Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2010, 14:33   #73
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Chłodne powietrze działało kojące na zerwane nerwy Ery gdy wolnym krokiem opuściła budynek szpitala. Otuliła się szczelniej skórzaną kurtką by odgrodzić się od chłodu wieczoru. Przez chwilę rozglądała się po iście księżycowym krajobrazie wioski nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Jej uwagę przykuł ruch na lądowisku. Dostrzegła Jedi który kilkanaście minut tremu przywiózł rannych. Kręcił się wokół lądowiska wykonując proste ćwiczenia fizyczne. Niewiele myśląc ruszyła w jego kierunku. Przedtem nie miała czasu się z nim zapoznać. Ranni wymagali jej uwagi. Teraz za to potrzebowała zająć czymś myśli.

-Jeszcze zdążysz się spocić, dla zabicia czasu zaproponowałbym raczej partyjkę sabaka gdybym tylko wiedziała gdzie utłukłam moje karty. – zaczęła uśmiechając się szelmowsko po czym wyciągnęła rękę na powitanie. - Era D'an naczelny rzeźnik. Jak wam poszło z tym wiezieniem? Były jakieś problemy?-

Jared zaprzestał ćwiczeń i przyjrzał się nowo przybyłej. Wcześniej nie miał okazji jej poznać, ale zakon był duży ... nawet bardzo duży. To przecież tylko wojna sprawiła, że tylu Jedi znalazło się na jednej planecie, zwłaszcza na takiej jak Elom. Młody rycerz odwzajemnił uśmiech i uścisnął jej rękę -Jared Codd. Miło mi ciebie poznać. Technicznie jestem pilotem i szermierzem, a wrodzona skromność nie pozwala mi dodać, że na pewno w tych dwóch dziedzinach najlepszym w tym systemie - słowa te powiedziane zostały bardzo lekkim żartobliwym tonem -A atak na bazę nie sprawił większych problemów, obyło się bez strat po naszej stornie. Nie spodziewali się tam nas -

Zmarszczyła brwi. - Dziwne.. Tamir wspominał, ze będzie tam dwóch wrażliwych na Moc. - Za gładko, za spokojnie. Nie wiedzieć czemu bardzo jej się to nie spodobało. - No ale nic, trzeba się cieszyć, że ranni są już bezpieczni. - skrzywiła się. - Widziałeś ostatnio Kotę? wspominał coś o kontrnatarciu?

Jedi popatrzył na nią -Może ich w tym momencie tam nie było. - odparł nie pewnie -A Mistrza Kotę widziałem, gdy zostałem przydzielony do tej cudownej wyprawy. Niestety nie miałem okazji zamienić z nim zbyt wiele słów. Odkąd przyleciałem na tą planetę byłem podsyłany do kolejnych osób. Chyba nie mają za bardzo pomysłu, co ze mną tutaj zrobić. - odparł na jej drugie pytanie -Także nie wiem nic o żadnym kontrnatarciu. Przykro mi ... a wy mieliście wcześniej ciężką przeprawę?-

- Właściwe to nie licząc tego bombardowania to... nie - Słowa ledwie przeszły jej przez gardło. Każdy klon którego straciła był dla Ery jak katastrofa. Ale usiłowała się zmusić do obiektywnego spojrzenia na sprawę. Tamir stracił cały batalion. Mogło być sto razy gorzej. - Ale inni nie mieli tyle szczęścia. Wszystko tutaj jak dotąd idzie nie tak. - westchnęła.

- Chciałbym wiedzieć kto robił rozpoznanie i czemu akurat był to ślepy trzylatek. - odegnała nieprzyjemne myśli uśmiechając się krzywo.

- A tym, że nie wiedzą co z tobą zrobić się nie przejmuj. Oni chyba ledwie wiedzą co zrobić ze sobą. Ta armia to jeden wielki chaos. Pewnie zatrudnią cię przy kontrnatarciu. Oby tylko o nim uprzedzili, wolałabym wiedzieć z przynajmniej godzinnym wyprzedzeniem, że do szpitala zaczną napływać ranni w ilościach hurtowych.-


-Cóż wiedziałem, że czeka mnie taka zabawa w momencie, w którym opuściłem Corellię. Miejmy nadzieję, że wszystko się polepszy. Będę miał przynajmniej napisać do kogo skargę, na poziom tutejszej obsługi. Nie dość, że sąsiedzi hałasują, to jeszcze nie można dostać świeżej pościeli - zażartował Jared po czym trochę poważniejszym tonem dodał -Jeżeli będę coś wiedział to dam ci znać. To pewnie pierwsze twoje zadanie na taką skalę?-

- Tak, ale niestety chyba nie ostatnie. Z resztą z tym przynajmniej wiem co zrobić. A w kwestii nadzoru kontaktów z naszymi hałaśliwymi i skorymi do dzielenia się fajerwerkami sąsiadów... mój komandor jest świecie przekonany że wszyscy zginiemy. To o czymś świadczy.- uśmiechnęła się. - Z resztą sprawa jest nowa dla nas wszystkich. Może stąd wynika ten chaos, nikt nie wie jak to ugryźć.

-Każdy z nas się będzie czegoś uczył, miejmy nadzieję, że nasza nauka nie będzie za bardzo bolesna. W każdym razie pozostaje mieć nadzieję, że twój komandor nie ma racji ... znaczy wiesz, ja się nie boję. Podobno śmierć nie przychodzi zbyt wcześnie po Corellian bo boi się, że ukradną jej kosę - Codd cały czas uśmiechał się. Nie wyglądał na kogoś, kto przejmuje się specjalnie całą tą sytuacją

-Ja w każdym razie miałem okazję wziąć parę razy udział, w podobnych imprezach. Tylko nie na taką skalę i był przy mnie mój mistrz. Jestem rycerzem od nie całych dwóch miesięcy. Można powiedzieć, że od razu rzucony na głęboką wodę -

Przez chwilę przyglądała się Jaredowi. Mógł sobie na tą pewność siebie pozwolić czy po prostu nie wiedział co go czeka? Ona sama jeszcze dwa dni temu też była względnie spokojna ale teraz... - Cóż daje się, że ten Hutt zwany pieszczotliwie wojną jeszcze się po tobie nie przetoczył. - wciąż się uśmiechała. - No ale wy Corelianie potraficie się ze wszytskiego wyślizgnąć.

Pilot wzruszył ramionami -Wierzę, że zostałem nieźle wyszkolony. A gdyby jednak coś mi się stało, jesteś tutaj, żeby nas poskładać. Koniec końców nie ma się co martwić. Szkoda tylko, że twoje pielęgniarki nie są ładniejsze - po tych słowach Codd sięgnął do kurtki munduru i wyjął z niego małą piersiówkę -Corelliańska whiskey - powiedział podnosząc ją trochę wyżej -Jeżeli masz tutaj jakieś szklanki, możemy spróbować zabić czas w trochę przyjemniejszy sposób. I choć trochę rozgrzeje. Chyba, że nie pijesz? -

Nawet nie miał pojęcia jak bardzo tego drinka potrzebowała. Niemal desperacko. Alkoholu nie było wiele, na pewno nie dość by zdołała się upić. Nie na tyle by nie wytrzeźwiała przed dyżurem. - Jesteś aniołem. Choć może coś do przekąszenia się też znajdzie - obróciła się i skierowała do budynku gdzie klony zorganizowały tymczasową kuchnię. - Już sama zaczynałam rozważałam czy by nie nastawić jakiegoś zacieru z racji i preparatów probiotycznych

Jedi ruszył za nią -W takim razie przybyłem w samą porę. Nie trzeba eksperymentować. Chociaż znając żołnierzy, na pewno już coś stworzyli. W końcu klony, nie mogą się tak bardzo różnić od innych ludzi - Zawsze trzymał trochę alkoholu na wszelki wypadek. Na takie lub podobne okazje. Nigdy nie było wiadomo kiedy może się przydać. Oczywiście nie było go nadzwyczajnie dużo, w końcu trzeba było być w miarę trzeźwym. Żałował tylko, że teraz może być problem z dostaniem go gdziekolwiek poza Corellią ... ale cóż, na razie nie miał powodów do narzekań

- Nie masz pojęcia jak bym się wtedy ucieszyła. Nawet gdyby trafili na ostry dyżur bo źle wydestylowali i oślepli. Niestety ciężko z tym będzie. Regulamin im chyba zabrania, a oni nie umieją niezgodnie z nim iść nawet do toalety. No ale może się ich przynajmniej uda sabaka nauczyć. - Był wieczór więc w pomieszczeniu kręciło się całkiem sporo klonów. Dziewczyna zabrała dwie szklanki, tacę z kilkoma kanapkami i poprowadziła towarzysza schodami w górę, na piętrze było pusto, głównie ze względu na wyrwany przez pocisk dach i ścianę. Jednak Erze podobał się widok nieba z tego miejsca. No i na kawałkach zwalonej ściany można było wygodnie usiąść. - No ale chwilami i tak robią co chcą, mają charakter, tylko trzeba ich trochę przycisnąć by go wydobyć.

-Dobrze wiedzieć. Chociaż to Mandalorianie. Kiedyś nasi poprzednicy w Zakonie ich powstrzymywali. Dzisiaj walczymy z nimi ramię w ramię. Pytanie, co się stanie gdy ta wojna się zakończy. Cóż miejmy nadzieję, że oni też nauczą się czegoś od nas ... może jak żyć gdy nie ma walki. A Sabak to całkiem niezły początek - Jared był zadowolony z tej rozmowy, mógł się dowiedzieć ważnych rzeczy ... a poza tym było to lepsze niż siedzenie na dworze w oczekiwaniu na jakieś rozkazy. - Więc czym zajmowałaś się przed wojną? -

-Pilnowaniem żeby moja mistrzyni nie zabiła nas obu w czasie misji. Wierz mi usilnie się starała. Poza tym specjalizowałam się w świeceniu za nią oczami przed radą. Czasami miałam wrażenie, ze jej osobistym marzeniem jest doprowadzić do tego by Mistrz Windu zaczął wrzeszczeć. - mówiła pociągając łyk whiskey. Brakowało jej Caprice, tak wiele miała do niej pytań. - Niedawno zostałam dyplomowanym lekarzem. Przeszłam próby i właśnie po raz pierwszy szlifuje skalpel na misji bez mistrzyni. A ty co robiłeś przed zesłaniem na Elom?

Jared pociągnął łyk napoju i uśmiechnął się lekko -Znaczy za nim wróciłem na Corellię po pasowaniu na rycerza, byłem uczniem Mace'a Windu. Także trochę ganiania z mieczem, a ponieważ jestem dobrym pilotem, to też obowiązki "szofera".- Jedi zamilkł na chwilę przyglądając się pomieszczeniu, jakby próbując zebrać myśli -To były piękne czasy, wszystko było prostsze ... oprócz okazjonalnych starć i ran oczywiście. Gdy zostałem rycerzem wróciłem na Corellię ... moje właściwie pierwsze i ostatnie zadanie przed wojną polegało na ściganiu grupki piratów. W ten sposób, ominęło mnie Genosis ... -

Przez chwile patrzyła na swój napój. Ostatnio zbyt często zapijała smutki. To nie był dobry znak. Jedi powinien stawiać czoło problemom a nie od nich uciekać. Tyle, ze na razie miała dość stawiania czoła wszystkiemu w okolicy, od droidów po swoich podkomendnych. - A więc szkoliła cię legenda... czy on naprawdę jest taki surowy na jakiego wygląda?

-Nie ... nie do końca. Właściwie trening był ciężki, ale to było to czego potrzebowałem. Corellianie w zakonie ... jesteśmy inni, pozwala się nam utrzymywać kontakty z rodziną, część z nas ma własne rodziny i rada nigdy ich nie ukarała.- Codd zamilkł na chwilę. Teraz jego głos był dużo poważniejszy, dało się w nim ponadto wyczuć smutek. -Ja znałem swoich rodziców. Pamiętam ich ... ale zmarli. I wtedy nie miałem nikogo oprócz Mistrza Windu. Traktowałem go jak ojca ... ale gdy stanąłem przed nim po raz ostatni ... wydawał się jakiś inny. Jakby niósł ze sobą jakiś ciężar- pilot ponownie zamilkł sącząc whiskey -I wychodzi na to, że kiepski ze mnie pocieszacz - dodał chcąc lekko rozluźnić atmosferę

Skrzywiła się gdy wspomniał o zakładaniu rodziny, temat był zbyt świeży, zbyt kujący wobec tego co stało się w pokoju zabiegowym. - Szczęściarz z ciebie, że ich znałeś. Ja chciałabym pamiętać moich, zweryfikować to co mówiła mi o nich Caprice, moja mistrzyni. Mój ojciec był pierwszym padawanem jakiego sobie wzięła, tuż przed próbami zakochał się w kobiecie echani. Dziwna z ich była para, ona jeden z najbardziej szanowanych generałów swego ludu, on typowy alderaańczyk z duszą poety. Ale opuścił dla niej zakon. - mówiła spoglądając wysoko w wschodzące na nocnym niebie gwiazdy. - Echani nigdy nie byli zachwyceni z tego związku. Gdy miałam rok reputacja matki przestały ich chronić. był zamach, ojciec zginął ratując nas obie. Matka wezwała Caprice i przez pewien czas się ukrywała. Gdy ta przybyła oddała mnie pod opiekę zakonu i... - zostawiła mnie. Te słowa cisnęły się na usta jednak nigdy nie zostały wypowiedziane na głos. - [/i]...poszła się zmierzyć ze swoimi wrogami. Nie przeżyła tego. Niby wiele o nich wiem ale to jak legenda... jakby nie byli prawdziwi.[/i]

-Być może czasami legendy są tym, co daje nam pocieszenie. Tym co może nam pomóc w walce z ciemnością. Galaktyka nie jest przyjemnym miejscem, a jak trudno może być komuś poświęcić wszystko co kocha dla dobra innych? Może dlatego zostało kiedyś zabronione zakładanie rodzin w Zakonie, żeby Jedi nie musieli dokonywać tego trudnego wyboru. Kto wie? - pozwolił aby pytanie zawisło w powietrzu za nim zaczął kontynuować -Twoja matka zrobiła coś co uważała za słuszne, zginęła za coś w co wierzyła, a to o wiele więcej, niż można powiedzieć o większości osób. -

Skrzywiła się. Całe życie składało się z trudnych wyborów. Tak niby miało być łatwiej? Gdy odmawiano jej prawa o decydowaniu o własnym życiu. - Tak tylko jak poważnie traktować zakaz który rada nakłada i jednocześnie sama nie przestrzega. W końcu mistrz Mundi ma kilka żon i z każdą z nich dziecko. - stwierdziła sucho, co jak co ale Jedi z ich umiłowaniem sprawiedliwości nie powinni dzielić nikogo na równych i równiejszych. - czasami... znacznie łatwiej jest umrzeć niż żyć dalej. - westchnęła po czym uśmiechnęła się krzywo. - No ale kto wie może ją o to zapytam jak już wstanie z grobu, przyjdzie tu i wyrwie mi wszystkie kudły za dowodzenie Mandalorianami. Połowa moich przodków musi pod początku tej misji przewracać się w grobach.- Dziwne jak dawno nie myślała o pradawnym konflikcie echani i mandalorian. Płynący z krwią dystans zacierał się odkąd zaczęła poznawać i lubić swoje klony.

-Czasy się zmieniają. To Jedi złamali potęgę klanów Mandalorian, sami zatracając siebie i omalże nie tracąc całej Republiki. A teraz to Jedi dowodzą Mandalorianami. Oznacza to jedną z dwóch rzeczy ... albo galaktyka oszalała, albo moc ma naprawdę zwichrowane poczucie humoru - pilot wyszczerzył zęby w uśmiechu opróżniając swój kubek -Lub obie te rzeczy na raz -

- Naprawdę nimi dowodzimy? Cóż ja mam wrażenie, ze ich raczej rozstawiamy po kontach. Są tacy zdystansowani. Przy prawie każdej rozmowie mam wrażenie, że przebijam się przez durastalowy mur. - stwierdziła opróżniając za przykładem towarzysza szklankę. - A co do galaktyki to kiedy ona była normalna? Zaś Moc... cóż od czasu do czasu lubi chyba strącać nas na samo dno i zrzucać jeszcze łopatę. A ja mam zamiar na złość wziąć się z uśmiechem do kopania.- Westchnęła. Ostatnie dni dały jej w kość, chwilami może nawet za bardzo, ale nie zamierzała dać się złamać.

-Ja zawsze bardziej myślałem o tym jak o grze w Sabbaca, dostajemy rękę, z którą musimy grać ... no chyba, że wyciągniemy jakąś kartę z przysłowiowego rękawa ... -

- Cóż, trzeba wiec naładować do rękawa co się da i jak sabacc to tylko według zasad z Nar Shaddaa inaczej jest zwyczajnie nudno. - stwierdziła unosząc szklaneczkę. - Za partyjkę zwaną Elom, oby karty szły gładko a przeciwnik stracił serce do blefów.

Jared również podniósł swoją szklankę -Za Elom, oby przeciwnik był zbyt zajęty przyglądaniem się naszej twarzy, aby zauważył co robią nasze ręce-

Spełniła toast nawet bez mrugnięcia. Caprice zadbała o jej trening również w dziedzinie trawienia alkoholiki. Gdy skończyła osiemnaście lat i odchorowała Gammoreańskie piwo wiedziała, że zniesie w tej dziedzinie wszystko. - Ehh stara dobra whiskey, jak znajdziemy jakąś kantynę musimy się wybrać na rewanż, tym razem ja stawiam, oblejemy zwycięstwo. - nie zamierzała myśleć o ewentualności porażki. - Przydałoby się zajrzeć do sztabu. Może Kota przesłał jakieś instrukcje. Albo komandor Słoneczko potrzebuje jakiejś pomocy. - Do szpitala na razie wolała nie wracać bez wezwania. Wciąż sobie nie ufała, pod zbyt wieloma względami.

-Komandor Słoneczko?- zapytał zaciekawiony Corelianin

Westchnęła. Do upicia się wiele Erze brakowało ale zaczynał się jej rozwiązywać język. Już chlapnęła więcej niż powinna. - Przecież nie mogę ich wiecznie wołać po numerkach. To ludzie nie kolejne pozycje w katalogu. "Słoneczko" to tymczasowo kryptonim komandora mojego batalionu póki nie wymyśle czegoś lepszego, tylko on sam jeszcze o tym nie wie. Taka z niego radosna istota z tym jego "i tak wszyscy umrzemy". - stwierdziła patrząc na Jareda z krzywym uśmiechem. - Sami nie chcą się ponazywać, wiec wszystko spada na mnie. Ach te powinności dowódcy.

Jedi uśmiechał się szeroko, powstrzymując się ostatkiem sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem -No wiesz ... to całkiem ładne imię ... mógłbym tak nazwać swój statek ... myślisz, że ten twój komandor osiąga dobre prędkości w nadświetlnej?-

- Podejrzewam, ze to zależy od tego jak mocno go postraszysz. - stwierdziła przypominając sobie, że to nie ładnie nabijać się ze swoich podkomendnych. W końcu to ponure usposobienie było tym za co przede wszystkim lubiła pana komandora. No i bardzo jej pomagał. - Będę musiała pomyśleć o czymś bardziej adekwatnym zanim biedak przestanie się do mnie odzywać a w obóz pójdzie plotka że zadawanie się z Jedi grozi dziwną ksywką.

-Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Jestem pewien, że wymyślisz coś ciekawego, co nie spowoduje, że stanie się obiektem żartów wszystkich w obozie. Coś w stylu "Duck" od kaczek na strzelnicy ... - musiał przyznać samym przed sobą, że po tych ponurych rozważaniach było to dużo bardziej przyjemne. -W każdym razie masz rację, że te kody są straszne i trudno je zapamiętać -

- Tak, krew człowieka zalewa gdy zwołuje swój odział po imionach i brzmi to jakby czytał książkę telefoniczną. No ale nazwanie ich wszystkich zajmie trochę czasu. Hmmm "Duck" to całkiem dobry pomysł i bardziej strawny od Słoneczka. - stwierdziła. - Ja na razie mam kapitana Helia od pewnego zwierzęcia z Dagobach, jego umysł zawsze zdaje się unosić poza zasięgiem. Kapitana Krayta przez którego muszę uważać gdzie chodzę bo gdy tylko się zagapię zawsze nabijam sobie o niego guza, tak jakbym miała w obozie leże smoka Krayt. No i kapitana Dura dowodzącego kompanię medyczną, od durastali bo jest solidny, mogę na nim polegać i zdjął mi z barków kawał ciężkiej roboty. Masz może jeszcze pomysły na czterech chirurgów?

