Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2010, 20:50   #77
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
W sztabie atmosfera była równie ożywiona jak w czasie wieczornego wykładu z filozofii. Już nawet nie ścigała się z salutującym jej strażnikiem. Niech się chłopak ruszy zanim zaśnie na stojąco.
Komandor Duck „Słoneczko” AD-7453 wyglądał tak jakby napawał się panująca na zewnątrz ciemnością, a może raczej przed nią drżał? Cóż cokolwiek robił przerwał to gdy tylko się pojawiła. Sadząc po żywiołowej reakcji albo cieszył się, że ją widzi albo, cóż sądząc po ogólnym marazmie każda atrakcja była obecnie w sztabie na wagę złota.
- Mogę w czymś pomóc, sir?
- Na początek może się pan Kapitan rozchmurzyć. W regulaminie nie ma zakazu uśmiechania się, wiem bo sprawdzałam. Nic nie wybucha, nikt chwilowo nie umiera lepszej okazji może już nie być. – Jako że reakcja klona nie należała do entuzjastycznych Era westchnęła tylko i spytała. - Jak stoimy?
Tu już reakcja była już żywsza. Klon zaprowadził ją do wielkiej mapy i zaczął coś żywo pokazywać. Ustawienie oddziałów jeszcze załapała potem wszystko zaczęło się mieszać więc skorzystała w wytrenowanego do perfekcji w czasie świątynnych zajęć udawania, że się coś rozumie.
- Prawdopodobnie w ciągu kilku najbliższych godzin. Jeszcze przed świtem. Nie wiemy jednak którędy generał Glaive zamierza uderzyć. Są o tym poinformowani jedynie wyżsi dowódcy zainteresowanych jednostek. Także nie wiemy czy ten atak będzie dotyczył naszego rejonu, a w konsekwencji i szpitala. Jeśli pani komandor chce znać moje zdanie to prędzej czy później sale operacyjne i tak będą pełne. W końcu inne szpitale też mają ograniczoną pojemność, a rannych wciąż będzie przybywać. – Zakończył iście w swoim stylu, aż musiała się uśmiechnąć.
- Pan Kapitan jak coś powie to aż mi się cieplej na sercu robi – stwierdziła kręcąc głową. - Wie Pan dobijanie nas to jest rola droidów wchodzi im pan w kompetencje jeszcze ze skargą przyjdą. – Po tych słowach spoważniała. - Wiem, że w naszej sytuacji ciężko o optymizm ale jak pan Komandor będzie się ciągle spodziewał czegoś złego to takie rzeczy właśnie będą się działy. I na odwrót jeśli pan wypatruje dobrych rzeczy to takie pan zacznie dostrzegać.
Klon nie wydawał się być przekonany.
- Proszę spojrzeć na to tak. Co panu dało dotąd takie podejście poza przezwiskiem... Duck? – Nie żeby do swojego osobistego użytku nie zamierzała zostawić „Słoneczka” pasowało aż za bardzo.
- To mam takie przezwisko?
- Od teraz tak. Zażalenia proszę do Komandora Codda.
Kolon wyglądał na zupełnie zbitego z tropu więc postanowiła go zostawić z własnymi myślami. Coraz bardziej odpowiadało jej, że nie wie co oni sobie właściwie o niej myślą.
Z kocim uśmiechem na ustach zbiegła po schodach i niemal wpadła na Shiviego.
- Przepraszam. To zdaje się nie jest budynek szpitalny? Wyszedłem na spacer i chyba się pomyliłem.

Jedi zaskoczył widok Elomina, coś w jego wyrazie twarzy, zaskoczeniu, niepewności i drobnej nutce bezradności wydawało się jednocześnie rozczulające i niepokojące.
- Nic nie szkodzi. Tylko następnym razem trochę bardziej uważaj na kroplówkę. Musimy cię nawodnić żebyś odzyskał siły. - stwierdziła z uspokajającym uśmiechem. - Musisz tęsknić za przestrzenią, trochę czasu spędziłeś w końcu w zamknięciu.

- Tak... Tak, rzeczywiście - wyjąkał. - Pomyślałem, że dobrze by było rozprostować nogi. Zresztą tu jest tak spokojnie. Od lat wciąż tylko wojna i wojna...

Spięła się w duchu, potwierdzenie wydawało się jej trochę zbyt szybkie, jakby obcy obcy nie wiedział po co właściwe wstał z łóżka. Jego zagubienie wydawało się jej coraz bardziej niepokojące. Z drugiej jednak strony długotrwałe przebywanie w niewoli mogło wpłynąć na jego psychikę. No i teraz trafił w obce miejsce pełne istot po których nie wiedział czego się spodziewać.
- Może się przespacerujemy? Obóz może nie jest malowniczym miejscem ale rzeczywiście teraz jest tu spokojniej. Przynajmniej na jakiś czas. - ostrożnie ujęła Elomina za ramię i wyprowadziła ze sztabu usiłując w duchu pogodzić współczucie oraz troskę z poczuciem odpowiedzialności i niepokojem. - Skąd pochodzisz?

- Z małej wioski na północy. Jest tam o wiele chłodniej niż tutaj. Są za to piękne lasy, pokrywające całe połacie ziemi. Drzewa rosną w nich setki lat. Warte zobaczenia - rozmarzył się.

Wahania nastroju wskazywały raczej na traumę po długim okresie niewoli. Z drugiej strony ofiary indoktrynacji poprzez Moc mogły reagować podobnie. Elomin długo przebywał pod kuratelą mrocznych Jedi. A ci byli zdolni do wszystkiego. Być może skrzywdzili go bardziej niż wskazywały blizny.
- Trochę brakuje mi tutaj cienia i drzew. Przyjemnie by było zobaczyć las. To tam mieszkają przedstawiciele twojego ludu? Jak dotąd jesteś pierwszym tubylcem którego spotkaliśmy.

- Nic dziwnego, na równinach partyzantka nie ma sensu. Zbyt łatwo wykryć zgrupowania ludzi. Większość pewnie ukryła się właśnie w lasach. A ci, którzy zostali... cóż, pewnie już ich wśród żywych nie ma.

Następne słoneczko. Powinnam go chyba Duckowi przedstawić, dogadaliby się nie ma co. Pomyślała. Z drugiej strony spędziwszy tyle czasu w niewoli trudno być optymistą. Może dlatego jest taki zamyślony, nieobecny. Nie wierzy, że to prawda, że jest wolny, chwilowo bezpieczny.
- Jak sam powiedziałeś las daje pole do manewru można się ukryć. Przeczekać najgorsze. Ktoś wciąż może się tam ukrywać. Być może uda się nam pomóc twoim pobratymcom. Trzeba tylko poczekać aż ruszy ofensywa. - stwierdziła. Kota powinien być zainteresowany nawiązaniem kontaktu z partyzantką. Gdyby rozwinąć współprace to by pomogło im w walce.

