Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2010, 13:25   #361
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Plany – każdy ma jakieś: Te proste, doraźne, dotyczące małych codziennych spraw i te dalekosiężne. Marzenia, nadzieje, dążenia, często skomplikowane i zależne od niezliczonych czynników. Czy jest ktoś, kto potrafi przewidzieć wszystkie zmienne? Na czas usunąć skutki nieprzewidzianych okoliczności?
Czasami wystarczy jeden błąd, niewielka pomyłka w obliczeniach, by starannie ułożona, idealna, z pozoru nie posiadająca słabych stron koncepcja, rozpadła się w jak domek z kart.

Bezkresne przestrzenie lodowego świata tylko z pozoru wydają się pustkowiem. Życie tętni tam pod powierzchnią lodu. W wydrążonych jaskiniach, w lodowych komatach, gdzie temperatura wnętrza nie podnosi się nigdy powyżej stanu topnienia. Słońce przechodzi przez lód rozświetlając wnętrze. Zmienia je w niezwykły bajkowy świat, ale jego promienie nie dają ciepła. Nie ma go w świecie królowej śniegu, nie ma go sercach i ciałach jej wyznawców.


Bajarze snują opowieści o niezwykłym lodowym zamku, gdzie kapłanki bogini Auril knują swe złowieszcze plany panowania nad całym światem. Niewielu śmiałków miało okazję podziwiać to miejsce i wrócić, by komuś o tym opowiedzieć. Musieli jednak być tacy, skoro wiedza na jego temat istnieje w pieśni i słowie...

***

Czarnowłosa kobieta, o niezwykłej, egzotycznej urodzie, spowita w jasnobłękitne, powiewne szaty przejechała długim, zaostrzonym niczym szpony dzikiego kota paznokciem, po przeźroczystej tafli lodu. Zgrzytliwy dźwięk rozniósł się po otoczeniu, odbił od kryształowo lśniących kolumn i ścian pomieszczenia, wyglądającego jak jaskinia wykuta w wielkim kawale lodu.
- Ta głupia smarkula coraz bardziej wymyka się spod naszej kontroli – powiedziała słysząc zbliżające się kroki. Nie podniosła głowy, jej skośne, czarne oczy dalej z uwagą wpatrywały się w obraz zaklęty w lodowym zwierciadle – a czas kurczy się coraz bardziej!
Z wyraźną irytacja uderzyła w powierzchnię. Obraz zamigotał i zniknął. Teraz w wypolerowanej powierzchni odbijała już tylko jej wykrzywione złością oblicze.
- To nie już ma znaczenia siostro – Druga kobieta, nieco starsza, poruszająca się z gracją i pewnością, istoty świadomej swej wysokiej pozycji, podeszła do niej i gestem wskazała idącej za nią młodziutkiej służącej filigranowy stolik z niebieskiego kryształu. Dziewczynka, wyglądająca na nie więcej niż dwanaście lat, ostrożnie ułożyła na nim niesioną tacę. Z fascynacją wpatrywała się w spoczywające na niej klejnoty: pierścień z ogromnym fioletowym kamieniem w kształcie serca, broszę w kształcie róży z topazem w kielichu kwiatu i pas z klamrą ozdobioną koralem o niezwykle jasnym, prawie pomarańczowym odcieniu. Jednak na nieznaczny gest swej pani ukłoniła się i odeszła pośpiesznie.
Wrócili wysłannicy z Doliny Lodowego Wichru, zza Gór Lodowej Obręczy i z Novularond.
Mamy cztery z kluczy, z tymi które znajdują się obecnie w Hautamaki jest ich dokładnie tyle ile potrzebujemy, byśmy mogły dotrzeć do domeny Imrana.


Uśmiechnęły się do siebie. Gdyby ktoś postronny miał nadzieję rozgrzania serca ciepłem tego uśmiechu, szybko stałby się bryłą lodu. Podeszły do pięciometrowego, lodowego posągu, stojącego na środku sali, uklękły i pochyliły głowy wyciągając dłonie w kierunku jego stóp.
- Pani Lodu, oddajemy Ci cześć. Służymy Twoim celom i umacniamy potęgę Lodowego Królestwa. Plan rozciągnięcia Twego panowania nad ognistą krainę Ifryta jest już prawie zrealizowany. Gdy Klucz Lodu dołączy do pozostałych, wyruszymy i zniszczymy znienawidzony płomień jego ognia raz na zawsze. Udziel nam swego błogosławieństwa.
Gdy ostatnie słowa przebrzmiały w lodowej skale, posadzka u stóp posągu pękła, a z zagłębienia pod spodem, kapłanka Lodowej Pani wyjęła delikatną koronę z błękitnym brylantem na szczycie.

