Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2010, 21:07   #363
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Bezwiednie zasłoniła brzuch w ochronnym geście, dlatego najbardziej potłukła sobie łokcie i przedramiona. Niczego najwyraźniej nie złamała, chociaż tyle dobrego. Dzwoniło jej w uszach, dźwięki wydawały się przytłumione. Zdezorientowana, rozejrzała się po miejscu, do którego zostali przeniesieni, myśli rozbiegły się w różne strony... Tyle śmierci. Tyle cierpienia. Tak bardzo... Bez sensu. Raptem stali się pionkami w grze sił, wobec których tak naprawdę nic nie znaczyli, i ta świadomość pozostawiała gorzki posmak na języku.

Falkon i przewodnik, którego wynajęli na bagnach, właśnie przeistaczali się w dwie parujące kałuże rozgrzanej wody. Było to tak absurdalne, że przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie śni. Zaraz jednak w jej nozdrza uderzył smród palonego ciała, spalonych włosów, paznokci, skóry... Jeszcze nim dostrzegła zwęglone, parujące ciała, ogarnęła ją przemożna fala mdłości – mimo całej swojej silnej woli i na ogół żelaznych nerwów nie była w stanie powstrzymać torsji, wywołanych tym wszystkim. Poczuła czyjeś ramiona wokół siebie, czyjeś dłonie, odgarniające jej włosy z twarzy, przytrzymujące jej osłabione nagle ciało. Nikkolas.
- Nic mi nie jest – rzekła, gdy udało jej się uspokoić. Przytulił ją z ulgą. Nerwowo rozejrzał się po otoczeniu. Wyglądało to niezbyt dobrze. Niepokojące uczucie pojawiło się na granicy jego świadomości.

Co z Araią? Erytrea odsunęła się od mężczyzny, szukając wzrokiem półelfki. Widziała, że kobieta została ranna, dostrzegła jej bezwładne ciało, upadające na ziemię, nim zaklęcie zabrało ich z elfiego miasta. Dostrzegła wojowniczkę – pozbawiona przytomności leżała na posadzce. Z rany na jej skroni sączyła się obficie krew. Na szczęście, Ragnar już zajął się Araią i pod wpływem jego modlitwy krwawienie ustąpiło. Obserwowała tę scenę, lecz jej umysł zdawał się przebywać w innym miejscu. Analizował. Kapłanka Auril – była nią kobieta z portalu, sądząc po stroju – zaatakowała czarodziejkę jakimś potężnym czarem z domeny zimna. Co go powstrzymało przed zamienieniem Erytrei w lodowy posąg? Kobieta miała pewne podejrzenie.

Przeszukała kieszenie spodni - w jednej jej palce dotknęły chłodnego amuletu, który jeszcze nie tak dawno temu należał do Sulo. I znów Nikkolas. Musiał go wsunąć, kiedy brała kąpiel. Spojrzała na niego, wyjmując wisior z ukrycia. W jej oczach mógł przeczytać „dziękuję”. Uśmiechnął się smutno. Podrzucenie jej tego magicznego przedmiotu było impulsem. Nie sądził, że tak szybko i w tak nieprzyjemnych okolicznościach okaże się przydatny.

Niewiele więcej udało im się zrobić – drzwi częściowo otwartej komnaty otwarły się, groteskowy herold zapowiedział swego władcę, a Imran al Karim, ifryt, którego poszukiwali, objawił się zdumionym towarzyszom.

Trzy życzenia. Tyle ich zostało. A tak wiele się zmieniło – bo zmieniło się przecież.

Martha i Falkon nie żyli.

Tropicielka poświęciła się, by mogli zdobyć klucz, łotrzyk zginął, być może ocalając kogoś z pozostałych poszukiwaczy. Czy nie byli im czegoś winni? Czy nie należało im się życzenie? Czy nie powinni przywrócić ich do świata żywych, by spłacić dług, który u nich zaciągnęli?

Araia i Lurien...

Co się stało z elfem? Dlaczego półelfka wróciła ranna? Chcieli zostać w elfim mieście... Erytrea potrafiła zrozumieć tyle, że czas elfów płynął inaczej i ich podejście do wielu spraw było dla człowieka niepojęte, obce – odległe. Inaczej odbierali życie i świat, mieli na to zwyczajnie więcej czasu, nie zachłystywali się tym, co przynosił im los, jak ludzie - mgnienie, rozbłysk świecy w ciemności, kwiat pomarańczy, osypujący się z drzewka pod naporem wiatru. Ale nie trudno było także domyślić się, że cokolwiek gnębiło Araię i Luriena, było głębsze, bardziej złożone i niepojęte niż umysł człowiek potrafiłby objąć i pojąć. Czy im, jako wiernym towarzyszom, nie należał się spokój duszy, nie należała się pamięć?

Nikkolas.

Nikkolas i jego nieszczęsna żona, jego przyjaciel, którego w jakimś sensie zdradził i który zginął, przepełniony goryczą i nienawiścią. Z namysłem spojrzała w bok, na mężczyznę, który wciąż obejmował ją mocno, jakby chcąc dodać jej pewności i siły, a może obronić przed nieznanym, domniemanym niebezpieczeństwem.

Wzrok czarodziejki przyciągnęła pogrążona w otępieniu Livia.

Młodziutka kapłanka, którą los potraktował nad wyraz okrutnie, odbierając jej oboje rodziców i dzieciństwo, mimo wszystko miała w sobie siłę, by wciąż się uśmiechać i wierzyć w lepszą przyszłość. Magini żywiła ciepłe uczucia dla dziewczyny. Czyż nie wystarczyłoby jedno życzenie, aby nad dalszym życiem Livii nie zawisły już żadne chmury, by nie wypełniały go żadne cienie?

Wreszcie pieszczotliwie dotknęła swojego brzucha, wspominając poranną rozmowę z Livią – ten dzień był aż tak długi! - sięgając pamięcią ku wiedzy, ku pewności, którą zdobyła dzięki kapłance...

***

Opuściwszy senny obóz, który jeszcze nie obudził się, by rozpocząć nowy dzień, szły jakiś czas w milczeniu, ramię w ramię, chociaż Erytrea górowała nieco nad dziewczyną z racji swego wzrostu. Livia dostosowała się do czarodziejki. Do jej spokojnego zamyślenia w czasie spaceru. Cieszyła ją ta chwila spędzona z kobietą, którą szanowała i bardzo lubiła.

Dziwny był to poranek - bez śpiewu ptaków, bez budzącego się słońca, bez słonecznych promieni, nagrzewających jesienne powietrze. Cisza wydawała się wręcz nienaturalna. Wreszcie Erytrea, uznawszy, iż znalazły się wystarczająco daleko od obozowiska, by nikt ich nie dostrzegł ani nie usłyszał, lecz na tyle blisko, by się nie zgubić, wskazała jeden z opuszczonych, porośniętych bluszczem i innymi pnączami budynków.
- Może wejdźmy tu na chwilę.

Magini w skupieniu obejrzała wnętrze budowli, w której się znalazły. Na ścianach pozostały freski, które w dziwnym świetle, wpadającym przez okna, wyglądały szczególnie pięknie, lecz także nierealnie.
- Chciałabym cię o coś prosić, Livio. Przede wszystkim jednak bardzo zależy mi na tym, aby nikt się nie dowiedział o tej rozmowie. Niezależnie od tego, jak się potoczy, niech pozostanie między nami. Wiem, że nie mogę niczego od ciebie wymagać ani żądać. Lecz czy mogę prosić o twoją dyskrecję? - Odwróciła twarz w stronę kapłanki. Była bardzo poważna, a jej oczy wyrażały zmęczenie, choć zdecydowanie. Livia kiwnęła głową w odpowiedzi. Pomyślała, że to takie dziwne. Niedawno to ona prosiła Ragnara o zachowanie w tajemnicy ich rozmowy. Teraz Erytrea prosiła o to samo ją. Araia miała rację. Wszyscy mieli tajemnice mniejsze lub większe. No, może poza Eliotem, który serce miał jak na tacy i czasami źle się czuł w towarzystwie skrytej drużyny, jaką stanowili.
- Twoja tajemnica pozostanie tylko twoją – powiedziała dla potwierdzenia, zastanawiając się, czego mogła chcieć od niej czarodziejka.

Starsza kobieta odetchnęła, po czym przygryzła dolną wargę, jakby jeszcze nie do końca zdecydowana. Wreszcie rzekła, prosto, nie siląc się na wstępy:
- Czy mogłabyś wykorzystać swą moc, by sprawdzić, czy nie rośnie we mnie nowe życie?
Młoda kapłanka popatrzyła na Erytreę z wyraźnym zaskoczeniem. Nie spodziewała się takiej prośby.
- Mogę spróbować, ale nie jestem pewna. To zależy, jak silne może być to życie.
- Nie rozumiem? Jak silne?...
- Kiedy życie się zaczyna, jest delikatne, słabe i czasami bardzo kruche. Wiele kobiet traci to, co rosło w ich ciałach, nawet nie zdając sobie sprawy, że w ogóle tam było. Z czasem staje się coraz mocniejsze
- Livia odpowiedziała cicho. Erytrea skinęła ze zrozumieniem. Milczała chwilę, nim wreszcie powiedziała:
- Mimo wszystko proszę, chociaż spróbuj.
Kapłanka rozejrzała się po otoczeniu. Kamienne ściany. Kamienna podłoga. To nie było dobre miejsce na takie badanie.
- Chodźmy na zewnątrz - powiedziała. - Poszukajmy jakiegoś miejsca, gdzie mogłabyś się położyć i odprężyć.
- Dobrze.


Jakiś czas kluczyły między domami, aż znalazły jasną, zieloną polanę pomiędzy drzewami. Kapłanka poprosiła czarodziejkę, by położyła się wygodnie i pomyślała o czymś spokojnym i przyjemnym. By starała się oddychać jak najwolniej. Jakby chciała wyciszyć swoje ciało. Erytrea posłusznie ułożyła się na miękkiej trawie, czując dotyk ziemi pod plecami. Spojrzała w górę, poprzez zielone liście, rozświetlone niezwykłą poświatą tego ukrytego we wzgórzu elfiego cmentarza. Livia dała jej chwilę dla wyrównania bicia serca. Potem położyła ręce na łonie Erytrei i docisnęła lekko. Przez chwilę trwała tak, pogrążona w ciszy i skupieniu, nie odrywając dłoni od podbrzusza czarodziejki. Magini z początku drgnęła lekko pod tym niespodziewanym dotykiem, a całe jej ciało się napięło, zaraz jednak przykazała sobie rozluźnić mięśnie, odetchnąć spokojniej. Nie było to łatwe.

Dlaczego jest tu tak cicho, tak pusto? Cisza krzyczała swoją obecnością, była niemal jak ciało stałe. Livia nie poruszała się, a myśli Erytrei płynęły niespokojnie jak wezbrana rzeka. Prześlizgiwała się tuż przy jej brzegach, bojąc się zagłębić w nurt, obawiając się tego, co wypełniało jej głowę i duszę.

Obawa, tak, czuła obawę.

Niepewność. Nienazwaną, niedookreśloną.

Przenikały ją sprzeczne emocje. Tak wiele niesprecyzowanych lęków.

Strach – a jeśli naprawdę jest brzemienna?

Zdumienie – jak to możliwe, by jej ciało nosiło drugie życie, by w jej łonie rozwijała się inna istota, maleńki człowiek?

A co, jeśli rzeczywiście nosiła pod sercem dziecko – jaką matką będzie? Jak wytrwa do końca swojej misji, bojąc się o to nowe życie, o zdrowie i bezpieczeństwo maleństwa? Lepiej, by tego dziecka nie było.

Nie...

Nie! Jak mogła tak pomyśleć?! Odepchnęła tę myśl, daleko, głęboko, stłamsiła ją, zgniotła, utopiła pod wodą innych refleksji. Pod ich napierającym prądem.

Ciekawe, czy to chłopiec, czy dziewczynka...

Jakim ojcem będzie Nikkolas?

Przecież ona nic, zupełnie nic o nim nie wie! Nie wie, jakim jest człowiekiem. Czułym, dowcipnym, wykształconym i kulturalnym – ale nie widziała go w tak wielu sytuacjach, nie zna tak wielu jego zachowań!

A jeśli naprawdę jest brzemienna – jak ona mu o tym powie!? Nagły lęk przed jego reakcją zdekoncentrował ją, spiął, ale Livia chyba nie zwróciła na to uwagi...

A może to po prostu stres. Może krwawienie nie przychodziło przez podróż, przez wszystkie troski, przez ciągłe zmiany otoczenia. Tak wiele czynników mogło wpłynąć na organizm kobiety, od tak wielu warunków był uzależniony ten cykl...

Czuła się zdenerwowana. Serce biło szybko, nierówno. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiła całkowicie się odprężyć. Tymczasem Livia pogładziła delikatnie ciało kobiety. Czuła jej napięcie mimo prób rozluźnienia. I czuła jeszcze coś, coś tak niezwykłego, a jednocześnie tak zwyczajnego. Czuła bicie serca. Delikatne, prawie niezauważalne pulsowanie, tak inne od mocnych uderzeń pulsu matki. To było piękne.
- Dziękuję - szepnęła cicho, wyraźnie poruszona. Czarodziejka otworzyła oczy, zdumiona wyszeptanym przez kapłankę słowem.
- - Dziękuję?... - powtórzyła bezwiednie, bez sensu.
- Rzeczywiście masz w sobie życie, Erytreo. - Dziewczyna uśmiechnęła się przy tych słowach lekko. - Niezwykłe było móc je poczuć. Bicie jego serca.
- Bicie jego serca...
- Kobieta uniosła się na łokciach, a jej smukłe dłonie otoczyły gładki, na razie jeszcze płaski brzuch z nagłą czułością. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że się uśmiecha, że ten uśmiech nie chce zniknąć z jej ust, że jest coraz szerszy, cieplejszy, promienniejszy... i tajemniczy, bo zaiste nosiła w sobie tajemnicę. Poczuła dziwną ulgę - ulgę, że wreszcie skończyła się niepewność.


- To ja tobie dziękuję, Livio. Przez ostatnie dni niezmiennie się martwiłam. Bałam się, nieustannie myślałam o tym, co się ze mną dzieje i do czego to doprowadzi. Ale teraz... Teraz już się nie boję. Nie w ten sam sposób, w każdym razie.
- Ono jest zdrowe i silne.
- Uśmiech kapłanki stał się szeroki i radosny. Jej oczy zaświeciły się dziwnym blaskiem.
- To dobrze. - Erytrea pogłaskała brzuch. - Czeka je ciężka podróż. Oboje musimy być silni.
- W twoim ciele jest bezpieczne, ale za jakiś czas może przysporzyć Ci trochę trudności. Są zioła, które łagodzą objawy. Gdy wrócimy do wioski, zapytamy o nie zielarkę.
- Tak. Ale proszę cię... Nie mów nikomu. Nie chcę pozostałym przysparzać dodatkowych zmartwień.
- Jak chcesz, ale tego nie da się długo ukrywać.


Livia przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiała, a potem stwierdziła raczej niż powiedziała:
- To dziecko Nikkolasa. W Palischuk.
Erytrea przytaknęła.
- Tak. Będę musiała mu powiedzieć... Ale boję się, że wtedy zrobi wszystko, by powstrzymać mnie przed podróżą przez góry i wędrówką na lodowiec...
Livia spochmurniała.
- Nie powinnaś iść na lodowiec. Nikt nie powinien. Dla ciebie to będzie jednak stokroć bardziej niebezpieczne.
- Najwyraźniej jednak nie ma innej drogi.
- Erytrea także spoważniała, posmutniała.
- Tam, dokąd idziemy.... W lodowym pałacu dzieci rodzą się rzadko, zwłaszcza te obdarzone mocą. Porywa się więc takie dzieci... - Popatrzyła na kobietę z lękiem. - Ty chcesz tam iść z własnej woli, z dzieckiem zaklinacza i czarodziejki w łonie? Jeśli one się dowiedzą.... - Zamknęła oczy, kręcąc głową ze strachem.
- One? Kto? O kim mówisz? Co to za pałac?
- Kapłanki Auril
- Więc pamiętasz, jak tam było...
- szepnęła czarodziejka. Livia pokiwała głową. Kobieta przypatrzyła jej się ze współczuciem.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała jeszcze ciszej.
- Byłam uwięziona, ale czasami coś do mnie docierało. Słowa, myśli, uczucia – powiedziała dziewczyna, a potem, słysząc pytanie czarodziejki, pokręciła przecząco głową. - To niebezpieczne. Nie ściągajmy na siebie jej uwagi.
Magini przytaknęła. Jej mina wyrażała troskę, brwi ściągnęły się, marszcząc białe czoło.
- Zbyt wiele trudnych decyzji w tej drodze... - wyszeptała ze znużeniem.

Livia, widząc, jak pogorszył się jej nastrój, i czując za to odpowiedzialność, spróbowała jakoś pocieszyć czarodziejkę.
- Jeszcze jest trochę czasu do wyprawy na lodowiec. Pomyślimy, jak cię zabezpieczyć. Pomyśl teraz o czymś milszym. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Wiesz, twoje dziecko, ono jest teraz takie - pokazała w palcach odcinek wielkości cala - jak duża fasolka.
- Fasolka...
- Erytrea zaśmiała się lekko, po czym pochyliła głowę. Obie spojrzały na jej brzuch. - To niezwykłe, że rośnie we mnie druga istota. Jest taka maleńka...
- Tajemnica życia.
- Tak.
- Magini dotknęła brzucha, namyślając się chwilę nad czymś. - Sądzisz, że mogłoby mu zaszkodzić... No, wiesz... - zarumieniła się lekko, ale spojrzała na kapłankę. - Nigdy nie miałam do czynienia z brzemiennymi kobietami. Nic o tym nie wiem...
- Nie sadzę, ale...
- Livia uśmiechnęła się. - Wiesz, Erytreo, ja nie mam wiedzy w tej dziedzinie. Znaczy... teoretycznie wiem, o co chodzi, ale... – Czuła, że się zaplątała. - Chyba na razie nic się nie stanie.
Czarodziejka uśmiechnęła się leciutko, łagodnie.
- Wszystko przyjdzie z czasem – stwierdziła nader enigmatycznie. - Wracajmy. Nikkolas pewnie niedługo się obudzi.
- Eliot pewnie też i będzie się martwił, gdzie jestem.
- Livia uśmiechnęła się na myśl o młodym magu.
- Wydaje się... bardzo zakochany - zauważyła czarodziejka ostrożnie. Dyplomatycznie.
- Myślę - Livia popatrzyła przed siebie - myślę, że on się uczy miłości, ale jeszcze trochę czasu minie, zanim to się stanie. Choć nie musi się stać.
Erytrea przytaknęła.
- Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie... Wydaje mi się, że widzi miłość taką, jak opisują ją bardowie, a nie taką, jaka jest naprawdę. Ale jest młody. Tak, jak mówisz - musi się tego dopiero nauczyć.
- Tak.
- Livia popatrzyła na czarodziejkę i jakby lekko mrugnęła do niej. - Kiedyś może dojrzeje...
Kobieta uśmiechnęła się i przez chwilę spoglądały na siebie ze zrozumieniem, z tym szczególnym porozumieniem, jakie może narodzić się tylko między kobietami, kiedy rozmawiają o mężczyznach.
- Mam tylko nadzieję, że nie za późno.
Kapłanka kiwnęła głową i wyszeptała cicho, jakby bardziej do siebie:
- Ja też, Erytreo. Ja też.

***

Erytrea myślała intensywnie o dziecku, które w niej dojrzewało. Czy będzie zdrowe? Czy będzie bezpieczne? Czy będzie szczęśliwe? Czy ta nowa ścieżka, która otwierała się przed nią, dwie istoty, które nagle stały się dla niej bardzo ważne, też nie zasługiwały na życzenie?

Ezymander. Och, Ezymandrze!

Ścisnęła medalion, który spoczywał na jej piersi. Czy wciąż działał? Czy siła, którą ściągnęła ich do tego miejsca – innego wymiaru? - nie zakłóciła jego magii? Czy Ezymander był wciąż z nią, czy wszystko słyszał?

To dla niego wyruszyła z Turmish. To dla niego, z determinacją, bez chwili wahania, bez żadnych wątpliwości, nie bacząc na cenę goniła za ifrytem, za życzeniem, które mógł spełnić.

Dla niego czy dla siebie? Dla brata czy dla spokoju własnego sumienia? Dla Ezmandra czy dla Erytrei było to życzenie, ta podróż, to szaleństwo?

Czy gdyby nie wypowiedziała tego upragnionego życzenia, nie przekreśliłaby tym samym poświęcenia Marthy, czy nie byłoby to równoznaczne ze splunięciem na pamięć o Falkonie, czy nie zadałaby wtedy kłamu swoim przekonaniom, sobie samej?

Czy nie odebrałoby to sensu wszystkiemu, co przeżyła, co przeżyli jej kompani?

Czy nie sprawiłoby, że Araia już zupełnie zaczęłaby nią pogardzać, że przepaść, która na razie była po prostu rysą niezrozumienia, urosłaby do horrendalnych, niemożliwych do pokonania rozmiarów?

Czy wiara Nikkolasa w jej szlachetność i odwagę nie zostałaby wystawiona na pośmiewisko?

Lecz jakie, tak naprawdę, było jej życzenie? I czy jej życzenie było życzeniem Ezymandra?

Ezymander...

Znała go od urodzenia, może nawet lepiej niż samą siebie. Był czas, gdy znała każdą jego myśl i każde jego pragnienie, gdy nieobce były jej wszystkie jego obawy, wszystkie jego plany, wszystkie jego uczucia. Lecz czas płynie, a ludzie się zmieniają. Byli rodzeństwem, ale ich drogi rozeszły się na wiele lat, a ponowne spotkanie przydarzyło się zupełnie innym ludziom. Czego chciałby Ezymander? Co sprawiłoby, że jej ukochany brat poczułby prawdziwe szczęście?...

Wspomniała swojego ojca. Dziadka, którego opowieści o rodzie Murciélago uwielbiała w dzieciństwie. Matkę, której twarz zacierała się w pamięci. Zawsze wpajano jej, że rodzina jest najważniejsza. Rodzina jest ostoją, przystanią, twierdzą, jedyną prawdziwą cennością, jedynym bogactwem, jakie może posiąść człowiek. Jej rodzina prawie się rozpadła. Prawie.

Czas uciekał, ale czy to jeszcze miało jakieś znaczenie, w istocie? Czarodziejka westchnęła, przeciągle, ze zmęczeniem. A potem wypowiedziała swoje życzenie. I poczuła niesamowitą lekkość, która ogarnęła jej duszę. Uśmiechnęła się, delikatnie, łagodnie. Tym razem także ciemnymi oczami.

- Daj mojemu bratu i mnie to, czego pragniemy.

Nieważne, czy życzenie się spełni, ważne, że dotrzymała słowa, danego nie tylko Ezymandrowi, lecz także samej sobie. I w tym poczuła oczyszczenie, w tym znalazła spokój.

Przytuliła się mocniej do Nikkolasa.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 14-02-2010 o 20:20. Powód: Kilka zagubionych zdań, których brak wydał mi się karygodny, gdym post przeczytała. ;P
Suarrilk jest offline