Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-01-2010, 13:09   #481
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Pon, 15.X,2007, dom Vivianne Henderson , 17:50

Vivianne złapała za telefon. To znowu jej ukochany braciczek dzwonił. Ciekawe czego tym razem chciał. Zaczęło się zupełnie niewinnie, „co u ciebie”, „co tam w pracy”. Kobieta miała jednak wrażenie, że nie to jest celem tego telefonu. Jak się okazało, nie myliła się:

-Wiesz, udało mi się umówić na spotkanie z Emily. Pamiętasz Emily Haertridge? Tą z komitetu wyborczego? – wypalił wreszcie Erick nie znajdując najwidoczniej już żadnego powodu, by nie przejść do sedna sprawy
-Tę ze wspaniałymi błękitnymi oczami, od której nie mogłeś się oderwać przez co kompletnie mnie olałeś? Wiesz, chyba coś kojarzę – odparła nie kryjąc rozbawienia. – Gratuluję i życzę udanej randki.
-Dziękuję. Wiesz, tak sobie pomyślałem…

Aha!” – zabrzmiało w głowie Vi. – „Zaczyna się”.

-Może byśmy, no wiesz...urządzili podwójną randkę. Ja z Emily, a ty z tym Richardem?

Permanentna inwigilacja” – pomyślała kobieta z rozbawieniem. A więc jej kochany braciszek chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Z jednej strony chciał zaimponować Niebieskookiej, a nic tak przecież nie imponuje kobietom jak troska o rodzinę. Z drugiej pewnie chciał prześwietlić Richarda i sprawdzić, czy nadaje się dla jego małej siostrzyczki.

-Wiesz, znam go raptem kilka dni. Nie jestem pewna, czy to facet, z którym chcę się umawiać na podwójną randkę z moim bratem i jego nową dziewczyną
-Coś z nim nie tak? – zainteresował się nagle Erick. – Nie jest odpowiedni?
-Ależ ty upierdliwy jesteś! – mruknęła Vi zirytowana. – Skoro tak bardzo ci na tym zależy, to zapytam Richarda, ale nic nie obiecuję. Może być wtorek?
-Tak, wtorek będzie w sam raz, a on ma pewno się zgodzi – odparł mężczyzna wyraźnie uradowany. – Jestem twoim dłużnikiem
-To już będzie drugi raz w tym tygodniu. – odparła kobieta bez entuzjazmu. – Czy to już wszystko? Możemy się już pożegnać?
-Tak, dziękuję. I do zobaczenia.

Vivianne odłożyła komórkę na stolik. Może faktycznie podwójna randka to dobry pomysł? Pozna Richarda nie tylko od strony zniewalająco przystojnego, szarmanckiego mężczyzny o niesamowicie zgrabnym tyłeczku, ale też jako normalnego faceta.

Ponownie wzięła telefon do ręki i wybrała odpowiedni numer. Przez chwilę w słuchawce słychać było charakterystyczny odgłos połączenia, po chwili zabrzmiał przyjemny, niski głos:

-Halo?
-Witaj Richard, mówi Vivianne. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam
-Nie, skądże. W czym mogę ci pomóc? – zainteresował się mężczyzna.
-Chodzi o mojego brata. – zaczęła Vi nieśmiało. - Poznał bardzo sympatyczną dziewczynę, może kojarzysz Emily Haertridge z wiecu wyborczego? Kiedy dowiedział się, że byłam z tobą na lunchu zaproponował podwójną randkę, w sensie my dwoje no i on z Emily. Więc jeśli nie masz nic ciekawszego do roboty we wtorkowy wieczór, to będzie mi bardzo miło, jeśli będziesz mi towarzyszyć, żebym nie musiała samotnie oglądać tą parę gruchających gołąbków. Co ty na to?

Zapadła chwila milczenia. Vivianne już myślała, że Watson się rozłączył, albo zaniemówił z wrażenia, albo co gorsza zemdlał. Jeszcze tylko tego jej brakowało, by mężczyźni mdleli podczas telefonicznej rozmowy z nią. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Po chwili w słuchawce znów dało się słyszeć odgłosy życia. Richard odkrząknął, odkaszlnął, po czym odparł obojętnym tonem:
-Fajny pomysł – ten dziwny chłód zaskoczył ją trochę, jednak po chwili dał się słyszeć cichutkie szepty, coś w stylu „Yes! Yes! Yes!”. A więc jednak nie była mu zupełnie obojętna. Starał się tylko zamaskować radość, niczym mały chłopiec próbujący udowodnić swą dorosłość w chwili dosania ukochanej zabawki. – Nawet wiem gdzie byśmy się mogli spotkać. Moja rodzina ma zwykle zarezerwowany na niedzielę taki stolik w przytulnej francuskiej restauracji „La Royale” na Manhattanie. Znam więc właściciela i mogę bez problemu zarezerwować tam stolik. Podam ci adres dla twojego brata. Ale po ciebie wolałbym przyjechać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Vi zanotowała adres i uśmiechnęła się. Umawianie się na randki wcale nie jest takie trudne, na szczęście.

-No dobrze, to jesteśmy umówieni. Przyjedź po mnie koło 18:00. Z Erickiem i Emily spotkamy się na miejscu. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia. Już nie mogę się doczekać.

A więc załatwione. Teraz trzeba było tylko wysłać do Ericka maila z adresem i godziną spotkania. I poszukać jakiejś fajnej kiecki. Ale to potem. Najpierw kolacja.

Wt, 16 X 2007, biurko Henderson na wydziale 13 , 8:30

Gdy Vi przeczytała wyniki raportu nieomal podskoczyła z radości. Więc jednak miała rację, że to całe ukazywanie się zjaw to jeden wielki szwindel, za którym stoi nic innego jak pieniądze. Co prawda nikomu jeszcze nie postawiono zarzutów, a śledztwo powinno jeszcze trochę potrwać, ale to tylko kwestia czasu. A kiedy będą pewni, kto za tym stoi, już ona się postara, by sprawca przyznał się do winy i w ten sposób zakończył sprawę.

Ponad innymi biurkami dostrzegła Chrisa czytającego ten sam raport. Powinni porozmawiać, ustalić, co dalej robić. Poczekała, aż ksiądz skończy czytać, po czym podeszła do niego. Zaraz po krótkim przywitaniu wyłożyła mu dokładnie wszystko, czego zdołała się wczoraj dowiedzieć. Szczególnie duży nacisk położyła przy tym na to, że firma ELECTRO-LIGHT wcale nie działa w branży ochroniarskiej, a w efektach specjalnych. Nie zapomniała również dodać, że jednym z klientów prześwietlanej firmy jest producent filmów porno Leo Snake, znany również jako Leopold von Stauff. Wszystko zatem wskazywało na to, że to ukochany wnuk zgotował staruszce taki los.

Gdy Vi skończyła przedstawiać swoje rewelacje, ksiądz przez chwilę się zastanawiał nad kolejnym posunięciem. Dowody rzeczywiście mocno wskazywały na wnuka, ale Chris nie był pewny czy aby na pewno są wystarczające, by skończyć sprawę raz, a dobrze.

-Nie jestem pewien czy to wystarczy – zauważył mężczyzna. – Bądź co bądź jest tu więcej niedomówień, niż przyznanie się wnuka do winy.

Znów zamilkł po czym kontynuował powoli:
-Można jeszcze pogadać z ludźmi związanymi z... - tu spojrzał na wydrukowane raporty- ELECTRO-LIGHT, może oni dostarczą jeszcze jakieś cenne informacje, odnośnie szczegółów zamówienia tego nieszczęsnego systemu alarmowego.
-Może masz i rację – przyznała VivianneNie przesłuchanie ludzi z tej firmy mogłoby zostać uznane za niedopatrzenie. Zajmę się tym jeszcze dzisiaj, jeśli chcesz możemy tam razem pojechać. Chyba, że masz coś lepszego do roboty? - zapytała z zaciekawieniem.
-Chodzi ci o tamtą "sprawę"? - zapytał się ksiądz z lekkim uśmiechem i dodał – Załatwię to później. Nie rozwija się ona w każdym bądź razie tak dynamicznie.

Vi nie chciała drążyć tego tematu. W sumie co ją to interesowało. Chris nie łamał przecież prawa, a przynajmniej ona miała taką nadzieję.

-To jak, jedziesz ze mną? – dopytywała.
Kiwnął głową wstając z krzesła.

Wt, 16 X 2007, siedziba przedstawicielstwa firmy ELECTRO-LIGHT , 9:10

Dotarcie do siedziby firmy okazało się, jak na ich warunki, niewykonalne. Musieliby się pofatygować do Los Angeles, a to wymagałoby podróży samolotem, zajęło cały dzień i nie wiadomo, czy dałoby jakiekolwiek zadowalające rezultaty. Odwiedzenie oddziału tejże firmy w NY wydawał się o wiele korzystniejszym rozwiązaniem.

Jak się okazało, firma ELECTRO-LIGHT nie uznała za stosowne zorganizować sobie porządnego oddziału w jednym z największych miast kraju. A szkoda, to uprościłoby detektywom wiele spraw. Nowojorskie przedstawicielstwo składało się z 3 zasadniczych części: zamkniętego na cztery spusty archiwum, niezwykle uroczej i hojnie obdarzonej przez naturę sekretarki, która niestety nie wiedziała zbyt wiele i managera Petera Banksa, który ugościł ich w swoim gabinecie.

Po krótkiej wymianie grzeczności przyszła pora na konkrety. Vivianne nie chciała dłużej przeciągać bezsensownej gadaniny, więc od razu wypaliła z grubej rury.

-Interesuje nas sprawa założenia przez waszą firmę instalacji w domu pewnej starszej pani. Byłabym zobowiązana, gdyby zechciał pan nam udzielić więcej informacji.

Pan Banks widząc jej zalotny uśmiech ochoczo zabrał się do pomagania. Odpalił swój komputer, chwilę krążył po serwerze firmy, wreszcie powpisywał jakieś hasła w parę miejsc. Następnie zapytał się o jaką konkretnie instalację chodzi: kiedy i u kogo ją założona.


Trwało chwilę, zanim baza wypluła z siebie rezultaty. Mężczyzna śledził je uważnie przez chwilę, wreszcie stwierdził z niepewnym uśmiechem:

-Bardzo mi przykro, ale zaszła chyba jakaś pomyłka. W wymienionym przez państwa miejscu nasza firma nie zakładała żadnego systemu ochrony.
-Ale jak to?Vi była szczerze zaskoczona. – To nie wasza firma zakładała tam instalację?
-Chyba zostałem źle zrozumiany – wyjaśnił Banks nieco zmieszany. – Owszem, zakładaliśmy ostatnio instalację w podanej przez panią lokalizacji, ale według moich informacji nie był to system ochrony. Zlecenie opiewało na system holograficzny ze zdalnym sterowaniem i podglądem. I to właśnie założyliśmy.
- Kto w takim razie dał takie zlecenie? Macie jakieś nazwisko?
- Zamówienie przyszło z siedziby firmy, ale zleceniodawcą z zewnątrz był Leo Snake.

Chris i Vivianne wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Leo Snake, Leopold von Stauff, a więc to wszystko jego sprawka. Najwyraźniej ten na pozór ślamazarny i rozmemłany mężczyzna jest sprytniejszy, niż można by się tego po nim spodziewać i usiłuje zgarnąć rodzinny majątek. No to się chyba jednak przeliczy.

-Czy wszystko odbyło się zgodnie z procedurami? Czy założono tylko kamery? – kontynuowała Vi mając już gotowy plan dalszego postępowania.
-Wszystko zostało zaprojektowane i założone zgodnie ze specyfikacjami technicznymi klienta – odparł manager ze spokojem. – Cały system kamer i holoemiterów, został zatwierdzony przez eksperta klienta, Leo Snake’a. Zezwolenia na założenie systemu udzieliła właścicielka budynku.
-Dobrze, a gdzie w takim razie znajduje się dokumentacja tego projektu i czy moglibyśmy dostać jej kopie?
-Niestety na chwilę obecną jest to niemożliwe. Dokładna dokumentacja znajduje się w archiwum, ale jej udostępnienie wymaga przedstawienia odpowiednich dokumentów. Nie mogę jej pokazywać od tak sobie, a tym bardziej wydawać na dłużej nawet przedstawicielom policji, jeśli nie mają nakazu prokuratorskiego.- odparł Banks.
-Dobrze, zatem wystąpimy o wydanie stosownych pozwoleń. Może być pan tego pewny. – odpowiedziała Vivianne z powagą w głosie. – Wobec tego może nam pan powie, dlaczego w instalacji oprócz kamer założono również urządzenia do tworzenia hologramów?
- Niestety nie potrafię pani nic na ten temat powiedzieć. Projekt instalacji dostaliśmy od zleceniodawcy. My mieliśmy ją tylko wykonać. Zwykle takie systemy instalują bogacze by uatrakcyjniać imprezki. Ale to tylko mój domysł.
- No dobrze, a dlaczego kamery są tak założone, że nie cała posesja jest obserwowana? Gdzie przesyłany jest obraz i dźwięk z kamer?
- Nie wiem...O to proszę pytać Leo Snake’a.- odparł Banks wzruszając ramionami.
- W takim razie to już koniec naszej rozmowy. – powiedziała Vi wstając z fotela, Chris również wstał. – Dziękujemy bardzo za poświęcony nam czas. Do wiedzenia.
-Mam nadzieję, że przynajmniej trochę państwu pomogłem. Również dziękuję, do widzenia.

Peter Banks odprowadził ich do drzwi i pożegnał mocnym uściskiem dłoni.

Wt, 16 X 2007, wydział 13, 11:30

Powrót do budynku wydziały 13. upłynął im w spokoju. Ot zwykła jazda samochodem w tym mieście: korki, korki, korki, zepsuta sygnalizacja, korki, wreszcie meta. Miało to swoje dobre strony, detektywi zdążyli ustalić, co powinni teraz zrobić.

Po powrocie na wydział, Chris wrócił do swoich spraw. Chyba miał jakąś papierkową robotę, zresztą Vi nie chciała wiedzieć.

Gdy tylko zasiadła za swoim biurkiem, zabrała się za wypełnianie samochodowych ustaleń. Przede wszystkim należało jeszcze raz spotkać się z wnukiem starszej pani i skonfrontować jego poprzednie zeznania z informacjami, jakich dostarczył detektywom manager firmy ELECTRO-LIGHT. Tym razem jednak Vivianne nie chciała spotykać się z Leopoldem w niezobowiązującej atmosferze w jakiejś miłej kawiarence. Zamierzała ściągnąć go na przysłuchanie na posterunek, żeby mężczyzna na własne oczy mógł się przekonać, jak miłe i sympatyczne to miejsce. Vi z doświadczenia wiedziała, że sam kontakt z rzeszą umundurowanych policjantów, widok sali przesłuchać i jedno zerknięcie na zakratowane wejście do aresztu wystarczą, by skruszyć niejednego.

Odnalezienie świstka z zapisanym numerem telefonu okazało się nie lada wyczynem. Zwłaszcza, że spoczywał on gdzieś wśród tej koszmarnej sterty nieuporządkowanych papierów, jaka walała się po jej biurku. Jaka szkoda, że nie odziedziczyła po matce zamiłowania do porządku. Mama jakoś nigdy nie roztaczała wokół siebie aury totalnego chaosu, a chwila jej obecności w jakimś pomieszczeniu nie skutkowała przymusem generalnych porządków.

Vi niestety nie miała tej nadludzkiej zdolności. W jej obecności bałagan sam się robił i w żaden sposób nie dało się tego powstrzymać. Jedyne, co można było zrobić to sprzątnąć po wszystkim i mieć nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.


Vivianne zgarnęła papiery na jeden stos, przeglądając je uważnie, by sprawdzić, czy gdzieś tam nie zapodziała się jej karteczka. Gry wreszcie ją znalazła i uprzątnęła biórko na tyle, że można było na nim postawić kubek z kawą, zabrała się do działania.

Chwilę trwało, zanim po wybraniu numeru, w słuchawce dał się słyszeć charakterystyczny dźwięk połączenia. Dopiero po kilku sygnałach, ktoś się odezwał:

-Halo?
-Dzień dobry, mówi Vivianne Henderson, 13. Wydział Nowojorskiej Policji, chciałabym rozmawiać z panem Leopoldem von Stauff. – powiedziała Vi oficjalnym tonem.
-Proszę chwilę poczekać, już łączę – odparła lekko przestraszona sekretarka.

Przez chwilę panowała cisza, potem zabrzmiała śmieszna melodyjka, a wreszcie w słuchawce odezwał się męski głos:
-Leopold von Stauff, czym mogę służyć?
-Witam, mówi Vivianne Henderson z wydziału 13. Prowadzę śledztwo dotyczące domu pańskiej babki, rozmawialiśmy wczoraj na ten temat. – wyjaśniła kobieta spokojnie.
-Tak, tak, już kojarzę. Czy coś się stało? Już wiecie kto niepokoi moją babcię? – zainteresował się Leopold.
-Mamy pewne podejrzenia. Potrzebujemy jednak kompletu zeznań, w tym również pańskiech.
-Ale jak to? – zdziwił się mężczyzną. – Przecież rozmawialiśmy wczoraj. Powiedziałem pani wszystko, co wiem na ten temat. Czy to nie wystarczy?
-Niestety, musi pan złożyć oficjalne zeznania, podpisać je, żebyśmy mogli je dołączyć do protokołu – odparła Vi ze spokojem. – Mamy pewne wątpliwości, które chcemy wyjaśnić z pana pomocą. Czy ma pan jutro czas?
-Ależ jakie wątpliwości?! Ja już wszystko powiedziałem. Jestem zajętym człowiekiem, nie mam czasu co pięć minut latać na policje i w kółko powtarzać to samo! – krzyknął zdenerwowany mężczyzna.
-Panie von Stauff, takie są procedury. – wyjaśniła łagodnie kobieta. – Ja pana zapraszam na przesłuchanie, próbuję ustalić jakiś dogodny dla pana termin. Oczywiście może się pan nie zjawić, ale wówczas będę zmuszona pofatygować się do prokuratora i uzyskać dla pana wezwanie na przesłuchanie. Potem to wezwanie dwóch miłych policjantów dostarczy panu do domu, przy okazji zabiorą pana na posterunek. Sąsiedzi zobaczą, babcia będzie się niepokoić. Ja chcę to zrobić w najmniej nieprzyjemny dla pana sposób, ale jak pan mi na to nie pozwoli, to cóż… będę musiała wypełnić swoje obowiązki w inny sposób, z całą stanowczością i wszystkimi dostępnymi środkami. To jak, mam iść do tego prokuratora?
- Nie będzie takiej potrzeby – odparł skruszony von StauffMam czas jutro około południa.
-Fantastycznie! Zatem jutro, około południa. Dziękuję panu serdecznie i miłego dnia życzę. – rzuciła na pożegnanie Vi pełnym życzliwości głosem, po czym rozłączyła się.

A zatem jutro koło południa wszystko się wyjaśni. Vivianne zatarła ręce, już nie mogła się doczekać dalszego rozwoju wypadków. Sięgnęła jeszcze po telefon, żeby wysłać sms’a:

Cytat:
Chris, jutro koło południa zjawi się na przesłuchanie Leopold von Stuff. Chcę się dowiedzieć co on ma do powiedzenia w świetle rewelacji z ELECTRO-LIGHT. Daj znać, czy chcesz w tym uczestniczyć.

Vivianne.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 29-01-2010 o 13:32.
echidna jest offline  
Stary 01-02-2010, 11:06   #482
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Wtorek, 16 X 2007, wydział 13 , godz. 11:40

To, że opuszczała zbrojownię nie było podyktowane chęcią ucieczki przed Will ani uprzejmością wobec gospodarza, który postanowił ulegać harpii na każdym kroku. Ot Amy potrzebowała cukru. Opuszczenie swego krzesełka, albowiem uważała je już za swoje prawem zasiedzenia, okazało się o tyle frapujące, iż rzeczony mebel nie zawierał na swej powierzchni runicznego brulionu który winien był pełnić rolę przekładki między nim a siedzeniem młodej detektyw. Podejrzliwie przyjrzała się podstępnemu kawałkowi wystroju który nikczemnie pożarł zeszyt i gdyby nie przelewające się wewnątrz brzuszka soki coraz konkretniej domagające się atencji skończyło by się niechybnie na rozpruciu siedziska i wyflaczeniu gąbki w poszukiwaniu zaginionych notatek. Jednak trzeba było usłuchać wewnętrznego miernika cukru.

Samo przechwycenie ją przez inspektorka było do przewidzenia na sam widok otwartych drzwi. Jedyną szansą było ciche przemknięcie przez światło otworu licząc, iż drzemiące wewnątrz niegodziwe zło nie trafi jej swym petryfikującym spojrzeniem. Daremnie. Tak oto sypały się plany powrotu w celu odzyskania czytadła i całkowicie przypadkowego podsłuchiwania i przeszkadzania odbywającej się w zbrojowni schadzce minionych pokoleń. Pozostawało radosne konferowanie z "górą".

- W sumie to powinnam przygotowywać... ale to może poczekać na Esme, nie chciała by tego przepuścić. No i jest raport tej cywilnej konsultant od rana mnie napastuje bym go przeczytała i wyraziła opinię. Wypali się dziewczyna normalnie. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, ot co. A tak poza tym to nic a nic, bardzo istotnego. - Wzruszyła ramionami pokazując że przecież zawsze trzydziesto sześcio godziny grafik dniówki można było naciągnąć i do czterdziestu ośmiu. W między czasie trwała wewnętrzna analiza dająca dość rychłe rezultaty. - Co do zgłaszania się na ochotnika jest to uzależnione od tego kto płaci za ciastka, bo jak ja to wolę do Elwiry, jej kubatura będzie bezpieczniejsza dla mojego portfela. - Popatrzyła z naglącym oczekiwaniem na wymiętego jegomościa. - Z czystej ciekawości... czego potencjalnie mieli byśmy szukać? -
- Zwłok...podejrzanych śladów, krokodyli.- wzruszył ramionami mężczyzna nazwany Bykiem. Zmierzył Amy od stóp do głów mówiąc.- Doszło do paru zaginięć w metrze. Jakiś gnój tam miesza, a my to gówienko znajdziemy i wygarniemy na powierzchnię. Mniejszej to już mamusia nie miała?
- Jej prawie tak sympatyczny jak Willhelmina. Wydział 13ty ma prawdziwe szczęście skupiając w jednym miejscu taką plejadę gwiazd. Na razie punkt dla pani psycholog. U niej przynajmniej nie trafią się żadne obleśne zwierzęta. - pozwoliła sobie na dwuznaczne podsumowanie. Dlaczego nie mógł trafić jej się jakiś normalny facet? Widząc Bulla dochodziła do coraz głębszego przekonania, że musi położyć łapki na tym całym Dawkinsie. Wydawał się przynajmniej właściwie ułożonym.
-Nie płacą mi za bycie miłym.- odparł Bull schylając się tak by jego głowa znalazła na wysokości twarzy Amy.- Gdy coś wyskoczy na ciebie z ośmiocentymetrowymi szponami i dwiema paszczami pełnymi długich kłów nie zabawiasz tego wykładami na temat etykiety. Tylko albo strzelasz, albo spierdalasz...albo jedno i drugie. A tak w ogóle skąd cię wytrzasnęli i jak masz na imię?
- Więc muszę złożyć do Pana Inspektora podanie by przestał płacić ci za bycie niemiłym. - nie uciekła od przetłuszczonej twarzy choć z tej odległości świeciła się jeszcze bardziej. - Wystarczy "detektyw Walter" lub "Locksmith" jeśli musisz mnie już już jakoś nazywać. tak mnie wołali w poprzednim przydziale. - Przewróciła oczami. - Co do rzeczy zębatych i pazurzastych ostatnie okazywały się aż za nadto elokwentne. Ale to pewnie kwestia preferowanych rewirów. - Wprawdzie nie zamierzała wspominać o tym przy Rock'u ale tak jakoś samo się powiedziało. Ważne, że przynajmniej w teorii, Esme nie było na Wydziale i wielki hegemon miał mniejsze możliwości pogwałcania prywatności cudzych myśli.
- A już myślałem że będzie z ciebie jedynie przynęta na tunelowe szczury ...masz jaja dziewczynko. - facet uśmiechnął się zadowolony z jej wypowiedzi. Po czym zaplątał się w swojej.- Cóż...w metafizycznym sensie, chyba.- wyciągnął wielkie łapsko w kierunku Amy mówiąc.- Harvey Bullit...alias Bull. Najtwardszy skurczybyk na trzynastce.
Zaznaczam, że ta dłoń może mi się jeszcze kiedyś przydać. -odwzajemniła zapewne lepki uścisk jednak nie starając się prowokować mocowania na dłonie. - Amanda Walter najbłędniej przydzielona do Trzynastki niewiasta. Lepiej nie spekulować czyja to sprawka. - dodała niby nie zauważając inspektora. - To jak z tymi pączkami? -
-Jak się wykażesz...może nawet fundnę ci jednego czy dwa ze zaskórniaków.- rzekł Harvey, podrapał się po podbródku i waląc dłonią po swym brzuchu dodał.- Na więcej nie licz, każdy płaci za własne pączki osobno.
Niestety ten na poły rubaszny, na poły śmieszny zwał tłuszczu okazał się też przysłowiowym skąpcem.
- I to ma być zachęta i remedium na twe kadrowe problemy? Bull... nie chcesz postawić głupiego kartonika ciastek a w zamian proponujesz tylko brud, smród i zmutowane jaszczurki. Tyle jest warte dla ciebie chroniące ci pupsko wsparcie, czy rzeczywiście zamierzasz "ochotników" puścić samopas i kierować się śladami hemoglobiny na torowisku? -
Licytowała się dalej nie bacząc na obecność zwierzchnika. Tu w grę wchodziło przetrwanie więc sentymenty należało odsunąć na bok.

-Nie podsuwaj mi pomysłów mała.- zaśmiał się Bullit, po czym rzekł.- Tam w kanałach i tunelach metra, jedyne ocalenie to twój partner, więc..
Założył rękę za rękę mówiąc.- Po to przyszłaś do policji, ratować to miasto przed upadkiem do rynsztoka. Więc nie ma co marudzić nad ubrudzeniem sobie rączek.
- Taaak... no ba... ja pracuję nawet w wolne weekendy. - ciężko było trafić na tym wydziale kogoś bez fanatycznego błysku w oku. - Tak a pro po. Skoro tam jedyne ocalenie to twój partner, to zapytam bez ogródek: jakim typem freaka jesteś? Bo ciężko na tym wydziale trafić staromodną sztukę homo sapiens. -wolała z marszu usłyszeć złe wieści i zacząć uciekać. W końcu nie można było oczekiwać od niej iż odda swe życie w ręce nieznanego freaka przesiadującego w gabinecie Rocka.
-Freaka?- zdziwił się Bullit, podrapał za uchem.-Co to jest freak?
-Panna Walter pyta czy masz jakieś nadnaturalne zdolności.-
podpowiedział Rook, a Harvey Bullit rzekł.- Nie bardzo jestem fraekowaty. A ty kruszynko?
- PFF! - fuknęła gniewnie Amanda przeskakując od razu na DEFCON 1 swej skali agresji, tuż na krawędzi mordowania w afekcie - Żeby to było jasne: Nienawidzę wszystkiego co freakowe! Widzieć freaków! Rozmawiać z freakami! Myśleć o freakach! A nawet polować na freaki! Tym bardziej gadać o freakach. Przemogłam się i zapytałam by potem nie być niemile zaskoczoną nagłym ujawnieniem prawdziwej natury. Więc jak masz dla mnie jakąś uczciwą policyjną robotę to idziemy, a jak chodzi znowu o jakieś freakowe dyrdymały to robię w tył zwrot i idę dać się podzielić na słoiki Elwirze. -
- Co z ciebie? Rasistka?- mruknął Bullit przyglądając się kobietce. Podrapał się po nieogolonej twarzy i rzekł w końcu chowając dłonie do kieszeni.-Idziesz ze mną mała, choćbym miał cię pod pachą zanieść. A co do freakofobii, Elwirka chętnie z tobą o tym pogada.
- Pfff... miłośnik freaków. To nie rasa tylko ślepe ogniwa ewolucji zaburzające pulę genową. - mruknęła mocno nieukontentowana Walter - To na co polujemy. DOKŁADNIE. I jak mam się ubrać? chyba nie każesz mi po tych swoich włościach chodzić w podkoszulku i tenisówkach. -
- Miłośnik pączków maleńka. Nie ma dla mnie znaczenia czy łapię gangstera, kultystę, czy coś z dodatkową parą szponiastych łap. Łamiesz prawo, Bullit łamie ci szczękę.- odparł dumnie detektyw. -Poza tym nie wiem co łapiemy. Zaginęły osoby w nowojorskim metrze, a my mamy odkryć co się za tym kryje. A to oznacza łażenie po tunelach metra, zabierz jakąś kurtkę, latarkę i buty co łatwo nie przemakają.
- Pyyysznie. Kogo mamy w trójkącie? Bo przed przyklejeniem mnie tu na chińskiego ochotnika ekscytowałeś się że jest was aż dwóch. - może partner Byka będzie bardziej akceptowalnym społecznie osobnikiem, choć widząc podejście potliwego jegomościa do freaków jego partner musiał być jednym z nich. - Mamy w metrze szanse na jakąś łączność radiową? Bo jak rozumiem kicamy każdy sobie? Inaczej bzdurą było by zaciąganie mnie do zabawy... -
-Idziemy w parach, ty ze mną, a ten drugi z Johnem. Łączność radiowa nie działa w tunelach metra.- rzekł w odpowiedzi Bullit, wyjaśniając sprawę.
No cóż wyglądało na to, iż jej właśnie określona para miała dość nadmiarową definicję słowa dwa, lub nie udało jej się wliczyć samego siebie. Bywa. Delikatne niedokrwienie mózgu oznaczało stan typowy dla rzesz amerykanów. Normalność.
- Mamy dwunastą, kiedy wymarsz? -
- Za dziesięć minut.-spojrzał na zegar i dodał.- Spotkamy się w garażu.

Wypełzając z gabinetu, przepełniona gorejącym brakiem entuzjazmu dla zadań nie przynoszących w efekcie darmowego jedzenia miast w stronę szatni powróciła na trasę wiodącą do mekki czekolady, orzeszków i szeleszczących opakowań. Przez chwilę kontemplowała opuszczoną przez wszystkich machinę by w ramach buntowniczego wandalizmu podtrzymać palcem rządzącą mechanizmę zapadkę i obrabować automat nie pokusiwszy się nawet o wrzucenie jakiegoś drobniaka. Ot Rock i tak pewnie miał tu gdzieś kamerę a w dodatku każdego wieczora przeliczał zawartość półek i kasy w poszukiwaniu niezgodności. Znając życie w miesięcznym rozliczeniu znajdą się więc i te bezgotówkowe zakupy.
Pozostawało wrócić do szatni w celach ogólno garderobianych. Policyjne ciuchy nie były złe. Wytrzymałe, schludne. Tylko wielkość krojona była wedle jakichś chorych, nie pasujących do niczego standardów. Usiadła na ławeczce rozważając dopchanie luźnych butów miętą gazetą czy inszym kawałkiem szmaty. Problem w tym, iż nikt w policyjnym ekwipunku nie przewidział zdezaktualizowanej prasy mogącej pomóc w takich sytuacjach. Ikk! Wstała porażona świadomością siedzenia na tak poszukiwanym papierze. Zaginiony runopis patrzył na nią z wyrzutem zagiętym rogiem okładki. Tak. Tego jeszcze jej brakowało. Ciekawe czy dwa mopsy z gabinetu buchnęły po jej wyjściu śmiechem widząc ją z przylepionym do tyłów zeszytem. Wredne małpy. Wrzucenie zguby do wewnętrznej kieszeni kurtki z mocnym zamiarem uchowania go przed światem zdradziło straszniejszą prawdę. Po chwili kieszeń była pusta! Zbrojmistrz wcisnął jej freakowe czytadło nie wspominając o jego niepokojących właściwościach! Kończył jej się czas. Chwytając latarkę ruszyła ku garażom z niemą nadzieją, iż papierowy potwór w chwilach agresji nie raczy miewać użytecznych zębów.

***
- Jestem. -

Ogłosiła zebranym swoje stawienie się tak na wszelki wypadek, gdyby udało im się przeoczyć szorującego w ich stronę rozczochranego nietoperza ubranego w sięgające kolan getry i nadmiarowe gumofilce. Zamachała przydługawymi rękawami niczym skrzydłami by mogli upewnić się co widzą.

- Ruszamy? -
 
carn jest offline  
Stary 05-02-2010, 15:29   #483
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wtorek, 16 X 2007, parking wydział 13 , godz. 12:09


Widzieli... Tyle, że byli w tej chwili zajęci rozmową. Właściwie to Bullit rozmawiał, właściwie wrzeszczał głośno... podczas gdy jego partner ze stoickim spokojem odpowiadał cichym, monotonnym głosem. Przyczyną był ten drugi osobnik, w którym Amy rozpoznała znajomą twarz.


Tylko, że on nie był detektywem. Tylko gadatliwym laborantem, z którym Amy pojechała do szpitala. Jak on się zwał? A tak. Ryback James.
- Cześć - rzekł na powitanie James i rozpoczął monolog. - Wyglądasz... eee... bardzo oryginalne. Nowa moda? Ja osobiście nigdy nie rozumiałem trendów mody, wolę trzymać się klasyki...
Na szczęście ten monolog przerwały słowa Bulla.
- No cóż, moja zdobycz przynajmniej jest wyborowym strzelcem.
Palący, krótko ostrzyżony i gładko ogolony mężczyzna. O ubogiej... a raczej kontrolowanej odruchowo nikłej gestykulacji.


Bull przedstawił go jako swego partnera, Jona Marlowe’a. Ten nie podał ręki. Ręce wcisnął głęboko w kieszenie, wzruszył ramionami, papieros powędrował do kącika ust, strzyknął kłębem dymu. Skinął głową, jakby potwierdzając, że imię i nazwisko się zgadza.
- No – popatrzył na Amy, Rybacka, potem na swojego partnera.
-No to jazda do wozu, nie mamy całego dnia.- rzekł na koniec Bullit.
Samochód miał kilka zalet, nie rzucał się w oczy...był rodzinny.



Jon i Bull usiedli z przodu, a Amy dostało się miejsce z tyłu tego „krążownika szos”. Obok Jamesa, a on sam mając z kim pogadać zalewał Amy mało istotnymi faktami z zakresu sportu, polityki lokalnej i globalnej i pogody...swobodnie zastępował w tym radio.

Wtorek, 16 X 2007, stacja metra Queens, godz. 12:35


Metro o tej porze dnia nie było aż tak bardzo zatłoczone...
Amy, Harvey, Jon oraz James Ryback rozpoczęli swą wycieczkę od jednej ze stacji na Queens.
Podział był prosty, Ryback idzie z Jonem. Amy przypadł Bullit...
I dziewczyna wraz ze swym tymczasowym partnerem rozpoczęła zwiedzanie tunelów metra ...od stoiska z pączkami, gdzie Harvey zakupił cale pudełko tłumacząc.- Żona w domu męczy mnie zdrowym trybem życia, zieleninką, odchudzaniem i całym tym badziewiem. Jedynie w pracy mogę podjeść. Polecam te z podwójną marmoladą.

Po niezbędnych zakupach, detektywi Bullit i Walter ruszyli zwiedzać tą część metra, która zwykle była niedostępna dla szarych obywateli. Długie rozświetlane jarzeniówkami tunele, niczym ślady po wielkiej dżdżownicy ciągnęły się pod całym NY. Było tu zimno i wilgotno...ale nie cicho. Odgłosy jadących pociągów, rozmowy czekających pasażerów, odgłosy ruchu pojazdów ponad metrem.


Podczas tej wędrówki Harvey przeglądał zapiski mrucząc pod nosem.
-Sara Kinsley, lat 25 brunetka 177 cm wzrostu, zaginęła trzy dni temu, Jenifer Stork lat 22 169 cm wzrostu blondynka zaginęła pięć dni temu, Ann Swannson lat 21 zaginęła tydzień temu...blondynka. Jak dla mnie mamy do czynienia z pieprzonym seryjnym zabójcą. Sekciarze są zbyt wybredni, trogsy zaś niewybredne. Z drugiej strony sekciarze mogą kierować się gwiazdami, fung shui i lub oparami „wujka zioło”.

W końcu dotarli do opuszczonej stacji metra...mrocznej i cichej.



- Z tego co mówił mi mój informator, tu w okolicy widział mężczyznę taszczącego duży worek cieknący krwią...Albo sokiem.- Bull starł lukier z podbródka mówiąc.- Rozejrzymy się tutaj.
Rozejrzenie się w takim miejscu nie było tym o czym można marzyć, ale cóż...im szybciej to załatwią, tym szybciej Amy wyjdzie na cieplutką powierzchnię. Cieplutką bezfreakową powierzchnię NY. Ale jak na złość, Bullit musiał coś znaleźć. Za wyrwaną dziurą, ciągnęły się korytarze, które Harvey po obejrzeniu określił słowami.- Tunele trogsów.


- Dobra mała, spluwę w dłoń i chodź za mną.- mruknął Harvey i jeszcze przestrzegł.- Trogsy cenią siłę, więc w razie spotkania, pokaż kto tu rządzi. Bądź twarda i pyskata, to ci gówno zrobią.

Póki co jednak, nie napotykając nikogo Amy i Bull doszli do rozwidlenia.
- Niech to szlag. Dobra...ty idź w lewo, ja pójdę w prawo. Idziemy jakieś 20 minut i zawracamy.- rzekł Bullit, sprawdzając zawartość bębna swego rewolweru.- W razie czego, krzycz.

I po 15 minutach wycieczki tunel wyprowadził Amy na brzeg zbiornika burzowego miejskiej kanalizacji. I oczywiście miała szczęście...znalazła zwłoki, sądząc po włosach i sukience: kobiety, sądząc wyrwanym z ciała mięsie: ofiary drapieżników.
Zresztą, same drapieżniki również ujrzała.



Dwa tłuste nowojorskie aligatory. Jednak te bajki o aligatorach w kanałach, nie były bajkami.
Lecz najgorsze było to, co siedziało po drugiej stronie kanału. Trudno Amy było go sklasyfikować. Wydawał się być albo człowiekiem, albo mumią, albo wyjątkowo łysą małpą.
Co najgorsze uzbrojoną i przebraną jak uciekinier z planu westernu.



To coś odezwało się.- Mała dziewczynka, mała dziewczynka, mała dziewczynka błąka się po kanałach. Po co odwiedziłaś Pete’a mała dziewczynko?

To była chyba dobra okazja by krzyczeć.


Wt, 16 X 2007, wydział 13, 16:01


Po umówieniu się na przesłuchaniu i zawiadomieniu Chrisa Dawnkinsa, na Vi spadła robota papierkowa. Cóż, miała na nią dość dużo czasu. Trzeba było sporządzić raport z postępów w śledztwie, przygotować podanie do prokuratury na temat uznania schematu ELECTRO-LIGTHT za materiał dowodowy. Póki co bowiem, nie mieli nic pewnego. System został założony z polecenia wnuka, ale za zgodą samej pani von Stauff. Więc sama instalacja nie nosi znamion przestępstwa. Ale jest wystarczająco podejrzana, by grzebać dalej. Dopiero jutrzejsza konfrontacja może przynieść owoce. A na razie...
Na razie miała dwie godziny na relaks po pracy i przygotowanie się na kolację. Może jakieś zakupy w butiku, po drodze?

Wt, 16 X 2007, mieszkanie Henderson, 17:55


Richard zjawił się oczywiście przed czasem. Ubrany nienagannie i stylowo z bukietem róż, w którego centrum tkwił jednak kwiat słonecznika. Przyjechał swoim fordem mustangiem i czekał cierpliwie, aż będzie gotowa.



A jak wyszła od razu skomentował jej wygląd mówiąc.- Wyglądasz olśniewająco.
I dał bukiet kwiatów.

A następnie wyruszyli, po drodze oczywiście rozmawiając. Richard pytał ją o pracę, o to czy przesłane kwiaty jej się podobały... i na podobne tematy. Poza tym też dyskretnie podpytywał o brata (nie dość dyskretnie by tego nie zauważyła). Widać, że chciał zrobić wrażenie na rodzinie Vi...jak najbardziej bardziej pozytywne. Więc zapoznawał się z gruntem po którym miał stąpać.

Wt, 16 X 2007, „La Royalle”, 18:15



La Royalle była oczywiście drogą i luksusową restauracją. Ale to akurat nie był problem, bo Richard uparł się, że za wszystko zapłaci.
- W końcu to ja wybrałem to miejsce, więc ja powinienem ponieść koszty. – mówił. Na całą czwórkę stolik już czekał w zacisznym końcu sali. Menu składało się głównie z francuskich dań i win, ale też było nieco potraw z innych kultur świata.
Rozmowa zaczęła się niewinnie i w takim tonie się toczyła. Głównie pomiędzy mężczyznami.
Na różne tematy, od polityki po hobby...Erick bawił się w śledczego. Robił to całkiem subtelnie, a Richard posłusznie poddawał się przesłuchaniu. Oczywiście obaj panowie nie zapominali o swych towarzyszkach, pytając o różne sprawy i obsypując komplementami. Ale widać było, że pierwsza część kolacji upłynie na przesłuchiwaniu Richarda. Vi znała już część faktów dotyczących Richarda, ale do jej uszu dotarła odpowiedź...dość ciekawa.
-Gdzie mieszkasz?- spytał Erick, a Richard dodał.- Obecnie w hotelu. Moje mieszkanie bowiem zostało okradzione. I na razie jest zapieczętowane. Wrócę do niego, po koniec tego tygodnia. Zabawna sprawa jest związana z tą kradzieżą. Nie ukradziono mi Moneta, ani otwarto sejfu zawierającego dość sporą sumę w akcjach i obligacjach. Jedynie co zginęło, to rodzinna pamiątka. Notatnik mego praprapradziadka bodajże, który był alchemikiem na dworze francuskiego arystokraty. I nie wiem czemu, tą sprawę przydzielono wydziałowi XIII-mu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-02-2010 o 20:24. Powód: poprawka wpadek
abishai jest offline  
Stary 07-02-2010, 22:38   #484
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Pon, 15.X, Wydział XIII, biurko Dawkinsa, 16:00


Jedną z piękniejszych rzeczy w obsłudze komputera, było naciskanie ciągle tej samej kombinacji klawiszy, przerywane przełączaniem myszką okienek i śledzeniu tylko tej jednej rubryki w kolejnych kartotekach. Najgorsze tak naprawdę były pierwsze próby obsługi bazy danych, ale gdy Chris w końcu załapał jakie czynności trzeba powtarzać, wszystko już poszło z górki... no raczej powoli toczyło się w dół po niezbyt stromym ale bardzo długiej powierzchni. Raz czy dwa zatrzymywał się by dokładniej doczytać nietypowe wykroczenia co poniektórych osób, ale u znakomitej większość najpoważniejszym wykroczeniem był zaległy mandat za szybką jazdę. Zresztą czego się dokładnie spodziewał? Sprawca wcale nie musiał być notowany przez XIII-stkę czy inne wydziały do spraw nadnaturalnych, skąd była pewność, że żaden z gości nie miał ukrytej mocy, która dokonała takich spustoszeń przez ostatnie dni. Lecz z drugiej strony nie miał kompletnie żadnego pomysłu jak inaczej szukać choć cienia poszlaki. Zresztą praca taka była nawet relaksująca, gdy bez pośpiechu wpatrywał się w kolejne ciągi danych.
Ale w końcu coś się pojawiło. Phil Jackman, oszust z zdolnościami empatycznymi...Jedno przełączenie między oknami... Półtora roku temu wynajmował tam pokój na 3 godziny. Znów przełączenie, Chris przeszedł do kartoteki zdarzeń... Tak 1,5 roku miał trzydniową przepustkę... Czyżby miał szczęście? Problem polegał na tym jednak, że niezbyt pasował do całej tej sprawy. Czy aby na pewno mógł stworzyć tak mocną klątwę w tym pokoju, w dodatku przez trzy godziny? Ale mógł się to okazać jedynym źródłem informacji, jeśli sam nie był sprawcą.
Ksiądz przepisał pospiesznie wszystkie istotne informację, łacznie z numerem kontaktowym do kuratora, po czym przeszedł do dalszego przeszukiwania pozostałej listy. Kiedy jednak ostatni z listy nie ujawnił się jako obdarzony, czy tez mag, Dawkins wrócił do swoich notatek. Spojrzał jeszcze na zegarek- "Nie już nie wejdę w dane o personelu"- stwierdził stanowczo. Dzisiaj pozostawało umówić się z Philem na spotkanie, wysłanie maila do administracji elektronicznej kartoteki z pytaniem jak "hurtowo sprawdzić listę nazwisk w bazie danych" ("Ciekawe ile takich maili dostają?"), ale wcześniej jeszce skontaktować sie z kuratorem Jackmana, Williamem S. Thornem:

- Słucham, Torn przy telefonie?
- Witam jestem detektyw Christoper Dawkins z XIII wydziału. Czy jest pan kuratorem Phila Jackmana?
- Tak...a co chodzi?-
spytał mężczyzna, a detektyw wyjaśnił:
- Zajmuje się sprawą pożaru w Hotelu Pensylwania a dokładniej jedengo pokoi, który miał miejscę w środę, Pana podopieczny zameldował się w tym pokoju połtora roku temu na krótki czas... Chciałbym zadać mu kilka pytań
- Acha i chce pan jego adres. Obawiam się że w tej chwili nie mogę panu pomóc. Adres mam w biurze.-
odparł kurator- Może prześlę go jutro w mailu? - Ta sugestia trochę zdziwiła Chrisa, choć była jak najbardziej oczywista. Natomiast młody ksiądz miał poprosić o coś zupełnie innego, co jeszcze minutę wcześniej wydawało się sensowne- chciał, aby towarzyszył mu kurator. "Przecież nie mogę wymagać aby ktoś ze mną pojechał, tylko dlatego, że czuję się niepewnie! "
- Adres mam- tłumaczył pospiesznie po krótkiej chwili konsternacji i próbując wyjść z tej sytuacji z twarzą, poruszył temat, który był nieco mglisty- natomiast chiałbym zweryfikowac kiak infromacji. W bazie danych widnieje, ze został skazany za oszustwa, chciałbym się dowiedziec trochę więcej na ten temat.
- Wyłudzał pieniądze od staruszek na różne cele dobroczynne. I wykorzystywał przy tym empatię by być skuteczniejszy. Drobny naciągacz, choć wyłudził sporo.- odparł Torn.
- Jaki jest jego obecny zawód?
- Sprzedaje samochody...co jakiś czas sprawdzam, czy nie bawi się w stare sztuczki.
Chris na chwile umilkł, walcząc z samym sobą by jednak nie poprosić Torna o tą niezbyt chwalebną przysługę, lecz w koncu zakończył rozmowę

Jedną rozmowę miał z głowy teraz pozostała ta druga, trudniejsza:
- Witam, detektyw Christoper Dawkins, czy rozmawiam z Philem Jackmanem?
- To zależy...o co chodzi ?-
odparł nerwowo mężczyzna.
- Chciałbym sie z panem spotkać i zadać kilka pytań- odrzekł ksiądz tak spokojnie jak tylko umiał. Przeprowadził już wiele trudnych rozmów zwłaszca jako spowiednik z penitentami, lecz pierwszy raz przyszło mu to robić jako detektyw z podejrzanym.
-Na jaki temat?- głos rozmówcy coraz mocniej drżał.
Tym razem ksiądz się trochę zawahał, niezbyt wychodziła mu ta rola. Postanowił zdobyć się na trochę szczerości, może to pomoże?
- W sprawie jednego pokoi w hotelu Pensylwania, był pan tam przez krótki czas półtora roku temu
-Co?-zdziwil się mężczyzna. O czym pan mówi?
- Możemy się spotkać?- podjął znów Chris, tym razem z ledwo zauważalną nutą błagania Nie jest to raczej rozmowa na telefon. chciałbym poprostu zadac kilka pytań - Jednak i to nie zadziałało, a rozmówca był coraz bardziej nerwowy. Dawkins szybko zweryfikował sowją strategię-"Mówię mu o czyś czego moze zupełnie nie pamiętać"
- Wyszedl pan z więzienia jakieś półtora roku temu na przepusce ze względu na sprawy rodznne. Chciałbym porozmawiać z panem na ten temat wytłumaczył powoli detektyw.
-No dobrze...kiedy?- usłyszał w odpowiedzi, a Chris niemal odetchnął z ulgą
- Ma pan czas jutro po południu... powiedzmy koło 16?
-Niech będzie.-
odparł Jackam zniechęconym głosem.
-Ma pan jakąś propozycję gdzie? Obiecuję, że nie zajmę zbyt dużo czasu
-Może u mnie w pracy?-
spytał Phil i podyktował adres salonu samochodowego.
-Dziękuję, życzę miłego dnia.
Detektyw odetchnął z ulgą wyłączając telefon. Miał już wszystko załatwione, pozostawało tylko dobrze zastanowić się nad pytaniami jakie zada, ale poza tym chyba zakończył na dziś pracę.
Spojrzał na zegarek. Pozostało mu jeszcze trochę czasu do mszy o 17.30, jednak nie miał ochoty już za nic się zabierać. Wstąpi tylko do jakiegoś sklepu by uzupełnić zapasy (jajka które zniknęły po jajecznicy O'Dooma) i od razu pojedzie do kościoła by tam w spokoju odmówić brewiarz przed Eucharystią...

Pon, 15.X, "Bar u Johna", 18:45

Chris nigdy nie odkrył od czego zależały tłumy w knajpie, pod swoim mieszkaniem. Czasem w barze przebywał tylko jeden klient (zazwyczaj był to Fred), innym znów razem, o tej samej porze ledwo znajdywało się miejsce przy ladzie. Dzisiaj nie było znów tak źle, ale wszystkie stoliki zajęli studenci z pobliskiego collegu, którzy chyba oblewali jakiś egzamin. Ksiądz jednak i tak zasiadał przy ladzie, gdzie mógł porozmawiać z swoimi znajomymi. Dawkins miał dziś "szczęście"- Fred podjął właśnie nowy temat wywodów, który przedstawiał barmanowi.
-...Studenci- darmozjady, tylko imprezy im w głowie. Rodzice nie dali im pożądanego lania, takie jest moje zdanie- A cześć, Chris- przerwał na chwile gdy zobaczył księdza obok siebie- ten z uśmiechcem kiwnął głową, Fradowi i Johnowi- a kierowca śmieciarki tym czasem kontynuował: Szacunku dla ludzi nie mają, a przy tym tak śmiecą, że głowa boli. Raz no miałem kurs obok akademików, zastępowałem Ralfa bo się chłopak rozchorował. Takiego śmietnika to jeszcze nie widziałem! Trzeba było sprzątać ulicę wokół bo dwa kontenery przewrócili
- Nie przesadzaj znów Fred - odparł barman- Nie są znów tacy źli. Ostatnio kilku się tu wprowadziło pod ósemką. Kojarzysz Chris?
-Tak? Na drugim piętrze?- zdziwił sie ksiądz- Z tego co słyszałem to to mieszkanie było puste od 10 lat.
-To przez te przeciągi, ale dozorca w końcu uszczelnił tam okna, a cena nie jest wygórowana. A jak narazie z studentami nie ma problemu
-To pewno do nich należał ten czarny Delorean- domyślił się Fred.- widziałem go tu w czwartek i w sobotę rano, takie cacka to tylko nowobogaccy sobie kupują. Albo go ukradli...
- Ech ty i te twoje wywody. -przerwała mu żona Johna, Meggie, która właśnie wyszła z kuchni - Byś tylko Fred ludzi obgadywał, gdyby za to ktoś płacił. Trzeba mieć więcej zaufania do ludzi, dobrze mówię ojcze Dawkins? Co ojciec by zjadł?
I na tym skończyła się dyskusja. Meggie zawsze skutecznie ucinała wszelkie monologi Freda, który jak mało do kogo, czuł do niej swoisty szacunek, ze względu na najlepsze udka z chili, jakie serwowane są w całym Nowym Yorku. Rozmowa wróciła więc na bezpieczne tory ostatnich meczów. Dla księdza było to okazja do odświerzenia swoich wiadomości na temat aktualnych wyników, gdyż od dłuższego czasu nie śledził wydarzeń w lidze.

Gdy już Chris miał wychodzić przypomniał sobie jeszcze o jednej sprawie
- A właśnie John, znasz jakiś dobry warsztat samochodowy?
- Znów ci się samochód rozkraczył? -
zapytał Fred i dodał w znanym sobie stylu. - Myslałem, że księza mają na tyle zielonych by sobie sprawic jakąś furę
-Może w przyszłym roku coś sobie sprawię-
odrzekł Chris ignorując komentarz.
-Rzeczywiście powinieneś wymienić tego gruchota- Przyznał John - Znam takiego mechanika w China Town, naprawdę cuda robi z samochodami, za niezbyt duże pieniądze.
Ksiądz przepisał namiary do owego mechanika, po czym poszedł do swojego mieszkania.

Pon, 15.X, Mieszkanie Dawkinsa, 20:30

No i pozostawały zapiski o sztylecie. Chris mógł to już dzisiaj właściwie sobie podarować, ale chciał wypełnić wcześniejsze postanowienia. Najpierw jednak wziął prysznic, by choć trochę się odświeżyć po całym dniu i nastawił wodę na herbatę. Dopiero po takich przygotowaniach zasiadł do notatek ojca Ortega, na temat sztyletu. Łacinę znał w miarę dobrze, więc nie powinien mieć problemu z odczytaniem większości rękopisu. Gdyby jednak miał jakieś problemy z hiszpańskimi słowami, które co jakiś czas wplatywały się w tekst, miał w pogotowiu stronę internetową, z słownikiem hiszpańskiego.
Nie spodziewał się wprawdzie wielkich rewelacji odnośnie tej relikwii, ojciec Zahary pewno by o tym wspomniał, gdyby były w tym tekście jakieś konkrety. Niemniej sztylet intrygował księdza i chciał choć trochę poznać jego historię...

Wt, 16 X 2007, siedziba przedstawicielstwa firmy ELECTRO-LIGHT , 9:10


Ksiądz dziwnie się czuł, gdy Vi prowadziła całą rozmowę. Dawkinsowi wydawało się, że nie do końca był w temacie, zwłaszcza gdy jego partnerka pewnie dopytywała sie o kolejne szczegóły. Móże nie powinien zwalać na niej całej sprawy wczoraj i razem z nią przesłuchiwać wnuka oraz szukać potzrebnych informacji? W końcu sprawe prowadzili współnie, więc obowiązki powinny być rozłożone równomiernie. Z takimi wątpliwościami przysłuchiwał się całej rozmowie z przedstawicielem Electro Light
(...)
- Kto w takim razie dał takie zlecenie? Macie jakieś nazwisko?
- Zamówienie przyszło z siedziby firmy, ale zleceniodawcą z zewnątrz był Leo Snake.

Chris spojrzał na swoją partnerkę, dokładnie gdy ta zwróciła swój wzrok na niego.Kolejny element układanki wpasował się w sprawę
-Czy zna pan pana Snake'a - zapytał detektyw
-Nie, nie spotkałem go osobiście...Sprawa była załatwiana w Los Angeles.- odparł Peter.
-Ale wie pan, że jest właścicielem - Chris zerknał do notatnika - Pink Stick Productions, z która współpracujecie.
-Tak, wiem.-
odparł menedżer po czym rzekł.- Ale Pink Stick Productions również ma siedzibę w kalifornii.
-Rozumiem... Jak długa jest to wspołpraca?

Peter zajrzał na monitor komputera, wystukał parę słów na klawiarze, nacisnął ENTER i rzekł.- Hmmm...2,5 roku.
Kiwnął głową i znów oddał głos swej partnerce
(...)
– Cały system kamer i holoemiterów, został zatwierdzony przez eksperta klienta, Leo Snake’a. Zezwolenia na założenie systemu udzieliła właścicielka budynku.
(...)
- Nie wiem...O to proszę pytać Leo Snake’a.-
odparł Banks wzruszając ramionami. - Chris jeszce na zakończenie na chwilę zabrał głos
- Przepraszam, jeszce jak nazywał się ten ekspert, który zatwierdzał projekt? Ma pan jakieś dane kontaktowe?
- Frank Benson ul. Kennedy'iego 34, to gdzieś a obrzeżach Los Angeles. Numer telefon wystarczy?-
spytał Peter notując szereg cyfr.
- Tak - Chris kiwnął głową
Peter podał karteczkę z numerem telefonu księdzu.

Wt, 16 X 2007, wydział 13, 11:30

Znów się rozstali na wydziale, znów każdy miał swoje sprawy do załatwienia. Oczywiście znów czuł swego rodzaju wyrzuty sumienia, że ich śledztwem zajmuje się znów tylko Vivanne, ale obiecał sobie jak najszybciej zamknąć sprawę feralnego pokoju i wrócić do głównego toku śledztwa (jeśli nie tego to na pewno już następnego).
Dawkinsowi została jeszcze jedna lista do sprawdzenia, w sprawie hotelu Pensylwania- lista pracowników, a później no cóż będzie mógł pojechać porozmawiać z Jackmanem. Miał nadzieję, że przeszukiwanie bazy danych pójdzie szybciej niż ostatnio, w końcu pracowników było raczej mniej. No jeszcze pozostawał samochód oddać do mechanika, ale to miał nadzieje zrobić po drodze do podejrzanego.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 08-02-2010, 07:10   #485
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Wtorek, 16 X 2007, stacja metra Queens, godz. 12:35

Tunele metra nie były do końca złe. Były przynajmniej cichsze od całego dzieciństwa Amandy. Jeśli nawet nie czystsze to mniej smrodliwe no i nie oznaczały chodzenia do szkoły. Proste tory. Schludny beton. Nie zadręczone aż do szaleństwa szczury. Gdzie temu do obdrapanej i zbryzganej fekaliami kolebki amerykańskiego kwiatu młodzieży.
Nawet tunele torgsów były całkiem przytulne. Można było mieć kilka pytań odnośnie geometrycznego zamysłu, ale były przecież oświetlone, sklejka ładnie komponowała się na ścianach i prowadziły do cel. Czego chcieć więcej? Poniewczasie detektyw Walter dochodziła do wniosku, że informacji. Dużo informacji. Stojąc na przeciw chronicznego wroga botoksu i o dwa kłapnięcia od pary ściekowych utylizatorów chodziły jej po głowie różne pytania. Na przykład jak w zasadzie wyglądają torgsy? Albo czy lubią zwierzątka? Albo czy broń palna dużego kalibru służy im tylko do wzajemnej echolokacji w tunelach, czy raczej zupełnie nietaktownie mogą wycelować ją w niewinnego funkcjonariusza policji całkowicie przez przypadek przechadzającego się po okolicy. Albo jak bardzo jest się w ciemnym miejscu jeśli napotkany potencjalny torgs mówi o sobie w trzeciej osobie per Pete. Nie wspominając już o zasadności marnowania zapewne po raz kolejny nieskutecznej żółtej amunicji.
Bull kazał krzyczeć. Jednak matematyka wkładała to rozwiązanie między abstrakcyjnie nierozsądne. Nawet jeśli usłyszy wołanie znajdowali się obecnie o trzydzieści minut od siebie, a uwolniony od jej ciężaru detektyw zapewne przyspieszył. A jako, że nie jest freakiem nie dotrze na miejsce prędzej niż w dwadzieścia pięć minut. trochę dużo jak na ratowanie przed dwoma przepastnymi jaszczurkami i szczerze uśmiechniętym rewolwerowcem. Nie krzyczenie oznaczało, że Bull będzie oddalał się jeszcze przez pięć minut po czym powinien zawrócić. Po dwudziestu pięciu minutach powinien dotrzeć do punkt wyjścia. Nim zacznie się martwić minie kolejne pięć i licząc szybki krok dotrze na miejsce za kolejne dziesięć. oznaczało to upojne czterdzieści minut zabawiania Pete'a i jego pieszczochów. O ile nie zamierzała uciec pozostawiając podejrzanego i poszukiwane zwłoki. Kierując broń bardziej ku czworonogom niż rozmówcy rozpoczęła więc walkę o przetrwanie. Pyskatość. Ignorowanie aligatorów. Normalnie spacer przez park. Co na przykład nocą, w pewnych rejonach miasta, było sportem dość ekstremalnym.

- Mała dziewczynka, z bardzo dużym chłopcem szukają... - zastanowiła się -...trzech średnich dziewczynek. Takich jak ta. - Wskazała pływające po wodzie resztki. - Masz ich więcej Pete? - dała szansę na rozwiniętą odpowiedź. W końcu mieli tyyyyle czasu. - I skąd je bierzesz Pete. Bo przecież nie przyszły tu same. - wyraziła swe uprzejme zainteresowanie.
-Gdzie masz dużego chłopca mała dziewczynko ?- spytał Pete, spojrzał na zwłoki i dodał.- Pete robi tu porządki. Dom Pete'a to nie miejsce na mięso. A pieszczoszki lubią jeść.

Ciężko było się zdecydować, czy te skrawki informacji były dobre czy złe. W każdym razie to czy torgsy lubią zwierzaki było już nie istotne. Ważne, że Petelubił. Oznaczało to, iż może nie zaatakują bez komendy. Z drugiej strony zachęcone zapewne nie będą czekać długo. To że interesował się Bull'em też było dwuznaczne. Albo mógł go znać i nie zareagować całkiem agresywnie, lub szacować ile czasu ma do nadejścia następnej ofiary. Z drugiej strony wolała nie opowiadać, że pzyszłą tu całkiem sama. "Mięso" w końcu mogło samo zabłądzić w tunelu i niekoniecznie Amanda był traktowana jak coś zgoła innego.

-Idzie. Idzie. Nie chciał wpadać bez zapowiedzi, więc wysłał mnie ciut przodem. -machnęła ręką wskazując jak nieistotnym jest to szczegółem. Wartym pominięcia.- To kto rozrzuca tu mięso, Pete? Nie lepiej przegonić go zamiast tylko sprzątać? - Amanda na pewno wolałaby być przegoniona niż posprzątana.

- Było ich dużo...Pete nie lubi tłoku.- odparł świr. Spoglądał na Amy jak na obiad. Albo przystawkę do obiadu. Przynajmniej takie miała wrażenie.-Ludzie w kapturach, dużo ludzi...Ale ty tu sama jesteś mała dziewczynko.
Za to ów Pete mógł lubić wiele rzeczy, które niekoniecznie Amy by się spodobały.

-Małe dziewczynki nigdy nie są same, Pete. - pokiwała ze smutkiem głową -Puszczanie ich samych było by niebezpieczne... - przekręciła głowę w bok - ...dla otoczenia. - Dobrze jej szło. Naprawdę. Minęła już cała minuta albo lepiej, a oni byli dopiero na etapie wzajemnych gróźb. Będzie dobrze. - To ilu ich było Pete? Skoro ty się bałeś to ja się nimi zajmę i już nie będą Ci tu śmiecić. Mogę nawet zbierać za ciebie mięso. Nie mów, że potrafiłeś zapamiętać tylko, że mieli kaptury... -W pewien sposób było by to uspokajające. Wreszcie praca z zwłokami które nie próbują cię zabić.
-Więcej niż dwie dłonie.-rzekł Pete spoglądając zza Amy przez chwilę, po czym jego wyłupiaste oczy znów spoczęły na niej. Mruknął. - Mnie szpiczaste kaptury nie przeszkadzają. Mało mięska po kanałach, a pieszczochy lubią podjeść. Szkoda tylko, że się nie rusza, gdy kaptury je zostawiają. Tyle że Pete wolałby by zostawiały je trochę dalej od jego domu. Krew przyciąga zło.
Zwiesiła głowę z zrezygnowania.
- Jakie znowu zło, Pete? - wykorzystała swój teatralny gest by choć na chwilę odwrócić uch w stronę znajdującego się za nią tunelu. W końcu jej rozmówca wcale nie musiał mieszkać tu sam. Należało mieć nadzieję, iż nikt nie będzie potrafił tak całkiem bezszelestnie podejść jej podczas tego radosnego gadu gadu. Ale tak czy tak ręce opadały z łoskotem. Zło przyciągane przez krew? Ostatnie takie cudo zrujnowało jej wolny weekend i wymagało współpracy z azjatyckimi wiedźmami i napakowanym freakiem. - Co to zło robi? Jak często przychodzi? Wystarczy sama krew czy kaptury dodają coś od siebie? Pete?!- jeśli nie uda jej się zepchnąć sucharka ku bardziej uległej postawie jej różowa sytuacja może gwałtownie nabrać rumieńców. Odwieszając moralność na kołeczek na dosłownie chwilunie omiotła spojrzeniem dylki i dziwaka. Musiała sprawdzić jak źle wyglądała prawdziwa okolica.

Dyskretne spojrzenie na boki i za siebie pozwoliło dojrzeć, że żadne niebezpieczeństwo się tam nie czaiło. Zapewne trogs próbował sprawdzić czy jej partner się nie zbliża.
- Pete unika kapturów, Pete niegłupi. O nie.- trogs zaczął się kiwać na boki mrucząc.- Kaptury przynoszą zło, ale Pete czuwa. Mięso znika, krew zmyta zostaje. Tak, tak...Pete czuwa.
Spoglądając spojrzeniem Amy dostrzegła czarne smugi oplatające Pete'a, niczym jakiś kokon. Aligatorki zaś miały zdrowy zielony kolorek smug.

Tyle dobrze, że nie oznaczało to kolejnego uber pomiotu chcącego wyładować swą frustrację na biednej młodej detektyw. Do tego dylki nie wyglądały najgorzej dając szansę ewentualnego bicia w instynkty samozachowawcze. Gorzej, że Pete był freakiem nieznanego rodzaju, tak więc ułuda, iż może być kolekcjonerem zaledwie zniekształceń fizycznych miała właśnie okazję przy akompaniamencie famfarów rozwiać się doszczętnie. - Często wzywają tu zło? Czy tylko przynoszą mięso ciągnąc za sobą zło ja smród? Nie obawiasz się, że w końcu uda się im je tu wypuścić Pete? -
-Pete ucieknie mała dziewczynko. Pete się skryje, Pete'a nie znajdą.- odpowiadał freak spoglądając na Amy.- Gdy kaptury przyciągają mięso, ono krzyczy i wrzeszczy. A potem już nie...Potem kaptury wyją. A krew...uważaj na krew...ona przyciąga zło.
Nie ma to jak elokwentna rozmowa. Nagle Pete się uśmiechnął.- A ty możesz pójść z Pete'm mała dziewczynko. Byłoby ci bardzo dobrze. Pete lubi małe dziewczynki.
- Wątpię Pete - wzruszyła ramionami - facetów kataloguje wedle ich zdolności kulinarnych, a raczej nie trafisz w moje gusta paletą swych smakołyków. - Cóż przynajmniej nie obrażała jego męskości więc zebrał trochę więcej punktów za podryw od tych innych. Wiedziała już sporo o sprawie i powinna po prostu się wycofać miast na siłę utrzymywać status quo. Poza tym powoli kończyły jej się tematy a rozmowa schodziła na zły tor.
- No ale możesz spróbować mnie zaskoczyć i zgadnąć co naprawdę w jedzeniu mnie kreci. To na co stawiasz Pete? -
I tymi słowami zdawała się zagiąć Pete'a, bo nie był on w stanie wymyślić niczego. Zagubiwszy się w domysłach, przestał zwracać uwagę na toczenie w tym na rytmicznie dudnienie dochodzące zza Amy, przekleństwa i krzyki.- Nie cierpię joggingu!
Głos niewątpliwie należał do Bull'a.
Oczywiście dawało to pewne poczucie bezpieczeństwa ale i świadomość, że jeśli Pete miałby zrobić coś nierozsądnego, zrobi to właśnie teraz.
- Witamy kawalerię o stópkach mięciutkich jak kaczuszka, podkutych niestety. Co tak długo. - pozwoliła sobie mrugnąć do tymczasowego partnera - Zresztą ciiii.... my tu myślimy. - wskazała swego rozmówcę.
- Mam tu ciało ofiary, świadka i utylizatory. - przedstawiła aktorów sceny po czym zwróciła się do swego zamyślonego adoratora
- Pete oto obiecany duży chłopiec. Duży chłopcze oto Pete. -
Chciała by prezentacja przebiegła bez gwałtownych ruchów.
- W skrócie liczny kult z co najmniej tuzinem czynnych członków bawiący się w przyzywanie wiecznego zła. Ta telewizja. Pete pozbywa się ciał i zmywa krew by jak mówi przestały przyciągać rzeczoną atrakcję. Gdzie moja nagroda? -
W końcu mieli układ...
 
carn jest offline  
Stary 09-02-2010, 23:21   #486
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Wt, 16 X 2007, mieszkanie Henderson, 16:15

Vivianne miała jakieś dwie godziny, żeby przygotować się do spotkania. Postanowiła od razu zabrać się do roboty, bo wbrew pozorom czasu miała niewiele.

Na początek musiała wybrać odpowiednią kreację. Jak zwykle w takich sytuacjach okazywało się, że nie ma się w co ubrać. Jej szafa pełna była starych, niemodnych ciuchów, których za nic w świecie nie założyłaby na tę kolację.

Nieee, za ciasna” – skomentowała w myślach pierwszą wyciągniętą przez siebie sukienkę – „Ta ma paskudą łososiową kokardę, a w tej byłam na ślubie kuzynki Peggy, sześć lat temu, ta zbyt wydekoltowana, a ta za mało wydekoltowana, w tej wyglądam, jakbym wybierała się na stypę, a w tej przypominam purytankę...” – zabrzmiało w jej głowie, gdy wyjęła z szafy kilka kolejnych sukienek.

- Mamo… – jęknęła z nutką desperacji w głosie.

Gdy już straciła wszelką nadzieję, na samym dnie szafy odnalazła światełko w tunelu. Czarna lekko połyskująca sukienna z szyfonowymi marszczeniami, znaleziona w tym roku na noworocznej wyprzedaży w jednym z centrów handlowych. Nigdy jeszcze jej nie nosiła, a na kolację w drogiej restauracji nadawała się idealnie.

Skoro kreację już miała obmyśloną, należało zabrać się za zabiegi pielęgnacyjne. Na początek kąpiel z nawilżającymi żelami, depilacja, peeling, oczyszczając maseczka z błota, odżywka do włosów, manicure, pedicure i sto tysięcy innych rzeczy.


Gdy już czysta, świeża i pachnąca owinięta w sam ręcznik, opuściła zaparowaną łazienkę, okazało się, że połowę czasu ma już za sobą. Lekko spanikowana zaczęła suszyć i układać niesforne loki, zmywać z siebie te wszystkie upiękniające papki i prasować wyciągnięta z szafy sukienkę. Po drodze pojawił się jeszcze problem braku silikonowych ramiączek i zagubionych gdzieś w akcji rajstop, ale pani detektyw stanęła na wysokości zadania i odnalazła zgubę.

Kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi, Vi kończyła robić makijaż. Z drżącymi dłoń pobiegła otworzyć drzwi. Po drodze przystanęła przed lustrem, dokonała ostatnich poprawek, umalowała usta i już była gotowa do wyjścia.


Bukiet kwiatów był olśniewający. Vivianne podziękowała z uśmiechem, wstawiła kwiaty do wazonu, po czym chwyciła swój płaszcz gotowa do wyjścia.

Wt, 16 X 2007, „La Royalle”, 18:15

Rozmowa toczyła się w najlepsze. Panowie dyskutowali o życiu, wymieniali się poglądami, wzajemnie zarzucali się pytaniami. I sielanka toczyłaby się w najlepsze, gdyby Erick nie zaczął tematu mieszkania.

-… i nie wiem czemu, tę sprawę przydzielono wydziałowi XIII-mu. – zakończył swój wywód Richard cały czas uśmiechając się zniewalająco.
-Trzynasty wydział? – zagadnął Eirck, a Vi już wiedziała, że szykuje się katastrofa. – Vi, czy to przypadkiem nie jest…

Kobieta nie pozwoliła mu dokończyć. Z całej siły wbiła bratu obcas w stopę, a kiedy ten krzyknął zwracając na siebie uwagę wszystkich, rzuciła mu znaczące spojrzenie. Jakoś niespecjalnie miała ochotę, by Richard dowiedział się, gdzie ona pracuje, mógłby to dziwnie przyjąć.

-Nie, nie, nic mi nie jest – uspokoił ich Erick. – Złapał mnie skurcz, ale już mi lepiej
-Richard, a jak nazywa się detektyw, który prowadzi twoją sprawę – zagadnęła niewinnie kobieta starając się odwieść uwagę wszystkich od poprzedniego pytania. –Znam kilka osób stamtąd, może będę potrafiła ci jakoś pomóc.
-Z tego co pamiętam, to detektyw Preston Fox.
-No, chyba go kojarzę – odparła Vivianne z uśmiechem. – Bardzo dobra ta sałatka – dodała wkładając sobie do ust kawałek pomidora. Miała nadzieję, że to zmieni temat.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 12-02-2010, 21:36   #487
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Zbrojownia Wydziału XIII, godz. 12:00.

Punktualnie o godzinie dwunastej, Willhelmina zapukała do drzwi zbrojowni i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się lekko, do wstającego na jej widok Mike'a i podeszła do biurka.

- Witam doktor Hollward, w czym mogę pomóc? - spytał Saint Nick.

- Zastanawiam się, czy nie powinnam pana już teraz przeprosić za marnowanie pańskiego czasu - powiedziała, kładąc swoje rzeczy na niewielkim stołku i siadając na krześle. Zdecydowany głos, pewne ruchy - Saint Nick nie musiał wiedzieć, że przed kilkoma minutami drżały jej lekko palce, gdy sięgała po kolejnego papierosa. - O wilkołakach i wyznaczonych patrolach dowiedziałam się na wczorajszym zebraniu i nie miałam czasu, by w pełni opracować wzorzec potencjalnego oplotu. Zdaję sobie sprawę, wielu znakomitej większości detektywów tego wydziału nie można nazwać bezbronnymi. Mają broń oraz przygotowane przez pana i doktor Pavlicek pociski. Niektórzy posiadają także inne talenty, dzięki którym nie potrzebują nawet broni – potarła nasadę nosa, wahając się, czy nie powiedzieć zbrojmistrzowi o nocnych polowaniach Kennetha. - Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że wilkołaki są niebezpieczne, dlatego jeśli mogę coś zrobić, chciałabym spróbować.

-To bardzo szlachetne, ale nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną... - odparł, spoglądając na kobietę.

- Szlachetne? - odpowiedziała zdziwionym spojrzeniem. Roześmiała się szczerze, krótko. - To nie tak... - Pokręciła głową, choć wiedziała, że jej słowa mogły tak zabrzmieć. Pompatycznie, nieszczerze, sztucznie. Ale co innego mogła powiedzieć? Że chce wykorzystać pracownika Wydziału do prywatnych spraw? Ze wszystkich detektywów Trzynastki życie i zdrowie tylko jednego z nich uznawała za warte jej starań i czasu, każdy inny mógł spotykać wilkołaka każdego dnia. - Słyszał pan o hipersonicznym systemie dźwiękowym opracowanym przez Elwooda Norrisa z American Technology Corporation prawda? Nie chodzi mi tu o przenoszenie dźwięków słyszalnych dla człowieka na ultradźwiękach - machnęła ręką w nieokreślonym, lekko nerwowym geście - ale o możliwość precyzyjnego ukierunkowania wiązki ultradźwięków. Podobny efekt chciałabym osiągnąć na tym - położyła na biurku niewielki, posiadający możliwość regulacji, gwizdek na psy. - Wilkołaki mają bardzo czuły słuch, podobnie jak psy. Wzmocnienie dźwięków, wywołanie odpowiedniego rezonansu mogłoby zapewnić dodatkową przewagę w konfrontacji. Szczególnie biorąc pod uwagę dystans. Gdyby ograniczyć jeszcze działanie jedynie do... psowatych, nie byłoby zagrożenia dla ludzi. Dzięki regulacji zaś - pchnęła delikatnie palcem gwizdek w stronę zbrojmistrza - można byłoby ustawić siłę dźwięku od bólu, ogłuszenia do... cóż, poważniejszych efektów. Pańskie doświadczenie znacznie przekracza moje, dlatego bardzo chciałabym poznać pana zdanie.

- Szczerze powiedziawszy... - westchnął staruszek, spojrzał na gwizdek - ...to nie słyszałem. Nie jestem na bieżąco, jeśli chodzi o nowinki technologiczne. Nie ten wiek, by się tym interesować - zaśmiał się niepewnie. - Rozumie, pani?

- Jestem humanistką, panie Krounnenberg i o Norrisie oraz jego projekcie usłyszałam wczoraj. Z telewizji. Wstyd, prawda? - skrzywiła usta w lekkim uśmiechu, odruchowo podkreślając swoje humanistyczne wykształcenie, by zapewnić rozmówcy możliwy komfort. - Szczęśliwym dla mnie przypadkiem, bo zaoszczędziło mi to prawdopodobnie godzin przeglądania książek. Zresztą, czysto fizyczna zasada działania nie jest tu najważniejsza. Efekt, który chciałabym osiągnąć to wzmocnienie dźwięku, możliwość jego regulacji, ukierunkowanie w wiązkę oraz ograniczenie działania do wilkowatych. Czy da się to osiągnąć runami?

- Zbrojmistrz nie musi być pasjonatem broni i znawcą nowoczesnych technologii. Jestem rusznikarzem z zawodu i, szczerze powiedziawszy, tylko na broni palnej się znam - odparł z nieco kpiącą nutką w głosie Saint Nick. - Te nowinki mało mnie ciekawią - zamyślił się, patrząc na gwizdek i odruchowo gładząc się dłonią po brodzie. - Nie wiem... Magia nie bywa tak... precyzyjna. Może. Pomijając te całe sprawy z regulacją i ukierunkowaniem... Runy to nie magnetofon pani Hollward. Nie można ich regulować.

- Sądzę, że nawet mechaniczna regulacja byłaby wystarczająca - powiedziała wolno, machinalnie wystukując palcami na biurku nieregularny rytm. - Jeśli tylko nie byłoby to niebezpieczne dla ludzi brak ukierunkowania nie byłby wielkim problemem. Choć wciąż problemem. Mogłabym rozwiązać go obudowując centralny run indeksacją właściwą niektórym kręgom ochronnym... - Wyjęła notes, by zapisać rozwiązanie, które przyszło jej na myśl. Ostrym, drobnym pismem nakreśliła możliwy kształt oplotu, zarys niedomkniętego kręgu, przekształcając pierwotny pomysł, zmieniając początkowe założenia. - Dopóki runy i zewnętrzny oplot nie byłyby ze sobą połączone, szansa na nałożenie i zniekształcenie efektów byłaby znikoma - popatrzyła pytająco na Mike'a.

- Magiczny filtr - zaśmiał się głośno staruszek. - Chciałbym to zobaczyć - ponownie potarł brodę, przyglądając się szkicowi. - No cóż... można nad tym pomyśleć... teoretycznie.�-

- Tylko teoretycznie? - popatrzyła na niego uważnie. - Nie wiem, czy magiczny filtr jest dobrym porównaniem. Filtr ma za zadanie nie przepuszczać jakiegoś elementu: określonych zakłóceń, częstotliwości, czy drobin przemielonej kawy. Ja natomiast... chciałabym osiągnąć efekt podobny do lufy broni palnej - wskazała na jeden z karabinów znajdujących się na pobliskim stojaku, modyfikując kolejny raz delikatnie wzorce. - Dwa, trzy kręgi, które ukierunkowałyby dźwięk - uśmiechnęła się lekko, patrząc na kartkę. - Odległość kręgów określałyby siłę dźwięku, choć trzeba byłoby dokładnie wymierzyć miejsca rezonansu. Umiejscowienie jednego z kręgów na ruchomej części regulacyjnej pozwoliłoby zmieniać tą odległość, a zatem i siłę oddziaływania.

- Mierzyć? Czym? Linijką? - zdziwił runotwórca, potarł brodę w zakłopotaniu. - Magia to nie elektryka, nie dźwięk... nie technologia. Zwłaszcza starożytna magia. Przesuwając cokolwiek w przygotowanym zaklęciu, zmieniając cokolwiek dookoła runy wywoła pani zmianę... zmiany prowadzą do zaburzeń, a te do chaosu. A do tego dąży raz rzucony czar. Runy pętają zaklęcie, ale zmiana sytuacji, powoduje osłabienie tych pęt. A wtedy... nie chciałbym być w pobliżu. Raz przygotowanego zapisu nie powinno się modyfikować zmianą warunków.

„Runy pętają zaklęcie”? Wilhelmina przez moment nie potrafiła zrozumieć, o czym mówił jej rozmówca. Runy były częścią zaklęcia, tak jak tworzone przez nią wzorce były integralnymi elementami jej czarów. Dopiero po chwili dotarła do niej nieprecyzyjnie przekazana intencja Mike'a. Dopiero wtedy też zareagowała na fakt, że zbrojmistrz zaczął mówić do niej jak do niedouczonego dziecka. Uderzyła mocniej pacami w stół, zerknęła na niego z cieniem irytacji w szarych oczach.

- Panie Krounnenberg - powiedziała wolno, z naciskiem. - Jestem świadoma istniejącej różnicy pomiędzy magią a elektryką. Znane są mi również różnice pomiędzy logiką... "magiczną" a naukową. I o ile zgadzam się z panem w kwestii tych >oczywistych< - nieświadomie podkreśliła to słowo - różnic, o tyle myli się pan w kwestii dźwięku. Magia... - zawahała się na chwilę, niepewna na ile precyzyjna powinna być w rozmowie z nim. Czy istniała teraz potrzeba tłumaczenia idei „muzycznego” świata, którą posługiwali się niektórzy ze starożytnych, a która jak nieusuwalny pył osiadła na jej magii? Wzruszyła do samej siebie ramionami. - Zaklęcia mogą być postrzegane jak muzyka, w której każdy ich element stanowi pojedynczą nutę. I podobnie jak Pitagoras czy Euklides wykorzystywali monochord, by określić stosunek pomiędzy długością struny a wysokością dźwięku, możliwe jest określenie jakiego przesunięcia należy dokonać, by zmienić tą ostatnią. W kontekście tego konkretnego przedmiotu - wyjęła, leżący na biurku marker i zaznaczyła na gwizdku miejsca kręgów - możliwa byłaby relatywnie łatwa zmiana oktawy. Widzi pan? - Przesunęła ruchomą część, na której znajdował się jeden z czerwonawych śladów. Odległość pomiędzy dwoma okręgami wzrosła dwukrotnie. Popatrzyła na zbrojmistrza z lekko uniesionymi brwiami. - Może pan też o tym myśleć jak o progach na gryfie instrumentu strunowego. Nie mówię więc o nieuporządkowanych, bezmyślnych zmianach we wzorcu, ale o harmonijnej jego strukturze. Rozumie pan?

Mike pokiwał głową tylko po to, by zaraz pokręcić nią przecząco. Palce ciągle wplecione miał w siwą brodę, którą nieświadomie stroszył coraz bardziej nadając jej gniewny wyraz.
- Rozumiem, rozumiem... Ale nawet jeśli to pani określi to.. cóż, to niczego nie zmieni. Runy są sztywne i źle reagują na zmienne środowisko, więc tak czy inaczej chaos.

To kończyło wszelkie dyskusje i spekulacje. Zacisnęła usta, by ukryć wyraz rozczarowania, który wypłynął na nie nieproszony.
- No cóż. To wyjaśnia sprawę - wytarła dokładnie chusteczką gwizdek i schowała go do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Proszę więc mi powiedzieć, czy nasza rozmowa ma jakikolwiek sens? - Splotła dłonie na kolanach, lekko odchyliła się do tyłu, mocniej opierając o drewniane krzesło. Jej spojrzenie było ostre, uważne. - Wie pan doskonale, że nie przyszłam tutaj, by rozmawiać o teoretycznym problemie. Jeśli pana zdaniem, jako specjalisty w swojej dziedzinie, niemożliwa bądź też zbyt ryzykowna byłaby próba stworzenia takiego przedmiotu, może pan być ze mną szczery.

- [i]No cóż... To da się zrobić. Ale nie szybko. Potrzebowałbym tygodnia na stworzenie formuły, kolejnego bądź dwóch na naniesienie runy starczającej na jedno użycie. Z pomocą mojej nowej asystentki może na trochę więcej. Ale do tego potrzebowałbym już przedmiotu z naniesionymi przez panią kręgami, żeby dostosować do nich moją runę.[i] - Angielka skrzywiła się już wyraźnie. Jej samej opracowanie wzorca oplotu i umieszczenie go na gwizdku zajęłoby dwa dni nieprzerwanej pracy. Nawet gdyby poświęciła w całości środę i czwartek na to zadanie, powolna praca runotwórcy zajęłaby zbyt długo. Jak duża istniała szansa, że w ciągu dwudziestu jeden dni Kenneth natknie się na coś podczas swojego polowania, jak duża istniała szansa, że Wydział złapie wilkołaka i wyjaśni tą sprawę? To była ślepa uliczka. Odgarnęła nerwowym ruchem kosmyk płowych włosów. Zbrojmistrz wyplątał w końcu palce ze swojej brody i oparł przedramiona o stół. - Wiem, że do tego czasu wszystko może się uspokoić - powiedział, jakby czytał w jej myślach. Ale jeśli się uda to najprawdopodobniej ta zabawka będzie także skuteczna nie tylko na wilkołaki i wilki, ale też na inne demony powiązane z wilczymi motywami.

- Na szakale także?

Skinął głową.
- Także.

- A na demony posiadające w sobie jedynie cząstkę tego zwierzęcia? Jak egipski Set?

- Nie, niestety nie. Run, który wykuję będzie skierowany przeciwko synom Fenrisa. Jak pani być może wie Fenris nie jest bogiem, Set za to bogiem był. I to jednym z potężniejszych. Nie zadziała więc na niego coś, co wrogie jest czemuś słabszemu od niego.

Milczała przez chwilę rozliczając się po cichu z czasu, który mogłaby wygospodarować na ten eksperyment.
- Dobrze, panie Krounnenberg, postaram się dostarczyć panu gotowy wzorzec możliwie szybko - powiedziała, wstając z krzesła i kładąc na jego biurku swoją wizytówkę. - Choć nie mogę zagwarantować konkretnego terminu. To była przyjemność móc pana poznać i jeśli będę mogła być w czymś pomocna, proszę się nie wahać skontaktować ze mną. Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas – uśmiechnęła się lekko, uprzejmie, spokojnie. Już bez podekscytowania, które przebijało jej z oczu na początku rozmowy.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 13-02-2010, 18:32   #488
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pon, 15.X, Mieszkanie Dawkinsa, 20:30


Ostatnio Christopher Dawkins zaczął czuć się jak benedyktyn skrupulatnie składając informacje kawałek po kawałku. Mozolnie i powoli. Tak było z otrzymanym przez niego notatnikiem ojca Ortegi. To było jak łamanie szyfru. Nie tylko hiszpańskie naleciałości stanowiły problem, ale też to że tekst pisany był w archaicznym stylu... i jezuita bazgrał jak kura pazurem.


Cała opowieść, była bardziej spowiedzią księdza...o tym jak przeprowadzał na własną rękę śledztwo w sprawie Jasia Nożownika, dokonującego brutalne mordy na prostytutkach w dokach Nowego Yorku, jak odkrył sekretny kult czcicieli demonów. I jak przyszło mu się zmierzyć z nimi, po uproszeniu od „Szymonitów” sztyletu. I tym jak wraz z bractwem stanął do boju z czarnoksiężnikiem i jego potworami. Opisał śmierć przywódcy owego bractwa i tego jak ..”wezwawszy moc Pana, obudził moc miecza światła i potęgę tego który potęga w sztylecie była spętana.”
Bardzo poetyckie, niewiele jednak mówiące. Po boju relikwia nie wróciła do bractwa, którego członków już wśród żywych nie było, tylko została w Nowym Yorku.

Wtorek, 16 X 2007, gabinet szefa wydziału filozofii na uniwersytecie nowojorskim, godz. 12:35.



Wkrótce po stawieniu się na uniwersytecie poproszono Willhelminę, by udała się do Schiffera.

Był on szefem nowojorskiego wydziału , jej przełożonym, choć struktura akademicka była o wiele mniej sztywna od wojskowej czy też policyjnej. I funkcjonowała na bardziej koleżeńskich układach. Co też sprzyjało nieformalnym związkom, czego przykładem miał być prawdopodobny romans między James Pryorem, a Sharon Street, ważnymi osobami w wydziale. Oczywiście nikt nikogo nie przyłapał, a sama Wilhelmina miała okazję być subtelnie podrywana przez Pryora, gdy się zjawiła po raz pierwszy na uniwersytecie.

Był jednak na tyle subtelny i mało natrętny w swych próbach, że jakoś to zniosła. Zresztą Pryor tak naprawdę nigdy nie był nią zainteresowany. Bardziej od Wilhelminy zależało mu na jej uwielbieniu wobec niego. Widząc, że tego nie osiągnie szybko dał jej spokój, i poszukał innych kobiet u których mógłby wzbudzić admirację wobec swej osoby. Dlatego też Willhelmina traktowała plotki o owym romansie z Sharon, z wyraźnym dystansem. James Pryor kochał bowiem tylko jedną osobę...siebie.

Natomiast Stephen Schiffer to inna historia. Był człowiekiem trzymającym się pewnych zasad. Co prawda zasady te miały czarnobiały układ: dobro/zło. Ale starał się ich trzymać uporczywie... problem pojawiał się wtedy, gdy życie przypominało o swych szarościach.




Stephen wstał, gdy weszła do jego gabinetu, uśmiechnął się i przywitał prostymi formułkami grzecznościowymi...Był wyraźnie zdenerwowany.








Zaczekał aż usiądzie, po czym wypytał ją o wykłady, o to jak jej idą sprawy związane z pracą w policji. I ubolewał nad zdziczeniem społeczeństwa, czego dowodem miały być, te wszystkie rytualne zbrodnie, do których kierowana była Willhelmina. Spojrzenie kobiety wychwyciło, iż obracał pomiędzy palcami dłoni długopis. A więc sprawa była poważna. Co się stało? Zapewne wkrótce się dowie.

Wiedziała bowiem o tiku nerwowym Schiffera. Gdy był zdenerwowany, odruchowo bawił się długopisem, papierosem... dowolnym podłużnym przedmiotem, jaki był w zasięgu.

Poza tym zwykle nie wypytywał o to co robi w wydziale. Stephen był już w takim wieku, w którym przemoc przestaje fascynować, a zaczyna przerażać. Zwłaszcza brutalna przemoc, a jakie są zazwyczaj rytualne morderstwa. Gdy życia ubywa z każdym oddechem, człowiek bardziej boi się o swoją skórę.

Dopiero po grzecznościowej wstawce, Stephen przeszedł do sedna.- Kojarzy pani może studenta o imieniu Patrick Simmons?

Willhelmina kiwnęła głową stwierdzając, że pamięta.

A Stephen kontynuował.- Chyba nie za dobrze mu idzie?

- Delikatnie mówiąc...tak.-
odparła Willhelmina. Dzieciak opuścił kilka z jej wykładów i oblał jak dotąd wszystkie egzaminy. W ogóle się nie uczył. Po jakie licho studiował filozofię?

-Jego ojciec Andrew Simmons, jest naszym absolwentem i to absolwentem bardzo wdzięcznym wobec uniwersytetu .- wyłuszczył sprawę Stephen.- Corocznie dostajemy od niego dotację w wysokości pięciuset tysięcy dolarów. Mógłby jednak źle przyjąć... - tutaj nawet autorytetowi w sprawach komunikacji brakło słów. Przez chwilę milczał, zanim rzekł.- Może byłaby możliwość, by Patricka potraktować nieco łagodniej niż innych studentów. Dać mu jeszcze jedną szansę?


Wtorek, 16 X 2007, kanały NY , godz. 13:10


-Nieźle mała...zaraz...-dyszał głośno Bull, a tymczasem Pete zaczął dawać drapaka. O ile pogadać z dziewczynkami i nie tylko... lubił . O tyle rozwrzeszczane grubasy nie stanowiły interesującego partnera do rozmowy.
- Hej ty! Stój bo strzelam ty...- i po tym wstępie Harvey wygłosił wiązankę od której więdły uszy, nawet uszka weteranki szkoły publicznej jaką była Amy. Jednak ta wiązanka nie zatrzymała Pete’a.
- Cholerne parszywe trogsy...banda ciemnych degeneratów i zboków.- klął pod nosem Bull nie mając jednak nadziei na dogonienie Pete’a, a tym bardziej chęci na podjęcie pościgu. Spojrzał na Amy i rzekł.- Na posterunku złożysz dokładne oświadczenie, bo nam trogs zwiał.
Potem machnął ręką.- Tak, tak...pamiętam pączkach. Ale najpierw obowiązek potem przyjemność.
Wyciągnął wielką armatę tylko teoretycznie będącą rewolwerem i strzelił dwa razy w wodę. Hałas wypłoszył aligatory, odciągając je od zwłok.
Przekręcił nieco bębenek w rewolwerze mówiąc.- Ja idę po denatkę, ty mnie osłaniasz. Zrozumiano? Bo umiesz przecież strzelać, prawda?
Umiała...teoretycznie.
Trzeba było przyznać Bullitowi, miał jaja jak berety i upór godny osła. Zszedł po zwłoki nie przejmując się ani aligatorami czającymi się w pobliżu, ani tym z denatka nie była pierwszej świeżości. Przytargawszy zwłoki do wejścia do tuneli, próbował zadzwonić.- Niech to szlag, brak zasięgu.
Sięgnął po portfel i wyciągając piętnaście dolarów rzekł.- Starczy na pudełko pączków. Cztery dla ciebie, dwa dla mnie. Kup je tam, gdzie myśmy ostatnio kupowali. A przy okazji zadzwoń do Jona by przytargał do ciebi, tego gadatliwego chłopaczka do oceny zwłok. Czekaj tam na nich. A potem sprowadź tu.
Po czym wcisnął Amy do dłoni, zarówno dolary, jak i wizytówkę swego partnera ze słowami.- Do boju maleńka.

Wtorek, 16 X 2007, stacja metra, godz. 13:25


Zadzwonienie o Jona Marlowe’a powiodło się za pierwszym razem. Gdy się dowiedział co i jak, lakonicznie obiecał , że zjawi się na stacji wraz Rybackiem, za około 20 minut. I Amy z poczuciem spełnionego obowiązku udała się do sklepu z pączkami.
Aż tu nagle komórka ponownie się rozdzwoniła. Amy odebrała i usłyszała w telefonie głos...głos znany, ale taki którego by się nie spodziewała...głos Julie Onfalo.- Hej, jak tam się ma nasza najmłodsza saperka? Tęsknimy za tobą w E.S.U.
Po odpowiedzi Amy, Julie kontynuowała.- Wiesz, tak się złożyło, że jeszcze niemieliśmy ci okazji urządzić z chłopakami impry pożegnalnej i pogratulować awansu. Ale w tym tygodniu mamy nieco więcej czasu i ...co powiesz na jutro. W naszym barze?
Oczywiście impra oznaczała jedzenie...dużo jedzenia. Jak można było odmówić zabawy z chłopakami z E.S.U, jej ekipą. Zwłaszcza, gdy oni za to płacili.
- A i przyjdź z chłopakiem. Lili wspomniała że masz jakiegoś. Drużyna chciałaby poznać tego kto zawrócił naszej Amy w głowie.-rzekła Julie. No tak, Julie znała współlokatorki Amy, a z Lili się kumplowała. Miały one wspólny temat, zdrową żywność...Przy czym Julie jadła zdrową żywność, a Lilijedynie o niej gadała narzekając Mary, że ta jej nie kupuje... i na tym narzekaniu się kończyło.


Wt, 16 X 2007, „Wacko Carl Cars” salon z używanymi samochodami, 16:10


Sprawdzenie personelu hotelowego było długie i mozolne. I dało mizerne efekty. Nikt z ich nie miał na swoim koncie przestępstw lub wykroczeń na tle paranormalnym. Za to kilka osób było nielegalnymi imigrantami, zazwyczaj na nieważnych wizach studenckich. Tylko czy powinien, czy nie powinien o takich sprawach powiadomić urząd imigracyjny?
Podczas gdy Chris sprawdzał, jego anioł (bo jak inaczej nazwać kobietę która odwala za niego cała tą robotę z formularzami), przygotowywał raporty i odpowiednie pisma. Na jutro mieli wszystko gotowe, a on miał u Vi dług. Ale na razie... udał się pod wskazany adres.

Phil Jackman pracował jako dealer używanych samochodów w „Wacko Carl Cars” jednej z tych średniej wielkości samochodowych salonów, które zrobią wszystko by się odróżnić od konkurencji. na miejscu szybko Chrisowi wskazano Jackmana. Było on mężczyzną w średnim wieku i właśnie rozmawiał z klientem... nastolatkiem w ciemnoróżowej koszuli.


Gdy Chris się przedstawił, Phil przez chwilę milczał, jakby starając się coś przypomnieć. Wreszcie rzekł do chłopaka.- To ty się zastanów nad moją ofertą Tom, a ja porozmawiam panem Dawkinsem. A potem wrócimy i jeszcze porozmawiamy, ale...wierz mi, nigdzie nie dostaniesz lepszej oferty.
Po czym oddalił się z Chrisem na kilkanaście metrów od Toma i rzekł.- Czas to pieniądz, więc nie marnujmy go. O co chodzi?

Wt, 16 X 2007, „La Royalle”, 18:45


Kolacja była udana, choć nieco monotonna. Gdy już Erickowi skończyły się pomysły na pytania przerzucił swą uwagę na Emily, a Richard na Vi. Przy czym obaj panowie prześcigali się w subtelnych komplementach, grzeczności i rycerskości...która była dobra na która metę, ciekawa w XIX wieku, ale w XXI nieco nużyła.
Tak więc kolacja miał być chyba miła...aż do bólu. Emily jednak miała inne plany. Uśmiechnęła się znacząco do Richarda i Ericka, po czym rzekła żartobliwym.- Och, chyba czas bym przypudrowała nosek, może potowarzyszysz mi Vivianne?
Po czym wstała spoglądając na Vi. Nietrudno się było domyślić, że chciała z nią porozmawiać sam na sam.

Obie kobiety poszły więc do WC...luksusowego WC, jak stwierdziła Vi.


Gdy juz tam się znalazły, Emily zaczęła poprawiać szminką usta dodając po chwili.- Lubię twojego brata. Nawet ta jego drobna nieporadność z jaką podchodził do zaproszenia mnie na tą randkę była urocza.
Odwróciła sie do Vi i oparła plecami o umywalkę mówiąc.- Ale ta randka trochę nam nie wychodzi. Ne wydaje ci się że ani Erick ani Richard są strasznie sztywni? Nie potrafią się rozluźnić w swej obecności.
Emily miała rację, a Vi znała powód. Richard chciał wykazać szarmanckością przed jej batem, a Erick udowadniał przed Emily że jest nie mniej szlachetny i szarmancki od Richarda. Mężczyźni są jak dzieci.
- Proponuję małe oszustwo. Może ty powiesz, że na dziś już jesteś zmęczona i poprosisz Richarda, by cię odwiózł do domu? Nic wszak nie szkodzi, byś podczas jazdy zmieniła zdanie, a Richard zna wiele uroczych restauracji w tym mieście. -zaproponowała Emily wesołym błyskiem w oczach.- Na pewno znajdziecie sobie uroczy zakątek na wieczór.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-02-2010 o 12:26. Powód: ZMIANY !!!
abishai jest offline  
Stary 16-02-2010, 19:37   #489
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
praca wspólna MG - Hawkeye - Ja

Wt, 16 X 2007, Droga do Wydziału XIII, Czarne BMW, 11:10

W słuchawce prawie natychmiast zabrzmiał zrównoważony, kobiecy głos o idealnej dykcji. W tle słychać było oddalone kroki, rozmowy, nikły dźwięk telefonicznych dzwonków.
- Doktor Hollward, słucham.

- Witam Pani Doktor, z tej strony detektyw Yue ShenMen.
- azjatka wyraźnie, choć z lekką naleciałością znużenia, wymawiała kolejne słowa. - Partnerka Detektywa De Luki. Porucznik Logan wspomniała, że mogłaby nam pani pomóc z pewną urną. Czy moglibyśmy się jakoś spotkać?

- Oczywiście
- odpowiedziała natychmiast. - Jestem teraz na Wydziale, więc jeśli mają państwo teraz czas, jestem do dyspozycji. Jeśli tak wczesny termin z jakiś powodów jest dla państwa niewygodny, będę dostępna na Uniwersytecie pomiędzy 14:30 a 15:30 - podała od razu alternatywny termin, by je rozmówczyni łatwiej mogła podjąć decyzję. - Niestety ze względu na zajęcia, nie dam rady pojawić się ponownie na Wydziale w normalnych godzinach pracy.

Yue zakryła mikrofon w telefonie i zwróciła się do Chrisa.
- Pani doktor mówi, że albo teraz, albo między 14.30 a 15.30. - uniosła jedną brew, jakby sugerując, że wypowiedź była nie do końca odpowiednio zaakcentowanym pytaniem.

Chris popatrzył na swoją partnerkę, po czym lekko wzruszył ramionami.

-Niech będzie ta 14:30, teraz mamy trochę innych pilniejszych rzeczy do zrobienia -

Azjatka kiwnęła głową, że dla niej może być.
- Zjawimy się po 14:30 na wydziale. Do zobaczenia. - poczekała na odpowiedź pani doktor i rozłączyła się.

Wt, 16 X 2007, Droga do Protu NY, Atlantic Pleasure, 11:10

Dojechali do wydziału a potem prosto do tej nieszczęsnej wytwórni ryb. Yue czuła się zmęczona. W międzyczasie zatankowała dwie mocne, czarne herbaty. Dobrze, że Chris prowadził. Azjatka wywalając wygodnie nogi na deskę rozdzielczą, gapiła się na papiery wydrukowane w biurze. Cudownie.

Dotarli do celu - na dzień dobry smród. Yue nie znosiła ryb, chyba że w formie potrawki bądź pochodne złotej akwariowej rybki. Szła za swoim partnerem, dotarli do biura tego obcokrajowca. Po informacji o zwolnieniach, dziewczyna spojrzała na de Lukę.
- To co, wizyta domowa?

Detektyw skinął głową - No chyba nie mamy wyboru, chociaż wątpię, żeby coś to dało, prawdopodobnie już ich tam nie ma. Jasna cholera, że akurat to nam się musiało przytrafić. No nic - Włoch uśmiechnął się szerzej i odwrócił się do szefa "terrorystów".

- Pozwoli pan, że pójdziemy do działu kadr, będziemy potrzebowali kopii dokumentów jakie składali, a także ich adresów i numerów telefonów - gdy tylko otrzymał potwierdzenie, że szef zrozumiał ich prośbę i że zostanie ona spełniona ponownie zwrócił się do swojej partnerki.

-Prześlemy te rzeczy na wydział, niech to roześlą, może ktoś ich jeszcze widział, a w tym czasie podjedziemy pod adres jaki podali ... a nóż widelec. -

Yue kiwnęła głową. Tak należało zrobić.
- Chodźmy, szkoda tracić czasu.

Przeszli do działu kadr, gdzie Yue szeroko uśmiechnięta i milutka, idealnie stawiając akcenty wyprosiła dokumenty i kilka chwil na komputerze, aby przesłać odpowiednie dane na komisariat. Z papierów wynikało, że wszyscy mężczyźni mają wspólny adres, żadnego telefonu stacjonarnego. Każdy miał własną komórkę. Ich dokumenty na pierwszy rzut oka wyglądały na prawdziwe, choć pieczątki były podejrzanie niewyraźne. Ale tym zajmie się już odpowiedni wydział. Nie ich broszka.

Wizy i pozwolenia o pracę... Pomijając podejrzanego, pozostali byli egipcjanami.

Nie tracąc czasu de Luca i ShenMen pożegnali się z paniami z Kadr, właścicielem i ruszyli na "wizytę domową". Kiedy wsiedli do samochodu, Yue od razu przybrała swoją nieprzeniknioną minę, uśmiech poszedł w niepamięć. To była męcząca poza. Wyłożyła ponownie nogi wygodnie na deskę rozdzielczą.
Przebili się przez popołudniowe korki i dotarli pod wyznaczony adres. Przywitał ich mały domek na peryferiach.



Było cicho i spokojnie, wręcz sielsko. Dopiero gdy byli bliżej domku, detektywi dosłyszeli odgłosy rozmowy. W środku ktoś był, co najmniej dwie osoby. Drzwi zaś były zamknięte na klucz.

Chris popatrzył na swoją partnerkę i zwrócił się szeptem do swojej partnerki -Jak powiemy, że jesteśmy z Policji zaraz znikną. Schowaj się gdzieś i mnie ubezpieczaj, ja spróbuję się dostać do środka i rozejrzeć się ... o ile to możliwe -

Nie czekając na odpowiedź detektyw poprawił swoją kurtkę, podszedł do drzwi i zapukał w nie najgłośniej jak potrafił. Miał już wymyśloną historyjkę, którą miał sprzedać lokatorom.

Yue na polecenie starszego stopniem kolegi przytaknęła, wyciągnęła z kabury broń, odbezpieczyła ją i ruszyła w pobliskie krzaki, żeby schowana przez zarośla przemieścić się w kierunku dogodnym do strzału (jakby co) i żeby zerknąć drugim okiem, co też mieści się za ogródkiem, z boku domu.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 16-02-2010 o 19:51.
Latilen jest offline  
Stary 17-02-2010, 01:21   #490
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Wt, 16 X 2007, „La Royalle”, 19:28

Vivianne taktownie ukrywała napady ziewania, gdy przysłuchiwała się niezobowiązującej konwersacji. Więc kiedy Emily zaproponowała wypad na przypudrowanie noska, z trudem powstrzymała się, by nie poderwać się z miejsca.

- Lubię twojego brata – wyznała nagle Emily, a Vi uśmiechnęła się w duchu. – Nawet ta jego drobna nieporadność z jaką podchodził do zaproszenia mnie na tą randkę była urocza.
- O, z pewnością – przyznała Vivianne.

Dobrze znała swojego braciszka. W ich rodzinie swego czasu krążyła anegdota, o dwóch metalowych kulkach, z których – gdyby mu je dać – jedną by zniszczył, a drugą zgubił.

- Ale ta randka trochę nam nie wychodzi – kontynuowała EmilyNie wydaje ci się, że Erick i Richard są strasznie sztywni? Nie potrafią się rozluźnić w swej obecności.
- Jak rozumiem masz jakiś pomysł na rozładowanie atmosfery.
- Proponuję małe oszustwo. Może ty powiesz, że na dziś już jesteś zmęczona i poprosisz Richarda, by cię odwiózł do domu? Nic wszak nie szkodzi, byś podczas jazdy zmieniła zdanie, a Richard zna wiele uroczych restauracji w tym mieście -zaproponowała Emily z wesołym błyskiem w oczach.- Na pewno znajdziecie sobie uroczy zakątek na wieczór.

Vi spojrzała na swą towarzyszkę z zaciekawieniem. Następnie bez skrępowania wyjęła ze swojej kopertówki puderniczkę i zaczęła poprawiać makijaż. Puder, róż na policzki, odrobina tuszu do rzęs i na koniec błyszczyk.


Vivianne nie miała zamiaru niepotrzebnie przedłużać. Błękitnooka była sympatyczna, jak się okazało nie brakowało jej również bezpośredniości.

- Dobrze, zabiorę stąd Richarda – rzuciła wreszcie Vi.
- Będę twoją dłużniczką – odparła Emily z uśmiechem.

A żebyś wiedziała” – pomyślała Vivianne wychodząc z toalety za Niebieskooką.

Obie panie wróciły do swych towarzyszy. Usiadły przy stole i włączyły się do trwającej konwersacji. W pewnym momencie Vi odłożyła sztućce, osuszyła usta chusteczką i odchrząknęła.

- Miło się rozmawia, ale niestety nie czuję się najlepiej – zaczęła zgodnie z umową. – Richard, może odwieziesz mnie do domu? – zagadnęła mężczyznę.
- Dobrze, jeśli sobie tego życzysz – odparł tamten lekko zdziwiony.
- Ależ Vi… – próbował zaprotestować Erick, ale Emily przerwała mu z uśmiechem:
-Jeśli Vivianne źle się czuje, to może faktycznie lepiej, żeby pojechała do domu. Szkoda, tak miło się rozmawiało.

Vivianne pożegnała się z bratem, całując go na odchodne w policzek. Przy okazji tchnęła mu do ucha coś w stylu „Powodzenia” i wyszła wziąwszy Richarda pod rękę.

Wt, 16 X 2007, w drodze do domu Henderson, 20:03

Noc było chłodna, bezchmurna. Miasto oświetlone setkami latarni wyglądało zachwycająco, zresztą jak zawsze. Vivianne z zainteresowaniem obserwowała przechodniów mimo dość późnej pory, tłumnie maszerujących ulicami miasta. „Nowy York, miasto które nigdy nie zasypia.”


Kobieta spojrzała ukradkiem na swego towarzysza. W skupieniu obserwował ulicę, gotowy zareagować, gdyby na jezdnię wtargnęło bezbronne dziecko, lub staruszka. Skąd mogła wiedzieć, że gdy ona nie patrzy i on na nią zerka mając na ten krótki moment w nosie zarówno dzieci jak i staruszki.

- Znasz Emily? – zagadnęła wreszcie Vi Mam na myśli te wiece wyborcze. Co o niej sądzisz?
- Emily? Tak, trochę. Wiem, że jest spokrewniona z jakimiś senatorami. Ale to bardzo ambitna dziewczyna i nie chce opierać kariery politycznej na rodzinie - rzekł Rcihard, po czym uśmiechnął się. – Jeśli natomiast pytasz czy jest odpowiednia dla twojego brata. To cóż... jest przyjacielska, miła i uczynna. Może wziąć jednak twojego brata pod pantofel i on tego nie zauważy.
- Nie zauważyłby nawet gdyby nie był to pantofel, tylko wielki, ciężki bucior – skomentowała kobieta. – On już taki jest.
- Tym razem to raczej będzie miękki pantofelek- zaśmiał się Richard i dodał - Emily umie przekonywać.
- No ja nie wątpię - zaśmiała się Vivianne. – Gdybym miała tak niesamowicie błękitne oczy też potrafiłabym "przekonywać" – na ostatnie słowo położyła duży nacisk. – Ale myślę, że Erick wybaczy mi tę drobną intrygę, dzięki której został z Emily sam na sam.

Na słowo intryga mężczyzna spojrzał na Vi, uśmiechnął się.

- Twoje oczy też są niczego sobie. Można w nich utonąć, wierz mi - następnie dodał – Masz naprawdę śliczne oczy, Vivianne.
- Dziękuję - odparła kobieta lekko się rumieniąc. A potem dodała nieco pewniej – Ale może w chwili obecnej patrz na drogę, a nie na moje oczy, bo nas władujesz na latarnię
-Dobry pomysł - rzekł Richard i zapytał. - To na jaką kuchnię masz ochotę?
- Może meksykańska? Moja przyjaciółka pochodzi z Meksyku. Mówi, że nikt nie gotuje tak, jak oni.
- Tak, ostro na pewno, chyba że hinduskie potrawy, ale nie wszystkie - rzekł Richard skręcając w kolejną uliczkę.- Jest tu taka meksykańska restauracyjka, przytulna acz... nie tak elegancka jak ta, którą opuściliśmy.
- Myślę, że jakoś damy radę - odparła Vi z udawaną powagą. – Daj mi pięć minut, tylko rozpuszczę włosy.
Jak powiedziała, tak też zrobiła, wyjęła wsuwki na których trzymał się jej elegancki kok, delikatnie potrząsnęła głową i już po chwili na jej plecy i ramiona spłynęła kaskada złocistych loków.


- Kiedy myślę, że nie możesz być jeszcze piękniejsza, ty znów mnie zaskakujeszRichard zerkał na Vi zbyt często, by jechać szybko, więc nieco zwolnił.
Wt, 16 X 2007, restauracja „el Sombrerro”, 20:24

Richard zaparkował samochód tuż przed wejście. Pomógł jej wysiąść, po czym otworzył przed nią drzwi. Vi uśmiechnęła się do swych myśli. Nigdy nie mogła zrozumieć kobiet, które uważały takie zachowanie za niedopuszczalne i uwłaczające. Przecież tak cudownie jest być rozpieszczanym!

Zajęli stolik gdzieś w głębi, z dala od ciekawskich oczu i uszu.Vivianne rozejrzała się uważnie. Stoły inkrustowane ceramiką, wygodne krzesła, bukieciki orientalnych kwiatów, do tego miła dla melodia grana na gitarze.


Może ta restauracja nie była tak wykwintna jak poprzednia i może ich eleganckie stroje średnio tutaj pasowały, ale kto by się tym przejmował. Zresztą… miły wieczór jeszcze się nie skończył, więc czego chcieć więcej?

- Mogę cię o coś zapytać? - zagadnęła Vi, gdy kelner przyjął ich zamówienie i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – Zaciekawiła mnie historia twojego mieszkania i tego... włamania, tak? No chyba że nie chcesz o tym mówić – dodała szybko.
- Och...po prostu nie ma o czym mówić. Ktoś rozwalił zamek w mieszkaniu- rzekł Richard wzruszając ramionami. - Potem tak samo zrobił z sejfem- dodał spoglądając w oczy Vi.- Jakieś ładunki wybuchowe lub kwas...nie wiem dokładnie. Ale drzwi wymagają wymiany. Sejf również.
- No ale nikogo nie podejrzewasz? Mówiłeś, że masz jakąś cenną kolekcję monet. To dość dziwne, że ona nie zginęła, tylko pamiętnik twojego pradziadka – zauważyła kobieta.
-Nikt nie wiedział o pamiętniku. Nawet ja o nim zapomniałem- rzekł Richard. Wzruszył ramionami. – Leżał w sejfie od pięciu lat.
- Dziwne - rzuciła Vi bardziej do siebie, niż do mężczyzny. – No dobrze, chyba właśnie niosą nasze zamówienie.

Kiedy kelner przyniósł ich zamówienie, Vivianne uśmiechnęła się. Życzyła „smacznego” swemu towarzyszowi, po czym zabrała się za pałaszowanie własnego talerza.

Następnych kilkanaście minut upłynęło im na konsumpcji od czasu do czasu przerywanej rozmową. Richard opowiadał głównie o morzu. Jak przyznał, ma patent sternika i niewielki jacht w NY. Poza tym pytał Vi o jej rodzinę i o nią samą. Obsypywał komplementami i przy każdej okazji starał się być usłużny, traktują pannę Henderson niczym księżniczkę.

Gdy już zjedli pierwsze danie Richard nagle wypali:
- Jeśli tak cię interesuje ten pamiętnik mego przodka, to zapraszam do mnie. Mój ojciec za młodu próbował go rozkodować i gdzieś mam jego zapiski. - Po czym szybko dodał. - Mówię szczerze. Nie chcę cię podstępem zwabić do mieszkania.
- A szkoda – odparła Vi i uśmiechnęła się kpiarsko. – Dobrze, zjemy do końca i pojedziemy do ciebie.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 17-02-2010 o 14:45.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172