***

Plany, marzenia, aspiracje – dają nam siły by ruszać dalej, dają moc, by codziennie podejmować wysiłek. Pragnienie by coś stworzyć, coś osiągnąć. Jak łatwo byłoby je urzeczywistnić, gdyby zależały tylko od nas!
One jednak nakładają się w czasie i przestrzeni na plany innych. Czasami łączą się z ich zamysłami, czasami rozbijają o nie jak o skały...

Słowa Arai na moment zatrzymały czas.
Jeśli ktoś przypuszczał, że w drużynie jest osoba, która zrezygnuje z życzenia ifryra, z pewnością nigdy nie sądził, że będzie nią właśnie półelfka. Czy jej determinacja w dążeniu do celu, wytrwałość, zdecydowanie, zaborcza walka o to, by nikt spoza drużyny nie dowiedział się o możliwości spełnienia Życzeń i nie sięgnął po nie, czy to wszystko nagle miało okazać się tylko pustą skorupą działań? Pozą, wykreowaną potrzebą rządzenia, czy jak sama to ujęła: Potrzebą opiekowania się innymi? Bez celu, bez własnego pragnienia?

By wiedzieć jakie uczucia przebiegły w tym momencie przez głowy i serca obecnych należałoby zapytać ich samych. My możemy opisać tylko to co mogły zobaczyć oczy bajarza:
Przez twarz Erytrei przebiegł cień smutku, cień bólu. Usta Eliota wygięły się lekko i po chwili wypłynęła z nich wyprana z emocji, uprzejma wypowiedź. Brog parsknął kpiąco, a Ragnar i Falkon spojrzeli na nią ze zdziwieniem i pytaniem w oczach.
Z pewnością, każdy miał coś do powiedzenia i zrobiłby to, gdyby plany tworzone gdzieś daleko, w innym miejscu, przez kogoś zupełnie innego, nie przecięły się właśnie z planami naszych poszukiwaczy...

...Przestrzeń, niczym cięta ostrym mieczem, rozwarła się z cichym trzaskiem. Jasne światło, tak mocno kontrastujące z nocną szarością elfiego miasta, na chwilę oślepiło siedzące przy uczcie postacie. Byli jednak zaprawionymi w bojach poszukiwaczami przygód, potrafili walczyć, czarować, a przede wszystkim dość szybko wytrzeźwieć. Zerwali się na równe nogi, gdy tylko pierwsze, ubrane na czarno istoty wyskoczyły z szybko powiększającej się czasoprzestrzennej wyrwy.
Gdyby ktoś teraz obserwował Livię, zauważyłby jej śmiertelnie bladą twarz, oczy wypełnione po brzegi strachem i kurczowo zaciśnięte dłonie. Próbowała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobyło się słowo. Trwała w pętli wizji przeszłości i teraźniejszości. Całkowicie pogrążona w odmętach przerażenia.
Nikt nie miał jednak czasu by na nią spoglądać. Każdy gotowy do walki, ruszał na wroga, walcząc w sposób w jaki umiał najlepiej. Magowie rzucili swe czary i pierwsi czarni wojownicy zmieceni ogniem i błyskawicą upadli martwi na elfią ziemię. Nadchodzili jednak następni, niczym fala dopadli obrońców i starli się z nimi wręcz.
Szczęk mieczy i coraz cięższe oddechy walczących, rozbrzmiały w miejscu gdzie przez stulecia istniało królestwo bezwietrznej ciszy. Walczyli dzielnie skupieni w grupę. Osłaniając się wzajemnie i w miarę możliwości chroniąc dostępu do magów. Parowali i sami zadawali kolejne ciosy, wiedzieli, że nie sposób poddać tej walki. Mogli tylko zwyciężyć lub umrzeć. Determinacja dodawała im sił. Araia mimo rany, zadanej przez Luriena, walcząca u boku towarzyszy, bo najwyraźniej los nie dał jej możliwości odejścia bez stoczenia ostatniej walki.
Nie ustępowali pola, mimo przewagi wroga. Walczyli i trwali, a wróg nie przechylał szali na swoją korzyść. Wspierani czarodziejską mocą, poczuli cichą nadzieję, co do ostatecznego wyniku tej walki.

Tymczasem w portalu ukazała się kobieta w błękitnej szacie, z różdżką z niebieskiego kryształu w dłoni. Wykonała nieznaczny ruch ręką i pierwsza jasna smuga pomknęła, ponad głowami wojowników, w kierunku rzucającej kolejny czar czarnowłosej czarodziejki. Lecz o dziwo, nie dosięgła jej, rozwiała się niczym dym przed jej obliczem.
Falkon walczący obok Arai i Ragnara dostrzegł ją pierwszy, znowu widział maga z różdżką rzucającego czar. To było jak Deja vu. Ten sam gest zaledwie kilka godzin temu! Ruszył do przodu nie zastanawiając się długo. Tym razem jednak nie spowijał go ochronny całun niewidzialności. Magini widziała go, widziała niepowodzenie swego czaru, a teraz obietnicę śmierci we wzroku jednego z wrogów. Jej piękne oblicze wykrzywił grymas. Tym razem gest był bardziej zdecydowany, pełen gniewu. To nie była delikatna smuga, lecz gęsta wstęga lodu. Łotrzyk poczuł jak lodowate zimno przenika jego ciało i dosięga serca.
Zobaczyli jak potęga czaru rzuconego na Falkona zamienia jego ciało w lodowy posąg. Lecz smuga nie zadowoliła się jedną ofiarą, odbiła od łotrzyka i pomknęła w kierunku atakujących go, najbliżej stojących wrogów. Kolejne trzy posągi ozdobiły elfi ogród. Potężna broń i obosieczna. Na jej niszczycielskiej drodze znalazła się też Araia. Jednak zwinna wojowniczka zasłoniła się instynktownie swoim mieczem. Odruch, który uratował jej życie. Odruch, który zmienił ostrze Zahira w kruchy lodowy kryształ. Uderzenie kolejnego wroga rozbiło go na tysiące kawałków. W dłoni pozostała jej tylko bezużyteczna rękojeść. Strata bolała niczym rana w serce, ale walka trwała. Chwyciła miecz jednego z wrogów i zasłoniła się przed kolejnym cięciem. Jednak walka obcym mieczem nie była taką samą walką, poza tym półelfka była ranna i wyczerpana. Ból kolejnej rany przeszył jej ciało. Przed jej oczami zaczęła pojawiać się ciemność.

Kobieta przy portalu po raz kolejny uniosła dłoń.
Eliot, skupiony na swoim czarze, poczuł nagłe silne uderzenie w bok, które zerwało nici magii i przewróciło go na ziemię. Spojrzał prosto w martwe oczy Ojuna, a gdy odwrócił głowę i spojrzał w górę, zobaczył Klausa zastygłego w dziwnej pozie, jakby coś odpychał od siebie. Przez szklaną postać dostrzegł przerażone oczy Livii, a nad sobą wzniesiony miecz. Nie spadł on jednak na szyję maga, w ostatniej chwili zatrzymany krasnoludzkim toporem. Jego niedoszły morderca osunął się na ziemię. Ragnar wyszarpnął z jego ciała swoją poświęconą Valkurowi broń i starał z kolejnym przeciwnikiem. Mag widział krew spływającą z jego skroni i rozcięty ponownie bark, który zaledwie kilka godzin temu został zaleczony.

Ręka ponownie się uniosła, a za jej właścicielką pojawiły się kolejne postacie. Czarni wojownicy i jeszcze jedna spowita w błękity kobieta, gdy jednak ta ostatnia przekroczyła barierę portalu stało się coś zaskakującego!
Z obcej magini i nowo przybyłej wyprysnęły nagle w górę po dwa promienie świetlne. Podobnie z kryształu, który kiedyś był Falkonem, z tarczy Broga i zawiniątka przyniesionego przez Araię, a zostawionego na ziemi w obliczu zaistniałych okoliczności. Połączyły się ze sobą i w jednej chwili utworzyły ogromny wir, który zaczął wsysać w siebie wszystko co było wokół.
Powstała wcześniej szczelina jakby zapadłą się, odcinając tych, którzy jeszcze nie przeszli. Kobiety i ich wojownicy, poszukiwacze i ich dobytek, wszystko co znajdowało się w okolicy, a nie było na stałe zatwierdzone do podłoża, pochłonęła w jednej sekundzie wirująca ciemność.

***

Gdy cała twoja teraźniejszość skupia się na marzeniu o przeszłości. Na tym co utraciłeś, zabrano Ci, albo czego nigdy nie dostąpiłeś, bo podstępny los właśnie tobie odebrał to, co przecież słusznie Ci się należało, nie masz planów na przyszłość. Dajesz się ponieść nurtowi życia. Czasami płynie on wartko do przodu. Bieg rzeki jest silny. To co, że obijasz się o innych, którzy tez płyną tą rzeką? Że czasami podtapia cię, że ciężkie kłody uderzają w twoje ciało i ranią? Żyjesz i czujesz.
Czasami jednak rzeka wyrzuci się na mieliznę. Nie jest zła dla chwili wytchnienia, gdy jednak zdecydujesz się tam zostać na zawsze, zmieni twoją egzystencję w pozbawione celu bytowanie.
Gdy nie masz już sił by zamienić pustkę egzystencji na życie, pozostaje mieć nadzieję, że nadejdzie mocna fala przypływu i zmiecie nas z powrotem w środek nurtu życia.
Czasami jednak los bywa bardziej podstępny. Rzeka zmienia bieg i już na zawsze skazani zostajemy na niebyt wiecznego trwania.
Im dłuższe jest życie istoty, tym większa będzie ta pustka...

Lurien, choć właściwiej byłoby już używać jego prawdziwego imienia: Ceadmon Veldann, trwał.
Mimo bólu, który rozrywał mu trzewia, mimo pustki po utraconym domu, którego wyrzekł się i przeklął, istniał nadal, a jego ciało nie rozpadło się na tysiące kawałków i nie wchłonęła ich ziemia.
Czas płynął wokół, ale dla niego zatrzymał się w miejscu. Kiedy odeszła towarzyszka, nie miał pojęcia. Gdzieś w pokładach jego podświadomości pojawił się obraz zmierzchu i ponownego świtu. Nie wracała więc przynajmniej od kilku godzin.
Czy coś się stało? Czy jednak zdecydowała się odejść zresztą? Czy miało to jakieś znaczenie?
Jego życie było pustką. Przeznaczenie już w momencie narodzin skazało go na przekleństwo samotności.
Sunąc bez celu po pięknych i martwych salach pałacu władcy, dotarł ponownie do białej sali z kryształowym dachem. Zatrzymał się w miejscu wpatrując w podest tronowy. Ciało Malanthei jak wcześniej leżało u jego stóp. Na środku zaś stał mitrylowo-złoty postument, a na nim leżał diadem z diamentem pośrodku...

***

Szaleństwo wirującej ciemności zakończyło się nagle i boleśnie. Pędzący w bezkresie, z szybkością która nigdy wcześniej nie została przez nich osiągnięta, poszukiwacze, nagle w jednej sekundzie, zatrzymani zostali twardą powierzchnią posadzki pod swymi ciałami. Gdy otworzyli oczy, a ich wzrok przystosował się do dziwnego, pomarańczowego światła wypełniającego przestrzeń, z niepewnością rozejrzeli się dookoła. Znajdowali się w dużej sali, o trzech ścianach z brązowego kamienia, zamiast trzeciej zobaczyli duży taras wychodzący na zewnątrz i widok, który niejednemu zaparł dech w piersiach: Bezkresny, nieprzyjazny krajobraz wypełniony skałami i płynącą szczelinami gorącą lawą. Świat bez roślin, bez zwierząt. Sucha spękana ziemia, która nigdy nie zaznała błogosławieństwa wody.


Z niepokojem popatrzyli po sobie. Nie wyglądało to dobrze, wszyscy byli ranni, poranieni w walce lub stłuczeni po upadku. Lodowe rzeźby, które kiedyś były Falkonem i Klausem roztapiały się powoli w wysokiej temperaturze otoczenia. Ojun, wygięty w dziwnej pozie, spoglądający martwymi oczami na ognisty wszechświat. Nieprzytomna Araia w kałuży krwi, Livia obejmująca się ramionami i kiwająca z boku na bok jak przerażone dziecko. Porozrzucany ekwipunek, resztki uczty walające się wszędzie wraz z powyrywanymi z korzeniami roślinkami i całymi gałęziami drzew: smętnymi resztkami z elfiego ogrodu. Wszystko to było świadectwem gwałtowności siły, która przeniosła ich w to miejsce.
Zobaczyli też leżące wszędzie dookoła zwęglone, jeszcze jednak dymiące, ciała.

Jakby w odpowiedzi na niewypowiedziane pytania, rozwarły się wielkie łukowate podwoje w ścianie przeciwległej do tarasu:
- Mój pan, Władca ognia. Pogromca smoków. Arcymistrz najwyższej magii. Wielki i potężny Imran al Karim!
Skrzeczący głosik czarnego stworzenia, przypominającego nieco przerośniętego nietoperza, wypełnił komnatę tak, jakby właśnie do tego był stworzony. Stwór usunął się pospiesznie w bok i w portalu ukazał się władca tego miejsca.
Ifryt unosił się nad ziemią w buchających żarem płomieniach. A oczy mu pałały nienawiścią, gdy odezwał potężnym, dudniącym głosem:
- Jedno życzenie dla każdego. Jedno dla tego, który dotrze do uwięzionego. Siedem ich wszystkich, lecz w końcu docierają najbardziej uparci. Siedem by uśpić go na sto lat.
Podpłynął bliżej, zmuszając swym gorącem do cofnięcia się tych, którzy byli najbliżej.
- Trzy pozostało, a każdy może spróbować wypowiedzieć swoje. Zważajcie na słowa, bowiem czas narad się skończył. Przemówcie ze swoimi żądaniami, a zostaną spełnione. Wyprzedźcie innych, a pewność mieć będziecie. Nie ma kolejek, kto pierwszy, ten jest zwycięzcą.
Zamarł, splatając ręce na potężnej piersi.
- Mówcie, mój czas się kończy.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 07-02-2010 o 14:02.
Eleanor jest offline