Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2010, 21:36   #487
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Zbrojownia Wydziału XIII, godz. 12:00.

Punktualnie o godzinie dwunastej, Willhelmina zapukała do drzwi zbrojowni i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się lekko, do wstającego na jej widok Mike'a i podeszła do biurka.

- Witam doktor Hollward, w czym mogę pomóc? - spytał Saint Nick.

- Zastanawiam się, czy nie powinnam pana już teraz przeprosić za marnowanie pańskiego czasu - powiedziała, kładąc swoje rzeczy na niewielkim stołku i siadając na krześle. Zdecydowany głos, pewne ruchy - Saint Nick nie musiał wiedzieć, że przed kilkoma minutami drżały jej lekko palce, gdy sięgała po kolejnego papierosa. - O wilkołakach i wyznaczonych patrolach dowiedziałam się na wczorajszym zebraniu i nie miałam czasu, by w pełni opracować wzorzec potencjalnego oplotu. Zdaję sobie sprawę, wielu znakomitej większości detektywów tego wydziału nie można nazwać bezbronnymi. Mają broń oraz przygotowane przez pana i doktor Pavlicek pociski. Niektórzy posiadają także inne talenty, dzięki którym nie potrzebują nawet broni – potarła nasadę nosa, wahając się, czy nie powiedzieć zbrojmistrzowi o nocnych polowaniach Kennetha. - Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że wilkołaki są niebezpieczne, dlatego jeśli mogę coś zrobić, chciałabym spróbować.

-To bardzo szlachetne, ale nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną... - odparł, spoglądając na kobietę.

- Szlachetne? - odpowiedziała zdziwionym spojrzeniem. Roześmiała się szczerze, krótko. - To nie tak... - Pokręciła głową, choć wiedziała, że jej słowa mogły tak zabrzmieć. Pompatycznie, nieszczerze, sztucznie. Ale co innego mogła powiedzieć? Że chce wykorzystać pracownika Wydziału do prywatnych spraw? Ze wszystkich detektywów Trzynastki życie i zdrowie tylko jednego z nich uznawała za warte jej starań i czasu, każdy inny mógł spotykać wilkołaka każdego dnia. - Słyszał pan o hipersonicznym systemie dźwiękowym opracowanym przez Elwooda Norrisa z American Technology Corporation prawda? Nie chodzi mi tu o przenoszenie dźwięków słyszalnych dla człowieka na ultradźwiękach - machnęła ręką w nieokreślonym, lekko nerwowym geście - ale o możliwość precyzyjnego ukierunkowania wiązki ultradźwięków. Podobny efekt chciałabym osiągnąć na tym - położyła na biurku niewielki, posiadający możliwość regulacji, gwizdek na psy. - Wilkołaki mają bardzo czuły słuch, podobnie jak psy. Wzmocnienie dźwięków, wywołanie odpowiedniego rezonansu mogłoby zapewnić dodatkową przewagę w konfrontacji. Szczególnie biorąc pod uwagę dystans. Gdyby ograniczyć jeszcze działanie jedynie do... psowatych, nie byłoby zagrożenia dla ludzi. Dzięki regulacji zaś - pchnęła delikatnie palcem gwizdek w stronę zbrojmistrza - można byłoby ustawić siłę dźwięku od bólu, ogłuszenia do... cóż, poważniejszych efektów. Pańskie doświadczenie znacznie przekracza moje, dlatego bardzo chciałabym poznać pana zdanie.

- Szczerze powiedziawszy... - westchnął staruszek, spojrzał na gwizdek - ...to nie słyszałem. Nie jestem na bieżąco, jeśli chodzi o nowinki technologiczne. Nie ten wiek, by się tym interesować - zaśmiał się niepewnie. - Rozumie, pani?

- Jestem humanistką, panie Krounnenberg i o Norrisie oraz jego projekcie usłyszałam wczoraj. Z telewizji. Wstyd, prawda? - skrzywiła usta w lekkim uśmiechu, odruchowo podkreślając swoje humanistyczne wykształcenie, by zapewnić rozmówcy możliwy komfort. - Szczęśliwym dla mnie przypadkiem, bo zaoszczędziło mi to prawdopodobnie godzin przeglądania książek. Zresztą, czysto fizyczna zasada działania nie jest tu najważniejsza. Efekt, który chciałabym osiągnąć to wzmocnienie dźwięku, możliwość jego regulacji, ukierunkowanie w wiązkę oraz ograniczenie działania do wilkowatych. Czy da się to osiągnąć runami?

- Zbrojmistrz nie musi być pasjonatem broni i znawcą nowoczesnych technologii. Jestem rusznikarzem z zawodu i, szczerze powiedziawszy, tylko na broni palnej się znam - odparł z nieco kpiącą nutką w głosie Saint Nick. - Te nowinki mało mnie ciekawią - zamyślił się, patrząc na gwizdek i odruchowo gładząc się dłonią po brodzie. - Nie wiem... Magia nie bywa tak... precyzyjna. Może. Pomijając te całe sprawy z regulacją i ukierunkowaniem... Runy to nie magnetofon pani Hollward. Nie można ich regulować.

- Sądzę, że nawet mechaniczna regulacja byłaby wystarczająca - powiedziała wolno, machinalnie wystukując palcami na biurku nieregularny rytm. - Jeśli tylko nie byłoby to niebezpieczne dla ludzi brak ukierunkowania nie byłby wielkim problemem. Choć wciąż problemem. Mogłabym rozwiązać go obudowując centralny run indeksacją właściwą niektórym kręgom ochronnym... - Wyjęła notes, by zapisać rozwiązanie, które przyszło jej na myśl. Ostrym, drobnym pismem nakreśliła możliwy kształt oplotu, zarys niedomkniętego kręgu, przekształcając pierwotny pomysł, zmieniając początkowe założenia. - Dopóki runy i zewnętrzny oplot nie byłyby ze sobą połączone, szansa na nałożenie i zniekształcenie efektów byłaby znikoma - popatrzyła pytająco na Mike'a.

- Magiczny filtr - zaśmiał się głośno staruszek. - Chciałbym to zobaczyć - ponownie potarł brodę, przyglądając się szkicowi. - No cóż... można nad tym pomyśleć... teoretycznie.�-

- Tylko teoretycznie? - popatrzyła na niego uważnie. - Nie wiem, czy magiczny filtr jest dobrym porównaniem. Filtr ma za zadanie nie przepuszczać jakiegoś elementu: określonych zakłóceń, częstotliwości, czy drobin przemielonej kawy. Ja natomiast... chciałabym osiągnąć efekt podobny do lufy broni palnej - wskazała na jeden z karabinów znajdujących się na pobliskim stojaku, modyfikując kolejny raz delikatnie wzorce. - Dwa, trzy kręgi, które ukierunkowałyby dźwięk - uśmiechnęła się lekko, patrząc na kartkę. - Odległość kręgów określałyby siłę dźwięku, choć trzeba byłoby dokładnie wymierzyć miejsca rezonansu. Umiejscowienie jednego z kręgów na ruchomej części regulacyjnej pozwoliłoby zmieniać tą odległość, a zatem i siłę oddziaływania.

- Mierzyć? Czym? Linijką? - zdziwił runotwórca, potarł brodę w zakłopotaniu. - Magia to nie elektryka, nie dźwięk... nie technologia. Zwłaszcza starożytna magia. Przesuwając cokolwiek w przygotowanym zaklęciu, zmieniając cokolwiek dookoła runy wywoła pani zmianę... zmiany prowadzą do zaburzeń, a te do chaosu. A do tego dąży raz rzucony czar. Runy pętają zaklęcie, ale zmiana sytuacji, powoduje osłabienie tych pęt. A wtedy... nie chciałbym być w pobliżu. Raz przygotowanego zapisu nie powinno się modyfikować zmianą warunków.

„Runy pętają zaklęcie”? Wilhelmina przez moment nie potrafiła zrozumieć, o czym mówił jej rozmówca. Runy były częścią zaklęcia, tak jak tworzone przez nią wzorce były integralnymi elementami jej czarów. Dopiero po chwili dotarła do niej nieprecyzyjnie przekazana intencja Mike'a. Dopiero wtedy też zareagowała na fakt, że zbrojmistrz zaczął mówić do niej jak do niedouczonego dziecka. Uderzyła mocniej pacami w stół, zerknęła na niego z cieniem irytacji w szarych oczach.

- Panie Krounnenberg - powiedziała wolno, z naciskiem. - Jestem świadoma istniejącej różnicy pomiędzy magią a elektryką. Znane są mi również różnice pomiędzy logiką... "magiczną" a naukową. I o ile zgadzam się z panem w kwestii tych >oczywistych< - nieświadomie podkreśliła to słowo - różnic, o tyle myli się pan w kwestii dźwięku. Magia... - zawahała się na chwilę, niepewna na ile precyzyjna powinna być w rozmowie z nim. Czy istniała teraz potrzeba tłumaczenia idei „muzycznego” świata, którą posługiwali się niektórzy ze starożytnych, a która jak nieusuwalny pył osiadła na jej magii? Wzruszyła do samej siebie ramionami. - Zaklęcia mogą być postrzegane jak muzyka, w której każdy ich element stanowi pojedynczą nutę. I podobnie jak Pitagoras czy Euklides wykorzystywali monochord, by określić stosunek pomiędzy długością struny a wysokością dźwięku, możliwe jest określenie jakiego przesunięcia należy dokonać, by zmienić tą ostatnią. W kontekście tego konkretnego przedmiotu - wyjęła, leżący na biurku marker i zaznaczyła na gwizdku miejsca kręgów - możliwa byłaby relatywnie łatwa zmiana oktawy. Widzi pan? - Przesunęła ruchomą część, na której znajdował się jeden z czerwonawych śladów. Odległość pomiędzy dwoma okręgami wzrosła dwukrotnie. Popatrzyła na zbrojmistrza z lekko uniesionymi brwiami. - Może pan też o tym myśleć jak o progach na gryfie instrumentu strunowego. Nie mówię więc o nieuporządkowanych, bezmyślnych zmianach we wzorcu, ale o harmonijnej jego strukturze. Rozumie pan?