-Nie ... przykro mi, ale na pewno coś wymyślisz. W każdym razie jest to na tyle dobry pomysł, że jak już zdecydują się przydzielić mi jakiś oddział, to zrobię to samo. Szczególnie, że krócej wtedy wywołuje się kogoś w radiu i nie mylą się ... Jedi popatrzył na piersiówkę, która została już niemalże opróżniona, i dolał do szklanek jej resztki -I to by było ostatnie kilka kropel naprawdę dobrej whiskey w odległości kilku systemów. Chyba, że nasi sąsiedzi mają gdzieś schowane jakieś zapasy -

- Niestety wątpię, w tej wiosce nie mieli. Zobaczymy co będzie jak zdobędziemy jakieś miasto. - upiła łyk rozkoszując się trunkiem, kto wie kiedy znów będzie miała okazje go kosztować. - Cóż jeśli kampania się przeciągnie w akcie desperacji zawsze można jakiś zacier nastawić... nie ma co wzorowy ze mnie lekarz. - stwierdziła na wpół żartobliwym tonem po czym uniosła jeszcze raz kubek. - Zdrowie wszystkich Jedi na Elomie, obyśmy wrócili do świątyni w pełnym... - nie na to już było za późno. - ...nie mniejszym niż obecnie składzie.

Jedi spełnił toast bez mrugnięcia, a z resztki na dnie jaka pozostała wzniósł swój ostatni toast -Niech nasi wrogowie nigdy nie spotkają przyjaciół- po tych słowach szybko skończył whiskey i odstawił szklankę na stole -To było bardzo miłe spotkanie, mam nadzieję, że będziemy jeszcze mieli okazję porozmawiać, za nim to się skończy i później. W każdym razie dziękuje, ale nie będę cię dłużej zatrzymywał od twoich obowiązków, może sam znajdę sobie coś pożytecznego do roboty -

- To ja stokrotnie dziękuje za poczęstunek, jak to mówią... - uśmiechnęła się wspominając rozmowę na temat co Corelianom wolno w przeciwieństwie do innych Jedi. - ...niech ci Moc w dzieciach wynagrodzi. I chyba się nigdzie nie wybierasz, jak znajdę moje możemy pograć w sabacca i może nauczyć klony przy okazji. - wstała i wyciągnęła rękę do Jareda. - A jak szukasz zajęcia to zdaje się, że Krayt znany szerzej jako kapitan JH-9631 jeszcze nie skończył montować wszystkich wieżyczek przeciwlotniczych.

-W takim razie pomogę mu, znam się trochę na mechanice ... w takim razie do zobaczenia- po tych słowach Jedi ruszył w dół schodów, aby po chwili wyjść na chłód wieczora. Otulił się szczelniej kurtką mundurową i ruszył w stronę, w którą jak mu się wydawało była jedynym rozsądnym miejscem montowania działek przeciwlotniczych. Zazwyczaj raczej się nimi martwił, niż je zakładał ... chociaż jak musiał powiedzieć, też wiele razy tych jego zmartwień nie było, ale zawsze można było mieć jakieś nowe doświadczenie.

W końcu usłyszał odgłosy pracy, klony uwijały się w miarę szybko

-Kapitanie, potrzebujecie pomocy?- zapytał bez ogródek Jedi podchodząc do dowódcy oddziału

-Cóż sir pomocy nigdy za wiele, jeżeli pan się na tym zna ... - powiedział oficer z pewną dozą sceptycyzmu

-Trochę się znam na mechanice, proszę się nie martwić, na pewno nie będę przeszkadzał -

-W takim razie, chętnie skorzystam z pańskiej pomocy sir - po tych słowach Jedi uśmiechnął się szeroko, przynajmniej zrobi coś pożytecznego.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline