| Poranek Ragnar miał pracowity. Wstał trochę późno, bo i sen późno nadszedł – ale od razu wziął się do roboty. Przegimnastykował bark dokładnie, bo najgorzej po magicznym leczeniu mięśnie zastać. Ramię było trochę spięte, ale rozmasował je porządnie i po dłuższej chwili po skutkach zranienia nie było śladu. Dopytał zaraz Falkona jak się ze Sulem sprawili, a gdy kompan powiedział mu w krótkich słowach, o tym co się dowiedzieli skinął tylko głową i klepnął przyjacielsko mężczyznę po ramieniu. Polubił faceta pomimo tego, że chodził po cichu jak duch. W razie czego mieczem się umiał zastawić, Gallagera też sprawił jak wieprzka. Dopytał się tylko o kilka szczegółów odnośnie Nikkolasa, ale kompan powtórzył tylko słowa Sula. Ragnar nie przejął się tym zbytnio, bo raz że to nie była jego sprawa, a z drugiej strony była taka możliwość że Sulo łgał do końca.
Na podziękowania Erytrei skinął głową z uśmiechem i powiedział: - Tyle on mi winien, co ja jemu. Gdyby nie ta jego kula rozszarpałoby mnie to bydlę na strzępy.
Kiedy magini powiedziała mu o możliwości teleportu przez bagna bezpośrednio do wioski, o mało jej nie wyściskał z radości. Minąć przeklęte bajoro, jest sprawiedliwość na tym świecie. Zbadał też Nikkolasa odwijając bandaże i sprawdzając dokładnie żebra. Nic niepokojącego nie zauważył, Livia świetnie się sprawiła. Dobrą nowinę zakomunikował zaraz szczęśliwej parce, uśmiechając się pod wąsem. Sukkub, taaa jasne. Po tym jak stawał w obozowisku, no i po nowinie z teleportem mógłby nawet mieć w sobie kwaterkę krwi tego śmierdziela z katakumb pod Palischuk, a Ragnar jakby się go kto pytał i tak by się upierał, że porządny z niego chłop.
Kiedy skończył, narychtował zaraz sobie na zewnątrz elfiego miasta wody i umył się chlapiąc i prychając naokoło jak źrebak. Zmówił krótką modlitwę do Kapitana Fal i ruszył w dół zbocza, odwiedzając miejsca, w których wczoraj z Falkonem dokazywali. Zdzierał z pobitych zbroje i zabierał broń pamiętając o przeszukaniu kieszeni i sakiewek. Obładowany zaszedł aż do obozowiska, gdzie powtórzył proceder na usieczonych najemnikach. Łupy zwalił na kupę i zaczął przeglądać na spokojnie. Ragnar chciał upłynnić je u wioskowego kowala, nie było sensu targać tego żelastwa w dalszą drogę. Tyle tylko że na plecach tego przecież nie poniosą. W końcu palnął się łapą w czoło i poszedł poszukać Eliota.
Ragnar podszedł do maga i pokazując na spory stosik powiedział: - Zmieścisz te graty w swojej sakwie? Szkoda żeby się to marnowało, grosz zawsze się przyda. U kowala w wiosce można byłoby opchnąć i gotowizną wszystkich obdzielić. Nikkolasowi pewnie ciężko będzie to teleportować razem z nami, ale jak będzie w sakwie, problemów nie powinno być.
- Hm - zastanowił się czarodziej. - Wszystkiego, to pewnie nie, ale chyba tego badziewia - wskazał na kilka porozrywanych ciosami mieczy kolczug - nie weźmiemy. Reszta, powinna wejść, ale już nic oprócz tego.
- Dobra, wybiorę co lepsze, bo złomu i tak nikt nie kupi. Ceny pewnie nie dostaniemy dobrej, ale lepsze to niż nic.
Siadł zaraz i zaczął przeglądać żelastwo jeszcze raz, odrzucając od razu porżnięte skórznie i porozrywane kolczugi. Eliot układał wyselekcjonowaną resztę w swojej sakwie, wypełniając ją po brzegi. Po chwili koczownicy poczęli obciążać ciała i topić je w bagnisku, zgodnie z poleceniem Arai.
***
Gdy Araia i Lurien nie wracali długo, kapłan niespokojnie spoglądał wokół, szukając jakiejkolwiek zmiany w otaczającym ich krajobrazie. Obce miasto trwało jednak niezmienione i nieodgadnione dla Ragnara. Byłby już dawno poszedł za nimi, ale coś mu mówiło, że lepiej dać im jeszcze trochę czasu. Gdy Nikkolas wrócił z prowiantem, a Brog zrobił pierwsze rozpoznanie bojem, Ragnar ochoczo ruszył do krasnoluda i przyjął kubek z wdzięcznością. - UUhhh, wiedzieli bogowie, po co śliwki stworzyli. Dooobra berbelucha.
Krasnolud nie musiał zachęcać, na drugą nóżkę kubek już sam podstawiał. Spełniał toasty po kolei, żłopiąc samogon z lubością. Ciepło powoli rozchodziło się po kościach. Ciężkie mysli ulatywały z głowy. Na koniec dorzucił do brogowej litanii: - No i tradycyjnie, za tych co na morzu. Nie zapominajmy o chłopakach na rozkołysanych pokładach, hehehe! – kolejna porcja rozlana do kubka zachlupotała w gardle kapłana. Zerknął z rozbawieniem na kurzące się już powoli łby magów, zarechotał na słowa krasnoluda.
Ruszył zaraz do boju, pustosząc na równi z Brogiem zapasy przyniesione przez Nikkolasa. Mag podsunął mu całkiem smaczny pasztet, upierając się że to jakieś fłagra, ale Ragnar wiedział swoje. Czarodziej wysłuchał tyrady że najlepszy pasztet jest z cielęciny i zajęczego mięsa, w ojcowej, jedynie słusznej proporcji jeden do jednego. Znaczy jeden cielak na jednego zajączka. Wódka się kończyła, ale Ragnar nie poddawał się łatwo i zaglądnął ciekawie do koszyków. Znalezisko od razu pokazał Brogowi i odbił fachowo korek łokciem, posmakował i ucieszony rzekł: - Jałowcówka, jak mi Valkur miły. I to taka, że aż włosy w nosie skręca. Sprawił się nam czarodziej przednio. – z pijackim rozrzewnieniem poklepał Nikkolasa po plecach niedźwiedzią łapą – Ooo i półtorak połtawski, niechże cię chłopie uściskam. Gdzieżeś ty w godzinę taką butelczynę znalazł?
Porwał zaraz kamionkową flaszę i powiedział do Erytrei i Livii:
- Miłe panie, musowo wam z męską hołotą choć jeden toast spełnić, a że Nikkolas o taki specjał się postarał, to i grzech by było abyście nie spróbowały.
Dobył sztylet z cholewy i delikatnie zdarł woskową powłokę oblaną wokół korka. Wyciągnął zaraz go z szyjki i nalał bursztynowego płynu do kubeczków. Płyn opalizująco rozlał się w naczynkach, wrzosowo-kwiatowa nutka mile połaskotała powonienie. Kapłan wyciągnął rękę i w dłoni skrystalizowały się spore kawałki lodu. Wrzucił po jednym do kubków i podał kobietom. - Widzicie, mówią że miód tak zacny nie powinno się niczym mącić, ale u nas pija się półtoraki z lodem właśnie, tak aby słodycz odrobinę złamać. I furda tam z ekspertami, psia ich mać, kiedy zaraz zobaczycie że tak najlepiej smakuje. Trójniaka to można pić garncem bez nijakich dodatków, ale taki trunek wymaga oprawy, bo przecież połtawskie miody najsłynniejsze w całym Faerunie.
Kompanów od gorzały miodem nie częstował, bo z życiowego doświadczenia wiedział, że takich eksperymentów czynić nie należy. Rozlał natomiast kolejną porcję jałowcówki i na słowa krasnoluda, przepił do niego ostro, po wojskowemu i odrzekł: - Myślałem brodaczu, żeś jeszcze krzyw na mnie o tą tarczę, com się nią w Palischuk zasłaniał. A demona mi nie żałuj, pewnie jeszcze niejeden taki kurwi syn zastąpi nam drogę, przyjdzie i na ciebie pora – zaśmiał się i podał pełny kubek Brogowi - No bratcy, wasze zdrowie, nieźleśmy się psia jucha spisali. Baranich łbów naszatkowaliśmy jak się patrzy, bez większych strat. Sulo ziemię gryzie, jak było gnojowi w gwiazdach zapisane.
Ragnar poweselał znacznie, porwał jeszcze michę z krewetkami i skrapiając je obficie cytrynowym sokiem pakował sobie do ust. Ehh, żyć nie umierać, teraz nawet elfie miasto wydało mu się nawet znośnie. Z czachy dymiło mu się już trochę, więc wymachując krewetkowym ogonem zaraz zaczął klarować ledwie zipiącemu już Nikkolasowi, jak to z hlodwigiem Hrothgarem i jarlową drużyną zapuścili się na rejzę, aż pod luskańskie wybrzeże. Kiedy skończył, przypomniało mu się coś, spojrzał na Broga i powiedział: - Coś ich długo nie ma. Luriena i Arai znaczy się… A może oni tam na nasz sukurs czekają, co? Pomocy od załogi wyglądają, co?
Ostatnio edytowane przez Harard : 03-02-2010 o 20:51.
|