Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2010, 22:14   #367
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Ifryt zniknął.

Jak płomień świecy, zgaszony ukradkowym oddechem lub nagłym przeciągiem. Erytrea spoglądała na niego z objęć Nikkolasa, nim zgasł. Nie potrafiła powstrzymać tego rozczarowania, które wypełniło jej gardło gorzkim posmakiem, zawodu, który wypełzł z głębi duszy, zawładnął jej twarzą, aż mięśnie zesztywniały w próbie pokonania go, zaanektował jej oczy, odbijając się w nich jak sierp księżyca w ciemnym stawie. Ulga, którą poczuła, wypowiedziawszy życzenie, zmaterializowawszy swe pragnienie, zrealizowawszy swój cel, uczyniwszy zadość postanowieniu i obietnicy – znikła, wyparta przez niepokój, przez zwątpienie – spełniło się? A może cała droga, którą pokonała, była daremnym trudem?...

Powiodła spojrzeniem po towarzyszach. Martha, żartująca z Brogiem. Falkon, obserwujący ją z niedowierzaniem, jakby dopiero po chwili dopuszczający do siebie myśl, że to nie sen. Livia, tuląca nieznajomą dziewczynkę, znów ożywiona, uśmiechnięta, jakby ktoś wybudził ją z letargu, z niedobrego snu.

Czy postąpiła jak egoistka, czy też była po prostu konsekwentna i wierna sobie, wypowiadając takie, a nie inne życzenie? Widziała spojrzenie krasnoluda, widziała minę Ragnara. Lecz czy oni mieli prawo ją oceniać? Nie wiedzieli, na dobrą sprawę, czego dotyczyło jej życzenie. Bezwiednie pogłaskała swój brzuch, w zamyśleniu. Potem dostrzegła Araię, odzyskującą przytomność.

Wyswobodziła się z objęć zaklinacza, wstała, chcąc podejść do kobiety, powiedzieć... sama nie była pewna, co właściwie mogłaby rzec, przyglądała się więc na razie półelfce, która właśnie dostrzegła swój miecz – tak wiele emocji na jej twarzy, maska opuszczona na chwilę, by odsłonić duszę, i za moment znów zakrywająca oblicze Arai, gdy dłoń dotknęła rękojeści, gdy wojowniczka znów stała się jednością z Zahirem...

Stało się coś, co zaskoczyło nie tylko Erytreę, zamarłą wpół kroku, nie tylko kapłana, który właśnie zasklepił jej ranę, nie tylko pozostałych kompanów, ale przede wszystkim samą Araię – zaczęła znikać. Rozmowa, która nie zdążyła rozbrzmieć w elfim mieście, nie zaistniała i tutaj. Spojrzenie – tylko tym zdążyły się wymienić. Znowu. Tylko tyle im pozostało. Uderzenie serca – i już nie byłaby pewna, czy półelfka w ogóle tam była – czy spoglądała na nią zielonymi oczyma jeszcze przed chwilą? – gdyby nie plama krwi na kamiennych płytach rozżarzonej podłogi. Coś błysnęło w chwili, gdy ciało wojowniczki straciło materialność, zamigotało, uderzyło cicho o rozgrzaną posadzkę, zakręciło się w miejscu bezradnie i zamarło w bezruchu. Magini podeszła do miejsca, które przed chwilą wypełniała sobą półelfka, i podniosła bransoletę, którą parę tygodni temu zaklął dla nich Nikkolas. Żal wypełnił Erytreę. Żal, że los nie pozwolił jej inaczej pożegnać się z Araią. Ze smutkiem nałożyła nagrzaną ciepłem cudzego ciała bransoletę na swój szczupły przegub.

Wzrok czarnowłosej kobiety prześlizgnął się po sali, po zgromadzonych w niej osobach – ich życzenia były namacalne, a co z Ezymandrem? Ściągnęła brwi, niezadowolona z siebie i swego rozczarowania. Czego, w zasadzie, oczekiwała? Oba jej pragnienia, ukryte w jednym życzeniu, nie odnosiły się do niej samej. Czy ziściło się pierwsze, dowie się za niecałe dziewięć miesięcy. A drugie?

Ujęła w dłonie medalion, odsuwając myśl o Arai w głąb świadomości. Podczas uczty magiczny przedmiot pozostawał aktywny, lecz czy nadal brat był z nią połączony? Walka, która wybuchła niespodziewanie, potem pobojowisko, przeniesione do siedziby ifryta, pojawienie się Imrana al Karima i dalsze wydarzenia sprawiły, że zupełnie zapomniała o srebrnym wisiorze. Nawet nie miała czasu się rozłączyć, więc – teoretycznie – Ezymander winien był słyszeć wszystko. Idąc jednak tym torem myślowym, ona także – dlaczego więc jej brat milczał? Odgłosy potyczki na pewno by go zaniepokoiły, zażądałby więc wyjaśnień od Erytrei. Być może, a byłoby to do niego podobne, wtrąciłby się do rozmowy z ifrytem. Co się z nim stało? Czy w ogóle cokolwiek zaszło? Wpatrując się w medalion, wypowiedziała aktywujące go słowo.
- Ezymandrze.

Brak odpowiedzi. Spróbowała jeszcze raz. I ponownie.

Zupełnie tak, jakby nie było go po drugiej stronie. Jakby coś zerwało nić, łączącą rodzeństwo ze sobą. Jakby... Jakby magia, zaklęta w przedmiocie, przestała działać. Nikkolas, który także wstał, kiedy czarodziejka to zrobiła, i w milczeniu czekał, póki sama nie odezwie się do niego, jakby rozumiejąc wywołaną zniknięciem Arai konsternację i smutek, dostrzegł głęboki frasunek na twarzy kobiety. Wyraźnie zaniepokojona, chyba także zawiedziona, ale przede wszystkim z nagła wystraszona, ściskała w dłoniach amulet, wpatrując się weń bezradnie, chociaż wiedziała, że to nie pomoże. Widząc jej bezowocne wysiłki i słysząc nieudane próby przywołania brata, zapytał:
- Co się dzieje, Erytreo?
Zwróciła twarz w jego stronę.
- Nie mogę aktywować medalionu. Tak, jakby... jakby połączenie nie mogło zaistnieć. Nie rozumiem, dlaczego...
Mag zamknął oczy i skoncentrował się na chwilę. Potem jego niepokój, który mogła zauważyć już wcześniej, stał się wyraźniejszy.
- Tak, jak się obawiałem. Nie jesteśmy już w naszym świecie. Takie medaliony, jak twój, a także teleportacja nie działają między sferami.
Brwi czarodziejki uniosły się wysoko na gładkim czole.
- Więc jak stąd wrócimy? Amulet Sulo też w takim razie nie zadziała.
- Jako teleportator zdecydowanie nie
- potwierdził zaklinacz. - Będziemy musieli znaleźć jakiś portal.

Czarodziejka spuściła wzrok na srebrny wisior, który trzymała oburącz. Pogładziła jego powierzchnię kciukami, zmarszczka między brwiami zmąciła spokój jej oblicza. W takim razie dlaczego Araia zniknęła? Jaka moc ją stąd zabrała, dokąd i po co? Czy mógł to zrobić Lurien? A może ifryt spełnił jakieś jej niewypowiedziane życzenie? Lecz były wszak jedynie trzy, tylko trzy prośby do ifryta, które mogły być spełnione... Czy to oznaczało, że Ezymander nigdy już nie powróci do dawnego, pełnego przygód życia, a ona została bez gwarancji, że jej dziecko przyjdzie na świat zdrowe i bezpieczne? Nikkolas przypatrywał jej się intensywnie.
- O ile jest tu jakiś... - odpowiedziała wreszcie cicho.
- Jesteśmy prawdopodobnie gdzieś na planie ognia... Z tego, co pamiętam z zapisków pradziadka, nie są one w Sferach znowu taką rzadkością - powiedział i przytulił ją do siebie. - Nie martw się. Ważne, że jesteśmy razem. Na pewno uda się nam wrócić.

Erytrea nie lubiła czuć się zależna od kogokolwiek. Była silną kobietą, zawsze wiedzącą, dokąd zmierza i czego chce, pewną siebie, nawet jeśli ta pewność polegała jedynie na wierności własnym przekonaniom i samej sobie. Być może właśnie to miała jej za złe Araia, przyszło czarodziejce do głowy – fakt, że przy Nikkolasie chwilami odrzucała żelazny gorset woli, z samodzielnej, zdecydowanej kobiety stawała się raptem tęskniącą do męskich objęć, gubiącą się w labiryncie wątpliwości, odbijających się jedna w drugiej niczym w gabinecie luster, kobietką, pozwalającą zaklinaczowi przejąć ciężar decydowania... Niezwykły wyraz zaufania, niepodobny do niej, zwłaszcza zważywszy, jak krótko się znali. Przypomniała sobie niedawno rozmowę z magiem. Araia zazdrosna o nią...? Nie, to nie o to chodziło. To nie byłoby podobne do półelfki. To nie w zazdrości rzecz, lecz w niepokoju, że pod wpływem tego człowieka Erytrea mogła tak bardzo się zmienić. Czarodziejka westchnęła cicho, odczuwając przykrość, że dopiero teraz była pewna motywacji wojowniczki. Czy naprawdę obecność Dranstagera zmieniała ją? A może po prostu, po tylu latach polegania jedynie na sobie, poczuła, że dobrze czasem móc złożyć swój los w czyjeś silne, troskliwe ręce?...

Znużenie przygniatało jej szczupłe barki. Jaki sens ma, tak naprawdę, rozważanie tego wszystkiego, przemknęło jej przez myśl. Znaleźli ifryta. Życzenie spełniło się lub nie, lecz było już poza nią, należało do przeszłości, a ona powinna skupić się na tym, co będzie. Przede wszystkim zaś powinna podzielić się z obejmującym ją zaklinaczem pewną nowiną. Może i dobrze się stało, że w taki sposób trafili do Imrana al Karima, że nie musieli poszukiwać klucza w Zamku Grozy, przebijać się zimą przez góry ani tym bardziej przedzierać się przez lodowiec. Nie musiała już niczego ukrywać przed kochankiem.

Milczała chwilę, po czym odsunęła się od niego nieznacznie.
- Nikkolasie, jest coś, o czym musimy porozmawiać. - Jej ton był poważny, lecz w ciemnym spojrzeniu dostrzegł tę samą promienną radość, która zaintrygowała go rankiem. Uczucie, które rozpierało ją z każdą myślą o dziecku, niezależnie od wcześniejszych lęków, aktualnej sytuacji i innych okoliczności. Mężczyzna bez słowa patrzył w jej oczy. Czekał. Nagle, zaskakując samą siebie, zmieszała się trochę. Powróciły obawy, które męczyły ją po opuszczeniu Palischuk. Jak Nikkolas zareaguje na taką wiadomość? I co przyniesie im przyszłość, jak będą wyglądać najbliższe miesiące, ba - najbliższe lata? Przygryzła wargę, po czym odetchnęła, jakby zbierała się na odwagę.
- Jestem brzemienna - wyrzekła, bardzo cicho, lecz wyraźnie. Z nadzieją, wyczekiwaniem, niemal wstrzymując oddech. Zamarła, nie śmiąc nawet wyobrażać sobie jego odpowiedzi, jego reakcji.

Zbladł i odsunął się nieznacznie. Czyżby nie chciał już mieć dzieci? Czy wspomnienie tamtego nieszczęsnego stworzenia, które musiał zabić, powróciło do niego na dźwięk jej słów? Zabolało ją to, ale postarała się tego nie okazać.

Nikkolas nie był tak dobry w ukrywaniu emocji, nie tym razem. Wyczytała w jego twarzy wiele, co sprawiło, że bała się dalszego przebiegu rozmowy jeszcze bardziej.
- Nie wiedziałem, że... - Zamknął oczy. - Wybacz. Nie mam prawa do twojego życia przed naszym spotkaniem... - Popatrzył na nią ponownie, w jego oczach widziała niepewność i dystans. Wreszcie zapytał – a brzmiało to, jakby przełykał zalegającą mu w gardle wielką kulę: - Chcesz wrócić do ojca dziecka?

Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu, po czym - ku zaskoczeniu i zmieszaniu Dranstagera - roześmiała się lekko, niegłośno, zdając sobie sprawę, jakie nieporozumienie zaszło właśnie między nimi.
- Nieprecyzyjnie się wyraziłam - rzekła w końcu, nim zdążył się na nią zdenerwować. - To twoje dziecko, Nikkolasie. Nasze.
- Moje?
- Szok w jego oczach był ogromny. - Ale jak...?
W kącikach jej ust wciąż czaiło się rozbawienie - mimo napięcia, które ściskało jej duszę.
- Naprawdę muszę ci wyjaśniać, w jaki sposób kobieta zachodzi w ciążę?
Chyba zdał sobie sprawę z głupoty swojego pytania, bo uśmiechnął się nieznacznie.
- W Palischuk? Ale jak możesz być pewna tak szybko?
Spojrzała w stronę Livii.
- Moc Selune.
Na tę odpowiedź uśmiech Nikkolasa stał się szeroki i radosny.
- No to cudownie, ale w takim razie nie licz na długie narzeczeństwo - powiedział i zamknął jej usta pocałunkiem.

Oszołomiona aluzją do ślubu, spięła się lekko. Działo się tak wiele, tak wiele spraw pozostawało niepewnych, a przede wszystkim niepewna była swych uczuć – tymczasem Nikkolas sugeruje już nawet nie narzeczeństwo, ale i ślub?!... Ezymander zawsze jej wypominał, że za dużo myśli i niepotrzebnie martwi się sprawami, które są dopiero przyszłością. Ale przecież ta przyszłość miała zaważyć na całym jej życiu! Już pojawienie się dziecka stanowiło dla niej szok nie mniejszy niż dla Nikkolasa i choć cieszyła się z tego maleńkiego życia, które w niej kiełkowało, bała się tak wielu rzeczy... A ślub?...

Pocałunek Nikkolasa był namiętny i odbierał jej dech. Mag miał delikatne, ciepłe wargi. Dopiero, kiedy uwolnił jej usta, zdała sobie sprawę, że jakiś czas temu przestała myśleć o czymkolwiek. Spojrzała na niego łagodnie.
- Najpierw wróćmy do domu. – Jej słowa nie były ani stwierdzeniem, ani prośbą.
- Oczywiście - odparł z przekonaniem. - Musisz poznać moja rodzinę.
Zmarszczyła brwi. Rodzina. Rodzina zawsze była najważniejsza.
- Najpierw muszę dowiedzieć się, co z Ezymandrem. - Znów dotknęła medalionu na piersi.
- Jak tylko przejdziemy przez portal, udamy się do Twojego brata.
Uśmiechnęła się na powrót, tym razem z nostalgią.
- Stęskniłam się za domem. Chciałabym pokazać ci naszą posiadłość. Zabrać cię na spacer po winnicy. I koniecznie wybrać się nad morze.
- Chcę poznać Twojego brata i zobaczyć dom w którym się wychowałaś
- odpowiedział z ciepłym uśmiechem. Skinęła, ściskając jego dłoń.

Chwila, wyrwana światu tylko dla nich dwojga. Lecz przecież nie byli tu sami. Erytrea odwróciła się do towarzyszy, mniej lub bardziej zajętych sobą i najważniejszymi dla nich osobami. Araia wiedziałaby, co w tej chwili począć, umiałaby ich zjednoczyć i wymyśliłaby plan działania. Magini przyjrzała się swym kompanom – wciąż byli sobie tak bardzo obcy, ale przecież istniała między nimi więź, przecież potrafili działać razem. Uśmiechnęła się do Livii, ciepło, szczerze. Jej spojrzenie popłynęło od kapłanki do Eliota, do Ragnara i krasnoluda, Marthy i Falkona. Cokolwiek o niej myśleli, jakiekolwiek mogli mieć do niej żale i pretensje, cokolwiek mogli jej zarzucić – nie było istotne. Nadal musieli współpracować jak drużyna.
- Nie wydostaniemy się stąd za pomocą magii, mojej, Eliota czy Nikkolasa. Jesteśmy poza naszą rzeczywistością, a jedyny sposób, by wrócić, to odnaleźć portal. Nie ma co dłużej tu siedzieć, nie uważacie? Wracajmy do domu.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 14-02-2010 o 20:08. Powód: Redakcja tekstu pod kątem powtórzeń, zagubionego sensu niektórych zdań oraz literówek.
Suarrilk jest offline