Mike pokiwał głową tylko po to, by zaraz pokręcić nią przecząco. Palce ciągle wplecione miał w siwą brodę, którą nieświadomie stroszył coraz bardziej nadając jej gniewny wyraz.
- Rozumiem, rozumiem... Ale nawet jeśli to pani określi to.. cóż, to niczego nie zmieni. Runy są sztywne i źle reagują na zmienne środowisko, więc tak czy inaczej chaos.

To kończyło wszelkie dyskusje i spekulacje. Zacisnęła usta, by ukryć wyraz rozczarowania, który wypłynął na nie nieproszony.
- No cóż. To wyjaśnia sprawę - wytarła dokładnie chusteczką gwizdek i schowała go do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Proszę więc mi powiedzieć, czy nasza rozmowa ma jakikolwiek sens? - Splotła dłonie na kolanach, lekko odchyliła się do tyłu, mocniej opierając o drewniane krzesło. Jej spojrzenie było ostre, uważne. - Wie pan doskonale, że nie przyszłam tutaj, by rozmawiać o teoretycznym problemie. Jeśli pana zdaniem, jako specjalisty w swojej dziedzinie, niemożliwa bądź też zbyt ryzykowna byłaby próba stworzenia takiego przedmiotu, może pan być ze mną szczery.

- [i]No cóż... To da się zrobić. Ale nie szybko. Potrzebowałbym tygodnia na stworzenie formuły, kolejnego bądź dwóch na naniesienie runy starczającej na jedno użycie. Z pomocą mojej nowej asystentki może na trochę więcej. Ale do tego potrzebowałbym już przedmiotu z naniesionymi przez panią kręgami, żeby dostosować do nich moją runę.[i] - Angielka skrzywiła się już wyraźnie. Jej samej opracowanie wzorca oplotu i umieszczenie go na gwizdku zajęłoby dwa dni nieprzerwanej pracy. Nawet gdyby poświęciła w całości środę i czwartek na to zadanie, powolna praca runotwórcy zajęłaby zbyt długo. Jak duża istniała szansa, że w ciągu dwudziestu jeden dni Kenneth natknie się na coś podczas swojego polowania, jak duża istniała szansa, że Wydział złapie wilkołaka i wyjaśni tą sprawę? To była ślepa uliczka. Odgarnęła nerwowym ruchem kosmyk płowych włosów. Zbrojmistrz wyplątał w końcu palce ze swojej brody i oparł przedramiona o stół. - Wiem, że do tego czasu wszystko może się uspokoić - powiedział, jakby czytał w jej myślach. Ale jeśli się uda to najprawdopodobniej ta zabawka będzie także skuteczna nie tylko na wilkołaki i wilki, ale też na inne demony powiązane z wilczymi motywami.

- Na szakale także?

Skinął głową.
- Także.

- A na demony posiadające w sobie jedynie cząstkę tego zwierzęcia? Jak egipski Set?

- Nie, niestety nie. Run, który wykuję będzie skierowany przeciwko synom Fenrisa. Jak pani być może wie Fenris nie jest bogiem, Set za to bogiem był. I to jednym z potężniejszych. Nie zadziała więc na niego coś, co wrogie jest czemuś słabszemu od niego.

Milczała przez chwilę rozliczając się po cichu z czasu, który mogłaby wygospodarować na ten eksperyment.
- Dobrze, panie Krounnenberg, postaram się dostarczyć panu gotowy wzorzec możliwie szybko - powiedziała, wstając z krzesła i kładąc na jego biurku swoją wizytówkę. - Choć nie mogę zagwarantować konkretnego terminu. To była przyjemność móc pana poznać i jeśli będę mogła być w czymś pomocna, proszę się nie wahać skontaktować ze mną. Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas – uśmiechnęła się lekko, uprzejmie, spokojnie. Już bez podekscytowania, które przebijało jej z oczu na początku rozmowy.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline