Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2010, 17:09   #71
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Gdy tylko ich cele zostały otwarte, Tamir westchnął z ulgą. To było dziwne i nie potrafił tego wytłumaczyć, ale gdy celę otwarł klon, a nie droid, powietrze zapachniało jakoś inaczej. Nie czuł się już więźniem. Nie był już na łasce Separatystów. Poczuł wolność. Częściowo przynajmniej, gdyż wciąż zagrażało im niebezpieczeństwo, a on nie mógł nawet podnieść się o własnych siłach. Komandos podszedł do niego, pochylił się nad nim i złapał, by podnieść. Niestety złapał w miejscu, które najbardziej w tej chwili bolało i Zabrak zaprotestował syknięciem i grymasem bólu.
- Przepraszam, sir - odezwał się żołnierz i zmienił miejsce uchwytu. Spojrzał na Tamira, by upewnić się, że teraz złapał odpowiednio i przy niewielkiej pomocy ze strony rannego, podniósł go.
- Wszystko będzie dobrze, sir. Mamy pana - zapewnił Zabraka i przy asyście drugiego komandosa, ruszyli z Tamirem ku wyjściu.
Przy drzwiach mijali rycerza, którego Torn nie kojarzył. Nie widział go ani na odprawie, ani tym bardziej przed Radą, gdy otrzymywał to zadanie. Musiał zatem przybyć jako wsparcie. I Zabrak musiał przyznać, że spisał się bardzo dobrze. Gdy wraz z klonami, zrównał się z nim, Tamir posłał mu pełne wdzięczności spojrzenie. Ale jeszcze nie był bezpieczny.
Opuszczając hangar, grupa musiała dostać się do lądującej kanonierki. Klony, nawet z ciężarem, jakim był Torn, poruszały się szybko i sprawnie. Panujący dookoła chaos zachęcił Zabraka do rozejrzenia się po lotnisku. Wszędzie migotały, raz po raz, blasterowe błyskawice. Klony działały sprawnie, zmuszając droidy do wycofania się. Nim Jedi został wsadzony do kanonierki, miał wrażenie, że dostrzegł gdzieś jeszcze jedną klingę świetlnego miecza.
Tamir poczuł się całkowicie bezpiecznie, dopiero na pokładzie kanonierki. Nie wiedział czemu. Przecież LAAT mogło zostać w każdej chwili zestrzelone. Jednak coś tutaj, dawało mu większe poczucie bezpieczeństwa, niż tam na dole, gdy dopiero, przy pomocy klonów, pokonywał drogę z więzienia do kanonierki. Być poczucie bezpieczeństwa zwiększał fakt, że znajdowały się przy nim klony i jeszcze jeden Jedi na pokładzie? A może świadomość tego, że droidy znajdowały się pod nim, zajęte walką z odsieczą, która przybyła po niego? Możliwe, że i jedno i drugie, miało na to wpływ. Chwila względnego spokoju po tym chaosie jaki panował w bazie Separatystów, została przerwana przez ukłucie bólu, gdy sanitariusz zajął się ranami Zabraka. Wraz z bólem, w głowie Tamira pojawiły się pytania, na które chciałby uzyskać odpowiedzi. Ale najpierw...
- Dziękuję - odezwał się do Jedi, przekręcając głowę tak, by móc go zobaczyć.
Młody Corellianin posłał uratowanemu szeroki uśmiech -Nie ma za co. Po prostu stwierdziliśmy, że to niesprawiedliwe, że my mamy się męczyć, kiedy wy wylegujecie się w tym hoteliku. - Jared po tych słowach podszedł bliżej rannego -Przy okazji nazywam się Jared Codd -
- Tamir Torn - przedstawił się i chciał podać rękę, ale akurat zajmował się nią sanitariusz, więc na podaniu imienia i nazwiska się skończyło. - Uwierz mi, między fałdami Hutta jest wygodniej i bardziej przytulnie niż tam - powiedział uśmiechając się krzywo, gdy znów poczuł ukłucie. - Nie kojarzę cię z odprawy przed lądowaniem na Elomie. Powiedz mi, jakie wsparcie dostaliśmy? -
-Niezbyt duże, trochę ponad setka klonów. Mistrz Windu uznał, że i ja się tutaj przydam. Jak na razie uratowanie ciebie, było jedynym zadaniem jakie mi przydzielili. Także w tym momencie zostałem bezrobotny - Jedi na chwilę przestał mówić i przyjrzał się uratowanemu -W każdym razie teraz nie musisz się niczym przejmować, zawieziemy cię do szpitala, a tam będziesz mógł się spokojnie wylegiwać i zaleczyć te zadrapania -
- Setka klonów? - zapytał z niedowierzaniem. Czyżby Mistrzyni S'aa przebiła się przez obronę Separatystów bez wsparcia ze strony floty innego Mistrza? - Gdybym chciał się wylegiwać to wybrałbym np Naboo. - był nieco zirytowany tym, że, kiedy inni będą walczyć, on będzie musiał się kurować i leżeć bezczynnie - Kiedy kierowaliśmy się do kanonierki, kątem oka, w tym całym chaosie dostrzegłem jeszcze przynajmniej jedną klingę miecza świetlnego. Jak wielu Jedi posłał po mnie Mistrz Kota? -
-Ze mną było nas trzech, Mistrz Jafer leciał ze mną, a towarzyszył nam jeszcze K'Kruh. Spowodowałeś niezłe zamieszanie. Ale już po wszystkim, raz dwa postawią cię na nogi i dołączysz do nas z powrotem -
- Mistrz K'Kruhk tu jest? - Tamir nie mógł uwierzyć w to, że ten, któremu zawdzięczał zostanie Jedi, przyleciał na Elom. - To znaczy, że dostaliśmy znacznie większe wsparcie niż tylko setka klonów. Ani Mistrz K'Kruhk, ani Mistrz Jafer nie lądowali razem z nami na Elomie. Ich lądowania nie było nawet w planach. - Zabrak zamyślił się - Czyli sytuacja na Elomie jest poważniejsza, niż mi się wydawało -
-Być może. Jak wspominałem dopiero tutaj przybyłem. Zresztą do niedawna byłem jeszcze na Corelli, pomagałem CorSecowi i nie miałem kontaktu z resztą galaktyki. Nie wiedziałem co się wydarzyło, aż do powrotu do domu - wyjaśnił młody Jedi -A kiedy usłyszałem, postanowiłem, że trzeba wrócić do świątyni. Niestety większość moich współbraci pozostała na Corelli-
- Rozumiem - przytaknął - Kolejny Jedi na Elomie... - Tamir zamyślił się. Powoli zaczynał tracić dobry humor, którym cieszył się całe kilkanaście minut. Tego dnia, a raczej już wieczoru, chyba nic nie mogło mu już poprawić nastroju.
-Hej nie przejmuj się im więcej tym weselej - młody człowiek nie przejmował się tym wszystkim był pełen optymizmu i wigoru. -Wygramy .... a wiesz dlaczego? - Codd pozwolił żeby to pytanie zawisło w powietrzu, za nim po chwili wypowiedział puentę tego żartu -Ponieważ jesteśmy za przystojni, żeby moc pozwoliła nam przegrać -
Musiał przyznać, że Codd miał poczucie humoru. Cień uśmiechu pojawił się na twarzy Zabraka, a ten pozwolił mu chwilę trwać. Jeszcze przed przybyciem na Elom, ba samą bitwą o wzgórze, Tamir był pełen optymizmu. Ale to co się wydarzyło od tego czasu, tyle śmierci ile widział, ile doświadczył i cierpienie w rękach w Korela... to wszystko sprawiło, że wrodzony optymizm gdzieś uleciał. Młody Jedi liczył, że nie na długo, że gdzieś się tylko schował i w końcu znów wyjdzie na światło dzienne. Jared nie miał jeszcze okazji doświadczyć tego, co Tamir, a Zabrak mu tego nie życzył. Nikomu nie życzył takich doświadczeń.
- Ta teza to już raczej dotyczy tylko ciebie - powiedział próbując sobie wyobrazić wygląd swojej poobijanej, posiniaczonej i opuchniętej twarzy, na której znajdowały się jeszcze ślady zaschniętej krwi.
Corellianin przyjrzał się leżącemu Jedi. Ten faktycznie nie wyglądał najlepiej, ale żadna z tych ran nie powinna zostawić stałej blizny. Teraz przynajmniej lekko się uśmiechał, a w takich wypadkach zachowanie siły było bardzo ważne. Trochę optymizmu zawsze mogło pomóc. Dawało chęć walki ... a ta w przypadku jakichkolwiek ran była nieoceniona -Byłem tam. Wyleczysz się i znów będzie wszystko w porządku. Co prawda trafiłeś gorzej jeżeli chodzi o pielęgniarki ... ale zawsze trzeba patrzeć z tej dobrej strony, przynajmniej to nie Huttowie ... nie to, żebym coś do nich miał, ale nie wyobrażam sobie ich w pielęgniarskim fartuszku - Żart był jego sposobem radzenia sobie z problemami i jak dobrze działał idealnie. Pamiętał, że z początku Mace Windu próbował wykorzenić tą cechę ze swojego ucznia. W końcu się jednak poddał. Tak czy siak, nie było sensu w tym momencie zamartwiać rannego jakimiś poważniejszymi rozważaniami.
- Jeżeli stanę na nogi, to nie mam co narzekać - odparł na słowa Corelianina. Nie chciał urazić klona, który zajął się jego ranami. A przynajmniej ułatwił nieco zadanie osobom, które zajmą się nimi, gdy już wylądują w szpitalu. Szpital. Przecież Era dowodziła kompanią medyczną. To dawało nadzieję, że zobaczy znajomą twarz, a medyczny Jedi postawi go na nogi szybciej niż klony. Taką przynajmniej miał nadzieję.
- Dzięki za podnoszenie na duchu. Jak to się skończy, to masz u mnie kolejkę -
-Dzięki, nie ma żadnego problemu. Wierzę, że zrobiłbyś to samo na moim miejscu -
- Obyśmy nie musieli się o tym przekonywać - wyznał szczerze.
Myśli Tamira skierowały się ku informacjom uzyskanym od Jareda. On sam przybył ze wsparciem setki klonów. Nie było to wiele, ale otrzymali wsparcie, jakiego Zabrak się nie spodziewał. Na Elomie znajdowało się teraz o co najmniej dwóch Mistrzów więcej, a to stanowiło nie lada przewagę. Jednak taka ilość Jedi zgromadzona na Elomie niepokoiła Torna. Czy pojawili się ze względu na obecność Artela Darca i Korela? Czy to może przypadek i nie ma nic wspólnego z tą dwójką? Był Jedi. Wiedział, że nie istnieje coś takiego, jak przypadek. Będzie musiał porozmawiać z Mistrzem K'Kruhkiem. Znali się dobrze i nie mieli przed sobą tajemnic. On wyjaśni całą sytuację Tamirowi. Ale najpierw będzie musiał odzyskać siły i zdolność do poruszania się o własnych siłach. I złożyć raport Mistrzowi Kocie.

Czerwono-biała kanonierka wyglądała jak wielki owad z błyszczącym pancerzem, który zstępował z nieba niosąc pod skrzydłami rannych w bezpieczne miejsce. Widok lądującej w ostatnich promieniach słońca maszyny niósł ze sobą pociechę.
Era odetchnęła wciągając w nozdrza zapach wyrzucanego z silników ciepłego powietrza, nawet nie próbowała opanować targanych wiatrem włosów, za to nerwy trzymała w żelaznym uścisku. Gdy pracowała musiała mieć głowę pod kontrolą.
Podbiegli natychmiast gdy kanonierka dotknęła ziemi koncentrując się na części ładunkowej. Otworzyła się na Moc.
Pierwszy pojawił się w niej Jedi którego nie znała z imienia. I niestety nie miała chwilowo czasu się z nim zapoznać.
Czuła fale bólu nawet nim z ciemnego pokładu wyniesiono rannych. Pierwszy stał o własnych silach wskazał go więc gestem dyżurującemu chirurgowi-klonowi.
Drugiego wlekli.
- Nosze! - poleciła towarzyszącemu jej sanitariuszowi.
W Mocy poznała go od razu, nawet pomimo aury bólu. Z twarzą było trudniej jednak po chwili dostrzegła pod krwią rysy znajomego Zabraka.
W pierwszej chwili odetchnęła z ulgą by zaraz potem zakląć w duchu. Co oni ci zrobili Tamirze? Zapytała w myśli.
- Na trzy – poleciła stanowczo łapiąc wraz z sanitariuszami rannego. Jednym płynnym ruchem przenieśli go z kanonierki na grawinosze.
W drodze uruchomiła skaner diagnostyczny który miał wyjaśnić czy naprawdę jest tak źle czy tylko tak wygląda. Czekając na odczyt pochyliła się nad Zabrakiem.
- Cześć, witamy w kraterowie dolnym – powiedziała łagodnym tonem, uśmiechając się do Tamira. Jednocześnie odszukała jego dłoń sięgając po Moc by rozproszyć w niej choć część jego bólu. Niestety przed zakończeniem badania nie mogła mu podać żadnych farmakologicznych środków przeciwbólowych.

Tamir znów zacisnął zęby, gdy kanonierką delikatnie wstrząsnęło. Leżąc tyle godzin, zdawało mu się, że ból zdążył już przynajmniej częściowo minąć, ale gdy klon zabrał się za jego rany, wszystko wróciło. Ale to delikatne szarpnięcie kanonierki, które odczuł, uświadomiło go w jednym. Zwalniali. Musieli więc dolatywać do szpitala. Zamknął na chwilę oczy, by odetchnąć z ulgą.
Chwilę później dwójka żołnierzy powoli go podnosiła, a Tamir ściskając zęby z bólu, starał się im tego nie utrudniać i nie marudzić. Przynajmniej nie na głos. Nim jeszcze zdążyli go wyciągnąć z kanonierki, do jego uszu dotarł znajomy znajomy głos. Głos, który o świcie obiecywał mu ratunek. Głos należący do osoby, która postarała się, by Zabrak został odbity.
Postać Ery, wydawała się być otoczona przez aurę feeri barw, od żołtej po czerwoną. Widok jej twarzy, tak przyjaznej i łagodnej, sprawił, że Zabrak zapomniał o bólu. Całkowicie poddał się przenoszeniu na nosze. Młoda Jedi, była dla niego niczym promień słońca w ulewny dzień. Młodzieniec odwzajemnił jej uśmiech
- Nieźle się tutaj urządziłaś. - odparł na powitanie swojej towarzyszce

Roześmiała się cicho, choć wydawało się to zupełnie nieadekwatne do chwili. Przecież właśnie wiozła na noszach ciężko pobitego mężczyznę. Mimo to sam fakt że był w stanie się odezwać napawał otuchą. Nawet nie przypuszczała, jak dobrze będzie znowu zobaczyć kogoś znajomego w całym tym bałaganie.
- Masz na myśli malowniczy krajobraz? – ciągnęła gdy w drodze do budynku okrążali jeden z wydatniejszych kraterów. - Droidy nas tu nieźle przemeblowały. Ale jak popada będzie kilka całkiem ładnych basenów, w sam raz do pływania.
Starała się zachować wesoły ton przeglądając wyniki skanera. Układ nerwowy cały, organy wewnętrzne też, z kończynami nie było już tak dobrze ale od tego na szczęście się nie umierało. Ktokolwiek mu to zrobił wiedział jak uderzać by sprawić ból i nie zabić. Ale na szczęście to już nie miało znaczenia. Pozwoliła sobie by odetchnąć. Wiedziała że teraz ma pełną kontrole nad sytuacją.
- Oprowadzę cię później w ramach rehabilitacji. – mówiła starając się zachować ten sam wesoły ton. - Mam nadzieję, że spisałeś numery tego Venatora który cię przejechał.

Gdyby nie ukłócie bólu, subtelne, acz przypominające Zabrakowi o jego stanie, Tamir zacząłby się zastanawiać dlaczego jest na noszach, a nie idzie u boku Ery na własnych nogach. Jej wesoły ton, uśmiech i poczucie humoru pozwalały choć na chwilę zapomnieć o tym, jak bardzo był poturbowany. Uśmiech jednak nie znikał z jego twarzy. A jeżeli musiał, to tylko na chwilę. Widok znajomej twarzy działał kojąco.
- To to był tylko jeden Venator? - zapytał udając niedowierzanie - Myślałem, że cała flota... - dodał lekko zamyślony. Przekręcił głowę, by lepiej widzieć medyczkę
- Powiedz mi... jak moje obrażenia wypadają, przy ranach twojej Mistrzyni?

Śmiał się. To dobrze. Życie stawało się tysiąc razy łatwiejsze gdy wkraczał w nie śmiech.
- Było powiedzieć, że chcesz się ściągać z Caprice, wiedziałbym na co się szykuje. – Dotarli do szerokich drzwi szpitala kierując się do jednego z gabinetów zabiegowych, beczułkowaty droid FX potoczył się za nimi wymachując licznymi ramionami. - No ale jako, że póki co żadna twoja kończyna nie zamierza odpaść ani nie goni cie stado wściekłych tubylców... trochę ci do jej poziomu brakuje. Musisz się bardziej postarać.
Drzwi gabinetu zamknęły się za nimi odprawiła sanitariusz. Sama mogła sobie z tym poradzić i gdyby nie to, że Tamir cierpiał byłaby to dla niej czysta przyjemność.
- A teraz pozwól że zadam ci parę nudnych i tendencyjnych pytań. Jesteś uczulony na jakieś leki?

- Zrób mi listę jej najgorszych ran, a zobaczę, czy w ogóle będę chciał startować... bo na razie to mnie zniechęcasz - powiedział udając zrezygnowanego, kiedy wjeżdżali do gabinetu. Właściwie nie zamierzał rywalizować z Caprice, ale póki myślał o tym, nie musiał myśleć o... Całe szczęście Era się odezwała, sprawiając, że Rycerz skupił na niej swoją uwagę.
- Z tego, co mi wiadomo, jestem uczulony jedynie na... bezczynność - stwierdził przewracając oczami. Nie mógł nawet się podnieść, by spojrzeć na swoje ciało, by nie czuć bólu.

Bezczynność. Sama jej nienawidziła. Nie chodziło bynajmniej o czas wolny. Gdy nie działo się nic złego mogła się lenić tygodniami. Jednak w obliczu problemu nie umiała tylko stać i czekać.
- No to ciężko to widzę bo obawiam się, że poleżysz tutaj przynajmniej parę dni. No ale może uda się znaleźć ci jakieś zajęcie. – zaczęła rejestracje danych w karcie pacjenta. - A co do ran Caprice to zacznij od wybicia nogą świetlika ze zbrojonego szkła, potem przejdziemy na wyższy poziom, tylko pamiętaj ma być w ciele duuuużo odłamków. – Czy jej się zdawało czy pomiędzy falami bólu które starała się rozpraszać w Mocy od Tamira promieniował jeszcze jakiś smutek? Dziwisz się, torturowali go.
Chciała zapytać ale chwilowo nie miała pomysłu jak, kontynuowała więc wywiad. – Przebyłeś ostatnio jakieś zabiegi chirurgiczne, albo cięższe choroby?

Tamir zaczął powoli tracić dobry humor. Nawet wspomnienie ran Caprice go nie polepszyło. Zabrakowi zdawało się, że nawet pogorszyło. Caprice była Mistrzynią Ery, a to z kolei przywodziło na myśl Yalare. Yalare, która według słów Korela była martwa... Nie prawda. Nie możesz tak myśleć. On kłamał. Chciał cię załamać mówił sobie w myślach. Ale czy naprawdę?
- Jeżeli złamanie kończyn można uznać za zabieg chirurgiczny, to tak - odparł zmuszając się do uśmiechu - Nie pamiętam, kiedy ostatnio chorowałem. Chyba jeszcze jako Padawan w Świątyni - przyznał zamyślony

Czuła go wyraźnie przez Moc. Niepokój, jakiś cień krążący wokół myśli. Nie wnikała głębiej, bała się stracić koncentrację, najważniejsze było odgrodzić Tamira od bólu który tak długo musiał znosić. No tak, ale jest wiele rodzajów bólu.
- Zależy jak ci je nastawiano. – nawiązała kończąc wywiad. Powinna pytać jeszcze o choroby w rodzinie ale w przypadku Jedi byłoby to trochę bez sensu. Sięgnęła po zestaw leków szukając tego właściwego i strzykawki ciśnieniowej. - Teraz dam ci coś na ból i gdy zacznie działać nastawie złamania i przygotuje cie na bactę. Zbiornik powinien być wolny już niedługo. Niestety mam zbyt wielu rannych by cię tam zostawić do wyleczenia. Tak więc tylko zaleczymy rany a stabilizatory tkankowe i odpoczynek zrobią resztę. W czasie zbiegów wstępnych będziesz przytomny ale nie powinieneś czuć nic... drastycznego. – Miała wprawę umiała to zrobić delikatnie.
Przez chwilę wahała się nim zapytała.
- Może to trochę dziwnie zabrzmi po tym przez co przeszedłeś ale.. czy coś się stało?

- Jeszcze nie nastawiono - powiedział spoglądając na Erę i dając jej tym samym znak, że chodzi o te najświeższe złamania, którymi młoda Jedi zamierzała się zająć. Poza nimi, jego ciało wymagało poważniejszej opieki i, tak jak przypuszczał, kąpieli. Czekała go więc bacta. Przynajmniej przez chwilę. Środki przeciwbólowe dadzą mu ukojenie od bólu. Przynajmniej tego fizycznego. Z innym rodzajem, będzie musiał poradzić sobie sam. I wtedy Era zadała to pytanie... No tak, była przecież Jedi. Pewnie wyczuła jego smutek i zmartwienie. A on nie mógł tego wszystkiego dusić sobie i prowadzić ze sobą wewnętrzny dialog. Z jednej strony się pocieszać, by z drugiej dołować. Musiał się z kimś podzielić swoimi zmartwieniami. A Era... wydawała mu się jakaś bliska.
- Wiele... I sam nie wiem co mnie bardziej boli. Rany na ciele, czy te, których nie widać inaczej, niż poprzez Moc. Straciłem wielu ludzi Ero... Cały swój batalion. Poprowadziłem ich na śmierć...

Batalion. Przez chwile nie mogła uwierzyć, ze tak poważne straty są w ogóle możliwe.
To musiałby być straszne. Ona sama boleśnie odczuwała każdego klona który padł tuż obok niej. Pamiętała swąd rozrywanego przez lasery ciała. Agonię w Mocy. Co musiał czuć Tamir który stracił ich tak wielu.
- Jestem pewna że zrobiłeś co mogłeś by tak się nie stało... ale sytuacja w jakiej się znaleźliśmy była... – szukała słów które jednak wydawały się tak bezsensu. Bo wobec zwłok niewiele rzeczy które można powiedzieć ma sens. Ale w takim razie co mogła zrobić? Czuła że coś zrobić musi.
. Odłożyła na chwile strzykawkę i fiolkę z lekiem.
Korzystając że stoi od strony zdrowego ramienia Zabraka nachwaliły się nad nim i ostrożnie unikając bardziej posiniaczonych miejsc objęła go ramieniem i przytuliła.
- Tak bardzo mi przykro. – szepnęła prosto do jego ucha.

Zrobiłeś co mogłeś. A co mógł? Wydawał rozkazy, których ci nieszczęśnicy musieli słuchać. Wypełniali je posłusznie, niczym zaprogramowane droidy, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzali. Ale gdy umierali... Zabrak przypominał sobie, jak czuł śmierć każdego z nich poprzez Moc. Czuł jak gasną. Niektórzy powoli, niczym dopalająca się świeca, w bólu i cierpieniu, a inni nagle, niczym rozbłysk gwiazdy. Najgorsza była świadomość tego, że on chcąc pomóc i się wykazać, połamał sobie nogę, stracił miecz i kontrolę nad resztką wojska. Wszystko w nim pękło. Poczuł się teraz przygnieciony ciężarem tych wszystkich klonów, które straciły życie na wzgórzu, wypełniając jego rozkazy. Zaszkliły mu się oczy i wtedy poczuł bliskość Ery. Przytuliła go, dodając mu otuchy. Chciała mu ulżyć. Używając zdrowego ramienia, Tamir objął ją i przytulił, przyciągając nieznacznie do siebie. Czuł, że tego mu było trzeba. Czuć czyjąś bliskość.
- Powinienem ratować życia, nie posyłać je na śmierć - powiedział niemal przez łzy, lekko łamiącym się głosem

Zazwyczaj nie była aż tak wylewna. Towarzyska, szczera owszem ale nie wylewna. Jednak przez ostatnie dni wszystko stanęło na głowie. Cały świat się zmienił, a Erze trudno było odnaleźć w nim swoje miejsce. Wszystko było takie obce, inne.
Poza nim.
Tamir też był nowym elementem w jej życiu ale był taki jak ona. Tak samo wychowany, zagubiony w nowej rzeczywistości, postawiony przeciw czemuś na co nie był przygotowany.
Chciała poczuć, że nie jest z tym wszystkim sama. I żeby on poczuł, że sam nie jest.
Dlatego nie myślała o tym co robi po prostu pozwoliła mu płakać w swoje ramię delikatnie głaszcząc go po jasnych włosach.
- Jedyne co powinniśmy to dawać z siebie wszystko niezależnie co robimy. Nic więcej nie można od nas wymagać. A że czasem to nie wystarcza... to i tak nie powód żeby przestać się starać. Zawsze można zacząć jeszcze raz i nadać porażkom nowy sens swoimi czynami.

