Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2010, 21:13   #358
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gdyby to był oprawiony w złote ramy obraz jednego z mistrzów, przesycony byłby migotliwymi, błękitnymi cieniami.

Po lewej stronie siedząca kobieta. Oparta o kamienną framugę drzwi, z jedną nogą wyciągniętą przed siebie. Krucze włosy spięte w gładki warkocz, spływający przez ramię jak smuga nocy, miecz położony w poprzek jej kolan. Blady półprofil zwróciła ku kamiennej figurze kobiety, zaciskającej palce na marmurowych schodach prowadzących do skąpanemgo w szafirowych odblaskach diademowi, ku klęczącemu tuż obok mężczyźnie, który pochylony nad nią, zakrywa swoje oblicze dłońmi. Nie widać twarzy żadnego z nich. A jednak z łatwością można domyślić się smutnego spojrzenia wojowniczki, bólu na twarzy posągu, rozpaczy przesłoniętej przez elfa rękami.

Lustrzana podłoga pomnaża obrazy: dwa diademy, prawie trzydzieści kolumn, dwa posągi, dwa elfy i tylko pozostająca poza okrągłą salą kobieta, nie posiada swego pomnożenia. To nie do niej, milczącego świadka cudzego cierpienia, należałby ten obraz.

Nie wie ile czasu minęło. Serce bije powoli, tuż obok róże rozchylają powoli swoje ciężkie od snu pąki. Jest cicho. Nieruchome powietrze zaklina wszystko w bezczasie, nie ma słońca podążającego swoją codzienną ścieżką. To zaczarowane miejsce, gdzie i smutek, i radość trwają wiecznie.
Tu nic się nie kończy i nic nie zaczyna.
W ciszy i bezruchu.
Wszystko zastygło jak w niewidzialnym lodzie, w wiecznotrwałej kropli żywicy.
Trwa.

Nie zadaje żadnych pytań. Nie prosi o żadne wytłumaczenia. Patrzy jedynie, śledząc światłocienie, białe pomnożenia, refleksy pełgające po nieruchomych postaciach. Zapamiętuje. Wpamiętuje w siebie to trwanie, pomnaża jak odbiciem trzecim, niewidzialnym.

Obraz ożywa dopiero, gdy ruch, gdy głos rozrywa tą ciszę. Zrzucony diadem toczy się po posadzce, elf złorzecząc, zaciska pięści, wznosi ręce, zwija ciało nie mogąc poradzić sobie z emocjami. Tama pękła, wściekłość i rozpacz wypływają w krzyku pełnym buntu. Niepojęty cud natury: jak tak kruche ciało pomieścić może tak skłębioną, porywistą rzekę uczuć. Zdarta została maska opanowania. Skruszona została poza pełna dumy. Ceadmona śledzą szerokootwarte zielone oczy.

Nie jest przygotowana na jego atak. Zdążyła się zerwać, zdążyłaby odskoczyć, ale rozumie i nie rozumie jednocześnie. Nie potrafi wyjąć na niego Zahira, skraść światła, zgasić płomienia podsycającego pożar, którym płonie jego ciało niczym w gorączce. Waha się i jest za późno. Zimna stal przejeżdżająca po boku, rozcinająca ubranie i zbroję, sięgająca kości. Tutaj nic się nie kończy i nic się nie zaczyna.

- Wystarczy – mówi cicho. Boli, boli. - Nie tutaj. Nie teraz.

~Nie tak~

Syczy, gdy stal upada na posadzkę. Zaciska wargi, gdy jego dłoń delikatnie dotyka jej rany. Nie odrywa od niego oczu, gdy upada na kolana jak porzucona marionetka.

- Weź diadem. Jest wasz. Odejdźcie. Zostawcie mnie – szepcze.

Patrzy na niego długo. Więc to tak? Więc to już? To wszystko?
Ostrożnie, by nie dotknąć diademu, zawija go w jego płaszcz. Zatrzymuje się na chwilę przy wyjściu, w jednej ręce trzymając zawiniątko, drugą przyciskając do krwawiącego boku. Słucha cichego oddechu, opuszcza głowę.

I odchodzi, nie odwracając się.

* * *

Położyła delikatnie zawiniątko na stole.

- Jest wasz – powtórzyła cicho słowa Ceadmona.

Usiadła ciężko pod jednym z drzew, oparła się plecami o szorstką korę, przycisnęła dłoń do krwawiącego boku.

- Ludzie zawsze byli jak stal. Giętcy, elastyczni. Elfy są jak żelazo – twarde ale kruche. Słabe – wzruszyła ramionami, patrząc po twarzach towarzyszy. - Tamta kobieta, słoneczna, zapłaciła cenę za klucz, ale płacąc, sprawiła, że płaci też on. Do samego końca – przygryzła usta. - On tu zostanie – Czy to właściwa decyzja? Czy to właściwy kierunek? Tak. Tak trzeba. - Zostanę z nim, bo sam sobie nie poradzi, a ja też... ja też mam dość ucieczki. Muszę się zatrzymać, pomyśleć czego chcę, czego naprawdę pragnę. Wasz cel... nigdy nie był moim. Nawet gdyby teraz pojawił się przed nami ifryt, nie potrafiłabym wypowiedzieć życzenia. To cudzy cel, nie mój. Kradziony, nie własny – gorzko skrzywiła wargi, potrząsnęła głową, zacisnęła pięści. - Ale tak się nie da. Zbyt wiele się tego zebrało, zbyt wiele czarnej żółci. Muszę zwolnić. Zatrzymać się. Obejrzeć za siebie. Zrozumieć. Inaczej to wszystko na nic. Jak życie pożyczonym życiem. To nie ja powinnam być tu z wami. Ale starzec, któremu służyłam, którego ochraniałam. I którego zostawiłam na śmierć. – Dziwna to była spowiedź. Dziwne wyznanie. Butne oraz pełne goryczy i smutku. Dziwne jak na nią. Ale oczy patrzyły pewnie, a ton głosu wyraźnie mówił: „Postanowiłam”. I była w nim jakaś pewność pożegnania, która otworzyła jej serce choć trochę. - Nie, nie zabiłam go, choć mogłam uratować. Więc na czyich dłoniach ta krew. Moich? Cudzych? Jestem zmęczona, znużona śmiertelnie rytmem, w którym wy żyjecie. Wasze melodie to niezrozumiała kakofonia, której nie potrafię zrozumieć. Wasze uczucia pędzące jak skotłowana, rwąca rzeka. Więc muszę zatrzymać się zanim zrozumiem, zanim się w tym zatracę. Zanim zacznę tak samo jak wy czuć bez zrozumienia, bez poznania. Nie jestem wam potrzebna... Kiedyś myślałam, że tobie – popatrzyła na Erytreę. - Ale ty nie potrzebujesz mojej ochrony. Nie potrzebujesz mojej troski. A ja jestem jak pies wytresowany – uśmiechnęła się z cynicznym rozbawieniem. - Ja muszę komuś służyć, bo tylko to potrafię. Bo taka jest moja natura. Dlatego zostaję. Bo on jest za słaby by iść dalej i za słaby, żeby wrócić. Rozumiecie?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 04-02-2010 o 21:25.
obce jest offline