Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2010, 20:06   #364
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ragnar popatrzył tylko na Araię, ale nic nie powiedział. Zatkało go. Rezygnowała z życzeń, rezygnowała z ifryta, kapłan tego po prostu nie rozumiał. Nigdy nie powiedziała dlaczego go szuka, ale przecież nie wybiera się w taką drogę, gdy nie ma to znaczenia. Podobnie Lurien. Popatrzył tylko na Falkona i już miał ją zapytać, co się wydarzyło w sercu elfiego miasta, kiedy wokół zrobiło się piekło. Czarni napastnicy wyskakiwali ze wszystkich stron, strzały i magia przecinały powietrze czyniąc spustoszenie.

Wychlana gorzała tworzyła właśnie ten cudowny likwor w krwioobiegu kapłana, który dawał poczucie niezmierzonej potęgi i nieśmiertelności. Ja, kurwa nie dam rady?!? Wyszarpnął młot zza pasa, chwycił w lewą rękę kord i ruszył zabijać. Z całej walki zapamiętał tylko obrazy.
Przeciwnik uchyla się przed ciosem kordu, ale przed młotem już nie zdąża. Obuch zmiata go z drogi Ragnara, który biegnie w kierunku magów aby choć trochę ich osłonić i dać szansę na sianie śmierci.
Falkon trafiony w pierś jakimś promieniem wypuszczonym przez jedną z atakujących ich kobiet. Kompan zastygający z bryle lodu, jego życie zgaszone jak zdmuchnięta świeca. Tak po prostu.
Wściekły ból w rozoranym kolejny raz, tym samym ramieniu. Skurwiel z tryumfującym uśmieszkiem, przekręcający rapier wbity w bark kapłana. I po chwili z rozbitą na dwoje czaszką padający na ziemię.
Daleka parada, odsłaniająca całą obronę po to aby zasłonić Eliota i cios Broga, po którym fontanna juchy z odciętego toporem łba zalała wszystko wokół.
Ryk wściekłości, kiedy w środku walki skoncentrował się na tyle, aby wreszcie rozpoznać aurę znienawidzonej Auril, otaczającą wraże kapłanki.

Chwilę potem z trudem podnosił się z ziemi, osłaniając przebite ramię i rozglądając się po krajobrazie rodem z siódmego kręgu piekieł. Nie miał co prawda pojęcia jak taki krąg wygląda, ale nie był pewnie wiele różny od tego przeklętego planu. Gdy podszedł ifryt, jedni się cofnęli pod wpływem żaru ognia, który roztaczał wokół siebie. Ragnar stał jak posąg. Na jego słowa podniósł dumnie głowę i powiedział:
- Ja tu dotarłem, jam jest Ragnar Gunnarsson z Hafnafjorduur, kapłan Valkura.

Jedno życzenie. Słowa wypowiedziane przez Arcykapłana powróciły jakby to było wczoraj, a nie wiele miesięcy temu. Jego zagadkowy, ale życzliwy uśmiech, kiedy Ragnar zadawał swoje pytanie. I jego odpowiedź, która spędzała mu sen z powiek kiedy płynął na spotkanie przeznaczeniu, kiedy walczył na palisadzie w Talagbar, kiedy z boskim szałem rzucał się na demona.
Odpowiedź, którą miał poznać w drodze. Życzenie, które miało wielkie znaczenie, od którego tyle zależało. Teraz wszystko blakło, traciło sens. Ragnar znów się czuł jak uczniak, kiedy Arcykapłan uśmiechał się i patrzył tylko na niego, mówiąc że zrozumie wszystko w dobrym czasie. Czas nadszedł, a kapłan nic nie zrozumiał. Olśnienie nie nadchodziło, pomimo tego że przecież zrobił to co do niego należało. Stawał naprzeciw wyzwań i przeszkód rzucanych przez los z podniesioną głową. Nie cofał się przed żadnym z nich, dążył uparcie do celu z uśmiechem na twarzy. Valkur nie odwrócił się od niego, przecież Biały Szkwał uderzył na jego wezwanie z boską siłą.

Może więc o to chodziło, droga ważniejsza od celu…

Ragnar stał naprzeciw ifryta, przyjmując wyzwanie, którego przecież on nie rzucał. Wysłuchał życzeń Eliota i Erytrei. Dwoje zakochanych ludzi, cóż więc dziwnego że chcą szczęścia swojego i swoich ukochanych. Ragnar popatrzył na nich przelotnie, ale wzrok skupił na Livii. Dziewczyna siedziała na ziemi w stuporze, obejmując rękami kolana i kiwając się jak w chorobie sierocej. Mag robił co mógł, ale Ragnar pamiętał o co go kapłanka prosiła. Skoro sprawy tak się potoczyły i nie dane jej było nawet spróbować na lodowcu…
Swoim zwyczajem decyzję podjął raz, dwa. Podszedł do zwęglonych ciał kapłanek Auril. Najwidoczniej ognisty dziad też ich nie lubił. Przelotny uśmieszek zagościł na ustach kapłana. Podkutą podeszwą buta roztrzaskał kryształowy amulet leżący obok jednej z nich, którego nawet magiczna pożoga ifryta nie strawiła do końca.
- Każ tej zimnej dziwce oddać Violin. I niech się odpierdoli od nich obydwu, raz na zawsze. – uzupełnił życzenie Eliota i odszedł w kierunku leżącej bez ducha na ziemi Arai.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 12-02-2010 o 16:15.
Harard jest offline