Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2010, 21:12   #357
Judeau
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
To... nieakceptowalne. Niedozwolone.
Wypuścił powietrze kręcąc lekko głowa w niemym proteście.
Nie godził się z obrazem który został mu ukazany. Rzeczywistość nie ma prawa robić tego synowi potężnego domu Veldann...
Rozkruszona i dziurawa maska w końcu odczepiła się od twarzy. Kąciki ust opadły a nieskalane czoło po raz pierwszy przecięły zmarszczki.
Malanthea miała żyć. W zmienionej formie - pięknej, choć kalekiej. Jej tętniące życie nadal miało tlić się pod osłoną pachnącej kory, szum liści i trzask gałązek miał śpiewać jej głosem. Zabrano mu nawet lekki ruch soków pod dotykiem, jej kolory i więź łączącą wszystko co żywe.. wszystko czym miała być! Co mu obiecywano!
Co za oszustwo.
Więc wizja nie była niczym więcej niż okrutną grą. Wetkniętym w ranę palcem, wśród śmiechów i drwin. Zdradą i torturą.
- <Nie tak...> - szepnął, bardziej do siebie niż do stojącej obok wojowniczki, wskazując szerokim gestem posąg i kręcąc z niedowierzaniem głową.
Światło zaczęło razić jego bielejące oczy.
To musi być sztuczka, kolejne oszustwo. Tego, z czym zdążył się pogodzić, zrozumieć i zbudować w sercu nie było tak łatwo zburzyć. Musiał jej dotknąć by uwierzyć.

Krok.
Krok.
Krok.
Czas i przestrzeń nawet nie drgały
Krok.
Kolejny.

Powoli i delikatnie ukląkł przy płaskorzeźbie. Spojżał na jej kształty, tak wiernie oddane. Dotknął opuszkami palców twardego ramienia. Chłód kamienia zmroził go i zakuł czas w bryłę lodu.
Martwy kamień.
To nie tylko odebranie jej życia pod zmienioną postacią. To nawet nie jedynie pozbawienie godnego pochówku. To... gorsze niż śmierć. Każda cząsteczka jej ciała umarła. Zabrano jej dalsze życie w wietrze, w roślinach, zwierzętach i elfach. Wycięto ją z nieskończonego cyklu istnienia. Nie żyła prawdziwie. Nigdy już miał nie poczuć choćby mgnienia jej obecności. Ceadmon nie był religijny, Drogiej Matce wiara służyła wyłącznie za narzędzie.. Czuł jednak całym sobą Słoneczną filozofię przekazywaną mu przez jego nauczyciela z taką pieczołowitością.
To co jej zrobili było... jak zabicie jej duszy.
Bardzo powoli oderwał palec od kamienia i zakrył dłońmi twarz.
Zamarł.
Na wieki, dni, minuty?

Wreszcie wstał i opuścił bezwładnie ręce, świecąc bielą tęczówek.
To wina Drogiej Matki. Wszystko jej wina. On sam, Lurien, teraz Malanthea! Jej intrygi, jej rozkazy do tego doprowadziły! To ONA wepchnęła go na drogę przeznaczenia, zbyt krętą by umiał nią iść a nawet znaleść drogę z powrotem! Wszystko zniszczyła swoją rządzą władzy, nienawiścią i miłością! Każda ofiara i kropla bólu jest jej zasługą! To ona, wszystko ONA!
Nagle zerwał się i z krzykiem zmiótł z całej siły w diadem, posyłając go w ciemny kąt pomieszczenia
- <Do piekieł z tobą, szlachetna, gwieździsta Matko!> - ryczał, miotając się po sali chwytając się za twarz, wznosząc ręce i wygrażając pięściami - <Twoje niebochwytne plany niech zastygną w szarym, stężałym kamieniu razem z tobą! Przeklinam cię, twoją dębowieczną krew, wysokich przodków, następców, wszystko czego dotkniesz swoim wampirycznym, zgubnozłotym palcem! Niech twoje oślepiające słońce zgaśnie w morzu cmentarnej mgły zapomnienia jak zgasiłaś moje! Biorę na świadków pięknolicych bogów wszystkich sfer, wszystkie grzechożądne demony, olśniewające życzenie nie będzie twoje i JA nie będę twój!>
Odwrócił się na pięcie i spojrzał na płaskorzeźbę kobiety
- <Co za otchłanna bestia o umyśle oślizgłego kłębowiska rozgniewanych, jadowitych węży wydała z jego łona taką zrozpaczoną karę za takie nie-przewinienie...> - powiedział spokojniej - <Co za oślepiony ryczącym w nawałnicy ognia słońcem umysł karze tak mocno i tak bez zrozumienia...? ślepi... Ślepi. Ślepi! Chwałogłodne słońce wypaliło nam wszystkim dalekobystre oczy!> Moja matka, mój lud! Wszyscy oszaleli! – wykrzyczał, z wściekłością, nagle wbijając wzrok w półelfkę – Nie wspomogę ich, nie zasługują na mój dar! Niech gniją w swoich zakurzonych katakumbach! Prawda co mówiłaś, półkrwista, ich światło zgaśnie, nasze światło! – kontunuuował z twarzą wykrzywioną zwierzęcym gniewem i błyskawicami w białych oczach – Wystarczy! Skończmy to! – wyszarpnął nagle bronie z pochew i rzucił się na towarzyszkę z okrzykiem.
Odpowiedziało mu drgnienie drobnego ciała, szybki ruch ręki i dźwięk stali gładko wchodzącej w ciało. Zablokowała Zahirem celujący w jej serce lewak, odtrąciła rękę. Rapier przejechał po klatce żeber. Płytki, ostrożny oddech, usta skrzywione z bólu. Niemal nie przybił jej do ściany jak kolekcjoner srebrną szpilą kolejny okaz nocnego motyla. Wczepiła palce w kosz jego rapiera, przytrzymała, by nie mógł poruszyć, wyrwać, ponowić ciosu, powiększyć rany. Nawet nie dobyła miecza z pochwy.
- Wystarczy – rzuciła cicho, jak echo powtarzając jego słowa. - Nie tutaj. Nie teraz.
Ceadmon nabrał gwałtownie powietrza i spojrzał, zaskoczony, na swoje dzieło
- <... Wybacz towarzyszko-wojowniczko> - wydukał - <Nie... chciałem... > - otworzył dłonie. Stal brzdęknęła o posadzkę. Drżącym koniuszkiem palca dotknął z niedowierzaniem jej rany.

Upadł na kolana jak lalka, której przecięto sznurki.

- Weź diadem. Jest wasz. Odejdźcie. Zostawcie mnie – wyszeptał.

I został tam... nieruchomy jak posąg.
Skamieniały.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline