Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-02-2010, 13:25   #361
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Plany – każdy ma jakieś: Te proste, doraźne, dotyczące małych codziennych spraw i te dalekosiężne. Marzenia, nadzieje, dążenia, często skomplikowane i zależne od niezliczonych czynników. Czy jest ktoś, kto potrafi przewidzieć wszystkie zmienne? Na czas usunąć skutki nieprzewidzianych okoliczności?
Czasami wystarczy jeden błąd, niewielka pomyłka w obliczeniach, by starannie ułożona, idealna, z pozoru nie posiadająca słabych stron koncepcja, rozpadła się w jak domek z kart.

Bezkresne przestrzenie lodowego świata tylko z pozoru wydają się pustkowiem. Życie tętni tam pod powierzchnią lodu. W wydrążonych jaskiniach, w lodowych komatach, gdzie temperatura wnętrza nie podnosi się nigdy powyżej stanu topnienia. Słońce przechodzi przez lód rozświetlając wnętrze. Zmienia je w niezwykły bajkowy świat, ale jego promienie nie dają ciepła. Nie ma go w świecie królowej śniegu, nie ma go sercach i ciałach jej wyznawców.


Bajarze snują opowieści o niezwykłym lodowym zamku, gdzie kapłanki bogini Auril knują swe złowieszcze plany panowania nad całym światem. Niewielu śmiałków miało okazję podziwiać to miejsce i wrócić, by komuś o tym opowiedzieć. Musieli jednak być tacy, skoro wiedza na jego temat istnieje w pieśni i słowie...

***

Czarnowłosa kobieta, o niezwykłej, egzotycznej urodzie, spowita w jasnobłękitne, powiewne szaty przejechała długim, zaostrzonym niczym szpony dzikiego kota paznokciem, po przeźroczystej tafli lodu. Zgrzytliwy dźwięk rozniósł się po otoczeniu, odbił od kryształowo lśniących kolumn i ścian pomieszczenia, wyglądającego jak jaskinia wykuta w wielkim kawale lodu.
- Ta głupia smarkula coraz bardziej wymyka się spod naszej kontroli – powiedziała słysząc zbliżające się kroki. Nie podniosła głowy, jej skośne, czarne oczy dalej z uwagą wpatrywały się w obraz zaklęty w lodowym zwierciadle – a czas kurczy się coraz bardziej!
Z wyraźną irytacja uderzyła w powierzchnię. Obraz zamigotał i zniknął. Teraz w wypolerowanej powierzchni odbijała już tylko jej wykrzywione złością oblicze.
- To nie już ma znaczenia siostro – Druga kobieta, nieco starsza, poruszająca się z gracją i pewnością, istoty świadomej swej wysokiej pozycji, podeszła do niej i gestem wskazała idącej za nią młodziutkiej służącej filigranowy stolik z niebieskiego kryształu. Dziewczynka, wyglądająca na nie więcej niż dwanaście lat, ostrożnie ułożyła na nim niesioną tacę. Z fascynacją wpatrywała się w spoczywające na niej klejnoty: pierścień z ogromnym fioletowym kamieniem w kształcie serca, broszę w kształcie róży z topazem w kielichu kwiatu i pas z klamrą ozdobioną koralem o niezwykle jasnym, prawie pomarańczowym odcieniu. Jednak na nieznaczny gest swej pani ukłoniła się i odeszła pośpiesznie.
Wrócili wysłannicy z Doliny Lodowego Wichru, zza Gór Lodowej Obręczy i z Novularond.
Mamy cztery z kluczy, z tymi które znajdują się obecnie w Hautamaki jest ich dokładnie tyle ile potrzebujemy, byśmy mogły dotrzeć do domeny Imrana.


Uśmiechnęły się do siebie. Gdyby ktoś postronny miał nadzieję rozgrzania serca ciepłem tego uśmiechu, szybko stałby się bryłą lodu. Podeszły do pięciometrowego, lodowego posągu, stojącego na środku sali, uklękły i pochyliły głowy wyciągając dłonie w kierunku jego stóp.
- Pani Lodu, oddajemy Ci cześć. Służymy Twoim celom i umacniamy potęgę Lodowego Królestwa. Plan rozciągnięcia Twego panowania nad ognistą krainę Ifryta jest już prawie zrealizowany. Gdy Klucz Lodu dołączy do pozostałych, wyruszymy i zniszczymy znienawidzony płomień jego ognia raz na zawsze. Udziel nam swego błogosławieństwa.
Gdy ostatnie słowa przebrzmiały w lodowej skale, posadzka u stóp posągu pękła, a z zagłębienia pod spodem, kapłanka Lodowej Pani wyjęła delikatną koronę z błękitnym brylantem na szczycie.

***

Plany, marzenia, aspiracje – dają nam siły by ruszać dalej, dają moc, by codziennie podejmować wysiłek. Pragnienie by coś stworzyć, coś osiągnąć. Jak łatwo byłoby je urzeczywistnić, gdyby zależały tylko od nas!
One jednak nakładają się w czasie i przestrzeni na plany innych. Czasami łączą się z ich zamysłami, czasami rozbijają o nie jak o skały...

Słowa Arai na moment zatrzymały czas.
Jeśli ktoś przypuszczał, że w drużynie jest osoba, która zrezygnuje z życzenia ifryra, z pewnością nigdy nie sądził, że będzie nią właśnie półelfka. Czy jej determinacja w dążeniu do celu, wytrwałość, zdecydowanie, zaborcza walka o to, by nikt spoza drużyny nie dowiedział się o możliwości spełnienia Życzeń i nie sięgnął po nie, czy to wszystko nagle miało okazać się tylko pustą skorupą działań? Pozą, wykreowaną potrzebą rządzenia, czy jak sama to ujęła: Potrzebą opiekowania się innymi? Bez celu, bez własnego pragnienia?

By wiedzieć jakie uczucia przebiegły w tym momencie przez głowy i serca obecnych należałoby zapytać ich samych. My możemy opisać tylko to co mogły zobaczyć oczy bajarza:
Przez twarz Erytrei przebiegł cień smutku, cień bólu. Usta Eliota wygięły się lekko i po chwili wypłynęła z nich wyprana z emocji, uprzejma wypowiedź. Brog parsknął kpiąco, a Ragnar i Falkon spojrzeli na nią ze zdziwieniem i pytaniem w oczach.
Z pewnością, każdy miał coś do powiedzenia i zrobiłby to, gdyby plany tworzone gdzieś daleko, w innym miejscu, przez kogoś zupełnie innego, nie przecięły się właśnie z planami naszych poszukiwaczy...

...Przestrzeń, niczym cięta ostrym mieczem, rozwarła się z cichym trzaskiem. Jasne światło, tak mocno kontrastujące z nocną szarością elfiego miasta, na chwilę oślepiło siedzące przy uczcie postacie. Byli jednak zaprawionymi w bojach poszukiwaczami przygód, potrafili walczyć, czarować, a przede wszystkim dość szybko wytrzeźwieć. Zerwali się na równe nogi, gdy tylko pierwsze, ubrane na czarno istoty wyskoczyły z szybko powiększającej się czasoprzestrzennej wyrwy.
Gdyby ktoś teraz obserwował Livię, zauważyłby jej śmiertelnie bladą twarz, oczy wypełnione po brzegi strachem i kurczowo zaciśnięte dłonie. Próbowała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobyło się słowo. Trwała w pętli wizji przeszłości i teraźniejszości. Całkowicie pogrążona w odmętach przerażenia.
Nikt nie miał jednak czasu by na nią spoglądać. Każdy gotowy do walki, ruszał na wroga, walcząc w sposób w jaki umiał najlepiej. Magowie rzucili swe czary i pierwsi czarni wojownicy zmieceni ogniem i błyskawicą upadli martwi na elfią ziemię. Nadchodzili jednak następni, niczym fala dopadli obrońców i starli się z nimi wręcz.
Szczęk mieczy i coraz cięższe oddechy walczących, rozbrzmiały w miejscu gdzie przez stulecia istniało królestwo bezwietrznej ciszy. Walczyli dzielnie skupieni w grupę. Osłaniając się wzajemnie i w miarę możliwości chroniąc dostępu do magów. Parowali i sami zadawali kolejne ciosy, wiedzieli, że nie sposób poddać tej walki. Mogli tylko zwyciężyć lub umrzeć. Determinacja dodawała im sił. Araia mimo rany, zadanej przez Luriena, walcząca u boku towarzyszy, bo najwyraźniej los nie dał jej możliwości odejścia bez stoczenia ostatniej walki.
Nie ustępowali pola, mimo przewagi wroga. Walczyli i trwali, a wróg nie przechylał szali na swoją korzyść. Wspierani czarodziejską mocą, poczuli cichą nadzieję, co do ostatecznego wyniku tej walki.

Tymczasem w portalu ukazała się kobieta w błękitnej szacie, z różdżką z niebieskiego kryształu w dłoni. Wykonała nieznaczny ruch ręką i pierwsza jasna smuga pomknęła, ponad głowami wojowników, w kierunku rzucającej kolejny czar czarnowłosej czarodziejki. Lecz o dziwo, nie dosięgła jej, rozwiała się niczym dym przed jej obliczem.
Falkon walczący obok Arai i Ragnara dostrzegł ją pierwszy, znowu widział maga z różdżką rzucającego czar. To było jak Deja vu. Ten sam gest zaledwie kilka godzin temu! Ruszył do przodu nie zastanawiając się długo. Tym razem jednak nie spowijał go ochronny całun niewidzialności. Magini widziała go, widziała niepowodzenie swego czaru, a teraz obietnicę śmierci we wzroku jednego z wrogów. Jej piękne oblicze wykrzywił grymas. Tym razem gest był bardziej zdecydowany, pełen gniewu. To nie była delikatna smuga, lecz gęsta wstęga lodu. Łotrzyk poczuł jak lodowate zimno przenika jego ciało i dosięga serca.
Zobaczyli jak potęga czaru rzuconego na Falkona zamienia jego ciało w lodowy posąg. Lecz smuga nie zadowoliła się jedną ofiarą, odbiła od łotrzyka i pomknęła w kierunku atakujących go, najbliżej stojących wrogów. Kolejne trzy posągi ozdobiły elfi ogród. Potężna broń i obosieczna. Na jej niszczycielskiej drodze znalazła się też Araia. Jednak zwinna wojowniczka zasłoniła się instynktownie swoim mieczem. Odruch, który uratował jej życie. Odruch, który zmienił ostrze Zahira w kruchy lodowy kryształ. Uderzenie kolejnego wroga rozbiło go na tysiące kawałków. W dłoni pozostała jej tylko bezużyteczna rękojeść. Strata bolała niczym rana w serce, ale walka trwała. Chwyciła miecz jednego z wrogów i zasłoniła się przed kolejnym cięciem. Jednak walka obcym mieczem nie była taką samą walką, poza tym półelfka była ranna i wyczerpana. Ból kolejnej rany przeszył jej ciało. Przed jej oczami zaczęła pojawiać się ciemność.

Kobieta przy portalu po raz kolejny uniosła dłoń.
Eliot, skupiony na swoim czarze, poczuł nagłe silne uderzenie w bok, które zerwało nici magii i przewróciło go na ziemię. Spojrzał prosto w martwe oczy Ojuna, a gdy odwrócił głowę i spojrzał w górę, zobaczył Klausa zastygłego w dziwnej pozie, jakby coś odpychał od siebie. Przez szklaną postać dostrzegł przerażone oczy Livii, a nad sobą wzniesiony miecz. Nie spadł on jednak na szyję maga, w ostatniej chwili zatrzymany krasnoludzkim toporem. Jego niedoszły morderca osunął się na ziemię. Ragnar wyszarpnął z jego ciała swoją poświęconą Valkurowi broń i starał z kolejnym przeciwnikiem. Mag widział krew spływającą z jego skroni i rozcięty ponownie bark, który zaledwie kilka godzin temu został zaleczony.

Ręka ponownie się uniosła, a za jej właścicielką pojawiły się kolejne postacie. Czarni wojownicy i jeszcze jedna spowita w błękity kobieta, gdy jednak ta ostatnia przekroczyła barierę portalu stało się coś zaskakującego!
Z obcej magini i nowo przybyłej wyprysnęły nagle w górę po dwa promienie świetlne. Podobnie z kryształu, który kiedyś był Falkonem, z tarczy Broga i zawiniątka przyniesionego przez Araię, a zostawionego na ziemi w obliczu zaistniałych okoliczności. Połączyły się ze sobą i w jednej chwili utworzyły ogromny wir, który zaczął wsysać w siebie wszystko co było wokół.
Powstała wcześniej szczelina jakby zapadłą się, odcinając tych, którzy jeszcze nie przeszli. Kobiety i ich wojownicy, poszukiwacze i ich dobytek, wszystko co znajdowało się w okolicy, a nie było na stałe zatwierdzone do podłoża, pochłonęła w jednej sekundzie wirująca ciemność.

