Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-02-2010, 06:36   #111
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Siedzący w półmroku Vautrin podniósł się i również skłonił, ale nie stał się przez to ani trochę bardziej widoczny. Głos, który usłyszał Jaczemir był znajomy i wydobywał się z czeluści. To był Jej głos...

- Witaj, mości Jaczemirze...Wdzięczniśmy, żeś skorzystał z zaproszenia. Prosimy bardzo, zajmij wygodne ci miejsce i rozgość się. Choć mieliście okazję się już widzieć ze znajdującymi się tu znakomitymi gośćmi zamku, to trzeba mi dopełnić obowiązków gospodarza i poznać szlachetnych Państwa. Drodzy goście - oto czcigodny Jaczemir Pomirycz Denhoff, z dalekiego Kislevu. Drogi Jaczemirze - zaczynając oczywiście od Damy: ta urodziwa Fraulein to Liselotte, sławna instrumentalistka i pieśniarka urodzona w naszym Imperium. A tu szanowny Arwid Daree, dalej przedstawiać nie będę, po pierwsze dlatego że się już spotkaliście, a po drugie: chyba nietaktem wobec tak uznanego w całym świecie artysty byłoby mówić więcej na temat jego imienia...

Służba musiała mieć to chyba zapowiedziane, bo zaraz niemalże po tym, jak Jaczemir zajął miejsce, rozpoczęto wnosić jedno danie za drugim, a stół z chwili na chwilę zdawał się coraz bardziej uginać pod ciężarem znakomitych potraw.

- Proszę, jedzmy...- zachęcił Vautrin. - A choć pora dosyć późna, noszę nadzieję iż zdążymy spędzić dziś nieco czasu na arcyciekawej jak sądzę rozmowie...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 07-02-2010, 20:37   #112
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
A więc próba. Vautrin zgodził się na poddanie artysty próbie, którą my mamy obmyślić. Dobrze więc … jeśli będzie to zadanie literackie Jaczemir, czy nie Jaczemir nie będzie miał trudności w jego wypełnieniu. A wtedy Vautrin musi go wtajemniczyć w szczegóły cesarskiego zamysłu. Ale czy Jaczemir podoła … skoro w tej chwili jest tak rozchwiany. Obraz Kaisera budzący w nim złe emocje … dziwactwa będące skutkiem jego trybu życia … no i jego tajemnice. Nie wszystko co mówił wydawało się być prawdą, zapewne ukrywa sporo tajemnic …

Z zamyślenia Arwida wyrwały melodie wygrywane przez Liselotte … majorowa tonacja, dziarski rytm, minorowe akordy nadające nutę goryczy. Potem zmiana taktów … łagodne, smutne ale nie pozbawione słodyczy nuty. Nagle artystka dotychczas patrząca na instrument, uniosła głowę, spojrzała na wchodzącego Jaczmira – i zagrała pogodnie, mocno, zwycięsko wspaniałym triumfalnym akordem. Znał tą melodię, Liselotte grała już ją w bibliotece … wtedy drugiego dnia pobytu, kiedy towarzyszyła mu gdy szukał informacji dotyczących zamku. W dokumentach brakowało jakiejkolwiek historii zamku sprzed Karla Franza a pewnie musiał być pobudowany dużo dawniej, nie było też żadnych jego planów, dokumentów księgowych, nic. Najpierw rozmawiali o Ferredarze a potem zapytała go czy lubi pracować przy akompaniamencie instrumentu. Grała gdy on wertował księgi, bezszelestnie zniknęła gdy zasnął.

Wtedy grała specjalnie dla mnie, dziś ostatnie akordy były jakby fanfarami dla wchodzącego Jaczemira. Może nadadzą mu pewności, a może spalą na zawsze. W jego przypadku nic nie jest przewidywalne …
- dumał Arwid kręcąc koła na brzegu kielicha. Skłonił głowę zaginionemu artyście … uśmiechał się serdecznie jakby chciał ośmielić wchodzącego do komnaty mężczyznę.

Gesty powitań, kurtuazyjne zwroty, krzątająca się służba stale donosząca półmiski, z których unosił się aromat wykwintnych potraw. Rozpoczęła się kolacja. Arwid jadł mało … nie lubił udawać się na spoczynek z uczuciem przejedzenia. Nie odmawiał natomiast toastów. Gdy jego kielich był pusty, uwagę starego Daree zwróciła butelka znakomitego Mourvedre ze szczepami pochodzenia południowego, które wymagają ciepłego klimatu i nasłonecznionych pól. Po napełnieniu kielicha Arwid wdychał aromaty roślinne i ziołowe … zapach poszycia leśnego, świeżych grzybów, trufli, skóry, cynamonu, pieprzu … a także wanilii i suszonych śliwek. Ucieszył się, że ochmistrz gdy zwiedzali piwniczkę z winami, zapamiętał jego uwagę na temat tego znakomitego trunku i dostarczył go na dzisiejszą kolację. Piwniczka skrywała wiele gatunków win, również spoza Imperium. Ale dla Arwida ważniejsze były drzwi na tylnej ścianie pomieszczenia. Solidne, okute drzwi, do których schodziło się w dół po trzech kamiennych stopniach. Długo po tamtej wizycie w piwnicy mistrz zastanawiał się nad tym dokąd mogą prowadzić. Oględziny dziedzińca oraz przyległych części zamku wskazywały, że w okolicach kuchni musi znajdować się dodatkowe zejście do lochu.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 12-02-2010, 09:19   #113
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Jego głos. Z pewnością jego. Rozmawiali wystarczająco długo, żeby zapamiętać barwę głosu, czy sposób akcentowania. Tamten zresztą wcale nie silił się na udawanie.
Arcyciekawa rozmowa? Dobrze arcyłotrze. Sądzić trudno, zważywszy na towarzystwo przy stole, by rozmowa być mogła choćby mało interesująca. Nie łudził się co do tego, by zaproszenie na wieczerzę dostał z racji swego uroku osobistego czy mocno nadgryzionej zębem czasu sławy. Mało tego, był pewien, że Lisolette nawet nie wiedziała kim był Jaczemir Pomirycz Denhoff. Dziewczyna musiała urodzić się niedługo przed wojną, a po wojnie primus liricus znikł. Podobnie zresztą jak pamięć o nim. Musiał być inny powód, dla którego znalazł się tu, w tej sali. I był pewien, że długo nie będzie musiał czekać, by szydło wyszło z wora.

- Herr Vautrin, wdzięcznym jest za gościnę i towarzystwem wieczerzania zaszczycony. Z góry wybaczenia proszę, jeśli na obyczajności lubo manierach uchybić komu się trafi, mój crimen. A tela jeno na obronę swoję rzeknę, co mnogimi roki okazji zbywało i schabeciał człek na gościńcach.

Oj, schabeciał...Manierami jeszcze co nieco mógł nadgonić, choć tradycyjnie kislevska szlachta konwenansami u stoła nie zwykła zawracać sobie głów, a zmanierowaną bretońską dworskość miała zwyczajnie w pogardzie. Ale jak tu nadrabiać obyczajem, gdy do stołu zasiada się brudnym, rozsiewając ziołowo-starcze fluidy a do tego w podartych portkach? Jedynie dzięki szczodrości Mistrza Daree w podarowanych sukniach jako tako się prezentował.
Mimo wszystko zasiadł za stołem wybierając miejsce koło Lisolette. Zdecydował o tym promienny uśmiech, jakim go przywitała, oraz fakt, że w ten sposób znajdował się naprzeciw Arwida Daree. Chciał poznać reakcje starego lisa na rewelacje, jakich spodziewał się usłyszeć przy kolacji.

Vautrin skinął z uśmiechem głową na słowa Jaczemira, ale po wygłoszeniu wstępnej prezentacji osób nie powiedział już nic, wycofując się znowu do cienia, zupełnie jakby chciał sprawić wrażenie, że wcale go tu nie ma...Razem z nim, w półmroku zniknął również trzymany w jego dłoni puchar, w którym chybotało się lekko wino, zresztą to samo ku któremu biegły myśli starego Daree...Jaczemir popatrzył na innych współbiesiadników, milczeli jeszcze, ale odniósł właśnie wrażenie, że to właśnie na nich ma spoczywać ciężar rozmowy...Czy mieli mu coś przekazać? A może czekają na jakieś wynurzenia z jego strony? Z trudem walczył z przemożną chęcią rzucenia kątem oka na obraz, gdzie złe wspomnienia czyhały tylko, by rzucić się na niego znowu. Opanował się, nie łypał kątem oka, złapał kontakt wzrokowy z Arwidem i uczepił się go, jednak obecność portretu nie wpływała dodatnio na umiejętność skupienia się...Wziął głęboki oddech...Czy wiadomość dotarła? Czy przydała się do czego? Dłoń dotknęła podstawy któregoś z napełnionych kielichów.

Uderzyła błyskawica. Blisko, cholernie blisko...Dziewczyna niemalże podskoczyła, ale zaraz zastygła na nowo z uśmiechem...Jej szczupłe palce gładziły muzyczny instrument...

Myśl mimo woli powędrowała w przeszłość, do czasu, kiedy sam często tak jak ona bezwiednie pieścił struny i kołki bandury. Czasu, w którym instrument był jego przyjacielem. Bandura była mu kurą złotonioską, orężem w licznych literackich pojedynkach, wytrychem otwierającym drzwi do niejednej alkowy i tarczą mecenasów, gdy trza było szukać obrony przed zawiścią mężów i zazdrością kochanków. Instrument był wszystkim. Był. Do czasu, kiedy przywieszony do łęku siodła jakimś cudem ocalały w masakrze zakończył swe istnienie roztrzaskany o ściany jaskini tylko dlatego, że należał do człowieka. Choć bardzo się starał by tego nie robić, zerknął na obraz. Dreszcz wstrząsnął ciałem, panika nadchodziła siedmiomilowymi krokami. Szybko wychylił cały, chyba pół kwarty mieszczący w sobie puchar wina. Pomogło trochę. Przyjemnym ciepłem rozlało się po trzewiach, delikatnie zakręciło w głowie. Wino, mimo iż delikatne i o bogatym bukiecie wydało mu się za cienkie. Zamarzył o gąsiorze trójniaka, albo chociaż jarzębiaku.
Pogrążony w myślach wsłuchiwał się w odgłosy szalejącej za oknami nawałnicy. Jadł i pił zachłannie, jakby na zapas. Okazje jak ta nie zdarzają się często, a czort znajet, kiedy będzie kolejna.
Przypomniał sobie jak kiedyś, całe wieki temu na książęcym dworze jeden podróżnik ze wschodu pokazywał mu pewną grę. Jak on ją nazywał? Szachmaty? Celem tej niezwykle skomplikowanej gry o zawiłych zasadach było zagnanie figury szacha przeciwnika w kozi róg. Różna od wszelkich innych, jakie znał, gra opierała się na przewidywaniu. Nie kupił jej, choć kupiec wyłaził ze skóry. Dobrze zapamiętał nudną, ciągnącą się długimi godzinami pokazową rozgrywkę, podczas której przeciwnicy w milczeniu przesuwali figury zastanawiając się, co też knuje ten drugi.
A potem wraz z całym dworem udali się na kilkudniowe łowy.
Podobnie teraz uczestnicy wieczerzy pochłaniali dania ze stołu w milczeniu. Figury były rozstawione. Gracze czekali na zagrywkę przeciwnika.

Tylko kto grał tu przeciwko komu?

Nie uszła uwagi Jaczemira otoczka konspiracji, jaką Daree zastosował przy przekazywaniu między nimi informacji...Arwid obawiał się czegoś. Kogoś. Osoba Vautrina była oczywistą odpowiedzią na to pytanie, od początku zachowanie starego Mistrza sugerowało istnienie dwóch przeciwstawnych sobie obozów, a gospodarz miał być jednym z nich. Wizja wydawała się to potwierdzać. On stał za jakimś morderstwem, być może jednego z nich, artystów.

Ale czy na pewno? - nagła wątpliwość nagle zakiełkowała w głowie Jaczemira. - Czy nie zbyt pochopnie feruję wyroki? To prawda, to jego twarz widziałem na końcu wizji...Ale...Koniec wizji był za każdym razem niemal inny, nikt nie machał proporcem oznaczającym zakończenie widzenia. Możliwe przecież, że gdy ujrzałem fizis Vautrina, mogło to NIE BYĆ JUŻ częścią wizji, mogła zakończyć się już wcześniej na widoku upiora. Podobnie, jak widzimy po przebudzeniu pochylające się nad nami twarze, już na jawie...On. On...Upiór mógł mówić o innym mężczyźnie. A jeśli zatem się mylę?

Nie. To morderca. Odrzucił poprzednią myśl, ale pozostała gdzieś głęboko, niczym cierń i miała nie dawać spokoju jeszcze długo potem. Teraz powrócił do rozmyślań. A jaką rolę grali inni, po której stronie w tej rozgrywce byli? Młoda Liselotte była na pierwszy rzut oka w tej grze starych lisów niczym pozostawiony tu przypadkiem niewinny kwiat, ale i w niej dało się wyczuć chyba jakąś własną tajemnicę. Do tego, wtedy na dziedzińcu widział więcej ludzi, którzy nagle zniknęli z zamkowego życia - kobieta i młody fircyk, cóż się z nimi działo? Kto grał w której drużynie, a może każdy w swojej?! A może...- Jaczemir potarł zmęczoną tą gorączkową gonitwą myśli głowę - ...nie ma żadnych stron. To jakiś wymysł, jego, artystów, samego gospodarza, spowodowany przez czynnik odosobnienia...Jakże ludzka skłonność do konfabulacji, do snucia historii, do tego przecież, na bogów, to artyści!

Jedno było pewne. Bezsprzecznie miał tu miejsce jakiś konflikt interesów i jeśli wierzyć przeczuciu w związku z nim ginęli ludzie. Ginęli w przeszłości i będą ginąć nadal. W swoim dziwacznym życiu, przez które duchy i upiory przechadzały się swobodnie jak po żalniku nauczył się jednego. Nigdy nie należy lekceważyć koszmaru. A już przenigdy koszmaru co powraca jak odrzucona sierota. Przeleciała przez głowę strofka fraszki, jaką niegdyś wymyślił, by dokuczyć swemu akademickiemu koledze Ilji Makarowiczowi: Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum, wódka w parku wypita albo zachód słońca. Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca...I wspomnienie tych obgryzionych ludzi i głos: - On… On… Nas… Musisz… Gdy melodia się zakończy…
To tutaj, w tej sali pękła tama niepamięci. Wspomnienia wracały, mieszały się z omamem i koszmarem. Wizje były realne czasem bardziej niż otaczający świat. Z czasem nie był już pewny, które oko jest bardziej ślepe.
Wino okazało się nie być takim cienkuszem, jak sądził. Przyjemnie szumiało w głowie. Jadło smakowało, siedząca obok dziewczyna emanowała ciepłem i bukietem łąki. Nawet skryty w półmroku Vautrin nie sprawiał wrażenia ponurego krwiopijcy. Jaczemir mimo, że nie pochłonął dużo poczuł się syty i rozluźniony. Kiedyś byłby się w takich okolicznościach osunął na poręczach fotela i oddał drzemce, nie zapominając o dolaniu się do pełna. Ale nie dziś. Ciekawość i wino wzięły górę.

- Mości gospodarzu. Jadło i trunki wyborne...Ep...wybaczenia proszę - posłał głupkowaty uśmiech wznosząc w toaście puchar - Łudziłeś panie na wstępie nadzieją jakoby arcyciekawej rozmowy...Ep...A ja tu, bez urazy, słyszę jedynie odgłosy burzy i ciamkania...jakże to?

Vautrin uśmiechnął się w odpowiedzi, szeroko, ale bez rozchylania ust. Odpowiedział najpierw na toast, a później powiedział, podejmując nieoczekiwanie rubaszny ton:
-Co jak co, ale do arcyciekawej rozmowy, jak i nie przymierzając do...- tutaj zmilczał i obrzucił przepraszającym spojrzeniem Liselotte -...no w każdym razie do rozmowy potrzeba więcej niż jednej strony...Przeto milczałem, bo obecni tutaj goście chętnie porozmawialiby z tobą w pewnej materii i czekałem aż zaczną. Może jednak czasu im trzeba, więc z kolei ja od innej wieści rozpocznę, a do tamtego wrócim jeszcze. Moja wieść też jak sądzę, zainteresować Cię może.

Jaczemir dostrzegł, że Vautrin przypatruje mu się z uwagą, nie pasującą jakoś do swobodnego tonu wypowiedzi.

- Otóż gdyś Panie leżał w gorączce, pochwycono w lesie pod zamkiem pewnego zbója, który, jak sądzimy, bądź on to do twojej osoby strzelał prawie śmierć spowodowawszy, albo z tym nieznanym zamachowcem trzyma. Niebawem zapyta się go o to, i owo, wielcem ciekaw, jakież to powody nim lub jego kamratami kierowały, gdy chciał zakończyć przy pomocy kuszy twój żywot. Tyś pewnie równie ciekawy, co też nam on powie, prawda?

- A żebyś pan wiedział, Herr Voutrin!! - wybychnął niekontrolowanym gniewem - Sam chętnie bym jego, suczego syna gorącym żelazkiem podłechtał! Wybaczenia proszę - zwrócił się do zaskoczonej wybuchem Lisolette - ...ale mnie nagła krew zalewa, jak pomyślę, że ta umęczona ziemia takich łotrów nosi, co się na gościńcu ważą człeka w plecy bełtem źgać! U nas się takich palować zwykło!

- Zwyczaj może i niebyt subtelny, lecz skuteczny zapewne... - stwierdziła lekko dziewczyna, gestem i tonem głosu pokazując, że wybuchem nie czuje się urażona, a nawet zgadza się z opinią.

- Skuteczny. Niechybnie. Tyle, że to nie nasz, ludzki wynalazek, a podpatrzony u zielonych. - Twarz Kislevity przez moment nabrała wilczego wyrazu. - Co do ciekawości, to racz Herr Voutrin w tem ją zaspokoić, czy ów zbój aby normalny? Znaczy piętnem jakowymś chaotycznym nie dotknięty? Bo coś mi się widzi, że prócz krwi mojej niewiele mógł w tym napadzie zyskać. Tedy wychodzi, że albo on chaotyk jaki, albo arcyłotr w zabijaniu rozmiłowany.

- Niełatwo czasem piętno Chaosu w człeku dostrzec...- Vautrin spuścił oczy - Nie zawsze rogami czy inszą mutacją Chaos się objawia...Groźniejszy jest taki, który na dnie duszy siedzi... Ale jeśli pytasz, Jaczemirze, czy znaki jakoweś zmian na ciele w nim dostrzec się dały, to nie, nie dostrzegłem ja takowych. A kto zacz on naprawdę, tego się niebawem dowiemy...

- Napiętnowany czy nie, rad bym poznać jego powody. A dobrze on trzymany? Bo jeszcze gotów zbiec i nas tu wszystkich pozabijać. - dorzucił Jaczemir ze słabo ukrywaną obawą.

- Dobrze, dobrze...- uśmiechnął się Vautrin - Nie turbuj się Waść. Loszek już tam dla niego wyrychtowany, nie zbiegnie. Zresztą ranny on, nie w głowie mu już chyba szkodzenie. A jeśli tylko powody jego poznam, wszystkim tu Państwu chętnie je objawię.

- A komuż to wypada mi podziękowania za pomstę krzywdy złożyć? U nas taki obyczaj jest, żeby drug drugu tem samem, co od kogo dostał odpłacał. Znaczy dług mam.

- Ależ rzecz nie pomszczona jeszcze...- wzrok Vautrina, gdy to mówił, budził zimny dreszcz - Kiedy sprawiedliwości stanie się zadość, podziękujesz Panie...A u nas w Imperium prawo panuje, a moja rzecz do samosądów nie dopuścić, o wybaczenie proszę.

Arwid przyglądał się temu co ma dołączyć, temu co ma tknąć to co posiada najcenniejsze w uruchomioną już jakiś czas temu machinę wydarzeń, tragedii, kłótni, trucizn. Niektórzy nie wytrzymali tempa, zagubili się w labiryncie intryg. Czy chodziło tu o nich, czy może samo miejsce wywierało tak zgubny wpływ … również na niego. Stary Mistrz także w tym uczestniczył … dotychczas wyszedł z tego obronną ręką … czy to przez wrodzoną ostrożność … a może ktoś uważał, że jeszcze nie dokonał wszystkiego w swym życiu. Ostanie dzieło … tkana nić Opowieści … co stanie się gdy skończą? Czy wrócą do swych domostw? Mistrz wątpił w to od chwili śmierci Jaspera. Uważał, że jego śmierć nie była przypadkowa. Zginął bo nie był już potrzebny. Może znalazł się na tym zamku z innego powodu … może był narzędziem w czyimś ręku … przedmiotem, który stał się już niepotrzebny. Czyja to była ręka … Kaisera? Od momentu powrotu Vautrina był przekonany, że nie. Nie przywiózł nawet listu z odpowiedzią … ale jakże miał to uczynić skoro nie widział się z Cesarzem, skoro nie był w stolicy. A więc pozostawał tylko on, to Vautrin pociągał za sznurki … siedzący w cieniu jakby oglądał spektakl marionetek. On tym wszystkim zarządzał, albo miał gdzieś niedaleko swego pana.
Co stanie się gdy skończą Opowieść? Dla starego Daree było to jasne. Podzielą los Jaspera … niepotrzebni, wykorzystani muszą odejść … skutecznie … na zawsze … to jeden z elementów tej układanki. Ale Jasper nie odszedł … dzięki niemu. Póki Opowieść jest nie zakończona jeszcze wiele można zmienić. Ale nie wolno im kończyć … przynajmniej dopóki Vautrin jest groźny.

Boi się to pewne, ukradkiem zerknął na obraz, poczym zmieszany porwał kielich i wychylił do dna. A Vautrin cwany lis, chce abyśmy to my wprowadzili Jaczemira. Obyś tego nie pożałował. Siedzisz w cieniu i przyglądasz się kolejnej ofierze. Nie masz wyjścia panie Denhoff albo się przyłączysz albo spotka cie ten sam los co Jaspera.

- Kolacja to nie jedyny powód dla którego wezwał pana mości Vautrin … - ozwał się Daree poczym zawiesił na chwilę głos. - Jest jeszcze coś … otóż drogi Jaczemirze zajmujemy się tu pewnym projektem literackim. Chcielibyśmy wykorzystać twój talent panie … co prawda ostatnimi laty słuch o tobie całkowicie zaginął, ale myślę, że opatrzność sprowadziła cię do tego zamku nie bez powodu. Otóż mamy dla ciebie propozycję … chcielibyśmy abyś napisał scenę, która rozegra się w pewnym zamku. Przyjmijmy, że podobnym do tego … otóż podczas zawieruchy wojennej do podobnego a może takiego samego jak to miejsca … tu inwencję zostawiam tobie … przybywa ktoś, kto … według obecnych nie powinien żyć … - Daree mówił łagodnym tonem patrząc Jaczemirowi prosto w oczy. – Przybywa aby się zemścić … zemścić na niedoszłym mordercy.

Błyskawica.

- To postać wojaka z nie tylko żołnierskimi talentami, zawadiaki łatwo puszczającego w niepamięć niepowodzenia, barda przygrywającego na instrumencie przy ognisku. Człowieka o wesołej, ogorzałej twarzy, ze szczerym, czasem bezczelnym uśmiechem, o ciemnych, zarzuconych do tyłu, będących w nieładzie włosach. Mężczyzny … z trzymanym w lewej ręce mieczu niosącym śmierć …

Kolejna błyskawica przerwała opis tego, którego starzy mieszkańcy zamku znali.

- Myślę, że nie odmówisz naszej prośbie … - powiedział z naciskiem Arwid … - i podejmiesz się skonstruowania tej sceny.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 16-02-2010 o 19:42.
Bogdan jest offline  
Stary 14-02-2010, 20:11   #114
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
A zatem Arwid wymyślił zadanie... W pierwszej chwili ucieszyła się z tego, sama bowiem pomysłów nie miała żadnych. Moment później dotarło do niej jednak, co to za zadanie...

