Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2010, 15:54   #67
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
- Uch! Ale boli - jęknął Blaise, tuż po tym, jak starając się osłonić towarzyszy, został odrzucony potężnym ciosem królewskiej tarczy, plecami wprost na kamienną kolumnę. Na chwilę odebrało mu oddech, jednak w miarę szybko pozbierał się z ziemi i z krzykiem na ustach powrócił do boju. Sytuacja nie przedstawiała się dobrze. Większość z nich była ranna, a nieumarły przeciwnik nie wykazywał jakichkolwiek oznak osłabienia. Wszystkie swoje ataki skupił na Karlu, wojowniku, który starał się go ustrzelić z broni prochowej. „I na cóż to Ci było?” - zapytał w myślach Blaise. „Tyle huku i smrodu, a efekt mizerny... Rozsierdziłeś tylko Starego... Tradycyjnie trzeba, metodycznie”. I metodycznie działał. Natarł na nieumarłego, osłaniając zdezelowaną tarczą zarówno siebie, jak i leżącego na ziemi, krwawiącego Karla. Parował cios za ciosem, mimo iż tarcza ledwo się trzymała, a zraniona niedawno ręka, tak bolała, że Blaise aż syczał przez zęby przy każdym uderzeniu. Jednak opłaciło się. W końcu stary, pordzewiały topór krasnoludzkiego szkieletu uległ zniszczeniu w zderzeniu z bretońską tarczą.

Zdesperowany szkielet odrzucił trzonek i podniesionym z ziemi mieczem zaatakował inny cel. Nie było czasu na odpoczynek. Komnatę wypełnił wysoki krzyk, towarzyszącej drużynie niewiasty. Jedynej osoby jaka pozostała z grupy uciekającej z fortu. Blaise skoczył na pomoc. Agnes, bo tak chyba się zwała wieśniaczka wybrała właśnie ten moment, aby zemdleć w obliczu zbliżających się do niej szkieletów. Bretończyk, wraz z Gustavem skoczyli na ratunek. Zaatakowane szkielety odwróciły swoją uwagę od kobiety i ruszyły do boju. Już po chwili Blaise doczekał się kolejnej rany. Tym razem zardzewiałe ostrze szkieletu, omijając rozpadającą się tarczę trzymaną obolałą ręką, zagłębiło się w udzie rycerza.

- Kurwa!
- zaklął zupełnie nie po rycersku Blaise i grzmotnął wychylonego szkieleta głowicą miecza w zardzewiały hełm. Wykorzystał moment rozproszenia na cofnięcie się o krok i poprawienie gardy. Zaraz też spadły na niego kolejne ciosy... A potem szkielet rozsypał się. Kości ze stukotem upadły na posadzkę, miecz i resztki zbroi zadzwoniły głucho w zetknięciu z kamieniem.

Kolejne dni upłynęły na rekonwalescencji i leniuchowaniu w opuszczonej krypcie i jej okolicach. Bretoński rycerz wymienił swoją wysłużoną i zniszczoną tarczę na tą, którą posługiwał się Stary Król. W kształcie była nieco staroświecka, okrągła. Podobnie rzecz się miała z materiałem. Zrobiona była chyba z brązu, jednak Blaise nie był tego pewien. Mimo iż w kilku miejscach metal był odłupany, to sprawiała solidne wrażenie. Jakiekolwiek próby jej uszkodzenia spełzły na niczym. Na obwodzie tarcza miała wyryte jakieś symbole. Barglin stwierdził, że nie są to ani osławione krasnoludzkie runy ani zwyczajne khazadzkie pismo. Blaise spędził wiele godzin na polerowaniu swojego nowego nabytku, tak że tarcza lśniła w promieniach światła docierających do podziemnej komnaty poprzez system luster.

Blaise kilkakrotnie wybrał się pomyszkować w grotach i korytarzach, jednak nic godnego uwagi nie znalazł. W końcu ruszyli dalej, w stronę wyjścia z podziemnego, opuszczonego kompleksu. Te kilka dni, jakie spędzili w podróży, głęboko zapadło młodemu bretończykowi w pamięć. Napatrzył się na najróżniejsze cuda. Rzeczy o jakich nigdy mu się nie śniło. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że podziemny świat jest tak pełen barw i niezwykłości. Wiedział, że jeśli przeżyje ten exodus, będzie miał co opowiadać na starość wnukom. Jeśli przeżyje... A najgorsza w tym wszystkim była sraczka. Sraczki nabawili się niemal wszyscy, po zjedzeniu specyficznego gatunku grzyba, który był ważną, poza jaszczurkami i rybami, częścią ich diety. Do ciemności można się było przyzwyczaić, do ciasnoty korytarzy też. Do sraczki nie!
Blaise obiecał sobie nigdy już nie tknąć grzybów. Żadnych.