***

Gdy cała twoja teraźniejszość skupia się na marzeniu o przeszłości. Na tym co utraciłeś, zabrano Ci, albo czego nigdy nie dostąpiłeś, bo podstępny los właśnie tobie odebrał to, co przecież słusznie Ci się należało, nie masz planów na przyszłość. Dajesz się ponieść nurtowi życia. Czasami płynie on wartko do przodu. Bieg rzeki jest silny. To co, że obijasz się o innych, którzy tez płyną tą rzeką? Że czasami podtapia cię, że ciężkie kłody uderzają w twoje ciało i ranią? Żyjesz i czujesz.
Czasami jednak rzeka wyrzuci się na mieliznę. Nie jest zła dla chwili wytchnienia, gdy jednak zdecydujesz się tam zostać na zawsze, zmieni twoją egzystencję w pozbawione celu bytowanie.
Gdy nie masz już sił by zamienić pustkę egzystencji na życie, pozostaje mieć nadzieję, że nadejdzie mocna fala przypływu i zmiecie nas z powrotem w środek nurtu życia.
Czasami jednak los bywa bardziej podstępny. Rzeka zmienia bieg i już na zawsze skazani zostajemy na niebyt wiecznego trwania.
Im dłuższe jest życie istoty, tym większa będzie ta pustka...

Lurien, choć właściwiej byłoby już używać jego prawdziwego imienia: Ceadmon Veldann, trwał.
Mimo bólu, który rozrywał mu trzewia, mimo pustki po utraconym domu, którego wyrzekł się i przeklął, istniał nadal, a jego ciało nie rozpadło się na tysiące kawałków i nie wchłonęła ich ziemia.
Czas płynął wokół, ale dla niego zatrzymał się w miejscu. Kiedy odeszła towarzyszka, nie miał pojęcia. Gdzieś w pokładach jego podświadomości pojawił się obraz zmierzchu i ponownego świtu. Nie wracała więc przynajmniej od kilku godzin.
Czy coś się stało? Czy jednak zdecydowała się odejść zresztą? Czy miało to jakieś znaczenie?
Jego życie było pustką. Przeznaczenie już w momencie narodzin skazało go na przekleństwo samotności.
Sunąc bez celu po pięknych i martwych salach pałacu władcy, dotarł ponownie do białej sali z kryształowym dachem. Zatrzymał się w miejscu wpatrując w podest tronowy. Ciało Malanthei jak wcześniej leżało u jego stóp. Na środku zaś stał mitrylowo-złoty postument, a na nim leżał diadem z diamentem pośrodku...

***

Szaleństwo wirującej ciemności zakończyło się nagle i boleśnie. Pędzący w bezkresie, z szybkością która nigdy wcześniej nie została przez nich osiągnięta, poszukiwacze, nagle w jednej sekundzie, zatrzymani zostali twardą powierzchnią posadzki pod swymi ciałami. Gdy otworzyli oczy, a ich wzrok przystosował się do dziwnego, pomarańczowego światła wypełniającego przestrzeń, z niepewnością rozejrzeli się dookoła. Znajdowali się w dużej sali, o trzech ścianach z brązowego kamienia, zamiast trzeciej zobaczyli duży taras wychodzący na zewnątrz i widok, który niejednemu zaparł dech w piersiach: Bezkresny, nieprzyjazny krajobraz wypełniony skałami i płynącą szczelinami gorącą lawą. Świat bez roślin, bez zwierząt. Sucha spękana ziemia, która nigdy nie zaznała błogosławieństwa wody.


Z niepokojem popatrzyli po sobie. Nie wyglądało to dobrze, wszyscy byli ranni, poranieni w walce lub stłuczeni po upadku. Lodowe rzeźby, które kiedyś były Falkonem i Klausem roztapiały się powoli w wysokiej temperaturze otoczenia. Ojun, wygięty w dziwnej pozie, spoglądający martwymi oczami na ognisty wszechświat. Nieprzytomna Araia w kałuży krwi, Livia obejmująca się ramionami i kiwająca z boku na bok jak przerażone dziecko. Porozrzucany ekwipunek, resztki uczty walające się wszędzie wraz z powyrywanymi z korzeniami roślinkami i całymi gałęziami drzew: smętnymi resztkami z elfiego ogrodu. Wszystko to było świadectwem gwałtowności siły, która przeniosła ich w to miejsce.
Zobaczyli też leżące wszędzie dookoła zwęglone, jeszcze jednak dymiące, ciała.

Jakby w odpowiedzi na niewypowiedziane pytania, rozwarły się wielkie łukowate podwoje w ścianie przeciwległej do tarasu:
- Mój pan, Władca ognia. Pogromca smoków. Arcymistrz najwyższej magii. Wielki i potężny Imran al Karim!
Skrzeczący głosik czarnego stworzenia, przypominającego nieco przerośniętego nietoperza, wypełnił komnatę tak, jakby właśnie do tego był stworzony. Stwór usunął się pospiesznie w bok i w portalu ukazał się władca tego miejsca.
Ifryt unosił się nad ziemią w buchających żarem płomieniach. A oczy mu pałały nienawiścią, gdy odezwał potężnym, dudniącym głosem:
- Jedno życzenie dla każdego. Jedno dla tego, który dotrze do uwięzionego. Siedem ich wszystkich, lecz w końcu docierają najbardziej uparci. Siedem by uśpić go na sto lat.
Podpłynął bliżej, zmuszając swym gorącem do cofnięcia się tych, którzy byli najbliżej.
- Trzy pozostało, a każdy może spróbować wypowiedzieć swoje. Zważajcie na słowa, bowiem czas narad się skończył. Przemówcie ze swoimi żądaniami, a zostaną spełnione. Wyprzedźcie innych, a pewność mieć będziecie. Nie ma kolejek, kto pierwszy, ten jest zwycięzcą.
Zamarł, splatając ręce na potężnej piersi.
- Mówcie, mój czas się kończy.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 07-02-2010 o 14:02.
Eleanor jest offline  
Stary 07-02-2010, 20:48   #362
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Burza, która przeszła prze dziedzictwo pięknej rasy nie oszczędziła niczego wokół. Pobojowisko, ruiny, zgliszcza. Najpierw szalona walka, która nagle przeobraziła się w to niezwykłe nadejście ifryta. Spośród drużyny zostało ich zaledwie kilkoro: on, Livia, Brog, Ragnar, Erytrea. Tyle. Przypadkowo dostała się również Araia, były towarzysz oraz dawniejszy dowódca. Ciężko ranna, praktycznie odchodząca. Falkon odszedł, może połączył się ze swoją Marthą, która kiedyś poświeciła się dla nich. Także ich dzielny przewodnik Klaus, który przyjął na siebie to, co mogło spotkać czarodzieja. Lodowe tchnienie roztapiające się pod wpływem ciepła. Smutne bardzo, chociaż pewnie efektowne dla postronnego obserwatora mającego bryłę śniegu zamiast uczuć. Gdyby mógł, pomógłby wszystkim, ale jak?

Ściskając Livię za rękę nawet nie wiedział co robić. Nawet płakał, jednak gorąc natychmiast wysuszał łzy cieknące po jego policzku. Ból oraz przypadki ostatnich dni dawały znać potwornym stresem. Tylko Livia! Tylko, żeby jej się jeszcze nic nie stało. Tego pragnął całą swoją mocą. Patrzył na nią, jakby przysłoniła mu świat.

Arai nie potrafił pomóc. Nie należała wprawdzie już do nich, ale nie była także obca. Zrobiłby wiele ze zwykłej przyzwoitości oraz dla wspólnych przeżyć, ale nie miał szans. Przewiązanie zwykle ran nie wystarczyło. Falkonowi także.
- Bądź spokojny, towarzyszu. Mogliśmy rozumieć się kiepsko, ale nigdy nie zdradziliśmy wspólnej sprawy oraz wspólnej wierności – powiedział.

Zdołał uśmiechnąć się jeszcze do ukochanej. Kiedy wyruszał na wyprawę, nie wiedział po co idzie. Teraz dopiero domyślił się. Życzenie ifryta nie stanowiło dla niego czegoś najważniejszego, szczególnego, naprawdę wyjątkowego. Rzecz jasna, oczywiście było takie, ale stanowiło coś porównywalnego do pierścionka wspaniałego jubilera. Livia była kamieniem drogocennym, życzenie natomiast oprawą. Klejnot bez oprawy dalej jest piękny, ale oprawa bez klejnotu drogocennego … Czarodziej wiedział tyle: nie ma klątwy, czy zależności, której nie dałoby się zdjąć lub przełamać. Miał nadzieję, że bez ifryta także by sobie poradzili. Żywił oczekiwania, które życzenie mogło bardzo ułatwić, ale jak nie, planował spróbować się bez niego obyć, chociażby wyjeżdżając z Livią daleko na południe, gdzie moc Auril nie sięga. Niewątpliwie stanowiło to wielka trudność, niebezpieczeństwo, kłopot, konieczność zerwania więzi z tym, co znał oraz widział. Ale dla niej gotów był się na to zdobyć. Nie ma jednak osoby kochającej, która nie chciałaby wszystkiego najlepszego dla swojej miłości. Tak czarodziej pragnął szczęścia dla kapłanki, albo inaczej: chłopak Eliot dla dziewczyny Livii. Ponadto całkiem możliwe było, że nie miał racji. Może tylko życzenie dawało jej szansę? Czy mógł poświecić tą możliwość wsparcia jej dla kogokolwiek innego? Kochał ją bardzo. Innym może dałoby się pomóc później, konwencjonalną magią. Ale teraz, teraz przede wszystkim bał się. Jej oczy pozostawały dziwne, jak gdyby widziały właśnie coś, czego nawet nie mógł się domyślić. Dlaczego? Co ta Auril znowu jej robi? Czego znowu chce od tej pięknej, smukłej dziewczyny?

Objął ją najczulej jak potrafił.
- Szybko, życzenie – postanowił zakładając, że może to pomoże. Rozważył szybko parę opcji:

po pierwsze - Auril groziła Livii, ba, miała na nią wpływ. Wystarczyłoby więc poprosić, żeby się odczepiła od Livii, czyli: „niech Auril, oraz wszyscy inni, nigdy nie szkodzą nam, czyli Livii, jej rodzinie, bliskim, towarzyszom, znajomym i tak dalej, czy to sami, czy przez kogokolwiek, w jakikolwiek sposób, również przez klątwy, magię oraz wszystko inne, likwidując takowe, jeżeli istnieją, nawet jeżeli też wzięły się skądkolwiek, oddając nam natychmiast jednocześnie oraz całkowicie bezpiecznie to, co nie należy do niej, a należało do któregokolwiek z nas obecnych”. Ogólnie niezłe, chociaż skomplikowane. Powiedzenie tego życzenia gwarantowało, w przypadku spełnienia:
- przywracało skrzypce, na których jej zależało,
- likwidowało wszelkie negatywne wpływy obecne oraz zabezpieczając słowem nigdy przed takim wpływem na przyszłość,
- zabezpieczało przed atakiem pośrednim, czyli wymierzonym nie przez Auril, ale także przez jej sługi, czy choćby innych bóstw,
- zabezpieczało przed Atakiem na wszystkich innych, bowiem Auril mogla się mścić uderzając nie Livię, ale kogoś innego ważnego dla niej,
- zabezpieczało innych członków drużyny przed jej negatywnym wpływem,
To drugie było jednak prostsze oraz ogólniejsze, na wszelki

po drugie - kolejne: „Niech stanę się natychmiast bóstwem zimy wiele razy silniejszym od Auril, zdolnym bez problemu do przełamania wszystkich jej klątw etc.” Też niezłe, ale raczej zbyt wielkie.

po trzecie - jeszcze następne: „niech Auril natychmiast straci życie, władzę, niech przestanie istnieć, wraz z nią zaś cały jej kult, który niech nawet zapomni imienia swojej bogini.” Dobre, ale mogłoby nie zapobiec klątwie, tak jak ubicie sapera nie wyłącza palącego się lontu oraz nie wróciłoby skrzypiec.

Spojrzał jeszcze jej głęboko w przerażone oczy, jakby czekając na podszept myśli ukochanej, na taką wewnętrzna telepatię pomiędzy dwojgiem kochających się szczęśliwie osób. Piękne rzeczywiście oraz potrzebujące jego pomocy. Wstał więc oraz głośno, dobitnie wypowiedział życzenie według najwcześniejszej wersji.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 07-02-2010 o 20:55.
Kelly jest offline  
Stary 09-02-2010, 21:07   #363
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Bezwiednie zasłoniła brzuch w ochronnym geście, dlatego najbardziej potłukła sobie łokcie i przedramiona. Niczego najwyraźniej nie złamała, chociaż tyle dobrego. Dzwoniło jej w uszach, dźwięki wydawały się przytłumione. Zdezorientowana, rozejrzała się po miejscu, do którego zostali przeniesieni, myśli rozbiegły się w różne strony... Tyle śmierci. Tyle cierpienia. Tak bardzo... Bez sensu. Raptem stali się pionkami w grze sił, wobec których tak naprawdę nic nie znaczyli, i ta świadomość pozostawiała gorzki posmak na języku.

