni i smak jej ust. Nie byli przy sobie zaledwie od chwili, a on już tęsknił za bliskością jej ciała. Patrzył na nią w milczeniu. Patrzył tak samo, jak przed tym, co się stało. Chociaż nie do końca. Może, gdzieś w jego oczach, kryła się tęsknota. Milczała i on także. Wciąż nie wiedział, co powiedzieć.

Rany. To w końcu one sprawiły, że zaczęła ponownie myśleć. Miała przed sobą pacjenta potrzebującego pomocy. Tyle że nie bardzo była w stanie mu jej udzielić. Cała się trzęsła. W głowie miała mętlik. W takim stanie nie wolno było przystępować do pracy, nie lekarzowi. Mogłaby zrobić coś nie tak, mogłaby zrobić mu krzywdę.
Uruchomiła komunikator wywołując dyżurującego chirurga.
- Kapitanie, jest pan zajęty?
- Jeszcze przez chwile tak. – usłyszała w odpowiedzi.
- Będzie pan musiał zająć się komandorem Tornem... coś mi wypadło. – Coś mi wypadło, stwierdzenie wydawało się śmieszne. O tak, coś mi wypadło, konkretnie zdrowy rozsądek i jak go szybko nie znajdę będzie nieciekawie.
- Przyjdę za parę minut sir.
- Rozumiem, przypilnuje pacjenta. Czekam.
Zakończyła rozmowę po czym ciężko oparła się o stół zabiegowy, obróciła się bokiem do Tamira wlepiając wzrok w podłogę.
Miała mu pomóc tymczasem wprowadziła tylko niepotrzebne zamieszanie. Co teraz mogła z tą sytuacją zrobić? Co powinna zrobić? Co chciała zrobić? Nie wiedziała.
Za to wiedziała, że tuż obok jej reki byłą jego dłoń. Gdyby przesunęła ją choć trochę mogłaby znów go dotknąć, choć na chwilę. Mogłaby...
Całe szczęście już załatwiła im przyzwoitkę. Nie było odwrotu.
- Musze pomyśleć – powiedziała cicho.

Tamir mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego. Milczenie zostało przerwane, owszem, lecz nie zwrotem do niego. Połączyła się z klonem, który miał się nim zająć. Miały pomagać mu obce ręce żołnierza, które nie miały w sobie za grosz delikatności i ciepła dłoni Ery. Nie rozumiał dlaczego tak się miało stać, ale po chwili, nim kobieta skończyła rozmawiać z klonem, skarcił się w myślach. Nie mógł myśleć o tylko o tym czego chciał. Widocznie Era uznała, że tak będzie lepiej. Tylko dla kogo? Dla niego, czy dla niej? A może dla nich obu? Odpowiedzi nie otrzymał. Przynajmniej nie otrzymał wprost i nie była ona jasna. Formą odpowiedzi, którą dostał, było zachowanie młodej Jedi. Już na niego nie patrzyła. Spoglądała na podłogę. Pewnie przez jej głowę, tak samo, jak przez głowę Zabraka, przelatywało pełno myśli, z którymi chciała sobie poradzić. Nie chciał sprawiać, by była smutna. Wyprostował palce dłoni, która spoczywała przy dłoni Ery i musnął ją delikatnie opuszkami.
- Wiem - zebrał się na odpowiedź, która została wypowiedziana niemal szeptem.

Dotyk był delikatny, jak nieśmiałe pytanie.
Nie, nie żałowała. Nie wiedziała co z tym teraz zrobić ale nie żałowała. No może trochę tego, że swobodny nastrój uleciał gdzieś w dal, przynajmniej na chwilę. Ale to przecież mogła odzyskać.
To było słodko-gorzkie uczucie gdy splotła z nim palce. Tym razem świadome tego co robi. Igrała z ogniem i z własnym sercem.
Powoli odwróciła głowę zerkając na niego ze smutnym uśmiechem.
- Nie martw się. Teraz już wszystko będzie dobrze. Póki ja tu rządzę jesteś bezpieczny

