"Przeklinam swego ojca, jego nienasycone ambicje i z schorowany umysł. Przez niego mą dusze targają leki i wątpliwości, co do wydarzeń tamtego wieczora w Archwood. Tak wielu tego dnia zginęło z jego reki, ja sam miałem się stać środkiem do osiągnięcia jego szaleńczego celu."
Na twarzy druida malował się wyraz pustki. Oczy błyszczały czujnie a we włosach zaczęło najwyraźniej coś rosnąc, gdyż nabrały dziwnego, jasnozielonego koloru. Dłonie, kurczowo zaciśnięte na kosturze, nosiły niezliczone zadrapania i blizny. Dla ludzi z okolic, musiał wyglądać na zagubionego. Gdybym tylko umiał otworzyć wrota raz jeszcze – mamrotał pod nosem, przekraczając miasto.
Południowe słońce wysoko na niebie zalewało jego ulice. Napromieniowane gorącem kostki bruku falowały w oczach. Spocone dziewoje przyciągały wzrok kompanii trepów, którzy pośpiesznym truchtem przepłynęli główną ulicą pobrzękując przy tym stalą.
"Jestem w Nafiqu, tyle się dowiedziałem od umęczonych mieszkańców tego miejsca, które najwyraźniej lata świetności miało już za sobą. Gorąc i motłoch nie dawał myślom w mej głowie najdrobniejszej szansy przeżycia. Nigdy nie lubiłem miast, a tego w szczególności. W niedaleko położonym lesie odnalazłem oazę spokoju i mogłem wreszcie zobaczyć się z Connie. W mieście nikt nie powitałby jej z otwartymi ramionami, chyba że w tych ramionach trzymano by widły. Mieszczuchy zawsze tak reagowały na dzikie zwierzęta, zwłaszcza jeśli to był wilk."
Pozdrowił skinieniem głowy napotkanego sprzedawcę z targowiska, któremu wyrwał z objęć śmierci konająca córę. Biedaczka zarażona przez jakąś miejscową chorobę, potrzebowała tylko naparu z dziurawca i zaklęcia regeneracji aby dojść do siebie. W zamian Kordek udzielał mu schronienia w swej… stajni, ale lepsze to niż moknąć. Zresztą miał okazje aby zaprzyjaźnić się z kłaczą, która nie znosiła za ciasno zapiętego siodła, o czym poinformował właściciela. Ten skwitował to niedowierzaniem, wyległym na jego twarzy.
Przez chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczyma, także musiał przystanąć w cieniu i ogarnąwszy się z lekka skierował swe kroki do karczmy. Choć nie przepadał za tego typu miejscami to musiał przepłukać gardło. Coś mocniejszego nie zawadzi – pomyślał.
Otworzył skrzypiące, hebanowe drzwi po czym omiótł raczącą się napitkiem gawiedź. Kilku chłopa, jakaś wesołą dziewucha i śpiewak. Co ja tu robię... – rozważał, gdy jego wątpliwości znienacka zostały rozwiane przez zakapturzona postać, która wpadła do środka otwierając drzwi z łoskotem.
Skierował swe kroki do najbliższego stolika i skinął na karczmarza, który z dzbanem pędził w jego kierunku, widocznie dostrzegł jego spragnione oblicze. Westchnął cicho i zaczął błądzić spojrzeniem po bywalcach...
__________________ W myśleniu najbardziej przeszkadzały im głowy.
Ostatnio edytowane przez Nexus6 : 03-02-2010 o 19:51.
|