Falkon i przewodnik, którego wynajęli na bagnach, właśnie przeistaczali się w dwie parujące kałuże rozgrzanej wody. Było to tak absurdalne, że przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie śni. Zaraz jednak w jej nozdrza uderzył smród palonego ciała, spalonych włosów, paznokci, skóry... Jeszcze nim dostrzegła zwęglone, parujące ciała, ogarnęła ją przemożna fala mdłości – mimo całej swojej silnej woli i na ogół żelaznych nerwów nie była w stanie powstrzymać torsji, wywołanych tym wszystkim. Poczuła czyjeś ramiona wokół siebie, czyjeś dłonie, odgarniające jej włosy z twarzy, przytrzymujące jej osłabione nagle ciało. Nikkolas.
- Nic mi nie jest – rzekła, gdy udało jej się uspokoić. Przytulił ją z ulgą. Nerwowo rozejrzał się po otoczeniu. Wyglądało to niezbyt dobrze. Niepokojące uczucie pojawiło się na granicy jego świadomości.

Co z Araią? Erytrea odsunęła się od mężczyzny, szukając wzrokiem półelfki. Widziała, że kobieta została ranna, dostrzegła jej bezwładne ciało, upadające na ziemię, nim zaklęcie zabrało ich z elfiego miasta. Dostrzegła wojowniczkę – pozbawiona przytomności leżała na posadzce. Z rany na jej skroni sączyła się obficie krew. Na szczęście, Ragnar już zajął się Araią i pod wpływem jego modlitwy krwawienie ustąpiło. Obserwowała tę scenę, lecz jej umysł zdawał się przebywać w innym miejscu. Analizował. Kapłanka Auril – była nią kobieta z portalu, sądząc po stroju – zaatakowała czarodziejkę jakimś potężnym czarem z domeny zimna. Co go powstrzymało przed zamienieniem Erytrei w lodowy posąg? Kobieta miała pewne podejrzenie.

Przeszukała kieszenie spodni - w jednej jej palce dotknęły chłodnego amuletu, który jeszcze nie tak dawno temu należał do Sulo. I znów Nikkolas. Musiał go wsunąć, kiedy brała kąpiel. Spojrzała na niego, wyjmując wisior z ukrycia. W jej oczach mógł przeczytać „dziękuję”. Uśmiechnął się smutno. Podrzucenie jej tego magicznego przedmiotu było impulsem. Nie sądził, że tak szybko i w tak nieprzyjemnych okolicznościach okaże się przydatny.

Niewiele więcej udało im się zrobić – drzwi częściowo otwartej komnaty otwarły się, groteskowy herold zapowiedział swego władcę, a Imran al Karim, ifryt, którego poszukiwali, objawił się zdumionym towarzyszom.

Trzy życzenia. Tyle ich zostało. A tak wiele się zmieniło – bo zmieniło się przecież.

Martha i Falkon nie żyli.

Tropicielka poświęciła się, by mogli zdobyć klucz, łotrzyk zginął, być może ocalając kogoś z pozostałych poszukiwaczy. Czy nie byli im czegoś winni? Czy nie należało im się życzenie? Czy nie powinni przywrócić ich do świata żywych, by spłacić dług, który u nich zaciągnęli?

Araia i Lurien...

Co się stało z elfem? Dlaczego półelfka wróciła ranna? Chcieli zostać w elfim mieście... Erytrea potrafiła zrozumieć tyle, że czas elfów płynął inaczej i ich podejście do wielu spraw było dla człowieka niepojęte, obce – odległe. Inaczej odbierali życie i świat, mieli na to zwyczajnie więcej czasu, nie zachłystywali się tym, co przynosił im los, jak ludzie - mgnienie, rozbłysk świecy w ciemności, kwiat pomarańczy, osypujący się z drzewka pod naporem wiatru. Ale nie trudno było także domyślić się, że cokolwiek gnębiło Araię i Luriena, było głębsze, bardziej złożone i niepojęte niż umysł człowiek potrafiłby objąć i pojąć. Czy im, jako wiernym towarzyszom, nie należał się spokój duszy, nie należała się pamięć?

Nikkolas.

Nikkolas i jego nieszczęsna żona, jego przyjaciel, którego w jakimś sensie zdradził i który zginął, przepełniony goryczą i nienawiścią. Z namysłem spojrzała w bok, na mężczyznę, który wciąż obejmował ją mocno, jakby chcąc dodać jej pewności i siły, a może obronić przed nieznanym, domniemanym niebezpieczeństwem.

Wzrok czarodziejki przyciągnęła pogrążona w otępieniu Livia.

Młodziutka kapłanka, którą los potraktował nad wyraz okrutnie, odbierając jej oboje rodziców i dzieciństwo, mimo wszystko miała w sobie siłę, by wciąż się uśmiechać i wierzyć w lepszą przyszłość. Magini żywiła ciepłe uczucia dla dziewczyny. Czyż nie wystarczyłoby jedno życzenie, aby nad dalszym życiem Livii nie zawisły już żadne chmury, by nie wypełniały go żadne cienie?

Wreszcie pieszczotliwie dotknęła swojego brzucha, wspominając poranną rozmowę z Livią – ten dzień był aż tak długi! - sięgając pamięcią ku wiedzy, ku pewności, którą zdobyła dzięki kapłance...

***

Opuściwszy senny obóz, który jeszcze nie obudził się, by rozpocząć nowy dzień, szły jakiś czas w milczeniu, ramię w ramię, chociaż Erytrea górowała nieco nad dziewczyną z racji swego wzrostu. Livia dostosowała się do czarodziejki. Do jej spokojnego zamyślenia w czasie spaceru. Cieszyła ją ta chwila spędzona z kobietą, którą szanowała i bardzo lubiła.

Dziwny był to poranek - bez śpiewu ptaków, bez budzącego się słońca, bez słonecznych promieni, nagrzewających jesienne powietrze. Cisza wydawała się wręcz nienaturalna. Wreszcie Erytrea, uznawszy, iż znalazły się wystarczająco daleko od obozowiska, by nikt ich nie dostrzegł ani nie usłyszał, lecz na tyle blisko, by się nie zgubić, wskazała jeden z opuszczonych, porośniętych bluszczem i innymi pnączami budynków.
- Może wejdźmy tu na chwilę.

Magini w skupieniu obejrzała wnętrze budowli, w której się znalazły. Na ścianach pozostały freski, które w dziwnym świetle, wpadającym przez okna, wyglądały szczególnie pięknie, lecz także nierealnie.
- Chciałabym cię o coś prosić, Livio. Przede wszystkim jednak bardzo zależy mi na tym, aby nikt się nie dowiedział o tej rozmowie. Niezależnie od tego, jak się potoczy, niech pozostanie między nami. Wiem, że nie mogę niczego od ciebie wymagać ani żądać. Lecz czy mogę prosić o twoją dyskrecję? - Odwróciła twarz w stronę kapłanki. Była bardzo poważna, a jej oczy wyrażały zmęczenie, choć zdecydowanie. Livia kiwnęła głową w odpowiedzi. Pomyślała, że to takie dziwne. Niedawno to ona prosiła Ragnara o zachowanie w tajemnicy ich rozmowy. Teraz Erytrea prosiła o to samo ją. Araia miała rację. Wszyscy mieli tajemnice mniejsze lub większe. No, może poza Eliotem, który serce miał jak na tacy i czasami źle się czuł w towarzystwie skrytej drużyny, jaką stanowili.
- Twoja tajemnica pozostanie tylko twoją – powiedziała dla potwierdzenia, zastanawiając się, czego mogła chcieć od niej czarodziejka.

Starsza kobieta odetchnęła, po czym przygryzła dolną wargę, jakby jeszcze nie do końca zdecydowana. Wreszcie rzekła, prosto, nie siląc się na wstępy:
- Czy mogłabyś wykorzystać swą moc, by sprawdzić, czy nie rośnie we mnie nowe życie?
Młoda kapłanka popatrzyła na Erytreę z wyraźnym zaskoczeniem. Nie spodziewała się takiej prośby.
- Mogę spróbować, ale nie jestem pewna. To zależy, jak silne może być to życie.
- Nie rozumiem? Jak silne?...
- Kiedy życie się zaczyna, jest delikatne, słabe i czasami bardzo kruche. Wiele kobiet traci to, co rosło w ich ciałach, nawet nie zdając sobie sprawy, że w ogóle tam było. Z czasem staje się coraz mocniejsze
- Livia odpowiedziała cicho. Erytrea skinęła ze zrozumieniem. Milczała chwilę, nim wreszcie powiedziała:
- Mimo wszystko proszę, chociaż spróbuj.
Kapłanka rozejrzała się po otoczeniu. Kamienne ściany. Kamienna podłoga. To nie było dobre miejsce na takie badanie.
- Chodźmy na zewnątrz - powiedziała. - Poszukajmy jakiegoś miejsca, gdzie mogłabyś się położyć i odprężyć.
- Dobrze.


Jakiś czas kluczyły między domami, aż znalazły jasną, zieloną polanę pomiędzy drzewami. Kapłanka poprosiła czarodziejkę, by położyła się wygodnie i pomyślała o czymś spokojnym i przyjemnym. By starała się oddychać jak najwolniej. Jakby chciała wyciszyć swoje ciało. Erytrea posłusznie ułożyła się na miękkiej trawie, czując dotyk ziemi pod plecami. Spojrzała w górę, poprzez zielone liście, rozświetlone niezwykłą poświatą tego ukrytego we wzgórzu elfiego cmentarza. Livia dała jej chwilę dla wyrównania bicia serca. Potem położyła ręce na łonie Erytrei i docisnęła lekko. Przez chwilę trwała tak, pogrążona w ciszy i skupieniu, nie odrywając dłoni od podbrzusza czarodziejki. Magini z początku drgnęła lekko pod tym niespodziewanym dotykiem, a całe jej ciało się napięło, zaraz jednak przykazała sobie rozluźnić mięśnie, odetchnąć spokojniej. Nie było to łatwe.

Dlaczego jest tu tak cicho, tak pusto? Cisza krzyczała swoją obecnością, była niemal jak ciało stałe. Livia nie poruszała się, a myśli Erytrei płynęły niespokojnie jak wezbrana rzeka. Prześlizgiwała się tuż przy jej brzegach, bojąc się zagłębić w nurt, obawiając się tego, co wypełniało jej głowę i duszę.

Obawa, tak, czuła obawę.

Niepewność. Nienazwaną, niedookreśloną.

Przenikały ją sprzeczne emocje. Tak wiele niesprecyzowanych lęków.

Strach – a jeśli naprawdę jest brzemienna?

Zdumienie – jak to możliwe, by jej ciało nosiło drugie życie, by w jej łonie rozwijała się inna istota, maleńki człowiek?

A co, jeśli rzeczywiście nosiła pod sercem dziecko – jaką matką będzie? Jak wytrwa do końca swojej misji, bojąc się o to nowe życie, o zdrowie i bezpieczeństwo maleństwa? Lepiej, by tego dziecka nie było.

Nie...

Nie! Jak mogła tak pomyśleć?! Odepchnęła tę myśl, daleko, głęboko, stłamsiła ją, zgniotła, utopiła pod wodą innych refleksji. Pod ich napierającym prądem.

Ciekawe, czy to chłopiec, czy dziewczynka...

Jakim ojcem będzie Nikkolas?

Przecież ona nic, zupełnie nic o nim nie wie! Nie wie, jakim jest człowiekiem. Czułym, dowcipnym, wykształconym i kulturalnym – ale nie widziała go w tak wielu sytuacjach, nie zna tak wielu jego zachowań!

A jeśli naprawdę jest brzemienna – jak ona mu o tym powie!? Nagły lęk przed jego reakcją zdekoncentrował ją, spiął, ale Livia chyba nie zwróciła na to uwagi...

A może to po prostu stres. Może krwawienie nie przychodziło przez podróż, przez wszystkie troski, przez ciągłe zmiany otoczenia. Tak wiele czynników mogło wpłynąć na organizm kobiety, od tak wielu warunków był uzależniony ten cykl...

Czuła się zdenerwowana. Serce biło szybko, nierówno. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiła całkowicie się odprężyć. Tymczasem Livia pogładziła delikatnie ciało kobiety. Czuła jej napięcie mimo prób rozluźnienia. I czuła jeszcze coś, coś tak niezwykłego, a jednocześnie tak zwyczajnego. Czuła bicie serca. Delikatne, prawie niezauważalne pulsowanie, tak inne od mocnych uderzeń pulsu matki. To było piękne.
- Dziękuję - szepnęła cicho, wyraźnie poruszona. Czarodziejka otworzyła oczy, zdumiona wyszeptanym przez kapłankę słowem.
- - Dziękuję?... - powtórzyła bezwiednie, bez sensu.
- Rzeczywiście masz w sobie życie, Erytreo. - Dziewczyna uśmiechnęła się przy tych słowach lekko. - Niezwykłe było móc je poczuć. Bicie jego serca.
- Bicie jego serca...
- Kobieta uniosła się na łokciach, a jej smukłe dłonie otoczyły gładki, na razie jeszcze płaski brzuch z nagłą czułością. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że się uśmiecha, że ten uśmiech nie chce zniknąć z jej ust, że jest coraz szerszy, cieplejszy, promienniejszy... i tajemniczy, bo zaiste nosiła w sobie tajemnicę. Poczuła dziwną ulgę - ulgę, że wreszcie skończyła się niepewność.