Tamir łkał. Łkał w ramię Ery, pozwalając, by smutek i żal, opuściły go wraz z łzami. Czuł się w tym wszystkim taki zagubiony. Jak dziecko, które nagle straci z oczu rodziców. Przez wiele lat rodzicami byli Mistrzowie, rodzeństwem inni adepci, a domem Świątynia, w której czuł się bezpiecznie. Później, gdy podrósł to rolę rodzica przejęła Yalare, a domem stała się cała Galaktyka. A teraz, gdy on stał się Rycerzem, powinien stać się też dla kogoś rodzicem. Ale tak się nie stało. Wszystko było nowe, inne, obce. Przez chwilę mógł poczuć się rodzicem, dowodząc batalionem klonów, ale zawiódł ich. Ich wszystkich. Zaczynając od klonów którymi dowodził, na Mistrzu Kocie i Mistrzyni S'aa kończąc. Otrzymał zadaniu, którego nie wypełnił.
- Zawiodłem... - powiedział przez łzy, zaciskając dłoń w pięść, w której zacisnął też część szaty Ery - Straciłem batalion, straciłem wzgórze narażając inne oddziały i straciłem miecz...

- Na pewno? A co takiego mogłeś zrobić? Broniłeś otwartego terenu. Prawie bez sprzętu, na pastwę liczniejszego i lepiej wyposażonego wroga. Nie wiesz czy gdybyś zrobił coś innego ocaliłbyś ich, nie wiesz czy gdyby był tam ktoś inny to by zwyciężył. Po fakcie ocena jest taka prosta tyle że zazwyczaj ni jak się ma do tu i teraz. Przegrałeś owszem. Ale nie zawiodłeś. – mówiła łagodnie spokojnie czekając na to aż Tamir wyrzuci z siebie to wszystko co tak bardzo mu ciążyło.
- Odkąd wylądowaliśmy operowałam ponad dwudziestu klonów. Jedna trzecia z nich zmarła. Na pewno mogłam używać innych technik w czasie operacji, innych schematów, narzędzi. Ale nie wiem czy by przeżyli. Nie wiem czy przetrwaliby gdybym miała lepszy sprzęt, albo więcej doświadczenia. Zrobiłam to co wtedy uznałam za najlepsze i dałam z siebie wszystko, nie uważam żebym zawiodła. Więcej się po prostu nie da i tyle. Pewna uzdrowicielka ze świątyni powiedziała mi kiedyś, że Jedi nie jest panem życia i śmierci ani swojego ani czyjegoś. – emocje tak wiele ich krążyło w Mocy wokół i pomiędzy nimi i wiedziała, że to dobry objaw. Lepiej by znalazły teraz ujście, gdyby zalegały w duszy Zabraka mogłyby go trwale skrzywdzić. A tego nie chciała za żadne skarby. Tymczasem starała się pomóc Tamirowi uporać się z nimi i przy okazji pookładać własne. - Stało się coś złego. Masz prawo do smutku, masz prawo do żałoby. Ale to nie była twoja wina. Nie ty zastrzeliłeś te klony. To były droidy i ludzie za nimi stojący. Ludzie których wciąż możemy powstrzymać.

Jak bardzo tego potrzebował. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo może pomóc dobre słowo i tak prosty gest, jak przytulenie. Wszystko wydawało się wtedy jaśniejsze, a słowa wypowiadane przez Erę miały sens. Mimo wszystko miał żal do siebie. Mógł przecież zrobić więcej. Mógł nie skakać na ten myśliwiec. Chciał dobrze...
- Nie wiem, czy znów będę potrafił wziąć na swoje barki taką odpowiedzialność. - przyznał szczerze. Zaciśnięte palce rozluźniły się, puszczając szatę dziewczyny, a dłoń spokojnie wylądowała na jej plecach. Tamir przesunął ją delikatnie po nich.
- Nie wiem, czy odważę się wziąć ze sobą jakiegokolwiek klona, któremu miałbym wydać rozkaz i narazić na śmierć. Zbyt wielu już zginęło przez moje rozkazy i błędną ocenę sytuacji... wolałbym ruszyć samemu na batalion droidów, niż ruszać na ten batalion z własnym batalionem klonów za plecami

Bezgłośnie odetchnęła z ulgą. Tamir reagował w zdrowy sposób. Nie dziwiła się, że po tym co doświadczył czuł się źle, ale nie trzymał się obsesyjnie tych uczuć jak się czasem niektórym zdarzało. Przeżywał je i pozwalał im odejść, tak jak należało.
Czasami człowiek nie zdaje sobie z czegoś sprawy nim nie usłyszy tego we własnych słowach. Ją sama też opuszczało napięcie. Cały ten chaos jakim dotąd było jej dowodzenie. Przecież też opuściła swoje klony by zrobić coś szalonego i niemal przypłaciła to życiem. Ratując ją zginął Jedi. Kastar Induro, pamiętała go i nawet nie wiedziała, że czuła się winna jego śmierci póki nie poczuła jak ta wina odpada. Czy to dlatego tak uporczywie starała się ratować Tamira?
A może tak po prostu miało być. Bo przecież gdyby nie jej szalony rajd na działka mogłaby nie zbliżyć się do niego na tyle by usłyszeć wołanie. Nie wiedziała tego. Za to wiedziała, że cieszy się z obecności drugiego Jedi.
Nagle znowu poczuła się dobrze. Znowu poczuła się bezpieczna.
- Na wszystko musi przyjść czas. Zobaczysz jeszcze odzyskasz pewność siebie. – powiedziała czując jak napięty dotąd materiał jej własnego podkoszulka rozluźnia się, tak jak i dotąd spięty Zabrak. Chwile potem poczuła dłoń Tamira na swoich plecach. Uśmiechnęła się delikatnie. Gest wydawał się tak naturalny i jednocześnie nowy.
- A jeśli chodzi o samotne wycieczki na bataliony droidów. Cóż trzymaj tak dalej a będziemy się w tym szpitalu często widywali. – zakończyła podnosząc się troszeczkę tak by Torn mógł ją zatrzymać gdyby jej jeszcze potrzebował, choć chyba już wszystko wracało do normy.
Nie chciała przerywać uścisku. Jednak nie chciała by cierpiał do raz dłużej niż to konieczne. Musiała wreszcie zająć się nastawianiem jego złamań.

Napięcie powoli opuszczało jego ciało. Oczy, dotąd szkliste i napełnione łzami, które krzywiły obraz rzeczywistości, zaczynały zyskiwać ostrość widzenia. Jedyny ślad jaki został po łzach Tamira, to było mokre ramię jego towarzyszki.
Czuł się lepiej, wiedząc, że jest przy nim ktoś, z kim mógł podzielić się swoimi wątpliwości. Kto potrafił go pocieszyć i samą tylko swoją obecnością sprawić, że poczuje się lepiej. Zabrakowi zrobiło się lżej na sercu. Pozbył się części problemu, który go przytłaczał i nawet nie zdawał sobie sprawy, że aż tak mu ciąży.
Uśmiech pojawił się na twarzy Torna, gdy Era wspomniała o częstym widywaniu się w szpitalu. Naturalny, nie wymuszony uśmiech. Później poczuł, jak dziewczyna odsuwa się nieznacznie. Nie zerwała jednak uścisku całkowicie. Zabrak zsunął powoli rękę, zatrzymując ją na łopatce dziewczyny i odwrócił głowę, by zobaczyć jej twarz.
Była tak blisko. Nie pamiętał, kiedy miał tak blisko czyjąś twarz i patrzył komuś w oczu z odległości zaledwie kilku centymetrów. A oczy Ery były niezwykłe. Wydawało mu się, że widzi je pierwszy raz, a przecież tak nie było. Więc co się zmieniło?

Gdy odwracał się w jej kierunku zamierzała coś powiedzieć. Na końcu języka miała jakiś żartobliwy komentarz na temat połamanych kończyn, ba nawet już otwierała usta.
I nagle słowa wyparowały. Po prostu zniknęły.
Widziała tuż przed sobą twarz Tamira, oczy, linie tatuaży nieznacznie zniekształcone przez opuchliznę, złamany nos. Ot mężczyzna. Widywała ich już wielu w swoim życiu. Z samym Tornem już kiedyś rozmawiała i choć była to miła, krzepiąca rozmowa nie wydawała się być jakaś szczególna.
Teraz wszystko było inaczej. Dlaczego? Może przez to poczucie bliskości które się przed chwilą wytworzyło między nimi. Wciąż było w powietrzu. Ba nawet stężniało wydawało się jakieś inne, nowe, bardziej intensywne.
Nie rozumiała tego. Ba w tamtej chwili nawet nie myślała. Nie mogła się ruszyć. Po prostu patrzyła na niego w sposób w jaki nigdy jeszcze nigdy na nikogo nie patrzyła.

Czas wydawał się zatrzymać w miejscu. Od czasu, jak ich spojrzenia się spotkały, Zabrakowi wydawało się, że wszystko spowolniło swój bieg, a nawet stanęło w miejscu. Odgłos kroków na korytarzu za drzwiami, oddalił się, jakby zniknął. Tamir słyszał teraz tylko swój oddech i oddech Ery. Czuł go na sobie. Na swoich ustach. Był delikatny i rześki, niczym powietrze o poranku. Czuł, jak jego serce szybciej bije, a puls przyspiesza. Nie wiedział czemu, ale też nie szukał odpowiedzi. To było uczucie, jakiego wcześniej jeszcze nie czuł. Było nowe, jak wiele rzeczy ostatnio, ale w przeciwieństwie do tych innych, to było przyjemne. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że jego dłoń z łopatki, zawędrowała wyżej. Czuł teraz skórę na szyi Ery, a przesuwając dłoń minimalnie wyżej, zanurzył ją w jej włosach. Nawet nie chwilę oderwał wzroku od jej oczu.

Nastąpiła jakaś impozja z której ledwie zdawała sobie sprawę i nagle wszystko ograniczało się do emocji i zmysłów. Czuła jego rękę na swoich plecach, stykające się z ciałem ramię promieniowało ciepłem. Jej własna dłoń wciąż spoczywała we włosach Tamira z kciukiem łagodnie opartym o jego policzek. Nigdy jeszcze nie odczuwała dotyku, ciepła czyjegoś ciała tak intensywnie.
Pomiędzy nimi kotłowały się emocje, powietrze stawało się od nich ciężkie. Były w Mocy w złączonych oddechach. Bała się ruszyć. Bała się oddychać. Jakby nie chciała spłoszyć czegoś bardzo kruchego co właśnie się pojawiło.
Gdzieś głęboko w niej rodziła się potrzeba czegoś... nie umiała określić czego ale było tak blisko.

Tamir czuł się dziwnie. Inaczej niż zwykle. Inaczej niż kiedykolwiek. Nie wiedział, jak sobie z tym poradzić i z tą sytuacją. Zdawało mu się, że jego zmysły się wyostrzyły. Miał wrażenie, że słyszy bicie nie tylko swojego, ale także jej serca. Jej dłoń spoczywając w jego włosach i kciuk stykający się z jego policzkiem. Wszystko było takie nowe i sprawiało tyle nowych doznań. Nie wiedział, jaka jest przyczyna, ale wiedział, że nie chce, by to się skończyło. Dotyk Ery sprawiał, że ból dawno poszedł w zapomnienie, a jej bliskość, pozwalała, ba, wręcz wymagała od jego umysłu i ciała, by skupiły się tylko na niej. Zatapiając się w głębi jej spojrzenia, mógł przysiąc, że jeszcze przed chwilą odległość między ich twarzami była większa.

Jej serce biło jakby chciało wyrwać się z piersi. Gdzie gnało? Uciekało przed czymś? Chciało się z kimś spotkać? A może coś ciągnęło? Na przykład jej twarz w dół. A może to Tamir się przysunął. Albo świat dalej kurczył.
Nie walczyła z tym. Po prostu czuła. Istniała. W przeciwieństwie do przestrzeni pomiędzy jej wargami a ustami Zabraka.

Coś w nim drgnęło, gdy usta Ery musnęły jego wargi. Serce zabiło jeszcze mocniej,a krew w żyłach zaczęła pulsować, jak szalona. Nie stawiał oporu. Jego ciało napełniło się takim ciepłem i błogością, jakich jeszcze nie czuł. Odwzajemnił pocałunek, zamykając oczy i dając się prowadzić ciału. Wyłączył umysł. Usta Tamira poruszały się w rytm ust Ery, łącząc poprzez Moc i fizyczny kontakt. Jego dłoń zatonęła gdzieś w jej włosach, tak jak świat, w tej jednej chwili, gdy ich usta się połączyły.

Tylko jeden jedyny raz czuła się tak żywa, tak prawdziwa. O poranku gdy myślała, że zaraz zginie. Czy teraz też umierała? Chyba tak bo jej serce robiło wszystko by się rozerwać łomocząc w piersi. Płuca zapomniały jak się pracuje. Ale nie obchodziło ją to.
Jeśli to jest agonia mogłaby nigdy nie przestać konać. Zamknęła oczy i zatrzasnęła się w głębi tego uczucia. Rozchyliła wargi i zaprosiła go do środka a on to zaproszenie przyjął. Przyciągał ją do siebie, przesunęła dłoń w stronę jego karku.
Świat się rozpadł byli tylko we dwoje i jeśli chodziło o Erę mogli już tak zostać.

Kaskada doznań i odczuć zalała Tamira, niczym fala na wzburzonym oceanie Mon Calamari. Czuł się wspaniale. Jakby rodził się na nowo, z każdym ich wspólnym oddechem. Cieszył się jej bliskością i odczuwał tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Odległość między ich ciałami także powoli znikała. Era przylgnęła do Tamira, zachęcona przez niego, a on sam chciał, by była jak najbliżej. Dłoń dawno już zmieniła swoją pozycję. Prześlizgując się ponownie po szyi dziewczyny, gładziła teraz jej plecy. Byli spleceni, a Tamir chciał tak trwać.

Byli tak blisko, w uczuciu gwałtownym i bezpiecznym, sprzecznym. Takim jak lubiła. Przytuleni, złączeni. Wciąż nie myślała o niczym, po prostu była tam z nim.
Ciało przejęło kontrolę. I w końcu to ono zakomunikowało, że musi oddychać. Wpierw domagało się tego poprzez ból w piersi którego nawet nie zauważyła. Potem włączyło instynkt.
Oderwała się od niego gwałtownie łapiąc powietrze jak ktoś kto nagle utonął. Przez chwilę wciąż trwała blisko z policzkiem tuz przy policzku Tamira.
Wraz z oddechem do wnętrza Ery wdarł się smutek i tęsknota. Tęsknota za bliskością której doświadczała. I smutek bo teraz musiała myśleć. Musiała zrozumieć co się stało. I to było jak cios.

Każda chwila, w której byli złączeni sprawiała, że Tamirowi wydawało się, jakby w jego głowie eksplodowały supernowe. Jedna za drugą, fale rozkoszy i przyjemności zalewały ciało Zabraka. Trzymał Erę blisko siebie, chciał, by to wszystko trwało jak najdłużej i się nie kończyło. Ale w jednej chwili się skończyło. I to tak nagle i gwałtownie, że Tamir był bardziej zaskoczony tym w jaki sposób się zakończyło, niż zaczęło. Chwilę później poczuł jednak ciepło jej policzka przy swoim i zaskoczenie minęło. Jednak teraz pojawiła się niepewność. Nie wiedział co zrobić, czy też co powiedzieć. Nie wiedział jak się zachować i ustosunkować do tego, co przed chwilą się stało. Nie puszczał jednak Ery. Jej bliskość działała kojąco.

Myśli których wcześniej zupełnie nie był postanowiły nadrobić zaległości. Teraz pędziły w głowie dziewczyny z prędkością smugi nadświetlnej. Było ich zbyt wiele by mogła jakąś uchwycić.
Była zaskoczona całą sytuacją. Tym co sama zrobiła. Tym co czuła. Jak to się stało? Co się właściwe stało? Nie była w stanie tego ogarnąć.
Nie chciała puścić Tamira i właśnie dlatego się odsunęła. Musiałą przerwać ten kontakt jeśli chciała zebrać myśli. Bez ciepła drugiego ciała było jej tak jakoś zimno, dziwnie, tak jakby jego brak był nie na miejscu.
Znów spojrzała na niego, wydawał się kimś zupełnie innym niż jeszcze kilka minut temu. I ona sama czuła się inna. Na czym polegała ta zmiana? Na pewno była zagubiona, gdzieś wyparowała większość jej zwyczajowej pewności siebie. Jednak pomimo tej bezradności była pobudzona... szczęśliwa? I to chyba przerażało ją w tej sytuacji najbardziej.
Podniosła dłoń do czoła w geście zakłopotania i poczuła pieczenie. Zdziwiona spojrzała na własne palce na których widniały różowe znaki rozmazanej krwi.
Zmarszczyła brwi patrząc na własne palce z niedowierzaniem.
Skąd mogła mieć skaleczone czoło? A tak rogi.
Znów spojrzała na Tamira. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć. Ale co? Przeprosić? Nie czuła żalu, choć miała poczucie, że pewnie powinna? Więc co się w takich sytuacjach mówi?
Milczała.

Dlaczego to zrobili? Czemu pozwolili, by umysł wziął sobie wolne, a ciało przejęło całkowitą kontrolę? Właściwie czemu się nad tym zastanawiał? Przecież nie zrobili tym nikomu krzywdy. Zbliżyli się jedynie do siebie bardziej, niż powinni. A może się mylił? Może w tej bliskości nie było niczego złego, niczego niewłaściwego? Gdyby tak się nie miało stać to któreś z nich, by to poczuło. Uczono ich, że wszystko co się dzieje, to wola Mocy. Znalazł się w tym szpitalu nie przez przypadek i nie przypadkowo znaleźli się w swoich ramionach. A może tak to sobie tłumaczył? Przecież to była dla niego całkowicie nowa sytuacja. Kolejna, z którą nie wiedział, jak sobie poradzić. A wszystko pogorszyło się, gdy poczuł, jak Era odsuwa się, wychodzi z jego objęć. Pozwolił jej na to. Puścił ją. Nie mógł trzymać jej przy sobie siłą. Chciałby, nie, pragnął poczuć znów ciepło jej ciała. Dotyk jej dłoni i smak jej ust. Nie byli przy sobie zaledwie od chwili, a on już tęsknił za bliskością jej ciała. Patrzył na nią w milczeniu. Patrzył tak samo, jak przed tym, co się stało. Chociaż nie do końca. Może, gdzieś w jego oczach, kryła się tęsknota. Milczała i on także. Wciąż nie wiedział, co powiedzieć.

Rany. To w końcu one sprawiły, że zaczęła ponownie myśleć. Miała przed sobą pacjenta potrzebującego pomocy. Tyle że nie bardzo była w stanie mu jej udzielić. Cała się trzęsła. W głowie miała mętlik. W takim stanie nie wolno było przystępować do pracy, nie lekarzowi. Mogłaby zrobić coś nie tak, mogłaby zrobić mu krzywdę.
Uruchomiła komunikator wywołując dyżurującego chirurga.
- Kapitanie, jest pan zajęty?
- Jeszcze przez chwile tak. – usłyszała w odpowiedzi.
- Będzie pan musiał zająć się komandorem Tornem... coś mi wypadło. – Coś mi wypadło, stwierdzenie wydawało się śmieszne. O tak, coś mi wypadło, konkretnie zdrowy rozsądek i jak go szybko nie znajdę będzie nieciekawie.
- Przyjdę za parę minut sir.
- Rozumiem, przypilnuje pacjenta. Czekam.
Zakończyła rozmowę po czym ciężko oparła się o stół zabiegowy, obróciła się bokiem do Tamira wlepiając wzrok w podłogę.
Miała mu pomóc tymczasem wprowadziła tylko niepotrzebne zamieszanie. Co teraz mogła z tą sytuacją zrobić? Co powinna zrobić? Co chciała zrobić? Nie wiedziała.
Za to wiedziała, że tuż obok jej reki byłą jego dłoń. Gdyby przesunęła ją choć trochę mogłaby znów go dotknąć, choć na chwilę. Mogłaby...
Całe szczęście już załatwiła im przyzwoitkę. Nie było odwrotu.
- Musze pomyśleć – powiedziała cicho.

Tamir mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego. Milczenie zostało przerwane, owszem, lecz nie zwrotem do niego. Połączyła się z klonem, który miał się nim zająć. Miały pomagać mu obce ręce żołnierza, które nie miały w sobie za grosz delikatności i ciepła dłoni Ery. Nie rozumiał dlaczego tak się miało stać, ale po chwili, nim kobieta skończyła rozmawiać z klonem, skarcił się w myślach. Nie mógł myśleć o tylko o tym czego chciał. Widocznie Era uznała, że tak będzie lepiej. Tylko dla kogo? Dla niego, czy dla niej? A może dla nich obu? Odpowiedzi nie otrzymał. Przynajmniej nie otrzymał wprost i nie była ona jasna. Formą odpowiedzi, którą dostał, było zachowanie młodej Jedi. Już na niego nie patrzyła. Spoglądała na podłogę. Pewnie przez jej głowę, tak samo, jak przez głowę Zabraka, przelatywało pełno myśli, z którymi chciała sobie poradzić. Nie chciał sprawiać, by była smutna. Wyprostował palce dłoni, która spoczywała przy dłoni Ery i musnął ją delikatnie opuszkami.
- Wiem - zebrał się na odpowiedź, która została wypowiedziana niemal szeptem.

Dotyk był delikatny, jak nieśmiałe pytanie.
Nie, nie żałowała. Nie wiedziała co z tym teraz zrobić ale nie żałowała. No może trochę tego, że swobodny nastrój uleciał gdzieś w dal, przynajmniej na chwilę. Ale to przecież mogła odzyskać.
To było słodko-gorzkie uczucie gdy splotła z nim palce. Tym razem świadome tego co robi. Igrała z ogniem i z własnym sercem.
Powoli odwróciła głowę zerkając na niego ze smutnym uśmiechem.
- Nie martw się. Teraz już wszystko będzie dobrze. Póki ja tu rządzę jesteś bezpieczny

Nie czekał długo na reakcje z jej strony. To było pocieszające. Myśl, że nie tylko on pragnął tej bliskości. Splecione palce w zupełności mu wystarczały. Dzięki nim mógł czuć delikatność jej skóry i jej ciepło. Czuć jak Moc swobodnie przepływała między nimi. Martwił go jednak ten smutny uśmiech, który nie pasował do jej twarzy. Jej słowa i głos, ciągle niosły pociechę i podnosiły Tamira na duchu, ale przynosiły także zwątpienie i niepewność. Niepewność, którą zamanifestował w nikłym, nieśmiałym uśmiechu, który uniósł jedynie kąciki jego ust.
- Proszę, zrób coś dla mnie - Tak jakby jeszcze nic dla ciebie nie zrobiła, skarcił się zaraz w myślach. Ale miał do niej prośbę, którą musiał wypowiedzieć. Tylko jedną. Może dwie.�-
- Dopilnuj, by dobrze zaopiekowano się Shivim. To Elomin, którego przywieziono razem ze mną. - zmienił temat, by rozluźnić trochę napiętą atmosferę niepewności. Ale musiał dodać coś jeszcze. - I nie myśl zbyt długo... potrzebują cię tutaj. Ja też cię potrzebuję -

Jego słowa zaskoczyły ją. Przecież ledwie się znali. Tymczasem... zresztą czemu się dziwiła? Oboje nie mieli tutaj chwilowo prawie nikogo innego. Klony były uczynne, miłe i mogła na nich polegać przynajmniej technicznie, ale nawet Helio zachowywał wobec niej pewien dystans. Może chodziło o ich wychowanie, a może o ich regulamin i podpunkt o spoufalaniu się. Przy Tamirze nie czuła tej bariery. Tyle, że teraz przy nim wszystko było dziwne.
Mimo to dobrze było być potrzebnym. I potrzebować?
- Zajrzę do niego za chwilę
Drzwi otworzyły się sycząc cicho.
- Wzywała mnie pani?
Spojrzała na klona podnosząc się z miejsca. Stała tak by jej plecy zasłaniały ich wciąż splecione dłonie.
- Tak, mam coś pilnego do załatwienia. Proszę przygotować komodora do bacty, ma trafić do zbiornika z następną zmianą. – poleciła po czym odwróciła się do TamiraPomówimy jak wyjdziesz z bacty. Będzie dobrze.
Dwie godziny to niewiele by dojść do rozsądnych wniosków. Ale musiały wystarczyć. Uścisnęła jego dłoń po czym puściła ją i ruszyła do drzwi.
Znów ta ich bliskość została zerwana. Odprowadził ją wzrokiem do drzwi, za którymi zniknęła, a on został sam na sam z klonem, który miał się zająć jego ranami. Bez Ery u boku, zrobiło mu się jakoś pusto, a to miejsce wydało się całkowicie obce.
- Jak się pan czuje, sir? - głos klona zmusił go do skupienia się na chwili obecnej.
Fatalnie przeszło mu przez myśl, jednak nie wypowiedział tego na głos. Odwrócił głowę, by spojrzeć na żołnierza. Nie zobaczył niczego niezwykłego. Twarz taka, jakich wiele zdążył już zobaczyć. Twarz, która przypomniała mu, ile takich istot stracił.
- Bywało lepiej - odparł z westchnieniem
- Proszę się rozluźnić. - powiedział służbowym tonem, gdy przeglądał kartę Torna, którą zdążyła przygotować Era. - Otrzyma pan zastrzyk przeciwbólowy, po którym nastawię pańskie złamania. Kąpiel potrwa dwie godziny. - wyjaśnił.
Gdy Tamir leżał i poddawał się nastawianiu, nie myślał o bólu. Nie myślał w tej chwili o tym, jak bardzo jego ciało jest poobijane i poranione. To przeszło na dalszy plan. Jego myśli krążyły wokół tego, co zaszło między nim, a Erą. Samo wspomnienie tego, wywoływało u niego dreszcze. Czuł się wtedy tak bardzo szczęśliwy. A teraz, czuł się tak obco. Nie było przy nim Ery. A najgorsze, że nie wiedział, jak to, co się stało, wpłynie na ich relacje. Chyba najbardziej obawiał się tego, że dziewczyna zacznie go unikać. Miał spędzić w zbiorniku z bactą dwie godziny. Przez ten czas wiele się może wydarzyć.
 

Ostatnio edytowane przez Gekido : 03-02-2010 o 18:14.
Gekido jest offline  
Stary 04-02-2010, 07:34   #72
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Nie ruszaj się! - zabrzmiał skomputeryzowany głos za jej plecami. - Jesteś aresztowana.

W takich chwilach chyba odzywała się intuicja, albo zwyczajne przeczucie tego, że, pomimo braku pary oczu z tyłu, i tak się było świadomym tego, że właśnie ktoś celuje nam w plecy. Lira nawet nie musiała sprawdzać, w pełni zawierzyła swym przeczuciom, a dodatkowo utwierdził ją w tym przekonaniu blaster, który zaraz uśmiechnął się do niej z przodu, wyraźnie gotów do użycia, gdyby rzeczywiście wykonała jakiś gwałtowniejszy ruch. Pozwoliła sobie tylko na powolne, zupełnie niewinne uniesienie rąk i otwarcie dłoni na znak, że nie ukrywa w nich niczego, co mogłoby porozwalać te blaszaki. A chciałaby tam mieć coś takiego i wcale nie czułaby się źle z tym, że wyszłaby z domu zostawiając za sobą porozrzucane kończyny.

Kątem oka dostrzegała kolejne pojawiające się droidy, co sprawiało, że pomysł z zaatakowaniem ich stawał się coraz bardziej bezmyślny. Nie jej specjalnością były walki z taką ilością przeciwników, a zagadanie ich lub wpłynięcie na te skomputeryzowane umysły w ogóle nie wchodziło w grę. Sytuacja wydawała się być co najmniej beznadziejna, chociaż w pewien sposób dziwnie jej się podobało to, że dla aresztowania tylko jej wysłano aż taką ilość blaszaków. Schlebiało jej to.

Nagle na powrót odczuła obecność Ricona, a przynajmniej takie odniosła wrażenie, że to było nagle. Wcześniej o tym nie myślała, nazbyt zaaferowana sprawdzaniem felernego budynku, ale może rzeczywiście na kilka dłuższych chwil nie była w stanie go wyczuć. Nie, nie to było teraz jej największym problemem. Tamto przecież mogło jej się tylko wydawać, a obecność towarzysza bardziej wyraźną się stała właśnie w chwili zagrożenia. Postanowiła jednak to wykorzystać i ostrzec drugiego Jedi, aby i on był świadom tego co się wydarzyło.
Skupiła się i sięgnęła Mocą ku jego umysłowi.

„Nie zbliżaj się!” – Czy w takim przekazywaniu swych słów można było unosić głos? Jeśli tak, to Lira właśnie wykrzyczała ostrzegawczo swoją wypowiedź w myślach. Jakiż byłby w tym wszystkim sens, gdyby i jego złapali? –„Ten dom senatora.. nikogo w nim nie było, oprócz, co się okazało potem, droidów. Wpadłam w ich pułapkę..”

W tych kilku ostatnich słowach wysłanych towarzyszowi przez kobietę rozbrzmiewało coś dziwnego, jakby żal do niej samej. Dała się złapać tak.. tak.. naiwnie, tak idiotycznie! Do tego jeszcze nie była w stanie zrobić czegokolwiek, gdyż zaatakowanie takiej ilości droidów równałoby się z samobójstwem. Poszatkowałyby ją wystrzały z ich blasterów, a nikomu nic by to nie dało. Nie było warto.

Była zła. Nawet nie na cały świat, bo wypełniała ją złość wyłącznie na siebie samą. Wprawdzie jawiła się tam też i drobinka niezadowolenia na Zakon i fakt, że nie sprawdzili wcześniej jak się ma sytuacja na tej planecie, ale była to zaledwie kropelka w całym morzu jej gniewu na siebie.

„Tak się dać.. „

Uniesione dłonie zacisnęła mocno w pięści, aż paznokcie przebiły jasną skórę, a knykcie zbielały jeszcze bardziej.

„Tak.. „

Pozwoliła sobie założyć ciężkie kajdanki niczym jakiemuś.. jakiemuś.. złodziejaszkowi podrzędnemu! Był to kolejny powód dla kobiety do podenerwowania i zawrzenia krwi w błękitnych żyłkach, tak wyraźnie odcinających się na bladej skórze. Była Jedi, należała do Zakonu, nie powinna być traktowana w taki sposób. Toż to Separatyści byli wrogami, to te droidy powinny uciekać na tych swoich cienkich nóżkach, a Rycerze powinni być ogólnie.. no.. szanowani? Kilka najbliższych blaszaków drgnęło gwałtowniej i mocniej chwyciło blastery w jej stronę skierowane, kiedy to Lira prychnięcie wzgardliwie z siebie wydała. W ciągu całej tej misji była szanowana aż jeden raz i to tylko wtedy, gdy wpłynęła na słaby umysł strażnika. Ironia.

Wyprowadzono ją z budynku, a takiej obstawy jaką ona miała niejeden mógłby pozazdrościć. Ah, musiała naprawdę wyglądać jak jakiś największy łotr i szubrawiec, na którego aż obławę trzeba było stworzyć. Chciało jej się trochę śmiać, jednak powstrzymała się. Prawdą było, że jej natura była niczym piórko w wietrzny dzień – łatwo i niespodziewanie mogła zmienić swój kierunek, tak jak w tej chwili właśnie, z tego głębokiego rozżalenia na gorzkie rozbawienie całą sytuacją. Szła wyprostowana, a spod ciężkich, prawie przymkniętych powiek spogląda na wszystko i na nic jednocześnie. Dokładnie, właśnie tak. Tuż po samym wyjściu zlustrowała pośpiesznie okolicę, jednak na niczym ani nikim konkretnym spojrzenia swego na dłużej nie zatrzymała. Zestrzelili statek z jednym, w ich mniemaniu, dyplomatą, a teraz aresztowali dyplomatę – sztuk jeden. Prosty rachunek. Jeśli jej towarzysz ją skądś obserwował, to miała tylko nadzieję, że nie rzuci się na pomoc. Teraz ją tylko, zaledwie aresztowali, nie była to sytuacja patowa. Wprawdzie czuła za to do siebie niechęć, a i owszem, ale z dwojga złego wolała być w taki sposób zatrzymana niż rozstrzelana.

Zresztą, to jeszcze nie był koniec.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 04-02-2010 o 07:37.
Tyaestyra jest offline  
Stary 05-02-2010, 14:33   #73
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Chłodne powietrze działało kojące na zerwane nerwy Ery gdy wolnym krokiem opuściła budynek szpitala. Otuliła się szczelniej skórzaną kurtką by odgrodzić się od chłodu wieczoru. Przez chwilę rozglądała się po iście księżycowym krajobrazie wioski nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Jej uwagę przykuł ruch na lądowisku. Dostrzegła Jedi który kilkanaście minut tremu przywiózł rannych. Kręcił się wokół lądowiska wykonując proste ćwiczenia fizyczne. Niewiele myśląc ruszyła w jego kierunku. Przedtem nie miała czasu się z nim zapoznać. Ranni wymagali jej uwagi. Teraz za to potrzebowała zająć czymś myśli.

-Jeszcze zdążysz się spocić, dla zabicia czasu zaproponowałbym raczej partyjkę sabaka gdybym tylko wiedziała gdzie utłukłam moje karty. – zaczęła uśmiechając się szelmowsko po czym wyciągnęła rękę na powitanie. - Era D'an naczelny rzeźnik. Jak wam poszło z tym wiezieniem? Były jakieś problemy?-

Jared zaprzestał ćwiczeń i przyjrzał się nowo przybyłej. Wcześniej nie miał okazji jej poznać, ale zakon był duży ... nawet bardzo duży. To przecież tylko wojna sprawiła, że tylu Jedi znalazło się na jednej planecie, zwłaszcza na takiej jak Elom. Młody rycerz odwzajemnił uśmiech i uścisnął jej rękę -Jared Codd. Miło mi ciebie poznać. Technicznie jestem pilotem i szermierzem, a wrodzona skromność nie pozwala mi dodać, że na pewno w tych dwóch dziedzinach najlepszym w tym systemie - słowa te powiedziane zostały bardzo lekkim żartobliwym tonem -A atak na bazę nie sprawił większych problemów, obyło się bez strat po naszej stornie. Nie spodziewali się tam nas -

Zmarszczyła brwi. - Dziwne.. Tamir wspominał, ze będzie tam dwóch wrażliwych na Moc. - Za gładko, za spokojnie. Nie wiedzieć czemu bardzo jej się to nie spodobało. - No ale nic, trzeba się cieszyć, że ranni są już bezpieczni. - skrzywiła się. - Widziałeś ostatnio Kotę? wspominał coś o kontrnatarciu?

Jedi popatrzył na nią -Może ich w tym momencie tam nie było. - odparł nie pewnie -A Mistrza Kotę widziałem, gdy zostałem przydzielony do tej cudownej wyprawy. Niestety nie miałem okazji zamienić z nim zbyt wiele słów. Odkąd przyleciałem na tą planetę byłem podsyłany do kolejnych osób. Chyba nie mają za bardzo pomysłu, co ze mną tutaj zrobić. - odparł na jej drugie pytanie -Także nie wiem nic o żadnym kontrnatarciu. Przykro mi ... a wy mieliście wcześniej ciężką przeprawę?-

- Właściwe to nie licząc tego bombardowania to... nie - Słowa ledwie przeszły jej przez gardło. Każdy klon którego straciła był dla Ery jak katastrofa. Ale usiłowała się zmusić do obiektywnego spojrzenia na sprawę. Tamir stracił cały batalion. Mogło być sto razy gorzej. - Ale inni nie mieli tyle szczęścia. Wszystko tutaj jak dotąd idzie nie tak. - westchnęła.

- Chciałbym wiedzieć kto robił rozpoznanie i czemu akurat był to ślepy trzylatek. - odegnała nieprzyjemne myśli uśmiechając się krzywo.

- A tym, że nie wiedzą co z tobą zrobić się nie przejmuj. Oni chyba ledwie wiedzą co zrobić ze sobą. Ta armia to jeden wielki chaos. Pewnie zatrudnią cię przy kontrnatarciu. Oby tylko o nim uprzedzili, wolałabym wiedzieć z przynajmniej godzinnym wyprzedzeniem, że do szpitala zaczną napływać ranni w ilościach hurtowych.-


-Cóż wiedziałem, że czeka mnie taka zabawa w momencie, w którym opuściłem Corellię. Miejmy nadzieję, że wszystko się polepszy. Będę miał przynajmniej napisać do kogo skargę, na poziom tutejszej obsługi. Nie dość, że sąsiedzi hałasują, to jeszcze nie można dostać świeżej pościeli - zażartował Jared po czym trochę poważniejszym tonem dodał -Jeżeli będę coś wiedział to dam ci znać. To pewnie pierwsze twoje zadanie na taką skalę?-

- Tak, ale niestety chyba nie ostatnie. Z resztą z tym przynajmniej wiem co zrobić. A w kwestii nadzoru kontaktów z naszymi hałaśliwymi i skorymi do dzielenia się fajerwerkami sąsiadów... mój komandor jest świecie przekonany że wszyscy zginiemy. To o czymś świadczy.- uśmiechnęła się. - Z resztą sprawa jest nowa dla nas wszystkich. Może stąd wynika ten chaos, nikt nie wie jak to ugryźć.

-Każdy z nas się będzie czegoś uczył, miejmy nadzieję, że nasza nauka nie będzie za bardzo bolesna. W każdym razie pozostaje mieć nadzieję, że twój komandor nie ma racji ... znaczy wiesz, ja się nie boję. Podobno śmierć nie przychodzi zbyt wcześnie po Corellian bo boi się, że ukradną jej kosę - Codd cały czas uśmiechał się. Nie wyglądał na kogoś, kto przejmuje się specjalnie całą tą sytuacją

-Ja w każdym razie miałem okazję wziąć parę razy udział, w podobnych imprezach. Tylko nie na taką skalę i był przy mnie mój mistrz. Jestem rycerzem od nie całych dwóch miesięcy. Można powiedzieć, że od razu rzucony na głęboką wodę -

Przez chwilę przyglądała się Jaredowi. Mógł sobie na tą pewność siebie pozwolić czy po prostu nie wiedział co go czeka? Ona sama jeszcze dwa dni temu też była względnie spokojna ale teraz... - Cóż daje się, że ten Hutt zwany pieszczotliwie wojną jeszcze się po tobie nie przetoczył. - wciąż się uśmiechała. - No ale wy Corelianie potraficie się ze wszytskiego wyślizgnąć.

Pilot wzruszył ramionami -Wierzę, że zostałem nieźle wyszkolony. A gdyby jednak coś mi się stało, jesteś tutaj, żeby nas poskładać. Koniec końców nie ma się co martwić. Szkoda tylko, że twoje pielęgniarki nie są ładniejsze - po tych słowach Codd sięgnął do kurtki munduru i wyjął z niego małą piersiówkę -Corelliańska whiskey - powiedział podnosząc ją trochę wyżej -Jeżeli masz tutaj jakieś szklanki, możemy spróbować zabić czas w trochę przyjemniejszy sposób. I choć trochę rozgrzeje. Chyba, że nie pijesz? -

Nawet nie miał pojęcia jak bardzo tego drinka potrzebowała. Niemal desperacko. Alkoholu nie było wiele, na pewno nie dość by zdołała się upić. Nie na tyle by nie wytrzeźwiała przed dyżurem. - Jesteś aniołem. Choć może coś do przekąszenia się też znajdzie - obróciła się i skierowała do budynku gdzie klony zorganizowały tymczasową kuchnię. - Już sama zaczynałam rozważałam czy by nie nastawić jakiegoś zacieru z racji i preparatów probiotycznych

Jedi ruszył za nią -W takim razie przybyłem w samą porę. Nie trzeba eksperymentować. Chociaż znając żołnierzy, na pewno już coś stworzyli. W końcu klony, nie mogą się tak bardzo różnić od innych ludzi - Zawsze trzymał trochę alkoholu na wszelki wypadek. Na takie lub podobne okazje. Nigdy nie było wiadomo kiedy może się przydać. Oczywiście nie było go nadzwyczajnie dużo, w końcu trzeba było być w miarę trzeźwym. Żałował tylko, że teraz może być problem z dostaniem go gdziekolwiek poza Corellią ... ale cóż, na razie nie miał powodów do narzekań

- Nie masz pojęcia jak bym się wtedy ucieszyła. Nawet gdyby trafili na ostry dyżur bo źle wydestylowali i oślepli. Niestety ciężko z tym będzie. Regulamin im chyba zabrania, a oni nie umieją niezgodnie z nim iść nawet do toalety. No ale może się ich przynajmniej uda sabaka nauczyć. - Był wieczór więc w pomieszczeniu kręciło się całkiem sporo klonów. Dziewczyna zabrała dwie szklanki, tacę z kilkoma kanapkami i poprowadziła towarzysza schodami w górę, na piętrze było pusto, głównie ze względu na wyrwany przez pocisk dach i ścianę. Jednak Erze podobał się widok nieba z tego miejsca. No i na kawałkach zwalonej ściany można było wygodnie usiąść. - No ale chwilami i tak robią co chcą, mają charakter, tylko trzeba ich trochę przycisnąć by go wydobyć.

-Dobrze wiedzieć. Chociaż to Mandalorianie. Kiedyś nasi poprzednicy w Zakonie ich powstrzymywali. Dzisiaj walczymy z nimi ramię w ramię. Pytanie, co się stanie gdy ta wojna się zakończy. Cóż miejmy nadzieję, że oni też nauczą się czegoś od nas ... może jak żyć gdy nie ma walki. A Sabak to całkiem niezły początek - Jared był zadowolony z tej rozmowy, mógł się dowiedzieć ważnych rzeczy ... a poza tym było to lepsze niż siedzenie na dworze w oczekiwaniu na jakieś rozkazy. - Więc czym zajmowałaś się przed wojną? -

-Pilnowaniem żeby moja mistrzyni nie zabiła nas obu w czasie misji. Wierz mi usilnie się starała. Poza tym specjalizowałam się w świeceniu za nią oczami przed radą. Czasami miałam wrażenie, ze jej osobistym marzeniem jest doprowadzić do tego by Mistrz Windu zaczął wrzeszczeć. - mówiła pociągając łyk whiskey. Brakowało jej Caprice, tak wiele miała do niej pytań. - Niedawno zostałam dyplomowanym lekarzem. Przeszłam próby i właśnie po raz pierwszy szlifuje skalpel na misji bez mistrzyni. A ty co robiłeś przed zesłaniem na Elom?

Jared pociągnął łyk napoju i uśmiechnął się lekko -Znaczy za nim wróciłem na Corellię po pasowaniu na rycerza, byłem uczniem Mace'a Windu. Także trochę ganiania z mieczem, a ponieważ jestem dobrym pilotem, to też obowiązki "szofera".- Jedi zamilkł na chwilę przyglądając się pomieszczeniu, jakby próbując zebrać myśli -To były piękne czasy, wszystko było prostsze ... oprócz okazjonalnych starć i ran oczywiście. Gdy zostałem rycerzem wróciłem na Corellię ... moje właściwie pierwsze i ostatnie zadanie przed wojną polegało na ściganiu grupki piratów. W ten sposób, ominęło mnie Genosis ... -

Przez chwile patrzyła na swój napój. Ostatnio zbyt często zapijała smutki. To nie był dobry znak. Jedi powinien stawiać czoło problemom a nie od nich uciekać. Tyle, ze na razie miała dość stawiania czoła wszystkiemu w okolicy, od droidów po swoich podkomendnych. - A więc szkoliła cię legenda... czy on naprawdę jest taki surowy na jakiego wygląda?

-Nie ... nie do końca. Właściwie trening był ciężki, ale to było to czego potrzebowałem. Corellianie w zakonie ... jesteśmy inni, pozwala się nam utrzymywać kontakty z rodziną, część z nas ma własne rodziny i rada nigdy ich nie ukarała.- Codd zamilkł na chwilę. Teraz jego głos był dużo poważniejszy, dało się w nim ponadto wyczuć smutek. -Ja znałem swoich rodziców. Pamiętam ich ... ale zmarli. I wtedy nie miałem nikogo oprócz Mistrza Windu. Traktowałem go jak ojca ... ale gdy stanąłem przed nim po raz ostatni ... wydawał się jakiś inny. Jakby niósł ze sobą jakiś ciężar- pilot ponownie zamilkł sącząc whiskey -I wychodzi na to, że kiepski ze mnie pocieszacz - dodał chcąc lekko rozluźnić atmosferę

Skrzywiła się gdy wspomniał o zakładaniu rodziny, temat był zbyt świeży, zbyt kujący wobec tego co stało się w pokoju zabiegowym. - Szczęściarz z ciebie, że ich znałeś. Ja chciałabym pamiętać moich, zweryfikować to co mówiła mi o nich Caprice, moja mistrzyni. Mój ojciec był pierwszym padawanem jakiego sobie wzięła, tuż przed próbami zakochał się w kobiecie echani. Dziwna z ich była para, ona jeden z najbardziej szanowanych generałów swego ludu, on typowy alderaańczyk z duszą poety. Ale opuścił dla niej zakon. - mówiła spoglądając wysoko w wschodzące na nocnym niebie gwiazdy. - Echani nigdy nie byli zachwyceni z tego związku. Gdy miałam rok reputacja matki przestały ich chronić. był zamach, ojciec zginął ratując nas obie. Matka wezwała Caprice i przez pewien czas się ukrywała. Gdy ta przybyła oddała mnie pod opiekę zakonu i... - zostawiła mnie. Te słowa cisnęły się na usta jednak nigdy nie zostały wypowiedziane na głos. - [/i]...poszła się zmierzyć ze swoimi wrogami. Nie przeżyła tego. Niby wiele o nich wiem ale to jak legenda... jakby nie byli prawdziwi.[/i]

-Być może czasami legendy są tym, co daje nam pocieszenie. Tym co może nam pomóc w walce z ciemnością. Galaktyka nie jest przyjemnym miejscem, a jak trudno może być komuś poświęcić wszystko co kocha dla dobra innych? Może dlatego zostało kiedyś zabronione zakładanie rodzin w Zakonie, żeby Jedi nie musieli dokonywać tego trudnego wyboru. Kto wie? - pozwolił aby pytanie zawisło w powietrzu za nim zaczął kontynuować -Twoja matka zrobiła coś co uważała za słuszne, zginęła za coś w co wierzyła, a to o wiele więcej, niż można powiedzieć o większości osób. -

Skrzywiła się. Całe życie składało się z trudnych wyborów. Tak niby miało być łatwiej? Gdy odmawiano jej prawa o decydowaniu o własnym życiu. - Tak tylko jak poważnie traktować zakaz który rada nakłada i jednocześnie sama nie przestrzega. W końcu mistrz Mundi ma kilka żon i z każdą z nich dziecko. - stwierdziła sucho, co jak co ale Jedi z ich umiłowaniem sprawiedliwości nie powinni dzielić nikogo na równych i równiejszych. - czasami... znacznie łatwiej jest umrzeć niż żyć dalej. - westchnęła po czym uśmiechnęła się krzywo. - No ale kto wie może ją o to zapytam jak już wstanie z grobu, przyjdzie tu i wyrwie mi wszystkie kudły za dowodzenie Mandalorianami. Połowa moich przodków musi pod początku tej misji przewracać się w grobach.- Dziwne jak dawno nie myślała o pradawnym konflikcie echani i mandalorian. Płynący z krwią dystans zacierał się odkąd zaczęła poznawać i lubić swoje klony.

-Czasy się zmieniają. To Jedi złamali potęgę klanów Mandalorian, sami zatracając siebie i omalże nie tracąc całej Republiki. A teraz to Jedi dowodzą Mandalorianami. Oznacza to jedną z dwóch rzeczy ... albo galaktyka oszalała, albo moc ma naprawdę zwichrowane poczucie humoru - pilot wyszczerzył zęby w uśmiechu opróżniając swój kubek -Lub obie te rzeczy na raz -

- Naprawdę nimi dowodzimy? Cóż ja mam wrażenie, ze ich raczej rozstawiamy po kontach. Są tacy zdystansowani. Przy prawie każdej rozmowie mam wrażenie, że przebijam się przez durastalowy mur. - stwierdziła opróżniając za przykładem towarzysza szklankę. - A co do galaktyki to kiedy ona była normalna? Zaś Moc... cóż od czasu do czasu lubi chyba strącać nas na samo dno i zrzucać jeszcze łopatę. A ja mam zamiar na złość wziąć się z uśmiechem do kopania.- Westchnęła. Ostatnie dni dały jej w kość, chwilami może nawet za bardzo, ale nie zamierzała dać się złamać.

-Ja zawsze bardziej myślałem o tym jak o grze w Sabbaca, dostajemy rękę, z którą musimy grać ... no chyba, że wyciągniemy jakąś kartę z przysłowiowego rękawa ... -

- Cóż, trzeba wiec naładować do rękawa co się da i jak sabacc to tylko według zasad z Nar Shaddaa inaczej jest zwyczajnie nudno. - stwierdziła unosząc szklaneczkę. - Za partyjkę zwaną Elom, oby karty szły gładko a przeciwnik stracił serce do blefów.

Jared również podniósł swoją szklankę -Za Elom, oby przeciwnik był zbyt zajęty przyglądaniem się naszej twarzy, aby zauważył co robią nasze ręce-

Spełniła toast nawet bez mrugnięcia. Caprice zadbała o jej trening również w dziedzinie trawienia alkoholiki. Gdy skończyła osiemnaście lat i odchorowała Gammoreańskie piwo wiedziała, że zniesie w tej dziedzinie wszystko. - Ehh stara dobra whiskey, jak znajdziemy jakąś kantynę musimy się wybrać na rewanż, tym razem ja stawiam, oblejemy zwycięstwo. - nie zamierzała myśleć o ewentualności porażki. - Przydałoby się zajrzeć do sztabu. Może Kota przesłał jakieś instrukcje. Albo komandor Słoneczko potrzebuje jakiejś pomocy. - Do szpitala na razie wolała nie wracać bez wezwania. Wciąż sobie nie ufała, pod zbyt wieloma względami.

-Komandor Słoneczko?- zapytał zaciekawiony Corelianin

Westchnęła. Do upicia się wiele Erze brakowało ale zaczynał się jej rozwiązywać język. Już chlapnęła więcej niż powinna. - Przecież nie mogę ich wiecznie wołać po numerkach. To ludzie nie kolejne pozycje w katalogu. "Słoneczko" to tymczasowo kryptonim komandora mojego batalionu póki nie wymyśle czegoś lepszego, tylko on sam jeszcze o tym nie wie. Taka z niego radosna istota z tym jego "i tak wszyscy umrzemy". - stwierdziła patrząc na Jareda z krzywym uśmiechem. - Sami nie chcą się ponazywać, wiec wszystko spada na mnie. Ach te powinności dowódcy.

Jedi uśmiechał się szeroko, powstrzymując się ostatkiem sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem -No wiesz ... to całkiem ładne imię ... mógłbym tak nazwać swój statek ... myślisz, że ten twój komandor osiąga dobre prędkości w nadświetlnej?-

- Podejrzewam, ze to zależy od tego jak mocno go postraszysz. - stwierdziła przypominając sobie, że to nie ładnie nabijać się ze swoich podkomendnych. W końcu to ponure usposobienie było tym za co przede wszystkim lubiła pana komandora. No i bardzo jej pomagał. - Będę musiała pomyśleć o czymś bardziej adekwatnym zanim biedak przestanie się do mnie odzywać a w obóz pójdzie plotka że zadawanie się z Jedi grozi dziwną ksywką.

-Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Jestem pewien, że wymyślisz coś ciekawego, co nie spowoduje, że stanie się obiektem żartów wszystkich w obozie. Coś w stylu "Duck" od kaczek na strzelnicy ... - musiał przyznać samym przed sobą, że po tych ponurych rozważaniach było to dużo bardziej przyjemne. -W każdym razie masz rację, że te kody są straszne i trudno je zapamiętać -

- Tak, krew człowieka zalewa gdy zwołuje swój odział po imionach i brzmi to jakby czytał książkę telefoniczną. No ale nazwanie ich wszystkich zajmie trochę czasu. Hmmm "Duck" to całkiem dobry pomysł i bardziej strawny od Słoneczka. - stwierdziła. - Ja na razie mam kapitana Helia od pewnego zwierzęcia z Dagobach, jego umysł zawsze zdaje się unosić poza zasięgiem. Kapitana Krayta przez którego muszę uważać gdzie chodzę bo gdy tylko się zagapię zawsze nabijam sobie o niego guza, tak jakbym miała w obozie leże smoka Krayt. No i kapitana Dura dowodzącego kompanię medyczną, od durastali bo jest solidny, mogę na nim polegać i zdjął mi z barków kawał ciężkiej roboty. Masz może jeszcze pomysły na czterech chirurgów?

-Nie ... przykro mi, ale na pewno coś wymyślisz. W każdym razie jest to na tyle dobry pomysł, że jak już zdecydują się przydzielić mi jakiś oddział, to zrobię to samo. Szczególnie, że krócej wtedy wywołuje się kogoś w radiu i nie mylą się ... Jedi popatrzył na piersiówkę, która została już niemalże opróżniona, i dolał do szklanek jej resztki -I to by było ostatnie kilka kropel naprawdę dobrej whiskey w odległości kilku systemów. Chyba, że nasi sąsiedzi mają gdzieś schowane jakieś zapasy -

- Niestety wątpię, w tej wiosce nie mieli. Zobaczymy co będzie jak zdobędziemy jakieś miasto. - upiła łyk rozkoszując się trunkiem, kto wie kiedy znów będzie miała okazje go kosztować. - Cóż jeśli kampania się przeciągnie w akcie desperacji zawsze można jakiś zacier nastawić... nie ma co wzorowy ze mnie lekarz. - stwierdziła na wpół żartobliwym tonem po czym uniosła jeszcze raz kubek. - Zdrowie wszystkich Jedi na Elomie, obyśmy wrócili do świątyni w pełnym... - nie na to już było za późno. - ...nie mniejszym niż obecnie składzie.

Jedi spełnił toast bez mrugnięcia, a z resztki na dnie jaka pozostała wzniósł swój ostatni toast -Niech nasi wrogowie nigdy nie spotkają przyjaciół- po tych słowach szybko skończył whiskey i odstawił szklankę na stole -To było bardzo miłe spotkanie, mam nadzieję, że będziemy jeszcze mieli okazję porozmawiać, za nim to się skończy i później. W każdym razie dziękuje, ale nie będę cię dłużej zatrzymywał od twoich obowiązków, może sam znajdę sobie coś pożytecznego do roboty -

- To ja stokrotnie dziękuje za poczęstunek, jak to mówią... - uśmiechnęła się wspominając rozmowę na temat co Corelianom wolno w przeciwieństwie do innych Jedi. - ...niech ci Moc w dzieciach wynagrodzi. I chyba się nigdzie nie wybierasz, jak znajdę moje możemy pograć w sabacca i może nauczyć klony przy okazji. - wstała i wyciągnęła rękę do Jareda. - A jak szukasz zajęcia to zdaje się, że Krayt znany szerzej jako kapitan JH-9631 jeszcze nie skończył montować wszystkich wieżyczek przeciwlotniczych.

-W takim razie pomogę mu, znam się trochę na mechanice ... w takim razie do zobaczenia- po tych słowach Jedi ruszył w dół schodów, aby po chwili wyjść na chłód wieczora. Otulił się szczelniej kurtką mundurową i ruszył w stronę, w którą jak mu się wydawało była jedynym rozsądnym miejscem montowania działek przeciwlotniczych. Zazwyczaj raczej się nimi martwił, niż je zakładał ... chociaż jak musiał powiedzieć, też wiele razy tych jego zmartwień nie było, ale zawsze można było mieć jakieś nowe doświadczenie.

W końcu usłyszał odgłosy pracy, klony uwijały się w miarę szybko

-Kapitanie, potrzebujecie pomocy?- zapytał bez ogródek Jedi podchodząc do dowódcy oddziału

-Cóż sir pomocy nigdy za wiele, jeżeli pan się na tym zna ... - powiedział oficer z pewną dozą sceptycyzmu

-Trochę się znam na mechanice, proszę się nie martwić, na pewno nie będę przeszkadzał -

-W takim razie, chętnie skorzystam z pańskiej pomocy sir - po tych słowach Jedi uśmiechnął się szeroko, przynajmniej zrobi coś pożytecznego.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 06-02-2010, 15:09   #74
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Era z ciężkim westchnieniem odłożyła kolejną elektroniczną kartę pacjenta. Niestety tylko po to by usłużny MD wręczył jej następna, tym razem opatrzoną jedynie numerem klona. Zajrzała do odręcznych notatek które kazała prowadzić przed każda operacją. Sanitariusz jednym zdaniem zapisywali z czym pacjent trafiał na stół.
„Szrapnelowa rana podbrzusza, krwawienie z wątroby, odłamki w pobliżu żyły wrotnej.”
Jęknęła. Takich miała przynajmniej ze trzech na stole. Skąd niby miała pamiętać który to? Jakie leki dostał? Ile był pod narkozą? Czy wystąpiły powikłania?
Wszystko to należało umieścić w karcie w celu usprawnienia dalszego leczenia. Zapisy powinny być uzupełniane na bieżąco. Niestety w czasie paleozabiegów nie bardzo mieli kiedy i na czym notować takich rzeczy. Musieli to teraz nadrobić.
Miała ochotę się napić. Najlepiej jakiegoś mdłego wina pasującego smakiem do zajęcia. Ot tak żeby pożegnać możliwość odpoczynku na najbliższe Moc wie ile dni. Po rozpisaniu grafiku dyżurów teoretycznie miała kilka wolnych godzin. W praktyce tyle jeszcze było do zrobienia, że nie bardzo wiedziała w co ręce włożyć.
Spojrzała na siedzącego przy stole kapitana dowodzącego kompanią medyczną któremu przypadło chwalebne zadanie uzupełniania kart lżej rannych pacjentów. Właśnie odłożył kolejną kartę, bez mrugnięcia okiem wciął od droida następną. Sprawdził numer, przez chwile oglądał pod różnymi kątami kartkę z zapasikami sanitariuszy tak jakby usiłował odszyfrować manuskrypt nie bazgroły podwładnego, po czym zabrał się za wypełnianie.
Wyraz pełnego powagi skupienia sprawił, że uśmiechnęła się delikatnie.
Wiedziała, że klony będą odważne, wytrwałe i opanowane. Bez wahania pójdą w bój w pogardzie mając rakiety, wystarały, czołgi i inną śmiercionośną broń. Ale żeby brać na klatę papierologie? Tu jej zaimponował.
- Twardy zawodnik z pana kapitanie. – stwierdziła. - Normalnie jak z durastali.
Klon spojrzał na nią nie kryjąc zdziwienia.
- Dziękuje sir. – odparł niepewnie jakby nie bardzo wiedząc co zrobić w takiej sytuacji.
- Proszę się nie spinać. Chce tylko powiedzieć, że włożył pan w ten szpital znacznie więcej roboty niż ja. Wątpię by to miejsce miałoby ręce i nogi bez pana. Chce by pan wiedział, że to doceniam – powiedziała patrząc w ciemne oczy klona, wydawał się zmieszany.
Odwalił z tobą kawał dobrej roboty Ero D'an a ty nawet nie pamiętasz jak się nazywa. Skaranie z tymi numerami. Zganiła się w duchu.
- Wykonuje tylko swoje obowiązki sir.
- Owszem. Ale to nie znaczy, że kilka słów uznania się panu nie należy.
Przyglądała się twarzy identycznej z setkami oblicz które od kilku dni oglądała. Jak łatwo mogli zaginąć w tłumie. Zapomniani. Ot kolejny numerek na liście. Przecież sama nie pamiętała już tych których operowała. A co dopiero takich którzy padli gdzieś obok w boju. Zasługiwali na coś więcej.
Durastal.
- Dur. Tak, to będzie pasowało. Podoba się panu? – spytała śledząc zdziwienie któremu nie dała czasu zniknąć z twarzy klona.
- Nie rozumiem co ma...?
- To imię dla pana. Jeśli pan je zechce.
Nie zdążył odpowiedzieć. W korytarzu zabrzmiały prędkie kroki.
Era spięła się w sobie. Bieganina w szpitalu rzadko oznaczała coś dobrego. Nagły przypadek?
Gdy zobaczyła twarz Helia poczuła jak w żołądku zalega jej ciężki kamień. Gdyby chodziło o wieści ze szpitala przybiegłby jakiś sanitariusz. BH-8426 musiał przyjść wprost ze sztabu. A to oznaczało że....
- Sir, dostaliśmy wiadomość o zbliżającym się transporcie dwójki rannych. Nadlatują z północnego zachodu. Ze strony wzgórza.
Odetchnęła głębiej. To wcale nie musiał być Tamir ale prawdopodobieństwo było duże. Dwóch to zbyt mało rannych jak na większą akcję. Jeśli atakowali małą grupą z zaskoczenia na tylu rannych mogło się skończyć. Tak to pewnie byli oni.
Zerwała się na równe nogi.
- Dziękuje Helio, Dur dokończę to później.
Wypadła z pokoju na tyle szybko na ile pozwalało jej zbite kolano kierując się prosto do pokoju dyżurnego.
Kapitan chirurgów przeglądał właśnie jakieś procedury w datapadzie gdy otworzyła gwałtownie drzwi.
- Wiozą dwóch rannych, zbieraj sprzęt. Idziemy na lądowisko.
Po tych słowach odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Chciała zobaczyć Tamira, przekonać się, że pomoc dotarła na czas, że coś reszcie poszło jak trzeba.
Rozpędzona otworzyła drzwi wejściowe i... po chwili wylądowała na ziemi czując jak jej czoło promieniuje bólem.
Zaklęła cicho.
- Nic się pani nie stało sir? – zatroskany głos klona rozległ się ponad jej głową.
Twarz Ery wykrzywił bolesny uśmiech, wciąż trudno jej było zachować powagę gdy używali słowa „sir” i „pani” w jednym zdaniu.
- JH-9631, rozumiem, że jak człowiek nie patrzy gdzie idzie, albo w ogóle odcina się od otoczenia to zdarzają mu się rożne dziwne wypadki. I naprawdę pana za to nie winię. Ale proszę mi wyjaśnić czemu pan gdy obrywam w tym obozie guza pan akurat jest w pobliżu?
- Nie wiem sir. – klon wyciągnął rękę by pomóc jej wstać.
- Słowo daję, czuje się jakbym rozłożyła obóz obok legowiska smoka Krayt, trzeba uważać na każdy krok.Era otrzepała spodnie, obrzucając uważnym spojrzeniem odział obładowanych żelastwem klonów które kapitan akurat przeprowadzał obok szpitala. No tak rozstawianie wieżyczek. Czy to właśnie na taką skrzynie wpadła, wybiegając ze szpitala jak głupia?
- Wtedy powinna pani raczej uciekać – odparł. Uśmiechnęła się.
- Niech pan kapitan nie kusi. – westchnęła. Ile by dala że być jak najdalej od tej przeklętej wojny. Skoro po dwóch dniach miała serdecznie dość strzelaniny co będzie dalej?
Spojrzała na klona stojącego tuż obok. Podziwiała to jak dobrze znosili te warunki. Twardzi, nieustępliwi, niebezpieczni. Jak smoki.
- Krayt. Tak to chyba lepsze przezwisko dla pana niż pocisk samonaprowadzajacy.
JH-9631 nie wydawał się być aż tak zdziwiony jak Dur. Może Helio podzielił się z nim tym co od niej usłyszał o imionach. Nie miała pojęcia o czym rozmawiali między sobą. Czy w ogóle wspominali wtedy o niej? Co tak naprawdę myśleli?
- Zgadzam się z panią sir. - gdy wypowiadał te słowa na niebie ponad jego głową pojawiła się kanonierka. Za plecami Ery otworzyły się drzwi, stanął w nich kapitan chirurgów razem ze sprzętem i dwójką sanitariuszy.
- Ciesze się Krayt. A teraz wybacz robota czeka. Tylko nie waż się rozstawiać mi tej wieżyczki tuż pod szpitalem. To będzie pierwsza rzecz jaką ostrzelają gdy nas zaatakują.
- Tak sir. – usłyszała jeszcze odchodząc w stronę lądowiska.

***

Caprice usiadła obok uporczywie wlepiającej wzrok w datapad uczennicy. Na ekranie leniwie przelatywały robaczki notatek z anatomii. Nie pytając o pozwolenie twi'lekanka nacisnęła kilka przycisków przewijając do tego co widniało na ekranie zanim Era w popłochu przełączyła widok słysząc zbliżającą się mistrzynię.
Ekran rozbłysł po czym wybrzuszył się ku górze okazując holoportret młodej pary. Ciemnowłosego padawana i białej jak śnieg wojowniczki na chwile po tym jak związali swoje swoje życie i śmierć w świętym rytuale.
- Dałam ci to zdjęcie po to żebyś na nie patrzyła. To nie jest powód do wstydu. – stwierdziła nietypowo łagodnym dla siebie tonem.
- To niezgodne z zasadami. Nie powinnam o nich wiedzieć. Nie powinni byli się pobrać. – stwierdziła dziewczyna zatrzaskując gwałtownie datapad. Obraz zamigotał i zgasł.
- A czemuż to nagle fakt, że dwie kochające się osoby biorą ślub a dziecko pamięta swoich rodziców jest straszną patologią? – twi'lekanka zamachała filuternie lekku, jej zielone oczy lśniły wesoło.
- Rada...
- Rada nie ma w tej galaktyce monopolu na mądrość, nie jest wszechwiedząca a o rozumieniu pewnych rzeczy lepiej nawet nie wspomnę. Zresztą twój ojciec nic wbrew nim nie zrobił. Kazali mu wybrać więc wybrał i tyle. A ty masz prawo wiedzieć kim jesteś.
Era milczała przez chwilę, nerwowo bawiąc się padawańskim warkoczykiem.
- Jak sądzisz czy gdyby nie musiał wybierać... gdyby mógł mieć rodzinę i być Jedi żyliby teraz? Zakon mógłby ich wspomóc w walce z wrogami.
Caprice spoważniała.
- Tego nigdy się nie dowiemy. To nie rada zabiła twoich rodziców. Śmierci nie sprowadził ślub ani twoje narodziny. To była wroga politycznie grupa echani którym autorytet E'lsu przeszkadzał w podporządkowaniu sobie jej wojsk. To oni są tutaj winni – powiedziała Mistrzyni. - A twój ojciec musiał wybrać z jednego prostego powodu. W życiu nie można mieć wszystkiego.
Era zacisnęła dłonie. Tak było zawsze, gdy Caprice dla odmiany popierała zdanie Rady jej uczennica musiała być przeciwna, jakby nie potrafiły mieć wspólnego zdania w żadnej ważnej sprawie.
- Nie mówię o mieniu wszystkiego ale... – oczy dziewczyny roziskrzyły się, srebrne błyszczało jak lud w słońcu, ciemne przypominało nocne niebo. - Jesteśmy Jedi, mamy śmiało przeciwstawiać się złu, niesprawiedliwości i przemocy. Nie obawiamy się piratów, morderców czy bandytów. A gdy stajemy naprzeciw miłości, pożądaniu i bliskości każe się nam uciekać gdzie pieprz rośnie. Mamy się bać własnych uczuć? Czy to nie jest żałosne?
Caprice uśmiechniętą się.
- Stać twarzą w twarz z własnymi uczuciami to wcale nie jest taka prosta sprawa. A zakaz związków to jedno z ważniejszych praw zakonu.
- Dlaczego?
- Powiedz mi co jest najważniejsze w życiu Jedi
- Służba. – odparła bez chwili wahania Era.
- No właśnie. Obowiązek który masz zapisany głęboko w sercu. Pomoc słabszym, obrona pokrzywdzonych i niewinnych. To jest istota życia każdego z nas. Służba jest wszystkim i musisz być gotowa dla niej poświecić wszystko, każda rzecz stojąca na drodze wypełnianiu obowiązków musi zostać usunięta – pouczyła Caprice. - Miłość zbyt często wchodzi tutaj w pardę. Gdyby Jedi mieli rodziny ich bliscy mogliby zostać użyci przeciw nim jako karta przetargowa. Twój ojciec nie mógł mieć jednocześnie rodziny i należeć do zakonu gdyż w sytuacji kryzysowej nie umiałby poświecić twojej matki i ciebie w imię swojej służby.
- Czyli gdyby Jedi pamiętałby że obowiązek zawsze ma pierwszeństwo mógłby mieć bliskich? – spytała dziewczyna w zamyśleniu.
- To zbyt trudne by ktokolwiek mógł temu podołać i zbyt okrutne w sytuacji gdy los powie „sprawdzam”.
- Ale możliwe?
- Wszystko jest możliwe.

***

Gdy wypadła z gabinetu zabiegowego serce łomotało jej w piersi jak szalone. Przeszła przez korytarz na miękkich kolanach i oparła się plecami o ścianę. Wciąż cała się trzęsła. Wargi ją paliły, gdzieś na nich powoli gasł smak ust Tamira.
Usiadła kryjąc twarz w dłoniach
Czy ja do reszty zgłupiałam? Co ja właściwe zrobiłam? Pytała siebie samą. A już myślała, że ma to za sobą. Że po trudnym okresie dorastania przetłumaczyła swoim hormonom że nic z tego.
Co się nagle zmieniło? I dlaczego teraz gdy tyle innych rzeczy ją przytłaczało?
Nawet nie miała z czym tego uczucia porównać. Owszem umiała dostrzec i docenić urodę oraz intelekt. Rozmawiając z przystojnymi mężczyznami wiedziała, że są atrakcyjni ale nigdy jeszcze nie czuła tego tak głęboko w sobie. Przepaść pomiędzy doznaniami była potworna.
I to wszystko wybuchło tak nagle.
Na początku po prostu dowcipkowali. W tym nie było nic niezwykłego, zawsze starała się żartować z pacjentami, rozluźnieni lepiej reagowali na zbiegi. Potem go przytuliła. Czy wtedy już coś się stało? Nie, było jeszcze względnie normalnie, zgodnie z zasadami. Pamiętała własne emocje i była pewna że były całkowicie niewinne.
A potem gdy na siebie spojrzeli...
Jakby dostała między oczy z blastera.
Samo wspomnienie sprawiło że poczuła kojące ciepło.
„Mamy się bać własnych uczuć? Czy to nie jest żałosne?” Tak właśnie powiedziała kiedyś Caprice. Cóż w takim razie była żałosna ponieważ się bała.
- Nie ma emocji, jest spokój... Nie ma pasji, jest pogoda ducha. – wyszeptała po czym na chwilę zamarła.
Jaki spokój, jaka pogoda ducha? Przez ostatnie dwa dni była tylko, śmierć, chaos, niepewność i usilne robienie dobrej miny do złej gry. Najbliższa spokoju i pogody ducha była przed chwilą w ramionach Tamira. I czuła, że ich bliskość była dobra. Czemu miałaby się czuć winna?
Ponieważ to uniemożliwiło ci wykonywanie obowiązków. Upomniał głos rozsądku. Teraz się pojawił. Rychło w czas nie ma co.
Ale miał rację. Nie była w stanie wykonywać swoich obowiązków i to już stanowiło problem. Musiała oddać pacjenta niepewna jak się zachowa, czy zdoła poprawnie wykonać stosunkowo prosty zabieg. Takie zachowanie nie miało racji bytu. Nie mogło się powtórzyć. Nigdy.
Czy na przyszłość umiałaby zapanować nad takimi emocjami? Robić swoje pomimo silnych uczuć.
Przyszłość. Chwilowo nie umiała się jeszcze zmierzyć z decyzją co z nią zrobić.
Już spokojniejsza podniosła się by spełnić złożoną obietnicę.
Shiviego, Elomina którego przywieziono razem z Tamirem znalazła w skrzydle dla lżej rannych. Leżał pod kroplówką w jednym rzędzie z unieruchomionymi klonami. Ciepłe jedzenie i koc zdawały się dobrze mu służyć.
- Witaj – uśmiechnęła się podchodząc do jego łóżka. Odruchowo zajrzała do karty. Kilka zadrapań, wycieńczenie i odwodnienie. Nie tak źle w porównaniu z Zabrakiem.
- Witam proszę pani. Jak się czuje Tamir? – spytał obcy.
- Już trochę lepiej, niedługo trafi do bacty. Prosił żeby do ciebie zajrzeć. Potrzebujesz czegoś? – odparła przysadzając na oparciu łózka.
- Nie proszę pani... – Elomin rozejrzał się po pomieszczeniu, zdawał się mieć to co akurat było mu niezbędne.
- Era. Ty jesteś Shivi prawda? Chcesz żebyśmy kogoś zawiadomili o tym, że tu jesteś?
- To teren droidów, nie bardzo jest jak.
Skinęła głową. No tak to poważnie utrudniało ewentualne kontakty z rodziną czy ludem Elomina.
- Mam nadzieję, ze to lokum bardziej ci się spodoba niż to poprzednie. towarzystwo jest mniej.. blaszane. – zagadnęła uśmiechając się.
- Tutaj przynajmniej nie biją.
- Tylko kucharza jeśli źle doprawi gulasz. – nie rezygnowała z podniesienia go na duchu. - Az tak źle was tam traktowali?
- Jak to droidy, widziała pani Tamira, nie zadali mu nawet jednego pytania.
Coś w niej skurczyło się boleśnie. To przez co musieli przejść obaj więźniowie było nie w porządku. Ta woja była nie w porządku. Czy mogli coś zrobić by to ukrócić?
- Jeśli nie sprawi ci to problemu opowiedz mi więcej, proszę? – poprosiła siadając przy łóżku.

***

Jared poprawił jej humor, jego lekkie nastawienie i styl bycia który w znacznym stopniu pokrywał się z jej własnym było ożywcze, niebagatelną rolę odegrała w tym także jego w whiskey. Mimo to Era miała żal do siebie o picie. Owszem nie miała aktualnie dyżuru, zaczynała go dokładnie za osiem godzin. Jednak zawsze mogła zostać wezwana. I choć daleko jej było do upicia się, ba czuła się znacznie trzeźwiej niż po tym co zaszło w pokoju zabiegowym miała wyrzuty sumienia.
Jedi powinien stawiać czoło problemom nie zalewać je alkoholem.
Gdyby poszła do sztabu i chuchnęła „Słoneczku” oddechem wprost po whiskey raport do Koty poleciałby pewnie z prędkością nadświetlną. Co gorsza Komandor miałby świętą racje wysyłając go i żal mogłaby mieć tylko do siebie.
Solennie obiecując sobie odstawić napoje wyskokowe do czasu zakończenia operacji wojskowych wróciła do szpitala po swoje rzeczy i postanowiła się odświeżyć.
Przechodząc koło gabinetu zabiegowego zatrzymała się na chwilę.
Tamir był rozlegle ranny, zapewne zabieg jeszcze trwał. Mogłaby tam wejść na chwilę... sprawdzić czy wszystko w porządku... powiedzieć coś... choć go zobaczyć...
Wystarczyło otworzyć drzwi.
Nagle stwierdziła, że znów drży.
Żaden mężczyzna nie wywoływał w niej dotąd takich emocji. Owszem był ten epizod gdy na przełomie trzynastego i czternastego roku życia. Uważała wtedy że poprzedni padawan Caprice Shoo Devooran, który już jako samodzielny rycerz towarzyszył im na kilku misjach to mężczyzna idealny. Ale przy tym co teraz czuła na samą myśl o Tamirze to było jak porównywanie plastikowego noża do miecza świetlnego. Kształt przy dużej dozie dobrej woli analogiczny ale skala kosmicznie odległa.
Złapała się na tym że liczy uderzenia serca wpatrzona w drzwi. Gwałtownie potrząsnęła głową i ruszyła korytarzem.
Pójdzie do sztabu i sprawdzi czy nie maja tam dla niej jakiejś roboty. Ale najpierw prysznic. Najlepiej taki długi i lodowaty.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 10-02-2010, 22:20   #75
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Nejl wyczuł sygnał od Liry, problem polegał jednak na tym, że byl to chyba najgorszy czas na ostrzeżenia- na przeciwległym dachu stał napastnik znacznie potężniejszy od niego, który go wyzywał.
Jakie miał szansę w starciu z nim? Czuł, że tam w zaułkach pokonał by tego adepta ciemnej strony, ale koszt tego był zbyt wysoki. Teraz nie chiał podjąć się kolejnej próby, bo ta mogła mieć opłakane skutki... Mógł odkryć wszystko w jego myślach.
Czy były szanse, ze ucieknie? Mógł się od niego oddalić, lecz nie zdoła się przed nim skryć. Ów adept zbyt łatwo ich odszukał, nie będzie miał również problemów by znaleźć go jeszcze raz. Zresztą co mógł zrobić później w tym obcym mieście? Nie znał tutaj nikogo, a sądząc po całym komitecie powitalnym, tym że jego towarzyszka wpadła w pułapkę w domu senatora, ich misja była z góry skazana na porażkę.
Pozostawała jeszcze jedna droga: wejść do budynku i odnaleźć Shalulirę... I wpaść w pułapkę. Nie wiedział ile tam jest droidów, ale wolał je niż walkę w pojedynkę z adeptem ciemnej strony. Musiał pomóc swej towarzyszce teraz, albo nie będzie miał okazji.
A walka z nim... Nie, musiał mieć wsparcie.

Wdech... Otworzył się na moc, by kierowała jego ruchami, jego refleksem i dłonią, która spoczywała teraz na mieczu. Klinga zabuczała wyłaniając się z rękojeści. Jedna myśl otworzyła za nim drzwi, a ciało już odwracało się w tamtym kierunku. Ruszył biegiem przez korytarze domu. "Mamy większy problem niż droidy- mroczny jedi."- wysłał jeszcze w biegu do towarzyski, świadom, że najprawdopodobniej słyszy to jego przeciwnik. W tej jednak chwili grali już w otwarte karty i nie było sensu się ukrywać. Oczywiście pozostawało jeszcze kilka otwartych problemów, ale Nejl nie wiele się nimi przejmował. Adept mógł oczywiście udaremnić tą impulsywna akcję ratunkową i go zaatakować, lecz równie dobrze mogli walczyć tu jak i na zewnątrz. Również Nejl nie widział z iloma blaszakami będzie miał do czynienia, ani jak zdoła uwolnić Liry, ale tutaj mógł się zdać tylko na moc... No i oczywiście kwestia, czy sam nie pakuje się w zasadzkę? Na ostatnie pytanie postanowił odpowiedzieć najskuteczniej- sprawdzając na własnej skórze.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 10-02-2010 o 22:24.
enneid jest offline  
Stary 10-02-2010, 23:54   #76
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir

Po wyjściu, a właściwie wybiegnięciu, Ery klon zabrał się za doglądanie Tamira. Ten co chwilę musiał aż syczeć z bólu, gdy lekarz dotarł w bardziej uszkodzone miejsce. Z pewnością nie należało to do najprzyjemniejszych doświadczeń młodego Jedi, ale przy terapii Korela, nie było takie straszne. Z drugiej strony można uznać to za konsekwencję minionego przesłuchania, czyli cierpienia z rąk Shistavanena ciąg dalszy.

- Dobrze. Najłatwiejsza część za nami - powiadomił "pan doktor" po jakiejś pół godzinie. - Teraz pora na narkozę i krótką operację, a potem do bacty.

Kapitan wyciągnął jakąś strzykawkę i wbił ją w rękę rannego. Parę sekund później Tornowi zaczęło mieszać się w oczach, a chwilę później odpłynął zupełnie...

* * * * *

Zabrak leciał swoim myśliwcem nad jakimś wzburzonym morzem. Kilkumetrowe fale rozbijały się białe kolumny, na których umieszczone były okrągłe platformy, na których z kolei zbudowano coś na wzór miasta. Wokół Tamira leciało kilka innych myśliwców Jedi, zmierzających w kierunku czarnych i w pewien sposób przerażających, chmur burzowych, z których co jakiś czas wyłaniała się jasnoniebieska błyskawica. Właśnie kolejna przedzieliła niebo, gdy odezwał się komunikator:

- Meldować stan gotowości - rozkazał jakiś kobiecy głos, który kojarzył się rycerzowi z Erą, choć z całą pewnością do niej nie należał. Po chwili inne głosy zaczęły odpowiadać - Kenobi gotów. Choi gotów. Kossex gotowa. Bath gotów. Codd gotowy i zniecierpliwiony. Skywalker gotowy.

- Torn gotowy - wyrwało się Tamirowi, nawet sam nie wiedział kiedy.

Eskadra wleciała w chmury i przez parę chwil jedyne co zabrak dostrzegał to dwa żółte światełka, będące wylotami napędu odrzutowego, myśliwca lecącego przed nim. W końcu wyłonili się z obłoków i ich oczom ukazała się ogromna flota. Dziesiątki statków najrozmaitszych typów. Kilka Providence'ów, jakiś Lucrehulk i mnóstwo innych, których Jedi do tej pory nie widział. Gdy okręty dostrzegły wroga natychmiast otworzyły ogień. Jeden z pocisków minął niebezpiecznie blisko myśliwiec Tamira. Oślepiający blask przysłonił wszystko...

* * * * *

Twarz... Jakże dziwna i znajoma zarazem. Twarz jakiej Tamir nigdy nie zapomni, a jednocześnie nigdy prawdopodobnie nie zobaczy podobnej. K'Kruhk! Rycerz nieco oprzytomniał. Powoli wracało do niego gdzie jest i dlaczego. Patrzył na whipida przez jakąś szklaną szybę, w dodatku wszystko zdawało się strasznie niewyraźne. Po chwili dopiero zabrak zorientował się, że pływa w jakiejś cieczy. To musiał być pojemnik z bactą.

K'Kruhk uniósł palec do góry. Torn spojrzał w górę i okazało się, że wieko jest otwarte, a jakiś człowiek, prawdopodobnie klon, czeka by pomóc wygramolić się pacjentowi na zewnątrz. Jedi chętnie skorzystał z jego pomocy, chociaż okazało się to zupełnie bezcelowe. Ten posadził go na jakimś fotelu i zaczął uważnie doglądać, prawdopodobnie by przekonać się, czy z komandorem wszystko jest w porządku.

- Jak się czujesz, Tamirze? - spytał K'Kruhk. - Dzięki Mocy, jesteś w jednym kawałku.


Jared

Corellianin z chęcią zabrał się do montowania wieżyczek. Początkowo miał pewne trudności, gdyż był to dla niego w pewnym stopniu obcy mechanizm, ale już po chwili radził sobie lepiej niż większość klonów. Same klony również bardzo go zainteresowały. Jakoś w trakcie pięciu dni, spędzonych na statku wraz z setką komandosów, nie znalazł czasu na ich bliższe poznanie.

Teraz, przy pracy, żołnierze pozdejmowali hełmy, w których najwidoczniej było im gorąco, czemu ciężko się dziwić, gdyż temperatura, nawet teraz po zmroku, była całkiem wysoka. Jared mógł dojrzeć ich twarze, a właściwie twarz, gdyż wszyscy mieli identyczną, chociaż w Mocy każdy wydawał się inny. Nawet na zewnątrz niektórzy starali się wyróżniać. Mimo, że większość miała krótkie, kręcone, czarne włosy i ogolone boki oraz tył, kilku osobników preferowało inne style. Albo przefarbowali sobie włosy, albo zupełnie inaczej się strzygli, był nawet jeden, który ogolił się zupełnie na zero.

Godziny mijały, kolejne wieżyczki stawały w gotowości, ale pracy wcale nie ubywało. Kapitan, zapytany od jak dawno już przy nich pracuje, odpowiedział, że mniej więcej od jakichś 12 godzin. Wszystko wskazywało na to, że poświęci na to zadanie jeszcze drugie tyle. W trakcie skręcania n-tej wieżyczki, Jared mógł być świadkiem lądowania dwóch kanonierek, w tym samym miejscu, w którym wylądowała ta, którą on przyleciał. Musiała to być część jego oddziału, gdyż na tle świateł z latarni, rozpoznał sylwetkę whiphida, którym niewątpliwie musiał być mistrz K'Kruhk.

Teraz, znowu na tym samym placu, lądowały kolejne dwie kanonierki. Wysiadło z nich kilkanaście postaci. Niektóre podtrzymywały inne, co mogło wskazywać, że było wśród nich kilku rannych. Zapadła już całkowita ciemność, dlatego Codd mógł się tylko domyślać, że były to klony. Jednak dwie osoby różniły się od innych. Wyraźnie można było dostrzec, że miały na sobie płaszcze. Prawdopodobnie byli to Jedi, a jeżeli tak, być może byli to mistrzowie Kota i Jennir.

Okazało się, że rzeczywiście tak było. Dass Jennir musiał się udać do środka budynku szpitalnego, wraz z rannymi żołnierzami, ponieważ Rahm Kota podszedł, do pracujących klonów i jednego rycerza, sam.

- Powiedziano mi, że tutaj pracujesz. Myślę jednak, że mam dla ciebie bardziej ambitne zadanie - oznajmił. - Co powiesz na mały spacer?


Era

Gdy Jedi dotarła już do sztabu, zauważyła, że nieco się w nim zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty. Poprzednio wszyscy uwijali się tutaj jak w ukropie. Czuć było pośpiech i zamieszanie. Teraz panowała atmosfera uśpienia. Prócz komandora, w pokoju przebywały jeszcze tylko trzy osoby. Jeden operator siedział na krześle i wyraźnie się nudził, nie mając za wiele do roboty. Jakiś klon-porucznik kreślił coś na mapie zawieszonej na ścianie, a strażnik stał przy drzwiach, gdy weszła Era zasalutował jej.

AD-7453 zdawał się wyglądać przez okno, chociaż nie wiadomo co mógł tam dostrzec, zważając na panującą na zewnątrz ciemność. Wyczuł chyba jakiś ruch w pokoju, gdyż odwrócił się, by ujrzeć wchodzącą D'an. Wyszedł jej naprzeciw, a gdy spotkali się mniej więcej pośrodku pokoju zasalutował.

- Mogę w czymś pomóc, sir? - spytał.

Zapytany o ogólną sytuację zaczął żmudnie tłumaczyć, gdzie ciągną się linie obrony i kiedy można spodziewać się uderzenia wojsk Republiki.

- Prawdopodobnie w ciągu kilku najbliższych godzin. Jeszcze przed świtem. Nie wiemy jednak którędy generał Glaive zamierza uderzyć. Są o tym poinformowani jedynie wyżsi dowódcy zainteresowanych jednostek. Także nie wiemy czy ten atak będzie dotyczył naszego rejonu, a w konsekwencji i szpitala. Jeśli pani komandor chce znać moje zdanie to prędzej czy później sale operacyjne i tak będą pełne. W końcu inne szpitale też mają ograniczoną pojemność, a rannych wciąż będzie przybywać.

Po wymienieniu jeszcze kilku zdań, Era opuściła sztab i na schodach natknęła się na niespodziewanego gościa. To był Shivi. Wyglądał na lekko nieobecnego, ale ocknął się, gdy zobaczył młodą Jedi.

- Przepraszam. To zdaje się nie jest budynek szpitalny? Wyszedłem na spacer i chyba się pomyliłem.


Shalulira & Nejl

Lira kroczyła z rękoma skutymi kajdankami. Jej miecz świetlny spoczywał w mechanicznej dłoni jednego z droidów. Sytuacja nie wyglądała za ciekawie, a jej jedyną szansą był Nejl. Nieoczekiwanie dziewczyna otrzymała od niego odpowiedź "Mamy większy problem niż droidy- Mroczny Jedi". Tylko tego brakowało. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Oto jej towarzysz wyłonił się zza rogu i ruszył w kierunku grupki blaszaków.

Ricon otwarcie nacierał na droidy, które natychmiast otworzyły ogień widząc pędzącego, na nie, rycerza Jedi. Pomarańczowa klinga śmignęła kilka razy w powietrzu odbijając strzały z blasterów. Dwie puszki upadły na ziemię. Nejl zdążył już dobiec do małego "konwoju" i ciął kolejnych dwóch przeciwników. Pozostali rozpierzchli się po, bardzo szerokim, korytarzu, wciąż strzelając do atakującego wojownika. Wreszcie jeden z nich trafił go w podudzie. Chłopak nie wytrzymał bólu i aż przykląkł. To wykorzystał któryś z droidów i użył paralizatora. Młody rycerz osunął się na ziemię tracąc przytomność.

Dwójka droidów chwyciła go za ramiona i zaczęła wlec przed sobą. Shalulira poczuła na plecach lufy blasterów, a w uszach mechaniczny głos "Naprzód". Grupka ruszyła do wyjścia. Jednak zanim wyszła z budynku Qua'ire ogarnęły ciemności.

* * * * *

Oboje Jedi obudzili się niemal jednocześnie. Leżeli na zimnej podłodze w jakiejś ciemnej celi. Nikt nawet nie zadbał o to, by nie mogli użyć Mocy do ucieczki. Jedyną przeszkodą, prócz murów, były kajdany, krępujące im ręce i dodatkowo wiążące ich ze sobą. Nie mogli oddalić się od siebie na odległość większą niż metr.

Zanim jednak zdążyli chociaż pomyśleć o ewentualnej ucieczce, w drzwiach coś zgrzytnęło, a te, po chwili, płynnym ruchem, uniosły się do góry, odsłaniając przejście. Do środka wszedł zakapturzony mężczyzna. Nejl poznał go od razu. To był ten sam Mroczny Jedi, z którym niedawno walczył i o mało nie uległ przy tym Ciemnej Stronie. Lira również go rozpoznała. To był Ennrian!
 
Col Frost jest offline  
Stary 13-02-2010, 20:50   #77
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
W sztabie atmosfera była równie ożywiona jak w czasie wieczornego wykładu z filozofii. Już nawet nie ścigała się z salutującym jej strażnikiem. Niech się chłopak ruszy zanim zaśnie na stojąco.
Komandor Duck „Słoneczko” AD-7453 wyglądał tak jakby napawał się panująca na zewnątrz ciemnością, a może raczej przed nią drżał? Cóż cokolwiek robił przerwał to gdy tylko się pojawiła. Sadząc po żywiołowej reakcji albo cieszył się, że ją widzi albo, cóż sądząc po ogólnym marazmie każda atrakcja była obecnie w sztabie na wagę złota.
- Mogę w czymś pomóc, sir?
- Na początek może się pan Kapitan rozchmurzyć. W regulaminie nie ma zakazu uśmiechania się, wiem bo sprawdzałam. Nic nie wybucha, nikt chwilowo nie umiera lepszej okazji może już nie być. – Jako że reakcja klona nie należała do entuzjastycznych Era westchnęła tylko i spytała. - Jak stoimy?
Tu już reakcja była już żywsza. Klon zaprowadził ją do wielkiej mapy i zaczął coś żywo pokazywać. Ustawienie oddziałów jeszcze załapała potem wszystko zaczęło się mieszać więc skorzystała w wytrenowanego do perfekcji w czasie świątynnych zajęć udawania, że się coś rozumie.
- Prawdopodobnie w ciągu kilku najbliższych godzin. Jeszcze przed świtem. Nie wiemy jednak którędy generał Glaive zamierza uderzyć. Są o tym poinformowani jedynie wyżsi dowódcy zainteresowanych jednostek. Także nie wiemy czy ten atak będzie dotyczył naszego rejonu, a w konsekwencji i szpitala. Jeśli pani komandor chce znać moje zdanie to prędzej czy później sale operacyjne i tak będą pełne. W końcu inne szpitale też mają ograniczoną pojemność, a rannych wciąż będzie przybywać. – Zakończył iście w swoim stylu, aż musiała się uśmiechnąć.
- Pan Kapitan jak coś powie to aż mi się cieplej na sercu robi – stwierdziła kręcąc głową. - Wie Pan dobijanie nas to jest rola droidów wchodzi im pan w kompetencje jeszcze ze skargą przyjdą. – Po tych słowach spoważniała. - Wiem, że w naszej sytuacji ciężko o optymizm ale jak pan Komandor będzie się ciągle spodziewał czegoś złego to takie rzeczy właśnie będą się działy. I na odwrót jeśli pan wypatruje dobrych rzeczy to takie pan zacznie dostrzegać.
Klon nie wydawał się być przekonany.
- Proszę spojrzeć na to tak. Co panu dało dotąd takie podejście poza przezwiskiem... Duck? – Nie żeby do swojego osobistego użytku nie zamierzała zostawić „Słoneczka” pasowało aż za bardzo.
- To mam takie przezwisko?
- Od teraz tak. Zażalenia proszę do Komandora Codda.
Kolon wyglądał na zupełnie zbitego z tropu więc postanowiła go zostawić z własnymi myślami. Coraz bardziej odpowiadało jej, że nie wie co oni sobie właściwie o niej myślą.
Z kocim uśmiechem na ustach zbiegła po schodach i niemal wpadła na Shiviego.
- Przepraszam. To zdaje się nie jest budynek szpitalny? Wyszedłem na spacer i chyba się pomyliłem.

Jedi zaskoczył widok Elomina, coś w jego wyrazie twarzy, zaskoczeniu, niepewności i drobnej nutce bezradności wydawało się jednocześnie rozczulające i niepokojące.
- Nic nie szkodzi. Tylko następnym razem trochę bardziej uważaj na kroplówkę. Musimy cię nawodnić żebyś odzyskał siły. - stwierdziła z uspokajającym uśmiechem. - Musisz tęsknić za przestrzenią, trochę czasu spędziłeś w końcu w zamknięciu.

- Tak... Tak, rzeczywiście - wyjąkał. - Pomyślałem, że dobrze by było rozprostować nogi. Zresztą tu jest tak spokojnie. Od lat wciąż tylko wojna i wojna...

Spięła się w duchu, potwierdzenie wydawało się jej trochę zbyt szybkie, jakby obcy obcy nie wiedział po co właściwe wstał z łóżka. Jego zagubienie wydawało się jej coraz bardziej niepokojące. Z drugiej jednak strony długotrwałe przebywanie w niewoli mogło wpłynąć na jego psychikę. No i teraz trafił w obce miejsce pełne istot po których nie wiedział czego się spodziewać.
- Może się przespacerujemy? Obóz może nie jest malowniczym miejscem ale rzeczywiście teraz jest tu spokojniej. Przynajmniej na jakiś czas. - ostrożnie ujęła Elomina za ramię i wyprowadziła ze sztabu usiłując w duchu pogodzić współczucie oraz troskę z poczuciem odpowiedzialności i niepokojem. - Skąd pochodzisz?

- Z małej wioski na północy. Jest tam o wiele chłodniej niż tutaj. Są za to piękne lasy, pokrywające całe połacie ziemi. Drzewa rosną w nich setki lat. Warte zobaczenia - rozmarzył się.

Wahania nastroju wskazywały raczej na traumę po długim okresie niewoli. Z drugiej strony ofiary indoktrynacji poprzez Moc mogły reagować podobnie. Elomin długo przebywał pod kuratelą mrocznych Jedi. A ci byli zdolni do wszystkiego. Być może skrzywdzili go bardziej niż wskazywały blizny.
- Trochę brakuje mi tutaj cienia i drzew. Przyjemnie by było zobaczyć las. To tam mieszkają przedstawiciele twojego ludu? Jak dotąd jesteś pierwszym tubylcem którego spotkaliśmy.

- Nic dziwnego, na równinach partyzantka nie ma sensu. Zbyt łatwo wykryć zgrupowania ludzi. Większość pewnie ukryła się właśnie w lasach. A ci, którzy zostali... cóż, pewnie już ich wśród żywych nie ma.

Następne słoneczko. Powinnam go chyba Duckowi przedstawić, dogadaliby się nie ma co. Pomyślała. Z drugiej strony spędziwszy tyle czasu w niewoli trudno być optymistą. Może dlatego jest taki zamyślony, nieobecny. Nie wierzy, że to prawda, że jest wolny, chwilowo bezpieczny.
- Jak sam powiedziałeś las daje pole do manewru można się ukryć. Przeczekać najgorsze. Ktoś wciąż może się tam ukrywać. Być może uda się nam pomóc twoim pobratymcom. Trzeba tylko poczekać aż ruszy ofensywa. - stwierdziła. Kota powinien być zainteresowany nawiązaniem kontaktu z partyzantką. Gdyby rozwinąć współprace to by pomogło im w walce.

- Chciałbym, ale już to mówiłem twojemu przyjacielowi. Oddział, którym dowodziłem był ostatnim. O żadnym innym nie mieliśmy wiadomości.

- Ale to nie znaczy, że nikogo już tam nie ma. Zawsze warto to sprawdzić. Zawsze warto mieć nadzieję. - stwierdziła usiłując wlać trochę wiary w obcego.

- Lata wojny i wszelkie jej okropności odbierają nadzieję.

- Naprawdę? Ale wciąż walczycie? Dlaczego skoro nie macie nadziei na lepszy los? – taka już była, we wszystkim próbowała znaleźć jakąś logikę.

- Chociażby o honor. To chyba wszystko co nam pozostało. Odejdziemy, ale przynajmniej zabierzemy ze sobą jak najwięcej tych drani.

- Wiesz jakoś mi się nie wydaję żeby na takim nastawieniu można było długo wytrzymać. Przecież wasz lud jakoś przez te lata trwał. Mieliście dzieci, jak można zakładać rodzinę bez nadziei że będzie trwała? – Wizja życia ot tak żeby zrobić komuś na złość nie bardzo do niej trafiała.

- Mnie nie pytaj. Ja nie mam rodziny.

Żadnej rodziny, żadnej nadziei, tylko ta wojna. Biedak. Pomyślała. Czy oni też kiedyś tak skończą? Pozbawieni wszelkiego oparcia. Wizja niemal zatkała dziewczynie gardło strachem. Jednak szybko się pozbierała.
- Urodziłeś się przed wojną czy już w jej czasie?

- Na tej planecie nieustannie panuje jakaś wojna. Jeśli jednak masz na myśli wojnę z blaszakami, to zdecydowanie przed.

- A jaka panowała przedtem? – Uważnie przyglądała się Elominowi.

- Kolejna z Elomami. Nigdy nie potrafiliśmy się porozumieć, a wszelkie konflikty rozwiązywaliśmy bronią. Smutne, ale prawdziwe. Dopiero w obliczu wspólnego wroga nasi przywódcy porozumieli się.

Walka z przyzwyczajenia, dla samej walki, długa tradycja wojny. To wszystko nie brzmiało zbyt przyjemnie. Cóż ona nie zamierzała dać się łatwo złamać. W tej galaktyce było wiele rzeczy dla których warto było mieć nadzieję.
- Przez tyle lat wojny twój lud nie dał się zniszczyć. Czemu uważasz, że teraz miałby ulec? Czemu uważasz, że już nikogo nie ma?

- Bo widzę co się dzieje. My i Elomy mieliśmy w miarę wyrównane siły. Żaden drugiego nie mógł pobić przez tysiąclecia. Natomiast droidy podbiły całą planetę w kilka lat. Przecież dlaczego tutaj przylecieliście? Nie dlatego, by nam pomóc, prawda? Tylko dlatego, że Konfederacja to teraz wróg Republiki.