- Chciałbym, ale już to mówiłem twojemu przyjacielowi. Oddział, którym dowodziłem był ostatnim. O żadnym innym nie mieliśmy wiadomości.

- Ale to nie znaczy, że nikogo już tam nie ma. Zawsze warto to sprawdzić. Zawsze warto mieć nadzieję. - stwierdziła usiłując wlać trochę wiary w obcego.

- Lata wojny i wszelkie jej okropności odbierają nadzieję.

- Naprawdę? Ale wciąż walczycie? Dlaczego skoro nie macie nadziei na lepszy los? – taka już była, we wszystkim próbowała znaleźć jakąś logikę.

- Chociażby o honor. To chyba wszystko co nam pozostało. Odejdziemy, ale przynajmniej zabierzemy ze sobą jak najwięcej tych drani.

- Wiesz jakoś mi się nie wydaję żeby na takim nastawieniu można było długo wytrzymać. Przecież wasz lud jakoś przez te lata trwał. Mieliście dzieci, jak można zakładać rodzinę bez nadziei że będzie trwała? – Wizja życia ot tak żeby zrobić komuś na złość nie bardzo do niej trafiała.

- Mnie nie pytaj. Ja nie mam rodziny.

Żadnej rodziny, żadnej nadziei, tylko ta wojna. Biedak. Pomyślała. Czy oni też kiedyś tak skończą? Pozbawieni wszelkiego oparcia. Wizja niemal zatkała dziewczynie gardło strachem. Jednak szybko się pozbierała.
- Urodziłeś się przed wojną czy już w jej czasie?

- Na tej planecie nieustannie panuje jakaś wojna. Jeśli jednak masz na myśli wojnę z blaszakami, to zdecydowanie przed.

- A jaka panowała przedtem? – Uważnie przyglądała się Elominowi.

- Kolejna z Elomami. Nigdy nie potrafiliśmy się porozumieć, a wszelkie konflikty rozwiązywaliśmy bronią. Smutne, ale prawdziwe. Dopiero w obliczu wspólnego wroga nasi przywódcy porozumieli się.

Walka z przyzwyczajenia, dla samej walki, długa tradycja wojny. To wszystko nie brzmiało zbyt przyjemnie. Cóż ona nie zamierzała dać się łatwo złamać. W tej galaktyce było wiele rzeczy dla których warto było mieć nadzieję.
- Przez tyle lat wojny twój lud nie dał się zniszczyć. Czemu uważasz, że teraz miałby ulec? Czemu uważasz, że już nikogo nie ma?

- Bo widzę co się dzieje. My i Elomy mieliśmy w miarę wyrównane siły. Żaden drugiego nie mógł pobić przez tysiąclecia. Natomiast droidy podbiły całą planetę w kilka lat. Przecież dlaczego tutaj przylecieliście? Nie dlatego, by nam pomóc, prawda? Tylko dlatego, że Konfederacja to teraz wróg Republiki.

Wyrzut. Cóż, nie żeby nie miał do niego prawa. Tak tyle że to nie była jej wina.
- Przybyłam tutaj z rozkazu Rady Jedi, nie pytałam ich czemu mnie tu ślą, po prostu zaufałam, ze tak trzeba i robię co mogę by się z obowiązku wywiązać. Tak to już u nas w zakonie działa. Klony są by zabezpieczyć planetę. Ja żeby pomagać im i komu się da. Nie jestem żołnierzem Shivi. Dostałam stopień wojskowy ale jetem przede wszystkim lekarzem i Jedi. To zawsze będzie najważniejsze. Ponad wszystkim innym. - powiedziała łagodnym tonem. - Nie wiem czemu senat dotąd nie przysłał wam pomocy jeśli o nią prosiliście. Zakon nie wiedział jak wygląda sytuacja na planecie. Na odprawie powiedziano nam, że to będzie lekkie starcie, że na planecie nie ma wielu droidów. Przez to dostaliśmy solidnie po tyłkach. Tamir stracił wszystkich ludzi bo wsparcie powietrzne musiało się wycofać zanim dostarczyli nam ciężki sprzęt. Nikt nie przypuszczał, że dzieje się tutaj coś aż tak złego.

- To tylko pokazuje, że nikt się nie interesował rozwojem sytuacji na planecie. Zresztą czemu się dziwic? Każdy pilnuje swojego interesu.

- A wy interesowaliście się dostaniem pomocy z zewnątrz? Blaszaki odcięły was zupełnie od komunikacji? Co robił wasz reprezentant w senacie? - spytała zachowując całkowity spokój. - Nie twierdzę, że cokolwiek usprawiedliwia brak pomocy ze strony Republiki. Ale ta dezinformacja nie wzięła się znikąd. Wiec jak powstała? Lobbing Klanu Bankierów i Unii Technokratycznej? Szpiegostwo? Jeśli to któreś z tych to przyjmij moje najszczersze przeprosiny ale... - mówiła całkiem szczerze. - ...naprawdę nie można nikomu pomóc jeśli się nie wie, że tej pomocy potrzebuje.

- Za chwilę dojdziemy do wniosku, że sami zaprosiliśmy tu droidy, żeby z nami powalczyły – odburknął.

Rozmowa zdecydowanie nie szła w dobrym kierunku. Cóż jeśli wszyscy Elomini i Elomi mieli punkt widzenia tak ograniczony do swojego stanowiska trudno było się dziwić że nigdy nie umieli się dogadać.
- Nigdy czegoś takiego nie twierdziłam Shivi. Macie prawo czuć się skrzywdzeni, prawo do żalu, gniewu ale ja nie jestem twoim wrogiem. Republika też nie. - Przerwała na chwilę by zastanowić się jak przedstawić swoje rację. - Najazd Separatystów na Elom to tragedia. Ale to jest najazd separatystów, nie Republiki.

- Najazd miał miejsce, gdy Unia i Klan były pod jurysdykcją Republiki. To, że nie wyciągnięto żadnej konsekwencji to wina Senatu. Skorumpowani głupcy.

- Tu masz rację. - Trudno było się z obcym nie zgodzić. Ileż razy słyszał takie rzeczy do Caprice. Westchnęła. Czasami trudno było patrzeć na pewne rzeczy z szerszej perspektywy, rozumieć obie strony konfliktu i nie móc się przebić przez ich zawężone krzywdą spojrzenie na sprawę. Ale taka już była rola Jedi, rozumieć wszystkich samemu nie będąc zrozumianym przez nikogo. Nie wymagać od ofiary wyrozumiałości a od siebie wymagać wszytskiego. Usprawiedliwiać wszystkich pomimo, ze nikt nie jest tak litościwy dla niego. Znosić bez szemrania wszystkie okropności świata a gdy wreszcie zdarza się coś pięknego odrzucić to zgodnie z nakazem Rady.
To stanowczo nie było sprawiedliwe.
Ale czy ktoś mówił, że będzie?
- To co teraz powiem to nie wyrzut ale rada na przyszłość. Ten mechanizm można wykorzystać dla siebie. Unia i Klan też mają wrogów w senacie, takich którzy chętnie by tego typu historie wykorzystali by im zaszkodzić. Zwracajcie się bezpośrednio do nich albo zwyczajnie zignorujcie bez pośrednictwa senatu i spróbujcie bezpośrednio u Rady Jedi. - Teraz mówiła trochę jak Caprice z jej znienawidzeniem dla konsumpcjonizmu. Twi'lekanka wiele razy powtarzała jej, ze Republika to okrutny twór, zaś rada jest zbytnio związana z chorym senatem. Zaś na pytanie czemu w takim razie wciąż jest w zakonie odpowiadała krótko. Dla ludzi. Mimo wszystko to co robili miało znaczenie, zmieniali świat na choć odrobinę lepszy i ona to widziała.

- Teraz jest już za późno. Unii, Klanu i innych nie ma już w Republice.

- Tak ale kto wie co przyniesie przyszłość. Wiesz przeszłość i jej tragedie łatwiej jest znieść jeśli uda się z nich wyciągnąć jakąś naukę. I wierz mi omijanie pośredników to jest zawsze dobry pomysł

- Na wyciąganie nauk przyjdzie czas. Na razie czas na walkę i niszczenie blaszaków.

- Na razie jest czas na powrót do zdrowia Shivi. - stwierdziła łagodnie. Na tym chyba polegał głównie problem Elomina, nigdy nie miał czasu wyzdrowieć.

- Czuję się już całkiem nieźle - zaprzeczył. - Bywałem w o wiele gorszej kondycji.

Nagle przypomniało się jej jej własne „Nic mi nie jest” gdy na wpół przytomna wisiała na ramieniu Helia.
- To że się przyzwyczaiłeś do tego, ze jest źle nie znaczy, ze musi tak być. - stwierdziła po czym dodała. - A jeśli to cie nie przekonuje to dodam, ze w pełni sił będziesz mógł zniszczyć więcej blaszaków.

Ostatnia uwaga wywołała na twarzy Elomianina lekki uśmieszek:
- Niezły argument - stwierdził. - Jednak nie będę siedział na tyłku, gdy inni walczą.

Nie możesz wygrać przystąp. Stara sprawdzona taktyka.
- Jeszcze nikt nie walczy. Z resztą wolałabym żebyś doszedł do siebie, poczekał trochę i opowiedział o sytuacji naszemu głównodowodzącemu Mistrzowi Kocie. Możesz mieć wiele informacji które możemy wykorzystać by zaszkodzić droidom i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy.

- A co ja mogę wiedzieć? Ich uzbrojenie znacie pewnie lepiej niż ja, a metody walki są identyczne jak wasze. O rozmieszczeniu ich jednostek nie wiem nic, trzymali mnie w zamknięciu dość długi czas.

- Ale możesz coś wiedzieć chociażby o tym gdzie trzymają cywili. Gdzie są Elominowie i Elomowie którzy nie walczą z wrogiem.

- Nie wiem. W swojej okolicy potrafiłbym wskazać miejsca pobytu moich ziomków, pod warunkiem, że droidy jeszcze ich nie znalazły, ale tutaj? Nie znam tej ziemi, nie wiem o niej nic.

- Wiesz nam się każda informacja teraz może przydać. Każda wiedza o tym jak żyją cywile. To pomoże nam ich chronić w czasie ofensywy. Nie chcemy odbić tylko tej okolicy. Zamierzamy wygnać droidy z całej planety.

- Więc zwróćcie się do mnie, gdy będziecie w moich stronach. Tutaj wam nie pomogę, przykro mi. Chyba już wystarczy tego spaceru, jak na mój gust. Pozwolisz, że wrócę do szpitala... o ile go znajdę.

- Zaprowadzę cię. I tak mnie Słoneczko niemal wygonił ze sztabu, a tam czeka na mnie jeszcze masę papierków do wypełnienia. - uśmiechnięta się krzywo.

- Słoneczko? Dziwne imię. To jakiś pseudonim? - zainteresował się Shivi.

- Cóż komandor Duck ma bardzo podobne do ciebie usposobienie Shivi, na pewno byście się porozumieli. - twierdziła prowadząc Elomina w stronę szpitala.

- Eee... chyba nie. Te klony wydają mi się jakieś dziwne. Nie przywykłem do widoku jednej twarzy pomnożonej przez milion. Raczej wolę ich unikać, na ile się da.

- Ja też nie, ale ma to swoje dobre strony. To mogłyby być Gammoreńskie gęby pomnożone przez milion a tak to przynajmniej jest na co popatrzeć. Nie są tacy sami. Każdy jest kimś zupełnie innym. Trzeba im tylko dać szansę.

- Ale wyglądają tak samo - Shivi upierał się przy swoim. - Może trzeba czasu by się do tego przyzwyczaić, na razie mnie to trochę przeraża.

- No tak do tego się definitywnie trzeba przyzwyczaić inaczej człowiek dostaje oczopląsu. A jako, że niestety nie będziemy mieli szybko możliwości by cie odstawić do domu będziesz miał na to trochę czasu. Innych pielęgniarek pod ręka nie mam.

- Postaram się nie narzekać. Jednak ilość kontaktów i tak ograniczę do minimum.

- Czyli rozumiem, ze chcesz izolatkę? Póki co mamy jeszcze wolne pokoje ale jak pójdzie ofensywa i dojdą ranni niestety to się może zmienić.

- Nie, wystarczy blaster i kilka granatów.

- Jak chcesz ale chłopcy maja większą siłę ognia. - roześmiała się. - Nie wyposzczę cię dopóki nie pozwoli mi na to twój stan zdrowia i mój dowódca. Wytrzymaj konsultacja z nim nie powinna potrwać więcej niż dobę.

- Skoro to konieczne...

- Mistrz Kota nie gryzie, chociaż może na takiego wygląda.

- Mam nadzieję, ze to nie ten z wielką szczęką – zażartował.

Odetchnęła gdy Elom się trochę rozjaśnił.
- Nie to ten z podejrzaną brodą. Ten z wielką szczęką jest znacznie mniej groźny.

- A nie wygląda.

- Pozory często mylą. Powinieneś zobaczyć Mistrza Yodę. Nigdy byś nie zgadł jak dobrym jest szermierzem.

- Jeśli o mnie chodzi, do szermierki podchodzę z dystansem. Żaden miecz nie ma szans w starciu z blasterem.

- Cóż poobserwuj nas trochę możesz się zdziwić. - stwierdziła z tajemniczym uśmiechem

- Lepiej wy, poobserwujcie mnie, a zobaczycie jak walczy prawdziwy żołnierz.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Może będziemy mieli okazję.

- Kto wie.. To chyba szpital tak? - spytał wskazując budynek, do którego dotarli.

- Tak. wracaj do łóżka i odpocznij. Mam na datapadzie kilka holofilmów jeśli chcesz obejrzeć, zrelaksujesz się.

- Dzięki, wolę się przespać

- Twój wybór. W takim razie miłych snów Shivi. – Przez chwilę patrzyła jak sylwetka Elomina znika w przepastnych szpitalnych drzwiach po czym westchnęła ciężko omiatając wzrokiem plac.
- Helio mogę prosić na słówko, zrób sobie pięć minut przerwy w maltretowaniu szeregowych! – zawołała widząc znajomy biało-czerwony pancerz na czele maszerującego po plecy oddziału. Właśnie płynnym zwrotem wymijali jeden z kraterów.
Z tej odległości nie była do końca pewna ale klon chyba westchnął.
- To się nazywa musztra sir.
- Na to bym nie wpadała, a czym się rożni od zwyczajnego wrzeszczenia i przeganiania ich z kąta w kąt? Nie rób takiej miny przecież żartuje. Mam dla ciebie zadanie wymagające delikatnego podejścia, a zdaje się radzisz sobie z tym całkiem dobrze – zaczęła. - Chce żebyś przykleił jakiś ogon Shiviemu, temu Elominowi przywiezionemu z komandorem Tornem. Nie mówię, że masz za nim sam łazić ale niech ktoś ma go na oku. Chce wiedzieć o każdym jego dziwnym zachowaniu.
Rozmowa z Elominem trochę ją uspokoiła jednak w ostatecznym rozrachunku wolała nie ryzykować. Wciąż pamiętała jego nieobecną minę. No i wsioka nie była wcale taka duża by łatwo było się w niej zgubić. Zresztą nawet pomijając dziwne zachowanie Elomina po dzisiejszej rozmowie miała uzasadnione obawy, że spróbuje uciec.
- Jest o coś podejrzany?
- Najpewniej to po prostu dotknięta przez przemoc, skrzywdzona w więzieniu istota a ja jestem podejrzliwą zołzą ale na tej planecie tyle rzeczy już szło nie tak że wole dmuchać na zimne. Dasz radę to jakoś dyskretnie załatwić Helio?
- Tak sir.
- Świetnie, to już nie odrywam od męczenia szeregowców.
- Musztry.
- Jak zwał tak zwał.

***
Tym razem poszło zadziwiająco szybko. Wypełniła wszystkie zaległe karty pacjentów ba wzięła nawet kilak od wciąż zakopanego w zaległościach Dura. Tak jakby ktoś podładował jej akumulatory.
Siedzieli wraz z Kapitanem w dyżurce podczas gdy dyżurny chirurg zajmował się przywiezionymi przez Mistrza K'Kruhka „rannymi” których sam określił przez komunikator jako „w większości hipochondryków”.
Pochylona nad jedną z przedostatnich kart Era zastanawiała się czemu zawdzięcza ten nagły napływ ochoty do pracy. Lepiej było utonąć w papierach niż wrócić myślami do chwilowo utopionych wraz z Tamirem w bakcie zmartwieniami. I jeśli to naprawdę były zmartwienia czemu wciąż czułą się tak żywa, tak pobudzona.
Chwilami miała wrażenie, że dłoń Zabraka wypaliła jej jakiś ślad na skórze, umiała dokładnie prześledzić jej trasę w górę i w dół po jej plecach, ba nawet chwilami miała wrażenie, że ją tam czuje. Palce niemal czuły prześlizgujące się pomiędzy nimi kosmyki złotych włosów Tamira. Wargi pamiętały wspólny rytm, miękkość tych drugich ust, ich smak...
- Mhmmm – zamruczała miękko pod nosem. Samo wspomnienie wprawiało Erę w drżenie.
- Sir? – głos Dura wyrwał ja z zamyślenia. Klon przyglądał się jej zmieszany.
- Nic, kapitanie. Po prostu rozmyślam. – Czerwieniąc się jak zachodzące słońce schowała nos w wypełnianej karcie. Wolała nie myśleć jaką miała wcześniej minę.
Gdy tylko wspomnienie przeminęło natychmiast jego miejsce zajął niepokój i karcące poczucie obowiązku.
W czym właściwe problem? Wiedziała, że musi sobie zadać to pytanie żeby jako tako odzyskać równowagę emocjonalną. Takie naprzemienne ataki euforii i przygnębienia były wykańczające.
W tym, że to zakazane a mnie ten zakaz obchodzi przynajmniej na tyle bym czuła się winna. Odpowiedziała sobie samej.
Co jest zakazane? Przywiązanie, związek. Dobrze ale czy po jednym pocałunku można mówić o związku? Nie. W takim razie nic się jeszcze nie stało. Czy stanie się?
Musiała szczerze przyznać, że nie wie czy się stanie czy też nie. Owszem pocałunek wzbudził w niej silne emocje. Tyle że co z tych emocji będzie nie umiała powiedzieć gdyż zwyczajnie nie nauczono jej sobie z czymś takim radzić. To jednak nie zmieniało faktu, że musi coś postanowić, chociażby żeby odzyskać spokój.
Gdzieś głęboko czuła, ze ma szansę na coś wyjątkowego i nie była pewna czy poczucie obowiązku jest w stanie ją przekonać by się tej szansy wyrzekła. Dlaczego nie dać temu szansy? Zobaczyć co z tego wyniknie, poznać to uczucie. Najwyżej jeśli sprawa okaże się zbyt trudna, jeśli mistrzowie mają rację i nie można pogodzić bycia Jedi z takimi uczuciami to z tego zrezygnuje.
Jak dotąd zakon dostał od niej wszystko. Nie miała praktycznie nic własnego ponieważ takie były prawa Jedi. Oddała im swoje życie, swoich rodziców, swój lud. Czy nie mogła zachować tej jednej rzeczy? Przecież nie robiła nic złego. Może owszem było to niebezpieczne ale od kiedy Jedi zajmują się bezpiecznymi rzeczami?
O czym ty właściwe myślisz dziewczyno. To był jeden pocałunek. Nie dorabiaj mu od razu takiego bagażu. Skąd wiesz, ze coś z tego wyniknie? Musielibyście odlecieć żywi z tej planety a to mimo wszystko nie jest takie pewne. Wiele rzeczy może się zdarzyć. Przetrwaj Elom i potem myśl co dalej. Upomniała samą siebie. A na razie jeden pocałunek sprawił, że zdołałam przebić się przez znienawidzoną papierologie i wciąż mam chęć coś robić. Czemu nie wykorzystać tego źródła siły, zwłaszcza po tym jak duchowo i fizycznie wykończyły mnie ostatnie dwa dni?
Tak tylko do tego trzeba dwojga. Ale z tym nie powinno być problemu.
Znów przywołała w myśli twarz Tamira, zarówno to pokiereszowane oblicze jakie miała okazję niedawno podziwiać jak i to radosne które pamiętała z rozmowy w jadalni na statku. Oba sprawiały że serce zaczynało jej bić szybciej.
Wydawał się taki pewny. Gdy powiedziałam, że muszę pomyśleć powiedział „Wiem”, nie „Ja też” ani „Tak musimy ochłonąć” tylko „Wiem” tak jakby już podjął decyzje i był jej pewny. Aż trudno jej było uwierzyć w taki obrót sprawy. Tamir podlegał tym samym ograniczeniom co ona jednak zdawał się nie podzielać jej wahań. A może tak było w tamtej chwili? Powiedział „Ja też cię potrzebuję” i owszem zdaje się potrzebował. Nie tylko jeśli chodzi o rany fizyczne bo tu niestety zawiodła na całej linii. Potrzebował jej emocjonalnego wsparcia, którego potem nadużyła nawet nie do końca rozumiejąc czemu.
Bo ja też tego potrzebowałam. Nawet nie zamierzała udawać, że ostatnie dni nie odcisnęły na niej swojego piętna. Ta bliskość była ważna zarówno dla niej jak i dla niego. Jeśli nie zmieni zdania. Po wyjściu z bacty mógł ochłonąć i dojść do wniosku, że posunęła się za daleko, że go wykorzystała.
Coś skurczył się w niej że strachu. Wtedy jej potrzebował, ale czy potrzebuje dalej. O tym jeszcze nie pomyślała.
Dość tego dziewczyno. Zachowujesz się jak durna małolata. Analizujesz każde jego słowo, czerwienisz się bez sensu. Trochę godności własnej. Zganiła się w duchu. Koniec tych nonsensów. Do pracy. Znów pochyliła się nad kartą.

***

Nie pamiętała kiedy ostatnio naprawdę czuła się onieśmielona. Zazwyczaj tryb życia jaki narzucała Caprice nie zostawiał Erze wiele miejsca na wahanie i rozterki. Wokół coś wciąż się działo a nieśmiałość oznaczyłaby bezczynność.
Tymczasem teraz szła wolno w stronę wskazanej jej przez klony sali zastanawiając się czy to na pewno dobry pomysł. Czy dała sobie i Tamirowi dość czasu by na sucho przemyśleć sprawę. Z drugiej strony przy dalszej zwłoce ryzykowała jakiś nagły wypadek który rozmowę uniemożliwi.
Na wszystkie czarne dziury szlaku na Kessel nie zachowuj się jak głupia nastolatka. Upomniała się w myśli podchodząc do drzwi.
Zawsze uczono ja by stawać twarzą w twarz z trudnymi sytuacjami. Tyle że to od dawna nic nie wydawało się aż tak trudne.
Zapukała, co samo w sobie ją zdziwiło. W końcu zazwyczaj nie robiła tego wchodząc do sali z rannymi. Po chwili uchyliła drzwi i przetoczyła próg.
Sala była całkiem spora, z licznymi łóżkami czekającymi na pacjentów. Chwilowo w większości tonęła w półmroku gdyż tylko jedno w samym końcu było zajęte i oświetlone.
Przez chwile stała tak z łagodnym uśmiechem podziwiając to ile zdołały zdziałać dwie godziny bacty. Zabrak pozbył się siniaków i zadrapań, znów widać było jego rysy i nie było tej aury cierpienia. Nie żeby miała odwagę jakoś głębiej zbadać jego aurę.
Na miłość Mocy rusz się dziewczyno! Upomniała ją ta sama część jej psychiki która ganiła nagłe onieśmielenie.
- Cześć. Jak się czujesz? Wyglądasz zdecydowanie lepiej. – powiedziała w końcu ruszając przed siebie by obejrzeć zawieszoną na łóżko kartę pacjenta. Bardzo oryginalne stwierdzenie. Ryknął sucho inny głos w jej głowie. Oj zamknij się jakoś zacząć trzeba. Upomniała się w myśli.

Od czasu kąpieli leczniczej, minęła niemal godzina. Tamir został przeniesiony do pokoju, w którym miał teraz przebywać, aż do czasu, gdy będzie potrzebny na froncie. Na razie pokój był pusty. Miał go zajmować jedynie Zabrak. Lecz młody Jedi zdawał sobie doskonale sprawę, że była to tylko kwestia czasu, aż inne łóżka się zapełnią. Mistrz Glaive szykował kontratak, co było dobrym znakiem. Mistrzyni S'aa stawiała zdecydowany opór w przestrzeni, a Republika niepodzielnie władała w powietrzu na Elomie. Tak przynajmniej twierdził Mistrz K'Krukh. Lecz właściwie Torn nie miał żadnego dowodu na to, że tak było. Może Whipid nie chciał dodatkowo zamartwiać młodego Rycerza? Ale z drugiej strony, czemu miałby go kłamać? Brak tłumu rannych też o czymś świadczył.
Wiele myśli krążyło po głowie Zabraka, od czasu, aż wyszedł z bacty i skończył rozmowę z Mistrzem. Wizja, którą miał podczas kąpieli była zarówno kojąca, jak i niepokojąca. Nie tylko ona, ale i to, co ze sobą niosła. Słowa Whipida także nie były pocieszające. Zwłaszcza ta część, o przechodzeniu na Ciemną Stronę. Czyżby K'Krukh w niego wątpił? Znał go przecież. Wiedział, że łatwo się nie podda. Ale miał też rację co do porywczości Tamira. Jedno było pewne. Zabrak zrobi wszystko, by nie dać się zwieść i by nie zawieść nikogo. Ale to było znów wybieganie w przyszłość. Liczyło się tylko tu i teraz. A teraz leżał w szpitalu. Bezczynnie. Nie lubił nic nie robić, zwłaszcza, gdy inni mieli pracy po uszy.
Siedząc na łóżku, w idiotycznej szpitalnej piżamce, miast w szacie Jedi, Tamir pogrążył się w myślach. Starał się, by jego umysł był swobodny od trosk. Nie martwić się zanadto przyszłością i nie wybiegać w nią zbyt daleko. Nie rozpamiętywać też przeszłości. Jak zwykle, łatwiej było zaplanować, ciężej wykonać. Zwłaszcza, że w jednej chwili przeszłość, zbiegła się z teraźniejszością.
Tamir otwarł oczy nagle. W tym samym momencie, w którym usłyszał głos Ery. Odwrócił głowę w stronę drzwi, ale ona znajdowała się już przy łóżku. Kiedy weszła? Jak to się stało, że Zabrak jej nie wyczuł?
No powiedz coś! upomniał sam siebie w myślach, gdy zdał sobie sprawę, że zbyt długo milczy po słowach Ery
- Cześć. Czuję się lepiej, dziękuję. - przywołał uśmiech na twarz - Chyba nic lepszego od bacty jeszcze nie wymyślili.

- No ułatwia pracę. Bez bacty doprowadzenie cię do obecnego stanu, nawet ze stabilizatorami tkankowymi trwałoby przynajmniej dwa tygodnie. A tak to dwie godziny i już jesteśmy przy końcu leczenia. – Przeglądała kartę po raz któryś czytając to samo. Przez chwilę miała wrażenie, że zasłania się nią jak tarczą.
Jednocześnie chcąc na niego spojrzeć i nie bardzo mając odwagę. Dlaczego tym razem tak trudno było powiedzieć o co jej właściwe chodziło. O czym myślała. Dziewczyno, umiałaś się rzucić na ciężko bronione działko droidów a nie umiesz teraz podnieść wzroku?
Spojrzała na Tamira i nawet nie wiedziała czemu było to tak bolesne i co w tym bólu było tak słodkiego.
- Dobrze znów widzieć, że się uśmiechasz. Do twarzy ci z tym. – słowa uciekły jakby same. Pamiętała, ze podczas ich pierwszej rozmowy był stosunkowo wesoły i pasowało to do niego.

- Co nie zmienia faktu, że na Elom już ze mnie pożytku nie będzie - odparł wzruszając ramionami, gdy Era przeglądała jego kartę. Zajmowało jej to trochę czasu, co było dosyć dziwne. Tamir sam do niej zaglądał i skończył tę czynność szybciej niż dziewczyna. Chociaż pewnie znajdowało się tam coś, co mogło ją zainteresować, a co on, jako laik, przeoczył. Tak, czy inaczej, ucieszył się, kiedy wzrok Ery z jego karty, przeniósł się na niego samego. Poczuł też... ulgę? Właściwie nie wiedział, jak dziewczyna zachowa się po tym, co zaszło między nimi przed jego wizytą w bakcie. Nie wiedział czemu, ale przypuszczał, że Era może go unikać. Tak mu się też wydawało, kiedy po kąpieli, pierwszą osobą, która go przywitała, był K'Krukh, a nie ona. Dopiero godzinę później przyszła do niego.
Przecież ma na głowie szpital! skarcił się w myślach
- Też się cieszę, że się uśmiecham - przyznał poszerzając uśmiech - Ale po rozmowie z Mistrzem K'Krukhiem, nie bardzo mam powody

No tak widziała Whiphida kręcącego się po szpitalu. Nawet zamieniła z nim parę słów. Rozmawiał niemal z każdym więc to logiczne, ze mówił też z Tamirem.
- Coś się stało? – spytała odkładając w końcu kartę.

- Właściwie to nie - zaczął trochę niepewnie - Poczułem się po prostu, jakbym znów był Padawanem. - przyznał z delikatnym uśmieszkiem - Trochę mentorskich rad od starego przyjaciela. Pouczające rozmowy. Nie mówiąc już o tym, że dał mi do zrozumienia, że do końca kampanii na Elom, zamiast szat Jedi, będę nosił tą gustowną piżamkę - powiedział spoglądając po sobie z uśmiechem.

- Cóż ja bym wiele dała by znów poczuć się jak padawanka. – stwierdziła z łagodnym uśmiechem. - Jeśli w ciągu kolejnych trzech godzin nie trafi tu masowy transport rannych możesz wrócić do bacty. Opuściłbyś wtedy szpital szybciej. Jeżeli chcesz. – zaczęła siadając na skraju łóżka.
Dlaczego teraz tak trudno było jej znaleźć słowa. Przedtem rozmawiali tak lekko, tak swobodnie. Jak rozwiać ten ciężki nastrój który zaległ pomiędzy nimi. Z drugiej strony lekka rozmowa byłaby chyba jak zamiatanie kurzu pod dywan. Coś zaległo między nimi i obawiała się że póki o tym nie pomówią wszystkie słowa jakie między sobą wymienią będą ciężkie i toporne.
- Tamirze należą ci się moje przeprosiny. – zaczęła czując jak gdzieś w żołądku formuje się jej kamień. - Nie powinnam byłą cię tak zostawiać. Zaniedbałam swoje obowiązki jako lekarz i to jest niedopuszczalne. – To brzmiało tak sucho, tak sztywno tak jakby chciała całą sytuacje obrócić w błąd a przecież to nie prawda, nie wszystko, nie do końca. - Chciałam ci pomóc i w tą jedną rzecz którą mogłam naprawdę zrobić spaprałam dokumentnie. Przepraszam.

- Wszystko będzie zależało do rozkazów Mistrza Glaiva. - stwierdził lakonicznie.
Ale czy naprawdę tak myślał? Czy aż tak zależało mu na tym, by iść na front, dołączyć do walczących klonów i znów przejąć nad nimi dowodzenie? Znów musiałby decydować o czyimś życiu. Ale wtedy przynajmniej nie leżałby bezczynnie. Mógłby coś robić. Lecz czy naprawdę tego chciał? Może przebywanie w szpitalu nie będzie takie złe? Zastanawiałby się pewnie jeszcze długo i zadawał sobie setki pytań, gdyby nie słowa Ery.. Słowa, które go zaskoczyły.
- Nie zrobiłaś nic złego - powiedział kładąc jej dłoń na ramieniu - Nie zostawiłaś mnie umierającego gdzieś na polu bitwy. Nie pozostawiłaś na pastwę losu batalionowi droidów. Po prostu wyszłaś, zostawiając mnie pod opieką klona. - mówił spokojnym, uspokajającym tonem - Poza tym, gdyby nie ty, pewnie ciągle znajdowałbym się w niewoli. - uśmiechnął się do Ery próbując podnieść na duchu. To było dziwne, jak sytuacja szybko się zmieniała. Jakieś trzy godziny temu, to ona pocieszała jego.

Zadrżała nieznacznie gdy dłoń Tamira znalazła się na jej ramieniu. Nie wiedziała jak zareaguje na jego dotyk póki go nie poczuła. Wciąż niósł ze sobą znajome ciepło. Kamień w żołądku zmienił się nagle w motylki. Mimo to pozostała poważna, choć trudno było przezwyciężyć lekkość jaka ogarniała ją gdy patrzyła w oczy Zabraka.
- Obowiązek zawsze ma pierwszeństwo w życiu Jedi – stwierdziła. - Wszystko inne musi być mu podporządkowane. Musi podlegać dyscyplinie.
Wciąż nie umiała pozbyć się niepokoju. Tamir wydawał się być tak spokojny. Tymczasem ona przechodziła do trudniejszej części rozmowy. Tej najbardziej delikatnej i to, ze teraz z kolei tak trudno było oderwać wzrok od jego oczu nie pomagało.
- Tak więc przepraszam za to, że nie dopełniłam moich i... – zawahała się na chwilę. - ... jeśli czujesz się urażony tym... co zrobiłam wcześniej... również.
Wedy przed bactą chciał jej by ukoić własny żal. Zdawał się podzielać jej potrzebę bliskości, ba był tego nawet znacznie bardziej pewny niż ona. Teraz ochłonął. Czy wciąż myślał tak samo? A może uznał, że wykorzystała jego chwilę słabości.

Po chwili dopiero zdał sobie sprawę, że jego dłoń znajduje się na jej ramieniu. To, że ją tam położył to był odruch. Oczywiście poczuł znów tę dziwną bliskość, kiedy to się stało, ale tak, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. A teraz, kiedy słuchał jej, nie musząc szukać słów, zrozumiał, że jej dotyka. Dlaczego czuł się z tym dziwnie? Znów zapragnął, by poczuć tę samą bliskość, co trzy godziny temu, nim wylądował w bakcie.
- Ero... - zaczął poważniejszym tonem - Nie masz mnie za co przepraszać... a już za na pewno nie za to co zaszło między nami... -
Spoglądał w jej piękne, niezwykłe oczy, które niemal go hipnotyzowały i mówił z taką pewnością w głosie, z jaką jeszcze nigdy. Przesunął ostrożnie dłoń z jej ramienia, powoli wędrując nią w dół, aż napotkał jej dłoń. Chciał znów poczuć ciepło jej ciała.

Wydawał się taki pewny, taki spokojny. Czy tylko ona bała się tego co się miedzy nimi działo? Bała się i zarazem nie chciała tego przerywać. Dreszcz który ją przeszedł gdy Tamir przesuwał swoją dłoń po jej ręce.
- Tak wiele złych rzeczy stało się odkąd tu trafiliśmy – zaczęła cicho zaciskając swoje palce na jego dłoni. - Przysłano nas na misję której nie możemy wypełnić. Jesteśmy Jedi, mamy chronić życie a w czasie walki po prostu nie da się wszystkich ocalić. – przerwała na chwilę by wziąć oddech. - Gdy trafiliśmy do wioski była zajęta przez droidy, zaskoczyły nas. Część moich klonów padłą ranna na drodze pod odstrzałem. Potrzebowali pomocy i usiłowałam ich stamtąd wyciągnąć ale... gdy puszki zorientowały się, ze zbieram rannych z odsłoniętego terenu po prostu rozerwali ich strzałami na strzępy. Zarówno zwłoki jak i tych co żyli i nie mogli się ruszyć. Byłam wtedy pełni otwarta na Moc i czułam jak konali. – Nagle wróciło do niej wszystko co odpychała na bok. - Potem nas ostrzelali z ciężkich dział. Chciałam to jakoś zatrzymać, zrobić coś z działkami. Wyruszyłam sama. Wiem głupie samemu atakować osłonięte murem działo chronione przez duży odział droidów. – Wzięła głęboki oddech. - Kastar Induro ten Jedi który był z nami gdy dostaliśmy zadanie od Rady mnie ocalił, zaatakował razem z myśliwcami działka, słyszałam jego głos przez komunikator. Śmiał się. A potem dostał prosto w kokpit. Nie miał nawet szans się katapultować. – westchnęła ciężko. - Gdy o świcie usłyszałam twój głos patrzyłam jak szczątki jego myśliwca spadają na ziemię... myślałam, że ciebie też zaraz stracę.
Patrzyła na niego i nie czuła tego towarzyszącego jej od lądowania przymusu bycia silną. Ze względu na misje, na dowództwo i na klony którymi miała się zająć. Czyżby naprawdę choć przez chwilę mogła oddać ten ciężar.
- Wiem, że musimy dalej robić swoje z jak najlepszą miną do złej gry, ale to tak strasznie męczące. To wszystko co się dzieje w około jest jak koszmarny sen... – nawet na chwilę nie przestawał patrzyć w jego oczy. -...wtedy gdy my... tak dobrze było się choć na chwile z tego koszmaru obudzić.

Tamir słuchał jej uważnie. Słuchał i dawał się jej wyżalić. Nie mogła dusić tego wszystkiego w sobie. Tak silne uczucia i to, czego doświadczyła, musiały zostać przetrawione i wypowiedziane. Wręcz wyrzucone z siebie. Zabrak wiedział co to znaczy czuć i widzieć śmierć swoich towarzyszy. Jak gasną w polu Mocy. Kiedy zostaje po nich tylko okaleczone i podziurawione ciało. Ani widok, ani uczucie, nie należały do przyjemnych. A Moc nie była dla Ery łaskawa. Kazała jej oglądać nie tylko śmierć swoich podkomendych, ale także śmierć ich towarzysza. Młody Jedi nawet nie zdawał sobie sprawy, że Kastar zginął. Jak wiele złego musiała przez te dwa dni przejść ta dziewczyna. Tamirowi zrobiło się jej naprawdę żal. Z całego serca. Została przez tą wojnę bardziej skrzywdzona niż on, nawet mimo tego, iż to Torn był więziony. Chciał ją pocieszyć. Podnieść jakoś na duchu, ale nie potrafił. Szukał odpowiednich słów, ale nie znalazł. Miał powiedzieć, że będzie dobrze? Póki ta wojna się nie skończy, dobrze nie będzie. Jedynie przez to, że przy niej był, mógł jej pokazać, że ją wspiera. Że może mu powiedzieć wszystko. Pogładził delikatnie kciukiem wierzch jej dłoni. Przysunął się bliżej i objął drugą ręką przyciągając do siebie.
- Kiedy zobaczyłem cię, zaraz po tym, jak mnie tu przywieźli, poczułem się jakby po wielu dniach nocy, nagle wyszło słońce - szepnął jej na ucho - Już wtedy sprawiłaś, że zapomniałem chociaż na chwilę o tym co przeszedłem... a później, kiedy... Nigdy wcześniej,nie czułem się tak szczęśliwy -

Czy tak źle było choć na chwilę odrzucić brutalną rzeczywistość. Przylgnąć do czegoś tak prostego jak czułość, dotyk czyjejś dłoni, bicie drugiego, przyjaznego serca. Schować się w miejscu które wydawało się być do tego idealne, jego ramionach.
Przylgnęła do Tamira wtulając policzek w jego ramię otaczając rękoma jego plecy.
- Nie wiem co się dzieje, co z tego wyniknie, ilu osobom by się to nie spodobało, ale trochę trudno mi się tym przejmować – szepnęła zamykając oczy i zwyczajnie rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa, zrozumienia jakie dawało ciepło drugiego ciała, zapach, dotyk materiału pod policzkiem. - To wszystko sprawy na jutro a jutra nie musi być. I nie zamierzam czuć się winna że jestem szczęśliwa. To daje siłę by dalej ciągnąć to całe szalone przedstawienie. – Ot to chyba były całe wnioski do jakich doszła przez ostatnie trzy godziny. Gdy je w końcu wypowiedziała uspokoiła się. Miała poczucie, że jeśli on je potwierdzi to już wszystko będzie dobrze.

W tej chwili, chyba nie mógł czuć się bardziej szczęśliwy. Znów czuł się, jakby to był sen. Trwali przy sobie, przytuleni, czując swoją bliskość i ciesząc się nią. Wyznanie Ery... Zabrak nie mógł tego lepiej ująć. Zgadzał się z każdym jej słowem. To ona dawała mu siły, by trwać w tym szaleństwie, jakim jest ta wojna. To właśnie jej bliskość sprawiała, że ból i cierpienie, jakich doznał, schodziły na dalszy plan i przestawały się liczyć. Dawała mu siły i nadzieję. Przy niej, jego serce biło mocniej i szybciej. Otulił ją ramionami, przylegając do jej ciała. Nie wiedział, które bardziej potrzebuje bliskości drugiej osoby. On jej, czy ona jego. A może oboje potrzebowali siebie wzajemnie?

Całe to rozkołysane szaleństwo emocji jakiego doświadczała odkąd opuściła gabinet zabiegowy po pamiętnym pocałunku uspokoiło się. Chociaż to nie było do końca właściwe słowa. Wciąż czuła ożywienie spowodowane bliskością Tamira i to jak pocieszenie jakie dawało serce bijące tuż pod jej uchem. Zniknęła tylko niepewność, nerwowość z jaką tu szła. Strach przed odrzuceniem tego co wydawało się jej tak wspaniałe odszedł w zapomnienie.
Wciąż onieśmielała ją prędkość z jaką to wszystko się działo. Z drugiej jednak strony w obecnej sytuacji nie bardzo mieli czas na zwłokę.
Postała więc tak wtulona w Zabraka wpierw w ciszy, potem pojawiły się pierwsze słowa i popłynęły naturalnie. Wpierw o Elominie Shivim i jego planach potem na rożne lżejsze tematy.
Era nie zamierzała się ruszać z miejsca póki nie będzie musiała. Ale w końcu odezwał się znienawidzony komlink.
Z cichym westchnieniem puściła Tamira jedną ręką by odebrać.
- Tak Dur?
- Zbliża się kanonierka z rannymi sir.
- Zaraz będę na lądowisku, ściągnij dyżurującego chirurga.
Wyłączyła komunikator po czym przez chwilę trwałą jeszcze w bezruchu.
- Musze iść. – powiedziała cicho.

Trwali tak wtuleni. Nie obchodziło go nic innego. Naprawdę ważne było dla niego teraz tylko to, że był z nią. Że mógł czuć jej bliskość, jej oddech na sobie i bijące serce. Czuł, że nawet Venator nie byłby w stanie oderwać go w tej chwili od niej.
Z początku trwali wtuleni w siebie w ciszy. Zabrak mógł wsłuchiwać się w każdy jej oddech i niemal wyliczyć każde uderzenie jej serca. Później zaczęli rozmawiać. To było niesamowite z jaką lekkością przechodzili z tematu na temat. Jak jej obecność, pozwalała zapomnieć, że gdzieś tam, za tymi drzwiami, znajdowało się pełno żołnierzy i dowodzych nimi Jedi. Że gdzieś w oddali trwały walki. Był jej za to wdzięczny. Miał jej to powiedzieć, ale wtedy wojna dała o sobie znać.
- Wiem. Obowiązki wzywają - powiedział przywołując na twarz uśmiech - Jak będziesz potrzebowała dodatkowej pary rąk do pomocy, to wiesz gdzie mnie szukać.

- Następny Shivi. – westchnęła powoli wycofując się z uścisku. - Wracaj spokojnie do zdrowia. Jeszcze zdążysz się nawalczyć. Ta wojna się prędko nie skończy. Jeśli ci się tak strasznie nudzi mam na datapadzie holofilmy, mogę ci zostawić.
Przez chwile przyglądała się uśmiechowi Zabraka i nie umiała sama się nie uśmiechnąć. Potem szybkim niespodziewanym ruchem musnęła wargami jego usta. Tylko tyle jeśli naprawdę miała wyjść i robić swoje.
- Do zobaczenia. – powiedziała jeszcze nim ruszyła do drzwi.

Zabrak uśmiechnął się szerzej, gdy poczuł muśnięcie warg na swoich ustach. I jak on miał teraz leżeć spokojnie? Chciał, by Era pozostała przy nim jeszcze chociaż przez chwilę, ale musiał mieć na uwadze dobro rannych żołnierzy. Dlatego też nie mógł dłużej jej zatrzymywać, ani tym bardziej zrobić niczego, co by ją rozproszyło. Musiał zwalczyć pokusę i chęć zakosztowania smaku jej ust. Ostatecznie ograniczył się do położenia dłoni na jej policzku i odgarnięcia niesfornego kosmyka włosów dziewczyny.
- Do zobaczenia - odrzekł posyłając jej kolejny uśmiech

Przecież chwilę stałą za drzwiami przyciskając dłoń do policzka tam gdzie przed chwilą była jeszcze jego ręka. Nie mogła przestać się uśmiechać.
Zadziwiało ja jak wiele mogła znaczyć jedna osoba. Jego ramiona, czuły szept przy uchu, zrozumienie. Szczęście uskrzydlało.
Czuła się ukojona jak po wielu godzinach medytacji. Żywa, wolna i szczęśliwa. Na czas Elom sprawa była jasna i taki też był umysł Ery. Przyszłością się będzie martwić gdy ta nadejdzie.
Tymczasem ruszyła żwawo na lądowisko.
Klona chirurga spotkała już w korytarzu. Wiózł na noszach pacjenta.
- Co tym razem? – równając się krokiem z drugim lekarzem.
- Więcej hipochondryków sir i on.
Spojrzała na bladego klona złożonego na noszach. Już na pierwszy rzut oka widać było co mu dolega.
- Weszliśmy na minę co? – zagadnęła.
Usiłował odpowiedzieć jednak powstrzymała go delikatnie kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, masz szczęście, niedawno przywieźli nam zaopatrzenie. Mamy pełen magazyn protez. Ani się obejrzysz a znów staniesz na nogi. – zapewniła rannego po czym podniosłą wzrok na chirurga. - To co kapitanie? Pan przygotuje pacjenta, ja protezę i zaczynamy?
- Dobrze sir.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 15-02-2010 o 09:08.
Lirymoor jest offline