Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2010, 22:04   #3
Lotar
 
Lotar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwu
Dzienniczek

Dziennik Wyprawy
Data: 14.02.2010 Sweet Valentines Day


Nasza przygoda rozpoczęła się od marszu w stronę nadchodzących wrażeń. Z dziwnych przyczyn moja postać dostała mógzospięcia () i nie pamiętałem niczego poza tym, że razem ze Śmierdzielem i Staruchem służyłem na froncie. Większym zaufaniem i przyjaźnią darzyłem Petera Simonsa gdyż:
1. Z Radagastem znałem się wcześniej, a i poglądami politycznymi bliżej mi było do Łowcy Mutków.
2. I tu wychodzi druga sprawa. Mój tradycjonalista z Teksasu nie przepada za religijnymi fanatykami ze Salt Lake City.
W każdym razie kroczyliśmy dzielnie poprzez ostępy, amerykańskiej pustyni gdy zauważyliśmy elegancką gablotę jadącą w naszym kierunku. Nauczyłem się podczas tych kilkudziesięciu lat parszywego życia, że każda okazja jest dobra żeby się wzbogacić i żeby wszystko stracić. Więc chciałem zatrzymać limuzynę żeby faceta skroić, ale się nie udało...

Następnie znaleźliśmy obozowisko tego bogacza z limuzyny. Oprócz śmieci, które zostawił napotkaliśmy truchło jakiegoś zwierza. Obaj ze Śmierdzielem zachowaliśmy spokój i zbadaliśmy co to za czort, ale Staruch spiął dupsko i bredził, żeby nie dotykać zwłok. W końcu zostawiliśmy to tak jak było i poszliśmy spać, wcześniej jednak wyznaczając warty. Pech chciał żeby na mojej warcie było słychać jakieś szuranie. Nie byłem w stanie określić skąd to dochodziło i w ogóle co to jest, ale miałem przeczucie że to Kitchiny albo Technomorfy. A ja... cóż trudno się przyznać, ale boje się wszelkiego rodzaju blaszaków podobnych do insektów, wiec obudziłem Śmierdziela. Dźwięk ustał, ale razem trochę poczuwaliśmy i poszliśmy spać.

Nad rankiem kolejna niespodzianka. Ktoś wylał na opony Śmierdziela kwas solny, ale był to jakiś niewydarzeniec bo tak na prawdę nic się nie stało. Pete postanowił wytropić co go tak urządziło. Chciałem z nim iść, ale musiałem zostać i przypilnować Starucha gdyż dziwnie zapadł w śpiączkę. Śmierdziel długo się w myśliwego nie pobawił bo zaraz wrócił, a że fanatyk się obudził to ruszyliśmy w drogę.

Kilka godzin marszu i znowu niezapomniane wrażenia. Na jakimś pagórku znaleźliśmy jakiegoś człowieka przyszpilonego do krzyża. Nastąpiła burza mózgów kto i za co go przybił, którą przerwały jakieś stwory, które z palcem w du** pokonaliśmy.

Ściemniło się, a my w poszukiwaniu noclegu natrafiliśmy na jakieś dziwnie świecące drzewa. A pomiędzy nimi na drucie siedziały jakieś ptaszyska. Coś we mnie spowodowało złość i gniew na te durne ptaki. Po prostu nie mogłem ścierpieć że sobie tak siedzą na drzewie, które mnie i moich towarzyszów wprawiło w zdziwienie. Więc wziąłem spluwę w łapę i wystrzeliłem do jednego z tych wrednych zwierząt. Jeden strzał, jedna kula i po problemie. Chciałem ruszać dalej ale Staruch z kolei chciał tą pieprzoną faunę badać, a Śmierdziel - sam nie wiem czego chciał. Doszedłem do wniosku, że jak nie będą mieli na co się gapić to pójdziemy dalej. Przycelowałem i posłałem kulkę w to piekielne drzewo. Rozwaliłem troszkę kory, ale od razu odrosło to chałatarstwo. Więc zacząłem strzelać jak szalony! Nikt nie przeżyje po moich strzałach, a tym bardziej jakieś pieprzone drzewo! Nie zważając na komentarze o mojej inteligencji posłałem jeszcze ze dwa pociski, ale to na nic się zdało. Staruszek wyjął swój notesik i ostrożnie zaczął zbliżać się do roślinki tykając ją kijem. To również mnie wkurzyło - czego tu się bać! Wyrwałem mu badyl z łap i zacząłem walić w korę. BEZSKUTECZNIE!!!!!
I to by było na tyle jeśli chodzi o superroślinkę. Morgan zebrał trochę próbek i ruszyliśmy dalej bo nastał ranek...

Przeć przez siebie aż do Detroit - przynajmniej tak myślałem, że do Detroit - narzuciłem ostre tempo marszu. Z mgły która nas osaczyła zaczęły wydobywać się zarysy miasta. Ale mnie bardziej zainteresowała sylwetka, która kroczyła ku nam. Był to jakiś żebrak, który wyglądał jak szczur. I znowu odezwała się ciemniejsza strona mojej osobowości. Głupiec powinien mieć więcej rozumu. Postapo to brutalny świat. Trzeba kogoś zabić żeby nie zostać zabitym. Najpierw chciałem sprawę rozegrać po lubownie - przyłożyłem spluwę do jego skroni i poprosiłem ładnie o wszystkie kosztowności, które ma przy sobie. Jak mi obdartus powiedział, że nie ma nic to spojrzałem na jego ubranie. Dałoby się wymienić na trochę żarcia więc kazałem mu ściągać. Dobrze, że posłuchał bo skończyłby źle, ale znowu Staruch wciął się w moje sprawy. Chciał wyrwać mi moje łupy i ciągle mamrotał że to grzech, że tak nie wolno. Pokazałem swoją wyższość. Przewróciłem go i pouczyłem żeby się nie wtrącał.

Przed przestąpieniem progów Widmowego Miasta, nasza przygoda skończyła się na pójściu LULU.
 
Lotar jest offline