Nie czekał długo na reakcje z jej strony. To było pocieszające. Myśl, że nie tylko on pragnął tej bliskości. Splecione palce w zupełności mu wystarczały. Dzięki nim mógł czuć delikatność jej skóry i jej ciepło. Czuć jak Moc swobodnie przepływała między nimi. Martwił go jednak ten smutny uśmiech, który nie pasował do jej twarzy. Jej słowa i głos, ciągle niosły pociechę i podnosiły Tamira na duchu, ale przynosiły także zwątpienie i niepewność. Niepewność, którą zamanifestował w nikłym, nieśmiałym uśmiechu, który uniósł jedynie kąciki jego ust.
- Proszę, zrób coś dla mnie - Tak jakby jeszcze nic dla ciebie nie zrobiła, skarcił się zaraz w myślach. Ale miał do niej prośbę, którą musiał wypowiedzieć. Tylko jedną. Może dwie.�-
- Dopilnuj, by dobrze zaopiekowano się Shivim. To Elomin, którego przywieziono razem ze mną. - zmienił temat, by rozluźnić trochę napiętą atmosferę niepewności. Ale musiał dodać coś jeszcze. - I nie myśl zbyt długo... potrzebują cię tutaj. Ja też cię potrzebuję -

Jego słowa zaskoczyły ją. Przecież ledwie się znali. Tymczasem... zresztą czemu się dziwiła? Oboje nie mieli tutaj chwilowo prawie nikogo innego. Klony były uczynne, miłe i mogła na nich polegać przynajmniej technicznie, ale nawet Helio zachowywał wobec niej pewien dystans. Może chodziło o ich wychowanie, a może o ich regulamin i podpunkt o spoufalaniu się. Przy Tamirze nie czuła tej bariery. Tyle, że teraz przy nim wszystko było dziwne.
Mimo to dobrze było być potrzebnym. I potrzebować?
- Zajrzę do niego za chwilę
Drzwi otworzyły się sycząc cicho.
- Wzywała mnie pani?
Spojrzała na klona podnosząc się z miejsca. Stała tak by jej plecy zasłaniały ich wciąż splecione dłonie.
- Tak, mam coś pilnego do załatwienia. Proszę przygotować komodora do bacty, ma trafić do zbiornika z następną zmianą. – poleciła po czym odwróciła się do TamiraPomówimy jak wyjdziesz z bacty. Będzie dobrze.
Dwie godziny to niewiele by dojść do rozsądnych wniosków. Ale musiały wystarczyć. Uścisnęła jego dłoń po czym puściła ją i ruszyła do drzwi.
Znów ta ich bliskość została zerwana. Odprowadził ją wzrokiem do drzwi, za którymi zniknęła, a on został sam na sam z klonem, który miał się zająć jego ranami. Bez Ery u boku, zrobiło mu się jakoś pusto, a to miejsce wydało się całkowicie obce.
- Jak się pan czuje, sir? - głos klona zmusił go do skupienia się na chwili obecnej.
Fatalnie przeszło mu przez myśl, jednak nie wypowiedział tego na głos. Odwrócił głowę, by spojrzeć na żołnierza. Nie zobaczył niczego niezwykłego. Twarz taka, jakich wiele zdążył już zobaczyć. Twarz, która przypomniała mu, ile takich istot stracił.
- Bywało lepiej - odparł z westchnieniem
- Proszę się rozluźnić. - powiedział służbowym tonem, gdy przeglądał kartę Torna, którą zdążyła przygotować Era. - Otrzyma pan zastrzyk przeciwbólowy, po którym nastawię pańskie złamania. Kąpiel potrwa dwie godziny. - wyjaśnił.
Gdy Tamir leżał i poddawał się nastawianiu, nie myślał o bólu. Nie myślał w tej chwili o tym, jak bardzo jego ciało jest poobijane i poranione. To przeszło na dalszy plan. Jego myśli krążyły wokół tego, co zaszło między nim, a Erą. Samo wspomnienie tego, wywoływało u niego dreszcze. Czuł się wtedy tak bardzo szczęśliwy. A teraz, czuł się tak obco. Nie było przy nim Ery. A najgorsze, że nie wiedział, jak to, co się stało, wpłynie na ich relacje. Chyba najbardziej obawiał się tego, że dziewczyna zacznie go unikać. Miał spędzić w zbiorniku z bactą dwie godziny. Przez ten czas wiele się może wydarzyć.
 

Ostatnio edytowane przez Gekido : 03-02-2010 o 18:14.
Gekido jest offline