Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2010, 15:57   #208
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Pływające barwy migotliwego wszechświata tańczyły walca na rozgwieżdżonej toni nieba – przypomniał sobie, nie wiedzieć czemu, poemat bretońskiego poety Lacka Jondona.

Modlitwa poskutkowała! Nawet trudno było się spodziewać tego wszystkiego, ale … ale rzeczywiście, wieżyca była niesamowita. Głos był niesamowity. Słowa także. Wryły się niczym rylec prowadzony pewną ręką fachowego rzeźbiarza. Ma stanąć na własnych nogach? Fajnie, ale najpierw musi wyjść cało. Poza tym: wyrwać innych. Callisto starał się być skuteczny, nie tylko jako tako przyzwoity. Jego poczucie honoru nie narzucało mu takich ograniczeń, jak rycerskiemu Albertowi. Raczej, dosyć smętnie przyznawał, przypominał nie walecznych idoli swojej młodości, lecz najemników, których jego zakon nieraz wynajmował.

Jednak ten głos! Miał rację? Może, szczególnie na początku. Chłopak, identycznie jak ów tajemniczy Ktoś, kompletnie wiedział, co zrobić? Gdzie pójść? Nawet nie znał do końca swoich uczuć? Możliwe jednak, że znał, tylko nie wierząc w jakąkolwiek możliwość pozytywnego rezultatu, tłumił je, zamykając w ciasnej skrzyneczce swojego serca? Nie rozumiał też całej wymowy pokazania mu szczęśliwego mężczyzny, który drwiąc ze wszystkich i wszystkiego robił co chciał, realizując swój ideał istnienia. Chrzanić takie coś! Dla giermka taka postawa była zwykłym śmierdzącym kawałkiem skrajnego egocentryzmu i zwyczajnego łajdactwa. Och, również sam nie był święty, ale chciał móc spojrzeć sobie wieczorem do lustra nie krzywiąc się na widok własnej twarzy oraz widząc tam cos lepszego, niż tylko własne, spasione rozrywkami ego.

- Hm – nagle zastanowił się. – A może chodziło o coś kompletnie innego? Może powinienem go naśladować nie w sposobie życia, ale decyzji: mam swoją drogę, nią chcę iść. Potem zaś być konsekwentnym. Tak, to niewątpliwie może być ty, tylko … że zwyczajnie nie mam swojej drogi. Co mam robić? Co mam robić? Jak odnaleźć? Och, zawsze można pozwolić, żeby sama mnie znalazła.
Przypomniał sobie anegdotkę o trzech królewskich braciach, którzy mieli skrajnie różny charakter. Kiedyś idąc przez las, zobaczyli kukułkę. Chcieli posłuchać jej głosu, ale uparty ptak nie miał zamiaru wydobyć charakterystycznego: kuku kuku.
- Zabiję ją, jeśli nie zakuka - odezwał się pierwszy.
- Namówmy ją, żeby zakukała – zaproponował kolejny.
Wreszcie odezwał się najmłodszy:
- Poczekam, ona sama musi zakukać.
Minęły lata, bracia odziedziczyli królestwo rozpoczynając bratobójcze walki. Raz jeden był górą, raz drugi, ale wreszcie wygrał ten trzeci, który umiał cierpliwie czekać. Tak, to dobra powiastka, tylko, czy miała odniesienie do jego sytuacji.

Callisto gubił się w domysłach. Martwił bardzo, że nie znaleźli czarodziejki, którą spodziewał się zastać w wieży. Ponadto Bobby! Była tak mocno pogryziona, tak zmaltretowana … tymczasem obok klęczała, jakby nigdy nic. Inna rzecz, że zdroworozsądkowa reakcja dziewczyny bardzo mu się spodobała, stanowczo bardziej niżeli upór Alberta i Aleama, ale potem … potem narobiło się jeszcze gorzej. Doprecyzowując: tu piraci, tu złodzieje, tu dwa kolejne statki, a on miał łaskę wyboru: poprzeć kogokolwiek, czy zwiewać. Ale mi wybór! Poczuł się tak, jakby szedł na randkę z tygrysicą: było i śmieszno i straszno.

Bobby znalazła swoich kamratów. To dobrze, przynajmniej ktoś z drużyny miał jakiegoś zapchlonego fuksa. On zresztą także niespodziewanie natknął się na znaną sobie wysoką kapłankę oficjalną Vereny oraz, nieoficjalną, ranaldowego dziecka Szamasza. Matylda! Miła osoba, choć mająca głupie imię. Poznał kiedyś chłopa, który nazywał, nie wiedzieć czemu, swoje krasule imionami. Między innymi była tam Kunegunda, ale była również Matylda. Oczywiście, imię jak imię. To tylko jakaś etykietka do osoby, która była sobą, bez względu na to, jak ją wołano. Ale mimo wszystko, Matylda głupio się kojarzyło, chociaż ich poprzednie spotkanie wyglądało całkiem sympatycznie. Kapłanka była miła, tyle, ze spoglądała na niego niczym głodomór na smacznego kotlecika. Jednak korzystając z zamieszania podszedł do niej witając.
- Niespodziewane, lecz miłe spotkanie – uśmiechnął się. – Jak doszło do tego, że pracujesz z Szurakiem? Widocznie wiele stało się w mieście po tym, kiedy nagle musiałem je opuścić.
Matylda również uśmiechnęła się promiennie do chłopaka i uścisnęła jego dłoń. Odkąd go ujrzała, czuła się spokojna, nawet pogodna. Dla niej ważne były znaki, fakt że Pan w tym wszystkim uczestniczy.
- Wierzyłam, że Ciebie tu spotkamCallisto przez chwilę miał wrażenie, że kapłanka pochyli się by pocałować jego dłoń. Powstrzymała się. - Cieszę się, że nasz Pan czuwał nad Tobą przez ostatnie dni. A Szurak jest po prostu wiernym. Tak samo jak Toren Vold. Można to ująć tak, jak powiedziałeś, że pracujemy razem, ale ja raczej powiedziałabym, że wierzymy w to samo. Chcemy odzyskać Łzę i zwrócić ją właścicielom.
- Ach, prawda
– nagle przypomniał sobie. – Co z Isabelle? Miałem nadzieję, że służebnice Shalyi pomogły jej.
- Jest na statku
– kapłanka pokazała ręką za siebie - zdążyła wydobrzeć przez te kilka dni. Zostawiłeś ją we właściwych rękach.
- Ich statek
– pokazała piratów – nim przypłynęliśmy, taki niewielki – szukała w pamięci odpowiedniego słowa – kliper. - Skrzywiła się na to słowo, widać było, że ten środek transportu niezbyt przypadł jej do gustu - Cumuje ukryty w malutkiej zatoce.
- Dlaczego tam jest Isabelle?
- Isabelle bardzo chciała mi towarzyszyć. Spełniłam jej życzenie.
- Co właściwie tutaj masz robić?
- Ochraniać was oczywiście
– posmutniała. - Spodziewamy się, że z Piskorzem przybędzie Hans von Kleptor.
- Hans von Kleptor to hmm ... kapłan Ranalda z Marienburga. Mówi się o nim dużo. I mało konkretnie. Chyba próbuje zhierarchizować ten kult
– uśmiechnęła się lekko – To zwycięstwo odrzuconego syna nad ojcem, nie uważasz?

Skinął głową.
- Czy wiesz coś o meritum sprawy, o kamyku, który mają przewozić tamci? Oraz, oczywiście, o naszych przeciwnikach?
- Kamień istniał od zawsze. Jest stary jak świat, jak bogowie, jak budowla w cieniu, której wybudowano te chaty. Kiedyś tkwił na jej szczycie. Ale zawsze należał do Niego. To podarunek od Matki
Callisto patrzył na twarz Matyldy, łagodną i natchnioną, na pewno wierzyła we wszystko, co mu mówiła. – Musimy zapobiec jego zniszczeniu – wpatrywała się w niego intensywnie, w jej oczach zalśniły najprawdziwsze łzy – Czym byłby świat bez symboli? Bez bogów? Ranald chce dla siebie więcej miejsca. To można zrozumieć, ale zaślepiony nie widzi, że rozpychając się niszczy pradawny porządek, że przecież sam nie da rady panować nad światem. Wyobrażasz sobie świat jednego boga? – zamilkła na chwilę.
- Nie miałby szans przetrwać – odpowiedziała na pytanie sama, szepcząc prawie. - Jeden bóg to za mało by z chaosu wyłonił się porządek. Naszym przeciwnikiem jest Ranald – w ostatnim zdaniu pobrzmiewała trwoga.
- A sam Szurak oraz jego zleceniodawca? Wydali ci się wiarygodni?
- Tak
– uśmiechnęła się. – Wierzą.

- Matyldo, wysłuchaj mnie teraz uważnie – podkreślił mocnym, lecz cichym głosem uważając, by nikt ich więcej nie słyszał. – Bardzo cię proszę, jeżeli nadal wierzysz, ze jestem tym wysłannikiem, nie angażuj się w bezpośrednią walkę. Jakby co, trzymaj się wyłącznie mnie i skup się jedynie na ochronie swojej, mojej, Angie, Alberta – wskazał na swoich towarzyszy. – Nie rób nic więcej, nie wplątuj się w nic, bowiem obawiam się, że Szurak niekoniecznie uczciwie podszedł do sprawy.
- Obiecuję zrobić wszystko by Ciebie, by wszystkich ochronić. Nie ufasz mu
? – pokazała wzrokiem Szuraka, raczej dziwiąc się niż pytając. – Dobrze, będę o tym pamiętać.


Zamienił kilka słów z Angie oraz Albertem podsuwając pewne propozycje oraz omawiając możliwe rozwiązania. Sprawa, chociaż skomplikowana, wydawała się jednocześnie nadzwyczaj prosta: musieli mieć coś, co pomoże im powstrzymać mutowanie. Jeżeli potężny kamyk by to potrafił, to nie było innej opcji niżeli zdobycie go. Gdyby natomiast nie, to mieliby mimo wszystko wielki atut, który może pozwoliłby odnaleźć kogoś, kto powstrzymałby chaos. Nie było to tamto! Callisto obiecał sobie, że naprawdę zrobi co się da, by uratować siebie i innych. Szurak, Matylda, Piskorz stanowili jedną wspólną bandę, która położyłaby laskę na nich, gdyby dzięki temu mogli zrealizować swoje zamysły. Callisto raczej obojętne było, co uważają, ale stanowczo istotne, by nie podprowadzili kamienia ni powstrzymując jednocześnie chaosu. Ponadto, tak naprawdę, uważał, ze najlepiej byłoby zniszczyć łzę, albo wrzucić na dno morza. Średnio bowiem wierzył, że te młodsze bóstwa mogły być diametralnie inne niżeli starsze. Co więcej, nie wiedział, jak Matylda mogła przyjąć taką papkę na temat Ranalda. Gdyby nawet załatwił on własne dzieci, to miałby naprzeciw siebie całą koalicję Ulryka, Sigmara, Manaana, Myrmidii oraz innych. Nie mówiąc już o bogach prawości czy chaosu. Tylko osoba zaślepiona lub bezkrytyczna mogła przyjmować na wiarę takie słowa, albo … wiedząca znacznie więcej niżeli on.
- Szkoda tylko, że nie udało się znaleźć czarodziejki – posmutniał wspominając krótkie chwile wspólnego pobytu w mieście. – Ano, jakoś trzeba sobie radzić. Aleama także nie ma, ale jest A&A, czyli Angie i Albert.

Albert stanowił kawał twardziela: młodego, honorowego, przystojnego, silnego oraz niezłego walczaka, czyli moc opakowana w atrakcyjną formę z dodatkiem solidnym prawdziwego etosu rycerza. Któż wie, może takiemu komuś uda się stawić czoła chaosowi nawet bez specjalnej pomocy. Ale Angie! Dziewczyna powoli zmieniała się w jakąś rybę. Nie chciał tego; jakby nie było, poza bliskimi układami z Szurakiem, piratka była wobec innych zawsze OK. Zresztą, nawet Szurak, co przyznawał, stanowił zapewne dla kobiety kawał atrakcyjnego ciacha. Może nie był to młody atleta, niczym Albert, ale mężczyzna, od którego biła prawdziwa energia. Doświadczony weteran, solidny niczym sękaty pień stuletniego drzewa. Pewnie więc układy Angelique z nim mają raczej podtekst, stety czy niestety, oparty na wzajemnym pożądaniu, a nie lewych interesach. Silny facet oraz młoda dziewczyna. Czemu nie? Nieraz zdarzało się. Tylko pytanie … właśnie, Angie wydawała się nieco szaloną, lecz całkiem rozsądną dziewczyną. Czy naprawdę zgodzi się wystąpić przeciwko Szarakowi? Nawet jak się polubili?
- Co jednak nie oznacza, że Szurak gra czysto! – stwierdził. – Haha, że ktokolwiek gra tutaj czysto. Przynajmniej spośród obcych, bo chyba my chcemy wyjść cało po prostu z całej tej usmarkanej przygody.

Szept piratki. Łódź. Vestine! Tam niewątpliwie była ona. Czarodziejka, dziewczyna, towarzyszka niedoli, która tak uporczywie usiłowali odnaleźć oraz ratować. Była także Luna … jakby nie liczył: dziewięć osób, tyle, że dalej żaglowały jeszcze dwie fregaty. Obydwa statki wypchane liczna załogą, która zresztą była niezbędna, by zapewnić wystarczająca obsadę. Król Tom czy Wielka Kupcowa, albo radny, to była zagadka. Zresztą, może wszyscy. Zresztą, Matylda wspominała podczas rozmowy jeden statek. Ten piracki. Tymczasem były dwa. Albo więc zleceniodawca Szuraka przybywał na dwóch, albo pojawiał się nowy element, którego nie przewidzieli. Tamci chcieli mieć kamień oraz niewątpliwie posiadali wystarczające siły, żeby go zdobyć. To były nowe elementy w grze. Znowu szybka rozmowa z obydwojgiem towarzyszy na osobności, korzystając z chwili, kiedy Szurak oraz Śliski oddalili się, aby obejrzeć z bliższej odległości przeciwników. Dla niego sprawa była prosta:
- piraci chcieli statku,
- złodzieje chcieli pieniędzy,
- oni chcieli kamienia.
Gdyby złodzieje oraz piraci dogadali się, wspólnie mogliby opanować jeden ze statków, nawet udając wcześniejszą walkę. Złodziejom dostałoby się sporo grosza, odpowiedzialnością obciążyliby zaś piratów. Czyli z ich punktu widzenia, wyłącznie zysk. Oczywiście poza Piskorzem, który był sługą Ranalda. Piraci otrzymaliby zdobyty statek, czyli także byliby zadowoleni, oprócz oczywiście Szuraka, ale Szurak był jeden, ich zaś więcej. Niezadowolona byłaby także Matylda, ale prawdopodobnie ją dałoby się jakoś udobruchać okłamując. Rzecz jasna, niezadowoleni byliby jeszcze pewnie: Król Tom, Wielka Kupcowa oraz radca, jednakże zadowolenie ich, czy niezadowolenie giermek miał kompletnie gdzieś głęboko pomiędzy pośladkami. Rzecz jasna, jako łup drużyna otrzymałaby kamień, który dawał możliwość, miał nadzieję, powstrzymania przemian. Prawdopodobnie piraci mieli otrzymać statek, jako dar. To był problem tej całej sytuacji. Nie narażali się także władzom miejskim. Jednakże z drugiej strony mieliby ostatecznie na pieńku ze złodziejami Pleven. Co było dla nich gorsze? Może dałoby się ich przekonać, iż złodzieje, szczególnie, że wśród nich był ktoś z Imperium. To oznaczało, że piraci mogliby mieć kłopoty także poza Księstwami. Trzeba byłoby tu liczyć na Angie także.

Opcja druga wyglądała prościej. Będąc w sojuszu z piratami napaść na złodziei, odebrać im kamień oraz uciec, zanim nie przypłyną statki. Uciec oczywiście w głąb lądu, bo na morzu na łodzi nie było szans jakichkolwiek. Fregaty dopadłyby ich w try miga na połówce ożaglowania. Kwestia reakcji Szuraka oraz Matyldy. Cóż zrobić, kapłankę dałoby się okłamać, zaś Szuraka … jakby to powiedzieć … zależnie, czy by się za bardzo stawiał. Przy tej opcji istotne było, czy Angie nakłoni swoich kompanów do zadowolenia się łupem na złodziejach oraz zmiany pracodawcy.

Opcja kolejną była improwizacja. Jakby nic nie wyszło spośród powyższych, to była kwestia dorwania kamienia oraz ucieczki nawet mając piratów na karku. Ewentualnie zabicie Szuraka, lub pacnięcia go po głowie. Wątpliwie, czy powiedział piratom co to takiego szukają. Toteż, gdyby po walce wyzwali go na pojedynek … piraci nawet by nie oponowali. Rzecz jasna, Szurak mógł jeszcze polec w walce, albo zostać ciężko ranny, albo można było pomóc mu w tym … Tak właściwie … totalna kompletnie improwizacja.

Te trzy opcje przedstawił obydwojgu. Jednakże oprócz kamienia, identycznie ważna była Vestine. Nie wyobrażał sobie, żeby mogli ją zostawić, poświęcić, czy zrobić cokolwiek nieciekawego. Trzeba niewątpliwie było przekazać piratom informacje, że podczas ewentualnego starcia, ta kobieta jest nietykalna i każdy, kto zaatakuje ją, zapłaci słoną cenę.
 
Kelly jest offline