W końcu jednak dotarli na powierzchnię. Jednak to co ujrzeli po wydostaniu się przez szczelinę z głębi ziemi, nie napawało ich serc otuchą. W ciepłych promieniach słońca ujrzeli maszerującą armię. Armię zielonoskórych. Dolina wypełniona była kierującymi się na północ zastępami goblinów, orków i trolli, którym towarzyszyło kilkudziesięciu gigantów. Wszystko to pod wojennymi sztandarami. Blaise’owi od razu przed oczami stanęły sceny walk z zielonoskórymi, jakie toczył w Quenelles. Wraz z Jacenem walczyli w wojskach księcia Tancreda. Teraz Jacen był martwy, a on, Blaise Roland D’Lacoleur-Montfort uchodził przed wrogiem jak pies, z podwiniętym ogonem. No, może nie do końca, gdyż wróg miał zdecydowaną przewagę liczebną.
Aby nie zostać dostrzeżonym przez zielonoskórych, ukryli się pomiędzy skałami i gdy wroga armia oddaliła się, podjęli swoją podróż na południe. Kolejne cztery dni zajęło im opuszczenie Gór Środkowych. Wokół szczyty stawały się coraz łagodniejsze i niższe. Skały i hale ustąpiły lasom, aż w końcu dotarli do siedzib ludzkich. A konkretnie niemal opuszczonej siedziby. Rudiger ruszył na zwiad do wsi.

- To szabrownicy, ani chybi - stwierdził Blaise, po tym jak Rudiger wrócił i przedstawił zasłyszaną w wiosce rozmowę. - Opuszczone domy chcą rabować. Czy słyszeliście co on mówił? Świątynię obrabowali. Nie godzi się taki proceder. Musimy im przeszkodzić. Jako żywo. Na nich!
Rudiger wytrzeszczył na niego oczy i złapał go za ramię.
- W łeb żeś się trzasnął po drodze, Bretończyku?! No i co z tego, że kradną? Nie mi umierać za kilka monet, pochłonie ich zaraz zbliżające się piekło. Poczekajmy aż pójdą, albo omińmy ich. Pożywienie można zdobyć na wiele sposobów, nie trzeba od razu walić się po łbach! - prychnął wściekle.
- Sam się nie trzasnąłem, jeno ostatnio pary razy po głowie dostałem. Czyż można od tego zgłupieć? - odparł Rudigerowi. - A przecie mówiłeś, że ich dwu tylko. Nas większa kupa. Wiem, że to i nie po rycersku ale przecie nie można dopuścić, żeby bezbronnych rabowali. I czyż nie mierzi Cię fakt, że świątynie Sigmara złupili? Przecie to Wasz bóg, założyciel i obrońca Imperium...
- Chaos łupi ich co chwilę całą masę, paląc i gwałcąc to co się rusza. Świat się kończy, a ja chcę to przeżyć, każde ryzyko to potencjalna śmierć. Ale jak chcecie, możemy z nimi porozmawiać. Nie zabijać, porozmawiać!
- Rudiger spojrzał mu w oczy - Mam jeszcze kilka strzał, możemy trzymać się w odległości, dowiedzieć co i jak w okolicy.
Westchnął, zdejmując z pleców łuk i sprawdzając cięciwę.
- I nie możemy tak debatować przy każdej okazji, kto chce dowodzić i się na tym zna? - rozejrzał się po towarzyszach - Wspólnie możemy ustalić teraz tylko główny cel podróży. Talabheim? Tam możemy się rozdzielić.

Blaise nie miał żadnych pomysłów co do drogi jaką powinni obrać, nie znał też wystarczająco geografii Imperium. Wolał zdać się na innych. Jednak nikt nie wysuwał propozycji. Cisza była trochę denerwująca. Nie było chętnych? Rudiger wzruszył ramionami.
- Brak ochotników? Trudno, mogę być i ja. Chodź Gustav, zajdziemy ich z drugiej strony. Reszta niech podejdzie od przodu. Nie wywijajcie żelazem od razu, dobra? Informacja jest znacznie ważniejsza od ochrony jakiegoś głupiego złota.
 
xeper jest offline