Wątek: [DA] Pogoń
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2010, 13:08   #12
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Garrett schował do sakiewki kilka złotych monet podarowanych im przez nieznajomego. Podszedł do okna by w świetle chylącego się ku zachodowi słońca spojrzeć na miasto. Mimo iż spędził tu całe życie nigdy nie udało mu się polubić tego miejsca. Choć plątanina wąskich uliczek w połączeniu z mrowiem żyjącym pośród nich rzemieślników, kupców, notabli i innych osób, które Garrett zwykł odwiedzać nocami, stanowiły idealne warunki do pracy dla kogoś z jego fachem, nie odczuwał nawet cienia żalu w związku z faktem, iż opuszcza to miejsce. Pozostawało pytanie czy tam gdzie zamierza się udać będzie mu lepiej. Zanim odejdzie musiał jednak załatwić jedną sprawę. Ale to może poczekać do jutra. W międzyczasie do pokoju zawitał posłaniec przynosząc wiadomość od ich nowego pracodawcy.

Rzucił okiem na list po czym opuścił pokój i udał się na salę gdzie zamówił sobie kufel brei, która wśród miejscowych bywalców uchodziła za piwo, potem następny i jeszcze dwa. Wrócił do pokoju, rozłożył koc na podłodze i ułożył się do snu. Nie musiał długo czekać na jego nadejście.

***

Z samego rana złodziej po przejrzeniu zawartości swego plecaka dostrzegł, iż nie zabrał ze swojej mety jednego z dość przydatnych narzędzi pracy. Spakował manatki i ruszył w stronę dzielnicy kupieckiej. Najpierw skierował się do kramu pewnego kowala, gdzie nabył kilka metrów stalowego drutu. Potem skierował się w północny część dzielnicy.

Na końcu jednej z wąskich uliczek, nieopodal świątyni, mieścił się niewielki sklepik. Nad drzwiami kołysał się szyld z napisem „Złota Karafka”. Garrett śmiało przekroczył próg i obrzucił wzrokiem wnętrze lokalu. Ktoś, kto zaglądałby tu po raz pierwszy, w ciągu pierwszych kilku sekund od wejścia mógłby dostać zawrotów głowy z powodu mozaiki aromatów składających się na zapach tego miejsca. Intensywna woń kilkudziesięciu gatunków ziół, których pędy suszyły się zawieszone pod sufitem, mieszała się z ostrym aromatem siarki. Słodkawy zapach pleśni unoszący się z ustawionych na ladach ususzonych części zwierząt splatał się z ostrą wonią wody bromowej i sproszkowanego monacytu. Wzdłuż ścian pomieszczenia ustawiono półki zawalone najróżniejszymi materiałami niezbędnymi każdemu adeptowi sztuki alchemicznej. Jeżeli w którymś miejscu uchował się skrawek wolnej przestrzeni ustawiono tam narzędzia pomocne przy sporządzaniu eliksirów poczynając od najprostszych moździerzy poprzez fiolki, retorty i alembiki, na przyrządach do destylacji kończąc. Naprzeciw drzwi, nieopodal wyjścia na zaplecze stał kontuar, za którym krzątał się teraz właściciel tego przybytku.

Perry Heartless, bo tak się nazywał, miał jakieś sześćdziesiąt lat, był dość niski i wątłej budowy ciała. Nosił sięgające do ramion zmierzwione włosy o stalowoszarej barwie. Ubrany był brązowe spodnie i skórzaną kamizelkę tego samego koloru oraz białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Twarz miał pociągłą, o ostrych rysach. Na haczykowatym nosie spoczywały niewielkich rozmiarów binokle, przez które ich właściciel uważnie obserwował teraz bulgoczącą zawartość trzymanej w ręku retorty. Dopiero gdy Garrett zabębnił pacami o kontuar mężczyzna zauważył, że nie jest sam.

- O witaj Garrett.

- Co tam szykujesz?

- Zamówienie dla jednego z tutejszych kupców. W czasie walk o miasto spłonął mu dom a razem z nim większa część ksiąg rachunkowych. Jakiś czas temu, gdy zawitał do mnie wspomniałem mu, iż przed paroma laty zdarzyło mi się badać właściwości pewnego specyfiku wchodzącego w reakcje z węglem zawartym w inkauście. Nieco zmodyfikowana wersja tej mikstury mogłaby rozwiązać jego problem więc zaproponowałem swoje usługi.

- Działa?

- Sam zobacz.


Alchemik i wyjął spod lady poczerniały arkusz pergaminu. Następnie zanurzył pędzel w trzymanej w ręku retorcie i rozprowadził jej zawartość na kartce. Po kilku sekundach na poczerniałej powierzchni zaczęły się ukazywać litery lśniące zielonym blaskiem.

- No proszę całkiem nieźle jak na starego dziadygę, który ledwo widzi na oczy – zachichotał Perry – a tak w ogóle to w jakiej sprawie do mnie przyszedłeś?

- Pożegnać się. Wyjeżdżam z miasta i... w najbliższej przyszłości nie planuję powrotu.

- Gdzie masz zamiar się udać?