Wyrzut. Cóż, nie żeby nie miał do niego prawa. Tak tyle że to nie była jej wina.
- Przybyłam tutaj z rozkazu Rady Jedi, nie pytałam ich czemu mnie tu ślą, po prostu zaufałam, ze tak trzeba i robię co mogę by się z obowiązku wywiązać. Tak to już u nas w zakonie działa. Klony są by zabezpieczyć planetę. Ja żeby pomagać im i komu się da. Nie jestem żołnierzem Shivi. Dostałam stopień wojskowy ale jetem przede wszystkim lekarzem i Jedi. To zawsze będzie najważniejsze. Ponad wszystkim innym. - powiedziała łagodnym tonem. - Nie wiem czemu senat dotąd nie przysłał wam pomocy jeśli o nią prosiliście. Zakon nie wiedział jak wygląda sytuacja na planecie. Na odprawie powiedziano nam, że to będzie lekkie starcie, że na planecie nie ma wielu droidów. Przez to dostaliśmy solidnie po tyłkach. Tamir stracił wszystkich ludzi bo wsparcie powietrzne musiało się wycofać zanim dostarczyli nam ciężki sprzęt. Nikt nie przypuszczał, że dzieje się tutaj coś aż tak złego.

- To tylko pokazuje, że nikt się nie interesował rozwojem sytuacji na planecie. Zresztą czemu się dziwic? Każdy pilnuje swojego interesu.

- A wy interesowaliście się dostaniem pomocy z zewnątrz? Blaszaki odcięły was zupełnie od komunikacji? Co robił wasz reprezentant w senacie? - spytała zachowując całkowity spokój. - Nie twierdzę, że cokolwiek usprawiedliwia brak pomocy ze strony Republiki. Ale ta dezinformacja nie wzięła się znikąd. Wiec jak powstała? Lobbing Klanu Bankierów i Unii Technokratycznej? Szpiegostwo? Jeśli to któreś z tych to przyjmij moje najszczersze przeprosiny ale... - mówiła całkiem szczerze. - ...naprawdę nie można nikomu pomóc jeśli się nie wie, że tej pomocy potrzebuje.

- Za chwilę dojdziemy do wniosku, że sami zaprosiliśmy tu droidy, żeby z nami powalczyły – odburknął.

Rozmowa zdecydowanie nie szła w dobrym kierunku. Cóż jeśli wszyscy Elomini i Elomi mieli punkt widzenia tak ograniczony do swojego stanowiska trudno było się dziwić że nigdy nie umieli się dogadać.
- Nigdy czegoś takiego nie twierdziłam Shivi. Macie prawo czuć się skrzywdzeni, prawo do żalu, gniewu ale ja nie jestem twoim wrogiem. Republika też nie. - Przerwała na chwilę by zastanowić się jak przedstawić swoje rację. - Najazd Separatystów na Elom to tragedia. Ale to jest najazd separatystów, nie Republiki.

- Najazd miał miejsce, gdy Unia i Klan były pod jurysdykcją Republiki. To, że nie wyciągnięto żadnej konsekwencji to wina Senatu. Skorumpowani głupcy.

- Tu masz rację. - Trudno było się z obcym nie zgodzić. Ileż razy słyszał takie rzeczy do Caprice. Westchnęła. Czasami trudno było patrzeć na pewne rzeczy z szerszej perspektywy, rozumieć obie strony konfliktu i nie móc się przebić przez ich zawężone krzywdą spojrzenie na sprawę. Ale taka już była rola Jedi, rozumieć wszystkich samemu nie będąc zrozumianym przez nikogo. Nie wymagać od ofiary wyrozumiałości a od siebie wymagać wszytskiego. Usprawiedliwiać wszystkich pomimo, ze nikt nie jest tak litościwy dla niego. Znosić bez szemrania wszystkie okropności świata a gdy wreszcie zdarza się coś pięknego odrzucić to zgodnie z nakazem Rady.
To stanowczo nie było sprawiedliwe.
Ale czy ktoś mówił, że będzie?
- To co teraz powiem to nie wyrzut ale rada na przyszłość. Ten mechanizm można wykorzystać dla siebie. Unia i Klan też mają wrogów w senacie, takich którzy chętnie by tego typu historie wykorzystali by im zaszkodzić. Zwracajcie się bezpośrednio do nich albo zwyczajnie zignorujcie bez pośrednictwa senatu i spróbujcie bezpośrednio u Rady Jedi. - Teraz mówiła trochę jak Caprice z jej znienawidzeniem dla konsumpcjonizmu. Twi'lekanka wiele razy powtarzała jej, ze Republika to okrutny twór, zaś rada jest zbytnio związana z chorym senatem. Zaś na pytanie czemu w takim razie wciąż jest w zakonie odpowiadała krótko. Dla ludzi. Mimo wszystko to co robili miało znaczenie, zmieniali świat na choć odrobinę lepszy i ona to widziała.

- Teraz jest już za późno. Unii, Klanu i innych nie ma już w Republice.

- Tak ale kto wie co przyniesie przyszłość. Wiesz przeszłość i jej tragedie łatwiej jest znieść jeśli uda się z nich wyciągnąć jakąś naukę. I wierz mi omijanie pośredników to jest zawsze dobry pomysł

- Na wyciąganie nauk przyjdzie czas. Na razie czas na walkę i niszczenie blaszaków.

- Na razie jest czas na powrót do zdrowia Shivi. - stwierdziła łagodnie. Na tym chyba polegał głównie problem Elomina, nigdy nie miał czasu wyzdrowieć.

- Czuję się już całkiem nieźle - zaprzeczył. - Bywałem w o wiele gorszej kondycji.

Nagle przypomniało się jej jej własne „Nic mi nie jest” gdy na wpół przytomna wisiała na ramieniu Helia.
- To że się przyzwyczaiłeś do tego, ze jest źle nie znaczy, ze musi tak być. - stwierdziła po czym dodała. - A jeśli to cie nie przekonuje to dodam, ze w pełni sił będziesz mógł zniszczyć więcej blaszaków.

Ostatnia uwaga wywołała na twarzy Elomianina lekki uśmieszek:
- Niezły argument - stwierdził. - Jednak nie będę siedział na tyłku, gdy inni walczą.

Nie możesz wygrać przystąp. Stara sprawdzona taktyka.
- Jeszcze nikt nie walczy. Z resztą wolałabym żebyś doszedł do siebie, poczekał trochę i opowiedział o sytuacji naszemu głównodowodzącemu Mistrzowi Kocie. Możesz mieć wiele informacji które możemy wykorzystać by zaszkodzić droidom i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy.

- A co ja mogę wiedzieć? Ich uzbrojenie znacie pewnie lepiej niż ja, a metody walki są identyczne jak wasze. O rozmieszczeniu ich jednostek nie wiem nic, trzymali mnie w zamknięciu dość długi czas.

- Ale możesz coś wiedzieć chociażby o tym gdzie trzymają cywili. Gdzie są Elominowie i Elomowie którzy nie walczą z wrogiem.

- Nie wiem. W swojej okolicy potrafiłbym wskazać miejsca pobytu moich ziomków, pod warunkiem, że droidy jeszcze ich nie znalazły, ale tutaj? Nie znam tej ziemi, nie wiem o niej nic.

- Wiesz nam się każda informacja teraz może przydać. Każda wiedza o tym jak żyją cywile. To pomoże nam ich chronić w czasie ofensywy. Nie chcemy odbić tylko tej okolicy. Zamierzamy wygnać droidy z całej planety.

- Więc zwróćcie się do mnie, gdy będziecie w moich stronach. Tutaj wam nie pomogę, przykro mi. Chyba już wystarczy tego spaceru, jak na mój gust. Pozwolisz, że wrócę do szpitala... o ile go znajdę.

- Zaprowadzę cię. I tak mnie Słoneczko niemal wygonił ze sztabu, a tam czeka na mnie jeszcze masę papierków do wypełnienia. - uśmiechnięta się krzywo.

- Słoneczko? Dziwne imię. To jakiś pseudonim? - zainteresował się Shivi.

- Cóż komandor Duck ma bardzo podobne do ciebie usposobienie Shivi, na pewno byście się porozumieli. - twierdziła prowadząc Elomina w stronę szpitala.

- Eee... chyba nie. Te klony wydają mi się jakieś dziwne. Nie przywykłem do widoku jednej twarzy pomnożonej przez milion. Raczej wolę ich unikać, na ile się da.

- Ja też nie, ale ma to swoje dobre strony. To mogłyby być Gammoreńskie gęby pomnożone przez milion a tak to przynajmniej jest na co popatrzeć. Nie są tacy sami. Każdy jest kimś zupełnie innym. Trzeba im tylko dać szansę.

- Ale wyglądają tak samo - Shivi upierał się przy swoim. - Może trzeba czasu by się do tego przyzwyczaić, na razie mnie to trochę przeraża.

- No tak do tego się definitywnie trzeba przyzwyczaić inaczej człowiek dostaje oczopląsu. A jako, że niestety nie będziemy mieli szybko możliwości by cie odstawić do domu będziesz miał na to trochę czasu. Innych pielęgniarek pod ręka nie mam.

- Postaram się nie narzekać. Jednak ilość kontaktów i tak ograniczę do minimum.

- Czyli rozumiem, ze chcesz izolatkę? Póki co mamy jeszcze wolne pokoje ale jak pójdzie ofensywa i dojdą ranni niestety to się może zmienić.

- Nie, wystarczy blaster i kilka granatów.

- Jak chcesz ale chłopcy maja większą siłę ognia. - roześmiała się. - Nie wyposzczę cię dopóki nie pozwoli mi na to twój stan zdrowia i mój dowódca. Wytrzymaj konsultacja z nim nie powinna potrwać więcej niż dobę.

- Skoro to konieczne...

- Mistrz Kota nie gryzie, chociaż może na takiego wygląda.

- Mam nadzieję, ze to nie ten z wielką szczęką – zażartował.

Odetchnęła gdy Elom się trochę rozjaśnił.
- Nie to ten z podejrzaną brodą. Ten z wielką szczęką jest znacznie mniej groźny.

- A nie wygląda.

- Pozory często mylą. Powinieneś zobaczyć Mistrza Yodę. Nigdy byś nie zgadł jak dobrym jest szermierzem.

- Jeśli o mnie chodzi, do szermierki podchodzę z dystansem. Żaden miecz nie ma szans w starciu z blasterem.

- Cóż poobserwuj nas trochę możesz się zdziwić. - stwierdziła z tajemniczym uśmiechem

- Lepiej wy, poobserwujcie mnie, a zobaczycie jak walczy prawdziwy żołnierz.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Może będziemy mieli okazję.

- Kto wie.. To chyba szpital tak? - spytał wskazując budynek, do którego dotarli.

- Tak. wracaj do łóżka i odpocznij. Mam na datapadzie kilka holofilmów jeśli chcesz obejrzeć, zrelaksujesz się.

- Dzięki, wolę się przespać

- Twój wybór. W takim razie miłych snów Shivi. – Przez chwilę patrzyła jak sylwetka Elomina znika w przepastnych szpitalnych drzwiach po czym westchnęła ciężko omiatając wzrokiem plac.
- Helio mogę prosić na słówko, zrób sobie pięć minut przerwy w maltretowaniu szeregowych! – zawołała widząc znajomy biało-czerwony pancerz na czele maszerującego po plecy oddziału. Właśnie płynnym zwrotem wymijali jeden z kraterów.
Z tej odległości nie była do końca pewna ale klon chyba westchnął.
- To się nazywa musztra sir.
- Na to bym nie wpadała, a czym się rożni od zwyczajnego wrzeszczenia i przeganiania ich z kąta w kąt? Nie rób takiej miny przecież żartuje. Mam dla ciebie zadanie wymagające delikatnego podejścia, a zdaje się radzisz sobie z tym całkiem dobrze – zaczęła. - Chce żebyś przykleił jakiś ogon Shiviemu, temu Elominowi przywiezionemu z komandorem Tornem. Nie mówię, że masz za nim sam łazić ale niech ktoś ma go na oku. Chce wiedzieć o każdym jego dziwnym zachowaniu.
Rozmowa z Elominem trochę ją uspokoiła jednak w ostatecznym rozrachunku wolała nie ryzykować. Wciąż pamiętała jego nieobecną minę. No i wsioka nie była wcale taka duża by łatwo było się w niej zgubić. Zresztą nawet pomijając dziwne zachowanie Elomina po dzisiejszej rozmowie miała uzasadnione obawy, że spróbuje uciec.
- Jest o coś podejrzany?
- Najpewniej to po prostu dotknięta przez przemoc, skrzywdzona w więzieniu istota a ja jestem podejrzliwą zołzą ale na tej planecie tyle rzeczy już szło nie tak że wole dmuchać na zimne. Dasz radę to jakoś dyskretnie załatwić Helio?
- Tak sir.
- Świetnie, to już nie odrywam od męczenia szeregowców.
- Musztry.
- Jak zwał tak zwał.

***
Tym razem poszło zadziwiająco szybko. Wypełniła wszystkie zaległe karty pacjentów ba wzięła nawet kilak od wciąż zakopanego w zaległościach Dura. Tak jakby ktoś podładował jej akumulatory.
Siedzieli wraz z Kapitanem w dyżurce podczas gdy dyżurny chirurg zajmował się przywiezionymi przez Mistrza K'Kruhka „rannymi” których sam określił przez komunikator jako „w większości hipochondryków”.
Pochylona nad jedną z przedostatnich kart Era zastanawiała się czemu zawdzięcza ten nagły napływ ochoty do pracy. Lepiej było utonąć w papierach niż wrócić myślami do chwilowo utopionych wraz z Tamirem w bakcie zmartwieniami. I jeśli to naprawdę były zmartwienia czemu wciąż czułą się tak żywa, tak pobudzona.
Chwilami miała wrażenie, że dłoń Zabraka wypaliła jej jakiś ślad na skórze, umiała dokładnie prześledzić jej trasę w górę i w dół po jej plecach, ba nawet chwilami miała wrażenie, że ją tam czuje. Palce niemal czuły prześlizgujące się pomiędzy nimi kosmyki złotych włosów Tamira. Wargi pamiętały wspólny rytm, miękkość tych drugich ust, ich smak...
- Mhmmm – zamruczała miękko pod nosem. Samo wspomnienie wprawiało Erę w drżenie.
- Sir? – głos Dura wyrwał ja z zamyślenia. Klon przyglądał się jej zmieszany.
- Nic, kapitanie. Po prostu rozmyślam. – Czerwieniąc się jak zachodzące słońce schowała nos w wypełnianej karcie. Wolała nie myśleć jaką miała wcześniej minę.
Gdy tylko wspomnienie przeminęło natychmiast jego miejsce zajął niepokój i karcące poczucie obowiązku.
W czym właściwe problem? Wiedziała, że musi sobie zadać to pytanie żeby jako tako odzyskać równowagę emocjonalną. Takie naprzemienne ataki euforii i przygnębienia były wykańczające.
W tym, że to zakazane a mnie ten zakaz obchodzi przynajmniej na tyle bym czuła się winna. Odpowiedziała sobie samej.
Co jest zakazane? Przywiązanie, związek. Dobrze ale czy po jednym pocałunku można mówić o związku? Nie. W takim razie nic się jeszcze nie stało. Czy stanie się?
Musiała szczerze przyznać, że nie wie czy się stanie czy też nie. Owszem pocałunek wzbudził w niej silne emocje. Tyle że co z tych emocji będzie nie umiała powiedzieć gdyż zwyczajnie nie nauczono jej sobie z czymś takim radzić. To jednak nie zmieniało faktu, że musi coś postanowić, chociażby żeby odzyskać spokój.
Gdzieś głęboko czuła, ze ma szansę na coś wyjątkowego i nie była pewna czy poczucie obowiązku jest w stanie ją przekonać by się tej szansy wyrzekła. Dlaczego nie dać temu szansy? Zobaczyć co z tego wyniknie, poznać to uczucie. Najwyżej jeśli sprawa okaże się zbyt trudna, jeśli mistrzowie mają rację i nie można pogodzić bycia Jedi z takimi uczuciami to z tego zrezygnuje.
Jak dotąd zakon dostał od niej wszystko. Nie miała praktycznie nic własnego ponieważ takie były prawa Jedi. Oddała im swoje życie, swoich rodziców, swój lud. Czy nie mogła zachować tej jednej rzeczy? Przecież nie robiła nic złego. Może owszem było to niebezpieczne ale od kiedy Jedi zajmują się bezpiecznymi rzeczami?
O czym ty właściwe myślisz dziewczyno. To był jeden pocałunek. Nie dorabiaj mu od razu takiego bagażu. Skąd wiesz, ze coś z tego wyniknie? Musielibyście odlecieć żywi z tej planety a to mimo wszystko nie jest takie pewne. Wiele rzeczy może się zdarzyć. Przetrwaj Elom i potem myśl co dalej. Upomniała samą siebie. A na razie jeden pocałunek sprawił, że zdołałam przebić się przez znienawidzoną papierologie i wciąż mam chęć coś robić. Czemu nie wykorzystać tego źródła siły, zwłaszcza po tym jak duchowo i fizycznie wykończyły mnie ostatnie dwa dni?
Tak tylko do tego trzeba dwojga. Ale z tym nie powinno być problemu.
Znów przywołała w myśli twarz Tamira, zarówno to pokiereszowane oblicze jakie miała okazję niedawno podziwiać jak i to radosne które pamiętała z rozmowy w jadalni na statku. Oba sprawiały że serce zaczynało jej bić szybciej.
Wydawał się taki pewny. Gdy powiedziałam, że muszę pomyśleć powiedział „Wiem”, nie „Ja też” ani „Tak musimy ochłonąć” tylko „Wiem” tak jakby już podjął decyzje i był jej pewny. Aż trudno jej było uwierzyć w taki obrót sprawy. Tamir podlegał tym samym ograniczeniom co ona jednak zdawał się nie podzielać jej wahań. A może tak było w tamtej chwili? Powiedział „Ja też cię potrzebuję” i owszem zdaje się potrzebował. Nie tylko jeśli chodzi o rany fizyczne bo tu niestety zawiodła na całej linii. Potrzebował jej emocjonalnego wsparcia, którego potem nadużyła nawet nie do końca rozumiejąc czemu.
Bo ja też tego potrzebowałam. Nawet nie zamierzała udawać, że ostatnie dni nie odcisnęły na niej swojego piętna. Ta bliskość była ważna zarówno dla niej jak i dla niego. Jeśli nie zmieni zdania. Po wyjściu z bacty mógł ochłonąć i dojść do wniosku, że posunęła się za daleko, że go wykorzystała.
Coś skurczył się w niej że strachu. Wtedy jej potrzebował, ale czy potrzebuje dalej. O tym jeszcze nie pomyślała.
Dość tego dziewczyno. Zachowujesz się jak durna małolata. Analizujesz każde jego słowo, czerwienisz się bez sensu. Trochę godności własnej. Zganiła się w duchu. Koniec tych nonsensów. Do pracy. Znów pochyliła się nad kartą.

***

Nie pamiętała kiedy ostatnio naprawdę czuła się onieśmielona. Zazwyczaj tryb życia jaki narzucała Caprice nie zostawiał Erze wiele miejsca na wahanie i rozterki. Wokół coś wciąż się działo a nieśmiałość oznaczyłaby bezczynność.
Tymczasem teraz szła wolno w stronę wskazanej jej przez klony sali zastanawiając się czy to na pewno dobry pomysł. Czy dała sobie i Tamirowi dość czasu by na sucho przemyśleć sprawę. Z drugiej strony przy dalszej zwłoce ryzykowała jakiś nagły wypadek który rozmowę uniemożliwi.
Na wszystkie czarne dziury szlaku na Kessel nie zachowuj się jak głupia nastolatka. Upomniała się w myśli podchodząc do drzwi.
Zawsze uczono ja by stawać twarzą w twarz z trudnymi sytuacjami. Tyle że to od dawna nic nie wydawało się aż tak trudne.
Zapukała, co samo w sobie ją zdziwiło. W końcu zazwyczaj nie robiła tego wchodząc do sali z rannymi. Po chwili uchyliła drzwi i przetoczyła próg.
Sala była całkiem spora, z licznymi łóżkami czekającymi na pacjentów. Chwilowo w większości tonęła w półmroku gdyż tylko jedno w samym końcu było zajęte i oświetlone.
Przez chwile stała tak z łagodnym uśmiechem podziwiając to ile zdołały zdziałać dwie godziny bacty. Zabrak pozbył się siniaków i zadrapań, znów widać było jego rysy i nie było tej aury cierpienia. Nie żeby miała odwagę jakoś głębiej zbadać jego aurę.
Na miłość Mocy rusz się dziewczyno! Upomniała ją ta sama część jej psychiki która ganiła nagłe onieśmielenie.
- Cześć. Jak się czujesz? Wyglądasz zdecydowanie lepiej. – powiedziała w końcu ruszając przed siebie by obejrzeć zawieszoną na łóżko kartę pacjenta. Bardzo oryginalne stwierdzenie. Ryknął sucho inny głos w jej głowie. Oj zamknij się jakoś zacząć trzeba. Upomniała się w myśli.

Od czasu kąpieli leczniczej, minęła niemal godzina. Tamir został przeniesiony do pokoju, w którym miał teraz przebywać, aż do czasu, gdy będzie potrzebny na froncie. Na razie pokój był pusty. Miał go zajmować jedynie Zabrak. Lecz młody Jedi zdawał sobie doskonale sprawę, że była to tylko kwestia czasu, aż inne łóżka się zapełnią. Mistrz Glaive szykował kontratak, co było dobrym znakiem. Mistrzyni S'aa stawiała zdecydowany opór w przestrzeni, a Republika niepodzielnie władała w powietrzu na Elomie. Tak przynajmniej twierdził Mistrz K'Krukh. Lecz właściwie Torn nie miał żadnego dowodu na to, że tak było. Może Whipid nie chciał dodatkowo zamartwiać młodego Rycerza? Ale z drugiej strony, czemu miałby go kłamać? Brak tłumu rannych też o czymś świadczył.
Wiele myśli krążyło po głowie Zabraka, od czasu, aż wyszedł z bacty i skończył rozmowę z Mistrzem. Wizja, którą miał podczas kąpieli była zarówno kojąca, jak i niepokojąca. Nie tylko ona, ale i to, co ze sobą niosła. Słowa Whipida także nie były pocieszające. Zwłaszcza ta część, o przechodzeniu na Ciemną Stronę. Czyżby K'Krukh w niego wątpił? Znał go przecież. Wiedział, że łatwo się nie podda. Ale miał też rację co do porywczości Tamira. Jedno było pewne. Zabrak zrobi wszystko, by nie dać się zwieść i by nie zawieść nikogo. Ale to było znów wybieganie w przyszłość. Liczyło się tylko tu i teraz. A teraz leżał w szpitalu. Bezczynnie. Nie lubił nic nie robić, zwłaszcza, gdy inni mieli pracy po uszy.
Siedząc na łóżku, w idiotycznej szpitalnej piżamce, miast w szacie Jedi, Tamir pogrążył się w myślach. Starał się, by jego umysł był swobodny od trosk. Nie martwić się zanadto przyszłością i nie wybiegać w nią zbyt daleko. Nie rozpamiętywać też przeszłości. Jak zwykle, łatwiej było zaplanować, ciężej wykonać. Zwłaszcza, że w jednej chwili przeszłość, zbiegła się z teraźniejszością.
Tamir otwarł oczy nagle. W tym samym momencie, w którym usłyszał głos Ery. Odwrócił głowę w stronę drzwi, ale ona znajdowała się już przy łóżku. Kiedy weszła? Jak to się stało, że Zabrak jej nie wyczuł?
No powiedz coś! upomniał sam siebie w myślach, gdy zdał sobie sprawę, że zbyt długo milczy po słowach Ery
- Cześć. Czuję się lepiej, dziękuję. - przywołał uśmiech na twarz - Chyba nic lepszego od bacty jeszcze nie wymyślili.

- No ułatwia pracę. Bez bacty doprowadzenie cię do obecnego stanu, nawet ze stabilizatorami tkankowymi trwałoby przynajmniej dwa tygodnie. A tak to dwie godziny i już jesteśmy przy końcu leczenia. – Przeglądała kartę po raz któryś czytając to samo. Przez chwilę miała wrażenie, że zasłania się nią jak tarczą.
Jednocześnie chcąc na niego spojrzeć i nie bardzo mając odwagę. Dlaczego tym razem tak trudno było powiedzieć o co jej właściwe chodziło. O czym myślała. Dziewczyno, umiałaś się rzucić na ciężko bronione działko droidów a nie umiesz teraz podnieść wzroku?
Spojrzała na Tamira i nawet nie wiedziała czemu było to tak bolesne i co w tym bólu było tak słodkiego.
- Dobrze znów widzieć, że się uśmiechasz. Do twarzy ci z tym. – słowa uciekły jakby same. Pamiętała, ze podczas ich pierwszej rozmowy był stosunkowo wesoły i pasowało to do niego.