- To ja tobie dziękuję, Livio. Przez ostatnie dni niezmiennie się martwiłam. Bałam się, nieustannie myślałam o tym, co się ze mną dzieje i do czego to doprowadzi. Ale teraz... Teraz już się nie boję. Nie w ten sam sposób, w każdym razie.
- Ono jest zdrowe i silne.
- Uśmiech kapłanki stał się szeroki i radosny. Jej oczy zaświeciły się dziwnym blaskiem.
- To dobrze. - Erytrea pogłaskała brzuch. - Czeka je ciężka podróż. Oboje musimy być silni.
- W twoim ciele jest bezpieczne, ale za jakiś czas może przysporzyć Ci trochę trudności. Są zioła, które łagodzą objawy. Gdy wrócimy do wioski, zapytamy o nie zielarkę.
- Tak. Ale proszę cię... Nie mów nikomu. Nie chcę pozostałym przysparzać dodatkowych zmartwień.
- Jak chcesz, ale tego nie da się długo ukrywać.


Livia przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiała, a potem stwierdziła raczej niż powiedziała:
- To dziecko Nikkolasa. W Palischuk.
Erytrea przytaknęła.
- Tak. Będę musiała mu powiedzieć... Ale boję się, że wtedy zrobi wszystko, by powstrzymać mnie przed podróżą przez góry i wędrówką na lodowiec...
Livia spochmurniała.
- Nie powinnaś iść na lodowiec. Nikt nie powinien. Dla ciebie to będzie jednak stokroć bardziej niebezpieczne.
- Najwyraźniej jednak nie ma innej drogi.
- Erytrea także spoważniała, posmutniała.
- Tam, dokąd idziemy.... W lodowym pałacu dzieci rodzą się rzadko, zwłaszcza te obdarzone mocą. Porywa się więc takie dzieci... - Popatrzyła na kobietę z lękiem. - Ty chcesz tam iść z własnej woli, z dzieckiem zaklinacza i czarodziejki w łonie? Jeśli one się dowiedzą.... - Zamknęła oczy, kręcąc głową ze strachem.
- One? Kto? O kim mówisz? Co to za pałac?
- Kapłanki Auril
- Więc pamiętasz, jak tam było...
- szepnęła czarodziejka. Livia pokiwała głową. Kobieta przypatrzyła jej się ze współczuciem.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała jeszcze ciszej.
- Byłam uwięziona, ale czasami coś do mnie docierało. Słowa, myśli, uczucia – powiedziała dziewczyna, a potem, słysząc pytanie czarodziejki, pokręciła przecząco głową. - To niebezpieczne. Nie ściągajmy na siebie jej uwagi.
Magini przytaknęła. Jej mina wyrażała troskę, brwi ściągnęły się, marszcząc białe czoło.
- Zbyt wiele trudnych decyzji w tej drodze... - wyszeptała ze znużeniem.

Livia, widząc, jak pogorszył się jej nastrój, i czując za to odpowiedzialność, spróbowała jakoś pocieszyć czarodziejkę.
- Jeszcze jest trochę czasu do wyprawy na lodowiec. Pomyślimy, jak cię zabezpieczyć. Pomyśl teraz o czymś milszym. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Wiesz, twoje dziecko, ono jest teraz takie - pokazała w palcach odcinek wielkości cala - jak duża fasolka.
- Fasolka...
- Erytrea zaśmiała się lekko, po czym pochyliła głowę. Obie spojrzały na jej brzuch. - To niezwykłe, że rośnie we mnie druga istota. Jest taka maleńka...
- Tajemnica życia.
- Tak.
- Magini dotknęła brzucha, namyślając się chwilę nad czymś. - Sądzisz, że mogłoby mu zaszkodzić... No, wiesz... - zarumieniła się lekko, ale spojrzała na kapłankę. - Nigdy nie miałam do czynienia z brzemiennymi kobietami. Nic o tym nie wiem...
- Nie sadzę, ale...
- Livia uśmiechnęła się. - Wiesz, Erytreo, ja nie mam wiedzy w tej dziedzinie. Znaczy... teoretycznie wiem, o co chodzi, ale... – Czuła, że się zaplątała. - Chyba na razie nic się nie stanie.
Czarodziejka uśmiechnęła się leciutko, łagodnie.
- Wszystko przyjdzie z czasem – stwierdziła nader enigmatycznie. - Wracajmy. Nikkolas pewnie niedługo się obudzi.
- Eliot pewnie też i będzie się martwił, gdzie jestem.
- Livia uśmiechnęła się na myśl o młodym magu.
- Wydaje się... bardzo zakochany - zauważyła czarodziejka ostrożnie. Dyplomatycznie.
- Myślę - Livia popatrzyła przed siebie - myślę, że on się uczy miłości, ale jeszcze trochę czasu minie, zanim to się stanie. Choć nie musi się stać.
Erytrea przytaknęła.
- Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie... Wydaje mi się, że widzi miłość taką, jak opisują ją bardowie, a nie taką, jaka jest naprawdę. Ale jest młody. Tak, jak mówisz - musi się tego dopiero nauczyć.
- Tak.
- Livia popatrzyła na czarodziejkę i jakby lekko mrugnęła do niej. - Kiedyś może dojrzeje...
Kobieta uśmiechnęła się i przez chwilę spoglądały na siebie ze zrozumieniem, z tym szczególnym porozumieniem, jakie może narodzić się tylko między kobietami, kiedy rozmawiają o mężczyznach.
- Mam tylko nadzieję, że nie za późno.
Kapłanka kiwnęła głową i wyszeptała cicho, jakby bardziej do siebie:
- Ja też, Erytreo. Ja też.

***

Erytrea myślała intensywnie o dziecku, które w niej dojrzewało. Czy będzie zdrowe? Czy będzie bezpieczne? Czy będzie szczęśliwe? Czy ta nowa ścieżka, która otwierała się przed nią, dwie istoty, które nagle stały się dla niej bardzo ważne, też nie zasługiwały na życzenie?

Ezymander. Och, Ezymandrze!

Ścisnęła medalion, który spoczywał na jej piersi. Czy wciąż działał? Czy siła, którą ściągnęła ich do tego miejsca – innego wymiaru? - nie zakłóciła jego magii? Czy Ezymander był wciąż z nią, czy wszystko słyszał?

To dla niego wyruszyła z Turmish. To dla niego, z determinacją, bez chwili wahania, bez żadnych wątpliwości, nie bacząc na cenę goniła za ifrytem, za życzeniem, które mógł spełnić.

Dla niego czy dla siebie? Dla brata czy dla spokoju własnego sumienia? Dla Ezmandra czy dla Erytrei było to życzenie, ta podróż, to szaleństwo?

Czy gdyby nie wypowiedziała tego upragnionego życzenia, nie przekreśliłaby tym samym poświęcenia Marthy, czy nie byłoby to równoznaczne ze splunięciem na pamięć o Falkonie, czy nie zadałaby wtedy kłamu swoim przekonaniom, sobie samej?

Czy nie odebrałoby to sensu wszystkiemu, co przeżyła, co przeżyli jej kompani?

Czy nie sprawiłoby, że Araia już zupełnie zaczęłaby nią pogardzać, że przepaść, która na razie była po prostu rysą niezrozumienia, urosłaby do horrendalnych, niemożliwych do pokonania rozmiarów?

Czy wiara Nikkolasa w jej szlachetność i odwagę nie zostałaby wystawiona na pośmiewisko?

Lecz jakie, tak naprawdę, było jej życzenie? I czy jej życzenie było życzeniem Ezymandra?

Ezymander...

Znała go od urodzenia, może nawet lepiej niż samą siebie. Był czas, gdy znała każdą jego myśl i każde jego pragnienie, gdy nieobce były jej wszystkie jego obawy, wszystkie jego plany, wszystkie jego uczucia. Lecz czas płynie, a ludzie się zmieniają. Byli rodzeństwem, ale ich drogi rozeszły się na wiele lat, a ponowne spotkanie przydarzyło się zupełnie innym ludziom. Czego chciałby Ezymander? Co sprawiłoby, że jej ukochany brat poczułby prawdziwe szczęście?...

Wspomniała swojego ojca. Dziadka, którego opowieści o rodzie Murciélago uwielbiała w dzieciństwie. Matkę, której twarz zacierała się w pamięci. Zawsze wpajano jej, że rodzina jest najważniejsza. Rodzina jest ostoją, przystanią, twierdzą, jedyną prawdziwą cennością, jedynym bogactwem, jakie może posiąść człowiek. Jej rodzina prawie się rozpadła. Prawie.

Czas uciekał, ale czy to jeszcze miało jakieś znaczenie, w istocie? Czarodziejka westchnęła, przeciągle, ze zmęczeniem. A potem wypowiedziała swoje życzenie. I poczuła niesamowitą lekkość, która ogarnęła jej duszę. Uśmiechnęła się, delikatnie, łagodnie. Tym razem także ciemnymi oczami.

- Daj mojemu bratu i mnie to, czego pragniemy.

Nieważne, czy życzenie się spełni, ważne, że dotrzymała słowa, danego nie tylko Ezymandrowi, lecz także samej sobie. I w tym poczuła oczyszczenie, w tym znalazła spokój.

Przytuliła się mocniej do Nikkolasa.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 14-02-2010 o 20:20. Powód: Kilka zagubionych zdań, których brak wydał mi się karygodny, gdym post przeczytała. ;P
Suarrilk jest offline  
Stary 11-02-2010, 20:06   #364
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ragnar popatrzył tylko na Araię, ale nic nie powiedział. Zatkało go. Rezygnowała z życzeń, rezygnowała z ifryta, kapłan tego po prostu nie rozumiał. Nigdy nie powiedziała dlaczego go szuka, ale przecież nie wybiera się w taką drogę, gdy nie ma to znaczenia. Podobnie Lurien. Popatrzył tylko na Falkona i już miał ją zapytać, co się wydarzyło w sercu elfiego miasta, kiedy wokół zrobiło się piekło. Czarni napastnicy wyskakiwali ze wszystkich stron, strzały i magia przecinały powietrze czyniąc spustoszenie.

Wychlana gorzała tworzyła właśnie ten cudowny likwor w krwioobiegu kapłana, który dawał poczucie niezmierzonej potęgi i nieśmiertelności. Ja, kurwa nie dam rady?!? Wyszarpnął młot zza pasa, chwycił w lewą rękę kord i ruszył zabijać. Z całej walki zapamiętał tylko obrazy.
Przeciwnik uchyla się przed ciosem kordu, ale przed młotem już nie zdąża. Obuch zmiata go z drogi Ragnara, który biegnie w kierunku magów aby choć trochę ich osłonić i dać szansę na sianie śmierci.
Falkon trafiony w pierś jakimś promieniem wypuszczonym przez jedną z atakujących ich kobiet. Kompan zastygający z bryle lodu, jego życie zgaszone jak zdmuchnięta świeca. Tak po prostu.
Wściekły ból w rozoranym kolejny raz, tym samym ramieniu. Skurwiel z tryumfującym uśmieszkiem, przekręcający rapier wbity w bark kapłana. I po chwili z rozbitą na dwoje czaszką padający na ziemię.
Daleka parada, odsłaniająca całą obronę po to aby zasłonić Eliota i cios Broga, po którym fontanna juchy z odciętego toporem łba zalała wszystko wokół.
Ryk wściekłości, kiedy w środku walki skoncentrował się na tyle, aby wreszcie rozpoznać aurę znienawidzonej Auril, otaczającą wraże kapłanki.

Chwilę potem z trudem podnosił się z ziemi, osłaniając przebite ramię i rozglądając się po krajobrazie rodem z siódmego kręgu piekieł. Nie miał co prawda pojęcia jak taki krąg wygląda, ale nie był pewnie wiele różny od tego przeklętego planu. Gdy podszedł ifryt, jedni się cofnęli pod wpływem żaru ognia, który roztaczał wokół siebie. Ragnar stał jak posąg. Na jego słowa podniósł dumnie głowę i powiedział:
- Ja tu dotarłem, jam jest Ragnar Gunnarsson z Hafnafjorduur, kapłan Valkura.

Jedno życzenie. Słowa wypowiedziane przez Arcykapłana powróciły jakby to było wczoraj, a nie wiele miesięcy temu. Jego zagadkowy, ale życzliwy uśmiech, kiedy Ragnar zadawał swoje pytanie. I jego odpowiedź, która spędzała mu sen z powiek kiedy płynął na spotkanie przeznaczeniu, kiedy walczył na palisadzie w Talagbar, kiedy z boskim szałem rzucał się na demona.
Odpowiedź, którą miał poznać w drodze. Życzenie, które miało wielkie znaczenie, od którego tyle zależało. Teraz wszystko blakło, traciło sens. Ragnar znów się czuł jak uczniak, kiedy Arcykapłan uśmiechał się i patrzył tylko na niego, mówiąc że zrozumie wszystko w dobrym czasie. Czas nadszedł, a kapłan nic nie zrozumiał. Olśnienie nie nadchodziło, pomimo tego że przecież zrobił to co do niego należało. Stawał naprzeciw wyzwań i przeszkód rzucanych przez los z podniesioną głową. Nie cofał się przed żadnym z nich, dążył uparcie do celu z uśmiechem na twarzy. Valkur nie odwrócił się od niego, przecież Biały Szkwał uderzył na jego wezwanie z boską siłą.

Może więc o to chodziło, droga ważniejsza od celu…

Ragnar stał naprzeciw ifryta, przyjmując wyzwanie, którego przecież on nie rzucał. Wysłuchał życzeń Eliota i Erytrei. Dwoje zakochanych ludzi, cóż więc dziwnego że chcą szczęścia swojego i swoich ukochanych. Ragnar popatrzył na nich przelotnie, ale wzrok skupił na Livii. Dziewczyna siedziała na ziemi w stuporze, obejmując rękami kolana i kiwając się jak w chorobie sierocej. Mag robił co mógł, ale Ragnar pamiętał o co go kapłanka prosiła. Skoro sprawy tak się potoczyły i nie dane jej było nawet spróbować na lodowcu…
Swoim zwyczajem decyzję podjął raz, dwa. Podszedł do zwęglonych ciał kapłanek Auril. Najwidoczniej ognisty dziad też ich nie lubił. Przelotny uśmieszek zagościł na ustach kapłana. Podkutą podeszwą buta roztrzaskał kryształowy amulet leżący obok jednej z nich, którego nawet magiczna pożoga ifryta nie strawiła do końca.
- Każ tej zimnej dziwce oddać Violin. I niech się odpierdoli od nich obydwu, raz na zawsze. – uzupełnił życzenie Eliota i odszedł w kierunku leżącej bez ducha na ziemi Arai.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 12-02-2010 o 16:15.
Harard jest offline  
Stary 12-02-2010, 08:49   #365
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Oto koniec. Nadszedł szybciej niż się krasnolud spodziewał, lecz w tym dziwnym świecie elfów, magii i intryg nauczył się, by niczemu się nie dziwić. Już od dawna Brog podążał z nurtem wydarzeń ograniczając się jedynie do marudzenia, gdy czegoś nie rozumiał lub gdy coś szło nie po jego myśli. Obiektem jego kwękania była przeważnie Araia, która wyjątkowo wdzięcznie się do tego nadawała. W Falkonem i Ragnarem mógł popić, ale nie nadawali się jako obiekty jego małych złośliwości. Łączyło ich zbyt bliskie pokrewieństwo profesji i podejścia do świata, a reszta ? Tak naprawdę Brog nie wiedział o czym miałby gadać z magami, elfem, czy kapłanką. Byli dla niego równie obcy jak gwiazdy na niebie. Mieli swoje życia, swoje sprawy i krasnolud niespecjalnie nawet starał się ich poznać.
Ot jak mawiał pewien chłop z Sundabar „wy sobie a my sobie, każden sobie rzepkę skrobie”.
A teraz to co zrobił, czego nie zrobił nie miało już znaczenia.
Stał przed ifrytem i mógł spełnić swe marzenie. Jemu się udało.
Jemu i innym, lecz … nie wszystkim.
Brog zamknął oczy. Musiał to zrobić, nie chciał i wstydził się tej niechęci. Kimkolwiek byli … może nigdy się już nie dowie … Tak … kimkolwiek byli jego przodkowie nie może im przynieść wstydu.
Może nigdy nie stąpał ścieżką honoru. Może był bandytą, oszustem, mordercą, lecz teraz musiał postępować honorowo. Tak … na wszelki wypadek. Może kiedyś się dowie. Trudno. Podjął decyzję.
Cena była wielka, ale trzeba ją było zapłacić.
Stanął przed ifrytem z dumnie podniesioną głową. Mógł to zrobić, bo z tego co pamiętał nie miał się za co wstydzić i chciał by tak zostało.
- Jestem Brog. Zwany Vinden, czyli obcy. Takie miano nadali mi ludzie ze Srebrnej Marchii. Gdy znaleźli mnie leżącego w śniegu Lasu Księżycowego niedaleko Felbarr. Nie pamiętam ani jak się tam znalazłem, ani w ogóle nic z mej przeszłości. Kim jestem ? Kim byli moi przodkowie. Nic.
Brog na chwilę spuścił ze smutkiem głowę, a oczy mu się zaszkliły. Powiedzenie tego na głos było bolesne, ale jego towarzysze zasługiwali na to by poznać prawdę o nim.
Chwila słabości skończyła się szybko i Brog powrócił do poprzedniej dumnej pozy.
- Tego chciałem się dowiedzieć i po to szedłem do Ciebie i takie było moje życzenie.
Powiedział z mocą.
- I być może takie by pozostało. – spojrzał na Erytreę i Eliota.
- Lecz jest inne … Chcę byś przywrócił do życia i pełnego zdrowia na ciele i umyśle moich kompanów, którzy podjęli wyprawę do Ciebie. Szczególnie Falkona i Marthę. Takie jest me życzenie.
Co by nie mówić o krasnoludach nie zwykłe one były opuszczać swych towarzyszy w nieszczęściu i przekładać swoje interesy nad ich życie.
Brog stał z godnością opierając swe wielkie dłonie o topór.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 12-02-2010, 18:39   #366
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Stojący bez ruchu Ceadmon, wpatrujący się od dłuższej chwili w postument z diademem, poczuł nagle na swoich plecach czyjeś spojrzenie. Pomyślał, że wróciła półkrwista towarzyszka, ale gdy spojrzał w tamtą stronę zobaczył kobietę ze swojego ostatniego snu. Elfią strażniczkę tego miejsca. Podeszła bliżej i miał okazję się przekonać, że jest nie do końca materialna. Gdyby wyciągnął rękę przed siebie, pewnie przeszła by przez jej ciało jak przez gęsta mgłę. Nie wykonał jednak żadnego gestu. Stał w ponurej ciszy otaczającej to co pozostało z potęgi elfów. Patrzyli sobie prosto w oczy, jakby toczyli pojedynek na spojrzenia.
W końcu strażniczka pierwsza, nie przerywając wzrokowego kontaktu, przemówiła głosem który rozbrzmiał tylko w jego umyśle:
- <Czuję, że zależało Ci na tej kobiecie> – Wskazała dłonią na kamienne ciało Malanthei – <Czuję twój ból i niezmierzone poczucie straty. Tylko Ty potrafisz zrozumieć moją samotność...
Pomóż mi! Przywróć życie w to miejsce. Niech elfie dzieci znowu biegają po ulicach Lin in'mbar. Niech rozbrzmiewa tu szum wiatru, śpiew ptaków i rozmowy. Wtedy ja oddam Ci Opiekunkę.>


***


Kiedy pragniesz czegoś całym sercem i przed tobą nagle staje możliwość urzeczywistnienia tego pragnienia, jakże trudno jest się powstrzymać. Dlatego pewnie gdy słowa Broga odbiły się w wielkiej sali głuchym echem, przez chwilę panowała cisza.
Może jednak to Ragnar miał rację, że najważniejsza jest droga, a nie cel sam w sobie? Przecież gdyby nie sama wyprawa Erytrea nie poznałaby Nikkolasa, Eliot Livii, a powikłane losy Araii i Ceadmona nie splotłyby się ze sobą w jedno.

Bezruch przerwał Ifryt, który skinął nieznacznie głową i w powietrzu zarysował się niewielki portal. Poszerzył się i po chwili wypadła z niego szczupła, czarnowłosa dziewczynka w wieku około dwunastu lat. Upadła na podłogę, ale szybko podniosła się i z przestrachem rozejrzała po otoczeniu. Jej wzrok spoczął na kiwającej się Livii. Podbiegła do niej z cichym okrzykiem i otoczyła drobnymi ramionkami jej szyję.

Zanim wszyscy zdążyli ochłonąć z miejsca gdzie jeszcze przed chwilą leżały roztapiające się lodowe posągi, podnieśli się Falkon i Klaus. Erchaim z okrzykiem radości podbiegł do siadającego na kamiennej posadzce Ojuna.
Ragnar, który zdążył zaledwie zaleczyć ranę na głowie Arai, zobaczył jak ta ostatnia otwiera oczy patrzy na niego przytomnie, a na jej ciele nie ma już żadnej rany.
Obok Broga pojawiła się nagle Martha z niedowierzaniem na twarzy patrząca na swoje dłonie, a potem z głośnym okrzykiem rzuciła się na szyję zaskoczonego krasnoluda.
Do pogrążonego w ciemności umysłu Livii dotarło w końcu, kto obejmuje ja tak mocno. Z radością i łzami w oczach przytuliła do siebie dziewczynkę.
Półelfia wojowniczka podniosła się powoli, z niedowierzaniem wpatrując w leżącego metr dalej Zahira. Wyglądał jakby nigdy nie tknęła go moc złego czaru kapłanki i nie roztrzaskał się na jej oczach chwilę temu. Czy był na tyle żywy, że czar potraktował go jako kompana wyprawy? A może była to jego właściwość, o której jak dotąd nie miała pojęcia? Odpowiedzi nie były teraz najistotniejsze. Jej dłoń zacisnęła się na stali. Znowu poczuła się kompletna.
Ifryt popatrzył na Eytreę i machnął dłonią. Ku jej ogromnemu rozczarowaniu nic się nie stało. Ale w sumie przecież jej życzenie dotyczyło kogoś w innym miejscu i przyszłości, która jeszcze nie nadeszła.

- Zrobione – Przemówił władca ognia i zgasł niczym płomień. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Zostali sami. W ciepłych przestrzeniach ognistego królestwa.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 12-02-2010 o 18:42.
Eleanor jest offline  
Stary 13-02-2010, 22:14   #367
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Ifryt zniknął.

Jak płomień świecy, zgaszony ukradkowym oddechem lub nagłym przeciągiem. Erytrea spoglądała na niego z objęć Nikkolasa, nim zgasł. Nie potrafiła powstrzymać tego rozczarowania, które wypełniło jej gardło gorzkim posmakiem, zawodu, który wypełzł z głębi duszy, zawładnął jej twarzą, aż mięśnie zesztywniały w próbie pokonania go, zaanektował jej oczy, odbijając się w nich jak sierp księżyca w ciemnym stawie. Ulga, którą poczuła, wypowiedziawszy życzenie, zmaterializowawszy swe pragnienie, zrealizowawszy swój cel, uczyniwszy zadość postanowieniu i obietnicy – znikła, wyparta przez niepokój, przez zwątpienie – spełniło się? A może cała droga, którą pokonała, była daremnym trudem?...

Powiodła spojrzeniem po towarzyszach. Martha, żartująca z Brogiem. Falkon, obserwujący ją z niedowierzaniem, jakby dopiero po chwili dopuszczający do siebie myśl, że to nie sen. Livia, tuląca nieznajomą dziewczynkę, znów ożywiona, uśmiechnięta, jakby ktoś wybudził ją z letargu, z niedobrego snu.

Czy postąpiła jak egoistka, czy też była po prostu konsekwentna i wierna sobie, wypowiadając takie, a nie inne życzenie? Widziała spojrzenie krasnoluda, widziała minę Ragnara. Lecz czy oni mieli prawo ją oceniać? Nie wiedzieli, na dobrą sprawę, czego dotyczyło jej życzenie. Bezwiednie pogłaskała swój brzuch, w zamyśleniu. Potem dostrzegła Araię, odzyskującą przytomność.

Wyswobodziła się z objęć zaklinacza, wstała, chcąc podejść do kobiety, powiedzieć... sama nie była pewna, co właściwie mogłaby rzec, przyglądała się więc na razie półelfce, która właśnie dostrzegła swój miecz – tak wiele emocji na jej twarzy, maska opuszczona na chwilę, by odsłonić duszę, i za moment znów zakrywająca oblicze Arai, gdy dłoń dotknęła rękojeści, gdy wojowniczka znów stała się jednością z Zahirem...

Stało się coś, co zaskoczyło nie tylko Erytreę, zamarłą wpół kroku, nie tylko kapłana, który właśnie zasklepił jej ranę, nie tylko pozostałych kompanów, ale przede wszystkim samą Araię – zaczęła znikać. Rozmowa, która nie zdążyła rozbrzmieć w elfim mieście, nie zaistniała i tutaj. Spojrzenie – tylko tym zdążyły się wymienić. Znowu. Tylko tyle im pozostało. Uderzenie serca – i już nie byłaby pewna, czy półelfka w ogóle tam była – czy spoglądała na nią zielonymi oczyma jeszcze przed chwilą? – gdyby nie plama krwi na kamiennych płytach rozżarzonej podłogi. Coś błysnęło w chwili, gdy ciało wojowniczki straciło materialność, zamigotało, uderzyło cicho o rozgrzaną posadzkę, zakręciło się w miejscu bezradnie i zamarło w bezruchu. Magini podeszła do miejsca, które przed chwilą wypełniała sobą półelfka, i podniosła bransoletę, którą parę tygodni temu zaklął dla nich Nikkolas. Żal wypełnił Erytreę. Żal, że los nie pozwolił jej inaczej pożegnać się z Araią. Ze smutkiem nałożyła nagrzaną ciepłem cudzego ciała bransoletę na swój szczupły przegub.

Wzrok czarnowłosej kobiety prześlizgnął się po sali, po zgromadzonych w niej osobach – ich życzenia były namacalne, a co z Ezymandrem? Ściągnęła brwi, niezadowolona z siebie i swego rozczarowania. Czego, w zasadzie, oczekiwała? Oba jej pragnienia, ukryte w jednym życzeniu, nie odnosiły się do niej samej. Czy ziściło się pierwsze, dowie się za niecałe dziewięć miesięcy. A drugie?

Ujęła w dłonie medalion, odsuwając myśl o Arai w głąb świadomości. Podczas uczty magiczny przedmiot pozostawał aktywny, lecz czy nadal brat był z nią połączony? Walka, która wybuchła niespodziewanie, potem pobojowisko, przeniesione do siedziby ifryta, pojawienie się Imrana al Karima i dalsze wydarzenia sprawiły, że zupełnie zapomniała o srebrnym wisiorze. Nawet nie miała czasu się rozłączyć, więc – teoretycznie – Ezymander winien był słyszeć wszystko. Idąc jednak tym torem myślowym, ona także – dlaczego więc jej brat milczał? Odgłosy potyczki na pewno by go zaniepokoiły, zażądałby więc wyjaśnień od Erytrei. Być może, a byłoby to do niego podobne, wtrąciłby się do rozmowy z ifrytem. Co się z nim stało? Czy w ogóle cokolwiek zaszło? Wpatrując się w medalion, wypowiedziała aktywujące go słowo.
- Ezymandrze.

Brak odpowiedzi. Spróbowała jeszcze raz. I ponownie.

Zupełnie tak, jakby nie było go po drugiej stronie. Jakby coś zerwało nić, łączącą rodzeństwo ze sobą. Jakby... Jakby magia, zaklęta w przedmiocie, przestała działać. Nikkolas, który także wstał, kiedy czarodziejka to zrobiła, i w milczeniu czekał, póki sama nie odezwie się do niego, jakby rozumiejąc wywołaną zniknięciem Arai konsternację i smutek, dostrzegł głęboki frasunek na twarzy kobiety. Wyraźnie zaniepokojona, chyba także zawiedziona, ale przede wszystkim z nagła wystraszona, ściskała w dłoniach amulet, wpatrując się weń bezradnie, chociaż wiedziała, że to nie pomoże. Widząc jej bezowocne wysiłki i słysząc nieudane próby przywołania brata, zapytał:
- Co się dzieje, Erytreo?
Zwróciła twarz w jego stronę.
- Nie mogę aktywować medalionu. Tak, jakby... jakby połączenie nie mogło zaistnieć. Nie rozumiem, dlaczego...
Mag zamknął oczy i skoncentrował się na chwilę. Potem jego niepokój, który mogła zauważyć już wcześniej, stał się wyraźniejszy.
- Tak, jak się obawiałem. Nie jesteśmy już w naszym świecie. Takie medaliony, jak twój, a także teleportacja nie działają między sferami.
Brwi czarodziejki uniosły się wysoko na gładkim czole.
- Więc jak stąd wrócimy? Amulet Sulo też w takim razie nie zadziała.
- Jako teleportator zdecydowanie nie
- potwierdził zaklinacz. - Będziemy musieli znaleźć jakiś portal.

Czarodziejka spuściła wzrok na srebrny wisior, który trzymała oburącz. Pogładziła jego powierzchnię kciukami, zmarszczka między brwiami zmąciła spokój jej oblicza. W takim razie dlaczego Araia zniknęła? Jaka moc ją stąd zabrała, dokąd i po co? Czy mógł to zrobić Lurien? A może ifryt spełnił jakieś jej niewypowiedziane życzenie? Lecz były wszak jedynie trzy, tylko trzy prośby do ifryta, które mogły być spełnione... Czy to oznaczało, że Ezymander nigdy już nie powróci do dawnego, pełnego przygód życia, a ona została bez gwarancji, że jej dziecko przyjdzie na świat zdrowe i bezpieczne? Nikkolas przypatrywał jej się intensywnie.
- O ile jest tu jakiś... - odpowiedziała wreszcie cicho.
- Jesteśmy prawdopodobnie gdzieś na planie ognia... Z tego, co pamiętam z zapisków pradziadka, nie są one w Sferach znowu taką rzadkością - powiedział i przytulił ją do siebie. - Nie martw się. Ważne, że jesteśmy razem. Na pewno uda się nam wrócić.

Erytrea nie lubiła czuć się zależna od kogokolwiek. Była silną kobietą, zawsze wiedzącą, dokąd zmierza i czego chce, pewną siebie, nawet jeśli ta pewność polegała jedynie na wierności własnym przekonaniom i samej sobie. Być może właśnie to miała jej za złe Araia, przyszło czarodziejce do głowy – fakt, że przy Nikkolasie chwilami odrzucała żelazny gorset woli, z samodzielnej, zdecydowanej kobiety stawała się raptem tęskniącą do męskich objęć, gubiącą się w labiryncie wątpliwości, odbijających się jedna w drugiej niczym w gabinecie luster, kobietką, pozwalającą zaklinaczowi przejąć ciężar decydowania... Niezwykły wyraz zaufania, niepodobny do niej, zwłaszcza zważywszy, jak krótko się znali. Przypomniała sobie niedawno rozmowę z magiem. Araia zazdrosna o nią...? Nie, to nie o to chodziło. To nie byłoby podobne do półelfki. To nie w zazdrości rzecz, lecz w niepokoju, że pod wpływem tego człowieka Erytrea mogła tak bardzo się zmienić. Czarodziejka westchnęła cicho, odczuwając przykrość, że dopiero teraz była pewna motywacji wojowniczki. Czy naprawdę obecność Dranstagera zmieniała ją? A może po prostu, po tylu latach polegania jedynie na sobie, poczuła, że dobrze czasem móc złożyć swój los w czyjeś silne, troskliwe ręce?...

Znużenie przygniatało jej szczupłe barki. Jaki sens ma, tak naprawdę, rozważanie tego wszystkiego, przemknęło jej przez myśl. Znaleźli ifryta. Życzenie spełniło się lub nie, lecz było już poza nią, należało do przeszłości, a ona powinna skupić się na tym, co będzie. Przede wszystkim zaś powinna podzielić się z obejmującym ją zaklinaczem pewną nowiną. Może i dobrze się stało, że w taki sposób trafili do Imrana al Karima, że nie musieli poszukiwać klucza w Zamku Grozy, przebijać się zimą przez góry ani tym bardziej przedzierać się przez lodowiec. Nie musiała już niczego ukrywać przed kochankiem.

Milczała chwilę, po czym odsunęła się od niego nieznacznie.
- Nikkolasie, jest coś, o czym musimy porozmawiać. - Jej ton był poważny, lecz w ciemnym spojrzeniu dostrzegł tę samą promienną radość, która zaintrygowała go rankiem. Uczucie, które rozpierało ją z każdą myślą o dziecku, niezależnie od wcześniejszych lęków, aktualnej sytuacji i innych okoliczności. Mężczyzna bez słowa patrzył w jej oczy. Czekał. Nagle, zaskakując samą siebie, zmieszała się trochę. Powróciły obawy, które męczyły ją po opuszczeniu Palischuk. Jak Nikkolas zareaguje na taką wiadomość? I co przyniesie im przyszłość, jak będą wyglądać najbliższe miesiące, ba - najbliższe lata? Przygryzła wargę, po czym odetchnęła, jakby zbierała się na odwagę.
- Jestem brzemienna - wyrzekła, bardzo cicho, lecz wyraźnie. Z nadzieją, wyczekiwaniem, niemal wstrzymując oddech. Zamarła, nie śmiąc nawet wyobrażać sobie jego odpowiedzi, jego reakcji.

Zbladł i odsunął się nieznacznie. Czyżby nie chciał już mieć dzieci? Czy wspomnienie tamtego nieszczęsnego stworzenia, które musiał zabić, powróciło do niego na dźwięk jej słów? Zabolało ją to, ale postarała się tego nie okazać.

Nikkolas nie był tak dobry w ukrywaniu emocji, nie tym razem. Wyczytała w jego twarzy wiele, co sprawiło, że bała się dalszego przebiegu rozmowy jeszcze bardziej.
- Nie wiedziałem, że... - Zamknął oczy. - Wybacz. Nie mam prawa do twojego życia przed naszym spotkaniem... - Popatrzył na nią ponownie, w jego oczach widziała niepewność i dystans. Wreszcie zapytał – a brzmiało to, jakby przełykał zalegającą mu w gardle wielką kulę: - Chcesz wrócić do ojca dziecka?

Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu, po czym - ku zaskoczeniu i zmieszaniu Dranstagera - roześmiała się lekko, niegłośno, zdając sobie sprawę, jakie nieporozumienie zaszło właśnie między nimi.
- Nieprecyzyjnie się wyraziłam - rzekła w końcu, nim zdążył się na nią zdenerwować. - To twoje dziecko, Nikkolasie. Nasze.
- Moje?
- Szok w jego oczach był ogromny. - Ale jak...?
W kącikach jej ust wciąż czaiło się rozbawienie - mimo napięcia, które ściskało jej duszę.
- Naprawdę muszę ci wyjaśniać, w jaki sposób kobieta zachodzi w ciążę?
Chyba zdał sobie sprawę z głupoty swojego pytania, bo uśmiechnął się nieznacznie.
- W Palischuk? Ale jak możesz być pewna tak szybko?
Spojrzała w stronę Livii.
- Moc Selune.
Na tę odpowiedź uśmiech Nikkolasa stał się szeroki i radosny.
- No to cudownie, ale w takim razie nie licz na długie narzeczeństwo - powiedział i zamknął jej usta pocałunkiem.

Oszołomiona aluzją do ślubu, spięła się lekko. Działo się tak wiele, tak wiele spraw pozostawało niepewnych, a przede wszystkim niepewna była swych uczuć – tymczasem Nikkolas sugeruje już nawet nie narzeczeństwo, ale i ślub?!... Ezymander zawsze jej wypominał, że za dużo myśli i niepotrzebnie martwi się sprawami, które są dopiero przyszłością. Ale przecież ta przyszłość miała zaważyć na całym jej życiu! Już pojawienie się dziecka stanowiło dla niej szok nie mniejszy niż dla Nikkolasa i choć cieszyła się z tego maleńkiego życia, które w niej kiełkowało, bała się tak wielu rzeczy... A ślub?...

Pocałunek Nikkolasa był namiętny i odbierał jej dech. Mag miał delikatne, ciepłe wargi. Dopiero, kiedy uwolnił jej usta, zdała sobie sprawę, że jakiś czas temu przestała myśleć o czymkolwiek. Spojrzała na niego łagodnie.
- Najpierw wróćmy do domu. – Jej słowa nie były ani stwierdzeniem, ani prośbą.
- Oczywiście - odparł z przekonaniem. - Musisz poznać moja rodzinę.
Zmarszczyła brwi. Rodzina. Rodzina zawsze była najważniejsza.
- Najpierw muszę dowiedzieć się, co z Ezymandrem. - Znów dotknęła medalionu na piersi.
- Jak tylko przejdziemy przez portal, udamy się do Twojego brata.
Uśmiechnęła się na powrót, tym razem z nostalgią.
- Stęskniłam się za domem. Chciałabym pokazać ci naszą posiadłość. Zabrać cię na spacer po winnicy. I koniecznie wybrać się nad morze.
- Chcę poznać Twojego brata i zobaczyć dom w którym się wychowałaś
- odpowiedział z ciepłym uśmiechem. Skinęła, ściskając jego dłoń.

Chwila, wyrwana światu tylko dla nich dwojga. Lecz przecież nie byli tu sami. Erytrea odwróciła się do towarzyszy, mniej lub bardziej zajętych sobą i najważniejszymi dla nich osobami. Araia wiedziałaby, co w tej chwili począć, umiałaby ich zjednoczyć i wymyśliłaby plan działania. Magini przyjrzała się swym kompanom – wciąż byli sobie tak bardzo obcy, ale przecież istniała między nimi więź, przecież potrafili działać razem. Uśmiechnęła się do Livii, ciepło, szczerze. Jej spojrzenie popłynęło od kapłanki do Eliota, do Ragnara i krasnoluda, Marthy i Falkona. Cokolwiek o niej myśleli, jakiekolwiek mogli mieć do niej żale i pretensje, cokolwiek mogli jej zarzucić – nie było istotne. Nadal musieli współpracować jak drużyna.
- Nie wydostaniemy się stąd za pomocą magii, mojej, Eliota czy Nikkolasa. Jesteśmy poza naszą rzeczywistością, a jedyny sposób, by wrócić, to odnaleźć portal. Nie ma co dłużej tu siedzieć, nie uważacie? Wracajmy do domu.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 14-02-2010 o 20:08. Powód: Redakcja tekstu pod kątem powtórzeń, zagubionego sensu niektórych zdań oraz literówek.
Suarrilk jest offline  
Stary 15-02-2010, 17:41   #368
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Brog okazał się może najlepszym z nich. Czy dlatego, że nie miał kogoś, kogo tak kochał, jak czarodziej Livię i kto mógł być w niezwykle niebezpiecznej sytuacji? Czy dlatego, że był większym altruistą? On także nie prosił o nic dla siebie, tylko dla Livii, ale tak naprawdę dla siebie. Jeżeli bowiem chcemy czegoś najlepszego dla osoby, która kochamy, to jednocześnie pragniemy wspólnego szczęścia. Ponadto przestajemy patrzeć na wszystkich równo. Jest ta szczególna osoba oraz reszta. Owszem, drogich osób albo ważnych, przynajmniej, ale mimo wszystko nie tak ważnych oraz nie tak drogich, jak ta wybrana wyjątkowa. Mimo wszystko, postawiony przed tym wyborem, zdawał sobie sprawę, że ta decyzja będzie czymś niezwykle trudnym do przełknięcia. Poświecić jednego, żeby ratować drugiego. Czasem czyniono tak na wojnie, jednakże on zawsze był prostym czarodziejem, nawet w wojsku po prostu słuchał. Dylematy normalnego istnienia, kiedy się ma przez chwile do dyspozycji niezwykła potęgę.

Ale zadziałało wszystko, albo nie wszystko … albo … któż to wie. Pojawił się Falkon, któremu nie udało się umrzeć efektownie poprzez rozpuszczenie tudzież wyparowanie jednoczesne. To dobrze. Nie żywił do niego ciepłych uczuć, ale nie żywił także niechęci. Wprawdzie Falkon wyraźnie go nie lubił, ale Eliot sądził, że to po prostu dlatego, iż nie mogą się dogadać. Szczerze życzył wszystkiego dobrego. Pewnie znajdzie innych niżeli on, kogoś z kim bez problemu będzie mówić identycznym językiem. Oczywiście głównie z łuczniczką Marthą. Powróciła do swojego ukochanego. To niezwykle miła niespodzianka.

To dobrze. Araia … cała. To także dobrze. Nie łączyło ich już nic poza wspomnieniami, które starał się usilnie mordować, by zachować obojętność. Kiedy bowiem rozmaite postępki można wybaczyć osobie przeciętnej oraz obojętnej, to komuś bliskiemu lub szanowanemu znacznie trudniej. Kochał Livię, ale Araia także była kimś wyjątkowym. Dowódcą, powiernikiem, kimś zaufanym, kogo się najnormalniej lubi? Och doskonale zdawał sobie sprawę, że on dla niej był nikim szczególnym, że tak się właśnie zakończyłaby się ich znajomość tak czy siak. Ale czas, miejsce, przede wszystkim zaś forma rozstania spowodowały, że mógł zareagować albo gniewem, albo obojętnością. Wolał to drugie. Może kiedyś czas zatrze ślady, które przykrym dłutem wyryła na jego sercu Araia. Dobrze, że nie zdążyła podarować mu naszyjnika, natomiast rzeźbę, którą dała mu kiedyś … była ładna, ale nie dla niego już. Postanowił, że odda ją komuś, kto spojrzy zwyczajnie chętnie na ładnie ukształtowanego kruka. Jakaż ponadto ironia losu, Brog uratował półelfkę poświęcając swoje pragnienia, dla których wywędrował na północ poszukując ifryta.

Właśnie. Brog. Porywczy, uparty, dzielny. Gdyby ktoś mu powiedział przed zamkniętymi drzwiami, że liczy na jego głowę, a nie na topór, pewnie głową przyładowałby w owe właśnie wrota. Miał słabsze chwile, ale tutaj pokazał wielką klasę. Może kiedyś uda mu się odnaleźć to, czego bezskutecznie poszukiwał.

Erytrea. Mieli lepsze i gorsze chwile, ale znalazła teraz swojego Nikkolasa. Czarodziej z przeszłością miał dać czarodziejce także przyszłość. Niech będzie jej dane szczęście oraz ktoś, kto sprawi, że ta zimna lodowa mina zmieni się w sympatyczny uśmiech. Wyobrażał sobie ją oraz Nikkolasa, jak za jakiś czas przechadzają się po ogrodach mając za towarzystwo kilkoro berbeci. Albo kilkanaścioro … Erytrea wydawała się być dobrym kandydatem na przyszłą mamę. Teraz rozmawiała właśnie z nim, ciekawe na jaki temat. Chociaż, właściwie nie, nieciekawe. Ich sprawa! Po prostu, niechaj wiedzie się tym dwojgu.

Ragnar pewnie wróci do siebie. Słabo go poznał, ale jeżeli miałby wybrać osobę najstabilniejszą spośród ich grona, byłby to kapłan Kapitana. Pewnie wróci do siebie dalej żeglować po morzach, ale zastanawiał się, czy póki się nie rozstaną, nie mógłby mieć do niego pewnej prośby. Może zresztą nie do niego? Któż wie? Sensowny towarzysz, którego każdy chciałby mieć przy swoim boku.

Lurien nigdy nie należał właściwie do drużyny. Sam ustanowił barierę, której nie chciał złamać, inni zaś dostosowali się. Był dzielnym niewątpliwie wojownikiem, pomógł także kiedyś Livii. Za to był mu wdzięczny, chociaż trudno żywic to uczucie do kogoś, kto tobą gardzi. Pod tym względem przypominał nieco Araię … teraz chcieli wędrować tylko razem. Bez komentarza, jak mawiał pewien cormyrski dworzanin, ale co tam, niechaj także mu będzie dobrze.

Livia oraz on. Jego życzenie miało ochronić kochaną dziewczynę od Auril oraz przywrócić skrzypce, za którymi tak tęskniła. Pamiętał, jak szeptała przez sen na ich temat. Pragnął uśmiechu na jej twarzy, radości, ale przede wszystkim wspólnej wiary, że mogą, nadziei, że się im uda, oraz miłości, która zapewni to wszystko. Czasem to widział, czasem nie, ale mógł to zrozumieć, choć przykro mu było, gdy ukrywała przed nim, jak się zdawało, rozmaite kwestie. Ale co tam, czymże byłaby miłość, gdyby takie sprawy mogły ją naruszyć? Niemniej szczerze poczuł się po powiedzeniu życzenia, niezwykle zaskoczony. Miał być uśmiech oraz radość Livii. Był. Ale miał także odnaleźć się instrument. Tymczasem zamiast skrzypiec pojawiła się młodziutka dziewczynka, która niewątpliwie była dla Livii kimś bliskim. Znały się, kochały się, cieszyły swoim nieprawdopodobnym spotkaniem.

- Siostra? Kuzynka? Któż wie?
Przez chwilę nie chciał im przerywać pozwalając się cieszyć obydwu dziewczynom wspólną radością. Co tam skrzypce, ważny był skutek, nie przyczyna.
- Livio – spytał wreszcie ciekawy – kim jest twoja młoda przyjaciółka?
Słysząc głos czarodzieja Livia uniosła głowę znad ramienia dziewczynki. Jej oczy nigdy wcześniej nie były tak radosne i tak pełne spokoju jak w tym momencie.
- To moja ukochana siostrzyczka, Eliocie. Nie mówiłam Ci o niej, bo nie było mi wolno. Auril miała ją w swoich rękach i w ten sposób i mnie na uwięzi.
- Coooo
... - przez chwilę nie mógł wydukać sensownego słowa. Czyli właśnie to była tajemnica kapłanki. Trzymała jego ukochaną szantażując - ... mówisz, twoja młodsza siostra? - Przez chwilę starał się odruchowo odnaleźć podobieństwo w sylwetce, kolorze włosów. Niby myślał, że może być siostrą, ale potwierdzenie tego faktu zaskoczyło go. Jednocześnie zrozumiał, jaką perfidną władzę posiadała Auril nad jego ukochaną. Władzę, która już się zakończyła. - Może przedstawisz nas sobie? - zapytał nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć o sobie. Livia na pewno znała lepiej swoją siostrę.

Livia wstała i wzięła dziewczynkę za rękę. Obie popatrzyły na Eliota i mógł się on teraz przekonać, jak bardzo są do siebie podobne. Ten sam kolor włosów, te same oczy i ten sam uśmiech. Nie można było mieć wątpliwości co do ich bliskiego pokrewieństwa.
- Eliocie poznaj moją siostrę Violin. Tak naprawdę ma na imię Violetta, ale kiedy była mała zawodziła jak nienastrojone skrzypce, więc zaczęłam ją nazywać Violin i tak już zostało - Popatrzyły na siebie z uczuciem, a potem kapłanka kontynuowała:
- Violin poznaj proszę Eliota, który kiedyś z pewnością zostanie wielkim czarodziejem.
Dziewczynka popatrzyła na maga z ciekawością, a potem dygnęła grzecznie.
- Witam siostrę mojej drogiej przyjaciółki i towarzyszki podróży - skłonił się Eliot. Livia nie nazwała go ani swoim narzeczonym, ani ukochanym, ani nikim bliskim. Może obawiała się, że przywrócona siostra będzie zbyt zaskoczona, że nagle poczuje się zagrożona? Któż wie, jednak jakkolwiek było, chciał zaufać kapłance, choć chyba dla żadnego mężczyzny to nie jest komfortowa sytuacja. - Natomiast czy będę, czy nie, moje zdolności są zawsze do usług moich bliskich. Hm, to ciekawe - dodał uśmiechając się - ty masz Livio siostrę Violin, natomiast ja mam siostrę Melody tyle, ze nie młodszą, a równoletnią bliźniaczkę.
- Rzeczywiście bardzo muzycznie
- Powiedziała Livia z uśmiechem, a jej siostra kiwnęła głową i dalej wpatrywała się w Eliota z uwagą.
- Eee ... - wydukał pod spojrzeniem dziewczynki chłopak - ... ja chciałem tylko powiedzieć, że się bardzo cieszę ... bardzo ... kiedyś myślałem, że skrzypce ... no takie normalne skrzypce. Nawet szukałem, kiedy spacerowaliśmy ulicami Palishuk, ale akurat nie było ... - czuł, że zaczyna coś gadać, żeby gadać. - No tak, cieszę się - naprawdę się radował widząc słoneczko na twarzy ukochanej. - Pewnie macie sobie wiele do powiedzenia. Nie będę więc przeszkadzał, ale potem, jeżeli nie będziecie miały nic przeciwko temu, wproszę się do waszego rodzinnego gniazdka - czuł, że zaczyna się czerwienić usiłując zakończyć rozmowę. Na pewno Livia i Violin chciały nacieszyć się sobą, znaczy, tak myślał, i nie chciał im psuć tych chwil.

- Eliocie - Livia, widząc jego zmieszanie, chwyciła go za rękę - Violin nie mówi. Nie powiedziała słowa od czasu, kiedy... - Na chwilę jej twarz posmutniała - od czasu naszego porwania.
- Och
- zmieszał się kompletnie - przepraszam, nie ... nie wiedziałem. - Wprawdzie życzenie powinno przełamać wszelkie klątwy, ale pewnie milczenie dziewczyny wynikało nie z jakichś działań Auril, tylko przestraszonego umysłu. Wszakże miłość, czuła opieka, spokojność, powinny spowodować przemianę. - Hm, ale chciałybyście porozmawiać? Co prawda za moim pośrednictwem. Może nie jestem wielkim czarodziejem, ale swoje sposoby się ma? - spróbował zażartować
- Violin potrafi przekazywać swoje myśli - Livia uśmiechnęła się z powrotem.
Tymczasem dziewczynka patrzyła w oczy chłopaka, a jego głowie pojawiło się nagle zdanie: "Bardzo lubisz moja siostrę, prawda?"
- Oj, skąd ... - chyba zarumienił się niczym panienka. Ale skoro wiedziała, to ... no po prostu wiedziała. Skinął głową. - Bardziej niż bardzo. I bardziej niż lubię - pomyślał pełne pasji zdanie.
Violin jakby zastanowiła się nad czymś, a potem skinęła głową "Ona Ciebie też lubi bardziej"
- Czy ... - pomyślał niepewnie - ... czy nie masz nic przeciwko temu? Ja ... mi naprawdę na niej zależy bardziej niż na wszystkim innym na świecie. Przed chwilą zaś widziałem taka radość na jej twarzy, kiedy się spotkałyście. Chciałbym .. chciałbym, żeby była bardzo szczęśliwa i wiem, że ty także jesteś wielką częścią tego szczęścia. Dlatego, no wiesz ... - nie zauważył, że od jakiegoś czasu rozmawia z dziewczynką, jak z dorosłą osobą. Zresztą, może nie wiekiem, ale doświadczeniem kwalifikowała się do tego miana.

Dziewczynka popatrzyła na Livię, która uśmiechnęła się do niej i uścisnęła ją za rękę. Violin wysunęła swoją szczupłą rączkę i wsunęła ją nieśmiało w dłoń Eliota: "Dobrze" usłyszał w odpowiedzi.
Ucałował jej palce, tak jak się godzi czynić szanowanym paniom. Ale nie przestawał się uśmiechać, żeby wiedziała, ze po prostu się zwyczajnie cieszy.
- Czy czytasz nasze wspomnienia, czy tylko myśli, które jakoś szczególnie wyartykułujemy?
"Tylko to co naprawdę ważne albo coś prostego" Uśmiechnęła się.
Miał nadzieję, ze nie poczuła zbytniej ulgi, kiedy bardzo starał się nie myśleć na temat wspólnej kąpieli oraz przytulania się na lodowej polanie. Miał nadzieje, ze to naprawdę bardzo skomplikowane. Zresztą natychmiast spróbował myśleć o czymś innym. Ponieważ jednak zauważył, że średnio sobie radzi, natychmiast spróbował wspomnieć coś naprawdę ważnego:
- Livio - rzekł głośno - wiesz, twoja siostra to naprawdę bardzo mila osoba. - Czuł wdzięczność szczerą dla dziewczynki, że zaakceptowała ich uczucie. - Ale, ale skoro już wszystko wiemy, co najważniejsze, to chyba musimy najpierw poszukać drogi, jak się stad wydostać, po wtóre zaś, co robić dalej. Myśleliśmy z Livia wcześniej na temat krajów południa, ale może nawet po ifrycie, to dobry pomysł? Vaasa może dalej być niebezpieczna, są bowiem tacy, którzy mogą chcieć was poszukiwać tak czy siak - chłopak obawiał się Rostorna, a raczej tego, co może zrobić swoim wnuczkom. Jakakolwiek byłaby decyzja dziewcząt, zostałby wraz z nimi. Kochał Livię, czuł się odpowiedzialny za nią, teraz zaś także za jej siostrę. - Pomyślcie nad tym, proszę, bowiem tutaj powinno być naprawdę wiele portali, które przeniosą nas do Faerunu.
- Dobrze
- Livia kiwnęła głową - Pomyślimy o tym kiedy uda nam się wrócić do naszego świata. Chciałabym jednak mieszkać gdzieś blisko świątyni Selune.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-02-2010, 15:53   #369
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Błysk! To ostatnia rzecz jaką zapamiętał Falkon. Potem już tylko ciemność. Był świadomy, albo tak mu się tylko wydawało. Czuł ogromy ból oraz przeszywające zimno, lub właśnie to przeszywające zimno było oznaką bólu. Jak zwał tak zwał – nie było przyjemnie.

Po bliżej nie określonym czasie, wszystkie nie dolegliwości minęły. Czuł że stoi na czymś twardym, czuł bo nic nie widział – ciemność. Odruchowo sięgnął na głowę aby nasunąć na oczy swoje gogle – nie było ich. Generalnie nie miał na sobie niczego, czuł swoją zimna skórę.
~Ńo to Pięknie Kurwa Pięknie ! - wyszeptał cicho.
Chwilę trwało kiedy oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności, zaczął dostrzegać kształty, a dokładniej kształt. Stała przed nim najprawdopodobniej kobieta, ubrana w coś przypominające długie materiałowe szaty z kapturem na głowie. Albo zaczęło się rozjaśniać w pomieszczeniu, albo falkon miał cudowną możliwość widzenia tak dobrze w ciemności. Po chwili widział dokładnie – ciemnowłosa kobieta, rasy ludzkiej, wiek około 30 lat, stosunkowo urodziwa o bardziej niż zwykłe kobiety postawnej budowie.
- Co dawno nie widziałaś nic tak pięknego, że zaparło ci dech w piersiach i stałaś tak jak żołnierz na apelu?
- Nie, czekałam aż mnie zauważysz, i zdasz sobie sprawę że to ty wyglądasz jak błazen bez ubrania.
- rzuciła ostrą ripostę – Idziemy!
~Ja pitolę mój ideał kobiety, i akurat musiałem ją spotkać na golasa.
- Chcesz mnie pokazać koleżankom, żebyście miały wspólny ubaw?
- Istota przed którą zaraz uklękniesz będzie miała zalewnie głęboko w dupie jak wyglądasz. Ruszaj się bo nie jesteś tu jedyny – gołodupcu.
Mówiąc to uśmiechnęła się delikatnie.

Weszli do owalnego pomieszczenia, kiepsko oświetlonego pochodniami, otoczenie było jakby wykute w skale. Gdzie niegdzie stały duże prawie dwu metrowe szafy. Niektóre zamknięte inne otwarte, z widoczną zawartością, pełne różnego rodzaju pergaminów. Sala miała rozmiar po promieniu około siedmiu do dziesięciu kroków. Pośrodku znajdował się dość obszerny stół, przypominający po części tablicę kreślarską jakiegoś grafologa, po części stanowisko alchemiczne oraz coś na kształt warsztatu małego majsterkowicza. Pośród tego wszystkiego krążyła jakaś dwunożna istota, wysoka na dobrze ponad dwa metry. Tak przynajmniej się wydawało Falkonowi.

- Rozgość się – Powiedziała istota dość mocnym, męskim, basowym głosem. - Alida mogłaś ubrać jakoś naszego gościa.
- Po co?
- wydęła wargi - Szkoda energii by ubierać kolejne mięso, które zaraz będzie zamienione na szynkę.
- Wybacz skrzywione poczucie humoru mojej pomocnicy. -
Mówiąc to, istota odwróciła się przodem do Falkona. Był to mężczyzna, najpewniej ludzkiej rasy, o dłuższych do ramion rudawo-czarnych włosach. Mniej więcej w wieku 40-50 lat. Ubrany w podobne szaty, jak poznana już Alida.
- Tak zapytam bezpośrednio. Po kiego grzyba tu stoję na golasa, robiąc za idiotę przed starszym panem i narwaną lalunią?
- Byłeś w posiadaniu pewnej drobnej rzeczy która nie powinna znaleźć się w twoich rękach jak i również nie powinna znaleźć się w otoczeniu kilku innych przedmiotów.
- Klucz? -
Rzucił szybko łotrzyk.
- Tak klucz. Chciałbym ci zaoferować coś na wymianę. Twoje życie za informacje.- Mężczyzna przestał na chwilę pracować i stał patrząc sie na Falkona.
- Jest duża szansa, że w drużynie w której podróżowałeś masz tak naprawdę jednego przyjaciela, który przedkłada honor i braterstwo nade wszystko. Osobnik ten prawdopodobnie spowoduje, że wrócisz do świata żywych. Niestety moje zdolności nie są jeszcze tak wielkie aby wiedzieć co stanie się w pomieszczeniu z Ifrytem. A mianowicie kto wypowiedział jakie życzenia, dla ciebie jest to może dziwaczne, lecz dla mnie te informacje są kluczowe.
- Skoro mój przyjaciel może spowodować, że wrócę do świata żywych, to po co TY jesteś mi potrzebny?
- A kto powiedział że będę cię chciał stąd wypuścić?
- rzucił chłodno mężczyzna. -Więc ustalmy, wracasz tam gdzie teraz umierasz i kiedy poznasz niezbędne informacje, połykasz ten proszek – podał Falkonowi woreczek z czymś miękkim – i zaczynasz myśleć o tym czego dotyczył nasz układ.
- A skąd wiesz, że nie wymyślę sobie czegoś żeby cię zbyć?
- Nie będę wiedział od razu, ale jak się dowiem, zaufaj mi... nie chciałbyś poznać bliżej Alidy.
- Umowa stoi
– Falkon wyciągnął rękę
- Wystarczy mi twoje słowo – mówiąc to zakreślił w powietrzu jakiś dziwny symbol, który lekko się rozświetlił i za chwile znikł.
- Alida, wyprowadź gościa – mówiąc to odwrócił się, a kobieta jak zjawa pojawiła się przy Falkonie wbijając mu jakieś ostrze prosto w klatkę piersiową.

Zabolało tylko przez chwilę, następnie łotrzyk otworzył oczy. Zdał sobie sprawę, że leży na kamiennym podłożu, już ubrany. Koło niego stoi Brog z uśmiechniętą facjatą:
- A już myślałem że się nie obudzisz.
Falkon podniósł się. - Brog nie uwierzysz jaki miałem sen jak mnie coś pizgło w klatę. Czułem się jakby całe życie ze mnie uszło
- Bo uszło
– Brog rzucił krótko.
- Poświęciłeś na mnie swoje życzenie?
- Nie przesadzaj, zaraz na ciebie. Trochę Was tu leżało
– krasnal uśmiechnął się pod wąsem.
- Masz u mnie dług jak stąd, gdziekolwiek jesteśmy do samych Wrót Baldura. A widzę że reszta towarzyszy otrzymała, to po co tu przyszła. Widać tylko ja miałem pecha, ale z drugiej strony zaznałem prawdziwej krasnoludzkiej przyjaźni.Zauważył Martę stojącą obok Broga, zatkało go przez chwilę.
- M...mmarta? Skąd, jak ?
- Jak mówiłem wielu towarzyszy utraciliśmy podczas wędrówki
– dodał Brog.
Martha uśmiechnęła się do Falkna, podchodząc do niego bliżej. Łotrzyk przytulił ja mocno i wyszeptał: – Nie potrzebuję już żadnych życzeń. - Potem zwrócił się do reszty:
- To co? Szukamy wyjścia z tego czegoś imitującego nie wiadomo co? Czy czekamy aż braknie nam chęci do życia ?
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)

Ostatnio edytowane przez falkon : 16-02-2010 o 16:15.
falkon jest offline  
Stary 16-02-2010, 18:49   #370
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ledwo zabrał się za leczenie Arai, kiedy jej rany zniknęły jak śnieg na przednówku. Ramię kapłana przestało szarpać bólem, a zdrętwiałe palce lewej ręki znów zaczęły się poruszać. Zdążył się tylko uśmiechnąć, gdy ciało wojowniczki zaczęło się robić coraz bardziej przezroczyste. Podniósł się szybko z klęczek, ale zaraz zrozumiał. Aria odchodziła, tym razem po raz ostatni. Stanął dumnie wyprostowany i uderzył dwukrotnie młotem w rant tarczy. Metal zagrał dźwięcznie w pozdrowieniu wojowników. Szacunek ponad wszystko. Z Lurienem nawet nie dane mu było się pożegnać.

Popatrzył po reszcie załogi, uśmiechnął się do Livii, widząc szczęście jej i małej Violin. Pozbierał swoje graty, które leżały wokół, porozrzucane impetem z jakim się dostali do królestwa ifryta. Koniec. Pora się stąd zabierać. Przypomniał sobie to co mówił Ezymander, może pora poznajomić się z nowymi luskańskimi wynalazkami? Może do Implitur na kupieckie eskortowce? A może na spokojny kurs do Waterdeep? Do swoich nie miał na razie z czym wracać, jeszcze na to za wcześnie.
Wiele się nauczył podczas tej wyprawy. Podszedł do Broga i klepnął go przyjacielsko po ramieniu. Słyszał jego życzenie, obaj byli w podobnej sytuacji. Zrozumiał tyle, że czasem są ważniejsze rzeczy, od tych najważniejszych…
Ragnar nie miał żadnych wątpliwości, zrobił dobrze, był tego pewien. Plany Auril legły w gruzach, a wyrwanie sióstr z jej łap dodawało jeszcze smaczku całej tej hecy. Było się z czego cieszyć. Ragnar zaśmiał się wesoło na roztaczający się w koło widok. Eliot z Livią i Violin, Erytrea z Nikkolasem, Falkon z Marthą. Włożył wreszcie młot za pas i rozglądnął się pilniej wokół. Szukał tego kurdupla ze skrzydłami, który witał ich w imieniu ifryta, może coś będzie wiedział jak się stąd wydostać. Ruszył więc żwawo na zwiad, gwiżdżąc pod nosem starą, wesołą melodię.

W jesienny dzionek, o świcie wcześnie rano,
Gdy forsa moja poszła bóg wie gdzie,
A we łbie jeszcze mi szumiało,
Do portu szedłem by zaciągnąć się…

Paddy, lay back!
Take in yer slack!
Take a turn around the capstan - heave a pawl!
'Bout ship, stations, boys, be handy!
Raise tacks, sheets, an' mains'l haul!
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 16-02-2010 o 18:51.
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172