- Szczerze mówiąc, to w chwili obecnej tego nie wiem. Jeden człek wynajął mnie i jeszcze kilka innych osób do poszukiwań pewnej niewiasty. Sęk w tym, że jeśli idzie o kierunek w jakim się udała to mamy kilka tropów, z których tylko jeden może być prawdziwy.

- Twój pryncypał wie o tym?

- Nie i mam nadzieję, że jeszcze długo się nie dowie. Jeżeli ktoś od Vranzy będzie o mnie wypytywał to powiesz im tylko, że wyjechałem z miasta. Bywaj Perry i niech ci się wiedzie.

- Tobie również Garrett.


Wyszedł ze sklepu. Czuł się podle mimo, iż zdawał sobie sprawę, że nie może zabrać starca w podróż. Wiedział, że kiedy Jovan Vranza dowie się o jego zniknięciu, wyśle swoich drabów do każdego, z kim Garrett miał styczność. Nawet gdyby ostrzegł starca, ten nie zdołałby się ukryć przed takimi jak oni. Ci ludzie nie cofną się przed niczym w celu uzyskania odpowiedzi. Znając ośli upór Perry'ego podejrzewał, że na początku stary zamiast wyśpiewać im wszystko będzie próbował się stawiać, jak przed laty, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Dzięki temu co przed chwilą usłyszał od złodzieja po jakiejś godzinie bicia będzie w stanie dać im cokolwiek. Może wtedy zostawią go w spokoju. Ruszył w stronę placu.

***

Dotarł na miejsce w samo południe. Na placu tłoczyli się przedstawiciele wszystkich ras zamieszkujących Ferelden. Z trudem przychodziło mu przeciskanie się przez ciżbę. Panujący tu gwar człowiekowi preferującemu ciszę, a takim był Garrett, z trudem udawało się wytrzymać. Tłuszcza uspokoiła się na chwilę, gdy świeżo koronowany władca wchodził na podwyższenie. Ledwo jednak otworzył usta tłum dał upust swojej frustracji. Nie trzeba było mędrca by zrozumieć dlaczego tak się stało. Wszyscy mieli dość wojny. Wielu podczas plagi straciło rodzinę i cały dobytek. Szukali kogoś na kim mogliby wyładować swój gniew. Padło na młodego władcę.

Chwilę po tym jak motłoch rozpoczął swą litanię wyzwisk i przekleństw a w stronę króla poleciały najróżniejsze przedmioty codziennego użytku, jego wysokość zachwiał się. Garrettowi nie udało się dostrzec przelatującego pocisku jednak od razu zrozumiał co się święci odruchowo rozejrzał się dokoła jednak ani w oknach ani na dachach domów otaczających plac nie udało mu się wypatrzyć zamachowca. W przeszłości zdarzało mu się kilka razy wykonywać podobne zlecenia chociaż nigdy w obecności tylu świadków. Mogło to dowodzić wyjątkowej głupoty lub pewności siebie królobójcy. Później, kiedy do akcji wkroczyli zamaskowani siepacze, Garrett skłaniał się ku drugiej wersji.

W międzyczasie udało mu się dotrzeć do towarzyszy niedoli. Zanim jednak zdążył zamienić z nimi chociaż słowo odnalazł ich posłaniec Yana.

- Chodźcie za mną – rzekł mężczyzna.

Starając się uniknąć stratowania przez rozszalały tłum złodziej próbował iść za nim. Nagle drogę zastąpiło im kilku zamaskowanych napastników. Jeden z nich, dzierżący w ręku miecz sporych rozmiarów ruszył na złodzieja. Oponent górował nad nim zarówno wzrostem jak i budową ciała. Garrett tylko uśmiechnął się pod nosem. Rzucił plecak na ziemię i czekał na napastnika. Przypomniały mu się słowa jednego z kamratów, od którego uczył się swego fachu - „w naszym świecie siła znaczy wiele ale nie wszystko, szczególnie wtedy, gdy przy jej pomocy usiłujesz zdziałać coś przeciw szybkości”. Z łatwością uniknął pchnięcia jakie wyprowadził przeciwnik. Chwycił go za przegub i pociągnął w swoją stronę, drugą ręką sięgając po sztylet.


Jego ostrze ze świstem przecięło powietrze pozostawiając po sobie niebieską smugę. Cios przeorał twarz przeciwnika na wysokości oczu. Ślepy i oszalały z bólu drab zaczął wymachiwać klingą na wszystkie strony. Garrett w tym czasie, nie spiesząc się zbytnio, zaszedł go od tyłu i szybkim cięciem zakończył żywot zamaskowanego zbira. Trup, którego głowę z resztą ciała łączył teraz jedynie cienki kawałek mięsa zwalił się na ziemie. Jeszcze przez chwilę wstrząsały nim pośmiertne spazmy po czym na zawsze zamarł w bezruchu.

Złodziej podniósł z ziemi tobołek i rozejrzał się wokoło. Usiłował wypatrzeć w tłumie znajome twarze. Chwilę po tym jak całe towarzystwo zebrało się do kupy odnaleźli Yana.

- Uciekamy z miasta. Tym razem nam się nie uda. Jesteśmy wyczerpani i nie obronimy go. Powiem wam o co chodzi jak będziemy poza murami.

Garrettowi pomysł szarego strażnika przypadł do gustu toteż nie protestując ruszył za nim.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 10-02-2010 o 13:10. Powód: poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline