Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2010, 09:19   #113
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Jego głos. Z pewnością jego. Rozmawiali wystarczająco długo, żeby zapamiętać barwę głosu, czy sposób akcentowania. Tamten zresztą wcale nie silił się na udawanie.
Arcyciekawa rozmowa? Dobrze arcyłotrze. Sądzić trudno, zważywszy na towarzystwo przy stole, by rozmowa być mogła choćby mało interesująca. Nie łudził się co do tego, by zaproszenie na wieczerzę dostał z racji swego uroku osobistego czy mocno nadgryzionej zębem czasu sławy. Mało tego, był pewien, że Lisolette nawet nie wiedziała kim był Jaczemir Pomirycz Denhoff. Dziewczyna musiała urodzić się niedługo przed wojną, a po wojnie primus liricus znikł. Podobnie zresztą jak pamięć o nim. Musiał być inny powód, dla którego znalazł się tu, w tej sali. I był pewien, że długo nie będzie musiał czekać, by szydło wyszło z wora.

- Herr Vautrin, wdzięcznym jest za gościnę i towarzystwem wieczerzania zaszczycony. Z góry wybaczenia proszę, jeśli na obyczajności lubo manierach uchybić komu się trafi, mój crimen. A tela jeno na obronę swoję rzeknę, co mnogimi roki okazji zbywało i schabeciał człek na gościńcach.

Oj, schabeciał...Manierami jeszcze co nieco mógł nadgonić, choć tradycyjnie kislevska szlachta konwenansami u stoła nie zwykła zawracać sobie głów, a zmanierowaną bretońską dworskość miała zwyczajnie w pogardzie. Ale jak tu nadrabiać obyczajem, gdy do stołu zasiada się brudnym, rozsiewając ziołowo-starcze fluidy a do tego w podartych portkach? Jedynie dzięki szczodrości Mistrza Daree w podarowanych sukniach jako tako się prezentował.
Mimo wszystko zasiadł za stołem wybierając miejsce koło Lisolette. Zdecydował o tym promienny uśmiech, jakim go przywitała, oraz fakt, że w ten sposób znajdował się naprzeciw Arwida Daree. Chciał poznać reakcje starego lisa na rewelacje, jakich spodziewał się usłyszeć przy kolacji.

Vautrin skinął z uśmiechem głową na słowa Jaczemira, ale po wygłoszeniu wstępnej prezentacji osób nie powiedział już nic, wycofując się znowu do cienia, zupełnie jakby chciał sprawić wrażenie, że wcale go tu nie ma...Razem z nim, w półmroku zniknął również trzymany w jego dłoni puchar, w którym chybotało się lekko wino, zresztą to samo ku któremu biegły myśli starego Daree...Jaczemir popatrzył na innych współbiesiadników, milczeli jeszcze, ale odniósł właśnie wrażenie, że to właśnie na nich ma spoczywać ciężar rozmowy...Czy mieli mu coś przekazać? A może czekają na jakieś wynurzenia z jego strony? Z trudem walczył z przemożną chęcią rzucenia kątem oka na obraz, gdzie złe wspomnienia czyhały tylko, by rzucić się na niego znowu. Opanował się, nie łypał kątem oka, złapał kontakt wzrokowy z Arwidem i uczepił się go, jednak obecność portretu nie wpływała dodatnio na umiejętność skupienia się...Wziął głęboki oddech...Czy wiadomość dotarła? Czy przydała się do czego? Dłoń dotknęła podstawy któregoś z napełnionych kielichów.

Uderzyła błyskawica. Blisko, cholernie blisko...Dziewczyna niemalże podskoczyła, ale zaraz zastygła na nowo z uśmiechem...Jej szczupłe palce gładziły muzyczny instrument...

Myśl mimo woli powędrowała w przeszłość, do czasu, kiedy sam często tak jak ona bezwiednie pieścił struny i kołki bandury. Czasu, w którym instrument był jego przyjacielem. Bandura była mu kurą złotonioską, orężem w licznych literackich pojedynkach, wytrychem otwierającym drzwi do niejednej alkowy i tarczą mecenasów, gdy trza było szukać obrony przed zawiścią mężów i zazdrością kochanków. Instrument był wszystkim. Był. Do czasu, kiedy przywieszony do łęku siodła jakimś cudem ocalały w masakrze zakończył swe istnienie roztrzaskany o ściany jaskini tylko dlatego, że należał do człowieka. Choć bardzo się starał by tego nie robić, zerknął na obraz. Dreszcz wstrząsnął ciałem, panika nadchodziła siedmiomilowymi krokami. Szybko wychylił cały, chyba pół kwarty mieszczący w sobie puchar wina. Pomogło trochę. Przyjemnym ciepłem rozlało się po trzewiach, delikatnie zakręciło w głowie. Wino, mimo iż delikatne i o bogatym bukiecie wydało mu się za cienkie. Zamarzył o gąsiorze trójniaka, albo chociaż jarzębiaku.
Pogrążony w myślach wsłuchiwał się w odgłosy szalejącej za oknami nawałnicy. Jadł i pił zachłannie, jakby na zapas. Okazje jak ta nie zdarzają się często, a czort znajet, kiedy będzie kolejna.
Przypomniał sobie jak kiedyś, całe wieki temu na książęcym dworze jeden podróżnik ze wschodu pokazywał mu pewną grę. Jak on ją nazywał? Szachmaty? Celem tej niezwykle skomplikowanej gry o zawiłych zasadach było zagnanie figury szacha przeciwnika w kozi róg. Różna od wszelkich innych, jakie znał, gra opierała się na przewidywaniu. Nie kupił jej, choć kupiec wyłaził ze skóry. Dobrze zapamiętał nudną, ciągnącą się długimi godzinami pokazową rozgrywkę, podczas której przeciwnicy w milczeniu przesuwali figury zastanawiając się, co też knuje ten drugi.
A potem wraz z całym dworem udali się na kilkudniowe łowy.
Podobnie teraz uczestnicy wieczerzy pochłaniali dania ze stołu w milczeniu. Figury były rozstawione. Gracze czekali na zagrywkę przeciwnika.

Tylko kto grał tu przeciwko komu?

Nie uszła uwagi Jaczemira otoczka konspiracji, jaką Daree zastosował przy przekazywaniu między nimi informacji...Arwid obawiał się czegoś. Kogoś. Osoba Vautrina była oczywistą odpowiedzią na to pytanie, od początku zachowanie starego Mistrza sugerowało istnienie dwóch przeciwstawnych sobie obozów, a gospodarz miał być jednym z nich. Wizja wydawała się to potwierdzać. On stał za jakimś morderstwem, być może jednego z nich, artystów.

Ale czy na pewno? - nagła wątpliwość nagle zakiełkowała w głowie Jaczemira. - Czy nie zbyt pochopnie feruję wyroki? To prawda, to jego twarz widziałem na końcu wizji...Ale...Koniec wizji był za każdym razem niemal inny, nikt nie machał proporcem oznaczającym zakończenie widzenia. Możliwe przecież, że gdy ujrzałem fizis Vautrina, mogło to NIE BYĆ JUŻ częścią wizji, mogła zakończyć się już wcześniej na widoku upiora. Podobnie, jak widzimy po przebudzeniu pochylające się nad nami twarze, już na jawie...On. On...Upiór mógł mówić o innym mężczyźnie. A jeśli zatem się mylę?

Nie. To morderca. Odrzucił poprzednią myśl, ale pozostała gdzieś głęboko, niczym cierń i miała nie dawać spokoju jeszcze długo potem. Teraz powrócił do rozmyślań. A jaką rolę grali inni, po której stronie w tej rozgrywce byli? Młoda Liselotte była na pierwszy rzut oka w tej grze starych lisów niczym pozostawiony tu przypadkiem niewinny kwiat, ale i w niej dało się wyczuć chyba jakąś własną tajemnicę. Do tego, wtedy na dziedzińcu widział więcej ludzi, którzy nagle zniknęli z zamkowego życia - kobieta i młody fircyk, cóż się z nimi działo? Kto grał w której drużynie, a może każdy w swojej?! A może...- Jaczemir potarł zmęczoną tą gorączkową gonitwą myśli głowę - ...nie ma żadnych stron. To jakiś wymysł, jego, artystów, samego gospodarza, spowodowany przez czynnik odosobnienia...Jakże ludzka skłonność do konfabulacji, do snucia historii, do tego przecież, na bogów, to artyści!

Jedno było pewne. Bezsprzecznie miał tu miejsce jakiś konflikt interesów i jeśli wierzyć przeczuciu w związku z nim ginęli ludzie. Ginęli w przeszłości i będą ginąć nadal. W swoim dziwacznym życiu, przez które duchy i upiory przechadzały się swobodnie jak po żalniku nauczył się jednego. Nigdy nie należy lekceważyć koszmaru. A już przenigdy koszmaru co powraca jak odrzucona sierota. Przeleciała przez głowę strofka fraszki, jaką niegdyś wymyślił, by dokuczyć swemu akademickiemu koledze Ilji Makarowiczowi: Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum, wódka w parku wypita albo zachód słońca. Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca...I wspomnienie tych obgryzionych ludzi i głos: - On… On… Nas… Musisz… Gdy melodia się zakończy…
To tutaj, w tej sali pękła tama niepamięci. Wspomnienia wracały, mieszały się z omamem i koszmarem. Wizje były realne czasem bardziej niż otaczający świat. Z czasem nie był już pewny, które oko jest bardziej ślepe.
Wino okazało się nie być takim cienkuszem, jak sądził. Przyjemnie szumiało w głowie. Jadło smakowało, siedząca obok dziewczyna emanowała ciepłem i bukietem łąki. Nawet skryty w półmroku Vautrin nie sprawiał wrażenia ponurego krwiopijcy. Jaczemir mimo, że nie pochłonął dużo poczuł się syty i rozluźniony. Kiedyś byłby się w takich okolicznościach osunął na poręczach fotela i oddał drzemce, nie zapominając o dolaniu się do pełna. Ale nie dziś. Ciekawość i wino wzięły górę.

- Mości gospodarzu. Jadło i trunki wyborne...Ep...wybaczenia proszę - posłał głupkowaty uśmiech wznosząc w toaście puchar - Łudziłeś panie na wstępie nadzieją jakoby arcyciekawej rozmowy...Ep...A ja tu, bez urazy, słyszę jedynie odgłosy burzy i ciamkania...jakże to?

Vautrin uśmiechnął się w odpowiedzi, szeroko, ale bez rozchylania ust. Odpowiedział najpierw na toast, a później powiedział, podejmując nieoczekiwanie rubaszny ton:
-Co jak co, ale do arcyciekawej rozmowy, jak i nie przymierzając do...- tutaj zmilczał i obrzucił przepraszającym spojrzeniem Liselotte -...no w każdym razie do rozmowy potrzeba więcej niż jednej strony...Przeto milczałem, bo obecni tutaj goście chętnie porozmawialiby z tobą w pewnej materii i czekałem aż zaczną. Może jednak czasu im trzeba, więc z kolei ja od innej wieści rozpocznę, a do tamtego wrócim jeszcze. Moja wieść też jak sądzę, zainteresować Cię może.

Jaczemir dostrzegł, że Vautrin przypatruje mu się z uwagą, nie pasującą jakoś do swobodnego tonu wypowiedzi.

- Otóż gdyś Panie leżał w gorączce, pochwycono w lesie pod zamkiem pewnego zbója, który, jak sądzimy, bądź on to do twojej osoby strzelał prawie śmierć spowodowawszy, albo z tym nieznanym zamachowcem trzyma. Niebawem zapyta się go o to, i owo, wielcem ciekaw, jakież to powody nim lub jego kamratami kierowały, gdy chciał zakończyć przy pomocy kuszy twój żywot. Tyś pewnie równie ciekawy, co też nam on powie, prawda?

- A żebyś pan wiedział, Herr Voutrin!! - wybychnął niekontrolowanym gniewem - Sam chętnie bym jego, suczego syna gorącym żelazkiem podłechtał! Wybaczenia proszę - zwrócił się do zaskoczonej wybuchem Lisolette - ...ale mnie nagła krew zalewa, jak pomyślę, że ta umęczona ziemia takich łotrów nosi, co się na gościńcu ważą człeka w plecy bełtem źgać! U nas się takich palować zwykło!

- Zwyczaj może i niebyt subtelny, lecz skuteczny zapewne... - stwierdziła lekko dziewczyna, gestem i tonem głosu pokazując, że wybuchem nie czuje się urażona, a nawet zgadza się z opinią.

- Skuteczny. Niechybnie. Tyle, że to nie nasz, ludzki wynalazek, a podpatrzony u zielonych. - Twarz Kislevity przez moment nabrała wilczego wyrazu. - Co do ciekawości, to racz Herr Voutrin w tem ją zaspokoić, czy ów zbój aby normalny? Znaczy piętnem jakowymś chaotycznym nie dotknięty? Bo coś mi się widzi, że prócz krwi mojej niewiele mógł w tym napadzie zyskać. Tedy wychodzi, że albo on chaotyk jaki, albo arcyłotr w zabijaniu rozmiłowany.

- Niełatwo czasem piętno Chaosu w człeku dostrzec...- Vautrin spuścił oczy - Nie zawsze rogami czy inszą mutacją Chaos się objawia...Groźniejszy jest taki, który na dnie duszy siedzi... Ale jeśli pytasz, Jaczemirze, czy znaki jakoweś zmian na ciele w nim dostrzec się dały, to nie, nie dostrzegłem ja takowych. A kto zacz on naprawdę, tego się niebawem dowiemy...

- Napiętnowany czy nie, rad bym poznać jego powody. A dobrze on trzymany? Bo jeszcze gotów zbiec i nas tu wszystkich pozabijać. - dorzucił Jaczemir ze słabo ukrywaną obawą.

- Dobrze, dobrze...- uśmiechnął się Vautrin - Nie turbuj się Waść. Loszek już tam dla niego wyrychtowany, nie zbiegnie. Zresztą ranny on, nie w głowie mu już chyba szkodzenie. A jeśli tylko powody jego poznam, wszystkim tu Państwu chętnie je objawię.

- A komuż to wypada mi podziękowania za pomstę krzywdy złożyć? U nas taki obyczaj jest, żeby drug drugu tem samem, co od kogo dostał odpłacał. Znaczy dług mam.

- Ależ rzecz nie pomszczona jeszcze...- wzrok Vautrina, gdy to mówił, budził zimny dreszcz - Kiedy sprawiedliwości stanie się zadość, podziękujesz Panie...A u nas w Imperium prawo panuje, a moja rzecz do samosądów nie dopuścić, o wybaczenie proszę.

Arwid przyglądał się temu co ma dołączyć, temu co ma tknąć to co posiada najcenniejsze w uruchomioną już jakiś czas temu machinę wydarzeń, tragedii, kłótni, trucizn. Niektórzy nie wytrzymali tempa, zagubili się w labiryncie intryg. Czy chodziło tu o nich, czy może samo miejsce wywierało tak zgubny wpływ … również na niego. Stary Mistrz także w tym uczestniczył … dotychczas wyszedł z tego obronną ręką … czy to przez wrodzoną ostrożność … a może ktoś uważał, że jeszcze nie dokonał wszystkiego w swym życiu. Ostanie dzieło … tkana nić Opowieści … co stanie się gdy skończą? Czy wrócą do swych domostw? Mistrz wątpił w to od chwili śmierci Jaspera. Uważał, że jego śmierć nie była przypadkowa. Zginął bo nie był już potrzebny. Może znalazł się na tym zamku z innego powodu … może był narzędziem w czyimś ręku … przedmiotem, który stał się już niepotrzebny. Czyja to była ręka … Kaisera? Od momentu powrotu Vautrina był przekonany, że nie. Nie przywiózł nawet listu z odpowiedzią … ale jakże miał to uczynić skoro nie widział się z Cesarzem, skoro nie był w stolicy. A więc pozostawał tylko on, to Vautrin pociągał za sznurki … siedzący w cieniu jakby oglądał spektakl marionetek. On tym wszystkim zarządzał, albo miał gdzieś niedaleko swego pana.
Co stanie się gdy skończą Opowieść? Dla starego Daree było to jasne. Podzielą los Jaspera … niepotrzebni, wykorzystani muszą odejść … skutecznie … na zawsze … to jeden z elementów tej układanki. Ale Jasper nie odszedł … dzięki niemu. Póki Opowieść jest nie zakończona jeszcze wiele można zmienić. Ale nie wolno im kończyć … przynajmniej dopóki Vautrin jest groźny.

Boi się to pewne, ukradkiem zerknął na obraz, poczym zmieszany porwał kielich i wychylił do dna. A Vautrin cwany lis, chce abyśmy to my wprowadzili Jaczemira. Obyś tego nie pożałował. Siedzisz w cieniu i przyglądasz się kolejnej ofierze. Nie masz wyjścia panie Denhoff albo się przyłączysz albo spotka cie ten sam los co Jaspera.

- Kolacja to nie jedyny powód dla którego wezwał pana mości Vautrin … - ozwał się Daree poczym zawiesił na chwilę głos. - Jest jeszcze coś … otóż drogi Jaczemirze zajmujemy się tu pewnym projektem literackim. Chcielibyśmy wykorzystać twój talent panie … co prawda ostatnimi laty słuch o tobie całkowicie zaginął, ale myślę, że opatrzność sprowadziła cię do tego zamku nie bez powodu. Otóż mamy dla ciebie propozycję … chcielibyśmy abyś napisał scenę, która rozegra się w pewnym zamku. Przyjmijmy, że podobnym do tego … otóż podczas zawieruchy wojennej do podobnego a może takiego samego jak to miejsca … tu inwencję zostawiam tobie … przybywa ktoś, kto … według obecnych nie powinien żyć … - Daree mówił łagodnym tonem patrząc Jaczemirowi prosto w oczy. – Przybywa aby się zemścić … zemścić na niedoszłym mordercy.

Błyskawica.

- To postać wojaka z nie tylko żołnierskimi talentami, zawadiaki łatwo puszczającego w niepamięć niepowodzenia, barda przygrywającego na instrumencie przy ognisku. Człowieka o wesołej, ogorzałej twarzy, ze szczerym, czasem bezczelnym uśmiechem, o ciemnych, zarzuconych do tyłu, będących w nieładzie włosach. Mężczyzny … z trzymanym w lewej ręce mieczu niosącym śmierć …

Kolejna błyskawica przerwała opis tego, którego starzy mieszkańcy zamku znali.

- Myślę, że nie odmówisz naszej prośbie … - powiedział z naciskiem Arwid … - i podejmiesz się skonstruowania tej sceny.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 16-02-2010 o 19:42.
Bogdan jest offline