- Co nie zmienia faktu, że na Elom już ze mnie pożytku nie będzie - odparł wzruszając ramionami, gdy Era przeglądała jego kartę. Zajmowało jej to trochę czasu, co było dosyć dziwne. Tamir sam do niej zaglądał i skończył tę czynność szybciej niż dziewczyna. Chociaż pewnie znajdowało się tam coś, co mogło ją zainteresować, a co on, jako laik, przeoczył. Tak, czy inaczej, ucieszył się, kiedy wzrok Ery z jego karty, przeniósł się na niego samego. Poczuł też... ulgę? Właściwie nie wiedział, jak dziewczyna zachowa się po tym, co zaszło między nimi przed jego wizytą w bakcie. Nie wiedział czemu, ale przypuszczał, że Era może go unikać. Tak mu się też wydawało, kiedy po kąpieli, pierwszą osobą, która go przywitała, był K'Krukh, a nie ona. Dopiero godzinę później przyszła do niego.
Przecież ma na głowie szpital! skarcił się w myślach
- Też się cieszę, że się uśmiecham - przyznał poszerzając uśmiech - Ale po rozmowie z Mistrzem K'Krukhiem, nie bardzo mam powody

No tak widziała Whiphida kręcącego się po szpitalu. Nawet zamieniła z nim parę słów. Rozmawiał niemal z każdym więc to logiczne, ze mówił też z Tamirem.
- Coś się stało? – spytała odkładając w końcu kartę.

- Właściwie to nie - zaczął trochę niepewnie - Poczułem się po prostu, jakbym znów był Padawanem. - przyznał z delikatnym uśmieszkiem - Trochę mentorskich rad od starego przyjaciela. Pouczające rozmowy. Nie mówiąc już o tym, że dał mi do zrozumienia, że do końca kampanii na Elom, zamiast szat Jedi, będę nosił tą gustowną piżamkę - powiedział spoglądając po sobie z uśmiechem.

- Cóż ja bym wiele dała by znów poczuć się jak padawanka. – stwierdziła z łagodnym uśmiechem. - Jeśli w ciągu kolejnych trzech godzin nie trafi tu masowy transport rannych możesz wrócić do bacty. Opuściłbyś wtedy szpital szybciej. Jeżeli chcesz. – zaczęła siadając na skraju łóżka.
Dlaczego teraz tak trudno było jej znaleźć słowa. Przedtem rozmawiali tak lekko, tak swobodnie. Jak rozwiać ten ciężki nastrój który zaległ pomiędzy nimi. Z drugiej strony lekka rozmowa byłaby chyba jak zamiatanie kurzu pod dywan. Coś zaległo między nimi i obawiała się że póki o tym nie pomówią wszystkie słowa jakie między sobą wymienią będą ciężkie i toporne.
- Tamirze należą ci się moje przeprosiny. – zaczęła czując jak gdzieś w żołądku formuje się jej kamień. - Nie powinnam byłą cię tak zostawiać. Zaniedbałam swoje obowiązki jako lekarz i to jest niedopuszczalne. – To brzmiało tak sucho, tak sztywno tak jakby chciała całą sytuacje obrócić w błąd a przecież to nie prawda, nie wszystko, nie do końca. - Chciałam ci pomóc i w tą jedną rzecz którą mogłam naprawdę zrobić spaprałam dokumentnie. Przepraszam.

- Wszystko będzie zależało do rozkazów Mistrza Glaiva. - stwierdził lakonicznie.
Ale czy naprawdę tak myślał? Czy aż tak zależało mu na tym, by iść na front, dołączyć do walczących klonów i znów przejąć nad nimi dowodzenie? Znów musiałby decydować o czyimś życiu. Ale wtedy przynajmniej nie leżałby bezczynnie. Mógłby coś robić. Lecz czy naprawdę tego chciał? Może przebywanie w szpitalu nie będzie takie złe? Zastanawiałby się pewnie jeszcze długo i zadawał sobie setki pytań, gdyby nie słowa Ery.. Słowa, które go zaskoczyły.
- Nie zrobiłaś nic złego - powiedział kładąc jej dłoń na ramieniu - Nie zostawiłaś mnie umierającego gdzieś na polu bitwy. Nie pozostawiłaś na pastwę losu batalionowi droidów. Po prostu wyszłaś, zostawiając mnie pod opieką klona. - mówił spokojnym, uspokajającym tonem - Poza tym, gdyby nie ty, pewnie ciągle znajdowałbym się w niewoli. - uśmiechnął się do Ery próbując podnieść na duchu. To było dziwne, jak sytuacja szybko się zmieniała. Jakieś trzy godziny temu, to ona pocieszała jego.

Zadrżała nieznacznie gdy dłoń Tamira znalazła się na jej ramieniu. Nie wiedziała jak zareaguje na jego dotyk póki go nie poczuła. Wciąż niósł ze sobą znajome ciepło. Kamień w żołądku zmienił się nagle w motylki. Mimo to pozostała poważna, choć trudno było przezwyciężyć lekkość jaka ogarniała ją gdy patrzyła w oczy Zabraka.
- Obowiązek zawsze ma pierwszeństwo w życiu Jedi – stwierdziła. - Wszystko inne musi być mu podporządkowane. Musi podlegać dyscyplinie.
Wciąż nie umiała pozbyć się niepokoju. Tamir wydawał się być tak spokojny. Tymczasem ona przechodziła do trudniejszej części rozmowy. Tej najbardziej delikatnej i to, ze teraz z kolei tak trudno było oderwać wzrok od jego oczu nie pomagało.
- Tak więc przepraszam za to, że nie dopełniłam moich i... – zawahała się na chwilę. - ... jeśli czujesz się urażony tym... co zrobiłam wcześniej... również.
Wedy przed bactą chciał jej by ukoić własny żal. Zdawał się podzielać jej potrzebę bliskości, ba był tego nawet znacznie bardziej pewny niż ona. Teraz ochłonął. Czy wciąż myślał tak samo? A może uznał, że wykorzystała jego chwilę słabości.

Po chwili dopiero zdał sobie sprawę, że jego dłoń znajduje się na jej ramieniu. To, że ją tam położył to był odruch. Oczywiście poczuł znów tę dziwną bliskość, kiedy to się stało, ale tak, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. A teraz, kiedy słuchał jej, nie musząc szukać słów, zrozumiał, że jej dotyka. Dlaczego czuł się z tym dziwnie? Znów zapragnął, by poczuć tę samą bliskość, co trzy godziny temu, nim wylądował w bakcie.
- Ero... - zaczął poważniejszym tonem - Nie masz mnie za co przepraszać... a już za na pewno nie za to co zaszło między nami... -
Spoglądał w jej piękne, niezwykłe oczy, które niemal go hipnotyzowały i mówił z taką pewnością w głosie, z jaką jeszcze nigdy. Przesunął ostrożnie dłoń z jej ramienia, powoli wędrując nią w dół, aż napotkał jej dłoń. Chciał znów poczuć ciepło jej ciała.

Wydawał się taki pewny, taki spokojny. Czy tylko ona bała się tego co się miedzy nimi działo? Bała się i zarazem nie chciała tego przerywać. Dreszcz który ją przeszedł gdy Tamir przesuwał swoją dłoń po jej ręce.
- Tak wiele złych rzeczy stało się odkąd tu trafiliśmy – zaczęła cicho zaciskając swoje palce na jego dłoni. - Przysłano nas na misję której nie możemy wypełnić. Jesteśmy Jedi, mamy chronić życie a w czasie walki po prostu nie da się wszystkich ocalić. – przerwała na chwilę by wziąć oddech. - Gdy trafiliśmy do wioski była zajęta przez droidy, zaskoczyły nas. Część moich klonów padłą ranna na drodze pod odstrzałem. Potrzebowali pomocy i usiłowałam ich stamtąd wyciągnąć ale... gdy puszki zorientowały się, ze zbieram rannych z odsłoniętego terenu po prostu rozerwali ich strzałami na strzępy. Zarówno zwłoki jak i tych co żyli i nie mogli się ruszyć. Byłam wtedy pełni otwarta na Moc i czułam jak konali. – Nagle wróciło do niej wszystko co odpychała na bok. - Potem nas ostrzelali z ciężkich dział. Chciałam to jakoś zatrzymać, zrobić coś z działkami. Wyruszyłam sama. Wiem głupie samemu atakować osłonięte murem działo chronione przez duży odział droidów. – Wzięła głęboki oddech. - Kastar Induro ten Jedi który był z nami gdy dostaliśmy zadanie od Rady mnie ocalił, zaatakował razem z myśliwcami działka, słyszałam jego głos przez komunikator. Śmiał się. A potem dostał prosto w kokpit. Nie miał nawet szans się katapultować. – westchnęła ciężko. - Gdy o świcie usłyszałam twój głos patrzyłam jak szczątki jego myśliwca spadają na ziemię... myślałam, że ciebie też zaraz stracę.
Patrzyła na niego i nie czuła tego towarzyszącego jej od lądowania przymusu bycia silną. Ze względu na misje, na dowództwo i na klony którymi miała się zająć. Czyżby naprawdę choć przez chwilę mogła oddać ten ciężar.
- Wiem, że musimy dalej robić swoje z jak najlepszą miną do złej gry, ale to tak strasznie męczące. To wszystko co się dzieje w około jest jak koszmarny sen... – nawet na chwilę nie przestawał patrzyć w jego oczy. -...wtedy gdy my... tak dobrze było się choć na chwile z tego koszmaru obudzić.

Tamir słuchał jej uważnie. Słuchał i dawał się jej wyżalić. Nie mogła dusić tego wszystkiego w sobie. Tak silne uczucia i to, czego doświadczyła, musiały zostać przetrawione i wypowiedziane. Wręcz wyrzucone z siebie. Zabrak wiedział co to znaczy czuć i widzieć śmierć swoich towarzyszy. Jak gasną w polu Mocy. Kiedy zostaje po nich tylko okaleczone i podziurawione ciało. Ani widok, ani uczucie, nie należały do przyjemnych. A Moc nie była dla Ery łaskawa. Kazała jej oglądać nie tylko śmierć swoich podkomendych, ale także śmierć ich towarzysza. Młody Jedi nawet nie zdawał sobie sprawy, że Kastar zginął. Jak wiele złego musiała przez te dwa dni przejść ta dziewczyna. Tamirowi zrobiło się jej naprawdę żal. Z całego serca. Została przez tą wojnę bardziej skrzywdzona niż on, nawet mimo tego, iż to Torn był więziony. Chciał ją pocieszyć. Podnieść jakoś na duchu, ale nie potrafił. Szukał odpowiednich słów, ale nie znalazł. Miał powiedzieć, że będzie dobrze? Póki ta wojna się nie skończy, dobrze nie będzie. Jedynie przez to, że przy niej był, mógł jej pokazać, że ją wspiera. Że może mu powiedzieć wszystko. Pogładził delikatnie kciukiem wierzch jej dłoni. Przysunął się bliżej i objął drugą ręką przyciągając do siebie.
- Kiedy zobaczyłem cię, zaraz po tym, jak mnie tu przywieźli, poczułem się jakby po wielu dniach nocy, nagle wyszło słońce - szepnął jej na ucho - Już wtedy sprawiłaś, że zapomniałem chociaż na chwilę o tym co przeszedłem... a później, kiedy... Nigdy wcześniej,nie czułem się tak szczęśliwy -

Czy tak źle było choć na chwilę odrzucić brutalną rzeczywistość. Przylgnąć do czegoś tak prostego jak czułość, dotyk czyjejś dłoni, bicie drugiego, przyjaznego serca. Schować się w miejscu które wydawało się być do tego idealne, jego ramionach.
Przylgnęła do Tamira wtulając policzek w jego ramię otaczając rękoma jego plecy.
- Nie wiem co się dzieje, co z tego wyniknie, ilu osobom by się to nie spodobało, ale trochę trudno mi się tym przejmować – szepnęła zamykając oczy i zwyczajnie rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa, zrozumienia jakie dawało ciepło drugiego ciała, zapach, dotyk materiału pod policzkiem. - To wszystko sprawy na jutro a jutra nie musi być. I nie zamierzam czuć się winna że jestem szczęśliwa. To daje siłę by dalej ciągnąć to całe szalone przedstawienie. – Ot to chyba były całe wnioski do jakich doszła przez ostatnie trzy godziny. Gdy je w końcu wypowiedziała uspokoiła się. Miała poczucie, że jeśli on je potwierdzi to już wszystko będzie dobrze.

W tej chwili, chyba nie mógł czuć się bardziej szczęśliwy. Znów czuł się, jakby to był sen. Trwali przy sobie, przytuleni, czując swoją bliskość i ciesząc się nią. Wyznanie Ery... Zabrak nie mógł tego lepiej ująć. Zgadzał się z każdym jej słowem. To ona dawała mu siły, by trwać w tym szaleństwie, jakim jest ta wojna. To właśnie jej bliskość sprawiała, że ból i cierpienie, jakich doznał, schodziły na dalszy plan i przestawały się liczyć. Dawała mu siły i nadzieję. Przy niej, jego serce biło mocniej i szybciej. Otulił ją ramionami, przylegając do jej ciała. Nie wiedział, które bardziej potrzebuje bliskości drugiej osoby. On jej, czy ona jego. A może oboje potrzebowali siebie wzajemnie?

Całe to rozkołysane szaleństwo emocji jakiego doświadczała odkąd opuściła gabinet zabiegowy po pamiętnym pocałunku uspokoiło się. Chociaż to nie było do końca właściwe słowa. Wciąż czuła ożywienie spowodowane bliskością Tamira i to jak pocieszenie jakie dawało serce bijące tuż pod jej uchem. Zniknęła tylko niepewność, nerwowość z jaką tu szła. Strach przed odrzuceniem tego co wydawało się jej tak wspaniałe odszedł w zapomnienie.
Wciąż onieśmielała ją prędkość z jaką to wszystko się działo. Z drugiej jednak strony w obecnej sytuacji nie bardzo mieli czas na zwłokę.
Postała więc tak wtulona w Zabraka wpierw w ciszy, potem pojawiły się pierwsze słowa i popłynęły naturalnie. Wpierw o Elominie Shivim i jego planach potem na rożne lżejsze tematy.
Era nie zamierzała się ruszać z miejsca póki nie będzie musiała. Ale w końcu odezwał się znienawidzony komlink.
Z cichym westchnieniem puściła Tamira jedną ręką by odebrać.
- Tak Dur?
- Zbliża się kanonierka z rannymi sir.
- Zaraz będę na lądowisku, ściągnij dyżurującego chirurga.
Wyłączyła komunikator po czym przez chwilę trwałą jeszcze w bezruchu.
- Musze iść. – powiedziała cicho.

Trwali tak wtuleni. Nie obchodziło go nic innego. Naprawdę ważne było dla niego teraz tylko to, że był z nią. Że mógł czuć jej bliskość, jej oddech na sobie i bijące serce. Czuł, że nawet Venator nie byłby w stanie oderwać go w tej chwili od niej.
Z początku trwali wtuleni w siebie w ciszy. Zabrak mógł wsłuchiwać się w każdy jej oddech i niemal wyliczyć każde uderzenie jej serca. Później zaczęli rozmawiać. To było niesamowite z jaką lekkością przechodzili z tematu na temat. Jak jej obecność, pozwalała zapomnieć, że gdzieś tam, za tymi drzwiami, znajdowało się pełno żołnierzy i dowodzych nimi Jedi. Że gdzieś w oddali trwały walki. Był jej za to wdzięczny. Miał jej to powiedzieć, ale wtedy wojna dała o sobie znać.
- Wiem. Obowiązki wzywają - powiedział przywołując na twarz uśmiech - Jak będziesz potrzebowała dodatkowej pary rąk do pomocy, to wiesz gdzie mnie szukać.

- Następny Shivi. – westchnęła powoli wycofując się z uścisku. - Wracaj spokojnie do zdrowia. Jeszcze zdążysz się nawalczyć. Ta wojna się prędko nie skończy. Jeśli ci się tak strasznie nudzi mam na datapadzie holofilmy, mogę ci zostawić.
Przez chwile przyglądała się uśmiechowi Zabraka i nie umiała sama się nie uśmiechnąć. Potem szybkim niespodziewanym ruchem musnęła wargami jego usta. Tylko tyle jeśli naprawdę miała wyjść i robić swoje.
- Do zobaczenia. – powiedziała jeszcze nim ruszyła do drzwi.

Zabrak uśmiechnął się szerzej, gdy poczuł muśnięcie warg na swoich ustach. I jak on miał teraz leżeć spokojnie? Chciał, by Era pozostała przy nim jeszcze chociaż przez chwilę, ale musiał mieć na uwadze dobro rannych żołnierzy. Dlatego też nie mógł dłużej jej zatrzymywać, ani tym bardziej zrobić niczego, co by ją rozproszyło. Musiał zwalczyć pokusę i chęć zakosztowania smaku jej ust. Ostatecznie ograniczył się do położenia dłoni na jej policzku i odgarnięcia niesfornego kosmyka włosów dziewczyny.
- Do zobaczenia - odrzekł posyłając jej kolejny uśmiech

Przecież chwilę stałą za drzwiami przyciskając dłoń do policzka tam gdzie przed chwilą była jeszcze jego ręka. Nie mogła przestać się uśmiechać.
Zadziwiało ja jak wiele mogła znaczyć jedna osoba. Jego ramiona, czuły szept przy uchu, zrozumienie. Szczęście uskrzydlało.
Czuła się ukojona jak po wielu godzinach medytacji. Żywa, wolna i szczęśliwa. Na czas Elom sprawa była jasna i taki też był umysł Ery. Przyszłością się będzie martwić gdy ta nadejdzie.
Tymczasem ruszyła żwawo na lądowisko.
Klona chirurga spotkała już w korytarzu. Wiózł na noszach pacjenta.
- Co tym razem? – równając się krokiem z drugim lekarzem.
- Więcej hipochondryków sir i on.
Spojrzała na bladego klona złożonego na noszach. Już na pierwszy rzut oka widać było co mu dolega.
- Weszliśmy na minę co? – zagadnęła.
Usiłował odpowiedzieć jednak powstrzymała go delikatnie kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, masz szczęście, niedawno przywieźli nam zaopatrzenie. Mamy pełen magazyn protez. Ani się obejrzysz a znów staniesz na nogi. – zapewniła rannego po czym podniosłą wzrok na chirurga. - To co kapitanie? Pan przygotuje pacjenta, ja protezę i zaczynamy?
- Dobrze sir.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 15-02-2010 o 09:08.
Lirymoor jest offline  
Stary 13-02-2010, 23:17   #78
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
"Mamy większy problem niż droidy- Mroczny Jedi"

Tego się nie spodziewała.
Co więcej, ku jej niezadowoleniu, nie zdążyła nawet w jakikolwiek zareagować na wiadomość drugiego Jedi, gdy ten nagle pojawił się w polu jej widzenia. Lira wyraźnie widziała co zamierza zrobić i nie podobało jej się to. Całe poprzednie zdarzenie tylko ją teraz podjudziło.

-Głupcze! Tak trudno było zrozumieć, abyś się nie zbliżał?! – Warknęła głośno bez choćby cienia sympatii czy troski o to, co droidy mogą zrobić jej towarzyszowi. Nie tylko słowa wydobywające się z gardzieli Liry, ale też i całe jej ciało poddało się temu gniewowi, co zaowocowało szarpnięciem się jej całej i tupnięciem mocno jedną nogą o podłoże. Dopiero wyraźniejsze skierowanie się ku niej kilku blasterów uspokoiło ją na tyle, że tylko zgrzytanie zębów o siebie było echem poprzedniej chwili i emocji.

Aż nie mogła dłużej patrzeć na wyczyny Ricona i najchętniej tylko by popędziła te nieznośnie blaszaki, aby czym prędzej ją stąd odprowadziły. A gdyby miała wolne ręce, to dłonią jednej z nich pacnęłaby się w czoło. Może i była w tym jakaś jej wina, bo nie uświadomiła go jeszcze dokładniej o tym jaka jest sytuacja. Następnym razem będzie pamiętała, aby wcześniej dokładnie zliczyć wszystkich przeciwników i dopiero potem przesyłać mu informacje o tym czy mają szanse, czy może jednak nie. Tak jak teraz.
Celny strzał jednego z droidów był idealnym zwieńczeniem tej parodii ratowania jej z opresji. Musiała przyznać towarzyszowi rację – wybrał sobie łatwiejsze wyjście na zostanie rannym. Blaszaki go tylko postrzeliły i, och, pozbawiły przytomności, a Mroczny pewnie zająłby się nim o wiele gorzej. Chyba, że miałby co do niego jakieś zamiary, wtedy byłby delikatniejszy. Trochę.

Koniec końców misja ratowania jej książęcej mości przez rycerza w nie tak lśniącej zbroi zakończyła się przytłaczającym niepowodzeniem, jednym z tych, które się pomija w bajkach dla dzieci. Ciężkie, sugestywne westchnienie ze swych płuc Lira wydobyła, które zdawało się prosto i jasno pokazywać stosunek kobiety do całej tej kwestii odbijania jej z cienkich łap mechanicznych oprawców. Zaraz też i kolejne spomiędzy jej warg dobiegło, acz tym razem zupełnie odmienne było, nawet z lekką nutką szanownego zdziwienia, po którym tylko ciemność na nią zstąpiła.



***



Miała obawy co do otworzenia oczu. Znowu, już po raz drugi w trakcie tej całej ich misji, a to, jak zwykle, nie wróżyło zbyt dobrze. Niejasno w umyśle jej przemykały jakieś pokrętne obrazy związane z ostatnimi wydarzeniami.. ale nie była co do nich pewna. I czuła.. zimno. Nie takie zimno, które mogłoby się kojarzyć ze śmiercią i dostaniem się w jakieś zaświaty, ale taki zupełnie normalny chłód, jaki można odczuć w wielu miejscach. Było też i coś, co jawiło jej się jako całkiem dobry znak w takiej sytuacji – cisza. Wszechobecna cisza pozbawiona szeptów, jęków bólu czy metalicznych trzasków i zwarć. Uniosła powieki.

Przez dłuższą chwilę miała problem z zarejestrowaniem, gdzie tak naprawdę się znajduje. Nic jej do siebie nie pasowało, a tego miejsca nigdy wcześniej nie widziała. Dodatkowo zdołała odkryć coś jakże interesująco, kiedy próbowała się gwałtownie podnieść – nie mogła tego zrobić, a powodem były kajdanki krępujące jej ręce. Innym interesującym uzupełnieniem był ból, który odczuła przy przebudzeniu się i nadal czuła przy poruszaniu choćby głową. Nie było to coś, co sprawiałoby jej niewyobrażalne cierpienie, ale lekko łomotało jej w skroniach. Powoli fragmenty układanki zaczynały do siebie pasować, aż w końcu złączyły się w całość myślą trafiając kobietę niczym błyskawicą. Droidy ich aresztowały, a teraz znajdowali się w celi.

Z cichym stęknięciem, które rozległo się trochę wbrew jej woli, kobieta zdołała się wznieść do pozycji mogącej być uważaną za siedzącą. Odetchnęła głębiej i zaczęła się rozglądać z nadzieją na dokładniejsze obejrzenie sobie ich aktualnego miejsca pobytu, co zaś być może doprowadziłoby do powstania w jej głowie jakiegoś planu dotyczącego tego co dalej. Jednak nie dane jej było tego zrobić, bo drzwi do ich celi się uniosły wpuszczając do środka kolejną osobę dramatu ku której Lira zaraz zwróciła swą twarz.

„Oh..”

Otworzyła szerzej oczy, a złoto tęczówek zaiskrzyło w nieznacznym oświetleniu pomieszczenia.

Coś ją uderzyło. Nie w sposób rzeczywisty, ale uderzyło w jej.. jej wnętrze, które też było tym wnętrzem głębszym niźli wszystkie organy znajdujące się w ciele. Ze dwojoną mocą powróciły te wszystkie uczucia, które myślała, że zostawiła za sobą w dniu wyprawy na misję. Szczęściem tylko było to, że stała, bo wtedy by pewnie nogi się pod nią ugięły ukazując w większym stopniu jej nagłą słabość. Czuła się dziwnie bezbronna, acz nie miał tutaj żadnego znaczenia brak jej drogiego miecza świetlnego. Chwil kilka przypominała rybkę wyciągniętą z wody, bowiem usta swe nieznacznie to rozchylała to znowu zamykała. Nie mogła się wysłowić, jakby odebrano jej głos, a to przecież on był często jej największym atutem. Myśli były zaś zbyt rozszalałe, aby którąkolwiek mogła pochwycić i wykorzystać w takiej sytuacji. Jednocześnie odrzucała od siebie wszystkie te, które bezlitośnie wręcz pchały jej na usta pytania. Dlaczego? Jak? Po co? Kiedy? A co ze mną? Drażniły ją, nie chciała ich wypowiadać, bo przecież jeszcze większą słabość by wtedy okazała.

Trwała tak w zamyśleniu, albo może nawet i osłupieniu, a wszelkie bodźce zewnętrze zdawały się do niej docierać w wyjątkowo zwolnionym tempie. Ten, który ją nauczał przez tyle lat. Ten, który był jej najbliższą osobą. Ten, który miał być.. martwy. Stał przed nimi, tak po prostu.

-Ennrian..
- Z trudem nieco, jakby dopiero co sobie przypomniała, ale nadal nie była pewna, czy to aby na pewno to, padło w końcu imię mężczyzny spomiędzy jej warg. Ogólnie rzecz biorąc, właśnie w tym konkretnym momencie pierwszy raz od ich spotkania odezwała się do niego po imieniu, a nie po tytule jaki dla niej miał.

Pomimo tego, że zdołała już się uspokoić na zewnątrz i przybrać maskę obojętności i pozornej beztroski, to jednak w środku ciągle się w niej kotłowało. Nie była w stanie tego powstrzymać nawet będąc świadomą tego, że Ennrian pewnie mógł to wyczuć i sprawiało mu to nieopisaną satysfakcję. Było to o tyle niepokojące, że jej emocje nie były skierowane ku czemuś konkretnemu, a tylko lawirowały pośród radości z zobaczenia Mistrza żywego, a nieopisanej złości, że zdradził. Swoich braci i siostry, cały Zakon. I ją zdradził. To właśnie bolało ją najbardziej, aż docierało do serca i przeszywało je wskroś.

Na moment przymknęła oczy i pokręciła delikatnie głową, jakbym właśnie swojemu własnemu zmysłowi wzroku nie wierzyła. W końcu parsknęła krótko i na powrót spojrzała na otaczający ją świat. I pewną osobę, która się w nim znajdowała.

-Kto by się spodziewał..
– Mruknęła takim tonem, jakby wcale, ale to wcale nie domyśliła się, że Ciemność zawitała także w sercu jej dawnego Mistrza. Wprawdzie początkowo jej niski głos zadrżał nieco, acz kobiecie udało się to pokonać. Dmuchnęła lekko, dzięki czemu niesforny kosmyk jej włosów dotąd łaskoczący ją irytująco w twarz, wzleciał w powietrze gdzie wykonał krótki taniec, po czym osunął się w okolice ucha – W Zakonie wierzą, że jesteś trupem, wiesz? Ale mi coś w tym wyjątkowo śmierdziało. No i proszę, jesteś. Znowu niczym wiatr, to na jedną, to na drugą stronę wiejesz.

- Nie oceniaj mnie, bez poznania wszystkich faktów - odpowiedział spokojnie, trochę zmęczonym tonem. - Wciąż siedzi w tobie ten dzieciak z Myrkr, widzący tylko czarne albo białe. Prawdą jest, że Hrabia Dooku przeszedł na Ciemną Stronę, ale nie oznacza to, że wszyscy, kroczący za nim, również.

-A to dopiero interesujące. Widzisz, najwyraźniej nieco mię zmyliła ta przyjazna atmosfera, która tutaj panuje – Żachnęła się i krótko powiodła spojrzeniem po celi, aby na koniec znowu zawiesić je na Mrocznym i przymrużyć oczy – Oświeć mię więc tymi faktami, chyba że chcesz, aby dzieciak ciągle tutaj tylko czerń dostrzegał.

- Wybacz, nie miałem z tym nic wspólnego. Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że droidy kogoś pojmały. Właściwie umieściłem je tam bez większej nadziei na jakikolwiek sukces. Jednak nie miały na celu schwytania wysłanników Republiki, a senatora Dongo Ralimema, przywódcy podziemia, który bezprawnie próbuje zniszczyć przyjaźń miejscowego rządu z Konfederacją. Codziennie w wyniku jego działań ginie kilkudziesięciu Rodian. Sama oceń, czy to właściwa droga.

Słuchała, a i jednocześnie przyglądała się swojemu dawnemu Mistrzowi. Zmienił się odkąd go ostatnio widziała, teraz wydawał jej się dziwnie spokojny i nijaki, jakby pozbawiono go tego dawnego zuchwalstwa i śmiałości. Był aż mdły w swym zachowaniu, co Lira z niezadowoleniem sama sobie przyznała. Co więcej, zdecydowanie odbiegał od jej wizji Mrocznego Jedi, który to przecież w stosunku do nich powinien być bardziej.. bezwzględny? Nie to, żeby się zawiodła, ale nieco ją to zbiło z tak zwanego pantałyku i nawet kazało jej się zastanowić nad wszystkim tym co sobie jeszcze wyobrażała lub co jej mówiono.

-Ah, rozumiem. To Ty jesteś tutaj ten dobry, a nam przypadło bycie złymi, nawet jeśli najwyraźniej tylko przypadkiem. Cóż za niefart. I to pewnie też nie tak, że opuściłeś Zakon. Tylko.. zapomniałeś ich poinformować o tym, że dalej żyjesz – Była krnąbrna, a i owszem, dało się to wyczuć w każdym wypowiadanym przez nią słowie. Tak jak kiedyś, lata temu, gdy to Ennriana za szatę chwyciła i bez pardonu powiedziała, a nawet stwierdziła, że z nim idzie – Jednak Twa dobroć nie sprawi, że nas wypuścisz, hm?

Nejl przez chwilę nie wiedział co się właściwie dzieje, patrzył się na tego samego przeciwnika, który zaatakował go w zaułku, tego samego, który chciał z nim walczyć przed domem senatora... i nazywał się Ennrian. Zdawało mu się, że ominął go jakiś epizod w całej misji. Przez chwilę zastanawiał się, skąd znał to imię, lecz w końcu pamięć zaczęła kojarzyć fakty: to był mistrz Liry.

- Przestań mydlić oczy- zabrał głos z spokojem Jedi - To ty zestrzeliłeś Republikański Okręt Dyplomatyczny, wysłałeś droidy, by się nami zajęły w dżungli, zabiłeś tych dwóch rodian gdyż mnie śledzili, zwiększając statystykę śmiertelności mieszkańców, w końcu to ty zaatakowałeś mnie zaułkach miasta. Czy może już o tym wszystkim zapomniałeś.

Ennrian odsunął się od drzwi, podchodząc do ściany. Oparł na niej swoją dłoń i spuścił głowę. Stał tak dłuższą chwilę w milczeniu, aż wreszcie nie wytrzymał. Z jego ust wydobył się zimny i złowrogi śmiech, jaki Nejl słyszał przy okazji ich walki:

- Nie zapomniałem
- Mroczny Jedi zmienił się nie do poznania. Gdy zwrócił twarz w stronę więźniów, ci mogli ujrzeć, że jego oczy zmieniły barwę na żółtą. - Rzeczywiście rozkazałem zestrzelić republikański okręt i rzeczywiście wysłałem do dżungli droidy. Zabicie dwójki rodian, którzy śledzili was tak nieudolnie, to też moja zasługa. Dwójka kretynów, nic dziwnego, że z łatwością ich dostrzegliście, w końcu to nie byli zawodowi szpiedzy. Może troszkę się pośpieszyłem, mogli wyjawić, gdzie jest ich szef. Jednak pokusa skrzyżowania ostrzy mieczy świetlnych była jednak zbyt wielka. Myślałem, że może uda mi się was nakłonić do dołączenia do nas, a zwłaszcza ciebie droga Liro. Szkoda, że zawsze byłaś taka uparta. Teraz wzywają mnie obowiązki, ale bądźcie pewni, że jeszcze sobie porozmawiamy - to powiedziawszy wyszedł, a drzwi do celi zamknęły się. Niestety włączona została również tarcza promieniowa, która uwięziła oboje Jedi.

W czasie trwania kolejnych kilku sekund młoda Jedi nieustannie wpatrywała się w drzwi, acz jej spojrzenie ciężkie i nieobecne było. Pozostawała w chwilowym szoku, a powaga sytuacji dopiero miała tak naprawdę do niej dotrzeć pomimo tego, że umysł odrzucał ją od siebie. Jednak nawet, gdy znalazła doń przejście, to kobieta nie zareagowała w żaden wyjątkowo dramatyczny sposób. Zaledwie opuściła głowę, aż długie włosy zasłoniły jej twarz i smolistą, czarną kurtyną odgrodziły od reszty świata. Zdawało się przy tym, że kobieta zupełnie opadła z sił i tylko ramiona jej drgały lekko, gdy wszystko się w niej burzyło i znowu gotowało.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 14-02-2010, 21:43   #79
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Rycerz niewiele pamiętał z ostatnich chwil na wolności. Adrenalina robiła swoje, a świadomość która po szybkiej i negatywnej ocenie sytuacji i szans, wyłączyła sie oddając pole do popisu odruchom... Na pewno widział blaszka, którego rozciął szybkim ciosem, przelotnie też dostrzegł twarz Liry wyrażającą złość, gdzieś niewyraźnie zarejestrował jakieś słowa bluzgające jego akcję, choć nie był pewien czy to jawa, czy później wyobraźnia tego nie dodała. Za to nagły ból w nodze był bardzo rzeczywisty, a ciemność... Cuż musiała w końcu nastąpić, skoro trwa w tym stanie.

...Nejl poczuł jakieś szarpnięcie. Odwrócił leniwie głowę w tamtą stronę, lecz nadal panowała ciemność. Dopiero po chwili świadomość podpowiedziała mu, iż przyczyną mogą być zamknięte powieki. Otworzył je z trudem i ujrzał, nieco zamazaną sylwetkę Liry, która właśnie wstawała. Cuż plan w pewnym sensie się powiódł: mogli z Lirą znów działać razem... Tyle, że zostali schwytani- Poprawił się w myślach Ricon, gdyż docierały do niego kolejne szczegóły celi... Bo w niej własnie się w tej chwili znajdywali. Zakuci byli w kajdanki, ale po za tym...
Zanim jednak zdołał całkowicie dojść do siebie, do celi wszedł mroczny jedi. Byli teraz bezbronni, a on...
-Ennrian...- usłyszał głos Liry i to całkowicie go zaskoczyło, zbijając z tropu. Skąd go zna?...


Mroczny jedi wyszedł a, Nejl oparł się o ścianę i podniósłszy głowę do góry odetchnął głęboko. Przymknął oczy pozwalając by kolejne głębokie oddechy dotleniły obolałe ciało. Oczywiście był w tym pozytywny aspekt: Mogli trochę odpocząć, nawet zakuci w kajdanach, a sińce bolały już znacznie mniej i gdyby nie sytuacja, którą w języku dyplomatycznym można określić jako "beznadziejną", młody jedi byłby nawet szczęśliwy z tej chwili wytchnienia. Choć oczywiście wolał nie wspominać o tej "dobrej" stronie Lirze, zwłaszcza, że wisiało pytanie "co dalej".
- Shalulira, wybacz za tą akcję ratunkową... raczej nie mam w tym wprawy.

Parsknięcie ciche dobiegło gdzieś spod plątaniny czarnych pasm kobiety i zawisło na moment ponad nimi.

-Naprawdę myślisz, że mnie to teraz obchodzi? Że choćby jedną, najdrobniejszą myślą wróciłam do tamtej chwili? Następnym razem, jeśli taki będzie, kiedy powiem, abyś się nie zbliżał, to mnie łaskawie posłuchaj –Wprawdzie nie unosiła swego głosu, ale i tak jej wypowiedź wyszła nieco bardziej ostra i stanowcza, niż początkowo tego Lira chciała. Cmoknęła w powietrzu niezadowolona z siebie, jednak nie pokwapiła się o choćby słowo przeprosin.
Zamiast tego tylko odetchnęła głęboko, próbując znaleźć w tym prostym ruchu jakieś ukojenie. Na powrót uniosła głowę i zaczęła powoli wodzić spojrzeniem po suficie ich celi, a szczególnie dużą uwagę przywiązywała do rogów.

Mocne słowa Liry nieco zaskoczyły mężczyznę. Jakby słyszał swojego mistrza, gdy Nejl pod wpływem impulsu wypalił w trakcie poważnych rozmów negocjacyjnych jakieś głupstwo. I tak jak wtedy czuł przemożną chęć wytłumaczyć się z tego, przedstawić swoje racje, bo przecież co mógł innego zrobić? Mimo to przemilczał argumenty, które cisnęły mu się na usta. Nie był padawanem, by za wszelką cenę forsować swoje racje Bo teraz nie miało to większego znaczenia, choć pytanie co by było gdyby uciekł, lub stanął do walki nie dawały mu spokoju. Czy na prawdę nie miał szans w walce z nim, czy na prawdę nie zdołał by się ukryć przed Ennrianem? Czy coś by się zmieniło?
Odgonił te myśli i wrócił do pilniejszych spraw, choć i te nie poprawiały humoru Nejla.
- Jak myślisz, na ile rząd Rodii popiera separatystów? Czy rzeczywiście wszyscy sympatycy Republiki musieli przejść do podziemia?

Czuła się.. nienasycona, co zdecydowanie nie dawało jej spokoju. Dopiero co odnalazła swego Mistrza, wprawdzie w stanie, którego się w ogóle nie spodziewała, to jednak ciągle odzywała się w niej jego dawna uczennica domagająca się wyjaśnień. Jego wyjście jej nie uspokoiło, a wręcz jeszcze podburzyło i miała wrażenie, że ten po prostu się spłoszył po wyjawieniu jego kłamstw. Z tego też powodu teraz poszukiwała jakichkolwiek kamer, który mogły być zainstalowane w tym pomieszczeniu. W międzyczasie jej własne ponure myśli zostały przerwane przez słowa jej towarzysza, acz i to nie przeszkodziło jej w robieniu rekonesansu.

-Trudno powiedzieć. Na swej drodze nie spotkaliśmy nikogo, kto byłby nam pomocny, czyż nie? W zamian za to byliśmy atakowani przez wszystkich tych, którzy są przeciwni Jedi. Zakon nic nie wiedział o zaistniałej sytuacji, co może oznaczać, że nikt „z naszych” nie mógł lub też nie był w stanie kogokolwiek poinformować. Nasza dyplomacja może już się nie przydać – Poruszyła ręką na tyle na ile pozwalały jej kajdany, czyli na niezbyt wiele, a to tylko dlatego, że się zapomniała i odruchowo chciała machnąć dłonią dla odgonienia czego niedostrzegalnego -Ale to tylko domysły. Nie dowiemy się zbyt wiele tylko tutaj siedząc, prawda?

- Owszem... - mruknął Ricon, i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Nie spodziewał się jednak znaleźć w ścianach jakiś cudownych sposobów wydostania się z celi. Tymczasem kontynuował swoje rozważania - Ale możliwe, ze sytuacja drastycznie się zmieniła przez ostatnie dni. W końcu ktoś w senacie kontaktował sie z tym senatorem, nie długo przed naszym odlotem, a wtedy jeszcze nie zszedł do podziemia. Poza tym nic tu nie jest jak na razie oficjalne, skoro w mieście nic się o tym nie mówi. A ta dwójka...- Nejl zawiesił głos próbując ułożyć wszystkie znane sobie fakty w jakąś logiczna całość- może ci nieszczęśni szpiedzy działali z polecenia Ralimema. Zwodziliśmy potencjalnych sojuszników.

-Nie mam zamiaru uważać ich śmierci za naszą winę i.. chwila..

Zamilkła na moment zaledwie i odkaszlnęła subtelnie co tylko było zapowiedzią tego, co zaraz miało się wydarzyć, a raczej wydobyć z jej gardzieli. Nie miała pewności co tego istnienia kamer gdzieś w jej najbliższej okolicy, ale przecież jednocześnie nie miała nic do stracenia.

-Ennrian! Chcę z Tobą porozmawiać! W cztery oczy! Tylko! – Wyrzuciła z siebie głośno i z taką pewnością, jakby nie zamierzała przyjąć odmowy.

Rycerz spojrzał na nią, nie do końca pewny o co chodzi. Przy tej kobiecie, właściwie niczego nie można być pewnym. Rozmowa z nią przypominała trochę podchodzenie do nexu: niezależnie jak się blisko jest, nigdy nie można być się pewnym, czy stwór nie odwróci się i jednym susem nie doskoczy do śmiałka i go powali swoimi pazurami i kłami.
Lira jednak zaraz po tym, jak gdyby nigdy nic, jakby to się w ogóle nie wydarzyło, podjęła porzucony przez siebie temat rozmowy z Riconem – Nie mam zamiaru. Zachowywali się tak podejrzanie, że żadne z nas nie pomyślało o nich jak o sojusznikach. A to co mówią na mieście.. pamiętasz przecież te wszystkie niespójne odpowiedzi dotyczące senatora. Martwy, albo i nie. Zatrzymany, albo i nie. Już od lat go nie widziano, a może jednak? To już od samego początku było wyjątkowo chaotyczne, a teraz jeszcze bardziej się pokomplikowało.

Nejl również nie chciał brać odpowiedzialności, równie dobrze mogli obwiniać się za śmierć załogi Consulara. Bardziej poruszyło go jednak jak bezsensowną była śmierć w obu przypadkach. O tym jednak juz nie wspomniał.

Ennrian tymczasem nie odpowiedział na wezwanie, co mogło wskazywać na fakt, że w celi nie ma żadnych kamer czy podsłuchów, albo był zbyt zajęty swoimi obowiązkami o których mówił. W zamian do celi wszedł droid B1 z dwoma talerzami jakiejś papki. "Jedzenie" oznajmił i położył je na podłodze. Gdy wycofał się z celi mały kwadrat podłogi, na którym leżały talerze zapadł się pod ziemię, a po chwili wyłonił się wewnątrz tarczy promieniowej.

Nie spodziewała się jakiejś reakcji już, zaraz, teraz, więc pojawienie się droida zamiast jej dawnego Mistrza nie wywołało w niej jakichś większych emocji. Zresztą, tak jak i jedzenie, na które tylko pobieżnie spojrzała, po czym szybko wykreśliła ze swego świata. Ułożyła się jakoś względnie wygodnie na tyle, na ile pozwalało jej połączenie zimnej podłogi i równie nieprzyjemnych ścian.

-Zostało tylko czekać. Na cokolwiek.

Nejl chwilę wpatrywał się w papkę, które według standardów droida nazywało się jedzeniem. Oczywiści kwestia głodu była rzeczą dość subiektywną, zwłaszcza przy tego rodzaju brejach, niemniej rycerz zaryzykował i przesuwając się nieco sięgnął po talerz. Pozostało czekać. Lecz równie dobrze mógł coś zjeść między czasie.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 14-02-2010, 22:26   #80
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Praca była przyjemnym oderwaniem od rzeczywistości. Lubił bawić się różnymi mechanizmami. Oczywiście wiedział, że nie jest geniuszem mechaniki. Jednakże nie przeszkadzało mu to rozbierać i składać je, gdy tylko miał jakieś problemy. Robił to od dawna, w pewnym sensie była to jego wersja medytacji. Niektórzy siedzieli ze skrzyżowanymi nogami w ciemnym pokoju, a on był pochylony i wybrudzony smarem. W każdym razie działało w podobny sposób. Pozwalało się uspokoić, pozwalało przemyśleć wiele rzeczy ... a jeżeli było trzeba to w ostateczności nawet nie myśleć. Moc przenikała wszystko i każdy mógł mieć swój sposób na dostrojenie się z nią.

Z początku mechanika była w pewnym sensie koniecznością. Jeżeli człowiek miał się znaleźć sam na sam z rozbitym myśliwcem, chciał przynajmniej wiedzieć jak bardzo ma w tym momencie przerąbane. Jakoś logiczną kolejnością było to, że jeżeli wiedział już co jest popsute, to chciał to naprawić ... a przynajmniej spróbować. Potem okazało się, że Jared to lubi. Jasne nie był to pilotaż, nie była to nawet historia ... ale miało swój pewien urok.

Poza tym nie mógłby teraz za bardzo zagłębić się w jakąś lekturę traktatu historycznego czy jakiś opis bitwy, ani tym bardziej nie mógł się w tym momencie znaleźć w kabinie kokpitu, nie ważne jak bardzo by chciał. Pozostawała mechanika. Dodatkowym plusem była świadomość, że robi coś na rzecz wysiłku wojennego, nawet jeżeli ta rzecz wydawała się nic nie znacząca i na pewno była poniżej jego zdolności.

Z początku był z tego niezadowolony. Liczył na to, że dostanie przynajmniej myśliwiec i będzie mógł pokazać na co go stać. Wiedział, że była to pewna próżność. Jednak chyba przypadłość ta dotykała wielu pilotów nawet Jedi. Każdy chciał być dumny ze swoich osiągnięć, każdy chciał żeby o nim mówiono, że jest w czymś najlepszy, a pilotaż miał to do siebie, że najczęściej nie było zbyt wielu postronnych świadków. To dlatego wielu pilotów popisywało się kiedy tylko dostali taką okazję ... rekompensowali sobie inne rzeczy.

Zagłębił się w działanie mechanizmu, który był bardzo prosty, ale powtarzanie tej czynności, pozwoliło mu odetchnąć, uspokoić się i zabić nudę. Koniec końców, w końcu ktoś po niego się zgłosi ... i w tym wypadku nie mylił się ...

Codd popatrzył na mistrza i uśmiechnął się lekko -Myślałem, że już wszyscy o mnie zapomnieli - wziął z ziemi szmatę i wytarł w nią ręce, po czym odwrócił się do klonów -Cóż kapitanie, chyba będziecie musieli sobie poradzić beze mnie - po czym ponownie skupił uwagę na drugim Jedi -Jestem do dyspozycji -

- Nie ma sprawy, sir - odpowiedział oficer, po czym skupił się na swojej robocie. Tymczasem Kota zaczynał wtajemniczać Jareda w jego zadanie. - Zanim do nas dołączyłeś straciliśmy jednego z naszych braci. Nazywał się Kastar Induro. Zginął w myśliwcu kilka kilometrów za obecną linią frontu. A przynajmniej tak myśleliśmy. Godzinę temu niespodziewanie odezwał się jego lokalizator. To marny dowód, ale musimy mieć pewność. Korzystając ze zbliżającej ofensywy chcę wysłać małą grupkę za linię frontu. Co ty na to?

-Misja typu odnajdź i uratuj - podsumował Jedi -Brzmi znajomo, miałem okazję brać udział w podobnych z Mistrzem Windu ... oczywiście wojna jakby wszystko zmieniał, ale czemu nie. Lepsze to niż siedzenie na miejscu. Grupa powinna być jednak jak najmniejsza - nie przejmował się tym, że misja mogła być niebezpieczna. Był przekonany, że może poradzić sobie, ze wszystkim co życie jest w stanie w niego rzucić. A jeżeli nie to przynajmniej zginie próbując ... walcząc. Jednakże był optymistą ... wierzył, że jeżeli przegrywa się właśnie skarpetki, można zawsze trochę oszukać w kartach ...

- Wiedziałem, że się zgodzisz. Słyszałem wielokrotnie jak mistrz Windu cię chwali. Myślę, że było w tym sporo prawdy. A szczegóły zostaw mnie. W każdym razie wyruszamy dwie godziny przed świtem. Zbiórka na tamtym placu - Kota wskazał palcem miejsce, na którym cały dzień lądowały kanonierki. - Wszystko opowiem grupie już w drodze. -

-Oczywiście ... słyszałem, że na tej planecie jest dwóch adeptów ciemnej strony ... -
nie było sensu przedłużać rozmowy o zadaniu. Cóż da roztrząsanie go, będzie co ma być ... ufał mistrzowi Kotcie w tej materii ... natomiast sprawa mrocznych Jedi, to było ciekawe. Oni stanowili prawdziwe zagrożenie, z którym musieli sobie poradzić ... najlepiej jak najszybciej

- Tak. Tamir ich spotkał. Mogą stanowić pewien problem, ale myślę, że będą bardziej zajęci dowodzeniem swoimi jednostkami. Dlatego najlepiej wyruszyć w trakcie ofensywy. -

-W końcu i tak ktoś z nas będzie musiał się z nimi zmierzyć, nie możemy pozwolić, żeby uciekli z tej planety. Stanowią zbyt duże zagrożenie - wyraził swoje przekonanie Jedi.

- Może tak, a może nie. Przyszłość pokaże. Najlepiej jednak będzie, gdy skrzyżujemy miecze na terenie sprzyjającym nam, a nie kilka kilometrów z liniami wroga. Skup się więc na obecnym zadaniu, a do problemu tamtej dwójki wrócimy, gdy przyjdzie na to czas. Przygotuj się mentalnie jeśli potrzebujesz, ja muszę zwołać całą grupę. Do zobaczenia na placu. -


-Oczywiście mistrzu - odpowiedział Jared, uważał że był gotowy. Do takich zadań szkolił się przez wiele lat. Jednakże postanowił wziąć szybki prysznic, po trochę na przebudzenie, po trochę na zabicie czasu. Po tym wypił kubek kawy i ruszył w stronę lotniska, znalazł sobie jakiś zakątek, w którym mógł wszystko obserwować i rozpoczął bardziej tradycyjną medytację ... dobrze wykonana, mogła przez pewien czas robić, za odpowiednik snu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 14-02-2010 o 22:34.
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172