Yellow nawet nie zwrócił uwagi na lekceważący ton Matthiew. Wstał i starał się jak najdokładniej wyciszyć. Łapał po woli nozdrzami powietrze. Było wilgotne i dosyć słodkie.
- Nie możemy rozpalić ognia, niestety wciąż też jesteśmy zbyt blisko rzeki. Zawsze wysyłają patrole obydwoma brzegami, a już im na pewno doniesiono o śmigłowcu. Zrobimy jeszcze po woli dwa kilometry w głąb i rozbijemy obóz. Każdy ma moskitierę w plecaku. Idźcie po woli za mną. Kroczcie po moich śladach i bądźcie cicho. Inaczej możemy tylko oberwać.
Spojrzał na nich po czym ruszył po woli. Drzewo w tej części było zbyt mokre, aby można było nim palić i nie chodziło tutaj o trudności z jego rozpaleniem, co z faktem iż mokre drzewo bardzo się dymi. Może i w nocy ciężko dostrzec dym, za to mokry dym wyczuć na kilometr. A jego światło jest jak kierunkowskaz. Stąpał ostrożnie, zastanawiając się zawsze dwa razy nim, odgiął którykolwiek liść czy pęd. |