Wątek: Serce Nocy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2010, 01:21   #371
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wary:

Aylis, Borin, Cień:

Dziwne poczucie humoru.

Czasem los rzucał zdarzeniami nieco... dziwnymi, jednakże czy zawsze warto było go obwiniać? Może za nietypowymi zdarzeniami stał inny człowiek?

Często przestawało to być ważne ze względu na efekt, jaki wywoływały. Podobnie było w tym wypadku, ponieważ martwe trupy w towarzystwie jedynego żywego wyglądały co najmniej specyficznie i nietypowo.

Powstawało pytanie: On był członkiem grupy zabijającej "tych złych" czy odwrotnie? Może nie istniał taki podział, a każdy był zły?

Wiele wątpliwości, żadnej odpowiedzi. Przynajmniej na początku, kiedy to osobnik spadł.
Tylko od niego zależy to, ile z tych pytań rozwieje się, ile pozostanie niewyjaśnionych.

W tym wypadku również sam Krasnolud potrzebował odpowiedzi. Być może jest to jakaś sugestia do myśli dedukcyjnych lub indukcyjnych?

Nim jednak ktoś ponownie zdołał zabrać głos...
Nagły trzask wypełnił pomieszczenie! To drzwi otworzyły się z hukiem, zaś w nich stanął mężczyzna w średnim wieku, który głową niemalże sięgał szczytu futryny.
Ciemne blond włosy lepiły mu się do twarzy i ani myślały odkleić nawet wtedy, gdy na chwilę wsparł dłonie na kolanach, nie mogąc złapać tchu.
Jego szara, lniana koszula również była mokra, przez co przywarła do skóry.

-Nie...!-wysapał z trudem łykając ślinę.

-Niewierni!-spróbował ponownie. Tym razem z sukcesem.

-Co?-zapytał karczmarz, wyglądając tak, jakby dowiedział się, że na jego karczmę biegnie stado wściekłych nosorożców.

-Niewierni ido z wielkim hermetykiem! Łon ich prowadzi! Po kapłana cza iść!-powiedział szybko.

-Niby skąd idą? Ze wschodu?-po tym pytaniu chłop przystanął, zastanawiając się.
Rzucił oczami w lewo, w prawo, spojrzał na własne dłonie i wystawił głowę na dwór, patrząc na niebo.

-Nie! Une ze północy lezą jak...-podrapał się po głowie, spluwając na trawę.

-... jak stonka kartoflana!

-Ilu ich jest?-ponownie zabrał głos gruby mężczyzna.

-No ich bedzie...-oparł się o futrynę, ułatwiając sobie stanie. Wyprostował powoli kciuk, palec wskazujący, środkowy... Podniósł głowę.

-Dużo ich bedzie! I wielki hermetyk!-odetchnął głęboko, po czym odwrócił się na pięcie, zaczynając się wydzierać, by cała wieś usłyszała o nadchodzących gościach.

Dosyć szybko rozbrzmiały kolejne głosy obwieszczające nowinę, równie hałaśliwe, by po kilku minutach zacząć cichnąć.
Wyszliście z gospody...

Zobaczyliście, iż przy wzgórzu zgromadzili się wszyscy mężczyźni ze wsi bądź jej zdecydowanie większa część.
Każdy w dłoniach miał przedmioty niezbędne do pracy, która została im przerwana.
Jedni dzierżyli grabie, inni widły, szpadle czy inne przyrządy służące do uprawy ziemi. Znalazły się nawet wielkie nożyce, natomiast w tłumie "błysnęła" wam całkiem spora siekiera.
Zobaczyliście również kilka kos oraz zaostrzonych, długich drągów, służących do prymitywnego łowienia ryb poprzez szybkie i efektowne przebicie zdobyczy.

Ludzie zgromadzili się wokół kapłana, który mówił coś, żywo gestykulując. Raz obie dłonie wzniesione były ku górze, za drugim już siekały powietrze jak natkę pietruszki.

W miarę zbliżania się, jego głos słychać było coraz wyraźniej.

-...żeby jakikolwiek heretyk kalał swymi plugawymi usty, naszą boginię, przenajświętszą Zimną Dziewicę!
Nikt nie będzie mówił w co mamy wierzyć, a jeśli spróbuje, niechaj zginie na stosie!
-wykrzyczał na zakończenie.

Nagle podniósł się bojowy okrzyk, którego źródłem były wszystkie zgromadzone gardła.
Odbył się on przy akompaniamencie podnoszenia dłoni dzierżących chłopską "broń".

-Za wiarę!-krzyknął kapłan, wychodząc na przód pochodu, wyruszającemu ku Odwarze Górnej.
Gdzieś w tłumie mignęła wam czerwona głowa, która szybko zniknęła, jednakże ten kolor włosów nie był zbyt powszechny w tych stronach.
Czyżby Ruda dołączyła do społeczeństwa?

Jeszcze dziwniejsze było to, iż kawałek dalej zza domów wyłonił się sołtys ze spotkanym wcześniej arystokratą, w towarzystwie dwóch strażników i kapitana, którzy... włączyli się w przemarsz!

Ruszyliście razem z nimi, dostrzegając przy kapłanie znajomego chłopa. To on wpadł, informując wszystkich. Teraz zmierzał, do przodu, prowadząc ku rzece rysującej się coraz wyraźniejszą, niebieską kreską.

Coraz wyraźniej widać było coś jeszcze. Trochę ponad tuzin postaci stało na brzegu, formując równe rzędy oraz kolumny.

Najwyraźniej dopiero przeprawili się przez wodę, natomiast ich działania sugerowały charakter typowo militarny.

-Czekajcie na mnie!-wrzasnął jakiś głos z tyłu, a kiedy obróciliście się, zobaczyliście krasnoluda, który biegł "sprintem" ku nim, dźwigając kafar z jednej strony kończący się obuchem, natomiast z drugiej stożkowatym ostrzem.

-Czekać, kurwa! Czekać na mnie! Psia jego w rzyć, mać!-wydarł się... przyspieszając! Dosyć szybko wyminął was, omijając pochód, by trafić do czołówki.


Na przedzie grupy przeciwnej mogliście już dostrzec charyzmatycznego, starszego mężczyznę w czarnym habicie z wieloma guzikami.
Z jego twarzy był niczym niezmącony spokój w towarzystwie lekkiej radości wyrażonej w delikatnym, błąkającym się uśmiechu.
Posiadał również stalowe, niezłomne oczy, utkwione w kapłanie.
Zarówno jak nóg, rąk również nie było widać, ponieważ dłonie, zapewne, spoczywały za nadgarstkami.


Obok niego stał dowódca oddziału o blond włosach okalających twardą, zimną twarz młodzieńca.
Jego mundur był dwuczęściowym, niebieskim strojem, dopasowanym do ciała. Oprócz tego każdy z nich posiadał pas wyglądający na niezwykle delikatny, wyszywany srebrem.
To właśnie przy nim znajdowała się zdobiona pochwa, z której wystawała, w niczym jej nie ustępująca, rękojeść długiego, cienkiego miecza.
Projektant z pewnością natrudził się nad planem odzieży, ponieważ połączył wojskową funkcjonalność z elegancją.

Ubiór mężów ustawionych w cztery kolumny po trzy rzędy, nie różnił się bardzo. Był nieco mniej ozdobiony, tak samo jak bronie.
Niemniej jednak typ ostrze pozostawał ten sam.

Nagle wszyscy stanęli, zatrzymując się w pewnej odległości od przybyszów.

Na czele reprezentacji Warów znajdował się kapłan. Nieco dalej za nim stał sołtys w towarzystwie swego przyjaciela-szlachcica.
Dalej znajdowali się strażnicy pod dowództwem Ingardiego, przy którym z nogi na nogę przestępował Krasnolud z kafarem opartym o ramię.

Kawałek dalej dostrzegliście Rudą, wpatrującą się w żołnierzy z dziecięcym zainteresowaniem.

-Niech Lamilidin będzie z wami!-pozdrowił mieszkańców duchowny po przeciwnej stronie.

-Nie potrzebujemy waszego fałszywego boga!-odparł pogardliwie Elmeis.

-Jestem kardynał Jeho Calceff. Wbrew pozorom, jakie sprawiamy, przybywamy w pokoju, pragnąc zaprezentować naszą wiarę społeczeństwom, które jej nie znają-ciągnął, nie przejmując się słowami wyznawcy Zimnej Dziewicy.

-To wasza "misja", tak?-odezwał się ponownie duchowy przywódca wsi.

-Można to tak nazwać-uśmiechnął się lekko kardynał.

-Naszą misją jest pokazanie innym dobroci wielkiego Lamilidina, zaprezentowanie sposobu życia, powszechnego w nieco innych kręgach...

-Z pewnością. Chcecie nas "nawracać"! Nie potrzebujemy tego!-wzniósł ręce, zaś zebrani mężczyźni krzyknęli, tupiąc w wyrazie poparcia.

-Wynocha! Nie potrzebujemy was tutaj! Won niewierni! Won heretycy! Won! Won! Won! Won!-wrzeszczał, wymachując dłońmi, zaś za jego głosem dołączały się kolejne, aż w końcu każdy chłop miał na ustach to jedno słowo.

Calceff spojrzał na wszystkich nieprzychylnie, po czym nachylił się do dowódcy stojącego obok niego, szepcząc coś.
Gdy skończył, spojrzał na młodego mężczyznę, który skinął lekko głową, podnosząc rękę, która machnął w tył, zaś wszyscy ponownie zaczęli wchodzić na prowizoryczne tratwy z zamiarem ponownego przepłynięcia rzeki.

-Będziemy stacjonowali, przez kilka dni, na drugim brzegu, czyli za wioską! Gdyby ktokolwiek miał jakieś wątpliwości czy pytania, każdy jest mile widziany! Po każdego przypłyniemy, a kiedy zapragnie wrócić, odstawimy bezpiecznie do wsi!-głos kardynała przebił się przez tłum.

Po końcowym oświadczeniu, sam mówca również wszedł na tratwę, wyjmując z kieszeni błyszczący, czarny kamień szlachetny wielkości pięści, w który wpatrzył się, jak gdyby zaglądał do jego wnętrza.

Z wyrazem zamyślenia na twarzy, ponownie spojrzał ku krzyczącym ludziom, a następnie schował przedmiot.

-Dziękuję wam za okazaną wiarę. Mam nadzieję, że nasza Pani jest z nas zadowolona!-skłonił się ku Aylis i odszedł.

Tłum postanowił postąpić podobnie. Została jedynie Ruda, kapitan straży oraz Krasnolud, tęsknie spoglądający na drugi brzeg.

-Już myślałem, że w tym gównie znajdzie się jedno ziarenko złota. Pierdolony tombak. Trzeba było ugryźć, żeby to sprawdzić. Teraz mam cholerny posmak gnoju w mordzie.
Nawet się rozerwać nie można, taka jego mać!
-warknął, zaczynając mamrotać coś pod nosem, czego nikt nie zrozumiał.

Przez długą chwilę panowała cisza.

-Ghang...-odezwał się Ingardi.

-Czego?-burknął kowal, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć na twarz rozmówcy.

-Jeśli się mylę to mnie popraw. Jak tu przybyli, było ich czternastu. Tuzin wojskowych, jeden dowódca i kardynał. Dobrze mówię?

-Taaa...

-W takim razie albo nie umiem liczyć do czternastu, albo...-zamilkł, zaś Krasnolud wbił wzrok w zgromadzonych na drugim brzegu.

-Kurwa mać!-niemalże krzyknął, jednakże jego głos nie był zdecydowany. Wybuchnąć radością czy furią?

-Trzynastu! Psia jego mać!-dodał zdziwiony, a kiedy wy sami przeliczyliście, doszliście do posobnego wniosku.

Jednego brakowało...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline