- Nim Jaczemir tu dotrze, nieco czasu minie. Zamek jest niemały... - stwierdziła Liselotte. - Może zagram, by nie ckniło się czekanie?
Nie czekając odpowiedzi, sięgnęła ku oparciu i wyłuskała Lorelei z pokrowca. Łagodny, czuły uśmiech opromienił twarz, gdy pieszczotliwie przesunęła dłonią po intarsjach. Przymknęła oczy, na ślepo dotknęła strun.
Zaczęła grać - tylko grać, bez śpiewu. Muzyka była... nietypowa. Arwid rozpoznał ją z łatwością - to samo grała pierwszego dnia po przybyciu na zamek, w bibliotece. Główny motyw był w majorowej tonacji, o dziarskim rytmie, lecz oplecione wokół minorowe akordy nadawały mu pewną gorycz. Przywoływał nastrój samotnego posterunku, już skazanego, lecz bronionego bez słowa skargi.
Potem melodia się zmieniła – złagodniała, niezwykle smutna, lecz nie pozbawiona pewnej słodyczy. Nagle grająca uśmiechnęła się. Uniosła głowę, spojrzała na słuchaczy – i zagrała pogodnie, mocno, zwycięsko.
W tej chwili skrzypnęły drzwi - wszedł Jaczemir. Liselotte obróciła się ku niemu, wciąż z promiennym uśmiechem, i patrząc nań, zagrała ostatnią, majorową, powolną frazę - jakby specjalnie dla niego. Zakończyła triumfalnym akordem, który przez chwilę drżał jeszcze w zakurzonym powietrzu komnaty.
Złożyła instrument na kolanach i lekko skinęła głową, pełniejsze powitanie zostawiając gospodarzowi. W ułamku chwili lekko dotknęła kołeczków przy strunach, wszystkich kolejno, coś sprawdzając - i spokojnie już schowała lutnię do futerału.
__________________ jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Ostatnio edytowane przez Rhaina : 06-02-2010 o 13:47.
|