Szrama śnił ciemny, duszny sen. Sen o potędze. Szrama śnił śmierć. Śnił ból, nienawiść i spełnienie. Śnił spłatę narosłych przez lata długów.
Prawa Ręka Pana, obleczona w czarną, twardą skórę nabijaną srebrem. Obracająca w gruzy skinieniem palca, wiodąca nieustraszone, oddane legiony. Wiodąca śmierć i pożogę. Spłatę.
Nieskończone trawiaste równiny porasta nieprzeliczony las włóczni. Żałobny wicher plącze jasne włosy zatkniętych na nich głów, wdziera się w otwarte do krzyku usta i zawodzi gniewnie.
Godni elfowie na postronkach. Przysposobieni do najpodlejszych posług. Godni współczucia i pożałowania.
Białe Miasto płonie. Niezdobyte mury pękają w uścisku Prawej Ręki Pana. Prawej Ręki Białej jak te mury Żmii.
Tylko...
żmija nie ma ręki... prawej ani lewej...
Tylko...
Żmija jest Panem. Z jego rozkazu rozwierają się bramy zdruzgotanego miasta. Z jego mocy kroczy po ulicach w chwale zwycięzcy pierwszy sługa, generał. Strąca strażników z piedestału władzy do rynsztoka cierpienia. Białe drzewo im nie pomaga. Białe drzewo płonie...
Kroczy po ulicy w chwale zwycięzcy, aby spełniło się proroctwo z Karkołomnego Zaułka. Wokół kłębią się ranni, wymęczeni ludzie. Wyciągają ręce po łaskę, a on kroczy w chwale zwycięzcy. Szuka, aż znajdzie.
Tamci patrzą... patrzą...
Odejdź, mówi, odejdź, krzyczy... płacze...
Rome... Rome...
Rome...
Tylko...
ścięłaś włosy...
Tylko...
ty jedna piękna i dobra...
Tylko...
Rome...
Dłoń Szramy nieco mocniej zacisnęła się na rękojeści. Chrapliwie wciągnął powietrze, wystawiając napięte nerwy przybyłych na jeszcze jedną próbę i odrywając ich spojrzenia od złowrogiej postaci w głębi karczmy. Z poziomu brudnych desek zagapił się w zielone oczy zaskoczonej Narfin dziwnie obco, boleśnie i rozpaczliwie. Potem odwrócił wzrok i ostrożnie usiadł, a po krótkim odpoczynku zebrał się w sobie i niezręcznie dźwignął na nogi. Potoczył wokół nieprzytomnym spojrzeniem i znów zatrzymał je na Narfin. Zamglone, wilgotne i przerażone. Brudny jak chyba jeszcze nigdy i wymięty ponad pojęcie ludzkie i hobbicie. Twarz miał podrapaną, jakby go przez najgorsze chaszcze włóczyli, lewą brew rozciętą głębiej i paskudnie spuchniętą. Ręce ciemne od zaschniętej krwi. Szepnął coś bezgłośnie.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 17-03-2010 o 23:37.
|