Zadanie-pułapka. Oskarżenie gospodarza o śmierć Jaspera, lecz nadzwyczaj sprytne - nadzwyczaj jednoznaczne, lecz próba tłumaczenia się byłaby przyznaniem, iż ziarno prawdy istotnie w nim tkwi... Talent Jaczemira mógłby poruszyć Vautrina i popchnąć do zdemaskowania. Intencja mistrza Daree była jasna.

Lecz czy Vautrin ma w sobie dosyć ludzkich uczuć, by wpaść w tę pułapkę?

Choć wszelkie obawy trzymała z dala od świadomości, choć nie pozwalała sobie na myślenie o tym, co po wykonaniu zadania uczyni, choć całymi dniami tak usilnie pracowała nad Opowieścią, że niekiedy czuła się bardziej Mariettą niźli Liselotte - ona też się bała. Bała się gospodarza. Bała się tajemnicy... bo któż zaręczy temu zimnookiemu perfekcjoniście, że żadnemu z artystów wino nie rozwiąże języka, kiedyś, choćby i po latach? Niczego nie zostawia wszak przypadkowi...

Teraz, pod wpływem wyzwania mistrza Daree, strach nagle zatrząsł jej ramionami - i tego objawu strachu też się przeraziła. Sięgnęła po ciepłą narzutkę i otuliła nią ramiona, po czym z pogodnym, dziewczęcym uśmiechem zwróciła się do Jaczemira:
- Zgodzisz się?
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 15-02-2010, 07:51   #115
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Ulewa szumiała, jakby na zewnątrz płynęła jakaś wielka rzeka. Przewalające się nad borami grzmoty czuć było aż w trzewiach. Głęboko w Reikwaldzie, w potężnych murach starego zamczyska parę postaci w olbrzymiej sali pomiejscowionej w wysokich partiach zamku patrzyło na siebie i znów milczało...

No, wreszcie wyszło szydło z worka. Jaczemir spoważniał na słowa starego Daree. Artyści i gospodarz przypatrywali mu się, a on nie pozostawał im dłużny.

Wiele się działo dzisiejszego wieczora. - rozumował, mocno już oszołomiony winem kislevczyk - Spotkanie z nieznajomym, makabryczna wizja, poznanie tajemniczego Vautrina, rewelacje dotyczące schwytanego zbója, a teraz jeszcze to. Chcą zaprząc go do pisania? To po to były te próby sprzed kilku dni? Czemu nie? Ale dlaczego? Z reguły artyści są zazdrośni o sławę. Wielu knuło, łgało, czasem posuwało się do gorszych sprawek, byle tylko wykosić konkurencję. A tu, proszę, wesoła gromadka o ugruntowanej sławie, słowem śmietanka, zajmująca się wespół w zespół jakąś tajemniczą pracą. Tak tajemniczą, że zlecając trzeciemu stworzenie epizodu nie informuje się go nawet o całości formy. No, no, ciekawe...
Zaciekawiła go też reakcja Vautrina, a bardziej brak jakiej zdecydowanej reakcji. Nie na słowa Mistrza Daree, bo co do treści pewnie byli się dogadali. Zastanowiło go, co też zmusiło starego lisa do tak nagłego przerwania milczenia, niemal przerwania Vautrinowej wypowiedzi, i wyjawienia rewelacji. Czyżby wbrew pozorom byli w zmowie, a tamten się wygadał? A może nie są, i to jakieś słowo gospodarza sprowokowało Arwida?
Zastanawiające było też milczenie Liselotte, jeśli wierzyć słowom Voutrina sławy i pieśniarki. Potem jej pytanie...
Chciał mieć jak najwięcej czasu. Nie na odpowiedź. Już znał jej treść. Chciał w ciszy jaka zapadła zobaczyć to, co nie zostało wypowiedziane.
Sięgnął po pełny puchar. Spełnił go nie śpiesząc się.

Liselotte zadrżała. Sięgnęła po okrycie i otuliła ramiona. Gest był naturalny, swobodny - ot, powiało chłodem od okna... A w każdym razie na taki powinien wyglądać. Aktorski kunszt nie każdego zwiedzie...
Nie z zimna drżała. Odkąd na tym zamku przebywała, niejedno mogłoby podsycić podejrzenia, obawy... Trzymała je z dala od świadomości, tak samo, jak nie pozwalała sobie na marzenia o przyszłości, która nie jest niemożliwa - lecz jeśli się nie ziści, zrani do kości... Lecz jednak tak, jak gdzieś głęboko kryła nadzieję, wypalony pod powiekami obraz domu z malwami pod oknem i ciepłych, bursztynowych oczu pewnego elfa - tak i pod opanowaniem i zaabsorbowaniem Opowieścią krył się strach. Strach przed końcem ich pracy i przed Vautrinem.
A teraz mistrz Daree rzucił mu wyzwanie. Sądził chyba, że gospodarzowi puszczą nerwy, że się zdradzi... Lecz co, jeśli Vautrin ma nerwy z gromrilu?
To wszystko przemknęło jej przez głowę między dwoma uderzeniami serca - wtedy zadrżała.
Poprawiła szal, spojrzała na Jaczemira i uśmiechnęła się.
- Zgodzisz się? - spytała pogodnie i zatrzepotała rzęsami. Dziewczęcy, wpółświadomy urok... Zdawała się na instynkt. Wszyscy tutaj byli starzy, znali życie i liczne tajemnice. Jak miała tu przetrwać ona, młoda pliszka? Tylko świadomie kryjąc się w postaci, którą im się z pewnością zdawała...

A jednak nie tylko Arwidowi zależało na tym epizodzie. Tymi dwoma słowami poparła zamysł starego Mistrza i jeśli to, co widział, było prawdą jednoznacznie opowiedziała się po jednej ze stron. Artyści przeciw Vautrinowi. Goście przeciwko gospodarzowi. Rzemieślnicy przeciw zleceniodawcy...Zaiste, to wino było przednie. Widział już oczami duszy samotną postać na koniu zagubioną w lesie. Jej cel i determinację. Wątki rysowały się i zaplatały w dziwaczne sploty. Akcja czekała tylko, żeby oblec ją w słowa...Tak, czemu nie. Stworzę wam mściciela. Co mi tam. Na szczęście robota poety tym różni się od roboty kata, że po zakończeniu dzieła nigdzie nie walają się szczątki i kikuty.

- Szanowna Pani, Mistrzu, mości gospodarzu! Jestem gotów na uczestnictwo w owym jak się wyraziłeś literackim przedsięwzięciu - zwrócił się tymi słowami bezpośrednio do Daree - jednak niech mi wolno będzie zaznaczyć, że mimo iż sława moja mocno rdzą zeżarta, nie godzi mi się robić za czeladnika, czyli ep, wybaczenia proszę. Czyli jeśli chcecie mnie w swej trupie... - zawiesił głos, jakby dając czas na sprzeciw - chcę być dopuszczonym do wszelkich tajemnic owego literackiego przedsięwzięcia, to jest na równych prawach ze wszystkimi.
- A co się tyczy nagrody - rzucił pytanie bezpośrednio Vautrinowi z nadzieją w głosie - Jest jaka?

- Nagroda...- ozwał się Vautrin z poważną miną, ale zdawało się, co głos ma lekko rozbawiony - Ależ oczywiście...Ale nagroda czeka zawsze na końcu. Nasz mecenas, wierzaj mi, potrafi być hojny. Ale myśmy dopiero u początku, a ściśle biorąc u wejścia ledwie. Mistrz Daree oznaczył próbę, bo do każdego towarzystwa, zwłaszcza tak zacnego, by wejść, trzeba udowodnić swoje przymioty. Nie dawne osiągnięcia, ale formę znakomitą, gdy jej potrzeba i swoją wartość, tu i teraz. Wtedy, na mocy danego mi prawa, do tajemnicy cię dopuszczę. Wtedy też...-

Tutaj powiódł oczyma po pozostałych, a następnie znów patrzył prosto na Jaczemira.
- Wtedy też, jeśli zostaniesz dopuszczony do sekretu, wtedy opowiem o nagrodzie.

Uwagi Jaczemira nie uszło, że i inni zwrócili teraz jakby pytające spojrzenia ku Vautrinowi. Ten kontyunował powoli po chwili milczenia.
-Ale najpierw zdanie artystycznego grona co do jakości próby poznać mi trzeba, oraz ich zdanie też, czy do zespołu zgodzą się przyjąć Twą osobę. Tak to, jak widzisz Jaczemirze, na ich słowie i na twojej próbie zależeć będzie, co dalej.
Gospodarz przesunął nieco całe ciało, patrząc na starego Daree. W tej to właśnie chwili uderzyła znowu błyskawica, gdzieś blisko, aż zdało się że jej blask przez zamknięte okiennice nadał na moment bladego tonu twarzom biesiadników.

- Co do zadania...- Vautrin uśmiechnął się, jak na niego, niemal promiennie - Znakomity temat, Mistrzu. Znakomity.

W tle jego wypowiedzi niebiosa pomrukiwały, niosąc przez swoje przestrzenie dźwięk gromu...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 15-02-2010 o 07:56.
arm1tage jest offline  
Stary 16-02-2010, 15:30   #116
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Daree patrzył chłodno... Uśmiechy, konwenanse, gesty. Jak wtedy gdy był w Kislevie gdzie pchnął sprawy handlowe Imperium. Wówczas reguły były znane … Kislev zobowiązał się znieść cła na import towarów z imperium w zamian za mocno wątpliwą pomoc w przypadku inwazji chaosu. Albo potem w Bretonii oraz Estalii gdzie Arwid był ambasadorem najważniejszych spraw Imperium. Ale jakie reguły obowiązywały przy tym stole? Czy były w ogóle jakieś reguły?

Nie masz wyjścia Jaczemirze, nic nie wskórasz próbując ugrać coś więcej. Albo się zgodzisz, albo skończysz jak Jasper …


- Dziękuję mości Vautrinie, cieszę się, żeś rad z tematu nazwijmy to próby … - Arwid mówił ciepłym głosem, uśmiechając się na pochwałę gospodarza. - Jaczemirze, nie drocz się Panie i nie trzymaj nas w niepewności, że mógłbyś odmówić. Jestem pewien, że zaskoczysz nas kunsztem namalowania tej sceny. Orzeł zlatujący z wysoka, zabijający jastrzębia, trzymający jego truchło w szponach … ale już milczę … bo to przecie twoje zadanie panie.

Liselotte milczała. Gesty, intonacje, podteksty, aluzje. Jak miała się tu odnaleźć córka altdorfskich kuglarzy? Jeszcze mogła milczeć, jeszcze przez parę chwil. A potem będzie trzeba coś powiedzieć... Spokój ulatywał, znów przypominała płochliwą ptaszynę. Najchętniej by coś zaśpiewała, ukryła się w swej sztuce. Ale teraz był czas pełnej pułapek rozmowy - a w jedną z pułapek chyba już wpadła. Niepewność, niepokój, strach. Czemużby nie utopić ich w winie...? Sięgnęła po kielich.
Wtem przypomniała sobie fatalną noc, kolację Aravii. Słowa tej drugiej: Ostrzegają, a po co? Nie uciekniesz przecież, nie ty. Czyż miałaby się okazać słabszą, niż ją widział jej własny okruch ciemności? Próżność... Jak wielkich rzeczy można dzięki niej dokonać. Pokonać siebie. Zdławić strach.
Z kielicha już trzymanego w dłoni upiła tylko łyczek. Powoli, spokojnie.

Vautrin wpatrywał się jak zaczarowany w płomień jednej z dziesiątek świec, zastygły w bezruchu, ale zasłuchany. Już od jakiegoś czasu nie słychać było grzmotu, burza odchodziła, albo niczym wałęsający się wokół obejścia zwierz tylko zataczała kręgi. Liselotte odstawiła cicho kielich na stół i na chwilę utkwiła wzrok w powierzchnię trunku...W blasku ognia na czarnej toni pobłyskiwały piękne czerwone refleksy. Na podniebieniu wino dalej grało swoją melodię, przechodząc lekko do finału. Smak cichł z wolna, sprawiając zmysłom trudną do opisania rozkosz, dziewczyna miała wręcz wrażenie że wino szepcze do niej kobiecym głosem jakieś nieznane, trudne do odszyfrowania słowa...Nagle ogarnęła ją dziwna lekkość, przyjemna błogość...Nie wywołana mocą trunku, było to coś innego, ledwie uchwytnego, może nawet złudnego. Jednocześnie jednak poczuła się pewniej, w jednym z wiszących na ścianach zwierciadeł w zdobnych ramach popatrzyła na swoje odbicie - kobieta siedząca po drugiej stronie wyglądała na śmiałą i atrakcyjną...Pewną siebie... Nawet przez moment Liselotte zdało się, że jej odbicie w lustro uśmiechnęło się do niej, choć przysiągłaby iż nie rozchylała ust...

- Mistrzu Daree. Nie miałem takiej intencji, uchowajcie Bogi, żeby się droczyć. Tyle mi się tylko, ep...zdawa co nie znając ogólnego konturu, łatwo w szczególe pobłądzić, jak nie przymierzając ślepe kocię. Ale... - pauza w wypowiedzi Jaczemira wynikała z konieczności zalania winem czkawki - ...jeśli taka wola waszych mości, co mi tam. Zgoda. Postanowione. Powstanie Mściciel!
Popatrzył po zebranych. Droczący się ze sobą dwóch Mistrzów i Voutrinów. Z zainteresowaniem podziwiająca swoją atrakcyjność Lisolette. Rzeczywiście, pomyślał, choć już od razu po wejściu wyglądała ślicznie, teraz jakoś wydaje się absolutną pięknością! Pełzające po ścianach ciepłe blaski kandelabrów. Suto zastawiony stół. Chroniące od słoty i zimna grube mury twierdzy. Miał szansę na całkiem wygodne przetrwanie nadchodzącej zimy. A w dodatku w nader ciekawym towarzystwie. Odeszły gdzieś w dal obawy, poczucie zagrożenia. Skryci w mroku gospodarze wcale nie wydawali się złowieszczy, grubość i solidność ścian dawała poczucie bezpieczeństwa, i pierwszy od bardzo dawna raz widział przed sobą cel. Ktoś chciał by tworzył. A jeśli się spisze, majaczyła w oddali szansa na nagrodę.
Spełnił do dna puchar. Uśmiechnął się do swych myśli.
Całkiem przyjemny zamek. A wino jakie...!

- Świetnie. - odezwał się Vautrin - Zatem postanowione. Cieszymy się wszyscy. Służba dostarczy niebawem pergaminy i inkaust, a my napijmy się za powodzenie!
Wstał, spokojnie i stanął z uniesionym kielichem w dłoni. Podnieśli się i inni, z pucharami w rękach. Jaczemirowi przybranie pozycji pionowej przyszło najtrudniej, nie obyło się bez przewróconego z hukiem krzesła. Szczęściem etykieta współbiesiadników nie pozostawiała nic do życzenia, więc udano, że rzecz nie miała miejsca.

- Za sukces Mściciela! - wzniósł toast gospodarz, uroczystym tonem, bez śladu uśmiechu.
- Za błagopołuczje! - z przyjemnością spełnił toast Jaczemir tym razem wylewając część zawartości kielicha za oszywkę.

Wszyscy, nawet Jego Wysokość Karl-Franz z portretu, popatrzyli ze zdziwieniem na Jaczemira. Przecież kislevczycy, jak głosiło stare powiedzenie, za kołnierz nigdy nie wylewali.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 19-02-2010, 15:21   #117
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Mewy, choć nie darły się swoim zwyczajem w dzikiej podniebnej pogoni za kawałkiem wyrzuconej na przystań ryby robiły strasznie dużo hałasu. Tupały. W ciężkich, żelazem podkutych butach, z dziką satysfakcją bębniły zamaszyście po wyślizganych deskach rzecznej przystani na Reiku. Ignorowały porzucone przez rybaków rybne ochłapy. Nie zwracały uwagi na przycupnięte po dachach i parkanach ogłupiałe ze zdziwienia koty, nawet na próbujących przeciskać się między nimi dokerów, tylko waliły złośliwymi krzywymi nóżkami w pomost. Butnie zadzierając w górę dzioby z łomotem przechadzały się po przystani w tę i z powrotem i tupały, tupały, tupały...

Jęk. Jeszcze jeden. Kolejny.
Otworzył oko. Kąt znajomej izby. Znajome rysunki ostrzem noża wydłubane w kamieniu ściany, kółko zdezelowanego wózka, przewrócony ceber, komin z zawieszonym nad wygasłym paleniskiem kociołkiem. Leżał na brzuchu wprost w błocie klepiska, bo tylko nogi sięgały siennika. Ptaki dalej z wściekłością tupały po dylach pomostu. Czy klepkach gontów? Nie ważne. Czuł się jak po torturze. Usta i gardło były suche i jałowe jak piaski pustyni, a z głowy sterczał wbity sztylet. Musiał tam być. Pić!! Poruszył się. Oprawca z wprawą przekręcił wbity w głowę sztylet. Ból eksplodował w czaszce i pomknął w dół kręgosłupa. Jęk. Ból i jęk.
Zdecydował, że nie będzie wstawać. Zamknął oko. Wody, wody...jęczało całe ciało.
Zza przymkniętych drzwi dobiegały męskie głosy -...no i jedną zgubił a drugą zepsuł! Ha, ha, ha!! Czemu oni tak krzyczą? Ptaki waliły pazurami po dachu, spadające z okapu krople wody z łomotem rozbijały się o podwórzec, a pająki właśnie dziś urządziły sobie zawody biegacze. Co się stało? Obolały umysł z trudem wyłowił wspomnienie zakapturzonej postaci. Voutrin! Szczupła twarz człowieka o długich włosach. Wąskie usta w zaciśniętym uśmiechu. Setki świec i znikający w półmroku cięty w krysztale kielich z rubinowym płynem. Wino!! Uczta! Obrazy eksplodowały pod czaszką bolesnym wspomnieniem. Jagusia. Postać w kapturze. Schody. Okno i burza. Dziki trzepot skrzydeł i śmiertelna maska upiora. A potem świece. Całe setki. I lustra w rzeźbionych ramach, i twarze. Młodej, atrakcyjnej kobiety i starca. Już wiedział. Przypomniał sobie toasty, kolejne puchary spełniane z ochotą i do dna, po kislevsku. I własne nogi wleczone po stopniach schodów. I tyle? Jeszcze rozmowy przy stole. O schwytanym bandycie i mścicielu, co przybywa na zamek. I o zadaniu, jakiego się podjął. Miał napisać historię człowieka - mściciela? Po co? Goniące myśli zatoczyły koło i wróciły do początku. Pić!!
Organizm wołał pomocy. Wilgoci! Choć odrobinę.
 
Bogdan jest offline  
Stary 22-02-2010, 15:20   #118
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Człowiek konający z pragnienia przeżywa straszne katusze. Przekonał się o tym kiedyś, podczas podróży do Pieczery, kiedy to wędrujący komunik napotkał schwytanego okolicznego zbója, niejakiego Madieja. Schwytany zbrodzień z rozkazu wojwodina Kunakina, gosudarskiego namiestnika tej okolicy, skazany na śmierć głodową czekał końca zawieszony trzy łokcie nad ziemią w żelaznej klatce przy tym samym dukcie na którym zbójował. Nie zmarł z głodu jak chciał wyrok gosudarskiego ukazu. Czy to przez niedbałość oprawcy, co nie zadbał o należyte poinstruowanie strażników, czy z okrucieństwa ich samych zbój nie dostawał wody i nim zdążył zgodnie z prawem zdechnąć z głodu, sczezł z pragnienia. Tak czy owak śmierć miał straszną. Skądinąd sprawiedliwą, ale straszną.

Jaczemir nie umierał, choć pewnie tak mu się zdawało. Stan, w jakim się znajdował znał bardzo dobrze. Ból członków, mdłości, zaćmienie umysłu i uczucie suchości. Delirium. Zbyt wiele razy go doświadczał, by nie rozpoznać objawów i chyba niedostatecznie wiele, by przywyknąć. Jeśli w ogóle istniał jaki sposób na przywyknięcie...on go, mimo wieloletniej praktyki pijanicy nie znał. Znał jedynie kilka przydatnych metod leczenia kaca. Oczywiście w jego przypadku najlepszą metodą było szybko od nowa się upić, bo jak mawiał stary najemnik Gwynnfryd klina klinem trza traktować. Tyle, że nie zawsze było czym, a często nie było za co się takim sposobem kurować. Tak i dziś zdychając od kaca Jaczemir zmuszony był ratować się naturalnym, ludowym sposobem. Na kobyle mleko widoków nie było. W stajniach co prawda znalazło się kilka klaczy, ale żadna źrebna. Stajnie odpadały. Ratunku należało szukać w zamkowych spiżarniach. Kiedy z trudem dokuśtykał do kuchni miał już upchane po kieszeniach pnącza rumianku i rozmarynu, jakie zdobył w ogródku przez który mu wypadła droga. Ołowniku nie znalazł, ale i tak nie łudził się, że tam będzie. Wizyta w zamkowym sadziku jednak bardzo się opłaciła, bo w pozostawionym ceberku przez noc uzbierało się sporo deszczówki, a on, słaby jak dziecko już po opuszczeniu izby zrezygnował z prób uciągnięcia wody ze studni. Woda ugasiła pragnienie. Działała kojąco na ciało, ale nie na drżenie rąk i ten okropny obłąk ściskający głowę. W kuchni wyprosił trochę miodu, ziarna pszenicy i lnu, migdały i orzechy. Nie mówił po co, lecz wystarczyło spojrzenia, by ta zacna kobicina, niech jej Bogi błogosławią, poczęstowała go piwną polewką, a nawet zapewniła, że znajdzie się co nieco jadła, gdyby głód poczuł. Wdzięczny odwzajemnił się poradą, jak się pozbyć kurzajki, co szpeciła jej oblicze i pokrzepiony, z kawałkiem sera, osełką sadła i pajdą razowca za pazuchą wrócił do ogródka. Póki co nie mógł jeść, ale wiedział, że głód przyjdzie. Należało więc zawczasu nazbierać ślimaków.

Ślimaki smakowały. Jak zawsze. Może nawet lepiej, bo przyrządzone na sadle, dostępnych ziołach i oprószone serem. Leżąc na sienniku i bekając z zadowolenia Jaczemir wrócił pamięcią do wczorajszego dnia. Uczta i rewelacje, jakie usłyszał. Postanowił rozejrzeć się nieco po zamku, jeśli opowieść o mścicielu, krórą miał napisać, by zaskarbić sobie względy zgromadzonych na zamku artystów miała być warta jego pióra. Trzeba było wiedzieć co nieco o labiryncie zamkowych korytarzy, które miał przemierzać jego bohater w poszukiwaniu zemsty. A do tego doszła ciekawość. Choć obawiał się tego, chciał spojrzeć w oczy swemu niedoszłemu mordercy. Poczuć to, co pchać miało jego bohatera w gniazdo węży. Ową irracjonalną siłę, która każe mścicielowi samotnie wejść w mury zamczyska, pomiędzy straże, by zadać śmierć arcyżmijowi.

Spacer po galeriach dał nieco wiedzy o samej bryle warowni, a także obyczajach służby i straży. Mały ten garnizon w niczym nie odbiegał obyczajnością od większości podobnych, prowincjonalnych placówek. Wiało nudą i rutyną. Spodziewanych jęków czy szlochów dobiegających z zamkowych kazamat nie usłyszał. Za to zza drzwi jednej z komnat, na straży której stał żołnierz o twarzy bez wyrazu dosłyszał jęki, ale o zupełnie odmiennym, niż się spodziewał charakterze. He, he, zabawia się stary Voutrin - pomyślał Jaczemir. Artystów - ani Daree, ani Lisolette nie spotkał. Może byli zajęci pracą? Albo leczyli się gdzie w zaciszu ze skutków uczty?

Po powrocie z zamkowej wycieczki pokrzepiony świeżym powietrzem, z gotową koncepcją dzieła zabrał się do przelewania jej na papier. Z reguły nie miał problemów z obleczeniem idei w słowa, dziś jednak czegoś brakowało. Pisanie szło jak po grudzie. Pióro mozolnie kreśliło na papierze znaki, ale myśl mimo woli umykała ku wspomnieniu...pucharu. I jego zawartości.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 22-02-2010 o 15:26.
Bogdan jest offline  
Stary 22-02-2010, 15:56   #119
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Na drugi dzień po burzy zapanowała nagła cisza, zdawało się że nawet Reikwald przestał szumieć swoją odwieczną melodię. Imperialne proporce zwisały smętnie z żerdzi. W absolutnym bezruchu mas powietrza wszystko zdawało się być jakieś takie lekkie, a ranek był świeży i rześki jak to dawno nie bywało. Odległe trele ptactwa budziły delikatnie gości, dopóki gdzieś koło południa znów na głównym dziedzińcu nie zapanowało owo skrzeczące stado, z wyraźnym zadowoleniem rozsiadając się na wszystkich chyba wysokich punktach zamczyska. Tymczasem w jego murach po późnej kolacji budzono się też późno. Jaczemir jeszcze później. Właściwie koło południa dopiero.

Arwid, jak to coraz częściej mu się to ostatnio zdarzało, obudził się natomiast bardzo wcześnie. Starość... Leżąc długo w łożu, rozmyślał, wpatrzony w malowidła na suficie. Pochwalał siebie za przezorność, gdy wczoraj jadł umiarkowanie - dziś czuł się znakomicie. Gdy zaniedbywał dobrych przyzwyczajeń, stary żołądek odpowiadał zwykle rankiem seriami bolesnych skurczów. Dziś brzuch nie bolał, poruszał się miarowo, gdy starzec oddychał. Ciału nie w smak było podrywanie się, najchętniej pozostałoby gnuśnie w pościelach...Jeszcze parę lat temu zawsze zrywałem się zaraz po wybudzeniu, nie mogąc usiedzieć na miejscu...- pomyślał Daree - ...teraz muszę zmuszać się do wygrzebania z łoża...- Ta myśl nieco go zirytowała. Powziął zdecydowane postanowienie i zerwał się energicznie.
Ból był krótki, ale bardzo intensywny... Ukłucie w sercu na moment pozbawiło go tchu i osunął się na plecy. Lutfryd, który czekał już ze śniadaniem, podskoczył wystraszony. Huk uderzających o podłogi naczyń poniósł się aż na korytarze...
- Mistrzu...!
- Nic to, nic...- wycharczał Arwid, łapiąc oddech i siadając powoli na brzegu łóżka - Ukłucie jeno...
- Mistrzu...- Lutrfyd ni to zajęczał, ni to gromił surowym tonem - Nie forsuj się, przecież pamiętasz, co mówili felczerzy...
- Odsuń się...- Daree już chwytał swoją laskę, ale druga dłoń wciąż trzymał na klatce piersiowej - Nic mi nie jest, powiedziałem.

Uczeń popatrzył jeszcze podejrzliwie, a potem otworzył okiennice, by wpuścić świeżego porannego powietrza. Po burzy było zaiste wyborne, gdy tylko Mistrz zaczerpnął go w płuca, postanowił podejść do okna. Wycinek nieba nad murami był jeszcze malowany w piękne barwy świtu. Było pusto i cicho, ale po chwili ucho wyłowiło powolne kląskanie końskich kopyt na bruku. Arwid patrzył, jak w otwartej bramie zamkowej znika niewielki orszak dwóch konnych strażników, eskortujących powóz. Powóz sprawiał wrażenie tego samego, którym wcześniej przywieziono do zamczyska jego samego, w towarzystwie ucznia. Teraz, w otwartej bocznej okiennicy karocy Daree widział, na ile jego stary wzrok pozwalał mu dostrzec coś z takiej odległości, kobiece popiersie połyskujące zielenią szaty i znajomym dobrze kolorem włosów...
- Aravia...- szepnął do siebie, ale orszak zniknął już w bramie, pozostawiając obraz sennego, pustego jeszcze dziedzińca. Pierś starca chwytała łapczywie chłodne, ale orzeźwiające powietrze.
- Coś mówiłeś, Mistrzu? Wołali, że kąpiel stoi gotowa...


Goście byli już na nogach. Po porannych toaletach i obfitym jak zwykle śniadaniu, które w przypadku kislevczyka wróciło szybko tam skąd przybyło, okazało się, że na wszystkich gości czekają listy. Służba rozniosła je mniej więcej w jednym czasie, na specjalnych pozłacanych talerzach leżały złożone wpół pergaminy noszące lak z odciskiem znaku urzędu cesarskiego.

- Drodzy Goście! - Daree, grzejący jak co dzień przed kominkiem swe stare kości, przebiegał oczyma po starannym piśmie - Zechciejcie wybaczyć formę, ale sytuacja zmusiła mnie do nagłego działania, a was nie chcąc budzić - listy zasyłam by sprawy pewne nie pozostawić nierozwiązanymi. Pierwsza wiadomość, jaką jestem winien, to ostateczna decyzja Pani Aravii - otóż dziś tuż przed świtem dała mi swoją odpowiedź: zaistniałe zdarzenia nie pozwalają Jej kontynuować rozpoczętej pracy. Nie zdecydowała się pożegnać Was osobiście, z powodów Jej znanych, a dziś przy wschodzącym słońcu wyjechała z zamku, kończąc niestety swój udział w wiadomym projekcie. Oczywiście pozostaje zobowiązana do zachowania tajemnicy we wszelkich aspektach naszej pracy. Na pożegnanie pozostawiła portret przedstawiający Jej osobę, który pozwoliłem sobie powiesić wśród innych zbiorów w naszej sali spotkań, gdzie odtąd będzie można wspomnieć Jej osobę patrząc na podobiznę...-

Liselotte siedziała właśnie w sali spotkań, ostatnio w szczególny sposób polubiła przebywanie w tym miejscu... Przepych tej komnaty od jakiegoś już czasu oddziaływał dodatnio na jej pewność siebie, coraz częściej z aprobatą oglądała swoje odbicia w pięknych lustrach, często pisała właśnie tutaj, nie w swojej komnacie. Tak jak i dziś, gdy odziawszy się w strojną szatę usiadła w wielkiej, pustej od ludzi, ale pełnej od gustownych przedmiotów przestrzeni, z piórem w smukłej dłoni...Teraz zapiski odłożone leżały na stole, a ona czytała dopiero co otrzymany list. Przerwała na moment, przyjrzawszy się raz jeszcze nowemu obrazowi w sali, przedstawiającemu znajomą kobietę w sukni na tle leśnego pejzażu...Pomyślała o Aravii, przemierzającej teraz pewnie mroczne ostępy Reikwaldu, dużo mniej baśniowe niż te oddane przez malarza. Oczy dziewczyny znów wróciły do pergaminu...

- Was proszę o spokojną kontynuację prac, według naszych ostatnich ustaleń, które nie ulegają w obecnej sytuacji żadnym zmianom. Co do powziętej próby, o której rozprawialiśmy przy wczorajszej kolacji - bardzo proszę o to, by rzeczy działy się dalej, gdy powrócę, odbędziemy rozmowę po której poweźmiemy tę ważną decyzję.
Właśnie, powrócę. Bowiem druga wiadomość jest taka, że niestety dopiero po wyjeździe Aravii okazały się pewne wieści wskazujące na to, że ni mniej ni więcej tylko to właśnie Jej w drodze grozi największe, śmiertelne nawet niebezpieczeństwo. List nie jest odpowiednim by o tym szczegółowo prawić, powiem tylko że wiele wskazuje na to, że aktywność banitów poza zamkiem w głównej mierze była spowodowana obecnością Aravii w tym miejscu. Mimo wszystko wieść ta nie jest ostatecznie pewna, a na zewnątrz wciąż niebezpiecznie, więc upraszam o rozwagę oraz szczególne dbanie o swoje bezpieczeństwo. Jak zwykle, na miejscu zostaje kapitan Schwarzenberger, na którym możecie polegać.

Pisanie szło Jaczemirowi jak po grudzie. Kreślił zdanie za zdaniem, ale ponad natchnienie niestety wybijało się pragnienie. Wypił już wszystko co było, a o winie bał się pomyśleć. Wtedy jego myśl pobiegła ku wielkiemu cebrzykowi, który stał w stajni, zawsze z czystą, chłodną wodą...
Niedługo potem Jaczemir trzymał już głowę w wiadrze. Chłodna, prawie czysta woda dawała niesamowite ukojenie, do tego nie mógł się powstrzymać by nie pozwolić wyschniętemu gardłu przełykać raz za razem hausty, które smakowały wprost jak pokarm bogów. Zdało mu się nagle, że znów słyszy podwodne głosy, zamarł i zaskoczony wyszarpnął głowę z cebra, rozchlapując wodę dookoła niczym statek morski targany przez głębinowego potwora.
-.......kaliśmy wszędzie...- bełkot zamienił się w normalną mowę, z ust służącej, która stała przed nim z błyszczącym talerzem, na którym tkwił jakiś pergamin z pieczęcią - Dopiero mi poradzili, by pójść do stajni...Czy śniadanie nie smakowało...? Mam list...
Nie czekając na dalsze słowa Jaczemir z trudem podniósł się na nogi, co spowodowało uderzenie gorąca i zimna jednocześnie, a potem drżącą dłonią chwycił pergamin.
- Spasiba...- wycharczał. Woda lała się ciurkiem z włosów.
Służka z dziwną miną opuściła stajnię. Uchylił wrota, by wpuścić nieco południowego światła i otworzył list. Kislevczyk z narastającym bólem głowy zaczął biec oczyma po literach. Było ciężko, bardzo ciężko. Postanowił na razie odczytać ostatnie zdania, a potem dopiero, gdy głowa odpocznie, wrócić do całej treści i przestudiować całość jeszcze raz. Spuchnięte od alkoholu oczy powędrowały na dół stronicy.

- Przeto zmuszony jestem wyruszyć co koń wyskoczy z zaufanymi ludźmi śladem Pani Aravii, co też właśnie czynię, by od możliwej groźnej napaści ją ustrzec, zanim dotrze Ona w cywilizowane miejsca i przestrogę ważną Jej ostawić. Wybaczcie, lecz chodzić tu może o Jej życie. Może nie jest jeszcze za późno... Postaram się powrócić jak najrychlej, lecz nie potrafię rzec ile czasu dokładnie ujdzie na tym zadaniu. Oby natchnienie było z Wami, pracujcie w spokoju, pozostańcie w dobrym zdrowiu i strońcie od rzeczy nierozważnych.
Jeszcze jedno. Upraszam bezwględnie wszystkich, którzy dostaną taki list, o wrzucenie go w ogień niezwłocznie po przeczytaniu. Wszystko, co w nim zawieram, jest rzeczą która w żadne inne ręce dostać się nie może, bo wskazuje być może wrogim siłom na naszą pracę, która musi pozostać tajemnicą...

Z wyrazami szacunku,

V.

 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 23-02-2010, 08:31   #120
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Po lekkim posiłku Arwid w dobrym humorze zabrał się do pracy. Pisał … skrzypiało pióro … kolejne strony pergaminu pokrywały się pismem z charakterystycznymi zawijasami. Drobiny piasku połyskiwały w świetle na stronach pergaminów, stole, podłodze a także odzieniu Mistrza. Zapisane karty leżały równo ułożone po lewej stronie stołu, pismem do dołu, przyciśnięte mosiężnymi ciężarkami w kształcie dziwnego garbatego zwierza. Arwid przywiązywał uwagę do szczegółów, nie raz zdarzyło się, że zapisana karta lądowała w ogniu tylko dlatego, że powstałego kleksa nie dało się przerobić w literę. Wielkim grzechem w jego oczach byłoby ułożenie kart pergaminu odwrotnie niż według założonego schematu … chronologicznie co do czasu powstania, koniecznie pismem do dołu. Na koniec dnia po odwróceniu wszystkich kart nie było potrzeby przekładać ich, co wg mistrza wykluczało pomyłkę błędnego uszeregowania kart. Nie bez znaczenia w jego mniemaniu był także fakt, iż zwinięte karty pergaminu ułożone pismem do dołu pod wpływem ciężaru same prostują się. Nie raz strofował Lutfryda widząc bałagan w jego notatkach. Odkładając kolejną kartę jego uszu doszło stukanie do drzwi. Zaraz potem pojawił się Lutfryd z pismem w ręku.

- Panie list niosę co go służka na tacy pod drzwi przyniosła, ale strażnicy zabronili jej wchodzić i po mnie posłali, no to jestem i pismo oddaje.

Arwid szybko złamał cesarskie pieczęcie łudząc się, że list jest odpowiedzią od Kaisera. Rzucił okiem na podpis pod listem.

V… Czegóż może chcieć ten człowiek? Kolejne zadanie … a może zakłada sidła pułapki. Przecież rozmawialiśmy do późna a on następnego dnia list mi wysyła … Mściciel … - przemknęło przez myśl staremu Daree, a na obliczu zagościł uśmiech… - Czyżby komuś puszczały nerwy? Co tam mości Vautrinie cię trapi, skoro musiałeś list mi nakreślić?

Czytał powoli, z każdym wersem znikał uśmiech z twarzy Mistrza. Gdy skończył, odeszła go ochota do dalszej pracy. Zafrasowana twarz wyrażała smutek.

- Co się stało Mistrzu? … - dopytywał Lutfryd.
- Nic … czego nie dało się przewidzieć … - odpowiedział zagadkowo Arwid.

A więc nie żyje. Kolejny artysta został zamordowany. Aravia z całą pewnością nie wyjechałaby bez pożegnania, napisałaby chociaż list … ale my mamy pergaminy z jej zapiskami, nie mogłeś więc za nią napisać, aż takich umiejętności nie posiadasz. Poświęciłeś Aravie, pod pretekstem wymuszonych zeznań schwytanego banity. Uznałeś, że grozi jej niebezpieczeństwo i pojechałeś za nią … z jedną myślą … zabić … być może już nie żyła gdy opuszczała zamek. Postać w zielonej sukni była zupełnie nieruchoma gdy powóz opuszczał dziedziniec...
Zabijając sprzątnąłeś kolejną ważną figurę z szachownicy. Ale gdzie twa finezja, pomysłowość … rozczarowałeś mnie Vautrinie … miałem cię za wytrawnego gracza … a jesteś mordercą … gorszym od Markusa Edelbrandta … bo ten przynajmniej ma zasady … daje możliwość wyboru. Sczeźniesz w piekle, za to co zrobiłeś. Myślisz, że mnie przestraszysz, zniżając się do zabicia niewinnej kobiety. Zostawiasz mi jej portret jako ostrzeżenie, chcesz abym patrzył w oblicze Aravii i pamiętał jak kończą nieposłuszni. Widzę, że mnie jeszcze nie poznałeś …


- Lufrydzie, pójdziesz zaraz wypytać służbę czy widzieli jak pani Aravia wyjeżdżała z zamku. Zapytaj tę służkę co zwykle usługiwała jej w komnacie czy pakowała jej rzeczy. Widziałem jak na ciebie patrzy, więc będzie szczebiotać jak najęta, jeśli tylko zapytasz. Zapytaj też koniuszego, bo musiał konie i powóz szykować. Chodzi mi, czy widzieli jak szła po zamku, dziedzińcu, jak wsiadała do powozu. Gdyby pytali poco ci to wiedzieć, odpowiesz tedy, że twój pan podział gdzieś strony pergaminu i bardzo zafrasowany szuka wszędzie i myśli, że do Pani Aravii przez czyjąś pomyłkę zawędrowały… jeszcze jedno … bądź ostrożny … - powiedział cichym głosem Arwid patrząc prosto w oczy swojego ucznia.

- Ale panie, o co chodzi, czy coś się …
- Uwierz mi, lepiej mniej wiedzieć … dla twego dobra. A teraz idź już.
- Dobrze Panie.



Odczekawszy klepsydrę mistrz podniósł się z miejsca przy kominku. Złożył list i schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wychodząc z komnaty zarządził przywołać służkę. Gdy pojawiła się nakazał jej przynieść dwa kielichy i butelkę wina a następnie udać się za nim.
Strażnik na bramie z rozdziawioną gębą przyglądał się niebywałej scenie, otóż przez dziedziniec wolnym krokiem, stukając laską szedł Mistrz Daree, za nim podążała młoda dziewczyna z tacą w ręku, na której ustawione były dwa kielichy i butelka wina.
 
Irmfryd jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172