Gustaw spojrzał lekko zdziwionym wzrokiem na Rudigera, który nigdy wcześniej nie był tak wylewny. Brodaty leśnik w zasadzie słuchał kompana jednym uchem, gdyż jego myśli kłębiły się wokół przeszłości. Nikt z jego znajomych i kompanów nie wie i nie wiedział, że Gustaw był kiedyś ułożonym mężem, oczekującym największej pociechy – dziecka.
-Silvania, kraina wiecznych mroków...- skomentował, wyrwane słowo z kontekstu. -Ponoć wieczorami lepiej nie wychodzić na ulice miast, a okiennice i zamki w drzwiach są najważniejszymi elementami domów.- w zasadzie powtarzał to co słyszał niegdyś od pewnego człeka, który kupował u niego drewno i żył na tamtych ziemiach. -Ile w tym prawdy? Tego nie wiem...- zamyślił się na długą chwilę. -Ja to z Nuln pochodzę. Kiedyś pracowałem w magazynie dość bogatego kupca. Nosiłem i ładowałem skrzynie i beczki na wozy.- Gustaw wejrzał gdzieś w dal. Wyglądał jakby coś chciał powiedzieć, ale z całych sił się powstrzymywał. Trwało to kilka długich chwil, ale w końcu się przemógł.
-Miałem kiedyś żonę. Nazywała się Lucy. Była najstarszą córą kowala. Dobrego kowala, specjalizował się w wytapianiu płyt, na zbroje dla rycerzy. Lucy była piękną białogłową. Miała długie, czarne włosy...- opowiadał z niezwykłą pasją, jakby streszczał widziany przed sobą obraz -Była bardzo ponętna i piękna. Zawsze sprzątając w naszym domu ubierała taki niebieski fartuch i białą chustę na głowę, uwielbiałem ją taką...- zamilkł na dłuższą chwilę.
-Jakiżem był szczęśliwy, gdy zaszła w ciąże. Byłem dumny jak paw. W magazynie wszyscy mi gratulowali. Pamiętam nawet tego dnia, kiedy się dowiedziałem musieliśmy zostać dłużej, z powodu ładowanych wozów. Zaraz po skończeniu pracy zaprosiłem wszystkich do gospody i piliśmy gorzałę jak żeglarz po przybiciu do portu.- wciąż spoglądał gdzieś w dal, na jego ustach co chwila pojawiał się drobny uśmieszek, wywołany miłymi wspomnieniami -Wtedy prosto z gospody udaliśmy się z powrotem do magazynu, Lucy była wściekła. Potem zachorowała na ospę...- zamilknął i przełknął ślinę. Gustaw znów toczył w sobie bitwę, czy kontynuować, czy zachować szczegóły dla siebie. -Morr chciał zabrać ją do siebie.- wyjaśnił w końcu, choć po jego zachowaniu, nie trudno było się domyślić, co stało się Lucy. -Umarła wraz z dzieckiem. Wtedy strasznie się rozpiłem. Po dwóch latach straciłem wszystko. Opuściłem rodzinne miasto i udałem się głęboko w las, by tam własnoręcznie postawić leśniczówkę. Zarabiałem robiąc drewno. Co kilka dni przyjeżdżali do mnie wozem kupcy, ja zaś pomagałem im ładować wóz i ruszałem z nimi do najbliższej osady, gdzie za zarobione pieniądze uzupełniałem zapasy, a potem znów wracałem do siebie, do chatki.-
Gustlik wypuścił powietrze z z ust jakby pozbywając się ciężaru żalu, który na nim ciążył. -Potem już nie żyłem a egzystowałem, jak to jakiś mądry kaznodzieja powiedział. Co dzień to samo. Czasami urozmaicenie stanowił jakiś dzik, który zaszedł za daleko, wtedy miałem świeże mięso pieczone. Raz to nawet spotkałem w lesie orka. Był ranny, lecz mimo to zaatakował mnie. Bogowie chcieli bym tego dnia jeszcze nie dołączał do mej ukochanej w zaświatach. Zabiłem go a ciało spaliłem. No i nic więcej w moim życiu się nie działo. Aż do tamtej nocy gdy przybyli zwierzoludzie. Przeklęte bestie...- syknął pod nosem, ściszonym tonem. -Taki staruszek jak ja powinien siedzieć w ciepłym domu, pykając fajkę i opowiadając wnukom o wielkich bitwach z przeszłości, a nie włóczyć się po świecie.- uśmiechnął się -Dobrze, że przynajmniej towarzystwo odpowiednie, bo jest do kogo pysk otworzyć.- uśmiechnął się jeszcze szerzej i wejrzał na Rudigera, oraz tych którzy go słuchali. |